355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Echo z otchłani » Текст книги (страница 8)
Echo z otchłani
  • Текст добавлен: 21 августа 2020, 17:00

Текст книги "Echo z otchłani"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 20 страниц)

– Schodzi pan niebezpiecznie blisko lądu.

Loïc z trudem obrócił głowę i przekonał się, że rozmówca ma rację. Wyrównał lot, a potem odbił w prawo. Przemknął nad jałowym pustkowiem i szybko wykonał kilka różniących się od siebie manewrów – byleby tylko nie popaść w schemat. Kręcił beczki, zwiększał pułap, a potem wchodził w korkociąg – wszystko na tyle, na ile pozwalały gabaryty statku. Ostatecznie jednak nie mógł liczyć na żaden cud.

NISS Yorktown mknął na wyższej orbicie, nie prowadząc ostrzału.

– Zaraz się pan zabije przez te kretyńskie manewry.

– Staram się.

– Chce mi pan odebrać tę przyjemność, tak?

– To w tej chwili jedyna możliwość, jaka przychodzi mi na myśl – odparł Jaccard i otarł pot z czoła. – Choć zastanawia mnie też, dlaczego nie strzelacie.

– Szkoda ładować dział.

– A może szkoda zabijać tych wszystkich ludzi pod powierzchnią? – zapytał, trafiając w sedno. Załoga Yorktown i pozostali uchodźcy musieli doskonale zdawać sobie sprawę z tego, co i kogo pozostawili na Ziemi.

Gdy cisza po drugiej stronie się przeciągała, Loïc utwierdził się w przekonaniu, że ma rację.

– Boicie się, że zrobię unik, a wiązka trafi w królestwo Meazy Endale.

– Byłoby to niefortunne – odparł Ingo Freed.

– Wiesz, co byłoby jeszcze bardziej niefortunne, skurwysynu? Gdybym wywalił dziurę w miejscu, gdzie znajduje się Nowy Gondar.

Rozmówca zamilkł, zapewne gorączkowo poszukując sposobu, by strącić Challengera, nim Jaccard zdąży ustalić, gdzie w istocie znajdowało się rzeczone miasto.

Major skorzystał z okazji i wyłączył system komunikacyjny. Nadal leciał nisko ponad ziemią, wykonując przypadkowe manewry. Wywołał ISS Galileo i miał nadzieję, że do tej pory ktoś wpadł na to, jak uratować embriony.

4

Strażnik wtrącił Ellyse do celi, a potem zamknął za nią drzwi. Dija Udin natychmiast poderwał się na równe nogi, ale nie zdążył jej podtrzymać. Nie potrafiąc złapać równowagi, wyłożyła się jak długa na podłodze.

Alhassan stanął nad nią i wyciągnął dłoń. Odtrąciwszy ją, sama się podniosła.

– Posiedli cię wbrew twojej woli? – zapytał.

– Co?

– Dwóch na raz czy po kolei?

Zignorowała jego pytanie i splunęła na ścianę, w miejsce, gdzie wcześniej pokazały się drzwi.

– Chciałbym to wiedzieć.

– Zamknij się, Alhassan.

– W porządku. Nie chcesz o tym rozmawiać, to nie będziemy.

Ellyse spojrzała na niego spode łba i przez moment sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar go spoliczkować. Dija Udin uznał, że najwyższa pora powściągnąć dalsze komentarze. Usiadła po drugiej stronie celi, a potem wbiła wzrok w podłogę.

– Słuchaj… – zaczął.

– Nie kajaj się przede mną, Dija Udin. To do ciebie nie pasuje.

– Chciałem tylko się wytłumaczyć.

– Tym bardziej tego nie rób.

– Ja po prostu…

Nozomi westchnęła, przewracając oczyma.

– Miewam czasem pewne wizje związane z tobą – ciągnął.

– Że co proszę?

– Lubię sobie wyobrażać, że jesteśmy… bardzo sami.

– Uważaj, żebym ja sobie zaraz nie zaczęła czegoś wyobrażać – odbąknęła. Przez moment trwali w milczeniu, tocząc wzrokiem po ścianach, w których wedle wszelkiego prawdopodobieństwa spędzą nadchodzące dni, a może tygodnie.

– Co ci powiedzieli?

– Że jesteś złem wcielonym.

– To akurat już wiedziałaś.

– Owszem. Ale oprócz tego dowiedziałam się, że znają cię jako Imada Rehmaniego. Nie mam pojęcia, czego się dopuścił jeden z twoich braci, ale najwyraźniej mocno zaszedł im za skórę.

– Co planują?

– Nic dobrego. Otworzyli ogień do Kennedy’ego.

– Zniszczyli nasz statek?

– Unieszkodliwili, przynajmniej tak to wyglądało.

Dija Udin spojrzał w kierunku wyjścia.

– Zapłacą za to.

– Nie pozoruj lojalności, to też do ciebie nie pasuje.

– Myśl, co chcesz. Gwarantuję ci, że oberżnę rękę każdemu, kto podniósł ją na nasz okręt.

– Masz w dupie okręt – odparła Ellyse, rozmasowując ramię. – Ale fakt, że się o niego martwisz, każe mi sądzić, że rzeczywiście nosisz się z zamiarem ratowania Håkona.

– Lindberg to mój przyjaciel.

Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Kiedy wyrzucali mnie z mostka, mieli zamiar zaatakować Challengera.

Alhassan uśmiechnął się pod nosem. Najwyraźniej wcześniej źle odczytał sytuację – to nie ludzie żyjący pod powierzchnią mogli okazać się jego sojusznikami, ale ci, którzy obecnie chcieli jego głowy.

– Dlaczego? – zapytał, nie potrafiąc ukryć radości.

– Bo uważają, że embriony to dzieło Szatana. Czyli twoje, bo z tego, co zrozumiałam, tak cię postrzegają.

– Naprawdę? Jestem zaszczycony.

– Tkwi w tym ziarno prawdy?

Dija Udin cały rozpromieniał.

– Pytasz poważnie?

– Zdają się co do tego święcie przekonani. I kiedy porządnie się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że twoi bracia byli na Ziemi na długo przed tobą.

– Chyba przeceniasz nasze możliwości – odparł. – Ale nigdy nie wiadomo, może teraz rżnę głupa?

Nozomi przez chwilę nie odpowiadała.

– Jaccard pilotuje Challengera.

– Aha.

– Zginie, jeśli czegoś nie zrobimy.

– Nie bardzo wiem, co masz na myśli – odparł, rozkładając ręce. – Robię wszystko, co mogę.

– Z pewnością jest coś…

– Nie jestem cudotwórcą, Ellyse. Diabłem wcielonym może i tak, ale cuda nie należą do mojej domeny.

– Muzułmanie w ogóle wierzą w diabła?

– Oczywiście! Azazel był dżinnem, który odmówił złożenia pokłonu Adamowi. Nazywamy go Iblīsem, czyli tym, który przynosi rozpacz. Ale nie czuję wielkiej potrzeby, by się na ten temat rozwodzić.

– Ja tym bardziej – odparła Nozomi, podnosząc się. – A teraz myśl nad tym, jak się stąd wyrwać.

– Niestety nie widzę żadnego…

Urwał, gdyż drzwi ze świstem się rozsunęły. Stanął w nich czerwonooki dowódca statku, a za nim dwóch mężczyzn. Wyrazy ich twarzy normalnie kazałyby sądzić, że przybłąkali się tutaj zupełnie przypadkiem. Nie mogli wyglądać na bardziej obojętnych.

Alhassan powoli podniósł się z podłogi i stanął obok Ellyse.

– Jestem, który jestem – burknął.

Naraz dostrzegł błysk w oczach stoickich oficerów. Wiedział już, że będzie żałował tej zaczepki – i nie pomylił się. Ingo Freed dopadł do niego, podczas gdy drugi żołnierz rzucił się na Ellyse.

– Czekaj, przecież…

Kontradmirał dobył zza pasa niewielki przedmiot przypominający kostkę do gry. Zacisnął go w pięści, a potem wziął niewielki zamach i przywalił Alhassanowi w skroń. Ten poczuł, jakby oberwał obuchem. Siła uderzenia była niewspółmierna do przeprowadzonego ataku.

Dija Udin padł na ścianę, a Ingo Freed natychmiast schwycił go za kark i cisnął nim na ziemię.

– Daj mi też taką kostkę, to będziemy…

Nie dokończył, bo kolejny cios spadł mu na głowę. Tym razem przeciwnik trafił w nos – rozległ się głośny chrzęst, a Alhassan poczuł, jakby coś wbijało mu się w zakończenia nerwów oczu. Impuls przeszedł mu przez głowę, na moment zupełnie go otumaniając.

Dopiero po chwili przekonał się, że z nosa cieknie mu krew. Wlewała się do ust, Dija Udin czuł jej metaliczny smak. Wiedział, że aby przeżyć, musi zacząć się bronić. Agresor jednak nie dał mu na to szansy – kolejny cios trafił go w głowę. Zaszumiało mu w uszach, a zaraz potem poczuł rozrywający ból w okolicach brzucha.

Przetoczył się ku ścianie, ale kolejne kopniaki zaczęły sypać się na niego jak grad. Do Ingo Freeda dołączył drugi żołnierz, który nie przytrzymywał Nozomi. Zaczęli zapamiętale okładać go po całym ciele, metodycznie, zachowując przy tym milczenie. Przywodzili na myśl dwóch robotników wykonujących rutynowe zadanie.

Gdy nie widział już na oczy i ledwo mógł się poruszyć, przerwali.

Dija Udin zaniósł się kaszlem. Ledwo otworzywszy jedno oko, dostrzegł, że podłoga spływa jego krwią.

– To nie koniec – powiedział zasapany kontradmirał. – Jedynie przerwa.

Alhassan chciał odpowiedzieć, ale z jego ust wydobył się jedynie cichy, niezrozumiały charkot. Obrócił się do napastników, czując, że cały się trzęsie. Zdołał zobaczyć tylko żołnierski but, który trafił go w głowę. Potem przestał cokolwiek czuć.

5

Kilka prób nawiązania kontaktu z Galileo nie przyniosło skutku. Jaccard nadal krążył nad ziemią, starając się, by trajektoria pozostawała nieprzewidywalna. NISS Yorktown wciąż rzucał na niego cień, przesłaniając nieboskłon. Gdzieś nad centralną Afryką Loïc otrzymał sygnał ze statku Romanienko. Natychmiast wyświetlił połączenie na głównym ekranie.

– Ląduj, majorze – zaczęła bez ceregieli Wieronika.

– Słucham?

– Doszłam do porozumienia z kontradmirałem.

– Obawiam się, że nie rozumiem. Jeszcze chwilę wcześniej…

– Rozważyłam wszystkie możliwości – ucięła. – Jeśli chcesz przeżyć, posadź ten statek na powierzchni.

– Nie ma mowy.

– Otrzymałam gwarancję, że z zarodkami nic się nie stanie.

– Bzdura. Jak tylko Ingo Freed zyska stacjonarny cel, wywali w niego cały swój arsenał.

– Nie rozumiesz.

– Najwyraźniej.

– Osiągnęliśmy porozumienie – powiedziała Wieronika. Jej głos kazał Jaccardowi sądzić, że rzeczywiście udało się uzyskać solenne zapewnienie. Sposób, w jaki Romanienko mogła to zrobić, był tylko jeden.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…

– Złożyłam na jego ręce naszą kapitulację.

– Jaką kapitulację?! – uniósł się Loïc, szybko mitygując się, że powinien pilnować odczytów z sensorów. Sprawdził, czy wszystko jest w porządku, po czym wbił wzrok w pułkownik. – Jaką kapitulację? – powtórzył. – Nie zauważyłem, żeby ktokolwiek wypowiedział komuś wojnę.

– Więc przegapiłeś co najmniej kilka salw.

Jaccard pokręcił głową, nie dowierzając.

– Zwariowałaś – ocenił. – Nie wykorzystaliśmy jeszcze wszystkich możliwości.

– Nie bądź śmieszny.

Dostrzegł w jej oczach, że czuje się upokorzona i pokonana. Uświadomił sobie, że decyzja, którą podjęła, była najtrudniejszą w jej życiu. Przez moment patrzył na nią, myśląc o tym, co sam począłby na jej miejscu. Rozważyła wszystkie za i przeciw i ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej zawczasu wywiesić białą flagę niż pozwolić, by zginęli kolejni ludzie. Zdawała sobie sprawę, że nie mają zbyt wielkiego pola manewru – każdy zarodek był teraz na wagę złota.

– Yorktown obróciłby nas wszystkich w gwiezdny pył – dodała po chwili. – Musisz być tego świadomy.

– Jestem.

– W takim razie popierasz moją decyzję?

O ile pamiętał, po raz pierwszy pytała go o zdanie.

– Nie popadajmy w skrajności – odparł, zmuszając się do bladego uśmiechu.

Znów zapadło milczenie. Loïc z chęcią by je przerwał, jednak nie bardzo wiedział jak. Romanienko wydawała się zupełnie zbita z pantałyku, jakby przed momentem usłyszała wyrok śmierci.

– Podam ci koordynaty – odezwała się w końcu. – Wylądujesz tam?

– Pod jednym warunkiem – odparł bez wahania.

– Chcesz dowodzić tą…

– Nie – uciął. – Chcę wiedzieć, że jesteś pewna.

– Na tyle, na ile mogę być.

– To nie wystarczy, żebym pozostawił ten statek bezbronny.

Wieronika westchnęła, jakby jej poświęcenie samo w sobie mogło stanowić gwarancję, że Yorktown nie otworzy ognia.

– Znaleźliśmy rozwiązanie, majorze. Korzystne dla obu stron.

– Chętnie poznam szczegóły.

Skinęła głową.

– Posadzisz statek w wyznaczonym miejscu, na terytorium Amalgamatu, a potem sprowadzimy na ziemię wszystkie inne jednostki znajdujące się teraz na orbicie. Ingo Freed zrobi to samo ze swoim krążownikiem.

– I?

– I naradzimy się nad tym, co dalej robić. Wstępnie udało mi się osiągnąć konsensus polegający na tym, że on nie zniszczy Challengera, a my nie wykorzystamy zarodków.

– To absurd.

– Zgadzam się, ale jednocześnie jedyna możliwość.

– Każdy układ będzie zakładał pozbycie się embrionów.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Ingo Freed nie czuje przymusu, by niszczyć zarodki. Chce jedynie gwarancji, że nie będziemy ich rozwijać.

– To wielka szkoda, bo mamy taki zamiar.

– Już nie.

– To jedyna nadzieja ludzkości – powiedział stanowczo.

– W tej chwili to także droga do naszej zguby.

Jaccard przez moment milczał, a Romanienko skorzystała z okazji i przesłała mu koordynaty miejsca, gdzie miał posadzić okręt. Wpatrywał się w nie, wiedząc, że nie ma żadnego wyboru. Nie było to najgorsze rozwiązanie. Wprawdzie zdawali się na łaskę tego człowieka, ale jakie było inne wyjście?

– Nie mamy wiele czasu, majorze.

Nie odpowiadał, nadal wlepiając wzrok we współrzędne.

– Dostaliśmy ultimatum, którego termin szybko upływa.

– Rozumiem.

Zastanawiał się gorączkowo nad tym, czy istniała alternatywa. W końcu uznał, że nie. Przeciwnik dysponował przewagą we wszystkich aspektach. Jeśli chcieli uratować sześć statków, które przetrwały proelium, musieli się poddać.

– Lądujesz, majorze?

– Tak – odparł. – Choć nadal uważam, że nie do ciebie należy decyzja w tym względzie.

– Odniosłam wrażenie, że razem ją podjęliśmy.

– Nawet to nie wystarczy.

– Znów zaczynasz tę błazenadę o demokracji?

– Ktoś musi.

– Niekoniecznie oficer, który powinien szanować łańcuch dowodze…

Jaccard zakończył transmisję. Zrobił głęboki wdech, a potem wprowadził koordynaty do systemu i ustawił automatyczny kurs. ISS Challenger uruchomił silniki manewrowe na bakburcie i obrócił się ku swojemu celowi. Nie znajdował się daleko.

Gdy statek obniżał pułap, Loïc obserwował pustynię, poszukując śladów motocykli. Nigdzie ich nie dostrzegł, ale przypuszczał, że pojawią się dość szybko. Padlinożercy nie opuściliby okazji do tak wielkiej uczty, a on krążył nad tym obszarem dostatecznie długo.

Major wywołał Kennedy’ego, ale systemy statku nadal pozostawały nieaktywne. Pożałował, że nie zapytał Romanienko o stan swojego okrętu. Uznał jednak, że gdyby coś było nie w porządku, sama by o tym wspomniała.

Challenger przyziemiał powoli, aż w końcu osiadł lekko na piachu.

Loïc trwał przez moment w bezruchu, patrząc na główny ekran. Szerokokątny obiektyw ukazywał wszystko, co działo się wokół. Ani śladu po innych statkach, wysłannikach Amalgamatu czy pustynnych bandytach. Jaccard ruszył korytarzem ku hangarowi.

Wyszedł głównym włazem, osłaniając twarz przed kurzem, który uderzył w niego niczym fala. Starał się dojrzeć przez palce, który z okrętów jako drugi zjawił się w punkcie zbornym – mógł jednak przypuszczać, że był to ten znajdujący się najbliżej.

Gdy chmura pyłu i piasku opadła, przekonał się, że miał rację. Kilka kilometrów dalej wylądował V-kształtny Yorktown.

Potem major dostrzegł zbliżającego się Galileo. Kadłub również ciężko znosił wejście w atmosferę, przywodząc na myśl kulę ognia. Gdy statek schodził do lądowania nieopodal Yorktown, Jaccard dostrzegł pojazd mknący ku niemu z pierwszej jednostki.

Upewnił się, że ma berettę w kaburze. Wydawało mu się, że każda upływająca sekunda przeciąga się w nieskończoność. Starał się wypatrzeć, kto znajduje się w pojeździe, ale udało mu się to dopiero chwilę później. Dija Udin był przytrzymywany przez jednego z podkomendnych Ingo Freeda, Ellyse zaś siedziała obok.

Alhassan sprawiał wrażenie ledwo żywego.

Major odpiął kaburę, obawiając się, że przyjdzie mu użyć broni. Nadciągający żołnierze byli uzbrojeni po zęby – nie musiał znać tej technologii, by to wiedzieć. Broń dużego kalibru mogła wyglądać inaczej w zależności od okresu w historii, ale w każdym przypadku budziła niepokój.

Kiedy pojazd zatrzymał się kilka metrów przed nim, Nozomi skinęła mu głową.

– Dobrze pana widzieć – powiedziała.

Nie odpowiadając, Jaccard zbliżył się do czterokołowego łazika. Spojrzał na Dija Udina, a potem na kontradmirała. Postarał się, by jego wzrok mówił więcej niż słowa. Ingo Freed wyszedł z wozu, po czym rozejrzał się uważnie.

– Wygląda na to, że postąpiliście roztropnie – powiedział.

– To się dopiero okaże, prawda?

Stephen kiwnął głową. Major przeszedł na drugą stronę pojazdu i upewnił się, czy z Ellyse wszystko w porządku. Alhassan siedział ze zwieszoną głową, a zaschnięta krew na jego twarzy nie pozostawiała wątpliwości, że się z nim nie cackali. Po chwili Jaccard dostrzegł czerwień także między włosami nawigatora.

– Nieomal go zabili – powiedziała Nozomi.

– Z tego… co pamiętam… on też chciał to… zrobić… – wydukał Dija Udin.

– Ale nie zrobił – odparł Jaccard.

– Mimo wszystko…

– Oszczędzaj siły – uciął major, po czym zwrócił wzrok w górę. Kolejny statek schodził do lądowania, choć Loïc nie potrafił skojarzyć który. Być może Kartal lub Sahamiso, bo obydwa były nieco mniejsze od Wolszczana.

Kilka chwil później wszystkie ocalałe okręty Ara Maxima wróciły na Ziemię. Kennedy’ego nadal nie było nigdzie widać. Do punktu zbornego zaczęli zjeżdżać się kolejni oficerowie, a w końcu pojawiła się także pułkownik.

– Wiem, wiem – powiedziała do Jaccarda, unosząc ręce. – Nie ma się o co martwić, majorze. Kennedy odzyskał już częściową sprawność systemów i zmierza do nas.

– Oby.

Ingo Freed spojrzał na niego z dezaprobatą.

– Dałem słowo, że ten statek nie został zniszczony.

– A ja nie mam pojęcia, ile jest warte pańskie słowo – odparł major.

– Jestem człowiekiem honoru.

Loïc wskazał na pobitego Dija Udina.

– Wygląd mojego podkomendnego zdaje się temu przeczyć.

– To nie pański podkomendny, ale demon.

Jaccard uznał, że najlepiej będzie nie kwitować tego żadnym komentarzem. Patrzył w nieboskłon, czekając na Kennedy’ego.

W końcu statek się pojawił, a jemu z serca spadł niemały ciężar. Chwilę później wokół okrętów rozpętała się burza piaskowa, którą Loïc dobrze pamiętał. Gdy Kennedy siadł bezpiecznie na ostatnim z miejsc, otworzyły się drzwi do windy prowadzącej ku Nowemu Gondarowi.

Z podziemi wyjechała Meaza Endale, a wraz z nią Latynos, który wcześniej udzielał im mniej lub bardziej wylewnych wyjaśnień. Skinęli do siebie głowami, a potem pozostało im poczekać jedynie na załogę z Kennedy’ego.

Jaccard czuł się nieswojo, widząc wszystkich w jednym miejscu. Miał wrażenie, że sytuację tę ukartowali Diamentowi – i teraz pozostało im tylko zadać ostateczny cios ludzkości.

– Nie wygląda pan najlepiej, majorze – odezwała się Ellyse.

– I tak też się czuję – odparł, poluzowując kołnierz.

– Będzie lepiej, jak osiągniemy porozumienie.

Nachylił się do niej.

– Myślisz, że to realne? – zapytał cicho. – Wydaje mi się, że miałaś okazję, by z pierwszej ręki zobaczyć, do czego są zdolni ci ludzie.

– Uważają go za samego Szatana, panie majorze. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało.

– Wcale nie brzmi dziwnie – odparł.

– Dzięki… – zdołał wydusić Alhassan.

Po chwili w oddali pojawił się łazik z dwójką załogantów Kennedy’ego. Nie oszczędzali wysłużonej maszyny, pędząc ku nim z pełną prędkością. Za sobą zostawiali skotłowany piach, który natychmiast wciągała ściana burzy.

Gdy dojechali do Jaccarda, ten dostrzegł ulgę na ich obliczach.

– Podobno wykręcał pan niezłe akrobacje tym latającym inkubatorem – rzucił Gideon.

– Starałem się.

– A my siedzieliśmy tam jak kołki i odchodziliśmy od zmysłów – dodała Channary Sang.

Uścisnęli sobie dłonie, a potem obrócili się do organizatora całego spotkania. Ingo Freed wymieniał się jeszcze uwagami z Endale i dopiero po chwili zreflektował się, że wszyscy są na miejscu.

– Padła propozycja, byśmy zeszli pod ziemię – powiedział. – Uważam, że to niepotrzebne.

Kilka osób kiwnęło głowami.

– W tej chwili znajdujemy się na zasadniczo neutralnym gruncie i moim zdaniem powinno tak pozostać. Przynajmniej na razie.

– A Padlinożercy? – spytał Loïc.

– W takiej burzy nikt nas nie znajdzie – odparła Endale. – I nikt nie będzie nawet się do niej zbliżał.

– Świetnie – odparł Jaccard. – Zaczynajmy więc tę naradę.

Stephen Ingo Freed wyprostował się i uniósł lekko podbródek.

– Pierwszym postulatem jest to, by pod groźbą kary zakazać wstępu na okręt ISS Challenger – powiedział. – Jedynie dwie upoważnione osoby będą mogły…

– Jezus Maria! – krzyknął nagle Gideon, przerywając kontradmirałowi.

Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, a potem potoczyli wzrokiem wokół.

– Co się dzieje? – zapytała Romanienko.

Hallford przywodził na myśl zagubione dziecko. Rozglądał się panicznie, jakby niewidzącym wzrokiem. Zdawał się nie dostrzegać nikogo z zebranych, a jego grdyka nerwowo chodziła w górę i w dół. Czoło natychmiast pokryło się potem, a cała krew odpłynęła mu z twarzy.

– Gideon? – zapytał Jaccard, robiąc krok ku niemu.

Główny mechanik nie odzywał się, nadal z przestrachem się rozglądając.

– W końcu… mu odbiło… – wydukał Dija Udin.

Loïc i Ellyse podeszli do Hallforda i przez moment starali się go uspokoić. Ledwo jednak wyciągnęli do niego rękę, ten z impetem ją odtrącał. Nie pozwolił nikomu się dotykać, rzucając głową na boki.

Jaccard pomyślał, że to nie rokuje najlepiej dla żadnego z nich.

6

Dija Udin powoli dochodził do siebie, czego nie można było powiedzieć o Gideonie. Ułożono go na jednym z łazików, a potem w ruch poszła aparatura medyczna, którą zabrał ze sobą jeden z załogantów Kartala.

– Wszystko w porządku – ocenił Sumit Gharami, przeglądając odczyty. – System nie wykrywa żadnych nieprawidłowości.

– Najwyraźniej się myli – powiedział Alhassan, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nadal wszystko bolało go, jakby ktoś przypalał mu organy rozżarzonym metalem, ale przynajmniej potrafił zebrać myśli. I wyartykułować je w sensowny sposób.

Romanienko patrzyła po pozostałych zebranych. Podzielili się na trzy grupy, co było do przewidzenia. Dija Udin powiódł wzrokiem ku Namiestniczce, a potem ku swojemu oprawcy. Oboje sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co się dzieje. Dobrze grali, uznał.

– To ten skurwiały knur. – Wymierzył palcem w Ingo Freeda. – On coś kombinuje, możecie być tego pewni.

– Nie panikuj – odparła Ellyse. – Gideon po prostu…

– Co? Gorzej się poczuł?

Jaccard zestrofował go wzrokiem.

– Nie łyp tak na mnie, bo ci oczy wykolę – powiedział Alhassan, z trudem schodząc z pojazdu. Skrzywił się, a potem podparł o niego. – A teraz zacznijmy zachowywać się jak rozsądni ludzie, bo widzę, że pod moją nieobecność zapomnieliście, że można nimi być. – Spojrzał na wijącego się na łaziku Hallforda. – Ten idiota umiera na naszych oczach.

Channary Sang teatralnie westchnęła.

– Zdycha w najlepsze. Nie widzicie tego? – Dija Udin znów wymierzył w Ingo Freeda. – Ten przebrzydły kutasina wpuścił coś na pokład Kennedy’ego, gdy do nich strzelał.

– Opowiadasz bzdury – zaoponowała Nozomi. – Byłam na mostku i…

– I nie miałaś najbledszego pojęcia, co tam odchodzi, dziecino.

– Dziecino?

Alhassan wzruszył ramionami i szybko tego pożałował. Rozrywający ból rozszedł się dotkliwymi impulsami po jego trzewiach. Miał ochotę zgiąć się wpół, ale tylko jęknął i pochylił się nieco.

– Gideon miał ciężką przeprawę – dodała. – A pamiętaj, że długo błąkał się po tunelach w czasie i przestrzeni. Przypuszczam, że sam nie wie, ile lat upłynęło, od kiedy wszedł do Terminala.

– Kogo to obchodzi? – żachnął się Dija Udin.

Przez chwilę wszyscy milczeli, obserwując, co robią pozostałe grupy. Obie pogrążone były w rozmowach.

– Każdy z nas swoje przeszedł – dodał po chwili Alhassan. – Tylko to mam na myśli.

– Mhm – mruknęła Sang.

– Ale żadne z nas nie doświadczyło tego, z czym męczy się kocmołuch. To powinno wam uświadomić, że coś jest nie w porządku.

Dija Udin obrócił się do Gideona z wyciągniętą ręką. Potem zamarł, widząc, że główny mechanik stoi tuż obok, wpatrując się w niego niewidzącym wzrokiem.

– Hallford? – zapytał Alhassan.

Gideon zignorował pytanie i ominąwszy Dija Udina, ruszył dalej w kierunku kontradmirała. Wbijał wzrok przed siebie, jakby nie widział nawet, dokąd zmierza. W pewnym momencie Ingo Freed obrócił się i z ciekawością spojrzał na mechanika.

– Gideon – odezwała się Ellyse, ruszając za nim.

– Co to ma znaczyć? – zapytał kontradmirał.

Dija Udin obserwował sytuację z zaciekawieniem, spodziewając się, że zaraz wszyscy będą mieli okazję zobaczyć nie najgorsze mordobicie. Hallford zatrzymał się jednak przed Ingo Freedem, gdy ten dobył z kieszeni znaną Alhassanowi kostkę. Przez moment stali naprzeciw siebie, nie odzywając się słowem.

– Ten człowiek oszalał – ocenił Stephen.

Załoganci Kennedy’ego ustawili się za kocmołuchem, nie bardzo wiedząc, jak należy postąpić. Jaccard chwycił Hallforda za ramię, ale ten szybko strącił jego dłoń, nawet na niego nie patrząc.

Mierzyli się wzrokiem niczym dwaj zawodnicy przed walką. Ingo Freed dał krok w kierunku mechanika, przygotowując się do zadania wyprzedzającego ciosu. Nie trzeba było geniusza, by stwierdzić, że sytuacja zmierza ku konfliktowi.

– „I zapłonął gniew Pana przeciwko Uzzie” – odezwał się nagle Gideon.

– Co on pieprzy? – zapytał Alhassan.

Nikt mu nie odpowiedział, ale Dija Udin przekonał się, że kontradmirał najwyraźniej od razu zrozumiał, w czym rzecz. Otworzył szerzej oczy i lekko rozchylił usta, po czym machinalnie zrobił krok do tyłu, wypuszczając z ręki kostkę.

– Halo? – domagał się uwagi Alhassan.

Ingo Freed zupełnie pobladł. Cofnął się do swoich towarzyszy, którzy wyglądali na równie zszokowanych. Wszyscy wbijali wzrok w Hallforda – i każdy wyglądał, jakby miał paść z wrażenia. Cokolwiek znaczyło wypowiedziane przez mechanika zdanie, zrobiło na nich niemałe wrażenie.

– „I Dawid uląkł się Pana w owym dniu” – dodał mechanik.

Zaległo ciężkie, pełne napięcia milczenie. Nikt się nie poruszał.

– Czekaliśmy… – powiedział słabo Stephen. – Czekaliśmy na twe powtórne przyjście.

Nagle padł na kolana, a w jego ślady poszła cała reszta załogi Yorktown. Ku niewymownemu zdziwieniu pozostałych przeżegnali się i skłonili głowy przed Hallfordem.

– Co to, kurwa, za hucpa?

– Gideon? – zapytała niepewnie Ellyse.

Główny mechanik obrócił się ku nim, ale jego twarz nadal przywodziła na myśl maskę bez wyrazu. W jego oczach Alhassan widział jedynie pustkę. Hallford obrócił się do grupy klęczących mężczyzn.

Ingo Freed podniósł wzrok.

– „Jakże przyjdzie do mnie Arka Pańska?” – powiedział i nagle jakby coś w jego głowie przeskoczyło. Krew z powrotem napłynęła mu do twarzy, gdy podnosił się, patrząc na Gideona. Reszta żołnierzy znów się przeżegnała, a potem wstała.

Zanim ktokolwiek zdążył sformułować pytanie, Hallford ruszył w kierunku Yorktown, a kontradmirał i jego podkomendni poszli w ślad za nim.

– Co tu się odstawia? – bąknął Dija Udin, patrząc po towarzyszach. Wydawało mu się, że są bardziej skonsternowani niż on. – Mam wrażenie, że jestem w jakimś fantomacie, a kiedy ostatnio sprawdzałem, trudno było o dostęp do socjalek.

Ellyse potrząsnęła głową.

– To jakiś absurd – powiedziała.

– Może nie powinienem się dziwić – dodał Alhassan. – Całe moje życie nim jest.

– Cisza – uciął Jaccard, ruszając za oddalającymi się ludźmi. Pozostali nie czekali na zaproszenie.

Jeden z załogantów Yorktown obejrzał się przez ramię, a potem zwrócił uwagę dowódcy na idących za nimi przybyszów. Ingo Freed dał znak, by się zatrzymać. Hallford zdawał się tego nie zauważyć i szedł dalej w kierunku okrętu.

– Może mi pan wytłumaczyć, co się dzieje? – zapytał Loïc.

– Zbawiciel powrócił.

– Hę? – wypalił Dija Udin.

– Nie mam zamiaru tłumaczyć rzeczy oczywistych.

– To wytłumacz chociaż te nieoczywiste – odparł Alhassan. – Co to wszystko ma znaczyć?

Stephen nabrał tchu, wodząc wzrokiem po zebranych. Dołączyli do nich członkowie innych załóg, na czele z Romanienko. Wszyscy pytająco patrzyli na kontradmirała.

– Czekaliśmy na jego powtórne przyjście – oznajmił. – Nasi prorocy wieszczyli, że niebawem będzie to miało miejsce.

– Jego? – zapytał Dija Udin, wskazując na oddalającego się Gideona. – Przecież to kocmołuch z naszej maszynowni!

– Licz się ze słowami – odparł dowódca Yorktown i Alhassan nie miał wątpliwości, że niewiele dzieli go od powtórki z celi.

– Czekam na wyjaśnienia – odezwała się Wieronika, wychodząc przed szereg. – Zawarliśmy umowę – dodała, wskazując na statki znajdujące się w okolicy. – Mieliśmy podjąć wiążące decyzje na temat przyszłego kształtu ludzkości i…

– Doskonale wiem, jaki będzie ten kształt. Nasze ustalenia nie są wiążące. Zbawiciel powrócił i nas poprowadzi.

– Musi pan to rozwinąć – dodał Jaccard przez zaciśnięte zęby.

Ingo Freed przez moment się zastanawiał. Potem obejrzał się przez ramię na Hallforda wchodzącego na pokład Yorktown.

– Prorocy zapowiadali, że pewnego dnia pojawi się człowiek, który wypowie te słowa.

– Te o Uzzie? – zapytał Loïc.

– Te i kolejne. To passus z Księgi Samuela, który nawet u nas znany jest tylko nielicznym. Każdy, kto ma do niej dostęp, składa śluby wierności, by dochować tajemnicy. Ja jestem jedną z tych osób.

– I? Co te słowa oznaczają?

– Że przybyła Arka Pańska – odparł Stephen. – Nikt z nas nie wiedział, jak interpretować ten ustęp. Teraz otrzymaliśmy wskazówkę. Być może myliłem się co do tego okrętu. – Potrząsnął głową i spojrzał na Challengera. – Wszystko w rękach Zbawiciela. On nas poprowadzi.

Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem udał ku swojemu statkowi. Dija Udin i reszta odprowadzili go wzrokiem, nie zatrzymując. Mieli wrażenie, że powiedział już wszystko, co miał do przekazania.

Przez moment wszyscy trwali w bezruchu, skonsternowani i niepewni, co ich czeka. Po tym spotkaniu mieli uzyskać gwarancje bezpieczeństwa i ustalić, jak zaczną odbudowywać ziemską cywilizację. Tymczasem Ingo Freed zostawił ich z całą masą absurdalnych pytań.

– Jak to możliwe? – jęknął Jaccard.

– Pytanie powinno brzmieć: co tu się, kurwa, właśnie stało? – poprawił go Dija Udin.

– Najwyraźniej Hallford znał jakąś formułkę, która zadziałała na nich jak kod aktywujący – wtrąciła Channary Sang.

– To akurat zauważyłem – odparł Alhassan. – Co niewiele wyjaśnia.

– Obawiam się, że więcej się nie dowiemy – powiedział Loïc. – Przynajmniej nie teraz. Pozwólmy im ogarnąć te kwestie, a potem skontaktujemy się z Ingo Freedem.

– Zgoda – dodała Romanienko. – Najważniejsze, że na razie jesteśmy bezpieczni.

– Bezpieczni? – zapytał rozbawiony Alhassan. – Chyba w rosyjskim rozumieniu tego słowa, znaczy kiedy ma się gnata przy potylicy.

– Nie widzę, by ktokolwiek brał nas na celownik.

– Więc cierpisz na ślepotę umysłową – ocenił, wskazując Yorktown. – Bo na tym po zęby uzbrojonym statku znajduje się cała banda postrzeleńców, którzy właśnie modlą się do naszego kocmołucha.

– Nie widzę w tym niebezpieczeństwa.

– Utwierdzam się więc w przekonaniu o ślepocie.

Wieronika spojrzała na Jaccarda w poszukiwaniu ratunku, ten jednak zawiesił wzrok na kadłubie nowoczesnego okrętu i nie zwracał uwagi na prowadzoną dyskusję.

– To szaleńcy – dodał Dija Udin. – Sądzą, że spełniła się jakaś przepowiednia, a Gideon jest kolejnym wcieleniem Chrystusa. Nie słyszysz, jak to brzmi, kobieto?

– Ostrożnie – powiedziała Romanienko. – Chyba, że chcesz skończyć ten dzień z większą liczbą blizn.

– Zastanów się – odparł, zbliżając się do niej. – Coś ewidentnie wstąpiło w naszego głównego mechanika. To nie on będzie sterował tą bandą kretynów, tylko to coś.

Wszyscy przez moment patrzyli z obawą na Yorktown. Każdy z nich chciałby mieć wgląd w to, co działo się na pokładzie.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю