355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Kosmicni bracia » Текст книги (страница 13)
Kosmicni bracia
  • Текст добавлен: 24 сентября 2016, 04:48

Текст книги "Kosmicni bracia"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 13 (всего у книги 28 страниц)

JAK ZŁY SEN

A-Cis przybył do Astrobolidu w początkach listopada wraz ze mną, Andrzejem i Korą. Dean pozostał na Juvencie. Od dramatycznej rozmowy w trzecim dniu naszego pobytu w Mieście Zespolonej Myśli widziałam go zaledwie raz, i to z daleka. Usłyszałam tylko przez głośniki konwernomów A-Cisa, że Dean czuje się dobrze i ściśle współpracuje z Lu.

Statek kosmiczny A-Cisa, zakotwiczony w pobliżu śluzy Astrobolidu, miał kształt kuli, a właściwie ogromnej gruszki o kryształowych ścianach. W jego wnętrzu można było dostrzec elipsoidalny twór przypominający jeżowca przykrytego przezroczystym kloszem. Był to ów niezwykły przyrząd, zwany przez Lu i A-Cisa dublomózgiem. Natychmiast nasi fizycy, konstruktorzy i fizjologowie pod przewodnictwem matema-tyczki i logiczki Tai zajęli się szczegółowym zbadaniem tego skomplikowanego zespołu cybernetycznego.

A-Cis nie wzbraniał im dokonywania eksperymentów na sobie. Przeciwnie – często zachęcał nawet do doświadczeń i podsuwał oryginalne pomysły, dzięki którym łatwiej było nam zrozumieć wiele złożonych procesów fizyko-chemicznych zachodzących w du-blomózgu. Tak jak przypuszczaliśmy, była to sieć niezmiernie skomplikowana, skonstruowana na podstawie tych samych zasad i formuł matematycznych, za pomocą których można opisać działanie układu nerwowego człowieka czy innej myślącej istoty.

A-Cis nie czuł się jednak dobrze w naszym świecie. Niemałe znaczenie miało tu z pewnością zwolnione tempo procesów fizjologicznych. Poddawał się temu w imię ułatwienia kontaktu słownego, prawdopodobnie na wyraźne polecenie swych przewodników. Męczyły go też z pewnością, mimo pomocy dublomózgu, nieustanne pytania i eksperymenty dwudziestu paru Ziemian, którzy nie dawali mu spokoju.

Ja współpracowałam z nim nad rozszerzeniem metod wymiany myśli, korzystając pośrednio z pomocy wszystkich kolegów. Czy współpraca z A-Cisem była łatwa? Na pewno nie, chociaż czynił ogromne wysiłki, aby mi ułatwić zrozumienie trudnych pojęć, jakimi nieustannie operował. Ponadto, w pierwszej fazie znajomości, nie mogłam się przyzwyczaić do jego wyglądu, a badawcze spojrzenie dwojga szeroko rozstawionych oczu napełniało mnie długo niepokojem. Później oswoiłam się z tym, a nawet zaczęłam żywić do A-Cisa pewnego rodzaju sympatię, jakkolwiek pomieszaną z dużą dozą rezerwy i nieufności.

Mimo stałego doskonalenia konwernomów i coraz łatwiejszej wymiany prostych myśli, stosunek Urpian do nas nasuwał w dalszym ciągu wiele wątpliwości. Co prawda, w zachowaniu A-Cisa można było zauważyć pewne pocieszające zmiany. Nie podkreślał już w tak nieprzyjemny sposób, że traktuje ludzi jako istoty niższego gatunku. Mogło to jednak wypływać ze względów taktycznych, w celu pozyskania naszego zaufania.

Urpianie przewyższają nas ogromnie sprawnością procesu rozumowania, nie mówiąc już o wiedzy, jaką dysponuje ich Pamięć Wieczysta, ale niekiedy można zaobserwować u nich ogromne zawężenie horyzontów, a nawet pewnego rodzaju tępotę. Te „zaćmienia” umysłowe dotyczą najczęściej wszystkiego, co wiąże się z doznaniami emocjonalnymi, z uczuciami estetycznymi i moralnością.

Niemniej każdy dzień pobytu A-Cisa w Astrobolidzie przyczyniał się do szybkiego wzbogacenia naszej wiedzy. Postęp dotyczył zresztą nie tylko dziedziny sztucznych mózgów i samosterowania, określonej ogólnie przez Urpian jako automatocebria, ale również wielu problemów dotyczących struktury materii, problemów antycząstek i antygrawitacji, jak też zdobyczy ściśle technicznych: wyzwolenia blisko dziewięćdziesięciu ośmiu procent energii masy spoczynkowej, budowy silników fotonowych i praktycznych metod przemiany postaci energii występujących w mido.

Także w naukach biologicznych zaznaczały się perspektywy znacznego postępu, zwłaszcza w inżynierii genetycznej, w sterowaniu procesami metabolicznymi i kierunkowaniu ewolucji Urpianie wyprzedzili nas znacznie. Osobną, bardzo trudną do zgłębienia dziedzinę wiedzy stanowiła ta gałąź cybernetyki, która w powiązaniu z fizjologią i psychologią zajmowała się techniką czytania myśli i uczuć. Opanowanie jej wymagało jednak jeszcze wielu studiów przygotowawczych.

Gdyby nie sprawa Deana, można by nawet sądzić, iż stosunki między nami a Urpianami powoli, ale systematycznie zaczynały się stabilizować. Ja ze swej strony robiłam wszystko, aby w jakiś sposób przez A-Cisa i Lu nawiązać łączność z Deanem i namówić go do powrotu. Niestety, bez skutku. Lu zjawiał się w Astrobolidzie bardzo rzadko, a ponadto podejrzewałam, że specjalnie mnie unika. Kiedyś jednak udało mi się go przyłapać i zagadnąć o Deana.

– Dean wróci tu wkrótce – odrzekł swobodnie.

– I zostanie?

– Zostanie. Będziecie razem.

Gotowa byłam go ucałować za tę dobrą nowinę. Nawet stare urazy do Lu jakby przybladły.

Również A-Cis potwierdził tę wiadomość, dodając jednocześnie, że Dean ma pozostawioną całkowitą swobodę działania… w granicach bezpieczeństwa.

– Jego przyjazdu nie będę ani opóźniał, ani też przyspieszał, ale lepiej byłoby, gdyby Dean został jeszcze na Juvencie – powiedział jakoś zagadkowo, lecz nie udało mi się nic więcej z niego wydobyć. A-Cis miał brzydki zwyczaj wyłączania się niespodziewanie z rozmowy i wówczas nie było siły, która by skłoniła go do odpowiedzi na najprostsze pytanie.

W tydzień po tej rozmowie Dean zjawił się w Astrobolidzie. Ubrany był w zwykły strój ekspedycyjny, pod nim miał jednak przezroczystą, obcisłą szatę urpiańska.

W chwili gdy stanął w progu pracowni, zauważyłam natychmiast, że dzieje się z nim coś niedobrego. Twarz miał bladą, zmęczoną. Zapadnięte głęboko oczy płonęły chorobliwym blaskiem.

Byłam sama, a jednak w pierwszej chwili zdawał się mnie nie dostrzegać. Nagle skoczył ku mnie z okrzykiem:

– Daisy! Tak się cieszę, że znów będziemy razem! Wziął mnie w ramiona.

– A jednak nie chciałeś wrócić. – Nie mogłem. Chciałem jak najbliżej, jak najlepiej poznać ich życie.

– Myślałam, że o mnie zapomniałeś. Źle wyglądasz, Dean. Czy nie jesteś chory?

– Nie. Czuję się świetnie. Nic mi nie jest. To tylko zmęczenie. Musiałem ciężko pracować, aby jak najwięcej skorzystać. Czas nagli.

W oczach jego pojawił się na moment i zgasł jakiś nieprzyjemny błysk.

– I do jakich doszedłeś wniosków?

– Nie mówmy o tym. To nieważne – przerwał mi pośpiesznie, nerwowo.

– To nieważne… – przytaknęłam i, starając się okazać mu jak najwięcej serdeczności, dodałam: – Nie przejmuj się niczym. Byłam niemal pewna, że jeśli nawet zrozumiał swój błąd, nie przyzna tego otwarcie. Odkąd go znałam, a znaliśmy się od dzieciństwa, zawsze uważał to za uwłaczające jego godności.

Uśmiechnął się do mnie nie wiedząc, co mi odpowiedzieć.

– Zostaniesz? – zapytałam.

– Zostanę, a jeśli nawet musiałbym wrócić na Juventę, to na bardzo krótko. Przyleciałem, bo naprawdę brakuje mi ciebie – mówił z dawną szczerością. Pomyślałam, że jednak nie jest zupełnie normalny.

– A więc boisz się mnie – powiedział nagle. – Podejrzewasz, że mnie przeinaczyli. Nie masz racji. Jestem zupełnie normalny. Przyleciałem, bo mi ciebie brakuje. Zorientowałam się że, podobnie jak Zoe, posiadł zdolność odgadywania myśli.

– Tak. Czytam w twych myślach – podchwycił z uśmiechem. – Teraz nic się nie ukryje przede mną.

– Nigdy nic nie ukrywałam przed tobą. Wiesz najlepiej. Zmieszał się trochę. Przyszło mi na myśl, że może dlatego właśnie odszedł z Lu. Przechwycił tę myśl natychmiast.

– Nie myśl, że czytanie myśli jest szczytem, do którego dążę. Sięgam znacznie wyżej – znów zauważyłam jakiś chorobliwy błysk w jego oczach. Uprzytomniwszy to sobie stropił się nieco i zmienił temat.

– Chciałbym, abyś poznała bliżej Lu. To nie jest wcale bezduszny robot, jak go niektórzy u nas nazywają. To niezwykle mądry chłopiec. Przyszły geniusz. Czy wiesz, że już teraz wprowadził szereg udoskonaleń do dublomózgów? Nawet Urpianie uznali to za rewelację, choć oni chyba niczemu się nie dziwią. I nie jest to żaden maniak zapatrzony w siebie. Przeciwnie – gotów oddać wszystko dla ludzkości. On naprawdę czuje się związany z nami. Nie wiem, za co go tak znienawidziliście.

– Bynajmniej. Tu żadnej roli nie odgrywa nienawiść.

– Wiem – przerwał mi gwałtownie. – Ty myślisz, że to tylko strach. To nie tylko strach! To obawa przed koniecznością zerwania z dotychczasowymi nawykami, z ciasnym, ograniczonym myśleniem. Kiedyś, przed stu trzydziestu pięciu laty, gdyśmy jako Celestianie poznali ten świat, wydawał się nam ideałem. Okazuje się jednak, że nasze umysły, umysły Celestian, łatwiej pojmują głęboki sens rozwoju świata. Ich umysły są skostniałe. Ich przeraża perspektywa przemiany sposobu patrzenia na świat. Ich przeraża konieczność dziejowa, jaką jest wyższy, urpiański stopień zespolenia myśli i zorganizowanego działania. Oni boją się zrosnąć w jedno planowo działające ciało. Nie chcą podporządkować się woli mądrzejszych i widzących lepiej przyszłość przewodników. Po prostu egoizm przez nich przemawia.

Zapalał się coraz bardziej i czułam, że ten nowy Dean daleki jest od Deana dawnego, sprzed miesiąca czy roku. Moje myśli znów go zreflektowały. Spojrzał na mnie spokojniej i powiedział:

– Nie ma jednak potrzeby tym się martwić. To wszystko da się jeszcze naprawić. Może zresztą ja nie mam racji. Tego wieczoru zjedliśmy kolację w nastroju niemal tak pogodnym jak przed przybyciem do Układu Alfa Centauri. Dean odpowiadał chętnie na pytania dotyczące-jego pobytu u Urpian.

Okazało się, że brał udział, tak jak i ja, w udoskonalaniu zespołu translatorów i z własnej woli był przez cały okres nieobecności poddany działaniu urządzeń przyspieszających tempo procesów fizjologicznych. Przeważnie pracował z Lu, który usiłował wzbogacić jego umysł, ale jakie osiągnęli rezultaty – wykaże praktyka. Mówił, że Lu przybędzie niedługo do Astrobolidu, aby przedstawić wszystkim opracowany przez siebie plan współpracy z Urpianami, zmierzający do wykorzystania wszystkich ich zdobyczy z pożytkiem dla cywilizacji ludzkiej. Dean nie reagował na zaczepki Renego, który nie szczędził cierpkich uwag pod adresem swego wnuka – Lu.

Zoe zjawiła się dopiero pod koniec kolacji. Ponieważ A-Cis opuszczał na kilka dni Astrobolid, chciała przedtem wyjaśnić do końca problemy dotyczące istoty promieniowania wywołującego zaburzenia psychiczne u ludzi, którego działanie zaobserwowaliśmy jeszcze w Układzie Proximy.

– No i cóż, Zoe? Straciłaś już swe zdolności telepatyczne? – zawołał Dean, witając się z nią i odpowiadając sam sobie dodał: – Ach tak, więc jednak w dużym stopniu…

– Nie ciesz się. Jeśli zostaniesz w Astrobolidzie i ty również staniesz się normalnym człowiekiem – odparła Zoe uszczypliwie.

– O czym tak długo gadałaś z A-Cisem? – usiłowałam zmienić temat rozmowy.

– Zainteresował się sprawą kradzieży mumii. Musiałam mu przegrywać taśmy.

– Jakiej mumii? – zdziwił się Dean, gdyż nie słyszał ostatniej audycji z Ziemi i nie wiedział o tej sensacji.

Pośpieszyłam więc z wyjaśnieniem:

– Wczoraj w audycji z Ziemi usłyszeliśmy interesującą ciekawostkę. Bo chyba inaczej trudno to nazwać. W czasie geologicznych sondowań ultradźwiękowych w pobliżu morza Rosa na Antarktydzie natrafiono na dużą skamieniałość o masie około trzech ton. Początkowo przypuszczano, że to zwykły meteoryt sprzed stu trzydziestu milionów lat, gdyż tyle wynosił wiek osadów dennych, w których dokonano odkrycia. Jednak już wstępne badania wykazały, że jest to, co prawda, meteoryt, ale nie zwykły kamienny czy żelazny, lecz krzemoorganiczny.

– To rewelacja, jakiej chyba świat nie widział! – zapalił się Dean.

– Właśnie! Urpianie również zainteresowali się odkryciem. Ale wracam do tematu. Otóż polecenie zbadania meteorytu otrzymał zespól astrobiologa Rama Gori. Zanim jednak przystąpiono do szczegółowych analiz, meteoryt został skradziony.

– Skradziony?

– Tak. Jest to pierwszy wypadek kradzieży w laboratorium naukowym chyba od trzech wieków. Trudno zresztą zrozumieć przyczynę przywłaszczenia sobie znaleziska.

– Chyba jakiś wariat!

– Oczywiście. To jest najbardziej prawdopodobne. Sensacja tym większa, że jak wynika z prześwietlań bryły, które Ram Gori zdążył jeszcze dokonać, bolid nie powstał z jakiegoś jednolitego tworzywa krzemoorganicznego. Na zdjęciu widać wyraźnie jakby skamieniałą mumię jakiejś istoty o wielu odnóżach, otoczoną czymś w rodzaju grubego kokona. Ale to są tylko zdjęcia. Bryła zniknęła. Niektórzy złośliwi dziennikarze posądzają nawet profesora Gori, że ukrył znalezisko, gdyż okazało się ono zwykłym meteorytem. Inaczej mówiąc, posądzają go, że bał się kompromitacji.

– A skąd ukradziono tę bryłę? Trzy tony to nie bagatela!

– Leżała na podwórku instytutu. Mógł w nocy nadlecieć ktoś i zabrać. Przecież na pewno nikt nie pilnował…

– No i co na to A-Cis?

– Cóż może powiedzieć? – odrzekła Zoe. – Mogłam mu pokazać tylko prześwietlenia. Ale to wszystko mało. A-Cis jest jednak zdania, że może to być istotnie mumia jakiejś istoty krzemoorganicznej. Twierdzi, że oni, Urpianie, uważają za bardzo możliwe, iż gdzieś istnieją nawet myślące istoty krzemoorganiczne. Że tak powiem – silihomidzi.

– No i co jeszcze powiedział?

– Dyskutowaliśmy przede wszystkim o moralnej ocenie czynu. Chodzi o to, że dla Urpian problem przywłaszczenia sobie czegokolwiek jest zupełnie niezrozumiały. W ich społeczeństwie, jak twierdzi A-Cis, zjawisko kradzieży zaniknęło bardzo wcześnie. Musiałam sprawę szeroko przedyskutować z A-Cisem, gdyż fakt kradzieży mumii uznał on po prostu za szczególnie jaskrawy dowód prymitywizmu psychiki ludzkiej.

– Bo też tak jest! – rzekł z westchnieniem Dean.

– Nie można upraszczać zagadnienia. Obecnie kradzież jest na Ziemi zjawiskiem niezmiernie rzadkim i to z reguły patologicznym. Musiałam to A-Cisowi wytłumaczyć i przy okazji dyskusja przeniosła się na problem moralności. Są to bardzo ważne sprawy i zdaje się dotąd przez nas nie doceniane. Tu będzie można znaleźć wspólną płaszczyznę dyskusji. A-Cis zdawał się podzielać nasze zdanie, że istnieją pewne zasady moralne obowiązujące w całym wszechświecie.

– To znaczy obowiązujące wszystkie istoty rozumne!

– Oczywiście. Chociażby prawo każdej istoty do życia i rozwoju. Zasady postępowania takie, by, oczywiście w granicach własnego bezpieczeństwa – jak mawia A-Cis – zapewnić najlepsze warunki życia innym istotom.

– Czyli „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”? – wtrącił Rene.

– Coś w tym sensie. Z tej zasady może wynikać wiele praw obowiązujących wszystkie istoty.

– Ale czy ta zasada może obowiązywać w stosunkach między istotami stojącymi na różnym szczeblu rozwoju? – zauważył Dean.

– Te same wątpliwości miał A-Cis. Zdawał się jednak zgadzać ze mną, że w stosunku do istot rozumnych, nawet tak prymitywnych jak Temidzi, powinna obowiązywać.

– A ty sądzisz, że powinna obowiązywać w stosunku do wszelkich istot żywych? – zaśmiał się Dean.

– Tak.

– Nawet do roślin i bakterii?

– Nawet do roślin. Bakterie to inna sprawa. Obowiązuje tu jednak zasadnicze zastrzeżenie: w obronie własnego życia można niszczyć inne życie. Powody muszą być ważkie. Żadnego życia nie wolno niszczyć bezmyślnie, bez potrzeby, dla zabawy czy własnej wygody. Nie wolno go odmieniać i przekształcać według własnego widzimisię!

– No, zdaje się, że mocno przeholowałaś – uśmiechnął się Rene, a Kora dorzuciła:

– Jeśli to wszystko powiedziałaś A-Cisowi, na pewno był bardzo zdziwiony.

– Nie bójcie się. Ograniczyłam się do istot rozumnych. Może macie rację, że to przesada, ale…

– Życie jest największym skarbem wszechświata – dokończył Allan.

– Właśnie to miałam na myśli – Zoe posłała mu uśmiech tak rzadki ostatnio na jej ustach.

– Chodź ze mną, Daisy! – usłyszałam nad uchem szept Deana. Uścisnął mi delikatnie dłoń.

Wstaliśmy z foteli i podążyliśmy ku drzwiom windy. Rozmowa toczyła się dalej, tylko Zoe podniosła się i dogoniła nas przy wyjściu.

– Słuchaj, Dean!

Odwróciliśmy się ku niej. Patrzyła uparcie w oczy mego męża.

– Pamiętaj! Ty tego nie zrobisz! – powiedziała z naciskiem.

– Ależ, Zoe! Co ty pleciesz? Twoje podejrzenia są bezpodstawne… Zoe jakby się zmieszała.

– Może…

– Ty już czytać myśli nie potrafisz – podjął śmielej. – Plączą ci się. Ja nic złego nie miałem na myśli – odsunął ją od drzwi i wszedł do windy, pociągając mnie za sobą.

Gdy wysiadaliśmy, wydawał mi się trochę zmieszany. Jednak jego uśmiech był szczery.

– Chodźmy do naszej kabiny – powiedział cicho.

Był niezwykle czuły i serdeczny. Gdy wziął mnie w ramiona, zapomniałam o wszyst– kim, co w ostatnim czasie poczynało nas dzielić. Tak długo tęskniłam do tej chwili. Czułam się ogromnie szczęśliwa.

– Zostaniesz matką – szepnął mi Dean do ucha. – Urodzisz córkę… W tej chwili uświadomiłam sobie, że przybył tu nie tylko dla mnie.

– Dean! Co masz na myśli mówiąc, że…

– Tak bym chciał, aby Lu… Synteza jest bezbolesna… Odsunęłam się od niego z przerażeniem.

– Nie! Nie!

– Daisy! Nie doprowadzaj mnie do… – rozpoczął innym już tonem i urwał. Zdawało mi się, że w oczach jego dostrzegam obłęd. Zerwałam się z tapczanu.

– Do czego? Do czego mam cię nie doprowadzić? – zapytałam przygotowana już na wszystko.

Objął mnie gwałtownie wpół i przygarnął do siebie. Uczułam, iż jakiś zimny, metalowy przedmiot dotknął mego czoła. Jednocześnie w głowie zaczęło mi szumieć, a całe ciało ogarnął bezwład.

Przed oczyma zaczęły mi tańczyć i zamazywać się strzępy obrazów: ściany kabiny, twarz Deana, jego ręka wzniesiona nad moją głową, ręka, w której błysnął mi na moment jakiś czarny, owalny przedmiot.

Chciałam się wyrwać z jego objęć, ale nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Czułam, że zapadam się gdzieś w dół, w przepaść…

Obudziłam się w niedużej, jasno oświetlonej sali, o ścianach i suficie z mleczno-białego „szkła”. Tylko jedna ze ścian była przezroczysta i widać było za nią urpiański ogród z pomarańczowymi, żółtymi i zielonymi roślinami.

Leżałam na dziwacznym tapczanie pokrytym miękkim, podobnym w dotyku do puchu, piankowym tworzywem. Kilka sprzętów, niewątpliwie przeznaczonych dla ludzi, między innymi stolik, szafka i fotele, dopełniało umeblowania.

Wstałam z tapczana i zakręciło mi się w głowie. Byłam osłabiona jak po długiej męczącej chorobie. Podeszłam do przezroczystej ściany. Nigdzie nie spostrzegłam nawet śladu otworów wejściowych. W ogrodzie panowała cisza i spokój. Mimo że miałam na sobie zwykłe ubranie – wideofonu nie było.

– Dean! – zawołałam głośno. Nie usłyszałam odpowiedzi.

Zaczęłam bić pięściami w ściany. Były one miękkie, elastyczne, uginające się pod dotykiem i nie wydawały żadnego odgłosu.

Podeszłam do stolika. Stało tam jakieś zamknięte naczynie z trzema rurkami. Prawdopodobnie znajdował się w nim płyn odżywczy. Uniosłam naczynie w górę i upuściłam z niedużej wysokości na stół. Spadało wolno, niezwykle wolno. A więc moja zdolność odbierania wrażeń została wzmożona.

Zaczęłam znów nawoływać, wzywać Deana, Lu, A-Cisa. Ale nikt się nie zjawiał. Byłam uwięziona. Niewątpliwie znajdowałam się na Juvencie, może nawet w Mieście Zespolonej Myśli.

Uważnie obejrzałam swe ciało. Niestety, potwierdzały się najgorsze obawy: znalazłam liczne ślady przyssawek, zacisków i elektrod.

A więc dokonano na mnie eksperymentu. Będę musiała urodzić, tak jak Zoe, Urpianina. Jak to się jednak stało, że koledzy pozwolili Deanowi zabrać mnie nieprzytomną z Astrobolidu? A może nie byłam nieprzytomna? Może tylko nie pamiętam? Może Dean podporządkował moją wolę swej woli i wszystkim zdawało się, że sama chcę z nim lecieć? Na pewno A-Cis był z nimi w porozumieniu.

Niespodziewanie jedna ze ścian jakby się rozstąpiła i do pokoju weszła mała, szara postać.

Poznałam.

– A-Cis! Gdzie ja jestem?

– Tam gdzie chciałaś.

– Ja? To nieprawda! Coście ze mną zrobili? Urpianin patrzył na mnie ze zwykłym spokojem.

– Nie ja cię tu przeniosłem – rozległ się melodyjny glos translatora – ani też żaden z Urpian.

– A więc Dean i Lu? I tyś im na to pozwolił?

– Ja im nie wydawałem takiego polecenia. Mają pełną swobodę działania w granicach bezpieczeństwa, tak jak każdy Ziemianin.

– Gdzie ja…

– Jesteś w Mieście Zespolonej Myśli, w domu Deana i Lu.

– A co dzieje się z Deanem? W jaki sposób zabrał mnie ze statku?

– Poszłaś sama. Dean i Lu znajdują się w tej chwili w Astrobolidzie.

– Poszłam sama? A więc…

– Tak. Stało się. Urodzisz córkę, która ma być żoną Lu i matką nowej ludzkości.

– Nowej ludzkości? Co Lu i Dean robią w Astrobolidzie? – zapytałam gwałtownie.

– Lu wciela w życie swój plan. Dean mu pomaga.

– A Andrzej, Igor, Kora? A inni? Zoe? Nie stawiają oporu?

– Już nie.

– To wyście do tego doprowadzili! Chcecie naszymi rękami…

Skoczyłam ku A-Cisowi wpółprzytomna z gniewu i rozpaczy. Nie dosięgły go jednak moje ręce. Natrafiłam na… pustą przestrzeń. To był tylko obraz wytworzony przez telewizory Urpiańskie.

– I co? Co teraz będzie? Co z nami będzie?

Czułam, że za chwilę padnę jak Zoe przed A-Cisem na kolana i będę błagać o litość. Choć wiem, że te istoty nie znają litości ani współczucia.

– Co z wami będzie? – powtórzył konwernom pytanie i po chwili dodał z naciskiem: – Macie wolną wolę. Tak jak chcieliście.

– Nie mamy żadnej wolnej woli! Wyście nam ją odebrali! Lu i Dean to narzędzia! Ślepe narzędzia! Wasze narzędzia!

– Nie! Jeśli nawet Dean i Lu narzucili swą wolę twoim towarzyszom, ty w tej chwili nie jesteś we władaniu Deana i Lu. Twój umysł jest wolny.

– Ale jestem zamknięta w tych pięciu ścianach!

– Już nie. Możesz w każdej chwili opuścić tę salę.

– Jak to możliwe? Dlaczego?

– Jesteś w Mieście Zespolonej Myśli. Jesteś u nas, Urpian. Myśmy zaś przyrzekli wam, że nie będziemy ingerować w pracę mózgu tych, którzy tego nie chcą. Ty nie chcesz…

– I nic nie działacie? – przerwałam. – Dlaczego ty nie lecisz do Astrobolidu? Nie przeciwstawiasz się temu, co chce uczynić Lu wbrew naszej woli?

– To nie nasza sprawa.

– Nic nie robicie, bo wam na tym zależy. Bo plany Lu to wasze plany!

– Działaj sama, jeśli chcesz. Mido czeka.

– Oczywiście, jeśli tylko będę mogła, to polecę! Czy jednak potrafię przeciwstawić się Lu? Czy istnieje choć jedna szansa na tysiąc?

– Przeciwstawisz się, jeśli zechcesz.

Głos płynący z translatora był spokojny i zimny.

– Muszę jednak cię przygotować…

W tej samej chwili uczułam, że skórę całego mojego ciała zwilża jakaś chłodnawa ciecz. Pokrywa twarz, płynie między włosami, ścieka po szyi, ramionach, plecach… zastygając w dobrze znany mi elastyczny strój noszony przez Lu, Deana, a dawniej Zoe.

– Chcesz już lecieć? Czasu mało…

– Tak. – Otoczył mnie obłok mgły. Jakaś siła uniosła mnie w górę.

– Co mam robić? Jak działać? – zawołałam do niewidocznego A-Cisa.

– Będziesz robić to, co uznasz za słuszne! Przekonamy się, jak potraficie kształtować swe losy!

Głos zamilkł i nie usłyszałam go więcej.

Otaczająca mnie mgła zrzedła i ujrzałam, że jestem zawieszona między gwiaździstym niebem a ogromnym globem planety.

Czas wlókł się wolno.

Usiłowałam skupić myśli, rozważyć na chłodno sytuację. Ale byłam tak zdenerwowana i wytrącona z równowagi dziwnym zachowaniem się Urpian, że nie potrafiłam skoncentrować uwagi na żadnym problemie.

Setki pytań cisnęło mi się do głowy: Co zastanę w Astrobolidzie? W jaki sposób przeciwstawię się Lu? Dlaczego Urpianie wysłali mnie do Astrobolidu? Czyżby zrozumieli swój błąd? A może to podstęp? Albo jakiś nowy eksperyment? A może, po prostu, na podstawie wiedzy gromadzonej przez długie wieki i po przeanalizowaniu wszystkich faktów doszli do wniosku, że ich plan przeobrażenia ludzkości może przynieść nam tylko szkodę? Może zadecydowało tu sięgnięcie przez I.u Deana siłą po władzę? Wszystko to było dla mnie wielką niewiadomą.

Nie wiem, jak długo leciałam. Zdawało mi się, że upłynęło wiele godzin.

Wreszcie ukazał się przede mną wielki kadłub Astrobolidu. W trzech miejscach z powierzchnią statku stykały się wierzchołki stożków z pyłów autosterowanych. A więc Lu korzystał z pomocy mido.

Do wnętrza Astrobolidu dostałam się bez trudu. Śluza była czynna.

Na korytarzach, w kabinach i laboratoriach panowała cisza. Nikt, nawet psy nie wybiegły mi na spotkanie. Znalazłam zresztą dwa na korytarzu. Leżały nieruchomo jakby pogrążone w sztucznym śnie. Trzeci stał przy wejściu do windy, zwracając ku mnie łeb tak powolnym, że ledwo dostrzegalnym ruchem.

Czułam potęgujący się z minuty na minutę niepokój. Ale nie był to strach – raczej świadomość odpowiedzialności i niewiara we własne siły.

Dotarłam wreszcie do sali klubowej. Tu zastałam wszystkich. Siedzieli bez ruchu w fotelach: Igor, Kora, Wład, Suzy, Will, Andrzej, Zoe, Allan… Mieli oczy szeroko otwarte, utkwione w jeden punkt sali.

Tam, w kolistym wgłębieniu przeznaczonym do tańca, dostrzegłam Lu i Deana. Zajęci byli obsługą jakiejś dziwnej machiny z półprzeźroczystego tworzywa, która nie wiadomo skąd znalazła się w Astrobolidzie. Dwie pary płyt, dostosowanych kształtem do sylwetki ludzkiej i pochylonych pod kątem czterdzieści pięć stopni do poziomu podłogi, oplatały zwoje przewodów, a właściwie długich, ruchliwych ramion wyrastających z gruszkowatych kadłubów jakichś sztucznych potworów. Te automaty „ośmior-nice” biegały swymi cienkimi mackami po ciałach dwojga ludzi, zawieszonych nieruchomo w powietrzu między płytami.

Podeszłam bliżej i poznałam. To byli Rene i Ingrid. Twarze ich wydawały się zupełnie pozbawione życia. Martwe, bez wyrazu oczy spoglądały w sufit.

Dean stał za machiną, opierając dłonie na grubym, lśniącym pręcie. Głowę jego nakrywał przezroczysty hełm, podobny do dużego słoja odwróconego do góry dnem. Wzrok pełen skupionej uwagi przenosił raz po raz z twarzy Ingrid na twarz Deanego.

Również Lu miał na głowie hełm, tylko nieco mniejszy, uwieńczony za to „koroną” srebrzystych prętów przypominających elektrody. Był do mnie zwrócony plecami, a położenie głowy zdawało się wskazywać, że patrzy na Deana. Ręce miał opuszczone swobodnie po obu stronach ciała, palce wykonywały w powietrzu szybkie, płynne ruchy, podobne do ruchów palców A-Cisa, gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy z nim w kryształowej wieży.

– Już połączone. Możesz wyłączyć – dobiegły mnie słowa, choć nie słyszałam żadnego głosu. Wiedziałam jednak, nie wiadomo skąd, że to powiedział Lu.

Macki „ośmiornic” uniosły się w górę i zamarły w bezruchu. Ciało Renego opadło wolno na płytę, potem zsunęło się z niej na podłogę. Wstał o własnych siłach i rozejrzał się wpółprzytomnie dokoła.

Stawiając nogi jak automat, doszedł do fotela i opadł nań ciężko. Ruchy jego były powolne, twarz stężała.

W tej samej chwili Allan podniósł się z fotela i podążył ku machinie jakby w śnie hipnotycznym. Inni nie poruszyli się nawet.

– Zestaw dodatni – dotarły do mej świadomości tym razem słowa Deana.

– Przygotuj się! – rozkazał Lu.

Allan zaczął bez słowa ściągać z siebie bluzę. Twarz jego wyrażała przerażenie. Tymczasem Lu uwolnił już ze stołu operacyjnego Ingrid.

– Zoe! Przygotuj się! – padło znów polecenie zimno, nieubłaganie. Byli tak zajęci, że nie zwrócili dotąd na mnie uwagi.

Z fotela wstała Zoe.

Dean spojrzał w jej kierunku i na twarzy jego odbiło się ogromne zdziwienie.

– Daisy? Tutaj? – uświadomiłam sobie jego myśli.

– Co wy z nimi robicie? – zawołałam głośno i natychmiast pochwyciłam niespodziewaną odpowiedź Deana.

Tam, w żywych organizmach ludzkich, dokonywano syntezy cech dziedzicznych. Przygotowywano nowe pokolenie ludzi podobnych do Lu.

Co robić, aby przerwać ten szaleńczy eksperyment – pomyślałam z przerażeniem.

– Dean natychmiast przechwycił moją myśl. Czułam, jak ogarnął go na moment strach. Pomyślał, że nie wolno dopuścić, abym dowiedziała się, że…

I w tej chwili oddał broń w moje ręce. Wiedziałam już, co mam robić.

Przyskoczyłam do Lu i jednym szarpnięciem zerwałam mu z głowy ową błyszczącą „koronę”.

Rzucił się ku mnie, próbując pochwycić i odebrać mi ten dziwny przyrząd, który pozwalał mózgowi ludzkiemu panować nad zespołami mido. Byłam jednak szybsza. Wiedziałam, że muszę uciekać, gdyż nie potrafię obchodzić się ze swą zdobyczą.

W drzwiach jeszcze raz obejrzałam się za siebie. Lu biegł tuż za mną. Przez moment nasze oczy spotkały się.

Jeśli ona rozkaże zespołom, by się zatrzymały… – wyczułam w jego myślach.

Niemal machinalnie wcisnęłam sobie na głowę obiema rękami ów niezwykły kask. Jednocześnie dostrzegłam wprost nad sobą wzniesioną dłoń Lu z jakimś krótkim, czarnym prętem.

Niech staną wszystkie zespoły mido! – pomyślałam rozpaczliwie.

Nim oślepił mnie błysk, ujrzałam przed sobą wykrzywioną gniewem twarz Lu, a potem… potem pełne przerażenia i determinacji oczy Deana.

Straciłam przytomność.

Gdy otworzyłam oczy, nade mną połyskiwał w blasku lamp podniesiony klosz naszego starego medautomatu. Obok mnie stali Kora, Will, Zoe i… Dean.

– Co to było? – zapytałam z wysiłkiem.

– Już minęło – odpowiedziała Kora głosem, w którym wyczułam wzruszenie. – Już wszystko minęło.

– Jak zły sen – dorzuciła cicho Zoe.

Płyta medautomatu opadła wolno w dół. Po chwili dostrzegłam przed sobą rozsunięte drzwi. Prowadziły one z sali operacyjnej do holu. Na progu stała mała, nieco pochylona postać Urpianina.

Poznałam A-Cisa. Wydało mi się, że na twarzy jego dostrzegłam serdeczny uśmiech. Ale to było złudzenie – przecież Urpianie nie wiedzą, co to śmiech…

MÓWI A-CIS

Mówi do Was A-Cis – członek społeczności zjednoczonej rozumem, bytującej kreatywnie w Układzie Alfa Centauri1, penetrator i sublimator czwartego stopnia do zadań specjalnych, od Waszego przylotu koordynator działań programowych.

Mówię o zdarzeniach dwustronnie widzianych na życzenie Waszej mikrospołeczności– reprezentantów makrospołeczności Ziemian zamieszkujących Układ Słoneczny.

Okres pierwszy – rozpoznawczy

W trzydziestym siódmym interwale znaczonym piętnastego wielkiego okrążenia2 obserwatorzy strefy zewnętrznej Świata Starego Życia przekazują wiadomość: w obszarze kontrolowanym pojawiło się kuliste ciało sztuczne o przyspieszeniu ujemnym, wytwarzanym odrzutem zjonizowanych cząsteczek. Ekstrapolacyjnie określony cel lotu – układ planetarny Proximy.

Z Centrum Myśli Przewodniej drugiego stopnia, poprzez Ośrodek Koordynacji stopnia trzeciego, mój dublomózg otrzymuje polecenie: A-Cis przejmie pełną koordynację działań przewidzianych programem refadore3.

Dublomózg obejmuje prowadzenie na tysiąc osiemset siedem sila 4, łącząc moją pamięć z Pamięcią Wieczystą. Wiem już: masa, kształt i zasada napędu sztucznego ciała wykluczają, aby była Io nasza sonda międzygwiazdowa, wysłana z Układu Proximy przed piętnastoma wielkimi okrążeniami. Nigdy nasi przodkowie nie budowali rakiet w kształcie kuli – sztuczne ciało pochodzi spoza naszego świata.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю