355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Kosmicni bracia » Текст книги (страница 10)
Kosmicni bracia
  • Текст добавлен: 24 сентября 2016, 04:48

Текст книги "Kosmicni bracia"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 10 (всего у книги 28 страниц)

Nie rozumiałam, czego ode mnie chciano. W końcu ogarnęła mnie senność i nie wiedząc kiedy, zasnęłam. Co mi się śniło – nie pamiętam. Obudziłam się w swym pokoju z silnym bólem głowy. Myśli biegły z trudem i odczuwałam nieustannie jakiś ogromny niepokój. Moje dotychczasowe życie pamiętałam jak przez mgłę. Za to wryło się świetnie w moją pamięć wszystko, co przeżyłam, widziałam, odczuwałam w owej kryształowej kabinie. Więcej – zaczynałam rozumieć i kojarzyć te pojęcia i obrazy, których dotąd nie pojmowałam. Powoli ból głowy ustępował. Gdy już poczułam się dobrze, zjawił się Lu i znowu zaprowadził mnie do tej samej kabiny.

Wszystko powtórzyło się jak poprzednio, tylko myśli i obrazy były inne. Odtąd poddawano mnie tym eksperymentom stale, z niewielkimi przerwami. Życie moje zmieniło się w jakąś piekielną, nieustającą torturę. Stopniowo zdobywałam zdolność odbierania myśli Lu. Już nie zjawiał się osobiście, wiedziałam, że mnie wzywa, choć nie słyszałam jego głosu. To wyczuwanie myśli odbywa się zresztą bez mej woli, odruchowo, tak jakbym słyszała czyjś glos.

– Ciekawe, że odgadłaś myśli Allana, widząc go tylko za pośrednictwem urpiańskiej telewizji – zauważyła Kora.

– Bo to nie leży wyłącznie w mym mózgu. Ich automaty, analizując prądy czynnościowe przebiegające w waszych mózgach, potrafią je rozszyfrować i przekazać następnie mojemu mózgowi za pomocą jakiejś niezwykłej indukcji już w takiej formie, że mogę je zrozumieć. Trzeba by tu wyjaśnić właściwie wszystko…

– Czy czytałaś również myśli Urpian?

– Próbowałam, ale nigdy mi się to nie udawało. Gdy oni mówili do mnie impulsami elektromagnetycznymi – odczuwałam chaos w głowie. Czasami nawet ukazywały mi się jakieś obrazy przed oczami i rodziły skojarzenia nie wiadomo skąd powstające i ginące natychmiast. Chciałam koniecznie zrozumieć, co do mnie mówią, ale nie potrafiłam. Było to ogromnie męczące, chwilami nawet wywoływało fizyczny ból, przebiegający przez całe ciało. Umysł ogarniało zmęczenie, a jednocześnie coś podrywało go do działania, nie dając chwili wytchnienia. Tak chyba przed wiekami odczuwano torturę pozbawiania snu.

– Długo to trwało?

– Bardzo długo. Wydawało mi się, że upływają lata cale. Stopniowo obojętniałam na wszystko. Na dawne przeżycia, smutki i radości patrzyłam jak na jakieś odległe, obce mi sprawy. Śmieszne i bezsensowne wydawało mi się dawne przywiązanie do Lu. Widywałam go zresztą coraz rzadziej. Zjawiał się najczęściej, gdy już byłam wyczerpana eksperymentami.

Nie widziałam jednak w jego oczach współczucia, raczej zdziwienie, może nawet pogardę. Właściwie było mi to obojętne. Prosiłam go tylko, aby uwolnił mnie od tej męki. Błagałam, przeklinałam… Do czego można doprowadzić człowieka!

– Czy spostrzegłaś jakieś zmiany w swym umyśle? – pytała Kora.

– W pewnych okresach czułam, że istotnie mój mózg się rozwija. To znaczy łatwiej rozumiałam to, co mówił do mnie Lu. Ostatnio zaczęłam nawet rozumieć trochę Urpian.

– Czy to wszystko przebiegało w jakimś stanie somnambulicznym?

– Chyba niezupełnie. Często przypominało jakby czytanie trudnych, zawiłych dzieł. Najczęściej wkuwanie, wbijanie sobie w pamięć metodami psychologicznymi wzorów, wykresów, definicji… Ogromna masa materiału, z którego wyławiałam tylko pewne pojęcia i myśli, przesączając je niejako przez filtr wyobraźni. Najlepiej utrwalały się w mej pamięci obrazy wzrokowe. Ale to wszystko nie było zbyt trwałe. Pojęcia plątały się, ginęły w pamięci, zlewały ze sobą. Powstawały przy tym nieprzyjemne halucynacje.

– Czy w ogóle jesteś pewna, że wzbogacili twoją wiedzę?

– To nie takie proste. Kiedy znajduję się w tym kryształowym pomieszczeniu, zdaje mi się, że wiem więcej niż kiedyś. Zresztą to trudno określić. Tak jakbym zdobywała zdolność zaglądania do jakichś szufladek, w których znajduje się już gotowa wiedza. Jak gdyby coś się nagle przypominało, a nawet zrozumiało samemu jakiś zawiły pozornie dowód matematyczny. W tej chwili jednak nie jestem w stanie określić tego, czy wiem wiele czy mało. Pytajcie! Przekonać się można tylko w praktyce.

– W jaki sposób działa telewizja urpiańska? Jak oni widzą, co się dzieje we wnętrzu naszego statku?

– To zespół stosunkowo prosty układów sześcioskośnych… spolaryzowanyfch… Przy wtórnym nałożeniu zmodulowanego… występuje tu więc zjawisko parabolicznego, a także… Przede wszystkim rezonansu… bez trudu wychwytywanego przez układ koincydencyjny i… pyłów autosterowanych.

Zoe mówiła szybko, jakby powtarzała dobrze wyuczoną lekcję. Co kilka słów urywała zdanie, rzucała w różnych odstępach jedno, drugie słowo, znów milkła na chwilę, kończąc oderwanymi, pojedynczymi określeniami.

– Niewiele z tego można zrozumieć – westchnął Jaro. – Dlaczego ciągle przerywasz, połykasz całe słowa czy fragmenty zdań.

– To są określenia, dla których nie ma odpowiednika w ludzkiej mowie.

– Możesz je jednak wytłumaczyć przez omówienie!

– Tak, ale to niezmiernie zawiła i trudna sprawa, gdyż, niestety, większość nowych pojęć kojarzy mi się w głowie z pojęciami używanymi przez Urpian. Wiele z nich przyswoiłam sobie zupełnie mechanicznie, bez głębszego zrozumienia treści. Przynajmniej tak to w tej chwili odczuwam.

– Spróbuj jednak. Wytłumacz na przykład, co to są te… te pyły autosterowane. Zoe zastanawiała się dłuższą chwilę.

– Chyba nie potrafię opisać wyłącznie w mowie ludzkiej zasady owych układów… trójpolowo… wzajemnie się przenikających. Chyba że chodziłoby wam o zupełnie uproszczone określenie.

– Niech i tak będzie.

– Pyły autosterowane widzieliśmy już nieraz, jak unosiły się w powietrzu czy w przestrzeni kosmicznej, przybierając najniezwyklejsze kształty. Z nimi to spotkaliśmy się już w Układzie Proximy. Są to układy robocze, kierowane poprzez oddziaływanie polowe ełektryczne, magnetyczne i grawienergetyczne na zjonizowane cząstki materii. Owe pyły mogą wywierać na inną materię działanie mechaniczne, chemiczne, elektryczne, magnetyczne, grawitacyjne itd. Kierowane są przez skomplikowane wielowarstwowe układy cybernetyczne.

– Jak zrozumieć określenie „wielowarstwowe układy cybernetyczne”?

– Układy sieciowe obdarzone ogromną samodzielnością, którą ogranicza tylko ogólna dyrektywa. Mogą również zmieniać zakres swej specjalizacji zgodnie z potrzebami bieżącymi i ramową instrukcją. Pamięć ich w ten sposób nie jest obciążona na stałe całą wiedzą, lecz tylko tym, co jest niezbędne do wykonania zadania. Oczywiście zawiera ona zapisy specjalizacyjne, ale w formie nie rozwiniętej, i dopiero po wyłączeniu obwodów w tej chwili niepotrzebnych następuje włączenie obwodów niezbędnych. W ten sposób uniknięto niebezpieczeństwa przekroczenia takiego stopnia komplikacji, gdy sieć pamięci poczyna sama siebie blokować i nie jest w stanie wykonać zadania. Czy chcecie jeszcze szczegółowych wyjaśnień?

– Nie. Wystarczy. Na to będzie jeszcze dość czasu.

– Więc jednak okazuje się, że wiele skorzystałaś od Urpian? – stwierdził z uznaniem Dean. Przez twarz Zoe przebiegł jakby cień.

– Niestety, jednocześnie umysł mój jakby się wyjaławiał w czasie tego procesu. Człowiek staje się jakby maszyną, automatem, zatraca wszelkie uczucia ludzkie. Pożądałam tylko nowych wrażeń, a gdy było ich zbyt wiele – pragnęłam spokoju. Reszta mnie nie obchodziła.

– A jednak wróciłaś do nas – powiedział ze wzruszeniem Rene.

– Widocznie coś jeszcze we mnie pozostało, bo gdy zjawił się Astrobolid, doznałam jakby wstrząsu. Ogarnęło mnie uczucie, którego jeszcze dotąd nie potrafię zrozumieć. Ni to ciekawość, ni to tęsknota za matką, ojcem, przyjaciółmi… Chyba tkwiły we mnie mocno resztki przywiązania do starego życia. Bo ja tam, w tym mieście Urpian, nigdy nie byłam szczęśliwa. Nawet jeśli nie odczuwałam żadnego cierpienia. Potem w ogóle przestałam wierzyć, że mogę się czuć szczęśliwa.

– Próbowałaś zerwać z tym dziwnym życiem?

– Nie wiem, czy to ma jakiś sens. Pomyślałam po prostu: – Lu, czy mam do nich wrócić? – A on mi odpowiedział myślami: – Idź do nich. Tak będzie dla ciebie lepiej. I dla mnie, i dla nich. – Dlatego tu jestem.

– Ile twój Lu miał wówczas lat? – zapytała Ingrid. – Chciałam zapytać, czy to było wówczas jeszcze dziecko – poprawiła się czując, że pierwsze pytanie nie miało sensu.

– Dziecko? Nie. Jego dzieciństwo było bardzo krótkie. Czy ja wiem? Kiedyś prosiłam, błagałam ich, rzucałam się przed nimi na kolana prosząc, aby oddali Lu radość dzieciństwa. Teraz mi wszystko jedno. Tu nie można stosować pojęć ziemskich.

– Uwaga! Uwaga! – rozległ się niespodziewanie głos Rity, która pełniła dyżur w centrali radiowej i uczestniczyła w naradzie tylko za pośrednictwem wideofonu. – Do Astrobolidu zbliża się obcy statek! Przekazuję obraz!

Na ekranie ukazała się mała, lśniąca „szpula”. Rosła szybko i wkrótce przez ściany z przezroczystego tworzywa można było dostrzeć postać ludzką.

Nagle rozległ się spotęgowany sztucznie głos:

– Jestem Lu! Włączcie przyjęcie! Śluza AZ. Ląduję! Autoprogi cofnąć! Niech nikt nie odchodzi!

– Czy go przyjąć? – spytała drżącym głosem Rita. Andrzej uniósł się z fotela. Stał chwilę nieruchomo.

– Wpuść go! – powiedział w końcu, jakby zrzucając z siebie ogromny ciężar.

„Szpula” wypełniała już cały ekran. Szybko rozpadła się na dwoje i z wnętrza jej wyszedł niewysoki, szczupły chłopiec, przedostając się na platformę śluzy. Otaczała go mgiełka gazu, która rozpłynęła się natychmiast, gdy tylko znalazł się w obrębie wewnętrznej atmosfery statku.

Rene ruszył ku wyjściu, śpiesząc na spotkanie wnuka, ale nim dotarł do drzwi, Lu był już w sali klubowej. Poruszał się w Astrobolidzie, jak gdyby przebywał tu od urodzenia.

Ciało Lu okrywał strój z niezwykłego, zmieniającego barwę tworzywa, na głowie miał niedużą, przezroczystą czapkę. Stanął na środku sali, przebiegł wzrokiem po twarzach i zatrzymał go na przewodniczącym wyprawy.

– Jestem Lu! – powiedział krótko. Krawczyk skinął głową.

– Wiem o tym. Po co do nas…

Nim Andrzej zdążył dokończyć, Lu zmarszczył brwi i przerwał mu pośpiesznie:

– Nie myśl o mnie źle, Andrzeju. I wy także – popatrzył po naszych twarzach. – Nie jestem Urpianinem. Jestem człowiekiem. Urpianie to… to nasi starsi, mądrzejsi bracia – dobierał z wysiłkiem określeń zrozumiałych dla ludzi. – Urpianie chcą nam, ludziom, pomóc! Chcą, byśmy stali się doskonalszymi istotami! Ośrodek kierowniczy Miasta Zespolonej Myśli postanowił ofiarować wam największą wartość, jaką może osiągnąć rozum. Zostanę tu z wami dwa dni ziemskie, aby przygotować wszystko. Za dwa dni ci, których wybiorę, polecą ze mną!

– Dokąd?

– Do Miasta Zespolonej Myśli!

– Ale po co? Co oni nam chcą ofiarować?

– Pomyślcie! Czyż istnieje… Czy jest coś więcej warte od mądrości wieków? Patrzyliśmy na niego ze zdziwieniem, na próżno usiłując pojąć sens owych stów, dziwacznie brzmiących w ustach młodego, najwyżej piętnastoletniego chłopca.

– Nie rozumiecie, o czym mówię – ciągnął Lu, patrząc teraz znów uważnie w oczy Andrzeja. – Powiem więc tylko to, co jest niezbędne, abyście pojęli sam sens. Wszyscy członkowie wyprawy, naszej wyprawy, będą poddani działaniu… Przyśpieszenie auto… dostosuje tempo procesów życiowych do optymalnej synergicznej wartości… Znalezienie średniej dla człowieka oznaczać będzie… warunki do skoku cywilizacyjnego… A ci, których zdolność rozrodcza odpowiada… i tu również dla wartości optymalnych… da nowe życie. Dzieci ich dadzą ludzkości zdolność czerpania… największych wartości… mądrości wieków.

Choć mówił urywanie, połykając podobnie jak Zoe całe fragmenty zdań, tym razem chyba większość z nas domyślała się, jaki jest sens tych stów. Czułam, jak lęk chwyta mnie za gardło, jak podszeptuje, by rzucić się do drzwi i uciec stąd. Ale dokąd? Widziałam, że Andrzej zbladł jeszcze bardziej, a usta mu wyraźnie drżały.

– Co rozumiecie przez mądrość wieków? – zapytał z kąta Igor z kamiennym spokojem.

Ten jego spokój, jakkolwiek wiedzieliśmy, że jest tylko pozorny, dodał nam siły.

– Spróbuję zamknąć się w ciasnych, ludzkich słowach. Mądrością wieków nazywam wiedzę, jaką od pokoleń gromadzą Urpianie. Niestety, próby na dojrzałym osobniku wykazały, że nie uda się włączyć waszych mózgów w obwody Pamięci Wieczystej, że są to mózgi pod tym względem bezwartościowe.

– Co nazywasz „Pamięcią Wieczystą”?

– Makrosystem gromadzący wiedzę i dysponujący mądrością wieków. Przystosowanie waszych ograniczonych umysłów do współdziałania z Pamięcią Wieczystą jest – niemożliwe. Istnieje tylko jeden sposób: wybiorę spośród was tych, którzy dadzą życie nowym ludziom, wytworzonym i ukształtowanym w warunkach chromosomalnej syntezy genów. Ta nowa ludzkość będzie doskonalsza od dotychczas istniejącej.

– A jeśli nie zechcemy tego, co ofiarują nam Urpianie? – zapytał Andrzej zdoławszy się już trochę opanować.

– Nie zechcecie? Ależ wy się tylko boicie! Nie bójcie się! Ja pomogę wam przełamać lęk. Ja mogę wiele. Ode mnie zależy wasza przyszłość. Ja będę decydował za was. Nie lękajcie się. Jestem jeszcze niedojrzały, ale wkrótce osiągnę wstępny stopień doskonałości. To według waszej skali czasu niedaleka przyszłość. Ja stanę się waszym przewodnikiem i dokonamy przeobrażenia ludzkiego świata. Dokonamy na pewno.

– Czy ktoś z nas zgodziłby się na to, aby… – rozpoczął Andrzej, ale Lu szybciej pochwycił jego myśl, niż ten zdołał wypowiedzieć ją do końca.

– Moja matka sama tego chciała. Zresztą, nie bójcie się cierpień. Czy nie warto wzbogacić swój umysł choćby tak jak moja matka?

– Zabraliście jej radość życia, szczęście! – wybuchnął Allan.

– A co to jest szczęście?

– My jednak nie pójdziemy za tobą – powiedział Igor twardo.

– Nie pójdziemy – powtórzyło kilka głosów.

– Nie możecie mnie nie posłuchać! – przez twarz Lu przebiegł grymas gniewu. – Ja decyduję! Mamo! Pójdziesz ze mną! Widać było, jak Zoe waha się i walczy z jego wpływem.

– Nie pójdę! – powiedziała nagle.

– Pomyśl! Zastanów się! Czujesz, co ja myślę? – wpatrywał się z napięciem w jej oczy, jakby ją hipnotyzował. – Czy ma sens przeciwstawiać się mojej woli? Ty mnie usłuchasz!

Zoe przełknęła coś z trudem.

– Tak – wyszeptała, skłaniając głowę z rezygnacją. Opadła ciężko na fotel. W oczach Lu odbił się wyraz triumfu.

– I ty, Szu, też pójdziesz!

– Nie pójdę! Na mnie twoje sztuczki nie działają?

– Musisz iść! I ty, Rene, także! Suzy, Ast i Allan – wyliczał wolno, zatrzymując wzrok na tych, których wybrał. Cofali się niepewnie.

– Pójdą wszyscy ci, których wybiorę! – powiedział władczo. – Będziecie czynić to, co postanowione! Tak być musi! Musicie to zrozumieć.

URPIANIN

– Musicie to zrozumieć! – powtórzył Lu.

Czułam, że znajdujemy się w sytuacji osaczonych zwierząt, które lada moment zostaną obezwładnione działaniem promieni paraliżujących i zamknięte w klatkach polowych w celu przewiezienia do ogrodu zoologicznego. Zwierzętom tym pozostaje tylko opór – opór do końca…

Lu stał w pobliżu drzwi i próbował w dalszym ciągu hipnotyzować nas wzrokiem. Widziałam, że wyczerpuje się szybko. Twarz jego zaczerwieniła się. Jednocześnie słabły nasze siły, i to na pewno szybciej niż jego, wzmacniane pomocą Urpian i ich niezwy-kłych maszyn.

Dlaczego jednak, jeśli Urpianie potrafią współdziałać z mózgiem Lu i widzieć przez grube ściany Astrobolidu, nie sparaliżują naszej woli za pomocą swych potężnych środków? Dlaczego bawią się z nami jak kot z myszą? Dlaczego działają drogą okrężną, pozostawiając nam swobodę… osaczonego zwierzęcia?

Lękałam się, że lada chwila Urpianom znudzi się ta zabawa i nastąpi decydujące uderzenie niszczące nasz bezcelowy chyba opór. Ale obawy nie potwierdzały się. Nasze siły poczęły wzrastać, a druzgocący cios nie spadał.

Po Andrzeju, Igorze i Szu wystąpiła z przeciwuderzeniem Kora.

– Nie, Lu! Mylisz się, sądząc, że w ten sposób udoskonalisz ludzkość – podjęła od razu próbę sięgnięcia do istoty zagadnienia.

– Widzisz tylko jedną stronę.

– To są instynkty! Ślepe instynkty – przerwał jej Lu. – Cechy niegodne istoty rozumnej!

– Nieprawda! To są uczucia! Ludzkie uczucia! Uczucie znaczy dla…

– Nic nie znaczy! – przerwał znów Lu. – Ono nie tylko nie ma żadnej wartości, ale przeciwnie, zabija w człowieku istotę rozumną! Rozumiecie? Mózg, ten najdoskonalszy instrument organizmu ludzkiego, musi pracować precyzyjnie! Panować nad wszystkim! I dlatego trzeba go oczyścić z wszystkiego, co ogranicza zdolność ścisłego logicznego rozumowania.

Oczy Lu błyszczały, a twarz zdawała się wyrażać najwyższą pogardę dla Kory i nas wszystkich.

– Im większą sprawność osiągnie myśląca sieć w swym działaniu, tym doskonalsza będzie istota rozumna! Tylko to decyduje o jej wartości – powiedział z naciskiem. Kora pokręciła przecząco głową.

– Nie! Nie! Nie masz racji! – przechwycił Lu jej myśl. – W twoim rozumowaniu jest błąd!

– Jaki błąd? – spytała Kora.

Lu mówił do Kory słowami, wyczuwając jednocześnie, co ona myśli. W ten sposób dla nas nie była to właściwie dyskusja. W dialogu powstawały co chwila luki, niedopowiedzenia.

Jedynie Zoe rozumiała prawie wszystko. Jej pełne przerażenia spojrzenie biegało z twarzy Lu na twarz Kory i z powrotem.

Zdolność wyczuwania myśli dawała Lu ogromną przewagę nad Korą, zwłaszcza że chłopiec nie działał sam. Zrozumiał to najszybciej Rene, śpiesząc Korze z pomocą. Nie mógł, co prawda, włączyć się bezpośrednio w dyskusję, ale postanowił rozproszyć nieco uwagę wychowanka Urpian.

– Lu! – zawołał niespodziewanie, przerywając dialog. – Jesteś moim wnukiem! Pozwól, że…

– Chcesz mi opowiedzieć… bajkę – przerwał mu Lu, patrząc w oczy Renego z powagą. – Twierdzisz, że to nie bajka, że to przypowieść. Nigdy moja matka tego słowa nie używała. Co ono oznacza? Tak! No, więc mów.

Lu nie czytał w pamięci Renego, mógł tylko przechwytywać myśli rodzące się w jego mózgu w danym momencie. Wiedział wcześniej, niż usłyszał, co kto powie, nie mógł jednak przewidzieć toku myśli, zanim narodziły się one w głowie mówiącego.

– Miałem kiedyś wilka – rozpoczął Rene. – Wychowałem go od szczeniaka. Był bardzo do mnie przywiązany. Nie odstępował mnie na krok. Ale miał jedną brzydką cechę, od której nie mogłem go odzwyczaić. Szczerzył kły, gdy go głaskałem. Postanowiłem wreszcie zastosować pewien zabieg chirurgiczny…

– Nie potrzebujesz kończyć – odezwał się Lu. – Wiem, do czego zmierzasz. Chcesz powiedzieć, że nie wystarczy sądzić według jednego elementu, że wszystkie cechy osobowości ukształtowane ewolucyjnie nie zrodziły się przypadkowo, że są powiązane z innymi cechami, że nie tylko zdolność rozumowania, ale również owe uczucia czy instynkty też są potrzebne.

– Jestem pewny, że…

– …że ludzie są gotowi prędzej zrezygnować z ogromnych możliwości, jakie dzięki Urpianom otwierają się przed nimi, niż wyzbyć się swych popędów i emocji, swych nawyków myślowych i iluzji. Pogląd niedorzeczny. Stany emocjonalne mają decydować o człowieczeństwie? Jeśli na tym polega człowieczeństwo, to niewiele jest ono warte! Czuliśmy wszyscy, że brakuje nam jakiegoś wspólnego ogniwa, że Lu nie potrafi zrozumieć nas, a my jego.

– Ale przecież ty sam w tej chwili podlegasz stanom emocjonalnym! – rzucił porywczo Rene. – Ogarnia cię gniew na nas, że nie rozumiemy tego, co nam tłumaczysz. Denerwujesz się. Uważasz nas za godną pogardy bandę idiotów…

Oczy Lu jakby przygasły.

– Tak! – powiedział po chwili. – Masz rację. To są uczucia ludzkie. Bo ja jestem dzieckiem ludzi. Wykarmiła mnie, wychowała Zoe. Dlatego walczę uczuciem ze swymi uczuciami. Ale mam tę wyższość nad wami, że rozum mój przewodzi w tej walce, że widzę doskonałość Urpian i wiem, gdzie przyszłość ludzkości.

Te słowa, pełne dziwacznego patosu, mogły razić w ustach kilkunastoletniego chłopca. Myśmy jednak nie widzieli w nim w tej chwili dziecka, lecz przedstawiciela innego, obcego nam świata.

– Człowiek osiąga pełnię swego rozwoju, gdy rozum i uczucia wspierają się wzajemnie – podjął Andrzej. – Tylko wówczas ludzie mogą być naprawdę szczęśliwi i pracują dla wspólnego dobra z radością i oddaniem. Chcemy się cieszyć życiem, przyrodą, która nas otacza…

– Dla wspólnego dobra! – podchwycił Lu z nową energią.– W społeczeństwie urpiańskim realizuje się najwyższe w danych warunkach zespolenie myślących jednostek. Nie ma w tym społeczeństwie miejsca na przypadkową zmienność stanów emocjonalnych jednostek i grup społecznych, na nie skoordynowane działanie.

– Ale przecież Urpianie również kierowali się uczuciami. Tęsknili do innego życia, do światła i ciepła wysyłanego przez gwiazdę – matkę życia, do swobodnie rozwijającej się przyrody. Świadczy o tym ich sztuka, którą oglądaliśmy na Urpie.

– To stare dzieje. Wątpię zresztą, aby można uważać ową sztukę za wyraz tęsknot i uczuć. Dążenie do światła, ciepła, do rozkwitającej przyrody wynikało z pełnej świadomości celu i możliwości rozwoju społeczeństwa istot rozumnych.

– A jakiż jest cel rozwoju społeczeństwa? – spytał w zamyśleniu Igor. – Powiedziałeś, że nasze obecne pokolenie jest bezwartościowe i musi być zastąpione nowym. Może zresztą niezbyt ściśle powtórzyłem twe słowa. W każdym razie sens ich był taki, że dotychczasowa ludzkość powinna ustąpić miejsca nowej ludzkości, obdarzonej przez Urpian większymi zdolnościami twórczymi. Takie ujmowanie sprawy jest krzywdzące dla człowieka. Cywilizacja nasza jest dziełem nas samych i jesteśmy z tego dumni. Nie pragniemy rozwoju cywilizacji dla samego rozwoju, lecz dla ludzi. I to ludzi tak czujących i myślących jak my. Nasi przodkowie dali z siebie wszystko, na co było ich stać.

– Właśnie o to chodzi! – podchwycił Lu. – Wszystko, na co było ich stać! Cóż znaczą osiągnięcia ludzkości wobec zdobyczy cywilizacji Urpian? Teraz dopiero otwiera się przed ludzkością możliwość prawdziwego postępu!

– Wszystko zależy od tego, jak się pojmuje postęp – odezwał się znów Andrzej. – Dla nas postęp to nie tylko lepiej skonstruowane, doskonalsze, potężniejsze maszyny! To również doskonalszy człowiek! Doskonalszy, to znaczy subtelniejszy w odczuwaniu otaczającego świata, a przede wszystkim w swym stosunku do innych ludzi. To nie tylko doskonale funkcjonująca maszyna logiczna, niezwykle sprawny transformator informacji sprzęgnięty z gigantycznym magazynem pamięci, ale przede wszystkim istota żywa, głęboko odczuwająca piękno przyrody, rozumiejąca najgłębsze przeżycia psychiczne innych ludzi i kierująca się możliwie takimi nakazami postępowania wobec innych istot, jakie pragnęłaby, aby stosowały te istoty względem niej.

– Jesteście ogromnie naiwni – przerwał Lu. – Gdyby zagłębiać się w psychikę każdego pojedynczego człowieka, gdyby brać pod uwagę jego pragnienia i zapatrywania, nie można by zrobić kroku naprzód. Indywidualność zawsze była przeszkodą w umacnianiu jedności społeczeństwa i przeobrażaniu go w najwyższą formę samoorganizacji, która zespoli miliony umysłów jednostek! – nie ustępował Lu. – Rzecz w tym, aby właśnie wytworzyć i wychować nowe pokolenie, które potrafi roztopić jednostkę w jedności. Stworzyć ludzi, których psychika będzie zespolona, jednolita, zwarta, stanowiąca nieodłączną część psychiki całego społeczeństwa. Nie ma już wówczas różnicy między jednostkami! Jest tylko jedno zjednoczone myślenie społeczeństwa, służącego wspomnianemu celowi.

– Niebezpieczne poglądy – rzucił półgłosem Szu, ale Lu nie zwracał na niego uwagi, przemawiając z coraz większym przejęciem i patosem:

– Nie ma różnic między jednostkami! Nie ma innych potrzeb jak potrzeby zbiorowości! Każdy Urpianin czuje się nieodłączna częścią tej zbiorowości! Z chwilą gdy uznaje, że nie jest już potrzebny swemu społeczeństwu, odchodzi. Tego żąda rozsądek.

– Co znaczy „odchodzi”?

– Nic na świecie nie jest wieczne. Ale koniec życia psychicznego jednostki niekoniecznie musi oznaczać jej śmierć biologiczną. Urpianie potrafią regenerować wszystkie części swego organizmu. Mogliby przedłużać życie w nieskończoność. Lecz istnieje granica chłonności… – urwał, sięgając widocznie do pojęć wyrażalnych w „mowie radiowej”.

– Ograniczona zdolność kory mózgowej do odbierania bodźców i tworzenia nowych powiązań. Czy o to chodzi? – podsunęła Kora.

– Chodzi o to, że proces gromadzenia doświadczeń życiowych nie może trwać wiecznie. Po przekroczeniu pewnego optimum istota rozumna odczuwa przesyt. Umysł jej pracuje mniej sprawnie. Całkowita regeneracja połączona z „wymazaniem” pamięci oznacza w praktyce stworzenie nowego człowieka. Decyduje tu potrzeba społeczeństwa. Jednostka taka może unicestwić się dwoma sposobami: jeśli opłaci się regeneracja – przez odnowę komórek, jeśli się nie opłaci – przez fizyczną śmierć. Ten ostatni sposób stosuje się zresztą częściej. Hodowla i wychowanie nowych osobników jest społecznie bardziej opłacalne.

– To potworne! – wybuchnęła Ingrid. – I oni chcieliby u nas stworzyć taką cywilizację?

– Co w tym złego? Jakie korzyści może przynosić gatunkowi utrzymywanie przy życiu osobników umysłowo niesprawnych? Dzięki zresztą zjednoczeniu myślowemu całego społeczeństwa urpiańskiego i świadomości tego, co stanowi jego najwyższe dobro, odchodzenie w porę jest dla każdego Urpianina nie tylko obowiązkiem, ale i zaszczytnym prawem.

Na twarzy Lu pojawił się wyraz zawodu.

– Nie zrozumieliście mnie – podjął po chwili. – Nie potraficie pojąć, jak ogromne, wprost nieograniczone możliwości otworzy przed ludzkością pomoc Urpian w doskonaleniu struktury genetycznej i społeczno-informacyjnej naszego gatunku.

– Ta doskonałość… – podjął Igor.

– Wiem, co myślisz – przerwał mu Lu – i nie masz racji. Wy mnie nie potraficie zrozumieć! Ale ja wam wytłumaczę wszystko. Zostanę tu tak długo, jak to będzie konieczne, aby zwyciężył w was rozsądek!

Umilkł, wodząc wzrokiem po twarzach.

Zoe wolno podniosła się z fotela. Twarz jej wyrażała kamienny spokój. Nie była to jednak rezygnacja czy apatia. Podeszła do Lu i stanęła wprost przed nim.

– Słuchaj, Lu! Spojrzyj mi w oczy! Ty mnie rozumiesz! – powiedziała z naciskiem. Lu patrzył na nią chwilę.

– Nie! Nie! Ja tu muszę zostać!

– Ty musisz odejść! My sami… Rozumiesz? My sami! Choć rzucali tylko fragmentami zdań, wiedzieliśmy wszyscy, jak wielka jest waga tego na wpół myślowego dialogu.

– Sądzę, że myśmy już decyzję podjęli! – powiedziała twardo Kora.

– Jakie masz prawo przemawiać za wszystkich? – odparł Lu z gniewem.

– Spytaj ich myśli.

Lu począł się wpatrywać kolejno w każdego z nas. Dotarł wreszcie do Deana.

– Ty ze mną polecisz! Dean zmieszał się i pobladł.

– Czemu się ich boisz? – zapytał Lu.

– Nie boję się, ale… – usta mu drżały.

Ogarnął mnie strach, że jeśli padnie jeszcze choć jedno słowo z ust Lu, może być za późno.

– Dean! – zawołałam rozpaczliwie. – Co się z tobą dzieje? O czym ty myślisz?!

– Nie, Daisy. Nic, nic. Nie bój się o mnie – odezwał się jakoś niepewnie. – To wszystko trzeba przemyśleć.

– Trzeba przemyśleć. Słusznie, Dean! To trzeba przemyśleć! – powtórzył Lu z naciskiem. Potem zwrócił twarz ku mnie. – Więc nie chcecie, abym tu z wami został? Cofnął się ku drzwiom.

– Nikt tu nie chce, abym pozostał. Boicie się mnie. Pomyślcie jednak o tym, co wam powiedziałem… A więc dobrze. Odchodzę – rzekł już spokojnie, zatrzymując się w drzwiach sali. – Niech Zoe mnie wezwie, gdy podejmiecie decyzję.

Po chwili nie było już go na statku.

Wiele minęło czasu, zanim zdołaliśmy opanować zdenerwowanie w takim stopniu, by można było kontynuować naradę. Pierwszy odezwał się Rene:

– Trzeba podjąć ostateczną decyzję i to możliwie jeszcze dziś. Czy wolno nam pozostawać w Układzie Tolimana? Czy wobec tego, co usłyszeliśmy przed chwilą, nie należy włączyć silników i jak najszybciej oddalić się od tej planety?

– Musimy jednak uzupełnić zapasy materii odrzutowej – rzekł z troską Wiktor.

– Można to zrobić gdzieś w bezpieczniejszej odległości od Juventy. Na przykład, na którymś z księżyców planety Lodowej – podsunęła Ast.

– Czy można tu w ogóle uważać jakąś planetę za bezpieczną?

Andrzej przechadzał się po sali, co czynił tylko w chwilach wyjątkowego wysiłku myślowego. Parokrotnie zatrzymał się przy Korze i rozmawiał z nią półgłosem. Wreszcie przerwał spacer.

– Nie! Tak nie można! – powiedział, podnosząc nieco głos. – Czeka nas walka i tę walkę musimy przyjąć. Niektórzy z nas zaczęli się wahać. Przy takim nacisku nie można się temu dziwić. Jak dotąd Urpianie nie stosują technicznych środków przymusu. Nie wiadomo jednak, co będzie jutro. Przykład Zoe jest niepokojący. Każdy z nas ma prawo do decyzji. Gdybyśmy postępowali inaczej, sprzeniewierzylibyśmy się zasadom, w których obronie występujemy. Ale tu już nie chodzi o naszą przyszłość czy nawet nasze życie. Na nas w tej chwili spoczywa odpowiedzialność za losy ludzkości. Chyba nie przesadzam, Igorze?

Kondratjew z czołem wspartym na dłoniach trwał dotąd nieruchomo w fotelu. Teraz podniósł na Andrzeja wzrok pełen troski i powagi. Nie odrzekł nic, tylko skinął w milczeniu głową.

– Czy potrafimy sprostać zadaniu? – podjął Andrzej po chwili. – Tego nie wiem.

Ale wiem, że nie wolno nam się cofnąć przed podjęciem walki. Ucieczka na nic się nie zda. Nie wiadomo, czy Urpianie nie podejmą bezpośredniej próby narzucania.ludzkości swych „dobrodziejstw”. Istnieje uzasadniona obawa, że ich pyły autosterowane już operują w Układzie Słonecznym, o czym może świadczyć niezwykła przygoda Nyma w pierścieniu Saturna.

– Czy jednak walka zda się na co? – zapytała Ingrid. – Przecież przy pierwszym starciu z ich techniką poniesiemy druzgocącą klęskę. Jeśli na Ziemi nie potrafimy odeprzeć ataku Urpian, to tym bardziej tu.

– Nieporozumienie! – przerwał jej Andrzej. – Nie może być nawet mowy o obronie. Tu konieczny jest atak!

– Atak?

– Tak. Atak. Ale nie za pomocą środków technicznych. Tu nie na tym rzecz polega, kto silniejszy, ale kto ma rację. My musimy im udowodnić, że oni nie mają racji!

– Im udowodnić?! – zawołał Dean. – Przecież to są istoty stojące intelektualnie wyżej od nas nie tylko pod względem technicznym, ale również zdolności precyzyjnego, logicznego rozumowania.

– Ścisłości rozumowania? Zgoda. Istnieje tu jednak pewne „ale”. Najściślejsze, najprawidłowsze rozumowanie traci sens, jeśli operuje fałszywymi przesłankami.

– Zaczynam już rozumieć, do czego zmierzasz – oczy Renego zabłysły.

– Mam pewną propozycję – rzekł Andrzej. – Wśród nasze) załogi ja i Kora jesteśmy najstarsi. Ja mam dwieście piętnaście lat. Kora dwieście osiem. Dzieci mieć już nie możemy. Jeśli Urpianie tego dokonają, nie pogniewamy się na nich za to. Otóż my polecimy do nich. Nie po to, aby tworzyć nową ludzkość, lecz po to, aby ich przekonać. Gdybyśmy nie wrócili, podejmiecie dalsze próby innymi metodami. Będziecie je podejmować tak długo, jak długo pozostanie w Astrobolidzie choćby jeden człowiek o normalnym umyśle.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю