355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Przybylek Marcin » Gamedec 01: Granica rzeczywistosci » Текст книги (страница 12)
Gamedec 01: Granica rzeczywistosci
  • Текст добавлен: 20 февраля 2018, 17:30

Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"


Автор книги: Przybylek Marcin



сообщить о нарушении

Текущая страница: 12 (всего у книги 17 страниц)

–Zaczniemy od podstaw, czyli podziemi. Tam najłatwiej o ciemność.

–Już mi mrówki chodzą po plecach – zadygotała Gabrielle.

–Super – zapalił się David.

Objąłem ramieniem Steffi, do której dziwnie nie pasowała nazwa „Fear Walker".

Rozluźniła się.

–Mam nadzieję, że jesteś pełnoletnia?

Zbliżenie z dzieckiem, które nie jest enpecem, realne czy w grze, było przestępstwem.

–Od miesiąca. – Spojrzała w prawo.

Albo była leworęczna, albo kłamała. Jak wiadomo, statystyczni praworęczni, przypominając sobie autentyczne wydarzenia patrzą w lewo, zaś konfabulując – w prawo. Z mańkutami jest odwrotnie. Pod materiałem swetra czułem bardzo atrakcyjne ciało. Nie miało znaczenia, jak wyglądała w realium. Światy były dla mnie realniejsze od rzeczywistości. Ludzie kształtowali w nich powierzchowność tak, jak chcieli, a nie jak dyktowała dziwka natura.

Otworzyłem drzwi. Mrok. Odszukałem włącznik. – Wygłupiają się z tymi przełącznikami – gderał David. – Odkąd żyję, nie widziałem domu z takimi wichajstrami.

–Krótko żyjesz – skonstatowałem, schodząc po wąskich schodkach. – Ja pamiętam.

Drzwi na lewo prowadziły do kotłowni. Pod kuchnią znajdowała się sala treningowa z kilkoma automatami do ćwiczeń i suchą sauną. Obok, pod salonem, pyszniła się sala balowa z wirtualnymi fordanserami.

–Idźcie się pogimnastykować – zakomenderowałem. – Spróbujcie nie władować się w tarapaty. Ja sprawdzę tam – wskazałem pomieszczenie z piecem.

Oczywiście mrok. Włączyłem światło. Bardzo zadbana, sterylna centrala. Kanciasty granatowy golem podgrzewał wodę. Zerknąłem na konsolę sterowania. Odczyty temperatur wyglądały na prawidłowe. Z brzucha grzewczego potwora wypełzały splątane miedziane rury, jak jelita wyprute atakiem nieznanego drapieżnika. Wężowisko wnikało w ścianę niczym dziesiątki tętnic tłoczących ożywczą krew w organizm domostwa. Każdy dom ma swoje serce… Zamyśliłem się. Moją uwagę przyciągnęła mgiełka unosząca się nad jedną z rurek. Podszedłem i wyciągnąłem rękę.

–Chryste!

Przegrzana para zaatakowała przedramiona i szyję mroźnym ukąszeniem, które w ułamku sekundy przekształciło się w wyjący amarantowy spazm bólu. Skośnie zbliżająca się podłoga uderzyła mnie w bark i bok głowy. Zwijałem się, jęcząc przekleństwa. Drgający słup wodnego pyłu wściekle syczał, wydobywając się z uszkodzonej rury Przed oczami stanął pamiętny dzień. Miałem cztery lata. Wyciągnąłem rączkę i chwyciłem czarny uchwyt, sądząc, że to świetna zabawa. Ojciec krzyknął i rzucił się do mnie, ale byłem szybszy. Sprytniejszy. Pociągnąłem z całej siły i biały ból oparzeliny zalał wrzeszczącą twarz, szyję i pierś. Wrzący ryż. Zacisnąłem oczy. Łzy popłynęły na czystą plastikową podłogę. Przypomniałem sobie miesiące w szpitalu, reperatywy, wszczepy komórek macierzystych i dręczące pytanie: Czy będę mógł się bawić z kolegami? Czy tutaj nie zmienią mnie w potwora?

W uchylonych drzwiach stanęła Gabrielle. – Co się stało?!

Skoncentrowałem się i nakazałem mięśniom, żeby ustawiły mnie pionowo.

–Zimna woda – wykrztusiłem.

Gabrielle chwyciła mnie pod rękę i zaprowadziła do łazienki obok sauny. W międzyczasie zdążyłem odmówić mantrę i złagodzić ból do Hammerfieldowskiej „czwórki". Wgramoliłem się pod tusz. Odkręciłem wodospad mroźnej odsieczy. Stałem, kiwałem się, drżałem z bólu i dreszczy wywołanych skokiem temperatury. Jak wytrzymam do rana?! Po chwili brunetka wróciła. Moja nagość nie zrobiła na niej wrażenia.

–Znalazłam w apteczce – podała mi niebieską i czerwoną tabletkę. – Chyba wiedzieli, co się stanie, bo zanim ją otworzyłam, musiałam rozwiązać zagadkę.

Zmarszczyłem twarz. Ból nie pozwolił okazać zdziwienia w inny sposób.

–Nie była trudna – ciągnęła. – Musiałam wpisać nazwisko reżysera Midnight Howl.

Szczęście, że nie ja rozwiązywałem problem. Pierwszy raz słyszałem ten tytuł. Uśmiechnęła się:

–To mój ulubiony film. Najdroższe specyfiki. – skomentowała, gdy łykałem proszki. – Nanoleki. Inflaheal i painstop. Za dziesięć minut będziesz jak nowy.

Siedziałem na ławce do skłonów, okutany w miękki szlafrok. Zrozumiałem, dlaczego tylko brunetka przejęła się moim losem: David obtańcowywał wirtualne tancerki, otoczony kręgiem dźwięku i światła, a Steffi katowała doskonałe ciało setką stopni Celsjusza w saunie. Gabrielle, upewniwszy się, że już mi lepiej, wsiadła na rower i wznowiła ćwiczenia. Odetchnąłem. Ból mijał.

Rozejrzałem się po siłowni. Uwagę przyciągał dziwnie ocieniony kąt. Nie rozumiałem, dlaczego był taki mroczny. Nic go nie zasłaniało. Podnosiłem się, by rzecz zbadać, gdy z sali balowej dotarł krzyk.

Wpadliśmy z Gabrielle do pulsującego muzyką wnętrza. David leżał na posadzce, trzymając się za jądra. Dookoła rechotał tłum fordanserek.

–Przestańcie! Przestańcie! – błagał chłopak, czołgając się do wyjścia.

Podbiegliśmy i wyciągnęliśmy go z kolorowego zgiełku. Brunetka zatrzasnęła drzwi. Usadziliśmy rannego pod ścianą. Jęczał. Mrugnąłem do Gabrielle. Pobiegła na górę po leki.

–Co się dzieje? – dobiegł do nas przytłumiony głos Steffi.

–Mały wypadek! Panujemy nad sytuacją! – odkrzyknąłem w stronę sauny.

Rudowłosa nacisnęła na klamkę. Usłyszałem, jak brunetka zbiega po schodach. Nagle rytmiczne odgłosy kroków przerwał rumor i stłumiony jęk. Zostawiłem Davida i pobiegłem na górę.

–Nie mogę wyjść! – krzyknęła Steffi.

Brunetka leżała na podeście, cicho jęcząc. Miała nienaturalnie wykrzywioną rękę w barku. Sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje. Oznaczałoby to przegraną: program automatycznie by ją wylogował. Przypomniałem sobie kursy pierwszej pomocy. Niewiele myśląc, chwyciłem za jej przedramię, zablokowałem stopą klatkę piersiową i naciągnąłem z całej siły. Bark chrupnął. Oczy dziewczyny wyszły z orbit. – Aaaaa!

–Nastawione.

–Wypuśćcie mnie! – darła się Steffi uwięzionaw saunie.

–Zostawiam ci dwie – wcisnąłem brunetce w rękę czerwoną i niebieską tabletkę, zerwałem się i pobiegłem do sali ćwiczeń.

–Masz – podałem leki Davidowi. Spojrzał pytająco. – Zaraz będziesz jak nowy. Nabiał też.

–Ratunku! – Płomiennowłosa waliła w szklane drzwi. Cała błyszczała od potu. – Duszę się! Otworzyłem szerzej oczy i zmarszczyłem brwi. Ta mina pomagała mi w skupieniu. Nacisnąłem klamkę. Nie ustępowała.

–Pomocy! – krzyczała uwięziona. – Usiądź na podłodze! Tam jest najchłodniej! – poradziłem.

Odsunąłem się na kilka kroków. Obejrzałem drewnianą ścianę. Nic.

–Wyłącz piec!

Dziewczyna posłusznie przekręciła regulator. Siedziała po turecku i ciężko oddychała. Czerwona zasłona włosów oblepiała czaszkę i smukłe plecy. Nagle Steffi rozczapierzyła palce i zawyła nienaturalnie niskim głosem:

–Nieeee!

Sprawdziłem jeszcze raz klamkę. Dlaczego nie ustępuje? Przecież to nielogiczne…

Zamka nie ma… Coś musi uruchamiać mechanizm zapadki… Na chybił trafił pchnąłem ją do góry i natrafiłem na sprężysty opór. Szarpnąłem mocniej i usłyszałem szczęk zwalnianego rygla. Szklana tafla ustąpiła. Wyciągnąłem dziewczynę. Była w szoku. Ułożyłem ją pod prysznicem i włączyłem lodowaty deszcz. Przestrzenie między jej żebrami gwałtownie się zapadły, gdy wzięła histeryczny wdech. Zaczęła głośno szlochać. Co miałem zrobić? Zrzuciłem szlafrok i wszedłem do kabiny. I też histerycznie wciągnąłem powietrze. Wytrzymałem kilka sekund odmierzanych uderzeniami spanikowanego serca i podgrzałem wodę. Podniosłem dziewczynę. Strasznie płakała. I była strasznie piękna. Przytuliła sprężyste ciało do mojego, uniosła biodra i staliśmy się jednym. Adrenalina to najlepszy afrodyzjak.

Wyleczeni i przebrani zebraliśmy się w sali ćwiczeń. David i Gabrielle trochę dziwnie na nas patrzyli. A może mi się zdawało.

–No, mistrzu, co to było? – odezwał się lider. Nie miałem pewności, czy pyta o prysznicowe tete-a-tete, czy o wydarzenia w piwnicy Założyłem to drugie.

–Mam teorię, ale najpierw powiedz, co czułeś, kiedy dostałeś od fantoma między nogi? Zarumienił się.

–Ból jak cholera, oczywiście. To nie ma znaczenia…

–Pozwól – przerwałem – że ja będę decydował, co ma znaczenie. I nie ściemniaj o bólu. To akurat jest oczywiste.

Zacisnął zęby.

–Nie chcesz mówić? – Potarłem brwi. – W takim razie ja będę zgadywał, a ty mi pomożesz, dobrze? Skinął głową.

–Jesteś nieśmiały.

Dziewczyny zesztywniały. Patrzyły oniemiałe.

–Dave? – odezwała się Gabrielle. – Nieśmiały? – Kiedy byłeś małym chłopcem – kontynuowałem – może na jakiejś szkolnej holotece czy przy innej okazji postanowiłeś przełamać swoją ułomność…

–Poprosiłem do tańca najładniejszą dziewczynę w grupie – przerwał. – Tak poradziła mama. Podszedłem, a ona mnie wyśmiała. Przyłączyły się koleżanki – opuścił głowę. – Miałem przechlapaną całą podstawówkę. Dowiedziały się wszystkie dziewuchy, że kurdupel Dave startował do Priscilli. Byłem pośmiewiskiem. Nie odezwałem się do żadnej dziewczyny, dopóki nie zdałem do gimnazjum.

–I dlatego jesteś taki niby na luzie? Skrzywił wargi.

–Nie wiem.

Podeszła do niego Gabrielle i czule go objęła. – Teraz ty – spojrzałem na brunetkę.

–Chyba wiem, o co chodzi – wyznała. – Kiedy leżałam przy schodach ze zwichniętą ręką, przypomniała mi się przedwcześnie skończona kariera sportowa.

Steffi i Dave kiwnęli głowami. Widocznie znali tę historię.

–Byłam niezła w piłce grawitacyjnej. Podczas kwalifikacji do mistrzostw juniorów wyszła na jaw wada w stawie biodrowym. Miałam kontuzję podczas meczu. Czułam się dokładnie tak samo jak dzisiaj. Wściekły ból i rozpacz. Potem wykryli za płytką panewkę. Powiedzieli, że cholerstwo będzie się odnawiać. Marzenia o sławie odpłynęły w niebyt… – oczy zaszły jej łzami. – A tak to kochałam… Lekarze powiedzieli, że można naprawić, ale trzeba zmodyfikować genotyp, wyhodować nową miednicę, bo tamta sama się nie przerobi, zrobić operację, wymienić, a wiecie, ile zarabiają moi rodzice. Jeśli kiedyś tyle zarobię, to będę za stara. – Kopnęła w aparat wzmacniający mięśnie brzuszne.

Nadąłem policzki. Zapowiadała się sesja terapeutyczna.

–Steffi – spojrzałem na kochankę – nie mów. Jako dziecko zamknęłaś się w jakiejś komórce i nie mogłaś się wydostać?

–Dokładnie tak. Krzyczałam, wyłam, koleżanki się śmiały, a ja w panice pchałam całym ciałem, waliłam pięściami, błagałam… – pokręciła głową. – A jeszcze większy wstyd poczułam, kiedy wreszcie mnie wypuścili…

–Drzwi były otwarte, tylko trzeba było je pociągnąć zamiast pchać?

–Jakbyś przy tym był. Klepnąłem się w kolano.

–No to mamy komplet osobistych strachów. Dave boi się kobiet, Gabrielle kontuzji, Steffi zamkniętych pomieszczeń, a ja…

Spojrzeli ciekawie. – …szpitala.

Lider Fear Walkers przełknął ślinę.

–Ale jak to możliwe, że gra znała takie sprawy?

–O, to nie takie trudne. Odpowiedni skan, impuls i strzał w dziesiątkę.

–Niemożliwe.

Uśmiechnąłem się. – Nie takie rzeczy widziałem w Otchłani.

Wzruszył ramionami

–Słyszałem, że to straszne nudy.

–Jak dla kogo…

Otrząsnął się.

–Kontynuujemy czy wychodzimy?

–Chyba żartujesz? – wypiąłem dumnie pierś. To pierwszy etap. Zniechęcający. Prawdopodobnie większość graczy odpada właśnie tutaj. Ze strachu albo dlatego, że nie mogą otworzyć apteczki.

Steffi i Dave spojrzeli zdziwieni.

–Te pastylki – wskazałem opakowania leżące na podłodze – zawdzięczacie Gabrielle.

–Jak to? – spytał blondyn.

Mrugnąłem do brunetki.

–Widzieliście Midnight Howl? – spytała.

Wytrzeszczyli oczy. Zdaje się, że mieliśmy szczęście. Postanowiłem nie zdradzać się z moją indolencją.

–Idziemy – zakomenderowałem.

Podszedłem do wypatrzonego wcześniej kąta. W podłodze czerniła się klapa.

–I nawet wiem, dokąd.

Gdy dotknąłem drzwiczek, w powietrzu zamajaczył napis:

Kto jest autorem powieści Wyprawa do wnętrza Ziemi?

Młodzież, rzecz jasna, nazwiska Juliusza Verne'a nie znała, ale stary spec od fantastycznych wizji nie miał kłopotów z odpowiedzią. Pod włazem oczywiście czaił się mrok. Włącznika nie było.

–Dave, kochany – uśmiechnąłem się jowialnie. – Przy kominku są jakieś szczapy. Pokaż, że byłeś dobrym skautem i przynieś cztery pochodnie z zapalnikiem.

Gdy drużyna stanęła na skalistym, nierównym podłożu, zrobiło się nieswojo. Dziewczęta rozcierały ramiona. W oddali rozlegało się echem kapanie wody Krople w jaskini… Dźwięk, który nasi włochaci przodkowie znali aż za dobrze. Sala najeżona była stalagmitami. Uniosłem pochodnię. Sklepienie zdobiła gęsta szczotka stalaktytów.

–Gdzie jesteśmy? – wyszeptała Gabrielle.

–To korzenie domu – mruknąłem. Skały odbiły i odkształciły głos w niknący czarny szum. – Prakorzenie…

–Przestań – Steffi przytuliła się do mojego ramienia.

Jakie to szczęście, że Fear Walkers to nie sami faceci.

–Pójdę przodem – oznajmiłem.

–Ostrożnie – palce Steffi przesunęły się po moich plecach jak najsłodsza obietnica.

Zrobiło mi się ciepło na sercu. W sercu lodowatej jaskini. Ogromną salę wypełniała rozkołysana czerń. Chwiejny płomień pochodni oświetlał tylko śliskie kamienie pod stopami. Za chwilę stracę poczucie kierunku. Gierczany zegarek nie zawierał kompasu. Odwróciłem się do pozostałej trójki, żeby uprzedzić, że nie mogę iść dalej. Nagle za plecami usłyszałem znajomy niski pomruk i gulgotanie. Zwielokrotnione jaskiniowym pogłosem dźwięki brzmiały jak zapowiedź końca świata. Od stóp do głowy oblała mnie fala zimna. W okolicy karku i nasady czaszki poczułem wibrujące buczenie, jakby ktoś wsadził mi wibrator w rdzeń kręgowy. W nosie zawiercił rdzawy zapach krwi. Adrenalina wstrzyknęła zabójczą dawkę we wszystkie żyły. Odwróciłem się tak szybko, że coś strzeliło mi w szyi. Krzyknąłem i odruchowo przysiadłem, jakbym składał się do strzału z fotonowej fuzji. Tyle, że w nagle zgrabiałej i bezwładnej dłoni trzymałem dopalającą się gałąź. Nikłe światło wydobywało z cieni pomarszczony pysk świerzbołaza, wielki jak wrota dzielnicy uciech. Migoczący płomień sprawiał, że jadowite kolce zębowe zdawały się kołysać jak zboże przy silnym wietrze.

–W nogi! – wrzasnąłem, rzuciłem w potwora pochodnią i popędziłem za zmykającymi towarzyszami. Nogi jak z waty ledwie mogły odnaleźć właściwy rytm. Czarne postacie znikały w otworze włazu. Wytrzeszczyłem oczy i starałem się zapamiętać miejsce, gdzie zardzewiała drabinka wyrastała z podłoża. Otoczyła mnie ciemność. Bulgotanie za plecami przybrało na sile, jakby tysiąc diabłów gotowało krew w kotle wielkości jeziora. Uderzyłem głową o metal. Walcząc ze słabością w udach, wskakiwałem na oślizgłe, zimne pręty. Z ulgą zobaczyłem światło sali gimnastycznej. Wyciągnęły mnie krzepkie ręce Davida i smukłe dłonie dziewcząt.

–Glut tu nie wejdzie – uspokajał chłopak. – Za wąskie przejście.

–To świerzbołaz! – krzyknąłem.

–Co? – wytrzeszczyła oczy Gabrielle.

–Do salonu! Biegiem! I nóg nie połamać! – rozkazałem.

–Ty znasz to stworzenie?! – dopytywała się Steffi, gdy tarasowaliśmy fotelami drzwi.

Podbiegłem do skrzyni z symbolem broni. Poczuliśmy pierwszy wstrząs. Na ścianie przy kominku pojawiła się rysa. Bestia uderzyła drugi raz. Pęknięcie pomknęło do sufitu i zatrzymało się na centralnej lampie. Czemu tu tak ciemno? Spojrzałem na chronometr. Szesnasta i słońce zaszło? Aha, zima. Pewnie grudzień. Trzeci wstrząs. Posypał się tynk. Na ścianie przy oknie balkonowym i w jadalni pojawiły się kolejne zarysowania.

–Co to jest? – Steffi chwyciła mnie za rękę.

–Robal z gry Raven Heart. Jako specjaliści od horrorów powinniście go znać.

–Jacy tam specjaliści – wypaliła. – Znamy trzy gry! Zależy nam na nagrodzie, pomyśleliśmy, że nie zechcesz pracować z amatorami…

–Głupstwa pleciesz. Nie wiesz, na czym polega praca gamedeka? Dla mnie nie ma znaczenia, czy jesteście weteranami, czy żółtodziobami.

Kolejny wstrząs.

–Chodźcie! – krzyknąłem. – Tu jest skrzynia z bronią. Zamek cyfrowy. Musimy złamać kod! Bezradnie rozłożyli ręce.

–Patrzcie i myślcie! David! Zapal światło! Włącznik jest obok kominka!

Salon zalała żółta poświata. Potężnemu tąpnięciu towarzyszył trzask drewna.

–Co to było? – zatrwożyła się Gabrielle.

–Sforsował przejście i rozwalił saunę. Już nie musisz się jej bać, Sfeffi.

–Będzie tutaj za chwilę! – David kucnął przy skrzyni i wpatrywał się w wieko jak superman przepalający stal laserowym wzrokiem.

Wzmocniłem kontrast nagrywarki. Musiała być jakaś podpowiedź. Rozluźniłem więzy koncentracji. Opuściły mnie myśli. Kolejny huk. Uniósł się pył z kawałka tynku, który odpadł od sufitu. Patrzyłem przymglonym wzrokiem na zamek błyskający zieloną kontrolką, błyskający zieloną kontrolką… w tym samym tempie, co odtwarzacz holowizji!

–Steffi…!

Wstrząs. Zarysowała się ściana w pobliżu drzwi do piwnicy.

–Włącz holoprojektor!

Dziewczyna zdziwiła się, ale wykonała polecenie. Trójwymiarowy ekran ukazał fragment horroru. Mężczyzna zapatrzony w okrągły księżyc. Na jego twarzy zaczęły wyrastać włosy źrenice przybrały kształt pionowych szpar, poczerniał nos, ludzkie zęby zmieniły się w wilcze kły. Wyciu bestii towarzyszył mocniejszy niż dotychczas wstrząs. Odpadł spory kawał muru w salonie i jadalni. Ładny stół. Szkoda.

–Pauza! – krzyknąłem do rudowłosej.

Ekran zastygł, ukazując twarz wilkołaka. Zerknąłem na klawiaturę zamka cyfrowego. Przypominała układ klawiszy walktela!

–Dave! Dawaj swój walktel!

Mężczyzna wyszarpnął urządzenie zza paska. Przyjrzałem się literom pod klawiszami. Wilkołak na tej klawiaturze to… 94556525! Wprowadziłem kod. Rumor towarzyszący kolejnym wstrząsom świadczył, że robal zniszczył piwniczne schody. Klapa skrzyni uchyliła się z cichym sykiem. Westchnęliśmy na widok arsenału.

–Diabeł nie ma szans – zachłysnął się David chwytając bazookę.

–Zwróć uwagę, którą stroną celujesz – pouczyłem. – Żebyś przypadkiem nie rozwalił ściany za plecami.

Dziewczętom wręczyłem automatyczne karabinki i poleciłem, by mocno oparły kolby o biodra. Sam wziąłem miniguna. Według moich obliczeń potwór powinien paść po dziesięciosekundowej palbie. Jednego tylko nie przewidziałem.

Wielki ryj wtargnął do salonu, wzniecając tuman kurzu, wyrzucając w górę odłamki mebli, muru i tynku, kawałki prętów zbrojeniowych i połamanych drzwi. Grupka rozpierzchła się w popłochu. Steffi leżała nieruchomo. Jej widok się nie rozwiał, co oznaczało, że jest przytomna. Przy nogach walało się kilka pokruszonych cegieł. Gabrielle krztusiła się w jadalni. Jej karabin leżał w salonie. Pozostał David, przecierający oczy i ja. Cudem uniknąłem zasypania przez gruz, przetaczając się w bok. Nacisnąłem język spustowy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nic się nie dzieje!

–Cholera! – krzyknąłem, szukając dźwigni bezpiecznika.

Rozjarzyła się smuga pocisku z bazooki. Granat wybuchł w brzuszysku robala. Glista skurczyła się i wściekle zwinęła, wyrywając parkiet tuż obok nieruchomej Steffi.

–Giń, dżdżownico! – krzyknąłem, otwierając ogień. Odrzut pchnął mnie na ścianę. Nie chybiłem. Smugi wypruwały z galaretowatego cielska strzępy krwistej materii, znacząc salwę szkarłatnym szlakiem. Ogień wgryzł się w ranę przy pysku i zaczął ją pogłębiać. Świerzbołaz zwrócił na mnie paszczę.

–Giń, padalcu!

Świetlista smuga naddźwiękowych pocisków tonęła w czeluściach bestii ze złowieszczym chlupaniem i trzaskiem dartych wnętrzności. Potwór drgał, ale powoli się zbliżał. Dziesięć sekund już upłynęło! Usłyszałem gdakanie karabinu. To Gabrielle wzięła się w garść i strzelała z jadalni. Spojrzałem na stan magazynka. Piętnaście kul to ułamek sek… Myśli przerwał błysk, który rozdarł poczwarę na części. Przeładowana bazooka Davida dokończyła dzieła.

Nie sprzątaliśmy Siedzieliśmy przy zrujnowanym stole i jedliśmy całkiem smaczną kolację. Steffi przyszła do siebie po czerwonej i niebieskiej tabletce. Zdaje się, że na potrzeby gry ich działanie trochę wzmocniono. W salonie opadał kurz, przykrywając białym całunem rumowisko i ścierwo świerzbołaza. Nastroje były grobowe. David, który chyba czuł się w obowiązku wzmocnienia morale, wzniósł kieliszek wina.

–Za dobrą zabawę!

Dziewczyny spojrzały na niego jak na wariata.

–To tylko gra! – nie ustępował. – Co się tak przejmujecie?

Uparcie trzymał puchar.

–On ma rację – przetarłem oczy. – Przeżywamy przygodę. Całkiem interesującą, nie sądzicie?

–To tylko gra – przytaknęła Steffi. Potrząsnęła rudymi włosami, jakby zrzucając ciężar wspomnień. – Gra mocna jak diabli!

Wyciągnęła rękę po kieliszek. Lewą rękę. Odetchnąłem.

–Będziemy mieli co opowiadać znajomym! – przyłączyła się Gabrielle. Krucze włosy miała przyprószone wapiennym pyłem.

Rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie.

–Do broni – warknąłem.

Uznałem, że minigun będzie nieporęczny w ciasnej sieni, sięgnąłem więc po jednoręczny stustrzałowiec.

–Ubezpieczajcie mnie – szepnąłem do gromadki za plecami.

–Kto tam? – rzuciłem w stronę drzwi. Odpowiedziała cisza.

–Kto tam? – ze wszystkich sił starałem się zachować spokój, ale jakoś mi nie wychodziło.

Znowu to uczucie buczenia w całym ciele. Świat zaczął wibrować. Zdawałem sobie sprawę, że to tylko odczucia, że rzeczywistość jest niezmieniona, ale nie mogłem opanować drżenia.

–Kto tam? – wykrztusiłem po raz trzeci głosem zachrypniętym z wysiłku.

Ogłuszyły mnie natarczywe uderzenia. Odskoczyłem od hebanowej płaszczyzny, która raptem wydała mi się ostatnią zaporą przed piekielnymi hordami.

–Dosyć tego – oświadczyłem sztucznie zuchowatym tonem.

Nacisnąłem klamkę. Drzwi same otwarły się szerzej. Coś wyrywało mi klamkę z ręki. Walczyłem, żeby ją utrzymać.

–Jezu Chryste – wyszeptał David.

Potworna moc coraz silniej napierała na drzwi. Wytężyłem wzrok. Na granicy percepcji wirowała i odkształcała się plama czerni.

–Ognia! – krzyknął David.

Kucnąłem, unikając salw. Niebieskie i czerwone smugi przeszywały pulsujący twór, nie wyrządzając mu krzywdy. Mięśnie mdlały nie od wysiłku, ale od niezrozumiałego lęku. Nieustrukturalizowana otchłań chciała wedrzeć się do środka, a ja byłem jedyną przeszkodą. Stłumiłem obezwładniający strach i rozpaczliwie przyciągnąłem skrzydło drzwi do siebie. Strzały ucichły.

–Po… móżcie – wysyczałem, usiłując przekręcić zasuwę.

Rzucili się do drzwi. Szczęknęła zapadka. Z wysiłkiem łapałem powietrze. Nie wiem, co dusiło bardziej: niedotlenienie czy przerażenie.

Staliśmy w sieni, patrząc na siebie szeroko otwartymi oczami. Widziałem, że tamtych też ogarnia panika. Musiałem ich czymś zająć. Inaczej na dźwięk walktela gotowi byli wylogować.

–Wracamy do stołu – zarządziłem. – No, ruszać się, szybciej!

–Steffi – dowodziłem – zaparzysz herbaty. David, rozpal w kominku. Gabrielle, sprawdź, czy można uruchomić holowizję. Jeśli tak, nastaw jakąś spokojną muzykę. Bez obrazu.

Młodzież ruszyła do pracy.

–Ależ szefie – odezwał się Dave. – Kominek przywaliły resztki tego… bydlęcia. To chyba bez sensu. – Rozpalaj, nie marudź.

–Ale tu jest brudno! – Posprzątaj. Dwadzieścia minut później piliśmy aromatyczny, gorący płyn, słuchaliśmy Debussy'ego i patrzyliśmy w wesoły płomień. Nastroju nie psuło nawet cielsko połyskujące stygnącymi ranami.

–No – sapnąłem usatysfakcjonowany – Niezła z nas ekipa. Steffi, przynieś wino.

Po opróżnieniu butelki cała awantura wydała się nieważna. Nawet zwłoki potwora, które pod wpływem grawitacji zaczęły się powoli zapadać, przestały robić wrażenie.

–Idę się przewietrzyć – oznajmiłem. – Nie boisz się? – spytała Steffi.

–Po kilku kieliszkach żadna bestia mi niestraszna.

Mówiłem poważnie. Alkohol jest świetnym lekiem na odwagę. Dawniej mówiło się: wypiję dla kurażu. Powietrze było cudownie lekkie. Staruszek Beethoven cierpiący na chorobę płuc z pewnością by je docenił. Przeszedłem kilka kroków w stronę niskich sosen, nakrytych szaroniebieskimi poduchami śniegu. Niemal usłyszałem słynne „tam-tam-tam-taaam" z Piątej Symfonii, zwane „pukaniem losu", kiedy zobaczyłem trzy starsze kobiety stojące w cieniu.

–Panie… w jakiej sprawie?

Milczały. Wzrok nieskończenie powoli oswajał się z ciemnością. Coś dusiło mi krtań. Mój głos chrypiał jak odtwarzany w zwolnionym tempie:

–Panie… z sąsiedztwa?

Cisza. Jedna, blada, w chuście okrywającej czarne włosy, lekko się uśmiechnęła i wywróciła oczy, ukazując białka.

Zesztywniałem. Umysł przedzierał się przez logiczne układy jak wędrowiec ukąszony przez błotnego węża, który brnie przez bagna, tracąc z każdym krokiem czucie w drętwiejących kończynach. Powoli, pokonując paraliż, spojrzałem na śnieg. Nie widzę śladów, napłynęła myśl. Skąd przyszły te baby? Nie zapraszałem ich. Dlaczego tu są? Chciałem uciekać. Nogi przykleiły się do puszystego podłoża. Mrok jest w nich! Światło padające z kuchennego okna, które dotąd rzucało trochę luksów w otchłań nocy, nagle zadrżało i zgasło. Zalała mnie czerń. Ratunku!, wrzeszczałem w myślach, bo zdrętwiałe gardło odmówiło posłuszeństwa.

Oprzytomniałem w sieni, ryglując drzwi. Hormony stresu rozrywały szyję wybuchami pulsu. Podniosłem głowę, zacisnąłem szczęki i z całej siły wyszczerzyłem zęby Nie chciałem, żeby tamci zobaczyli mnie w takim stanie. Przed oczami wirowały niebieskie punkciki. Ich pląsy zakłócił chwiejny cień na ścianie. Twarz Davida oświetlona płomieniem świeczki przypominała mordę kłobuka.

–Cieszę się, że jesteś.

–Co się stało? – spytałem, tłumiąc drżenie.

–Świerzbołaz się osunął, zaiskrzyło i zgasło. Zdaje się, że uszkodził jakieś kable.

Przełknąłem ślinę.

–Sprawdź tu, w skrzynce – wskazałem konsolę wystającą ze ściany. – Bezpieczniki.

W wyobraźni widziałem, jak trzy mojry wchodzą po schodach. Blondyn posłusznie przesunął się w stronę drzwi, nieświadom zagrożenia.

Wtedy walnęły dokładnie w rytmie „tam-tam-tam-taaam!" Huk niemal nas przewrócił. Zastanawiałem się, czy jeszcze mają ludzką postać. Dziewczęta w salonie, oświetlone pełgającym blaskiem kominka, ściskały broń w rękach.

–Nie utrzymamy się! – wrzasnąłem. – Na górę, na schody! David! Bierz najcięższy sprzęt!

Gdy wbiegaliśmy na pierwsze stopnie, doszedł nas zgrzyt rozdzieranej stali antywłamaniowych odrzwi.

W co ja się wpakowałem?! Na piętrze rozstawiłem żeński batalion na flankach, a my z Davidem zajęliśmy pozycję na pierwszej linii.

Na schodach pojawił się czarny, połyskliwy potwór żywcem wzięty z dwudziestowiecznego dwuwymiarowego filmu pod tytułem „Obcy", protoplasta następnych wcieleń kosmicznego szatana. Wrzeszcząc wniebogłosy, rozpruwaliśmy wijący się kadłub z rykiem czterech luf, w dymie spalonego prochu i gejzerach kwasu tryskającego z ran. Część schodów zapadła się w eksplozji kurzu. Jako drugi natarł człekokształtny, skoczny obrzydliwiec z rozszczepioną żuchwą, z której wystawały szable odyńca. Rozpoznałem w nim kolejną medialną gwiazdę, predatora. Filmowe i komiksowe wcielenia dowodziły, że był skuteczniejszy i silniejszy od Obcego. Ominął powitalną kanonadę, odbijając się od bocznej ściany i wykonując salto. W przelocie wystrzelił z naramiennego działka. Pocisk przeleciał blisko szyi Gabrielle. Zbladła. Zanim napastnik wylądował przy resztkach balustrady, cisnął włócznią w Davida. Chłopak uchylił się w ostatnim momencie. Odrzuciłem potwora rakietą z podwieszonej pod minigunem wyrzutni. Impet cielska pchanego przez pocisk rozbił całą ścianę. Z grzmotem osunęła się część dachu. Trup predatora spoczął wśród połamanych sosen.

Wycofaliśmy się w głąb korytarza. Owionął nas mroźny wiatr. Gwiazdy w prześwicie wyglądały jak z innej galaktyki. Przysłonił je złowrogi kształt zmiennokształtnego bohatera holokina lat pięćdziesiątych dwudziestego drugiego wieku. Tylko jemu udało się osiągnąć poziom charyzmy poprzedników. Dziesiątki szczęk cięły powietrze, a wężowaty tułów miotał się niczym bicz w ręce wprawnego tresera, zanim uspokoiliśmy go granatami z bazooki i ostatnią rakietą, jaka mi pozostała.

Skryliśmy się w jednej sypialni. Pozostałe pomieszczenia były odcięte bądź zrujnowane. Zapadła cisza. Ognie z luf nie rozświetlały już ciemności Świeczki gdzieś zgubiliśmy.

–Gabrielle, Steffi – w mroku mój głos brzmiał dziwnie głucho. – Sprawdźcie, ale ostrożnie, czy przy waszych karabinach nie ma zamontowanych lamp.

Usłyszeliśmy cichutki pisk. Na podłodze pojawiła się czerwona kropka.

–To chyba nie to – odezwała się brunetka. – Niby światło – próbował żartować David. Oślepiła nas najprawdziwsza biała poświata z reflektora pod bronią Steffi. Odetchnąłem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W ścianie widniały drzwi do drugiej sypialni.

–Chyba na noc będziemy mogli się rozdzielić – odezwał się blondyn.

Czyżby po tym wszystkim chodziły mu po głowie kosmate myśli?

–Steffi, poświeć – podniósł się. – Sprawdzę. Zniknął w kręgu światła. Za chwilę się wychylił. – Chodź, Gabrielle. Jest duże łóżko i biotusz.

Zgodnie z ogólnie przyjętą dynamiką gier, czekała nas mała przerwa. Twórcy nie mogli przesadzić z maltretowaniem graczy, bo zła fama zniszczyłaby popyt. Więc mogliśmy odpocząć.

Umyliśmy się, Steffi zgasiła lampę i zalała nas czerń przekłuta kilkoma punktami gwiazd, widocznymi przez ręcznie tkane firanki. Stałem przy oknie i nie mogłem się zdecydować, co dalej, gdy nagle poczułem, jak dziewczyna się do mnie przytula. Uwielbiam kobiety obdarzone instynktem bliskości. Wyłączyłem myślenie i słuchając ciała, wczołgałem się za nią do jaskini pod kołdrą. Mógłbym tam spędzić tysiąc lat.

Ze słodkiej drzemki wyrwało mnie światło. Otworzyłem oczy Głowa Steffi spoczywała na mojej piersi, a jej ciepła dłoń wciąż dotykała nadbrzusza. Za oknem coś błyszczało, jakby zorza polarna. Przyjrzałem się dokładniej i rozpoznałem eteryczny zarys postaci. Poltergeist! Zerwałem się, budząc kochankę. Chwyciliśmy broń. Latarka rozświetliła ciemności.

–David! Gabrielle! – pisnęła rudowłosa.

Kątem oka dostrzegłem poświatę, sączącą się przez szparę pod drzwiami prowadzącymi na korytarz. Była wszędzie! David i Gabrielle wpadli z rozwichrzonymi włosami. Zielona aura rozświetlała ich sypialnię. Zaryglowałem drzwi.

–Nie ma dokąd uciekać! – krzyknął blondyn. – A nasza broń chyba nie pomoże – dodałem. Ktoś zaczął szarpać klamką okna. Podskoczyliśmy. Za sekundę do drażniącego dźwięku dołączyło się zgrzytanie zamka w drzwiach. Gabrielle przycisnęła dłonie do uszu.

–Nie wytrzymam! Zniosę robale, potwory paraliż, ale nie duchy!

–Uspokój się! – David chwycił ją za ramiona. – Pomyśl o nagrodzie!

–Pieprzę nagrodę! Chcę stąd wyjść!

Drzwi od ich sypialni zaczęły świecić. Starałem się myśleć racjonalnie, ale nie znajdowałem rozwiązania. Przez szczeliny w oknie i drzwiach przesączał się fosforyzujący dym. Wyrwałem Sfeffi broń i zacząłem się rozglądać.

–Gamedeku, czas na twoją akcję! – desperował Dave.

Przypomniałem sobie o strychu. Skierowałem klingę światła na sufit.

–Jest! – dostrzegłem klapę. – Spuszczane schody! David! Ciągnij!

Gdy zamykaliśmy właz z drugiej strony, sypialnia miała już nowych ektoplazmatycznych właścicieli. Widma nie dały za wygraną. Wkrótce nasza kryjówka przypominała namiot z cienkiego płótna, oświetlony ze wszystkich stron wścibskimi lampionami.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю