Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 17 (всего у книги 17 страниц)
Stanąłem naprzeciwko. Zatrzymała się i spojrzała tym samym wzrokiem co kiedyś. Nie przypuszczałem, że wspomnienie z dawnych czasów, gdy była programem, podziała na mnie uspokajająco. Zrozumiałem, że nowej Anny po prostu nie znam. Ale czy poznanie kogokolwiek w ogóle jest możliwe? Przypomniałem sobie dziwaczną wymianę zdań z byłym terapeutą. Otrząsnąłem się i spojrzałem na towarzyszkę. Nie uciekłem i wyciągnąłem rękę do jej piersi. Gdy dotykałem sprężystej tkanki, wybuchł gejzer podniecenia: bez pytania o zgodę, filozofowania czy doszukiwania się głębi w każdym geście. Wzięła głęboki wdech.
–Myślałam – wydusiła przez ściśnięte gardło – że się nie doczekam.
Oddychała coraz szybciej. Przysunąłem się. Jej ciało promieniowało żarem jak nigdy przedtem. Przytuliłem ją. Drżała. Jednak jest różnica. Odwzajemniała uścisk bardziej intensywnie i spontanicznie niż kiedyś. Tuliliśmy się i całowaliśmy przez długą chwilę, tak długą, że na pewno gdzieś tam w nieskończoności ciągle się jeszcze całujemy. W tajemnym zakątku wieczności przy dogasającym słońcu Rajskiej Plaży osiągnąłem nieśmiertelność. Potem ugięły się pod nami kolana. Nie mogąc dłużej hamować żądzy, wtargnęliśmy w siebie niczym wezbrane fale, przy ogłuszającym akompaniamencie dudniących serc. Świat dookoła obracał się, wirował i kołysał, jakby to on, a nie my, upił się namiętnością.
Nie wiem, ile godzin leżeliśmy, patrzyliśmy w gwiazdy i na nowo poznawaliśmy wzajemne milczenie. Gdy się żegnaliśmy, uprzedziłem, że muszę odpocząć kilka dni i uporządkować sprawy w realium.
–Przecież ja też mieszkam w realium! – odparła ze śmiechem.
Prawda. Zapomniałem.
Po zdjęciu kasku, kombinezonu i wypięciu nanowtyczki wykąpałem się, ubrałem w szlafrok i nalałem szklankę Jacka Danielsa. W uszach huczał ocean. Komputer informował o nieodebranych wiadomościach od Steffi i Pauline. Pozostałe dwa serca domagały się posłuchu. Łyknąłem palącego płynu. Zamknąłem oczy i zobaczyłem sylwetkę Anny na tle zachodzącego słońca. Odemknąłem powieki i miałem wrażenie, że przez chwilę widzę poczciwą twarz Aristona Borgii. Zamrugałem. Za szybą mieniło się milionem świateł miasto, które nigdy nie zasypia. Zerknąłem w prawo, gdzie pośród kilku innych linowców majaczył Kampiville. Ciekawe, czy stąd widać jej okno? Zmrużyłem oczy. Daremnie jednak wytężałem wzrok. Ledwie widziałem pulsujące światła pozycyjne i rozmazaną poświatę dziesiątek tysięcy szklanych tafli, ciągnących się od czarnej puszczy do atramentowego nieba. Gdzieś tam, na sto piętnastym piętrze, czyli o ponad dwieście poziomów niżej, tkwił motomb więżący umysł ukochanej. Jednej z trzech ukochanych, poprawiły złośliwe duszki. A może czterech? Przed oczami zamajaczyła twarz Sary. Haust alkoholu uciszył upiorny chichot. Zastanawiałem się, czy Anna została w Rajskiej Plaży, czy może się wylogowała tak jak ja. Nie zażywała gamepilla, nie musiała jeść, mogła przebywać w wirtualiach tak długo, jak pozwalały akumulatory A kiedy motomb stał bez ruchu, wystarczały na bardzo długo. Jeśli jednak się wylogowała, to czy stała w tym samym miejscu, czy przechadzała się po pustym mieszkaniu? Może patrzyła w okno i szukała mojego wzroku? Mając wmontowane te wszystkie optyczne wzmacniacze, może umiałaby mnie odnaleźć? Podniecała ją perspektywa nowego życia czy raczej ogarniała depresja z powodu samotności? Nie miałem pojęcia, a decyzja, którą podjąłem, wydawała się coraz bardziej problematyczna. Odwróciłem wzrok. Stuknąłem szkłem w biurko i opadłem w przepastny fotel.
Odezwał się telesens. Drgnąłem. Kto śmie zakłócać święty czas gamedeka? Jeśli Steffi, to…
Na ekranie widniała znów umalowana i jakby promieniejąca twarz Sary W tle majaczyło wnętrze przytulnego baru i brzmiała pościelowa muzyka. Spojrzała przepraszająco.
–Nie przeszkadzam?
–Ależ skąd – skłamałem.
Poprawiła włosy.
–Jeszcze… możemy przejść na ty?
Serce zabiło mi mocniej.
–Z przyjemnością.
–Więc jeszcze ci nie podziękowałam. Zawdzięczam ci wolność. Pomyślałam… – zerknęła niepewnie – że może byśmy się spotkali. Mam trochę czasu… – wzięła głęboki wdech.
Nie chciałem patrzeć na wypełniający się dekolt, ale głupie oczy, nie pytając o zdanie, chłonęły widok, jak spragnione gardło pochłania zimny pomarańczowy sok. Wciąż nie odbyłem ćwiczeń uczących kontroli nad ciałem. Może zresztą nie chciałem ich odbyć? – …i jestem w bardzo miłym lokalu.
Zajrzała mi w oczy świetlistymi piwnymi oczami tak głęboko, że miałem wrażenie, jakby mnie dotknęła gdzieś w środku. Przeszedł mnie dreszcz.
–Co ty na to? – spytała szeptem.
O, nie.
This file was created with BookDesigner program
2010-11-16
LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/