Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 10 (всего у книги 17 страниц)
Spojrzałem na swoje oblicze. Pośrodku czoła zamajaczyła przymknięta powieka. Potarłem oczy. Te prawdziwe.
–Oko wewnętrzne. – kontynuował. – Gra spowodowała otwarcie szlaków neuronalnych dotąd nieaktywnych. Nic niecodziennego. Sokrates miał swojego Dajmoniona, Carl Gustav Jung Filemona, a ty będziesz miał Lirota.
–Zawsze będę cię widział?
–Nie sądzę. I nie pyskuj. Pamiętaj, że jestem od ciebie mądrzejszy. Aha, zmieńmy to imię. Może nie Lirot, ale Leroy? Albo Lee Roth?
10. 3 listopada
Skóra na jej ramieniu była ciemna, twarda i na pięta, jakby gruba na centymetr. Pewnie od morskich kąpieli. W błękitnych oczach odbijały się dwa księżyce: różowy i purpurowy Miękki szept ledwie przebijał się przez huk oceanu.
–Torkil. Torkil.
Zimny dotyk na twarzy Otworzyłem oczy i zaraz je zamknąłem z solennym postanowieniem, że teraz obudzę się naprawdę.
–Torkil – bardzo ładny baryton.
Uniosłem powieki. Poświata Warsaw City, przefiltrowana przez salon i wpadająca wąską szparą do sypialni, nadała surrealistyczną głębię pochylającej się nade mną fizjonomii. Twarz androida. Gwałtow-' nie się cofnąłem i oparłem o zagłówek. Zza krawędzi' materaca, który raptem zdał się tratwą ratunkową sunącą po rozhukanych falach, wyrastała postać żywcem wzięta z komiksów o superbohaterach: polerowane naramienniki, ramiona i przedramiona poznaczone kreskami łączeń, korpus połyskujący niezrozumiałymi detalami i zwoje bioder z zaznaczonymi liniami serwomechanizmów. Szerokie pancerne stopy wyżej łydki zbliżone kształtem do ludzkich oraz masywne kolumny ud. Szerokokątne soczewki optyczne.
Próbowałem wydusić z siebie coś sensownego. Zamiast tego z trudem przełknąłem ślinę. Motomb! W istocie był to pierwszy model, z jakim miałem okazję się spotkać.
–Zdaje ci się, że się nie znamy – burknął. – Ale tylko złudzenie. Zresztą uwielbiasz sytuacje, kiedy nie jesteś pewien, czy to, co widzisz, istnieje, czy może istnieje, ale inaczej.
Pochylił głowę.
–Przyspieszyło ci serce. To śmieszne widzieć wnętrze ludzkiego ciała. Co dzisiaj jadłeś?
–Ale… – wyjąkałem. Doprawdy, czasem lepiej jest milczeć.
–Wystarczy zagadek.
Po takiej kwestii zwykły człowiek powinien usiąść lekko się rozluźnić. Maszyna stała. Nie podlegała ludzkim odruchom.
–Jestem Peter „Crash" Kytes. – Pete?!
–We własnej osobie, choć – znowu potrząsnął ramionami – nie do końca we własnym ciele.
–Dlaczego o takiej porze…
–I tu dochodzimy do sedna. Potrzebuję pomocy. A może… – usłyszałem cichutki szelest dochodzący zza jego głowy Tylna kamera. – Obaj potrzebujemy. Że o społeczności zoenetów nie wspomnę.
–Co ty do diabła opo…
–Pamiętasz trzeci listopada? – Dzień zoeneta?
Oczywiście, pamiętałem. Tydzień wcześniej…
Umówiłem się z Pauline i Normanem niedaleko bramy. Przed założeniem kombinezonu ładnie się uczesałem, ogoliłem, użyłem nawet perfum. Rzecz jasna, poza poprawieniem samopoczucia nie miało to żadnego znaczenia. Kilka przysiadów, test łoża, zasobnik, nanowtyczka, hełm na głowę i moim oczom ukazał się ekran dewitalizacji. Wydałem instrukcje i powitałem znajome uczucie utraty kontroli nad fizycznym ciałem i jej odzyskania, lecz już nad ciałem wirtualnym. Strona Brahmy była ukwiecona, rozkrzyczana entuzjastycznymi hasłami, skrząca się reklam i linków. W menu skinów miałem do wyboru jedną jedyną, własną, oficjalną skórę z potwierdzonym Indywidualnym Numerem. Strojów było znacznie więcej. Wszystkie z naszywkami, z „prawdziwych" materiałów. Pogodę zapowiadano ciepłą, zdecydowałem się na cienką koszulę i beżowe spodnie. Podszedłem do wrót, pchnąłem je i wkroczyłem w świat Brahmy.
Nieopodal kolorowił się tłum, do którego, jak mrówki do kopca, ściągali coraz liczniejsi goście. Pod niebem przepływały transparenty: „Witamy w Brahmiel", „3 listopada – dniem zoeneta!", „W sieci nieśmiertelność!" i inne, których nie zdążyłem przeczytać.
–Torkil! Tutaj! – Pauline wyglądała jak zwykle olśniewająco: długie nogi, krótka spódniczka, oślepiająco biała koszula z żabotem. Aksamitka. Jeszcze kilka takich spotkań i się oświadczę. Zawsze powtarzam, że mężczyzna, który ma zamiar złożyć kobiecie poważną propozycję, przez miesiąc powinien z nią obcować z zawiązanymi oczami. Inaczej wzrok go omami, biedak wybąka nieszczęsną propozycję i będzie stracony. Obok stał Harry. Zdaje się, że miał odmłodzonego skina.
–Witam uroczą panią i kochanego przyjaciela – objąłem ich. – Norman, czy przypadkiem nie zapomniałeś o uaktualnieniu skóry?
Blondyn uśmiechnął się z satysfakcją. – Mam jeszcze miesiąc.
–Czyli wyglądasz o niecałe pięć lat młodziej?
–Yes.
–Widzisz, Pauline? Harry powinien być kobietą. zawsze tak ustawi terminy, żeby wyglądać urodziwiej niż w rzeczywistości.
–Czy nie zapominasz, że mówisz do przedstawicielki płci pięknej? – zmarszczyła brwi.
–Właśnie miałem ci powiedzieć, że wyglądasz jak ożywiona poezja, w związku z czym brak mi tchu. – Komplement przyjęty.
Podeszliśmy do jednej z bramek wpuszczających gości. Strażnik wbity w szafirowy mundur wręczał holokulary i uproszczone modele walktela. Przyjrzałem się prezentom. Oczywiście znaczki Novatronics.
No, no, drogie upominki. Wygiąłem usta w podkowę. Ale zaraz, przecież to tylko wirtualne przedmioty! Sam się nabrałem. Rozbawiła mnie własna podatność na sugestię. Zerknąłem na zawias szkieł. Śrubka. Obraca się. Wnętrze zausznika ozdobione drobnymi literkami: „Made in Free Europe". Pokręciłem głową. Rzeczywiście perfekcyjny świat! W zwykłych grach detale tego typu były pomijane.
–Kolega myśli – skomentował Norman.
–Spotkamy Konona? – spytałem Pauline.
Przytaknęła.
–Obiecał, że będzie.
–Panie – chwycił mnie za ramię niemłody mężczyzna.
Poczułem się jakoś nieswojo.
–My się… znamy?
Wręczył mi plastikową kartę.
–Moje konto. Proszę. Kończą mi się pieniądze na zasobniki. Rodzina nie żyje.
–Nie możesz zarobić w sieci?
–Staram się, ale przewodnik gry nie jest w stanie opłacić serwisu. Bez oszczędności to niemożliwe
–Masz ciało?
–Bardzo zepsute. Utrzymanie kosztuje majątek. Spojrzałem na plastik.
–Dobrze. Będę pamiętał.
Uniósł ręce.
–Błogosławię ciebie i dzieci twoje, panie. Wtopiliśmy się w tłum. Wpatrywałem się w czerwony przedmiot.
–Dziwisz się? – klepnął mnie Harry – W realium długość życia dyktuje kod genetyczny, a w sieci zasobność konta.
–To trochę straszne.
Raptem odepchnięto nas do tyłu. W poprzek zgromadzenia przesuwał się klin rozwrzeszczanych ludzi. Nieśli flagi z symbolem skrzydeł na błękitnym tle. Skandowali hasła:
–Dlaczego mamy się brudzić?! Dlaczego mamy się brudzić!?
Jeden z nich, roztrzepany obszarpaniec o niebieskich włosach, wszedł na drewnianą skrzynkę i przytknął tubę do ust:
–Ludu zoenecki, posłuchaj mnie! Dlaczego musimy defekować? Możemy jeść, bo to przyjemne, ale myć się, pocić? Śmierdzieć? Opamiętajcie się, zoeneci! Czemu rządzi nami paradygmat homo realium? Jeśli pragniemy latać, powinniśmy latać, jeśli chcemy przenikać przez ściany, dlaczego nie? Powstał homo virtual! Najwyższy czas zrozumieć, że będzie rozwijał się w innym kierunku! Chcemy wolności! Niezależności! Skoro możemy korzystać z nadnaturalnych zdolności, po co wikłamy się w pseudolojalność wobec organicznych braci!?
Podeszły do niego draby ze służby porządkowej. delikatnie ściągnęli go z podium i poprosili o spokój. Nie protestował. Usłyszałem tylko:
–Nie dotykaj mnie, ty enpecu w cyfrę szarpany… Spojrzeliśmy na siebie. Świat wbrew początkowym obawom zapowiadał się ciekawie. Usłyszeliśmy głuchy odgłos włączanego nagłośnienia. Rozjarzyły się holobimy ukazujące czarną twarz prezydenta Brahmy, Merula Andy. W oddali majaczyła scena, z której przemawiał.
–Zoeneci!
Odpowiedział mu huk braw. Fala entuzjazmu dotarła do nas, otoczyła i zalała. Wkrótce również krzyczeliśmy i klaskaliśmy.
–Oto nasz świat! Znów huk radości.
–Jak widzimy, ledwo powstało państwo, już mamy ruchy separatystyczne!
Zagdakały zwielokrotnione pogłosem śmiechy.
–Nie martwcie się. Jesteśmy społeczeństwem w pełni demokratycznym. Nie będzie ucisku. By tego dowieść, zaprosiłem przedstawiciela firmy Creation Dome Industries, który ma dobrą nowinę!
Do mikrofonów podszedł przystojny brunet.
–Dzień dobry, zoeneci! Szkoda, że nie jestem jednym z was!
Odpowiedziały mu śmiechy. Za chwilę rozległy się brawa. Mógłby być politykiem.
–Z przyjemnością informuję, że zatwierdzony został alternatywny świat dla wolnych zoenetów, o roboczej nazwie Wisznu.
Separatyści wznieśli wiwaty.
–Nie będą w nim obowiązywały żadne ograniczenia: architektoniczne, programowe, merytoryczne. Wasze możliwości będą odpowiadały mitycznym bogom!
–Brawo ten pan! – krzyczał lider demonstrantów. – Opłaty będą identyczne. Wisznu również będzie posiadał portale do wszystkich gier. Największy oczywiście będzie go łączył z Brahmą. Do końca roku projekt powinien być zrealizowany. Kilka słów na temat…
–O, Konon! – Pauline przygarnęła płowego siedmiolatka.
Miał jej usta i zarys żuchwy. Oczy i włosy, jak się zdawało, odziedziczył po nieżyjącym ojcu.
–Jeszcze nie poznałeś wujków Torkila i Harry'ego? – Twoi nowi faceci?
Jego wzrok był zaskakująco dorosły i przenikliwy. – Przestań! – pohamowała odruch karcenia. Wyciągnąłem rękę.
–Torkil Aymore, gamedec. – Miałem nadzieję, że informacja o zawodzie nastawi go przychylnie. – Wiele o tobie słyszałem.
–Naapraawdę? – spojrzał podejrzliwie. – Gamedec? A zagrasz ze mną w Crying Guns?
–Jeśli będziesz miał ochotę…
–Konon, to jest Harry.
Blondyn uścisnął mu dłoń.
–Harry Norman. Programista.
–Haker? – chłopiec patrzył uważnie. Miało się wrażenie, że jego uwadze nie umknie żaden szczegół. Czy życie w sieci tak go wyczuliło?
–Nie powiem, że tak.
–Rozumiem – Konon powoli pokiwał głową.
–To bardzo inteligentny chłopak – zwróciłem się do Pauline.
–Aż za – westchnęła. – Przyzwyczaiłeś się do nowego skina? – pogładziła go po głowie. Przypomniałem sobie netomba, w którym spoczywa jego mózg. Nieporadność matki usiłującej czule go dotknąć.
–Jest głupi! Wyglądam jak dzieciak! – Jesteś dzieckiem.
–Ale skąd wiadomo, że takim?!
–Twój wygląd został przewidziany przez genomaty. W rzeczywistości wyglądałbyś identycznie.
–Nawet taka sama krostka by ci się zrobiła – zażartowałem wskazując na czerwoną kropkę.
–Nie lubię tego świata!
–Ci… – uciszyła go matka
Na mównicy znów stał prezydent.
–W religii neochrześcijańskiej pierwszy listopada jest świętem wszystkich kanonizowanych. Drugiego wspominamy tych, którzy odeszli w inny wymiar. Uznaliśmy więc, że dobrze będzie, jeśli nasz dzień będzie w jakiś sposób korespondować z poprzednimi. Dlatego dniem zoeneta obwołaliśmy trzeci listopada. Na niebie wykwitła trójwymiarowa data.
–Brahma, będący odbiciem realium – ponowił Merul – stanowi wyraz naszej solidarności z organicznymi pobratymcami, pragnienie, by rodzaj ludzki nie rozdwoił się na gałąź cyfrową i cielesną. Lecz aby chęci mogły się urzeczywistnić, potrzebne jest prawo. Szczęście, że w naszych szeregach prawników jest sporo, nie pytajcie, dlaczego.
Rozległy się śmiechy.
–Wiadomo – szepnął Norman – Mają najwięcej kasy.
–Trzeba pamiętać – ciągnął mówca – że nie wszyscy zoeneci są fascynatami gier. Jedni są tu przymusowo, czekając na przełom w produkcji bezmózgów, niektórzy się zastanawiają, inni widzą szansę na długowieczność lub nawet nieśmiertelność. Wielu chce się uczyć, pracować. W zawodach nie wymagających bezpośredniego uczestnictwa, takich jak wykładowca czy pisarz, jest to całkowicie możliwe. Co do opcji poruszania się w realium, jak dotąd nie mieliśmy żadnych widoków, ale i to się zmieni. Panie i panowie, oto Henry Bald, przedstawiciel firmy Novatronics!
Na mównicę wszedł nomen omen łysy, przysadzisty mężczyzna.
–Miło mi państwa powitać i oficjalnie podziękować za zaufanie, jakim zoenecka społeczność obdarzyła reprezentowaną przeze mnie firmę. Świat Brahma jest misternie wykończony i z pewnością odpowiada waszym potrzebom. Dzisiaj chciałbym przedstawić coś zupełnie nowego. Bardzo proszę założyć okulary i aktywować walktele.
Spełniliśmy jego polecenie. Ujrzałem zdjęcia bezwładnych ciał leżących w tunelach tlenowych, a potem rzędy netombów.
–Większość obecnych, nie licząc półzoenetów… – Półzoenetów? – spojrzałem na Harry'ego.
–Starcy i sparaliżowani – wyrwał się Konon. – Nie mają pieniędzy na serwis, więc umrą, ale zanim to się stanie, chcą żyć jak ludzie.
Wytrzeszczyłem oczy.
–…leży na oddziałach intensywnej terapii czy we własnych łóżkach otoczonych aparaturą – przemawiał przedstawiciel Novatronics – albo wisi jako mózgi w netombach. W pierwszym przypadku opłacacie personel medyczny, w drugim płacicie firmom farmaceutycznym za zasobniki z płynami, które raz na tydzień trzeba wymieniać. Opłaty, jak doskonale wiecie, są nadzwyczaj wysokie, nawet dla bardzo zasobnych kieszeni. Maszyny utrzymujące ciało przy życiu, nanomasaże, antybiotyki, pensje pielęgniarek, koszty lekarstw, obsługa netombów, poważne pieniądze wydawane z tygodnia na tydzień, bez nadziei na poprawę. Firma Novatronics postanowiła wyjść na przeciw waszym oczekiwaniom i zaproponować znaczące innowacje.
Ujrzałem modele androidów: chodzących po schodach, wsiadających do taksówek, przechadzających się po parkach.
–Nasz najnowszy produkt to motomb… ruchomy netomb. Urządzenie, które was uniezależni. Nie będziecie bezwolnymi ciałami czy mózgami zamkniętymi w skrzyniach. Po przeniesieniu centralnego układu nerwowego w całkowicie bezpieczne wnętrze motomba sami będziecie o siebie dbali: serwisowali, instalowali płyny…
Projekcja ukazała droidy otwierające w korpusach pojemniki na zasobniki, wymieniające je i wznoszące kciuki w geście „OK".
–Motomby są samowystarczalne: posiadają długowieczne akumulatory zasilane z dowolnej sieci, schowki na płyny zawierają miejsce na kilka zapasów, pole widzenia jest cyfrowo obrobione: poszerzyliśmy kąt obserwacji, dodaliśmy ekran kamery wstecznej…
Zobaczyłem przykłady stylizacji obrazu widzianego przez androida: wskaźniki odległości obiektów, indykatory obrazów ruchomych, chronometr, informacje o temperaturze, położeniu, minimapę, menu usług w zaznaczonym promieniu, jak również – u dołu – powiększalny odczyt z tylnego oka.
–Dostęp do sieci jest nadzwyczaj prosty Wystarczy podłączyć wtyczkę.
Animacja ukazała stosowne czynności.
–Mózg wcale nie znajduje się w głowie, ale w tułowiu, w dobrze zabezpieczonym wnętrzu.
Na uproszczonym przekroju robota rozjarzyła się czerwona poświata zaznaczająca skarbiec.
–Za dodatkową opłatą oferujemy postrzeganie optyczne w dowolnym przedziale promieni elektromagnetycznych, audio w wybranym spektrum drgań mechanicznych i inne atrakcje! Podstawowy model' to Oscar. Wersje męska i kobieca.
Na przezroczystym podium obracały się wypolerowane, stalowoszare roboty o lekko kanciastych, humanoidalnych twarzach. „Kobieta" była odrobinę niższa i smuklejsza od „mężczyzny".
–Linie ekskluzywne to Neo i Digit.
Zarówno „mężczyzna", jak i „kobieta" pierwszego typu mieli pomarańczowe wstawki i romantyczne bordowe peleryny Byli wyżsi od poprzedników i gustowniej wykończeni. Druga para była czarna, przywodząca na myśl postacie negatywnych bohaterów filmowych: miała połyskujące, nieco złowrogie płyty ochronne ozdobione misterną złotą inkrustacją, przedramiona stylizowane na rycerskie rękawice i barki podkreślone imponującymi, sterczącymi naramiennikami.
–Wersja deluxe, dla najbardziej wymagających, została ochrzczona: Doom.
Męski android, który się teraz pojawił, skojarzył mi się z czołgiem. Srebrnobiały, poznaczony niezliczoną ilością linii, które poszerzały się, ujawniając dodatkowe wyposażenie: katapulty łin, wyciągarki, sensory, urządzenia obronne, narzędzia i inne, których przeznaczenia nie rozumiałem. Model żeński wyglądał niemal… ponętnie. Podobnie jak męski odpowiednik zaopatrzony był w liczne schowki, lecz o mniejszych wymiarach. Gdy modele odwróciły się plecami, okazało się, że na łopatkach mają zamontowane generatory antygrawitacyjne.
–Motory umożliwiające lot zostały zatwierdzone przez przepisy. Doom może latać szlakami powietrznymi i jest ich pełnoprawnym użytkownikiem!
Uchyliłem szkła i spojrzałem na Harry'ego. Napotkałem jego zdumiony wzrok.
–Podstawowa wersja, czyli Oscar, jest zaledwie pięciokrotnie droższa od luksusowego netomba. Ujrzałem wykres z przecinającymi się krzywymi. Świetlisty wskaźnik przesuwał się wraz z głosem objaśniającego.
–W przeliczeniu na opiekę nad ciałem, inwestycja zwraca się po dwudziestu latach, zaś jeśli porównać koszty płynów netomba, po czterdziestu. Te okresy mogą się wydawać dość długie, ale czyż nie jest prawdą, że niejeden zoenet przymierza się do nieśmiertelności?
Zrobił pauzę.
–Niniejsza propozycja przeznaczona była dla łudzi, którzy przywiązani są do organiki. Trzeba jednak pamiętać, że tkanki ludzkie są ułomne i starzeją się. Dlatego mamy inną ofertę, prawdziwy przełom. Coś dla odważnych, ale i umiejących liczyć.
Pojawił się film reklamowy.
Mózg odmawia ci posłuszeństwa? Jesteś uzależniony od komórek? Mamy receptę!
Digital Brain. Dibek. Mózg syntetyczny. Hardware dla twojej duszy. Bezpiecznie przeniesiemy każdą psychikę do sztucznej struktury, która się nie starzeje i nie psuje! Dibek jest indywidualny, stanowi dokładną kopię neuralnych konstelacji. I tak jak one, daje możliwość nowych połączeń, jeśli odczuje odpowiednie synaptyczne impulsy! Nie kopiujemy dusz. Nie klonujemy. Po przeniesieniu będziesz miał pełne wspomnienie procesu, a w starym mózgu nie pozostanie nic. To transfer.
Animacja ukazała półprzezroczystą strukturę wnikającą w mózg, wyjmującą z niego świetlistą plątaninę odzwierciedlającą jego kształt i wkładającą w sztuczny odpowiednik.
Grawitacyjna łapa faktycznie przeniesie twój „program" do nowego, lepszego, niezawodnego „mieszkania"! Dibek możesz umieścić w motombie lub skorzystać z drugiej opcji Novatronics i zapewnić sobie tanio nieśmiertelność w ubezpieczonych sejfach! W razie, gdybyś chciał wrócić do organicznego mózgu, który zaraz po transferze jest zamrażany, łapa przeniesie cię z powrotem. Przeprowadziliśmy wiele prób…
Animacja ukazała szeregi dibeków z konsolami wskazującymi, że są zamieszkane przez żywe dusze.
W przyszłości planujemy próby rozwoju ludzkich możliwości! Już za dwa tygodnie…
Ku mojemu zaskoczeniu film ukazał Goodabads i walkę demonów z aniołami.
Cały świat ujrzy oficjalny transfer duszy słynnego gracza Bezbolesnych, Petera „Crasha" Kytesa!
Kamera zrobiła najazd na lidera diabłów. Ujęcie zwolniło tempo. Punkt widzenia zatoczył koło wokół rogacza efektownie rzucającego trójzębem. Nad głową szkarłaciła się słynna dwudziestka w skali Hammerfielda.
Lider czempionów Goodabads przekroczy granicę techniki! Czyż nie jest to najlepsza gwarancja?
Znów twarz prezentera.
–Bardzo proszę zdjąć holokulary i wyłączyć walktele.
Zdjąłem szkła.
–Dziękuję za uwagę. Zachęcam do wejścia na stronę Novatronics, gdzie można dokonać wszelkich formalności. No i oczywiście zapraszam na transmisję! Panie prezydencie, chciałbym…
–To, bracie – odezwał się Harry – dwudziesty trzeci wiek!
–Mamo – Konon pociągnął Pauline za spódnicę. – Kup mi takiego motomba! Moglibyśmy razem chodzić na spacery!
Kobieta zacisnęła wargi. Akurat o spacery ci chodzi, smyku, pomyślałem. Zabaweczka się spodobała i tyle! Zamyśliłem się. Dziwna jest ludzka natura. Organiczni wchodzą w światy, a zoeneci wracają do realium. Człowiek zawsze dąży tam, gdzie go nie ma.
Na podium wszedł Merul.
–Dziękuję przedstawicielowi Novatronics…
–Harry – wtrąciłem – powiedz, jak jest z opłatami za Brahmę?
–Z tego, co wiem, zoeneci uiszczają coś w rodzaju podatku. Dla państwa. Novatronics pobiera tylko myto za przejścia przez portale. Interes pewny, bo zoenetów będzie przybywać, nie ubywać.
–Zgodnie z naszym prawem – wychwyciłem słowa prezydenta – do Brahmy mają wstęp wszelkie postacie NPC z innych aplikacji, za wyjątkiem zwierząt oraz fantastycznych, groźnych stworów czy hm… powiedzmy, magicznych zjawisk. I właśnie w tym momencie kończymy część oficjalną! Powitajmy gości z gier i bawmy się!
Na niebie wybuchły race. Rozjarzyły się holoprojekcje i laserowe animacje. Huknęła muzyka. Usłyszeliśmy, jak otwierają się wrota najbliższej gry – Rajskiej Plaży W tłum podnieconych zoenetów wmieszały się śliczne dziewice w plażowych strojach i młodzieńcy w kwiecistych szortach. Merul miał wyczucie. Urządził wiec w pobliżu najseksowniejszego portalu. Zanim dojdą sportowcy, wikingowie i inne pokraki, towarzystwo się sparuje, rozochoci i będzie karnawał, że proszę siadać! W oddali zamajaczyły inne otwarte wrota. Połyskiwały karaceny rycerzy, grzmiały pieśni barbarzyńców, usłyszeliśmy świst kosmicznych pojazdów, przeleciały promy pobłyskujące klingami szperaczy, powietrze wypełniły balony i sterowce. Uniosły się platformy rozrywkowe dźwigając setki tańczących ludzi. Trochę się rozluźniło. Przysiedliśmy na bioławce i przyglądaliśmy się zabawie. Krajobraz przysłonił mi opalony nagi brzuch. Uniosłem oczy, by spojrzeć w źrenice okolone błękitnymi tęczówkami ukochanej Ann Sokolowsky, vel Non Player Character: female version 345.00012.
–Torkil? – jej głos sprawiał, że uginały się kolana – Jak się cieszę, że cię widzę!
Wstałem. Objęła mnie. Odwzajemniłem uścisk.
–Twoi znajomi? – spytała ze szczerą ciekawością. – Pozwól, że ci przedstawię: Pauline Eim, gamedekini, jej syn Konon i Harry Norman, programista. Przyjaciele, oto Ann Sokolowski, moja… znajoma.
Kątem oka dostrzegłem lodowaty wzrok brunetki. Blondynka w bikini lekko się odchyliła.
–Nie mogę oderwać cię od towarzystwa? – spytała zalotnie.
Napiąłem policzki w półuśmiechu. Pokręciłem głową. Nachyliłem się do ucha.
–Wpadnę jutro. Obiecuję.
–Hej! Bracie!
Baryton motomba przerwał potok wspomnień. – Przepraszam. Zamyśliłem się.
–Nie mamy czasu na myślenie. Trzeba działać. Sytuacja była dziwna. Siedziałem w pościeli. W piżamie. Po północy. Obok łóżka stał stalowy potwór i twierdził, że mam nie myśleć. Postanowiłem dokładniej zbadać okoliczności.
–Pete, powiesz mi, o co chodzi?
–Słyszałeś o zapowiadanym transferze mojej duszy z mózgu do dibeka? Za tydzień?
–Tak.
–Wiesz, co się potem stanie?
Rozejrzałem się po wzgórzach i dolinach jedwabnej kołdry w poszukiwaniu podpowiedzi. Krajobraz milczał. Kytes przerwał ciszę:
–Firmy farmaceutyczne dostaną w plecy, a Novatronics i jej podobne zdobędą nowy rynek.
–Nie przesadzasz? Zoenetów jest dwadzieścia pięć tysięcy…
–Trzydzieści. Masz stare dane. Trzydzieści tysięcy i każdy buli miesięcznie tyle, ile kosztuje średniej klasy bryka.
Skąd Pauline ma tyle pieniędzy?
Części twarzy robota ułożyły się w złowróżbny grymas.
–W perspektywie będzie ich pięćdziesiąt, sto, dwieście tysięcy, za dziesięć lat milion klientów. To już poważny nabywca.
–Dojdziesz do meritum?
–Dostałem propozycję nie do odrzucenia.
–Od pigularzy?
Kiwnął głową. Przysunął się bliżej.
–Wiesz, jak wygląda procedura transferu?
–Nie bardzo.
–Przenoszony siedzi w wirtualnym pokoju i patrzy w okno. Na tle nieba przepływaj ą różne przedmioty. On głośno relacjonuje, co widzi. To samo widzą świadkowie… w moim przypadku kilkaset milionów obserwatorów. W mózg wnika łapa, wzmacnia sygnał tak, że trzyma program, czyli duszę, silniej od tkanek. Wyjmuje go. Podmiot przez cały czas relacjonuje, co widzi. Chwytak wkłada go w dibek. Pada pytanie: jak się pan czuje? Człowiek odpowiada: dobrze, wszystko pamiętam.
Miałem wrażenie, że robot westchnął.
–Wiesz, o co poprosili mnie goście z farmy? Milczałem.
–O nic wielkiego. Na ostatnie pytanie mam odpowiedzieć: czuję się dobrze, jestem gotowy do transferu.
Nastała cisza. Bardzo powoli zrobiło mi się gorąco. – W ten sposób dasz do zrozumienia, że cię skopiowano! Nie przeniesiono żywej duszy, ale ją powielono!
–Zasieję ziarna strachu we wszystkich chętnych: czy z tym przemieszczeniem to nie bujda? Czy to w ogóle możliwe? Pewnie oszukują! Kopiują psychikę i wklejają w dibeka! Biedak, który został w mózgu, jest zamrażany, a gość, który siedzi w sztucznym, ma jego pamięć i żyje sobie dalej! Klon ze wspomnieniami! Tyle, że nie pamięta transferu, bo nie może! Bo w istocie niczego nie przenoszono!
–Nie pomogą argumenty, że gdyby firma oszukiwała, nie robiłaby szopki z holowizją, wiedząc, że skopiowany tak właśnie odpowie. Wątpliwości pozostaną. Nawet jeśli odwołasz, mało kto uwierzy.
–Pomyślą, że mnie przekupiono. Nikt nie zgadnie, że szantaż nastąpił dokładnie z przeciwnej strony. Będą plotki, hałas w gazetach, nikt nie będzie miał pewności.
–Firmy farmaceutyczne utrzymają klientów. – Osiągną cel.
Potwór usiadł na łóżku. Zastanawiałem się, czy drewniana konstrukcja wytrzyma ciężar.
–Bez obawy – nie zatracił zdolności czytania w myślach. – Mój motomb to Doom. Model luksusowy. Lekki, wytrzymały i z pełną reprezentacją czuciową. Wiem, z jaką siłą mój stalowy zad napiera na twoje poduchy A jak zechcę…
Z okolicy krocza wysunął replikę penisa.
–Mogę zaliczyć panienkę. I będę czuł dokładnie to samo. A w razie potrzeby nawet dużo więcej. Dostrzegł moje zniesmaczenie. Pałka schowała się z cichym sykiem. Zachichotał.
–Gamedec? Pruderyjny?
–Jeszcze nie powiedziałeś, dlaczego propozycja farmaceutów jest nie do odrzucenia.
Machnął łapskiem. Zaświszczało powietrze.
–Gdy byłem młody, ale już popularny, musieli mnie wziąć na celownik. Monitorowali zakupy w aptekach. A kupowałem…
–Anestetyki?!
–Chyba żartujesz! – obruszył się. – Na własnej skórze doświadczyłeś, że moja metoda tolerowania bólu jest skuteczna! Zwykłe środki dopingowe skracające czas reakcji. Większość e-sportowców je bierze. Tyle, że czempioni powinni bardziej uważać.
–Skoro wszyscy biorą, może szantaż nie jest tak mocny?
–Problem w tym, że jak prasa się dowie, zaczną się dociekania, czy dwudziestka w skałi Hammerfielda też nie była wynikiem chemii. A to zniszczy moją sławę, karierę i będę czyścił wirtualne buty. I zdechnę, bo nie zarobię.
–Po przeniesieniu będziesz kosztował tyle, co za prąd!
–Jak człowiek przyzwyczaił się do luksusów, trudno z nich zrezygnować. Mniejsza. Nie zwykłem się poddawać. I mam zamiar odpowiedzieć kontratakiem.
–Na szantaż chcesz odpowiedzieć szantażem? – Skąd ja to znam, pomyślałem.
–Otóż to.
–Masz coś na oku?
–Nic. Ale, jak wiesz, jestem człowiekiem czynu. Na pewno coś znajdziemy.
–My?
–Będziesz mi potrzebny.
Sprzeciwianie się Doomowi jest równie skuteczne jak podstawianie nogi, żeby zatrzymać bolid klasy gamma. Zgodziłem się na podróż w nieznanym kierunku, w środku nocy, częściowo zirytowany, trochę zaskoczony i mocno zaintrygowany. Kytes prowadził limuzynę jak rajdowiec. Rzucało nami na wszystkie strony. W pewnym momencie przekroczył granicę korytarza. Mandat murowany.
–Musisz tak się wygłupiać? – trzymałem się kurczowo podłokietników. – Zaraz wyłapie nas komputer, pojawią się mundurowi i…
–Nikt się nie pojawi. Policja to najmniejszy problem.
–Jak to się nie pojawi? Jak to najmniejszy?
–Czujniki nie wykryły przekroczenia, a co do drugiego pytania, śledzą nas.
–Firmy farmaceutyczne?
–Podejrzewam, że jedna.
Igła adrenaliny. Wsteczny ekran pokazywał tylko ciemność.
–Niech pomyślę. – Dumanie na głos zawsze mnie uspokajało. – Największym producentem oprzyrządowania dla zoenetów jest… Pharma Nanolabs?
–Powiedziałbym: „Bingo", tylko że nie lubię tego słowa.
–Oni cię naciskają?
–Nie są tacy głupi, żeby się zdradzać. Podejrzewam, że inne korporacje też mogą w tym maczać palce.
Obniżył pułap i wziął ostry zakręt wokół kępy dębów.
–Litości! – rozmasowałem obity łokieć. – Jestem organiczny!
–Załóż soczewki. – Proszę?
–Od walktela. I daj mi go.
Wykonałem polecenie. Przed oczami ujrzałem obraz obrobiony przez skrzynkę. Droid przyjrzał się urządzeniu.
–W porządku. Wybierz mój numer.
–Nie znam…
–Dodałem go do listy.
Odnalazłem adres i wydałem polecenie połączenia.
–Świetnie.
Szarpnął wolantem. Wgniotło mnie w poduszki.
–Za stary na to jestem – wystękałem, gdy wznosiliśmy się na wyższy pułap. Nagle obraz przysłonił mapa otoczenia.
–Co to?…
–Jesteś podłączony do moich czujników. Widzisz ten pojazd?
Na mapie za niebieskim kształtem reagującym n ruchy wolanta posuwał się inny, czerwony. Jeszcze raz zerknąłem na ekran monitorujący przestrzeń z pojazdem.
–Lecą na wyłączonych światłach?
–Tak jak my. I o to chodzi. Teraz zamażemy im obraz…
Wykonał skręt o sześćdziesiąt stopni. Śledzący pozostali na starym kursie. Pojazd zwolnił, jakby pilot zastanawiał się, co dalej. Za chwilę dotarł do krawędzi mapy.
–Prymitywne gnojki – skwitował Peter. – Mają zwykły radar. – Pokręcił głową.
Zacząłem się przyzwyczajać do jego wyglądu. Gestykulacja i miny przestały razić.
Wyrównał lot i zwiększył skalę mapy.
–Te budowle – podświetlił kompleks urbanistyczny – to laboratoria wspomnianej firmy Jesteśmy oddaleni o sześćdziesiąt kilometrów. Niedługo wylądujemy na jakieś przyjemnej polance.
–A reszta drogi?
–Niespodzianka.
Szaleńczy wiatr furkotał w spodniach, trenczu, koszuli, wyrywał włosy z głowy, wyciskał łzy z oczu i dech z piersi. Potężne łapska trzymały mnie pod pachami, a stalowy korpus pchał przeciw agresywnym podmuchom wiatru generowanego prędkością circa dwustu kilometrów na godzinę. Spojrzałem pod stopy. W dole śmigały czarne szczyty mazurskich sosen. Zastanawiałem się, czy dobrze zabezpieczyłem biozłącza butów. Jak mi spadną, to szukaj wiatru w polu. Chociaż nie. Patrzałki Petera wyśledzą nawet ziarnko piasku.
–Nie… Można… Wolniej?! – krzyknąłem z całej siły.
Nieekonomiczne
pojawił się napis przed moimi oczami.
Nie mam powierzchni nośnej.
–Skrzydeł?!
Właśnie. Ale niedługo zamontuję.
–Wspaniale! – wcale nie było mi do śmiechu. Przeziębienie gotowe, pomyślałem, przy dzisiejszych wirusach rozłoży mnie na miesiąc.
Wylądowaliśmy na dachu jednego z budynków.
–Detektory na pewno nas wykryły. Już wiedzą że jesteśmy – oznajmiłem zrezygnowany.
–Nic nie wiedzą i nic nie widzą – odparł Pete. Słyszałem go tylko w uszach. W powietrzu nie było głosu.
–Mam szeptać? – spytałem.
Przytaknął.
–A umiesz gotować?
Mechanicznymi ramionami targnął śmiech.
–Po co mnie tu przywiozłeś? Mając takie zdolności możesz spenetrować nawet bazę wojskową.
–Mogę – odezwał się głos – ale po wejściu raczej… zwracałbym na siebie uwagę, nie sądzisz? Włosy zjeżyły mi się na głowie.
–Chcesz, żebym wlazł do środka? Oszalałeś!
–Ja będę bazą, hakerem, mapą i doradcą. Praca komandosa to twoja specjalność.
–Jestem detektywem od gier! A to jest realne jak cholera! W dodatku śmierdzi kryminałem albo i czymś gorszym!
Ironiczny grymas wykrzywił jego twarz.