Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 16 (всего у книги 17 страниц)
Niedługo potem Sarah Koronowsky została zwolniona po rozprawie apelacyjnej. Jej adwokat, opłacony przez Aristona, dowiódł, że proces był poszlakowy, a werdykt oparty na niedostatecznych dowodach. Nigdy nie zrozumiem logiki sądów i w ogóle tak zwanego wymiaru sprawiedliwości. Pani Koronowsky w chwale powróciła na stanowisko sekretarki prezesa Borgii, sprawa stanęła w miejscu, a sprawca, jeśli miał trochę oleju w głowie, nie powinien decydować się na kolejny skok. Siedem milionów wystarczyłoby na wygodną egzystencję. Ja bym tak zrobił: kupił gravillę gdzieś na południu byłej Hiszpanii czy Francji i cieszył się życiem. Pożegnałem się z pieniędzmi, a do klubu CC postanowiłem nie dzwonić. Nie miałem nerwów.
–O Boże! – Anna oderwała palce od rozpalonej rury wydechowej bolidu klasy gamma.
A jednak zasymilowała wykrzyknik i zaczęła go używać, jak reszta ludzi, jako nieświadomego idiomu. Bo przecież wcale Boga nie wzywała.
–Co to jest?! Nieprzyjemne!
Machała bezradnie ręką. Zaciągnąłem ją do ulicznego kranu. Odkręciłem wodę i przytrzymałem zarumienione opuszki w lodowatym strumieniu.
–To ból.
Powietrze przecięły ścigające się machiny Rozwiało jej włosy Jedyną rozrywką w świecie Speed Demons były wyścigi. Mimo prostoty założeń, gwarantowały niezapomniane przeżycia i adrenalinę na najwyższym poziomie.
–I wy z tym żyjecie? – patrzyła na oparzenie. – Nie spotkałaś tego w Brahmie?
–Rzadko tam bywam. – Dam ci lekarstwo.
Podeszliśmy do automatu. Ze szpary wypadły tabletki. Po eliptycznym torze przetoczył się peleton wielobarwnych, połyskliwych machin, pozostawiając zapach ozonu i cichnący dźwięk gromu.
–Łyknij.
Nie bardzo jej to szło. Przecież łykanie to odruch. Czego się, do diabła, wygłupia?
–Nie umiem. Za duże. Daj wody – wyciągnęła rękę.
Zdaje się, że któraś z pań matryc zataiła, że ma kłopoty z pigułkami. Zakląłem w duchu. Ale zaraz, przecież wegetatywnie to ona jest joginką! Postanowiłem zaryzykować.
–Za chwilę – odsunąłem kubek. – Zaufaj mi.
–Daj!
–Posłuchaj. Ciało jest mądre. Samo wie, jak przełykać. Nie przeszkadzaj mu.
Przez chwilę walczyła ze złością. Opanowała się. – Wdech, wydech, wdech, wydech – szeptałem. Kołysała się w rytm słów. Nagle jej twarz pojaśniała.
–Poszło!
–Brawo. Brawo!
Uścisnąłem ją. Przytuliła się jak kiedyś. Wróciliśmy do bolidu. Zasunąłem szybę i włączyłem rozruch. Ruszyłem na pełnym przyspieszeniu. Otoczenie rozlało się w smugi prędkości.
–Tego czegoś w realium jest bardzo dużo – stęknąłem, wchodząc w wiraż.
–Bólu? To straszne! – krzyknęła, chwytając się podłokietników.
–Po prostu trzeba uważać!
Starałem się nie okazywać zdziwienia, gdy grzeczni panowie w kombinezonach ze znakiem Novatronics wepchnęli do mojego apartamentu antygrawitacyjną platformę dźwigającą dwumetrowe pudło.
–Pan Torkil Aymore? – spytał jeden z nich.
–Zgadza się.
–To dla pana. – Wcisnął na pilocie kontrolkę.
Blokady na krawędziach opakowania puściły. Płaszczyzny prostopadłościanu złożyły się w równe harmonijki, odsłaniając połyskliwy prezent. Żeński Doom był zgrabniejszy od Oscara, Neona i Digita, mimo to wciąż emanował czymś nieludzkim.
–Naa… pewno? – zająknąłem się. – Nie zamawiałem motomba.
Wręczył mi list.
–Nie ma wątpliwości.
Znów coś nacisnął na pilocie. Platforma zsunęła ładunek na podłogę i podążyła jak pies za właścicielami.
–Miłego dnia – strzelił palcem w daszek czapki. Rozerwałem kopertę.
Drogi Torkilu!
Sporo myślałam i doszłam do wniosku, że moja złość nic nie zmieni. Pogodziłam się z myślą, że nie jestem sama. Może prawdziwsze będzie stwierdzenie, że usiłuję się pogodzić. Dziewczynie potrzebne jest to wdzianko, jeśli nie chce zdziwaczeć. Sama widzę, jak Konon się zmienił, gdy zaczął używać zbroi. Pewnie nie wiesz, ale niedawno awansowałam na dyrektora ds. Wirtualnego Bezpieczeństwa Novatronics. Gdy się nie ma szczęścia w miłości, satysfakcję daje praca… Nieważne. Istotne jest to, że udało się zorganizować dla Ciebie, a w zasadzie dla niej, ten model. W pudle, przy stopach, znajdziesz instrukcję obsługi, gwarancję i oprogramowanie. Może kiedyś mi się odwdzięczysz.
Ściskam
Pauline
Kochana Pauline. Zalała mnie fala wdzięczności. To był wielki gest. Nie byłoby mnie stać na zakup droida, a już na pewno luksusowego Dooma. Podszedłem do pachnącego nowością korpusu. Światło załamywało się na stylizowanych udach i ramionach, matowo połyskiwały kontrolki, przez które nie przepływało jeszcze wirtualne życie. Dyrektor Eim miała rację: ludzka egzystencja powinna przynajmniej zahaczać o realium, choćby po to, by zobaczyć, na czym opierali się twórcy gier.
Z zamyślenia wyrwała mnie nagła myśl: Anna jako robot, a nie uwięziony w sejfie mózg, musi gdzieś mieszkać!
Masz babo nanoplacek, rozmyślałem, zapoznając się z obsługą korpusu. Okazało się, że zanim włoży się weń sejf z dibekiem bądź organicznym mózgiem, trzeba go wstępnie „ożywić", to jest wprowadzić podstawowe oprogramowanie wegetatywne, coś jak w żywych organizmach układ autonomiczny zajmujący się oddychaniem, trawieniem, kontrolowaniem ciśnienia krwi, temperatury i tak dalej – tyle że w przypadku motomba aplikacje nadzorowały temperaturę stawów, przepływy energii, stan akumulatorów, naprężenia w kończynach i inne typowo techniczne zjawiska. Chociaż czy nasze ciała nie są techniczne? Przerwałem rozmyślania i przyjrzałem się diagramowi, poszukując odpowiedniego slotu. Odnalazłszy go na schemacie, przysunąłem się do zbroi i wcisnąłem przycisk w okolicach biodra. Wysunęła się półeczka. Położyłem na niej nośnik pamięci i wsunąłem kieszeń. Napęd zaszumiał i nagle z głośników robota dobiegła cicha, dziwna muzyka. Natychmiast ją skojarzyłem z koślawymi dziełami Aristona. Co to jest? Umilenie programowania?
Gdy na ekranie telesensu pojawiła się smagła twarz Latynoski, zmiękło mi serce.
–Pauline najmilsza…
Spuściła oczy.
–…dziękuję ci za piękny prezent. To wspaniały gest.
–Miałam nadzieję, że się ucieszysz.
–Chyba żartujesz. To najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu otrzymałem.
Spojrzała smutno, a w jej oczach odbijał się żal setek uciśnionych pokoleń.
–Mogłabym ci dać dużo więcej.
Zaschło mi w gardle.
–W zasadzie chciałbym zapytać o jedną rzecz. Słyszysz tę muzykę?
Patrzyła w dal, jakby nie rozumiała moich słów. – To najnowszy pomysł programistów. Umuzykalniony program.
–Co takiego?
–Czy to naprawdę istotne? – zapytała ze znużeniem.
Zrobiło mi się wstyd. Mimo to musiałem wiedzieć. – Uwierz, że tak. Wyjaśnię ci to kiedyś. Westchnęła.
–Dobrze. Oto skrót metody Muzyka to matematyka: dźwięki ułożone w logiczne, proporcjonalne sekwencje. Okazało się, że przy niewielkiej modyfikacji z każdego programu, nawet do droida, można zrobić utwór muzyczny. Ot i cała tajemnica.
–Jak – zająknąłem się – jak sądzisz, czy można zrobić program przestawiający coś w psychice i zakamuflować go w postaci muzyki?
–Rodzaj hipnozy? Hm… – potarła podbródek. – Starożytni mówili, że muzyka jest tajemnicą duszy… Fakt istnienia dwunastu dźwięków i symboli tonowych wskazuje na ścisłą korelację struktury psychiki i muzyki. Można powiedzieć… że muzyka masuje duszę. Teoretycznie więc byłoby to możliwe…
–Zna pan jakieś dobre banki udzielające kredytów?
Ariston na ekranie telesensu jowialnie się uśmiechnął.
–Cieszę się, panie Torkilu, że pyta pan właśnie mnie. Otóż specjalnie dla członków klubu CC European Bank udostępnił korzystnie oprocentowane pożyczki na mieszkania dla droidów…
–Skąd pan wie, że mam dla Ann motomba?
–To chyba oczywiste, skoro zadaje pan takie pytanie.
–Rzeczywiście chcę dla niej kupić lokal. Nawet wypatrzyłem stosowny apartament w linowcu Kampiville, niedaleko stąd.
–Puszcza Kampinou? – Właśnie.
–To rzeczywiście blisko Cotomou i pańskiego Stockomville.
Zrobiłem posępną minę.
–Tyle, że przez działalność tajemniczego sprawcy zapłaciłem za ożywienie Anny dwa razy i teraz nie mam pieniędzy.
Splótł ręce.
–Taak – wystukał coś na konsolce. – Przesyłam panu namiary banku i formularz członkostwa CC. Po wypełnieniu dokumentu otrzyma pan kredyt. Osobiście tego dopilnuję.
Borgia dotrzymał słowa. Rzeczywiście, po wstąpieniu do Creators Club pozyskanie kredytu stało się proste jak plazmowy miecz. Pośrednik nieruchomości załatwił wszystkie formalności: mieszkanie w zasadzie należało do Anny, pozostało tylko przelanie pieniędzy. Postanowiłem telesensycznie poinformować o tym prezesa CC.
–Bardzo dziękuję – uśmiechnąłem się serdecznie.
–Bez pana pomocy pewnie nic bym nie wskórał. Uprawiając wolny zawód, nie jestem dla banku dobrym partnerem.
–Zawsze się w klubie wspieramy. A propos, zapraszam na pogadankę o pierwszych krokach w wirtualnym związku. Jutro o osiemnastej, portal Rajskiej Plaży.
–Przykro mi, ale za chwilę wchodzę do gry Anna ciągle mnie potrzebuje. A zaraz potem, jutro o dziewiątej, robię przelew na konto pośrednika nieruchomości.
–Ależ tak, rozumiem. – Zmrużył oko – Powodzenia.
Rozłączyłem się. Wziąłem tusz i zacząłem nakładać kombinezon. Nie zdziwiłem się, słysząc sygnał telesensu.
–Prezes Borgia? – udałem zdziwienie. – Tak… – przybrał tłumaczący ton. Ukradkiem włączyłem nagrywanie rozmowy.
–…zapomniałem panu przypomnieć, żeby przed wejściem w sieć sprawdził pan zamki w domu.
–Czy to nie ta uspokajająca melodia, którą słyszałem przed ożywieniem Anny? – udałem zaskoczenie.
Uśmiechnął się.
–Ma pan dobrą pamięć muzyczną. Pomyślałem, że przed spotkaniem przyda się trochę terapii. Wyszczerzyłem zęby.
–Z pewnością. Pozwoli pan, że wysłucham do końca?
–Dla kompozytora to zaszczyt.
Na Rajskiej Plaży panował półmrok. Było tuż po zmierzchu. Zbliżyłem się do bungalowu Anny i zajrzałem przez okno. Spała jak niemowlę. Śpij, moja mała, pomyślałem i odwróciłem się na odgłos kroków. Przyjąłem uścisk dłoni sobowtóra.
–Cieszę się, że przyszłaś, Pauline.
Harry przyłożył się do pracy. Na dziewięciu ekranach obserwowałem swój apartament ze wszystkich możliwych kątów. Przysnąłem na kilka godzin, gdy z drzemki wyrwało mnie światło ręcznej latarki. Znieruchomiałem. Sprawdziłem odczyt chronometru. Druga nad ranem. Intruzem był poczciwy Ariston Borgia. Co on robi? Przeszedł się po całym apartamencie, przyklejając w różnych miejscach jakieś maleńkie przedmiociki, tak mi się przynajmniej wydawało. Lękliwie spojrzał w moim kierunku i wyszedł. Korciło mnie, by sprawdzić, co robił, lecz bałem się wstać, przeczuwając, że to nie koniec. Przeleżałem w półśnie jeszcze godzinę i usłyszałem sapnięcie otwieranych drzwi. Sarah? Jednak Sarah? Kobieta przesunęła się z kocią zręcznością przez hall i ostrożnie weszła do salonu. Przemknęła myśl, że może mnie zabić, kiedy leżę bezbronnie na łożu. Płonne obawy. Ominęła leżankę i zaczęła się rozglądać. Podeszła do komody i wyciągnęła szufladę. Czego ona szuka? Wyrzuciła ubrania i zabrała się za następną. Kiedy kończyła demolować łazienkę, byłem niemal zdecydowany wkroczyć do akcji, coś mnie jednak powstrzymywało. Wróciła do salonu, kucnęła i zaczęła szperać wokół komputera. Wstała, jednak zamiast odejść, ciągle się rozglądała. Szczęście, że wytrzymałem jeszcze kilka minut, bo dała za wygraną i wyszła.
Wstałem z łoża, zdjąłem kask i rozejrzałem się dookoła. Co za bałagan. Zaalarmowało mnie nagłe odemknięcie drzwi. Ledwo zdążyłem się położyć i nasunąć hełm, do wnętrza wparował prezes. Czy mój apartament to hotel? Potężny mężczyzna pokręcił głową i zabrał się za sprzątanie. Zakręciło mi się w głowie. Porządnicki? Upakował ubrania do szuflad, po czym założył cyfrowe gogle i zabrał się za układanie bibelotów na blatach. Robił to dość dokładnie, niemal tak, jak stały przed demolką. Po pół godzinie mieszkanie wyglądało jak nowe. Pochylił się, by obejrzeć komputer, coś przy nim zrobił, cmoknął i wyszedł. Tym razem to koniec gości, pomyślałem i zapadłem w sen.
Dokładnie o dziewiątej trzydzieści wystukałem jego numer.
–Borgia! Znowu mnie okradli! Ratuj, przyjacielu!
–Jak to? – zdziwił się.
–Te pieniądze na mieszkanie! Nie dotarły! Znów pomyłka!
Uśmiechnął się smutno.
–Więc mamy sprawczynię.
–Słucham?
–Wybacz, kolego, ale musiałem to zrobić. Wynagrodzę ci to. Byłem tej nocy w twoim mieszkaniu i zamontowałem kamery Myślę, że to, co nagrały, może cię zainteresować. Niedługo u ciebie będziemy.
Istotnie, za godzinę wtargnął do mieszkania na czele czterech policjantów. Towarzyszyła im lekko spanikowana Sarah.
–Proszę bardzo, panowie – odezwał się blondyn. – Tu umieściłem kamery – przeszedł się po mieszkaniu i usunął chipy wielkości łebka od szpilki. – A oto zapis. Można? – spojrzał pytająco, podchodząc do czytnika.
Przytaknąłem. Wsunął dysk w szczelinę. Holobraz wyświetlił wizytę Sary: skradała się przez hall i salon tak samo jak w rzeczywistości, ale zamiast wywracać szuflady po prostu podeszła do komputera, schyliła się, wykonała przy nim niezidentyfikowane czynności i wyszła.
–Ależ to nie tak było! – krzyknęła przerażona.
–Przyznaje pani, że włamała się tu tej nocy? – spytał sierżant.
Pokręciłem głową, podziwiając psychologiczny kunszt blondyna. Gdyby sprawczyni zobaczyła zwykły zapis, mogłaby, zachowawszy zimną krew, wyprzeć się wszystkiego i powiedzieć, że to komputerowa symulacja. Modyfikacja wizyty zaskoczyła ją i spowodowała, że sama się wygadała.
–Tak, ale w innym celu, powiedz im, Borgia! Mężczyzna podszedł do komputera i zdjął z niego jakiś przedmiot. Pokazał go policjantom.
–Przykleiła chip.
–Ależ, ależ to nieporozumienie! – Sarah podbiegła do niego. – Powiedz im, przecież sam mnie namówiłeś, żebym tu przyszła!
–Nie wiem, Saro, o czym mówisz.
–Jak to? Mówiłeś, że to Aymore jest złodziejem, że okradł siebie, żeby odsunąć podejrzenia, wstąpił do klubu, żeby być bliżej ofiar, że sam podłożył sobie chip, gdy u niego byłeś, i zrobił to we wszystkich mieszkaniach, a także w moim apartamencie! – Spojrzała na policjantów. – Panowie, przysięgam, że mówię prawdę! On twierdził, że Torkil to geniusz komputerowy i stworzył niewidzialnego wirusa, ale przestraszył się, że oprócz policji śledztwo prowadzą również Ariston i Levi, dlatego zdecydował się mnie wrobić! Prezes w zaufaniu poinformował mnie, że gamedec będzie tej nocy w grze, podał adres i namówił, żebym poszukała tych robali! Próbowałam, ale nic nie znalazłam!
Blondyn stał z założonymi rękami i lekko się uśmiechał.
–Bardzo ładna historyjka, Saro, ale myślę, że ci nie pomoże. Jesteśmy w mieszkaniu człowieka, który chciał kupić apartament dla cyfrowej ukochanej. Wiedziałaś o tym i dlatego podłożyłaś chip. Pieniądze nie dotarły na miejsce. Okradłaś go.
–O niczym nie wiedziałam i niczego nie podkładałam! Ja tylko szukałam…
–Doprawdy? – uśmiechnął się z politowaniem. – To mieszkanie nie wygląda jak po rewizji. Chyba że pan Aymore posprzątał. Czy tak było? – spojrzał niewinnymi oczkami.
–Niczego nie dotykałem – zapewniłem.
–Panno Saro Koronowsky – odezwał się sierżant – aresztuję panią pod zarzutem włamania i kradzieży. Zbliżył się do niej z kajdankami.
–Pozwolicie państwo, że skoro jesteście w moich progach – odezwałem się – włączę się do dyskusji? Dlaczego chce pan skuć tę kobietę?
Funkcjonariusz spojrzał zdziwiony.
–Widział pan. W nocy włamała się i podłożyła chip.
–Nie uwierzył pan w jej słowa?
Człowiek w mundurze uśmiechnął się cynicznie. – Pod wpływem stresu sprawca wygaduje różne rzeczy Czasami pomysłowe, ale historyjka panny Koronowsky nie trzyma się kupy.
–Na pewno?
–Ależ to nagranie…
–Jest sfałszowane.
–Jak pan śmie! – wybuchnął Borgia.
Odsunąłem się o pół kroku. Ważył co najmniej trzydzieści kilogramów więcej ode mnie.
–A tak. Otóż tej nocy wcale nie byłem w grze.
Stuknąłem w klawisz. Holoekran wyświetlił cudowny poranek na Rajskiej Plaży. Po piasku spacerowała Ania z Pauline ubraną w mój osobisty skin.
–Pauline? – odezwałem się.
Mój sobowtór podniósł głowę.
–Tak, Torkilu?
–Dobrze się bawiłyście?
Sokolowsky roześmiała się.
–To było bardzo interesujące.
Ariston zbladł. Widok mnie i Anny na tle oceanu był bardzo romantyczny Mrugnąłem do nich.
–Na razie was pożegnam.
Wyłączyłem podgląd.
–Udawałem uczestnictwo w grze, a naprawdę drzemałem na łożu obserwując mieszkanie z innych kamer, zainstalowanych przez mojego przyjaciela.
Wybrałem numer Harry'ego. Przywitała mnie zaspana twarz.
–Przyjacielu? Masz to?
Przetarł oczy.
–Cześć, Torkil. Myślę, że twoja hipoteza jest prawdziwa.
–Znakomicie. Zostań z nami. – Spojrzałem na zebranych. – Oto, co zdarzyło się tu naprawdę.
Uruchomiłem zapis i komentowałem:
–Pan Ariston instaluje kamery Na razie wszystko się zgadza.
Przewinąłem godzinny fragment, w którym nic się nie działo.
–Teraz pani Koronowsky plądruje apartament w poszukiwaniu nieistniejących pluskiew. Na nieszczęście szuka ich także w pobliżu komputera, co może wyglądać jak podłożenie robala. Jak widzicie, istotnie zrobiła z mieszkania pobojowisko.
Kobieta spłoniła się. Z rumieńcem było jej do twarzy Policjanci zrobili głupie miny. Najbardziej krzywił się sierżant, który dopiero co stwierdził, że jej historyjka nie ma sensu.
Przewinąłem film.
–Powtórne odwiedziny prezesa, który słusznie postanowił posprzątać po poprzedniczce, bo wiedział, że widząc bałagan, domyślę się wizyty „włamywacza" i nie zdecyduję się na przelew! Nie byłoby dowodu winy! Sprawdza w goglach, jak wyglądało wnętrze przed interwencją, był tu wszak przedtem z tym samym ekwipunkiem… i voila, wszystko lśni! Swoją drogą dziękuję. Nie musiałem sam się męczyć. Nienawidzę sprzątania. – Mrugnąłem do niego. Patrzył na mnie jak bojowy mech przed oddaniem śmiertelnej salwy. – Teraz podkłada chip i wychodzi.
–No, ale… w takim razie… – sierżant wyraźnie stracił rezon – kto jest tym włamywaczem? Złodziejem?
Czas na ostatni akt.
–Zapraszam państwa bliżej.
Otworzyłem w komputerze okno poczty i odnalazłem numer konta, na które miałem wpłacić pieniądze. Rozwinąłem nowy plik tekstowy.
–Proszę o uwagę – podniosłem ręce jak prestidigitator – zamierzam przepisać powyższy numer. W tym momencie prezes Creators Club rzucił się do ucieczki.
–Ależ co pan! – krzyczeli szamoczący się z nim policjanci.
Przyprowadzili go do ekranu, trzymając za nadgarstki. W cichości ducha pogratulowałem sobie sprytu. Tak kumulowałem napięcie, żeby nie wytrzymał i próbował prysnąć. Dzięki temu mundurowi ostatecznie uwierzyli, że kobieta jest niewinna. Człowiek bardzo łatwo przywiązuje się do pierwszego wrażenia i niechętnie je porzuca.
–Można? – spytałem niewinnie. – Zaczynam.
Na ekranie pojawił się wężyk cyfr i liter.
–Teraz sprawdźcie, czy zrobiłem to poprawnie. Porównali ciągi. Pierwszy odezwał się sierżant. – Zrobił pan błąd w kilku miejscach.
Uśmiechnąłem się zjadliwie do Borgii.
–Cóż za zaskoczenie.
–Ale co to ma do rzeczy? – zdziwił się dowódca. – Będę te błędy popełniał w nieskończoność, dopóki nie zostanę odczarowany przez terapeutyczne tony muzyki pana prezesa.
–Nie rozumiem.
–Pozwoli pan?
Założyłem słuchawki na uszy jednego z policjantów.
–Harry – odezwałem się do małego okienka na holobrazie, z którego Norman przyglądał się nam z nieskrywanym rozbawieniem. – Puść ten kawałek.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Sarah patrzyła na mnie z nadzieją. Zacisnąłem powieki, co znaczyło: „Wszystko będzie dobrze". Ariston wyglądał jak hipopotam zamknięty w klatce bez wentylacji. Policjant zdjął mikrogłośniki.
–Bardzo pana proszę – położyłem rękę na jego ramieniu – niech pan spróbuje przepisać ten numer bezbłędnie.
Po kilku bezskutecznych próbach sierżant był przekonany.
–Jak to możliwe? – spytał.
Uśmiechnąłem się.
–Najlepiej wyjaśni to sam autor. Ja wiem tylko tyle, że był terapeutą w prestiżowym związku European Therapists, z którego został usunięty za eksperymenty nad programowaniem umysłu za pomocą impulsów dźwiękowych. Według analiz przeprowadzonych przez Novatronics – wskazałem Harry'ego – w muzyce, którą Ariston podkładał pod rozmowy Sary z wybranymi klientami, konkretnie te połączenia, które poprzedzały ożywienie i transakcję, były zawarte hipnotyczne treści powodujące, że osoba poddana transowi permanentnie myliła się podczas przepisywania numeru, zawsze w tych samych miejscach. Tuż po transakcji pani Koronowsky dzwoniła drugi raz, tym razem z muzyką odczarowującą. Nie było żadnego komputerowego wirusa, żadnego włamywacza, tylko hipnoza, czyli też rodzaj buga, ale implementujący się w głowie. Ariston dobierał ofiary bardzo starannie i tylko im „dokładał" do muzyki hipnotyczny podkład. Gdy dowiedział się, że jestem gamedekiem, chciał zdjąć ze mnie muzyczny trans jeszcze przed ożywieniem Anny, lecz nie wiedział, że podczas rozmowy byłem tak zmęczony, że wyłączyłem fonię. Stąd jego zdziwienie, że jednak zostałem „okradziony". Słusznie się lękał – spojrzałem na niego przyjaźnie – bo istotnie, choć zajęło to trochę czasu, rozgryzłem go.
–A panna Sarah? – spytał skonsternowany sierżant.
–Niewinna ofiara prezesa – odparłem. – Ariston dowiedziawszy się, że mnie okradł, przestraszył się i postanowił ją wrobić. Może stwierdził, że ma już wystarczająco dużo pieniędzy i czas kończyć ze złodziejstwem, albo jedno i drugie. Myślę, że plan awaryjny miał gotowy od dawna, świadczy o tym zaprogramowany skaner wyświetlający nieistniejące ślady rękawic oraz zestaw do wykrywania chipów, których używał podczas wizyty w moim apartamencie. Wcale nie znalazł robala na moim komputerze. Chip cały czas był przyklejony do nanorękawicy, którą miał na ręku. Trik polegał na umiejętnie wykonanym ruchu. Dałem się nabrać. Podrzucenie listków do mieszkań pozostałych graczy i odciśnięcie śladów na klamce nie było trudnym zadaniem, jak również podrzucenie chipów i rękawic do apartamentu Sary. Podczas procesu pani Koronowsky zorientował się, że poszlakowa sprawa nie gwarantuje trwałej odsiadki, więc sam opłacił adwokata, by wzbudzić jej zaufanie, przyjął z powrotem do pracy i postanowił poczekać na okazję, która niezbicie udowodni jej winę. W międzyczasie otrzymałem w prezencie motomba wraz z muzycznym programem, który nasunął mi myśl, że sprawcą jest prezes Borgia. Postanowiłem zastawić na niego pułapkę i sam stworzyłem okazję do kolejnej kradzieży. Prezes wmówił Sarze, że to ja jestem złodziejem. Upokorzona kobieta łatwo uwierzyła swojemu wybawcy i rozpaczliwie usiłowała oczyścić się z podejrzeń. Rzeczywiście zamierzałem dzisiaj wpłacić sporą sumę na konto pośrednika nieruchomości, ale jak panowie widzieli, nie mam szans poprawnie wypełnić formularza. Zostałbym okradziony… – specjalnie zaakcentowałem słowo: „zostałbym" i spojrzałem na prezesa CC – bo w istocie jeszcze przelewu nie dokonałem.
Borgia bezsilnie spuścił głowę. Wreszcie zachował się jak klasyczny przestępca przyłapany na gorącym uczynku. Zerknąłem na Harry'ego.
–Słuchałeś tej muzyki?
–Nie. Tylko analizowałem strukturę. Odetchnąłem. Stuknąłem w klawisze i przesłałem mu podpisany formularz z kwotą i numerem konta. – Mam prośbę. Wypełnij to za mnie i przelej.
Po kilku dniach wina została udowodniona, pieniądze odzyskane, a moje konto powiększyło się o milion kredytów. Ariston pod przymusem „odczarował" moją psyche, co sprawdziłem przy świadkach. Do programów, serwerów i chatów wprowadzono nowy typ bramek antyhipnotycznych, pojawiły się firmy reklamujące najnowsze skanery i aplikacje szukające muzycznych pułapek. Ogłoszono to, co od dawna wszyscy wiedzieli, tyle że nie potrafili udowodnić i udokumentować, a tym bardziej wykorzystać: umysł jest programem i jako taki może podlegać manipulacjom, a nawet zainfekowaniu cyfrowym wirusem. Ostateczna różnica między diginetami i organikami została zniesiona. Nieprawdopodobne? A cóż może być dziwniejszego od tego, że miesiąc wcześniej wszyscy, łącznie ze mną, uwierzyli w historię, w której jedynym dowodem był pusty chip?
Wreszcie mogłem zająć się Anną. Przewiozłem motomba do siedziby Blue Whales Interactive, gdzie przenieśli zasobnik z dibekiem we wnętrze machiny. Spotkaliśmy się przy wejściu. Rzuciła mi się w ramiona. Przygotowałem się na śmierć. Ku mojemu zaskoczeniu stalowy droid miał nadzwyczajne wyczucie dotyku. Gdy skończyła wygłaszać dziękczynne peany, podała mi krążek.
–Wczytaj w walktela i załóż soczewki.
Głos brzmiał w realium dokładnie jak w Rajskie; Plaży.
–Co to jest? – spytałem.
Mechaniczne części twarzy ułożyły się w uśmiech – Zobaczysz.
Wsunąłem dysk i założyłem sprzężone z walktelem cyfrowe rogówki.
Czy chcesz uaktywnić program „Anna"?
pojawił się napis w powietrzu. Pacnąłem w eteryczne „Tak".
–O rany! – obraz Dooma rozpłynął się, a w jego miejscu pojawiła się Ann Sokolowsky odziana w to samo bikini, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy, dawno temu, gdy rozwiązywałem sercowe dylematy senatora O'Neila.
–Aniu! – podszedłem i przytuliłem zimny metal. Odskoczyłem.
–Lepiej, jeśli będziesz tylko patrzył – uśmiechnęła się, tym razem nie mechaniczną twarzą, ale najprawdziwszą Aniną buzią.
–Może kiedyś zrobią motomby odziane w skórę… – westchnąłem.
–Słyszałam, że już próbują.
Więc to tak widziały siebie te dwa Oscary, które widzieliśmy z Normanem! Wcale nie musiały się czuć jak na innej planecie!
–Nie ma muzyki – stwierdziła.
Roześmiałem się. Ile jeszcze razy usłyszę podobne komentarze?
–Aniu, w realium nie usłyszysz melodii ot tak, z powietrza.
Po pięciu minutach zapomniałem, że dotykam droida: ręka motomba rozgrzała się od mojej dłoni. Za kilka chwil nie pamiętałem, jak wygląda Doom. Spacerowaliśmy najładniejszymi deptakami. Do idyllicznego nastroju nie pasowały wytrzeszczone oczy przechodniów. No i skąpy strój partnerki. Myślała o tym samym, bo zatrzymała się przed wystawą sklepu z odzieżą.
Promocja!
jarzył się trójwymiarowy napis.
Ubrania dla motombów gratis!
Weszliśmy.
–O! Jest muzyka! – diginetka ciekawie się rozglądała. – Jak w domu!
–Dlaczego taki pomysł na promocję? – spytałem sprzedawczynię, gdy Anna mierzyła strój.
–Ile ubrań kupi droid? – stara sprzedawczyni uśmiechnęła się łobuzersko. – Przecież nie zbiednieję! A wie pan, jaka to reklama dla sklepu?! Klientów dwa razy więcej niż zwykle! Każdy chce zobaczyć cudaka!
Sokolowsky wyszła zza kotary odziana w sarong ozdobiony holoprojekcją czerwonożółtych kwiatów i krótką kamizelkę do kompletu.
–Bez tego byłam po prostu naga – szepnęła mi do ucha. – Wreszcie czuję się jak człowiek.
Jakoś nigdy nie uwierzyłem w istnienie psychopatów, dlatego postanowiłem odwiedzić byłego prezesa Creators Club w nowym lokum.
–Witam zwycięzcę – uśmiechnął się wychynąwszy z energetycznej bariery. W ręce trzymał hologazetę. – Uścisnąłbym dłoń, ale nie mogę – spojrzał na oddzielającą nas eteryczną ścianę.
Usiedliśmy. Przyglądałem się jego twarzy i szukałem rysów drapieżcy złoczyńcy, kogoś pozbawionego wyższych uczuć. Może miał nazbyt ciężkie kostne wały nad oczami, ale czy to coś znaczyło? Wątpię.
–Przyszedłeś porozmawiać? – miałem wrażenie. że oddzielająca nas ściana zadrżała od basu.
–Jestem ciekawy – uśmiechnąłem się. – Jak się czuję? – wyszczerzył zęby. Potarłem skroń.
–Nie. Chcę wiedzieć, dlaczego to robiłeś. – Kradłem?
Chciałem ułatwić mu zadanie:
–Zabranie czegoś instytucji, firmie, państwu jest łatwiejsze, bo odbierasz coś bezosobowej strukturze, ale żywym, prawdziwym osobom, z którymi rozmawiałeś? Uśmiechałeś się do nich?
Wybuchnął gromkim śmiechem.
–A czymże jest uśmiech? Uśmiechają się wszyscy: od samarytan po najgorszych zwyrodnialców. Nigdy nie oceniaj po uśmiechu. To prymitywny grymas. Coś w tym jest.
–Więc dlaczego?
–Ciągle nic nie rozumiesz, prawda?
Położył przed sobą gazetę. Numer sprzed kilku dni. Holobrazki migały, ukazując powtarzające się animowane sekwencje. Na pierwszej stronie widniała jego twarz i tytuł: „Ariston Borgia Odkrywa Cyfrową Naturę Duszy!"
Mlasnął.
–Dziennikarze to kretyni. Nie wiedzą, że odkrył to Platon w dialogu Timaios. Ja tylko rozwinąłem jego myśl.
Pokręciłem głową.
–Chodziło o sławę?
Uśmiechnął się półgębkiem. Odchylił się do tyłu. – Też. Mimo wszystko nie chciałem, żeby mnie złapali, a tylko porażka mogła ujawnić mój geniusz. Czy zawsze myślisz tak schematycznie i jednotorowo? Jakim cudem udało ci się rozwikłać tę sprawę? Uraził mnie.
–Po prostu się komunikuję. Kiwnął głową, patrząc w bok.
–Przeceniana jest rola świadomości. Cóż, że rozmawiałem z ofiarami, i tak ich nie znałem. Nie chciałem znać. A może wiedziałem, że poznanie jest niemożliwe… Najpierw zaaranżowałem szopkę z samookradzeniem, potem założyłem klub, nawiązałem kontakty z BWI i przygotowałem się do pracy Pierwszy raz był jak podróż Kolumba do Nowego Świata: nie wiedziałem, czy się uda, sprawdzałem własne umiejętności, wiedzę, dawałem upust wściekłości na dupków, którzy wykluczyli mnie z European Therapists. Efekt był piorunujący.
Jego twarz złagodniała.
–A potem… – spojrzał ostro, jakby próbował opowiedzieć szczurowi lądowemu, czym jest sztorm na otwartym morzu – kradzież jest wciągającym, wręcz uzależniającym, bardzo atrakcyjnym sposobem zarabiania pieniędzy. Ani się spostrzegłem, jak rozgrywka pochłonęła mnie bez reszty Jesteś graczem, więc powinieneś zrozumieć. Podglądałem twoją rozmowę z Sarą i stwierdziłem, że chcę się z tobą zmierzyć, chociaż czułem, że jesteś niebezpieczny. Jakaś część osobowości kazała mi skoczyć w przepaść. Podłożyłem nagranie z hipnogramem. Gdy się dowiedziałem, że jesteś gamedekiem, postanowiłem się wycofać… Tyle że wtedy zadziałała moja nieznana natura: palec obdarzony własną wolą… Ale nie udało się. Mimo wszystko była to wspaniała rozgrywka.
–Nie masz wrażenia, że wyrządzałeś zło? Opuścił kąciki ust w błazeńskiej parodii antycznej maski.
–Greccy bogowie czynili zło raz za razem. Herosi rżnęli się, truli, obdzierali ze skóry. Celtowie uważali, że światem rządzi szalona starucha. Mit, przyjacielu, jest obrazem duszy.
–Nie rozumiem.
–A ja nie rozumiem pojęcia zła.
Na Rajskiej Plaży zachodziło słońce. Byliśmy sami. Odetchnąłem zapachem wieczornej bryzy. Ostatnich pięć miesięcy jawiło się niczym dekada. Z trudem ogarniałem wydarzenia, które przywiodły nas do tego miejsca: reklama w portalu gry, pierwsze rozmowy z Chipem, kłótnie z Pauline, telefony od Steffi, konstrukcja psyche Anny, transfer do dibeka, kradzież i perypetie z Creators Club, szkoła, proces Sary Koronowsky, wizyty w niezliczonych grach, zwolnienie niewinnej, prezent od dyrektor Eim, zastawienie pułapki na hipnotyzera, przeprowadzka ożywionej do nowego mieszkania, rozmowa z więźniem… Miałem wrażenie, że wychodzę na prostą z bardzo długiego wirażu. Jeśli ja się tak czułem, doznania niespełna półrocznej Sokolowsky były dziesięciokrotnie silniejsze. Przyjrzałem się jej. Twarz niby ta sama, ale rumieniec na policzkach… Kiedyś też się rumieniła, lecz jakoś… bardziej przewidywalnie. Uśmiechnąłem się do tej myśli. Właśnie. Dawniej nie musiałem się zastanawiać, co ona przeżywa. Teraz… Spojrzałem w morze. Zza lśniącego widnokręgu wystawała maleńka cząstka słońca. Czerwona jak grapefruit. Teraz mogę się jedynie domyślać. Albo i zaryzykować…