355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Kosmicni bracia » Текст книги (страница 15)
Kosmicni bracia
  • Текст добавлен: 24 сентября 2016, 04:48

Текст книги "Kosmicni bracia"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 15 (всего у книги 28 страниц)

3. Nie wykazałem dostatecznej saldo mimire27, próbując hipotetycznie przyjąć, że niektóre argumenty Ziemian rzekomo przemawiające przeciw zminimalizowaniu wpływu popędów i emocji na ich psychikę są jakoby słuszne. Jedyne rzetelne kryterium przy-datności tych czynników do samodoskonalenia gatunku stanowi nasza wiedza zawarta w Pamięci Wieczystej jako zapis doświadczeń zgromadzonych w toku programowego samodoskonalenia organizmu społecznego.

4. Z analizy wymiany informacji podczas spotkania wynika, że nie skupiłem dostatecznej uwagi na zagadnieniu przyspieszenia procesów fizjologicznych. Nie wykorzystałem bogatych materiałów dotyczących korzystnych efektów bioakceleracji i nie wskazałem na możliwość programowej stymulacji doznań określanych przez Ziemian jako estetyczne.

5. Moja argumentacja dotycząca aspektów moralnych udoskonalania gatunków, jakkolwiek prawidłowa, nie może wywołać zmian w świadomości osobników genetycznie nie udoskonalonych, a więc niezdolnych do myślenia zespolonego. W opracowaniu bardziej skutecznej argumentacji powinien pomóc Lu.

6. Wymieniona w przykładach rzekoma dociekliwość i trafność spostrzeżeń Ziemian nie wynika z większej sprawności rozumowania intuicyjnego u Ziemian, ale z godnej potępienia mojej własnej nieostrożności (niektóre wypowiedzi zwróciły uwagę Ziemian na problemy wzrostu naszego potencjału intelektualnego). Moje błędy mają źródło w przecenianiu doskonałości swego umysłu i niebezpiecznej skłonności do szukania nowych dróg poznawczych bez pełnego oparcia się na wiedzy i autorytecie Pamięci Wieczystej.

Potwierdzam słuszność krytyki i oczekuję decyzji ostatecznej. Wiem, że zasługuję na surową karę. Centrum Myśli Przewodniej konsultuje się z Radą Ustalającą Przyszłość. Decyzja: Nie mam prawa do odejścia ostatecznego, gdyż to nagroda i przywilej. Zmiana funkcji wykluczona z uwagi na moją znajomość przedmiotu i ograniczony czas, nie wystarczający na przygotowanie następcy. Polecenie: przyspieszyć tempo gromadzenia informacji o Ziemianach i ich cywilizacji, czerpać dane przede wszystkim z ich pamięci technicznych. Przyspieszyć realizację programu misoldo 28, nie włączając się bezpośrednio w działania, lecz udzielając jak najpełniejszej pomocy Lu. Zakres mojej samodzielności pozostaje bez zmian, pełna odpowiedzialność za wyniki.

Przewodnik C-F stwierdza, że właściwe wywiązanie się z tych obowiązków daje mi szansę pełnego przywrócenia zaufania Centrum.

Mój umysł przepełnia wola jak najsumienniejszego zrealizowania programu. Widocznie jednak biomózg jest już stary, nie wszystkie procesy przebiegają w nim prawidłowo, gdyż coraz częściej, w miarę postępów w działaniach, rodzą się w nim wątpliwości, które pomoc dublomózgu i dostęp do Pamięci Wieczystej nie w pełni rozprasza. Dotyczą one głównie stosunku Ziemian do Lu i Lu do Ziemian.

Ziemianie traktują Lu jak obcego, choć jego psychika ma wiele cech ludzkich. Sa wśród nich cechy oceniane przez Ziemian pozytywnie, są i takie, które uważają za ne– gatywne i chcieliby, aby zanikły. A właśnie te ostatnie odgrywają u niego coraz większą rolę, w miarę jak napotyka trudności w stosunkach nawet ze swą matką. Obawiam się, że powstałe w ten sposób błędne koło dodatniego sprzężenia zwrotnego Lu może próbować rozerwać siłą. Czy obawiam się słusznie? Co mam robić w takiej sytuacji? Kontaktuję się z przewodnikiem C-F, ale on nie chce mi udzielić rady. Prawdopodobnie jest to sprawdzian mojej umiejętności rozwiązywania problemów.

Przewodnictwo Lu skłonny jest uznać tylko jeden Ziemianin – Dean. Jest to osobnik o wielu cechach korzystnych programowo – w miarę inteligentny, zdolny do myślenia abstrakcyjnego, wytrwały w pracy, obowiązkowy i operatywny. Jest ambitny, pożąda wiedzy i ceni naszą wyższość. Jedyną, typowo ludzką słabość – podatność na bodźce emocjonalne – można znacznie osłabić, jeśli wyrazi taką chęć.

Dean to dobry materiał genetyczny. Niestety, jego „partnerka radości” – Daisy, stanowiąca równie dobry materiał do syntezy kreatywnej, nie przyjmuje jego argumentów i nie uznaje przewodnictwa Lu.

Ziemianie próbują zwlekać. Prowadzą z Lu dyskusje niczego nie wyjaśniające. Już nie można dłużej czekać. Przewodnik C-F daje mi do zrozumienia, że nie wolno mi opóźniać działań. Lu domaga się kontroli nad zespołami mido do lokalnych działań submolekularnych. Twierdzi, że partnerka Deana gotowa jest poddać się syntezie kreatywnej jako pierwsza w serii programowej. Nie pytam, jak to osiągnął, bo czytam w jego myślach, że coś chce skryć przede mną. Po co komplikować i tak trudną sytuację?

Działania rozpoczęte, a mnie znów ogarniają wątpliwości, czy postąpiłem słusznie. Już wiem, że Lu przekazał mi nieścisłe informacje: nie mogąc przekonać Ziemianki, udostępnił Deanowi falasol 29. Rozumiem celowość tego kroku, choć nie jest on zgodny z zasadami moralnymi Ziemian. Obawiam się jednak, że jest też niezgodny z generalną dyrektywą Centrum Myśli Przewodniej, która mówi przecież o nienarzucaniu niczego siłą. Wiem, że już teraz cofać się nie można i nie należy. Muszę jednak sprawdzić, czy wątpliwości moje są uzasadnione. Może falasol było tylko wyzwalaczem ukrytych pragnień?

Przeprowadzam rozmowę z partnerką Deana. Niestety, po ustąpieniu działania falasol jej wrogi stosunek do programu udoskonalenia gatunku ludzkiego nie osłabł, lecz przeciwnie – jeszcze się umocnił. Oskarża mnie o złamanie przyrzeczeń.

Nie wiem, co mam czynić. Cokolwiek zrobię, a nawet jeśli zachowam bierność – nie uchroni mnie to przed słusznymi zarzutami Centrum Myśli Przewodniej. Tak czy inaczej muszę podjąć decyzję, kierując się zasadą większej korzyści społecznej. Ale czy korzyść naszej społeczności zawsze jest i będzie zbieżna z korzyścią społeczności Ziemian? O czym ja myślę? Jak mogę mieć wątpliwości?

Nie mam już ani jednej sila na konsultację. Czy zresztą ktoś mi jej udzieli? Ale czy jest coś, na czym mogę się oprzeć podejmując decyzję? Jest! Dyrektywa generalna. Nic nie narzucać siłą, to znaczy dać Ziemiance Daisy szansę przeciwstawienia się zamierzeniom Lu. Po działaniu falasol i syntezie kreatywnej ma ona jeszcze zdolność łączności radiomyślowej.

Umożliwiam Daisy powrót do statku Ziemian. Trwa właśnie realizacja programu syntezy kreatywnej, przeprowadzana przez Lu z pomocą zespołów mido. Według mojej oceny szanse Daisy jako przeciwniczki Lu były niewielkie. Na sukces jej składają się: atawistyczna zdolność przyspieszonej półświadomej percepcji i bezzwłocznego reagowania w warunkach szczególnego zagrożenia, przypadkowy splot sprzyjających okoliczności, niedostateczne zdyscyplinowanie myślowe Lu i wspomniana już podatność Deana na bodźce emocjonalne. Analiza przebiegu wydarzeń prowadzi do ważnych wniosków:

Niektóre atawistyczne mechanizmy obronne mogą być w trudnych sytuacjach użyteczne.

Istoty pochodzenia ludzkiego, będące produktem syntezy kreatywnej, łatwiej wyzbywają się gatunkowych więzi społecznych, a zwłaszcza uczuć moralnych, trudniej zaś przebiega u nich proces zastępowania ich dyrektywą utrwaloną w pamięci świadomej i nieświadomej. Dyrektywa taka, w nieoczekiwanych sytuacjach krytycznych, gdy może opóźnić rozwiązanie problemu i osiągnięcie celu działania, bywa łatwo przekraczana. Lu, chcąc odzyskać władzę nad mido, gotów był zniszczyć strukturę pamięci, a więc osobowość Daisy, ważąc się na czyn skrajnie amoralny również z naszego punktu widzenia. Dążenie do realizacji celu spowodowało zwężenie pola świadomości i stłumienie korygujących kontrbodźców wyobrażeniowych.

Bardzo trudno spowodować u Ziemian zanik więzi międzyosobniczej typu uczuciowego. Wątpliwe jest, czy większe zmiany w tym mechanizmie były niekorzystne społecznie. Wpływ intelektu Lu na Deana okazał się słabszy od uczuciowej więzi Deana z Daisy i wyzwolił jego działanie zgodnie z moralnym nakazem, bez logicznej analizy zagadnienia.

Nie jest istotne, że sparaliżował działanie Lu (śmiertelnie zagrażające Daisy) prymitywną siłą fizyczną. Ważne jest, że podjął prawidłową decyzję zadziwiająco szybko i działanie jego było skuteczne – nie tylko nie dopuścił do objęcia przez Lu kontroli nad mido, ale stworzył warunki do przywrócenia świadomości i swobody działania innym Ziemianom. Chyba żaden Urpianin nie zdobyłby się na tak szybkie i skuteczne działanie, jeśli tempo jego procesów fizjologicznych nie byłoby szybsze niż przeciwnika.

Po tym, co się wydarzyło. Ziemianie chcą niezwłocznie wracać do swego macierzystego układu planetarnego. Proszę przewodnika C-F o krytyczną ocenę mego postępowania i dalsze dyrektywy.

Czekam dwa tysiące sześćset pięćdziesiąt osiem sila na odpowiedź. Jest krótka. Nie zawiera analizy krytycznej moich decyzji, a tylko dwie dyrektywy Rady Ustalającej Przyszłość:

Nie utrudniać Ziemianom opuszczenia naszego świata; jeśli zechcą – udzielić im pomocy techniczno-energetycznej.

Polecieć osobiście do Układu Słonecznego statkiem naszym lub Ziemian, jeśli wyrażą na to zgodę, jako przedstawiciel naszej cywilizacji. Zapoznać się osobiście z warunkami tam panującymi i rzeczywistą strukturą społeczną tego gatunku. Wszystkie zgromadzone informacje przekazywać systematycznie na Juventę. Dalsze dyrektywy otrzymam po wyruszeniu w drogę.

Nikt z Urpian nie latał dalej niż do Układu Proximy. Pragnienie podróży kosmicznych jest nam od dawna obce. Urpianin oderwany od swej społeczności, odcięty od Pamięci Wieczystej, staje się istotą samotną, a Io oznacza najwyższą karę. Czy zamiarem Rady było wymierzenie mi kary? A może także chodzi o to, żebym przekonał się naocznie, jak bardzo się mylę w swych sądach o Ziemianach? A jeśli to jeszcze jedna szansa wypełnienia misji, którą tak źle koordynowałem? Jednego jestem pewny: jest to decyzja mądra, daleko wybiegająca w przyszłość i muszę dać z siebie wszystko, aby przyniosła oczekiwane korzyści Urpianom i Ziemianom.

Ziemianie zgodzili się na mój udział w ich powrotnym locie. Daisy, która jest moją sisolfa30 w statku Ziemian, powiedziała mi, że początkowo zdania były podzielone, ale w końcu uznali mą wizytę na Ziemi za celową. Konieczne jest lepsze wzajemne poznanie.

Po trwających osiemdziesiąt sześć obrotów Juventy przygotowaniach technicznych oraz porządkowaniu i uzupełnianiu zgromadzonych przez Ziemian informacji naukowych ich statek wyrusza w drogę. Żadnych instrukcji jeszcze nie otrzymałem, choć środki łączności z Juventą mam zapewnione. Przewodnik C-F nie odpowiada na moje wezwania, a mój dublomózg nie otrzymał dotąd połączenia z Pamięcią Wieczystą. Czy i kiedy prawo dostępu do niej będzie mi przywrócone? Mój „partner radości” również milczy. Może otrzymał przywilej ostatecznego odejścia?

Daisy namówiła mnie do przygotowania relacji z tego, czego byłem świadkiem i uczestnikiem od chwili ich przybycia do naszego świata. Spełnienie jej prośby może przyczynić się do wyjaśnienia Ziemianom, a także i sobie samemu, dlaczego stało się to, co się stało…

Spisuję wszystko, co najważniejsze, jak pamiętam ja i mój dublomózg, nic nie ukrywając i nie zmieniając. Daisy ma rację – to bardzo ważne, jeśli mamy wzajemnie się zrozumieć i zaufać.

Wierząc, że tak będzie, mówił do Was A-Cis.

Przypisy do relacji Urpianina A-Cisa opracowane przez Daisy Brown

Nie chcąc Czytelnikom niepotrzebnie utrudniać orientacji, nazwy obiektów astronomicznych podajemy w terminologii ludzkiej.

2 Wielkie okrążenie – swoista dla mieszkańców układu podwójnego gwiazd Tolimana miara czasu, wynosząca ok. 80,1 roku. Jest to okres dzielący kolejne zbliżenia tych gwiazd w wyniku – obiegu Tolimana A po wydłużonej orbicie przez Tolimana B.

3 Refadore – wielowariantowy program działań w przypadku pojawienia się nieznanego obiektu kosmicznego – domniemanego sztucznego tworu cywilizacji nieurpiańskiej. Program zawiera sześć wariantów działań, stosowanych zależnie od wyników rozpoznania (m. in. zagrożenia, jakie stanowi obiekt dla cywilizacji urpiańskiej): a – nadzór niejawny, b – nadzór jawny bezkonta-ktowy, c – nadzór jawny z próbami kontaktu, d – działanie odstraszające, e – działanie obronne z ostrzeżeniem, f – działanie obronne bez ostrzeżenia. Warianty a i b były wobec nas realizowane. Zakres czynności związanych z realizacją wariantów c,d,e i f nie jest znany nawet A-Cisowi, który co prawda w toku podejmowanych czynności koordynacyjnych otrzymał informacje szczegółowe z Centrum Myśli Przewodniej, ale tylko dotyczące realizowanego wariantu, a innymi niż a i b nie miał – jak twierdzi – czasu ani potrzeby bliżej się zainteresować.

4 Silą – urpiańska jednostka czasu równa 0,062 s.

5 Czas obrotu Juventy wokół osi – 32,2 h.

6 „Partner radości” – określenie bliskiej więzi międzyosobniczej dwóch Urpian, którą należy traktować raczej jako bliską przyjaźń oficjalnie usankcjonowaną niż związek małżeński. Na obecnym, wyższym poziomie cywilizacji zapłodnienie, rozwój płodu, aż do narodzin nowego osobnika odbywa się metodą in vitro w specjalnych zakładach prokreacyjnych. Urpianie są istotami dwupłciowymi i niegdyś tworzyli rodziny podobne do ludzkich, jednak ich zdolności rozrodcze zanikły.

Prawdopodobnie do zaniku doprowadzono świadomie, gdyż obecny poziom urpiańskiej inżynierii genetycznej pozwoliłby z pewnością przywrócić tę zdolność. Instytucja „partnerów radości” będąca ostatnim śladem czasów „zwierzęcej rozrodczości” i partnerskiej więzi seksualnej zostanie w przyszłości – jak twierdzi A-Cis – zastąpiona całkowicie więzią ogólnospołeczną.

7 Małe okrążenie – urpiańska miara czasu analogiczna do naszego roku. Jest to okres obiegu planety Juventa wokół Tolimana A, liczący 418,3 dnia ziemskiego.

8 Odchylenie to spowodowane zostało skierowaniem Astrobolidu na tor lotu Celestii, czego Urpianie nie mogli wiedzieć, gdyż po zniszczeniu mido nie obserwowali startu ekspedycji międzygwiezdnej. Tor ten jest odchylony o dwadzieścia osiem stopni od teoretycznego toru wyprawy Astrobolidu do gwiazd Alfa Centauri, gdyby nie zboczyła ona z drogi w celu zbadania tego dawnego sztucznego księżyca Ziemi. Różnice w kierunku lotu Celestii i Astrobolidu wynikają stąd, że lot Celestii do Układu Alfa Centauri miał trwać dziewiętnaście tysięcy sześćset lat, a po tym czasie układ ten, w wyniku ruchu własnego, będzie się znajdował w innym zupełnie punkcie nieba niż w dwudziestym szóstym wieku. |

9 Intelektostaza – homeostaza rozumu i wiedzy – niedoskonała próba przeniesienia z języka Urpian do ludzkiego języka naukowego bardzo złożonego pojęcia dotyczącego sprawności umysłowej istot rozumnych. Obejmuje ono takie zdolności psychiczne, jak inteligencja, wiedza, myślenie twórcze, traktowane jako czynniki procesu samoorganizacji intelektualnej.

10 Sidomire – narządy przystosowane do wysyłania i odbioru sygnałów elekromagneiycznych.

11 Redofare – pojęcie niejasne, dotyczące właściwego Urpianom kierunku rozwoju cywilizacji; prawdopodobnie chodzi tu o problemy związane z samouzależnieniem się od uniwersalnych magazynów informacji i wynikającym stąd izolacjonizmie kosmicznym.

12 Światem Starego Życia nazywają Urpianie krążącą wokół gwiazdy Proxima Centauri planetę I, którą my nazwaliśmy Urpa (stąd dawni mieszkańcy tej planety to Urpianie). Glob ten, na którym niegdyś kwitło życie, był kolebką ich gatunku, lecz na skutek przygaśnięcia gwiazdy macierzystej zmienił się przed dwoma tysiącami lat w lodową pustynię. Urpianie przenieśli się z Układu Proximy do Układu Tolimana tysiąc czterysta pięćdziesiąt lat temu.

13 Simido – szeroki zakres pełnomocnictw dotyczących złożonych działań technicznych i organizacyjnych, związanych z kontrolą i instruowaniem zespołów mido.

14 Temidzi – istoty rozumne zamieszkujące Temę, planetę krążącą wokół gwiazdy Proxima Centauri. Poziomem umysłowym odpowiadają pitekantropowi. Ich reakcje psychiczne są znacznie wolniejsze niż u człowieka.

15 Midoresol – bardzo złożona i niezbyt dla nas jasna technika przekazywania energii i informacji, których odbiorcami są obdarzeni dużą samodzielnością „wysłannicy pyłowi” (mido).

16 Fadoremi, dodomi – wiązki promieniowania korpuskularnego złożonego z różnych cząstek elementarnych, służące przekazywaniu informacji i energii (?) dla mido. Promieniowanie to powoduje zaburzenia w czynnościach mózgu ludzkiego.

17 Refadomire – dyspozycje psychiczne ukształtowane w wyniku skomplikowanych układów od-ruchów. W znacznym uproszczeniu

– instynkt, intuicja.

18 Laremi sidore – w bardzo ogólnym, uproszczonym ujęciu – świat wrogi życiu, zaludniony przez samoczynnie działające struktury sztuczne.

19 Redami – najprawdopodobniej-jakaś złożona biurokratyczna procedura związana z rewizją programu działań. Na czym polega

– nie udało się ustalić.

20 Sisimi – zespól ruchomy, wykonawczy, transportowy. Nazwa zautomatyzowanego pojazdu zatrzymanego przez D.Brown.

21 Siredosi – treści tej nazwy nie udało się dotąd w pełni rozszyfrować. Z wypowiedzi A-Cisa wynika, że chodzi tu nie tylko o udoskonalenie genetyczne rodzaju ludzkiego, ale również o jakieś inne cele, sięgające daleko poza rzekome korzyści dla cywilizacji Ziemian. Urpianin unika wy-raźniejszego sprecyzowania, co ma na myśli. Jest to chyba temat zakazany, na który jednak próbuje on w ostrożny sposób zwrócić naszą uwagę, wbrew zaleceniom swych przełożonych. Prawdopodobnie chodzi tu o jakieś ważne dla samych Urpian i ich cywilizacji problemy, w których rozwiązaniu miała wziąć udział przeobrażona na ich modłę ludzkość.

22 Fasido – chodzi tu o większą wrażliwość niektórych członków naszej ekspedycji na ekologiczne aspekty działalności ludzi w obcym świecie i szczególne zainteresowanie kontaktami międzycy-wilizacyjnymi. Czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu, wiąże się to z jakimś oddziaływaniem kosmicznym (naturalnym lub sztucznym) – jak to sugeruje wypowiedź A-Cisa – nie udało się stwierdzić.

21 Solfare – prawdopodobnie całość czynników kształtujących przebieg procesów fizjologicznych zachodzących w istotach żywych.

24 Ladofado – metoda oddziaływania na mózg. Nie udało się dotąd skłonić A-Cisa do wyjaśnienia, na czym ona polega. Wiadomo tylko, że towarzyszą jej poważne zakłócenia przebiegu prądów czynnościowych w korze mózgowej.

25 Doremi – chodzi tu prawdopodobnie o zmniejszanie się tempa wzrostu zasobów wiedzy gromadzonej w Pamięci Wieczystej. A-Cis wypowiada się niechętnie na ten temat. Być może doremi wiąże się z siredosi (patrz przyp. 21).

26 Dofasi – sztuczny intelekt.

27 Saldo mimire – pojęcie złożone, prawdopodobnie oznacza wiarę w autorytety traktowaną jako wartość społeczna, chociaż A-Cis twierdzi, że pojęcie wiary w takim znaczeniu, w jakim my go używamy (pozarozumowa, nie oparta na logicznych dowodach akceptacja jakiegoś przekonania), w języku Urpian nie istnieje.

28 Misoldo – opracowany przez Lu wariant operacyjny programu chromosomalnej syntezy genów w celu wyhodowania doskonalszego gatunku człowieka.

29 Falasol – zminiaturyzowane urządzenie o nie znanej nam konstrukcji, umożliwiające wprowadzenie człowieka w stan przypominający głęboką hipnozę.

30 Sisolfa – osoba służąca pomocą w adaptacji do nowych warunków, opiekunka i przewodniczka o ograniczonych uprawnieniach nadzorczych. Funkcja nie mająca obecnie odpowiednika w społeczeństwie ludzkim.

Część II
Żywy krzem


DALEKI BRZASK

Na pogodnym niebie Procjon wyróżniał się złotawym blaskiem w gwiazdozbiorze Małego Psa. Silva przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, aż Bernard Kruk zapytał:

– O czym myślisz, kochana?

– Chcę tam polecieć – odparła cicho.

Bernard uniósł się lekko na rękach. Powiódł wzrokiem nad wachlarzami palm, nieco czarniejszych od reszty nocy. Dobrze wiedział, o jaką gwiazdę chodzi Silvie. Ta sprawa miała głębokie korzenie. Kilkanaście lat wcześniej Silva zaliczona była w skład wyprawy mającej zbadać Układ Syriusza.

Wtedy znali się od niedawna. Bernard z uwagi na charakter swojej pracy nie mógł ani opuścić placówki, którą reorganizował, ani też liczyć na zakwalifikowanie w poczet załogi statku międzygwiezdnego. I wtedy Silva całkiem niespodziewanie zrzekła się uczestnictwa w ekspedycji.

Była pierwszą kobietą, przy której pozostał tak długo. Czasami zadawał sobie pytanie, czy kocha ją na tyle, aby z nią spędzić całe życie. Nie rozmawiali o tym nigdy, choć Silvę zapewne nieraz nurtowały te same myśli.

Wspólny lot ku gwiazdom rozstrzygnąłby ten problem – w każdym razie na kilkadziesiąt lat. Nawiązując do jej ostatnich słów, powiedział wesoło:

– Ja także patrząc w żółtawe oko Procjona mam wrażenie, iż mruga właśnie do nas, przyzywając gościnnie w te dalekie strony przeorane zaledwie myślą człowieczą l przeczuciem nieznanego. Polecimy, Silvo. Właściwie już dawniej tak postanowiłem.

Silva położyła się na zielonej murawie. Jej jasnopiwne oczy odbijały gwiaździste niebo. Nie odwracając się w stronę Bernarda, zapytała:

– Czemu nie powiedziałeś mi o tym?

– To miała być niespodzianka. Wiem, co powiesz: że gdybym ci się wcześniej zwierzył, byłaby to także niespodzianka. No, ale cóż – myśleliśmy jednocześnie o tym samym. Bardzo to lubię…

– Oj, Ber, Ber – odparła żartobliwie. – Gdybyś jeszcze z pól roku ukrywał tę nie– spodziankę, poleciałbyś sam. Przecież ja nie mogę z dnia na dzień opuścić Ziemi i wszystkich spraw, które z nią się wiążą.

– Nie bądź taka pewna, że poleciałbym sam. Może w ogóle bym nie poleciał – rzucił w zamyśleniu i ciepłym spojrzeniem objął jej kształtną kibić ledwo zarysowaną w mroku.

Silva chciała cos powiedzieć, lecz jej uwagę zwróciła nagła zmiana w zachowaniu Bernarda. Stał wyprostowany, z dłońmi nad czołem, jak gdyby zasłaniał oczy przed jakimś rażącym blaskiem. Po chwili szybko chwycił infralornetkę, mierząc nią w kierunku widnokręgu.

Dopiero teraz dziewczyna spostrzegła, że w tamtej stronie wyraźnie pojaśniało. Bladoróżowy rumieniec krasił dalekie pasmo górskie, wznosząc się jakby piramidą zwróconą podstawą ku górze.

– Świta. Jakie to piękne – zachwyciła się Silva. Bernard zaprzeczył:

– W tych stronach noc polarna dopiero nastała. Ale może to być zorza polarna. Zresztą zaraz sprawdzę.

Wyjął maleńki spektroskop, sprzągł go z aparatem fotograficznym i po chwili oglądał zdjęcie widma. Znieruchomiał z wrażenia.

– Wykluczone. To nie może być zorza polarna – powiedział z pewnym zdziwieniem i zamilkł, znów podnosząc infralornetkę do oczu.

Silva wstała i oparłszy głowę na ramieniu Bernarda wtopiła wzrok w zagadkową dal. Odniosła wrażenie, iż niebo poróżowiało mocniej i szerzej.

– Co to znaczy? – spytała bardzo cicho.

Ponieważ Bernard trwał w bezruchu, powtórzyła to samo jakoś ostrzej, bardziej przejmująco.

– Poczekaj, niech zbiorę myśli – rzucił Bernard.

Przypiął infralornetkę do pasa i obejmując Silvę ramieniem, uniósł głowę tak, iż gwiazdy świeciły mu prosto w oczy. Miał dziwne uczucie, że starczy wyciągnąć rękę, by je ścisnąć w garści jak robaczki świętojańskie.

– Patrzysz w gwiazdy? – spytała Silva nieco uspokojona. Milczał.

– Powiedz wreszcie, co znaczy ta zorza? – ciągnęła. – Czyżbyś pragnął, abym zaczęła się bać?

– Nie rozumiem – oznajmił wolno, a widząc jej zdziwienie dopowiedział: – To znaczy, nie rozumiem, co wyraża blask, który raz przygasa, to znów ogarnia całe połacie nieba. Tym bardziej że nieraz pozory mylą. W tym przypadku chyba na pewno – dodał wolno jak gdyby do siebie.

– A jakie przypuszczenie ci się nasuwa? – spytała Silva. Nad lękiem wzięła w niej teraz górę ciekawość.

– To wygląda na ogromny, przepotężny wulkan – powiedział spokojnym głosem. – Rodzaj widma też dopuszcza taką możliwość.

– Ja wcale nie odnoszę tego wrażenia – odparła Silva. – Byłam świadkiem paru efektownych wybuchów. Pamiętam, jak wspólnie podziwialiśmy Etnę sześć lat temu, w fazie najbardziej niespokojnej. To wyglądało przecież zgoła inaczej.

Ten argument nie przekonał Bernarda.

– Masz słuszność, gdy chodzi o porównanie samego widoku. Weź wszakże pod uwagę, że wtedy przebywaliśmy zaledwie kilka kilometrów od krateru. Mogliśmy aż tak się zbliżyć, bo komputer sprzężony z aparatami rejestrującymi przebieg zjawiska nie przewidywał takiej erupcji gazów, która okazałaby się niebezpieczna na naszym stanowisku obserwacyjnym. Efekt polegał przede wszystkim na spływaniu potoków lawowych po zboczu.

– Sądzisz, że to się dzieje daleko? – spytała Silva.

– O, bardzo daleko – skwapliwie potwierdził. Zaraz jednak zgłosił zastrzeżenie:

– Jeśli to w ogóle wybuch wulkanu. Nadal mam wątpliwości. Cokół Antarktydy to stara, z dawien dawna okrzepła płyta. Tylko wschodni jej kraniec. Ziemia Wiktorii, przejawia ożywioną działalność sejsmiczną. W tamtym rejonie, na wyspie Rossa, wznosi się potężny i niespokojny Erebus.

– A jak można inaczej wytłumaczyć to dziwne zjawisko? – indagowała Silva. Bernard zastanowił się.

– W tej chwili nie wiem. Widzisz, kochana, na myśl o wulkanicznej genezie tego blasku naprowadził mnie jeszcze jeden szczegół. Spójrz na niebo ponad nami. Silva zadarła głowę do góry.

– Zachmurzyło się – powiedziała spokojnie.

Również Bernard stwierdził, że gwiazdozbiory, błyszczące jeszcze przed kilkoma minutami, teraz zniknęły z pola widzenia. Nie przyjął tego spostrzeżenia obojętnie. Był to nowy argument na potwierdzenie hipotezy o wulkanicznym pochodzeniu zjawiska, przed którą bronił się, jak mógł, bo jej nie dowierzał.

– Czemu milczysz? – spytała Silva, spostrzegając zdumienie Bernarda.

– Chyba to jednak wulkan… – odparł niepewnie. – Teraz naprawdę nic nie rozumiem.

– A co chciałeś pokazać mi na niebie? – przypomniała dziewczyna.

– Kwadrans temu nad nami iskrzyły się gwiazdy. Tylko wokół tej dziwnej zorzy, zarówno wszerz, jak do góry, przestwór był całkiem czarny. Pomyślałem, że chmura pyłu zaciemnia widoczność. Na dziś nie planowano zachmurzenia. Zresztą musiałbym być o tym powiadomiony. Ta chmura, która zajęła teraz większą część nieba, jest chyba wulkanicznego pochodzenia.

– Właściwie cóż w tym nadzwyczajnego? – zastanowiła się Silva. – Wszak nieraz w czasach historycznych wulkany uznawane za wygasłe wznawiały swoją działalność. Chociażby katastrofalny wybuch Wezuwiusza w siedemdziesiątym dziewiątym roku. A ponadto niektóre wulkany powstały dość niedawno. Przecież Pericutin, teraz jeden z najokazalszych na Ziemi, dopiero w tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym roku zaczął usypywać swój stożek, a na dobre rozhulał się w dwudziestym drugim wieku.

Przedtem rozciągały się tam płaskie pola uprawne.

– Tak – powiedział Bernard w zamyśleniu. – To, co mówisz, jest słuszne…

– Ale? – zapytała dziewczyna przekornie.

– Zgadłaś. Jest w tym wszystkim poważne „ale”, które jeszcze w tej chwili każe mi wątpić. Czynne wulkany zgrupowane są tylko na pewnych obszarach kuli ziemskiej, stosunkowo ciasnych. Tam też zdarzają się trzęsienia ziemi, występują gejzery, fuma-role bądź otwarte jeziora lawy, znane zwłaszcza na Jawie. Są to krainy geologicznie młode, niespokojne, gdzie pod cienką warstwą skał działają potężne siły wnętrza planety. Powtarzam natomiast, że Antarktyda – zwłaszcza w tej stronie, skąd dobiega łuna – jest starą płytą lądową.

Milczeli dłuższą chwilę, po czym Bernard szybkim ruchem ujął podręczny nadaw-czo-odbiorczy aparat radiowy. Nastawił na odpowiednią falę i czekał sygnału.

Z głośnika popłynął jednostajny szum, przez który nierytmicznie przebijały się ni to warkliwe trzaski, ni to zawodzenia – przeciągłe, niemożliwe do rozpoznania.

Sekundy wlokły się coraz uciążliwiej, a kiedy już splatały łańcuszek minut, Bernard nie wytrzymał: zaczął manipulować gałką strojenia zrazu powoli, a potem coraz bardziej nerwowo. Zmieniał falę – raz, drugi, trzeci. Nie skutkowało. Tylko chwilami mogło się zdawać, że dobiega ludzki głos, jednak zbyt zniekształcony, aby go zrozumieć.

Rozdrażnienie Bernarda udzieliło się Silvie, lecz nie chciała tego okazać. Powiedziała tym łagodniej:

– Spróbuję sprawdzić na moim… Bernard ruchem ręki poprosił ją o ciszę.

Rzeczywiście coś się działo w odbiorniku. Poprzez szumy i trzaski przebijały dźwięki, które można było rozpoznać jako rozmowę. Co pewien czas padały ochrypłe, pojedyncze słowa nie powiązane z sobą.

– …jak Krakatau świadczy, że… – powtórzyła Silva z lękiem w oczach. – Przyrównują dzisiejsze zjawisko do słynnego wybuchu z tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego roku? Wszak to była najsilniejsza erupcja w czasach historycznych!

– Przyrównują… – powtórzył Bernard machinalnie.

– Spróbuję sprawdzić na moim aparacie – ponowiła Silva. – Może twój jest uszkodzony.

Powtórzyło się jednak to samo. Poszczególne słowa, wynurzające się z chaosu od przypadku do przypadku, nie wyjaśniały niczego. Niektóre zdawały się potwierdzać i wzmagać zagrożenie, lecz łatwo było o błąd w interpretacji.

Bernard podjął jeszcze jedną próbę: odszedł sto kroków i nawiązał łączność z Silva. Aparaty pracowały bez zarzutu. Oboje głowili się, co udaremnia odbiór na większe odległości.

– Może silny wybuch na Słońcu? – spytała Silva; – Pamiętasz, jak kiedyś przez kilka godzin nie mogliśmy z sobą rozmawiać? Byłeś w Japonii, a ja na Grenlandii. Potem wystartowaliśmy prawie równocześnie, rozmijając się w locie. Pamiętasz?

Jakże mógłby zapomnieć! Dokładnie pamiętał miesiąc, dzień, porę dnia. Przytulił ją mocno i pocałował w rozchylone ciepłe usta. Jak w ogromnym perspektywicznym skrócie nad podziw wyraziście stanęły mu przed oczami wszystkie dni, które rzuciły Silvę w jego ramiona. – Czy to nie jest złowieszcze? – pomyślał z nieokreślonym lękiem. – Podobno tuż przed śmiercią człowiek widzi swoje życie właśnie tak.

Silny wstrząs omal nie zwalił ich z nóg. Bernard wparł się mocno stopami w pokryty murawą miękki grunt. Silva patrzyła mu w twarz oczami zalęknionego dziecka. Bladoróżowa łuna nieba odbijała się w jej wilgotnych źrenicach.

– Co to? – zapylała po chwili.

– Nie wiem. To znaczy – poprawił się Bernard – jak widzisz, trzęsienie ziemi. Oczywiście… Tylko nie mam pojęcia, jak to rozumieć, czym je tłumaczyć. W tej okolicy gwałtowny wstrząs tektoniczny?

– Czy to ma związek z tamtym? Wydaje się, że na pewno. Dziewczyna przypomniała sobie, iż Bernard nie może dostać połączenia radiowego z Instytutem Ochrony Człowieka.

– Spróbuj jeszcze przez BS – doradziła. – Chyba że to jakieś zaburzenie jono-sferyczne. Może burza magnetyczna? Może silne rozbłyski słoneczne?

– Wykluczone. Dziś rano nie było żadnego komunikatu.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю