Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 17 страниц)
Jak można zaszkodzić graczowi w TP? Osłabić blokady i naprawdę zamordować? Pokręciłem głową. Zgon odczuwano w sposób nieprzyjemny, ale ograniczniki były bezpieczne. Niektórzy – masochiści – wręcz rozkoszowali się chwilą wniknięcia w ciało ostrza, kuli lub promienia energii: specyficznym mdlącym uczuciem, gdy po całym organizmie przechodzi dreszcz, a mięśnie wiotczeją. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Mało prawdopodobne. Program był legalny, nieustannie kontrolowany przeznaczony dla umiarkowanych zboczeńców. Takich jak ja. Prawdziwa śmierć oznaczałaby procesy sądowe, odszkodowania, kłopoty i gigantyczne straty Nawet najlepszy haker nie odważyłby się na to. O ile by podołał. Łyknąłem. Aaale ładne aerauto. Limuzyna, limuzyna… Podziwiałem podłużne srebrne cygaro. W środku pewnie lala jak malowanie. Pojazd przepłynął i zginął w powietrznym nurcie. Jeśli coś mu grozi, musi być bardziej pokrętne… Na przykład trik czasowy. He, he. Wykrzywiłem twarz w wyuzdanym grymasie. Uwięzić diabła w nieskończonym orgazmie, aż skończy się gamepill! Hę, panowie przy łożu musieliby odłączyć go na twardo. A wtedy biedaczek przeżyłby szok. Wyrwać kogoś z takiego stanu… Uuu, reset główki gotowy. Ja bym tak zrobił.~ Naprawdę byłem zboczony. Torkil, skup się! Ładne niebo. Tamta chmurka jak… baranek. Baranek boży. Cholera! Ze złością odstawiłem szklankę. Przesadziłem z trunkiem. Wstałem i zacząłem się przechadzać. Myśl!
„Anioł stróż" to jedna z form pracy gamedeka. Człowiek nie uczestniczy bezpośrednio w świecie, tylko go obserwuje. Coś jak duch, niewidzialny świadek albo właśnie anioł. By utrudnić przeciwnikowi wyśledzenie powiązań, kontaktowałem się tylko z Vinnle'em i Harrym. Salvator nie powinien wiedzieć, czy przy nim jestem. Ale chyba wiedział. Mimo to zachowywał się naturalnie. Był łysym, drobnym mężczyzną lubującym się w duszeniu prostytutek. Mordy bez broni były najwyżej punktowane. Zdawało się, że podnieca go szamotanina, jęki kobiet, które próbują się bronić, nawet te momenty, kiedy prostytutki go atakują lub ranią. Chyba miał trochę nie po kolei w głowie: mamrotał wersety z Apokalipsy i z tym większą zaciekłością rzucał się w szaleństwo.
Poderwała go ponętna szatynka. Gdzieś w bramie. Typowy wstęp do pojedynku. Obejrzałem ją dookoła.
Standardowe wyposażenie: dwa noże w pończochach, długa brosza od biedy mogąca służyć jako narzędzie do łamania krtani. Niewiele więcej. Salvator jak zwykle był bez oręża. Tylko wprawne rączki. Wdrapali się do jakiegoś pokoju – wirtualnego mieszkania kurtyzany – i rozpoczęli rytuał. Kobieta dała się położyć na plecach. Zdziwiłem się, bo w tej pozycji miała niewielkie szanse na szybkie dobycie ostrzy. Kamizelkę z biżuterią również położyła poza swoim zasięgiem. Może punkty doświadczenia przeznaczała na siłę ud i miażdżyła klatki piersiowe?
Obserwowałem akt bez większego zainteresowania. Skupiłem się na stabilności programu, śledząc wykresy w oknie podglądu. Gdy byli mniej więcej połowie stosunku – tak przynajmniej wskazywały wskaźniki podniecenia – wychwyciłem ingerencję program. Otworzyłem drugie okno. Psiakrew! śledczy! Uruchomiła program śledczy! Dotyka go wykorzystuje to… ale po co?! Otworzyłem trzecie okno. Włączyłem program kontrujący. Pasek postępu śledzenia zwolnił, ale nadal piął się do celu. Zaalarmowało mnie coś innego. Gość był rozbierany. Zdejmuje mu skina! Wtedy zrozumiałem. Dla osoby pragnącej zachować anonimowość największym zagrożeniem była demaskacja! Program śledczy służył wyłuskaniu Indywidualnego Numeru potwierdzającego tożsamość i przywołaniu oryginalnego wyglądu, zaś rozbieracz przygotowywał miejsce na prawdziwą skórę! Dreszcz przerażenia poczułem wtedy, gdy kontroler poinformował, że właśnie uruchomiono ukrytą kamerę.
–Anioł stróż do ochrony!
–Tak? – W czwartym oknie ukazały się znajome gęby.
–Wycofajcie ptaszka! Niech ucieka! Połączcie się z nim!
–A pan nie może jakoś pomóc? – zdawali się b zdezorientowani.
–Nie pora na wyjaśnienia! Musi biec do azylu! TP nie jest jak inne światy, gdzie można wyjść w każdym miejscu. To byłoby zbyt łatwe: przegrywasz walkę, więc zmykasz w inny wymiar. Do tego cel służyły azyle – niewielkie budki z symbolem uniesionej ręki. Tylko tam działał gest otwarcia okna. Vinnie i Harry wbiegli~ do budynku. Zanim dotrą do pokoju, może być po wszystkim!
Uruchomiłem kolejną aplikację i wprowadziłem dwóch enpeców z maksymalnym poziomem agresji Wpadli do pomieszczenia siejąc zamęt i chaos. Spółkująca para rozłączyła się z krzykiem. Pasek śledczego zatrzymał się na osiemdziesięciu procentach: Rozbieracz na siedemdziesięciu. Odetchnąłem. Bandyci ruszyli do ataku. Salvator, niewiele myśląc i nie, tracąc czasu na zakładanie odzienia, wyskoczył przez okno. Przeniosłem pole widzenia za mury. Byłem przekonany, że się połamie. Spryciarz uchwycił się rynny i sprawnie zsunął się w dół. Ruszył do najbliższego azylu w stroju Adama. Widzowie będą mieli temat do licznych opowieści.
Wróciłem do pokoju. Córa Koryntu wykorzystała lukę między bandziorami i rzuciła się do wyjścia. Na schodach zderzyła się z milusińskimi Nesa. Przewróciła Harry'ego i zanim zdążyli się zorientować, zniknęła w cienistej ulicy Nie ograniczony fizycznymi przeszkodami, sprawnie podążyłem jej śladem.
Pasek rewitalizacji dotarł do końca, a ja poczułem żywe ciało. Nie wstawałem z łoża. Potrzebowałem chwili na zastanowienie. Myśli nie chciały dokonać żadnej sensownej syntezy. Westchnąłem z rezygnacją i zsunąłem kask. Odłączyłem nanowtyczkę i poszedłem do kuchni.
Mocna kawa jest tym, co gamedecy lubią najbardziej. To i wielki, nowiutki holomonitor z gromadą nielegalnych programów.
–Wyśledzę cię, panienko – mruczałem.
Nasze aplikacje starły się i nawzajem blokowały. Miałem rekording jej wyjścia, nie tylko obraz sylwetki, lecz dokładny zapis procedur. Zdobycie adresu było kwestią czasu.
Zadzwonił telesens.
Ekran ukazywał gustowny apartament, a na pierwszym planie śliczną twarz… Pauline Eim!
–Witam piękną panią! – zakrzyknąłem. – Co za niespodzianka! Nawet nie wiesz, nad czym pracuję! Uśmiechnęła się zagadkowo. Jakby smutno.
–A może wiem? – Słucham?
–Nic im nie mów. Czekam u siebie. – Ale…
Rozłączyła się. Ledwie złapałem oddech, usłyszałem drugi gong. Przyjąłem połączenie. Ciemny ekran, głos Harry'ego:
–Ochraniana osoba czuje się dobrze. Dziękujemy za asystę.
Skrzywiłem się. Zaciemnienie wizji zakrawało na paranoję.
–Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. – Na czym polegało zagrożenie? Poczułem ostrzegawcze ukłucie.
–Pracuję nad tym…
–Jak pan coś znajdzie… – Oczywiście.
Niedawno wymieniłem holomonitor. Nowy model oferował obraz o takiej nieprawdopodobnej głębi i ostrości, że oglądając te same aplikacje co kiedy miałem wrażenie, że widzę szczegóły, których przedtem nie było. Patrząc na mieszkanie gamedekini z bliska, a nie poprzez ekran, miałem podobne odczucia.
–Ty byłaś tą panienką? – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
Odpowiedziała znaczącym milczeniem.
–Nie przypuszczałem, że kiedyś staniemy po przeciwnych stronach barykady.
Podała mi drinka.
–Jesteśmy najemnikami. Tyle że ja wiem, dla kogo pracuję. I w zasadzie zaprosiłam cię, by namówić do zdrady.
Przysłowie mówi: Nigdy nie mów nigdy Chciałem wykrzyknąć, że gamedec jest jak ksiądz albo inny adwokat i jeśli raz zdradzi klienta, nigdy nie powinien przyjąć następnej sprawy Ale tego nie zrobiłem. Pauline znała tę śpiewkę. Czekałem, aż mi odsłoni drugie dno.
Oparła się o blat dębowego biurka i skrzyżowała piękne nogi w siatkowych pończochach. Skąd ja znam te uda? Zmarszczyłem brwi. Ach, pewnie z Supra City.
–Pamiętasz Novatronics Ltd. i Geofreya Higginsa? – spytała.
–Tego od virtuality show? Pewnie. Wtedy jakby – spojrzałem na jej pełne usta – bliżej się poznaliśmy.
Lekko się zarumieniła. – Pamiętasz tę grę?
–Dokładnie odwzorowane Warsaw City Ciągle popularna. Ale co to ma do rzeczy?
–Chcesz znać sprawę, to słuchaj. – Wychyliła szklaneczkę. – Novatronics ma największe doświadczenie w dziedzinie tworzenia światów zbliżonych do alium.
–Nie przesadzaj. A Happy Hunting Grounds? chociażby TP?
–Chodzi o infrastrukturę: działające sklepy, restauracje, rozumiesz?
–Nie.
–Ale o projekcie Brahma słyszałeś?
–Nawet niedawno… – przypomniało mi się wystąpienie biskupa.
Łyknęła znowu.
–Ten świat to wielka szansa. – Dla kogo?
Odstawiła puste szkło. Otarła usta wierzchem dłoni, jak mała dziewczynka szykująca się do wyrecytowania wiersza.
–Gdzie moje maniery? – rzuciła w powietrze. – Wy się jeszcze nie znacie.
Stężałem. Czyżby ktoś nas podsłuchiwał? Podeszła do sztucznej ścianki i wcisnęła czerwony przycisk. Rozjarzył się zielenią. Biała płaszczyzna z cichym mlaskiem uciekła w górę. W cienistej wnęce stała kevlarowa skrzynia ozdobiona niewielkim panelem sterowniczym. Netomb. Za matową szybką dostrzegłem mózg zawieszony w polu grawitacyjnym, otoczony siecią włosowatych naczyń.
Przerwała ciszę:
–Pozwól, że ci przedstawię – wskazała pudło – To jest Konon Eim, mój syn.
Zaschło mi w gardle. Zrozumiałem, dlaczego tak szybko wypiła alkohol. Wlałem w siebie spory haust i nie patrząc gdzie, postawiłem opróżnioną szklaneczkę.
–Ile… – wydukałem – ile… ma lat?
–Siedem. A zoenetem jest od dwóch. Odniosłem wrażenie, że ma ochotę pogłaskać klatkę, tak jak matka dotyka głowy dziecka, lecz nie zrobiła tego. Widok urządzenia tak dalece odbiega od wyglądu człowieka, że blokował ludzkie odruchy, – Był wypadek. Mój mąż, Charlie, pilotował śmigi orbitalne. Prywatny interes. Na piąte urodziny, obiecał Kononowi rejs. Banalne aż do bólu. – Skurczyła się. – Syn miał więcej szczęścia. Udało się go uratować… w pewnym sensie.
Zapadło milczenie. Nie bardzo wiedziałem, co robić: objąć ją? Objąć ich oboje? Napiąłem policzek w geście półuśmiechu, półzażenowania, zaszurałem butami i spojrzałem w dół. Potem pogmerałem językiem przy dziąśle. Całe piękne zdanie. Byłem wdzięczny że wreszcie się odezwała:
–Brahma ma być taki jak realium: administracja, szkoły, uczelnie, wszystko najnormalniejsze na świecie. Teraz rozumiesz, dla kogo to szansa? – Westchnęła. – Po katastrofie weszłam w społeczność rodziców nieletnich zoenetów. Wiesz, ile ich jest na Ziemi? – Wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem. – Około pięciu tysięcy. Sporo, nie uważasz? Jeśli da dasz do tego dorosłych, circa dwadzieścia tysięcy, to wychodzi małe miasto.
Spojrzała z hamowaną rozpaczą na ciężką skrzynię.
–Konon to małe dziecko. Jak myślisz, czy może śledzić rozwój swojego ciała, widzieć, jak rośnie? Skąd! Od dwóch lat przywdziewa skiny bohaterów, chłopów wielkich jak dęby Od dwóch lat siecze, rąbie, strzela, skrada się i dziwaczeje. Jego koledzy to nie przyjaciele z podwórka, ale inne zabijaki. Nie chcę myśleć, ile razy próbował seksu, ile razy go widział i ile razy zabił. Chcę, żeby się rozwijał, rósł, miał symulację normalnego, rzeczywistego wyglądu, tego, jak wyrasta mu meszek pod nosem, wypadają zęby, jak ma hormonalne erekcje, jak śpi i tak dalej. Chcę, żeby chodził do szkoły, przebywał w zwykłym otoczeniu. Nakłaniam go do odwiedzin Supra City, ale nie słucha. Nie lubi się brudzić, myć, pocić, robić kupy… W Brahmie miałabym nad nim kontrolę zupełnie jak zwykła mama: to ja otwierałabym portale o innych światów.
Zamrugałem. Nigdy nie przypuszczałem, że młodociani zoeneci mają takie problemy.
–Za pięć, dziesięć lat – podjęła – mam nadzieję, będzie możliwe odtworzenie jego ciała. Jak się do niego odniesie? Czy w ogóle będzie chciał wyjść z tych cukierkowych wizji? Jeśli nie przywyknie do Brahmy, to wyewoluuje! – Zacisnęła pięści. Podeszła do mnie i mocno się przytuliła – Wyewoluuje i przestanie być człowiekiem!
Gładziłem jej smukłe plecy i szukałem słów pocieszenia. Nie zdążyłem.
–Jak mam mu wytłumaczyć, że to, co robi, jest na niby? Dla niego to na niby jest jedyną rzeczywistością! Dlatego potrzebny jest świat bez okien wiszących w powietrzu! Inaczej powstaną potwory!
Zwolniłem uścisk i oparłem się o parapet. Za dużo napięć jak na moją biedną głowę.
–A dwu-, trzylatki? – rzuciła. – Zdajesz sobie sprawę, jakie spustoszenie następuje w ich umysłach?
Uspokoiła się. Podeszła do barku i nalała słonecznego płynu.
–I to wszystko blokuje Rajmond Halloway vel Salvator Nes – oświadczyła, podając mi szkło. Cudem nie wypuściłem szklanki.
–Jego świątobliwość?!
–Zoeneci mają dużo pieniędzy i chcą mieć własny świat. Firma Novatronics chce im to zapewni Wygrała przetarg. Dogadała się z konkurencją. Wszystko jest na dobrej drodze. A świętoszek wetuje. Całe szczęście, że jest zwykłym człowiekiem. Jak na duchownego ma ciekawe hobby, nie uważasz?
–Novatronics wynajęła cię, by go rozebrać, na grać i zaszantażować?
–A ty jesteś jego ochroniarzem.
Ciekawe, co on w tych panienkach widzi? Może realizuje misję oczyszczania świata? Sceneria jak poprzednio: schody, kawalerka, duże łóżko. Nes zrywający z niej ubranie… Torkil, jesteś zazdrosny? Przemogłem nieprzyjemne uczucie i skoncentrowałem się na pracy. Spółkowali. Zacisnąłem zęby. Ciało miała zmienione: bledsze, grubsze w talii, większe piersi. Mimo to czułem się nieswojo. Egoisto! Pomyśl, jak ona się czuje i dla kogo to robi! Otworzyłem okno namiaru. Może wyłączyła odczucia cielesne? Teoretycznie to możliwe. Szkoda, że nie spytałem. Kontroler poinformował o uruchomieniu kamery. Włączyłem wizję. W powietrzu zamajaczyła półprzezroczysta reprezentacja obiektywu. Pauline miała wprawę w niezauważalnej operatywie. Ciekawe, jak to robi. Tak jak ja, językiem, czy może palcami? A może wyszkoliła się w mentalnych instrukcjach? Rzecz była możliwa i słyszałem o gamedekach, którzy opanowali tę sztukę. Mnie wydawała się zbyt absorbująca.
Okno stanu zawiadomiło o uruchomieniu śledczego i rozbieracza. Włączyłem kontrę. Pauline zastosowała maskownicę. Jej aplikacje zniknęły. Zakląłem. Otwierałem liczne programy i usiłowałem zastosować remedium. Bez skutku. Po kilku chwilach włączyłem podgląd Harry'ego i Vinnie'ego. Opierali się o mur i leniwie wciągali dym.
–Panowie, nie wiem, co się dzieje. Nic nie widzę. jakiś podstęp – głos mi drżał. – Lepiej będzie, jak go wyciągniecie. Mam związane ręce.
–Uruchom drabów! – krzyknął Vinnie, zrywając się do biegu.
–Nnie mogę… Nie wiem, czy sam będę w stanie wyjść…
–Jasna cholera! – wrzasnął Harry.
Wyłączyłem ich. Spojrzałem na scenę pode mną. Salvator ciągle był łysym drobnym facetem duszącym Pauline, która doskonale odgrywała scenę szalonej walki o życie: z trudem łapała oddech, charczała i bezskutecznie próbowała go z siebie zrzucić.
Harry i Vinnie wpadli do pomieszczenia. W tym momencie postać Nesa zamazała się. Ochroniarze zamarli. Widmo przybrało ostrzejsze kształty, ukazując powierzchowność Rajmonda Hallowaya, wcale nie drobnego mężczyzny, kończącego morderczy akt. – Ojcze, nie! – krzyknął Vinnie.
Ciało prostytutki spazmatycznie wygięło się i opadło, by za chwilę rozwiać się w niebycie. Nagi, świecący od potu biskup siedział na łóżku, dysząc i sycąc wzrok migającymi punktami nagrody Harry zdarł z siebie kurtkę i rzucił na twarz zwycięzcy. Rozglądali się, szukając kamer.
–Torkil! – wrzasnął Vinnie. – Wyłaź, popaprańcu!
Odczekałem jeszcze godzinę. Że niby tak mnie zablokowała. Sprawdziłem nagranie własnych czynności. Wyglądały wiarygodnie. Wylogowałem. Ledwo zacząłem rejestrować dźwięki z rzeczywistości, usłyszałem śpiewny sygnał telesensu. Zsunąłem kask, odłączyłem nanowtyczkę i usiadłem na łożu. Przybrałem zdesperowany wyraz twarzy i rozczochrałem włosy Odebrałem połączenie.
–Ty partaczu! – darł się głos w głębokiej czerni. – Vinnie?
–Słucham?
–Przepraszam, pan od biskupa?
Zdaje się, że trafił go szlag. Niemal czułem, jak gryzie wargi i język.
–Od Salvatora Nesa, fajfusie! Wypatroszę cię! Jezu!
–Nie wzywaj imienia Pana Boga nada…
–Czy ty kpisz!? To ma być najlepszy gamedec? Dostaniesz taki wilczy bilet, że nawet świnia z chlewni cię nie wynajmie! Jesteś skończony! Słyszysz? Skończony!
Naprawdę się przestraszyłem. Szlachetność szlachetnością, a pieniądz pieniądzem.
–Mogę wszystko wyjaśnić. Mam nagranie własnych procedur. Nie dała mi szans. Miała nowsze oprogramowanie…
–Gówno dostaniesz, nie forsę! Gówno i wilczy bilet!
Zamilkłem, zacisnąłem wargi i spokojnie spojrzałem w czerń.
–Pieniądze mi się nie należą. Przyznaję. Ale z tym biletem proszę nie przesadzać.
–Że co?!
–Niech pan nie zapomina, że prawdziwy wilczy bilet na pana… przepraszam, na ojca Hallowaya to mam ja. Razem z jego Indywidualnym Numerem i sceną zabójstwa na tle seksualnym. Nagrane z lotu ptaka. Chciałby pan zobaczyć?
Patrzyliśmy z Pauline w ekran. Spikerka informowała:
–Członkowie parlamentu przyjęli wystąpienie biskupa z wielkim zdziwieniem. Podczas przemówienia wielebny wspomniał o potrzebach zoenetów, rozwoju ludzkości i niesieniu pomocy. Ostatecznie opowiedział się za ustawą i wycofał weto. Projekt przegłosowano i budowa rozpocznie się lada dzień. Z pewnością odetchnęli również…
–Za przyszłość Konona – uniosłem kieliszek. Gamedekini wybrała naprawdę miły lokal. Rzadko bywałem w nocnych klubach. Zapatrzyłem się w grę świateł na talerzu.
–Przegrałem sprawę. Żeby pomóc twojemu synowi.
Skinęła głową.
–Przegrałeś, żeby wygrać. Finta w fincie…
–Z tym panem… Salvatorem… wyłączyłaś odczucia, prawda?
Spojrzała mi w oczy. Tak głęboko jak kiedyś w Supra City.
–Oczywiście.
Zalała mnie fala czułości. Miałem ochotę ją objąć. I wtedy coś mnie tknęło.
–Dlaczego zadzwoniłaś, zanim cię namierzyłem? Wyszczerzyła zęby.
–No wreszcie! Jeśli złapiesz obraz całości, masz u mnie całusa.
Zmarszczyłem brwi, wytrzeszczyłem oczy i wydąłem usta.
–Co robisz?
–To mi pomaga w myśleniu…
Roześmiała się i łyknęła z kieliszka. Rozpocząłem układanie łamigłówki:
–Niby można to podciągnąć pod fakt, że podczas walk programów twoje aplikacje widziały moje. Przy dobrym systemie mogłabyś mnie wyłuskać, ale tak szybko? Zwłaszcza że byłem aniołem?
Przesuwała palcami po szyjce kieliszka. – Dalej, panie Aymore, dalej.
–Wszystko wygląda na wielką machinację Novatronics. – Splotłem ręce. – Firma informuje biskupa że wie o jego hobby, a że wielebny uniemożliwia budowę Brahmy, przekaz jest ukrytą groźbą. Spec z Novatronics przewidują, że nie zrezygnuje z przyjemności i będzie szukał ochrony Gamedeków jest wielu, sprawa nieoficjalna. Jak kler może do nich dotrzeć? Najlepiej poprzez zaufanego, zależnego od nich polityka. Firma zna człowieka i za pewną opłatą prosi go o wskazanie takich, a nie innych detektywów.
–To był senator O'Neil.
–On?
–Ma wobec ciebie dług wdzięczności… a że widział virtuality show, skojarzył mnie z tobą. Koordynowałam przebieg całej akcji…
–Chyba nie jesteś na stałych usługach Novatranics?
Zmarszczyła czoło.
–Przypominam ci, że utrzymanie mojego syna jest niezwykle drogie.
Ugryzłem się w język. A potem wróciłem do tematu. – O'Neil daje listę najlepszych, a kler urządza eliminacje. Właśnie… eliminacje! To była podpucha! Ta kobieta była…
–Moją koleżanką po fachu – Pauline weszła mi w słowo. – Poprosiłam ją, żeby się podłożyła.
–Jak to?!
–Dalej, panie Aymore.
Stłumiłem wzburzenie. Postanowiłem podjąć wątek po rozwikłaniu zagadki.
–Tak więc wygrywam, zostaję bodygardem, Salvator spotyka ciebie jako dziwkę, a ty go namierzasz… Zdając sobie sprawę, że cię przyblokuję. No właśnie. A gdyby mi się nie udało?
Przechyliła głowę.
–Tobie? Niemożliwe.
Przyjąłem komplement jak słodkie ciastko.
–Zatem wiedziałaś, że cię odnajdę. Ale że byłaś niecierpliwa, zadzwoniłaś pierwsza i…
–Zwerbowałam cię, co było częścią całego planu. Dlatego było mi wszystko jedno, czy zdążysz mnie zdemaskować, czy nie.
–Od początku byłem agentem Novatronics!?
–Wiedzieli, że nie odmówisz. Wprowadziliśmy cię na stanowisko podwójnego agenta, a powiadomiliśmy… z pewnym czasowym przesunięciem.
–Genialne – pokręciłem, głową. – W ten sposób dla ochroniarzy byłem stuprocentowo wiarygodny.
–No i, tak jak Novatronics przewidziało, pomogłeś w zdobyciu nagrania, którego, jak się okazało, nie trzeba było ujawniać. Swoją drogą – uśmiechnęła się słodko – nie rozumiem, co w nim takiego nadzwyczajnego.
Nadąłem policzki.
–Piękna finta: podłożyć gamedeka, który niby chroni, a naprawdę ma wkopać, bo taki jest plan. Pokręciłem głową.
–Wszystko przewidziałaś? Przytaknęła.
–Gratuluję scenariusza. Tylko dlaczego dopiero teraz o wszystkim się dowiaduję?
Prychnęła.
–Jakżebym mogła gamedeka pozbawić zagadki? Miała rację. Łyknąłem z kieliszka. Myśli wróciły na ziemię.
–Skoro w istocie pracowałem dla Novatronics, co z moim honorarium?
–Zajrzyj na konto, a się zdziwisz.
Oczy zaświeciły mi jak gwiazdy Wzniosłem szkło w geście toastu. Za chwilę przypomniałem sobie jątrzący fakt. Spochmurniałem.
–Mówisz, że się podłożyła? – przełknąłem ślinę na wspomnienie orgii. – O nie. To się tak nie może skończyć. Daj mi jej adres. Musimy się zmierzyć naprawdę.
Pauline cmoknęła w powietrze. Ten gest dziwnie mi się skojarzył…
–Hej! Czy to na pewno była koleżanka?!
9. Flashback
Tego dnia miałem wyjątkowo dobry humor: szczególny i rzadki stan ducha, kiedy człowiek pławi się w kojącym przeświadczeniu, że wszystko się ułoży a luźne wątki przeszłości splotą się w gustowną całość. Leżałem w pościeli i obracałem w palcach nowy walktel. Zastępował przenośne telesensy, które powoli wychodziły z mody. Cieszyłem oczy eleganckim wyglądem, wciągałem w nozdrza fabryczny zapach. Aparat był zsynchronizowany z biosoczewkami narogówkowymi. Stare okulary mogłem wyrzucić w kąt. Dzięki lensom urządzenie mogło wygenerować dowolnej wielkości trójwymiarowy ekran: panienka z biura numerów wielkości spacerowca. Mikronadajniki grawitacyjne, montowane przedtem w okularowych zausznikach, umieszczono na obwodzie szkieł: dostarczały dźwięk bezpośrednio do ośrodków mózgowych, wytwarzały także nieskończoną gamę zapachów. Zmysłem dotyku obejmowały tylko opuszki palców. Poza smakiem i czuciem technologia przenośnych maszynek osiągnęła szczyt. W zasadzie walktele mogły zamieniać obraz otoczenia w grę. Tylko kto chciałby się bawić w realium, gdzie byle upadek kończy się prawdziwym skaleczeniem, a otoczenie musi opierać się na tym samym planie co rzeczywistość?
–Czekaj, dziecino, wypróbujemy cię… Otworzyłem menu połączeń. Było tak wielkie, że trochę się przestraszyłem.
Odruchowo wcisnąłem głowę w poduszkę. Da tknąłem wiszącego w powietrzu znaczka Normana. Na wskazującym palcu poczułem lekki opór eterycznego klawisza. Zapalił się sygnał komunikacji. Raptem pod sufitem zamajaczyła gigantyczna głowa blondyna.
–Torkil? – programista przecierał oczy – Co gały wybałuszasz? Nie wyglądam chyba tak źle?
–Nie, nie, Harry – postarałem się przybrać normalny wyraz twarzy.
Wyciągnąłem rękę w prawy górny róg i zmniejszyłem ekran. Buźka rozmówcy trochę się skurczyła.
–Wypróbowuję tylko – chrząknąłem – nowy walktel.
–O! Pan Aymore ma za dużo pieniędzy? – roześmiał się. – W takim razie upraszam o łaskawą pamięć.
–O tobie nigdy nie zapominam, przyjacielu drogi. – Zrobiłem głupią minę. – No dobra, tylko tyle od ciebie chciałem. Urządzonko sprawne.
Skrzywił się.
–Ładnie, ładnie. Budzi, żeby powiedzieć do widzenia.
Nie chciało mi się pracować. Postanowiłem nie sprawdzać poczty, tylko wejść w sieć ot tak, z czystej ciekawości, jak za starych dobrych czasów. Miałem ochotę na Dream Space: pohasać Talismanem, zarobić nieco wirtualnego brzdęku… Ale zanim otworzyłem stronę gry, zaskoczyła mnie reklama. Większość sieciowców instaluje filtry ograniczające spam, jednak moja profesja wymaga nieustannego śledzenia rynku. Znalazłem się w powietrznym tunelu: miałem wrażenie spadania i wznoszenia się, pędziłem w przód i w tył jednocześnie. Tylko gry dają możliwość łączenia sprzecznych odczuć. Dał się słyszeć męskożeński wielogłos:
–Otchłań…
Otaczająca przestrzeń ułożyła się w litery. – …to nie jest zwykły świat.
Zawirowałem. Albo świat zawirował. Nie byłem pewien.
–Chcesz sprawdzić, czy naprawdę jesteś twardzielem? Prawdziwym, nie udawanym? – Poczułem przyspieszenie, za moment zaczęło mnie wyhamowywać. Czy może odwrotnie. – Myślisz, że wiesz, kim jesteś? – Pojawiło się lustro. Zobaczyłem swoją twarz, która gwałtownie odmłodniała, zmieniła się w oblicze dziecka, by po chwili zakwitnąć siatką zmarszczek i przekształcić się w maskę mumii. – Sądzisz, że panujesz nad sobą? Wydaje ci się, że znasz swoje myśli? – Coś odkształciło mi głowę i wywróciło na lewą stronę. Zupełnie jak po wypiciu połowy Johnny Walkera. – Oto świat interaktywny, elastyczny, dopasowujący się do ciebie jak bioubranie! Co pomyślisz, to się staje! – Przede mną pojawiła się butla wypełniona bursztynowym płynem. – Czego się boisz, to się pojawia! – Poczułem migrenowy ból głowy, typowy dla stanów przepicia. – Czego pragniesz, to cię kusi! – Zobaczyłem karafkę pełną świeżej, zmrożonej wody Nieźle mnie skołowało. Zamiast gołej panienki, dzbanek ha dwa o.
–Nas możesz oszukać, ale nie oszukasz siebie! Powietrzny tunel przekształcił się w wirującą galaktykę zbitą z fioletowej materii, nade mną zamajaczyło błękitne niebo.
–Nowa wielopoziomowa gra… – wpadłem w dziurę i rozpocząłem opętańczy lot w czarną czeluść. Nie powstrzymałem okrzyku przerażenia. Przed oczami zamajaczył płonący napis: „Otchłań!"
–Sprawdź, co w tobie siedzi! Czy ciocie i wujkowie mieli rację?
Nagle znalazłem się na przyjęciu sprzed lat. Urodziny. Obrzydliwe matrony: ciocia Hortensja i Hiacynta kręcące nalanymi twarzami, karcące surowym wzrokiem: „Co z ciebie wyrośnie?"
–Czy rację miałeś Ty?
Inne wspomnienie. Kradnę jabłka z plantacji sąsiada. Goni mnie mechadog. Ustawiam biper i otwieram magnetyczne ogrodzenie skleconym w domu wytrychem. Strażnik chwyta w zęby wabik, przechodzę przez otwór i zamykam go od drugiej strony.
–A może prawda jest jeszcze inna? – Przed oczami wiruje fioletowa mgła. – My tego nie wiemy. Wiesz to Ty. Tyle, że nie jesteś jeszcze świadom! To gra inna niż wszystkie, bo każdy spotyka w niej co innego… – Stałem w gabinecie przed wielkim lustrem oprawionym w złote rzeźbione ramy – Samego siebie!
Reklamówka skończyła się. Potrząsnąłem głową. Jak żyję, czegoś podobnego nie widziałem. Są gry historyczne, strategiczne, science fiction, fantasy, sportowe, pararzeczywiste, ale żeby wymyślić coś takiego? Cóż – przetarłem oczy, usuwając powidoki – w sumie zawsze było to możliwe. Wywoływanie wspomnień, skojarzeń, powiązań, jak w hipnozie. Trzeba było tylko kogoś, żeby na to wpadł. I wychodzi, że już ktoś taki się znalazł. Wyciągnąłem półprzezroczystą rękę, by wejść na stronę Dream Space. Zawahałem się. Czy jestem prawdziwym twardzielem? Uśmiechnąłem się półgębkiem. Pewnie, że tak!
Menu zawieszone było nad powoli obracającą się masą powietrza. Zdziwiło mnie ograniczenie wyboru płci: tylko drzwi dla pań.
–Jestem mężczyzną… – rzuciłem w powietrze. – To pewne? – spytał wielogłos.
–Nieomal w stu procentach.
–Więc nie musisz się obawiać czasowej odmiany…
Rozejrzałem się za źródłem głosu. Wiedziałem, że to bez sensu.
–Szukasz nas? – chór zaniósł się śmiechem. – Jesteś pewien, że to gra dla ciebie?
Zmarszczyłem brwi.
–Co to do diabła ma zna… – Podpisz dokument.
Przede mną zamajaczyła karta:
OŚWIADCZENIE
Niniejszym potwierdzam, że przyjmuję na siebie wyłączną odpowiedzialność za wszelkie wydarzenia i ich skutki, jakie spotkają mnie w grze „Otchłań" oraz po jej ukończeniu.
Tu umieść swój IN…
–Co to za żarty?
Wielogłos zdawał się dobrze bawić. – Bez zatwierdzenia nie wejdziesz…
–Nie dbacie o klienta?
–O takiego, który nie dba o siebie? Nie…
–Na wszystko macie odpowiedź?
Wielogłos zaszczycił mnie dostojnym milczeniem. Wprowadziłem podpis.
–Gratulujemy odwagi. Witamy w Otchłani. Wybierz, ach, to znaczy – kilka chichotów – wejdź w drzwi i dokonaj wyboru wyglądu.
Kobiecych skinów używałem niezwykle rzadko: Kiedyś, dawno temu, z ciekawości. Modele były najróżniejsze: białe, czarne, żółte, mieszane, niskie, wysokie, szczupłe, grube, stare, młode, nawet dzieci. Wybrałem katalog „Krew afrykańska 1/ biała 18/ żółta 1/ wiek 28/ wzrost 170/ talia 59/ biodra 90/ biust 90/ oczy błękitne/ włosy kasztanowe". Tym sposobem ograniczyłem zbiór do niecałych pięciuset figur. Po skomponowaniu twarzy ze zbiorów czół, policzków, ust, oczu, nosów i szczęk, przekroczyłem dziwne drzwi ozdobione wstęgami, cekinami i serpentynami.
Otoczył mnie gwar niezliczonych głosów: ktoś się śmiał, ktoś krzyczał, nieco dalej toczyła się dyskusja, raptem rozległ się dziki ryk i równie nagle ucichł, z tyłu sączyły się niezrozumiałe szepty i jakby odległy, zwielokrotniony echem szloch. Stałem w niewielkim pokoju udekorowanym jak do karnawału: lampiony, balony, girlandy, skrawki materiału zwisające z niskiego sufitu, sterty szeleszczących śmieci pod stopami. Obrazu dopełniał tłum dziwacznie ubranych ludzi: w pantalonach, kaftanach, satynowych szatach, jedwabnych pidżamach ozdobionych pufiastymi guzikami… Tuż obok przemaszerował rycerz, szczęściem nie nadepnął mi na nogę pancerną folgą. Gość w seledynowym turbanie wykłócał się z drobnym barmanem o marchewkowych włosach postawionych w szpic. Co to za cyganeria?
Z ruchliwej ludzkiej masy wychynął wysoki Murzyn ubrany w złotą szatę przetykaną miedzianą nicią. Średnica fryzury afro wynosiła z pewnością około metra.
–Witaj, nieznajoma.
Wytrzeszczyłem oczy Spojrzałem na swoje śniade ciało. Zapomniałem, że jestem kobietą! W sumie się cieszyłem. Zmęczyła mnie egzystencja zmarnowanego wymiętego detektywa. Z przyjemnością powitałem świeżą, ponętną powłokę. To raj dla transseksualistów!
–Witaj, piękny chłopcze – odparłem, czy raczej odparłam, zmysłowym głosem.
–Jestem mistrzem labiryntu, twoim przewodnikiem. Przekażę ci kilka podstawowych informacji. – Nie wielogłos?
Zdziwił się.
–Nic nie wiem o żadnym wielogłosie. – Rozmawiał…am z nim w menu.
–Ach – żachnął się – to musiała być realizacja twoich obaw. Głos wewnętrzny.
Zatkało mnie. Ten program jest niebezpieczny! Murzyn podszedł bliżej.
–W Otchłani nie ma nic pewnego i niezmiennego. Nazywamy to podstawową zasadą. Gra ma wiele poziomów. Czy dostaniesz się do następnych, nie wiem. Zależeć to będzie od elastyczności umysłu. Znajdujemy się w westybulu. To rozgrzewka. Ma pomóc graczom w rozbudzeniu ukrytych pokładów psychiki. Jeśli nie chcesz się pogubić, pamiętaj, że tu niemal wszystko jest odwrotne. Od tej pory dawna „góra" jest „dołem". Dawny „dół" jest „górą". Lewa strona jest po prawej i vice versa. Kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami. „Nie" znaczy „tak", a „tak" znaczy „nie". W całym tym galimatiasie ja jestem jedynym łącznikiem z tym, co nazywasz normalnością.