355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Przybylek Marcin » Gamedec 01: Granica rzeczywistosci » Текст книги (страница 2)
Gamedec 01: Granica rzeczywistosci
  • Текст добавлен: 20 февраля 2018, 17:30

Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"


Автор книги: Przybylek Marcin



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 17 страниц)

Pomyślałem, że nie chciałbym na stałe pracować dla Fyodorowicza. Szybko nabawiłbym się jakiegoś tiku albo innego wrzodu.

–Przejdźmy do rzeczy – podjął po krótkiej pauzie. Zacisnął oczy, jakby szykował się do walki z silniejszym od siebie przeciwnikiem. – Jesteśmy w fazie alfa testów kasków najnowszej generacji w związku ze zbliżającą się premierą gry o nazwie Telepadrom.

Fraza brzmiała jak początek handlowej prezentacji. – Dziwne słowo – skonstatowałem.

W jego oczach mignął dyrektorski błysk.

–Pan jest szczery – całkiem ładnie się uśmiechał – to dobrze. Teraz niech pan słucha… Zdecydowanie nie chciałbym dla niego pracować. – Nazwa wzięła się stąd, że kaski umożliwiają telepatię.

Uniosłem brwi. – Prawdziwą?

–Najprawdziwszą. Niech się pan nie dziwi. Takie rozwiązanie było kwestią czasu. My po prostu jesteśmy pierwsi. Sęk w tym, że podejrzewamy sabotaż…

–Konkurencja?

–Być może. Nie ma pewności. W każdym razie, po pierwszym etapie prób, alfatesterzy zaczęli się dziwnie zachowywać.

–To znaczy?

–Oni się na siebie… poobrażali. Może nie wszyscy, ale, no… rozumie pan, spodziewaliśmy się raczej euforii i zachwytów. Człowiek nie po to wchodzi w świat sensoryczny, żeby się źle czuć.

Zacisnąłem usta. Znałem sprawy wirtualnego sabotażu. Diabelskie sztuczki. Dosłownie. Kiedy jakaś firma przygotowywała nową grę, inna, jeśli tylko miała okazję, wprowadzała w nią niewidzialne wzory, symbole rozpadu i zła, wkomponowane w krajobraz. Działały podprogowo i powodowały, że ludzie zaczynali wariować.

–Rozumie pan teraz, dlaczego pana wezwałem – odezwał się Philip. – Telepadrom jest przełomem w branży. Ludzie nie tylko będą się w nim świetnie bawili, nie tylko będą czuli zapachy, temperaturę i wiatr, będą też mogli czytać i przekazywać swoje myśli! Nie ukrywam, że firma Creation Dome zainwestowała w ten projekt ogromne sumy Data premiery się zbliża, a tu taki problem… – Stuknął paznokciami w śliski blat. – Niedopuszczalny – wydusił matowym głosem. – Niedopuszczalny.

Panie dyrektorze, pomyślałem, ostrożnie. Jeszcze trochę stresu i zawał gotowy.

–Czy jest pan gotowy zbadać sprawę?

–Jestem gotów.

–Jaka jest pana stawka?

Czekałem na to pytanie i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Skala problemu była średnia, za to zleceniodawca – gigantyczny.

–Pięćdziesiąt tysięcy. W razie niepowodzenia połowa.

Usłyszałem, jak wypowiadam te słowa, i od razu pożałowałem, że nie zażądałem dwa razy więcej. Domyśliłem się, że Fyodorowicz zarabiał tyle w tydzień. Dyrektor zamrugał.

–Oczywiście – szczeknął niczym archaiczny zszywacz. – Rozumiem, że „w razie niepowodzenia" jest standardową formułą? Nie zdarzyło się panu zawieść?

Milczałem.

–Zanim wejdę w świat – odezwałem się po chwili – chciałbym porozmawiać z tymi testerami.

Gruby brzydal w granatowym garniturze kręcił głową osadzoną na tłustym karku.

–Do niczego taka gra. Daje nadzieję, a potem ją zabiera – sapał. – Inne są uczciwe. Ładny świat i tyle. Telepadrom jest inny. Tam się… przeżywa coś, czego tu już nie ma.

Podobnych wypowiedzi zebrałem jeszcze kilka. Miałem wrażenie, że czegoś w nich brakuje. Nikt jednak nie był skłonny wyjawić, czego. Niektóre osoby patrzyły na mnie spode łba, inne jakby celowo unikały mojego wzroku. Podszedłem do ładnej blondynki, siedzącej pod ścianką działową.

–A pani co może na ten temat powiedzieć? – spytałem miękkim barytonem. Zawsze działał na kobiety. – Ta gra jest obrzydliwa. Robi ludziom krzywdę. Nie chcę się do tego przyczyniać.

–Co pani ma na myśli?

–Ja nic nie wiem. Jeśli panu nie powiedzieli, to mnie nie wypada.

Kobieto, nie ułatwiasz mi zadania, pomyślałem ze złością. Naciskanie nic by nie dało. Wydawała się być uparta i urażona.

Podsumowałem dane. Alfatesterzy rzeczywiście czuli się źle. Co więcej, świat sensoryczny poszczuł ich przeciw sobie. Niektóre osoby sprawiały wrażenie ofiar, inne zaś – oprawców. Świadczyło to o nie lada dywersji. Nie było rady, należało tam wejść i nadstawić karku. Nie miałem zaufania do swojej samokontroli. Ale, jak mawiają gdzieś na wschodzie, lepiej wiedzieć, że się czegoś nie ma, niż pławić się w złudzeniu, że jest odwrotnie.

Do pokoju wszedł Philip. Obok niego dziarsko maszerowała korpulentna szatynka o bystrych brązowych oczach.

–Zebrał pan wywiad? – Omiótł spojrzeniem pracowników. – To dobrze. Będzie pan wchodził? Kiwnąłem głową.

–Doskonale. Będzie panu towarzyszyła nasza specjalistka do spraw jakości. Nino – zerknął na kobietę, jakby była podręcznym pilotem do holowizji – pozwól, że ci przedstawię gamedeka, pana Torkila Aymore'a. Panie Aymore, Nina Rostovsky.

–Miło mi – podszedłem i przycisnąłem usta do pulchnej dłoni.

Staromodny gest przydawał profesji odpowiedniej aury.

Testerzy dziwnie popatrzyli. Trudno było dociec: z odrazą czy kpiną. Greckie przysłowie mówi: „Nie chciej wiedzieć".

–Łoża są tam – Philip wskazał kierunek.

Hala testów była imponująca. Modele leżanek i oprzyrządowanie wywoływały zawrót głowy Gaża, jakiej zażądałem, po prostu mnie skompromitowała. Starałem się ukryć rumieniec zażenowania. Pięćdziesiąt tysięcy? Jedno takie łoże kosztuje dwa razy tyle! Byłem przekonany że aparatura mogła utrzymać gracza przy życiu nawet przez miesiąc.

–Nino, przekazuję pana Aymore'a w twoje ręce. – Fyodorowicz ukłonił się i wyszedł.

Oczywiście. Dyrektor nie będzie zawracał sobie głowy jakimś gamedekiem, pomyślałem ze złością. Ważny jest efekt i efektywność. A że, idioto, chcesz za robotę grosze, to i szacunek ci się nie należy.

–Oto nasze kaski – wyjęła z szafki lustrzane hełmy.

–Bardzo ładne.

Roześmiała się. Miała mocne białe zęby.

–Mnie też się podobają. Musieliśmy je jakoś wyróżnić, wie pan: nowa generacja.

Telepatia.

–Czy pani już była w Telepadromie?

–Oczywiście. Testowałam jego spójność.

–Nie dopadła pani żadna depresja czy złe myśli? Zmrużyła filuternie oczy.

–Jak na razie nie. Właśnie dlatego szef mnie wyznaczył na pańską towarzyszkę.

–Rozumiem. – Rozejrzałem się i wziąłem głębszy oddech. – No to do roboty Gdzie jest prysznic?

Po ablucjach zażyłem gamepill i obserwowałem, jak Nina podłącza zasobniki z płynami. W międzyczasie sprawdziłem na przedramieniu nanowtyczkę, wykonałem kilka przysiadów i nałożyłem kombinezon. Pani Rostovsky zerkała na mnie z nieukrywaną przyjemnością. Chyba dawno nie widziała porządnie zbudowanego chłopa. Pozwoliłem jej na odrobinę radości.

Za chwilę oboje byliśmy gotowi. Owerole testerów były najwyższej klasy Zakląłem w duchu. Mógłbym kupić takie łoże i ubranko… Nie mogłem sobie darować nieszczęsnej kwoty. Dziwna jest natura człowieka. Ledwo przyzwyczaiłem się do myśli, że wykaraskam się z długów, a już znalazłem nowy powód do zmartwienia.

Położyłem się, podłączyłem złączkę, przyjąłem z ciepłych dłoni błyszczący kask i ostrożnie nasunąłem go na głowę. Nie wchodziłem. Czekałem na asystentkę, która, jak się spodziewałem, miała pełnić rolę przewodniczki. Nie chcieli ryzykować, że wlezę w miejsce, gdzie wyszczerzą zęby „tajemnice handlowe". Procedura dewitalizacyjna wyglądała typowo. Samo menu wejścia w świat nie przedstawiało żadnych fajerwerków. Cóż, wersja alfa.

Za chwilę wokół eksplodował raj. Telepadrom był gigantycznym miastem składającym się z dziesiątek zawieszonych w powietrzu platform. Na niebie królowały odcienie oranżu i czerwieni, jakby zachodziło słońce, chociaż było bardzo jasno. Daleko w dole szumiał tropikalny las. Na granicy widnokręgu majaczył ocean. Wszystko było nieprawdopodobnie plastyczne i trójwymiarowe.

–Poszerzyliście rozstaw wirtualnych oczu! – wykrzyknąłem. Nina ubrana była, podobnie jak ja, w lustrzany kombinezon.

–Tak! – odkrzyknęła z zapałem. – Dzięki temu świat jest postrzegany bardziej stereoskopowo! – Fantastyczne!

–Prawda?

–To, to… eldorado! Roześmiała się.

–Szkoda, że nikt pana nie nagrywa. Mielibyśmy świetną reklamę.

Nad nami przelatywały przeszklone furgonetki, wyżej królował gigantyczny spacerowy statek połyskujący chromem i szkłem.

–Nie ma ludzi – stwierdziłem.

–Zaraz to naprawimy Wprowadzę enpeców. Otworzyła bursztynowy katalog i wystukała kilka komend. Za chwilę zaroiło się od powietrznych surferów, przechodniów i rollerów. Przemieszczali się ruchomymi chodnikami, skakali z ramp, kursowali przeziernymi windami, odwiedzali luksusowe hotele i restauracje. W takim miejscu można się zadurzyć na śmierć. Nawet Nina wyglądała pociągająco.

–Wejdziemy na statek pasażerski. Będzie lepszy widok – zaproponowała.

Potrzebowałem obrazu z lotu ptaka. Za chwilę podleciał bezzałogowy szklany prom.

Weszliśmy po rampie i usiedliśmy w puchatych fotelach. Statek bezszelestnie pomknął w stronę giganta.

Liniowiec mógłby sam w sobie stanowić interesujące tło gry Był wielki jak Cotomou. Przez chwilę podziwiałem niebiańską architekturę jego zamczystych nadbudówek, po czym zbliżyłem się do burty. Miasto w dole wyglądało jak spełnienie dziecięcych marzeń. Uruchomiłem aparaturę. Wyostrzyłem obraz i wzmocniłem kontrast. Rozkazałem analizatorowi rozpatrywać nagrywany widok ze wszystkich kątów. Uruchomiłem bibliotekę negatywnych symboli. Procesory Creation Dome były piekielnie szybkie. Obrazy migały jak szalone i wykluczały zbiory jeden po drugim. Nie minęła minuta i było po teście.

–Jak badania? – Rostovsky przestała podziwiać warstwy chmur i podeszła do eterycznego laboratorium.

–Symboli nie ma.

Odetchnęła z ulgą. Podczas wdechu jej piersi bardzo ładnie się wypełniły Torkil, Torkil, jesteś w pracy Uruchomiłem aplikację sprawdzającą integralność świata. To była druga i ostatnia możliwość sabotowania wirtualnych rzeczywistości. Otoczenie mogło się wydawać spójne, ale naprawdę było nielogiczne, jak obrazki Eschera, w których woda płynie pod górę lub mnisi w nieskończoność wchodzą po schodach tworzących zamknięty krąg. W komputerowych światach wprowadzenie anomalii było możliwe. Nie postrzegano ich jako nietypowych zgodnie z zasadą, że człowiek zamknięty w systemie nie dostrzega jego wzoru. Programy rozbijające integralność powodowały, że ludzie nieświadomie wysilali szare komórki, by nadać spójność czemuś, co jej nie posiadało. Efektem było rozdrażnienie i przemęczenie. Program przeczesywał Telepadrom obojętnym mechanicznym wzrokiem, podczas gdy spacerowiec majestatycznie przecinał mleczne obłoczki. Grała uspokajająca muzyka, pachniało wanilią i rumiankiem. Chciało się śpiewać, tańczyć, opalać i kochać.

–Macie tu plażę? – Spojrzałem w stronę połyskującego oceanu.

–Jak najbardziej. Możemy tam polecieć. Zdaje się, że Nina była w podobnym nastroju.

–Za chwilę. Niech to się skończy – wskazałem na zawieszone w powietrzu oko analizatora.

Program nie wykrył odchyleń. Byłem w kropce. Pozostawała improwizacja. Właściwie wychodziła mi nie najgorzej, chociaż w głębi duszy bardzo liczyłem na te aplikacje. Jesteś profesjonalistą, Torkil, nadeszła pora to udowodnić.

–Czy możemy uruchomić funkcję telepatii? – spytałem.

–Oczywiście. – Kobieta otworzyła zgrzebnie wyglądające okno, widocznie tylko dla techników, i wydała odpowiednie dyspozycje. – Możemy zaczynać.

Trema. W końcu za chwilę miał nastąpić pierwszy w moim życiu kontakt myślowy!

–Witaj, Nino – pomyślałem.

–Witaj, Torkilu – jej głos otoczony był lekką aurą pogłosu.

–Echo to zamierzony efekt czy jakieś widmo? – zaciekawiłem się.

–Śladowa pętla – odparła. – Testerzy mówili, że na początku można było ogłuchnąć.

–Nie rozumiem.

–Ja coś myślę, ty to odczytujesz, a robisz to, myśląc, co z kolei odbieram ja, również myśląc, więc odbierasz to ty i tak dalej, aż do wielkiego huku. Technicy założyli jakaś bramkę ucinajcą sygnał powrotny. Teraz jest okay.

–Słuchaj, to działa!

–No! – uśmiechnęła się promiennie. W słońcu Telepadromu wyglądała niemal pięknie. Nie mogłem zrozumieć, jakim cudem w biurze Creation Dome nie zauważyłem jej uroku.

–Nie wyłączaj na razie. Chcę trochę potestować tę telepatię.

–Lecimy na plażę? – wskazała zabudowania na granicy puszczy.

–Zgoda!

Statek niespiesznie zmienił kurs i popłynął w kierunku oceanu.

–Gdzie byli testerzy? – oparłem się o barierkę i podziwiałem dywan lasu.

–Właśnie tu i nad wodą.

Za kilkanaście minut znaleźliśmy się nad turkusowymi falami. Obiekt, który Nina nazywała plażą, był w istocie fantastyczną platformą unoszącą się nad taflą krystalicznie czystej wody. Były tam przeszklone baseny, zejścia kąpielowe, stanowiska do nurkowania, batyskafy i inne cuda. Bezzałogowy statek przewiózł nas w miejsce położone blisko chodnika wchodzącego pod wodę w przezroczystym tunelu. Dookoła pląsali rozochoceni komputerowi plażowicze: muskularni młodzieńcy i perfekcyjnie zbudowane dziewice. Chociaż ich ciała wyglądały jak. skończone dzieła sztuki, o wiele większe zainteresowanie budziła we mnie gorącokrwista asystentka.

–Wejdziemy w tunel? – wskazała kciukiem przezierną tubę.

–Za chwilę. Uruchomię swoje zabawki.

Symbole rozpadu lub miejsca dezintegracji nie musiały pokrywać całego świata. Skrupulatność to podstawa w zawodzie gamedeka.

Po kilkukrotnym przejrzeniu bibliotek byłem już prawie pewien, że problem leżał gdzie indziej. Musiałem uspokoić myśli i skierować je na inne tory. Podwodny spacer wydawał się dobrym pomysłem.

W tunelu muzyka zmieniła nastrój na romantyczny.

–Tu jest – przełknąłem ślinę – fantastycznie. Staliśmy w szklanej rurze zanurzonej w błękitnym oceanie. Dookoła pływały delfiny, wieloryby, ośmiornice i inne nieprawdopodobnie barwne stwory, których jedyną funkcją było wywoływanie pozytywnych wrażeń wizualnych. Promienie słońca przecinały falujący świat mieniącymi się klingami. Czułem się tak błogo, że z trudem pamiętałem o celu misji. Telepadrom był skazany na sukces. Wśród tej scenerii Nina wyglądała jak mityczna syrena. Zajrzałem jej w oczy i ujrzałem… miłość.

–Pan, panie Aymore, też jest fantastyczny – usłyszałem w głowie, gdy przywarłem wargami do jej ust. Upłynęło jeszcze parę chwil, zanim wynurzyliśmy się z tunelu. Z przykrością przypomniałem sobie o obowiązkach. Nie miałem ochoty na powrót. Mógłbym zostać jeszcze kilka dni. A najchętniej – tygodni. Myśl, że sprawa stoi w miejscu, dobijała się do psychiki niczym namolny trzmiel.

–Musimy wracać, Nino – wydusiłem z siebie. W jej oczach pojawił się ból.

Wokół pluskały mityczne stwory, rozbrzmiewał radosny śmiech. Przez chwilę miałem ochotę zostać enpecem.

–Mój konsultant, Harry Norman, ma dostęp do innych programów skanujących. Muszę je skopiować. Potem wrócę.

Łgałem. Być może miał coś w zanadrzu, lecz byłem prawie pewien, że jego aplikacje się nie przydadzą.

–Pan kłamie, panie Aymore? – usłyszałem. Uświadomiłem sobie, że w Telepadromie blaga nie ma racji bytu.

–Nie do końca. Po prostu boję się, że jego cudeńka nie pomogą.

Popatrzyła uważnie. Błysnęła zębami.

–A, to co innego.

–Nino, wracajmy. Nic tu nie wymyślę. Muszę się z tym przespać.

Otworzyła okno wyjścia i wyprowadziła nas do menu firmy Zamrugałem. Oczy musiały się przestawić na mniej trójwymiarowe środowisko. Uruchomiłem procedurę rewitalizacyjną. Fizyczne ciało wypełniło się znajomym mrowieniem. Lekko się poruszyłem. Napiąłem i rozluźniłem pośladki. Upewniwszy się, że mam pełną władzę nad mięśniami, wyciągnąłem ręce i delikatnie zsunąłem kask.

Patrzyłem przez chwilę w biały sufit i przestawiałem percepcję na szarą rzeczywistość. Byłem krok od depresji. Po Telepadromie zwykły świat wydawał się płaski i głupi. Nina nie była już taka piękna. Siedziała na skraju łoża. Na brzuchu fałdowały jej się wielkie, nieapetyczne zwały tłuszczu. Ależ ona ma nadwagę, pomyślałem, chyba ze dwadzieścia kilo. Uśmiechnęła się do mnie. Wcale mi się nie podobała. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

–No i jak, odpowiada ci nasz świat? – spytała z nadzieją w głosie.

–Bardzo – chrząknąłem – interesujący.

–Nie masz… ochoty powtórzyć doznań? – naśladowała głosem holoreklamy.

W pytaniu wyczułem przemyconą zachętę. Nie chciałem się z nią spotykać. Coś było bardzo nie w porządku. Jeszcze przed chwilą tuliłem ją w ramionach i całowałem, a teraz nie mogłem na nią patrzeć!

–Ee, tak, oczywiście, będę musiał kontynuować badania… – plątałem się w zeznaniach i coraz bardziej czerwieniłem.

Chciałbym wytrzeć z pamięci wyraz zawodu na jej twarzy, kiedy przebierała się lekko przygarbiona i ze wzrokiem utkwionym w lśniącej podłodze wzywała szefa.

–Widzę, że panią też w końcu dopadło? – Fyodorowicz nie na darmo był dyrektorem. – Z panem również nie najlepiej? – zdziwił się. – No cóż, jest pan tylko człowiekiem – skonstatował. – Ma pan coś?

–Na razie nic – odparłem. – Potrzebuję kilku dni. I oprogramowania.

Spojrzał gdzieś ponad moją głową.

–Ale niech pan pamięta, że czas jest bardzo ważny. No i – przeszył mnie katowskim wzrokiem – jeśli stwierdzi pan, że sprawa pana przerasta, niech pan nie omieszka o tym poinformować. Nie mamy czasu na amatorszczyznę.

Dotknął mnie do żywego.

Wracałem do domu i próbowałem przeanalizować dziwną przypadłość. Zmęczenie powodowało, że tylko wpatrywałem się w szybę. Padał deszcz. Warsaw City ginęło za parawanem mgły i chmur. Powietrzna taksówka wlokła się w korku. Wiał silny wiatr i lekko kołysało. Kiedy w końcu pneumobil zadokował na właściwym piętrze, wiedziałem, że jedyne, co mogę zrobić, to porządnie się wyspać.

Nie dane mi jednak było wstąpić do słodkiego królestwa Morfeusza. Mimo sporej dawki whisky, podwójnego tuszu i uspokajającej melodii sączącej się z głośników, poczucie winy i wstydu gryzło duszę zatrutymi zębami. Rzucałem się w łóżku, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. W końcu wyłączyłem masaż i usiadłem. Przebrałem się w szlafrok, nalałem jeszcze jedną szklankę przeklętego płynu i stanąłem w oknie. Trzysta czterdzieste drugie piętro to cholernie wysoko. Deszcz ustał, pozostawiając po sobie umyte powietrze. Patrzyłem na rozświetlone miasto przez miodowy pryzmat alkoholu. Stockomville ledwie zauważalnie drżał zawieszony na swoich gargantuicznych linach. Myśli goniły się niczym świetliste węże: jedne za drugimi, jedne za drugimi w sinusoidalnym tańcu, jałowym i podobnym do transu, który – miałem nadzieję – w końcu pozwoli mi zasnąć.

Około czwartej nad ranem udało mi się na tyle zdystansować od wydarzeń dnia, że zacząłem myśleć. Myśleć jak gamedec. I wtedy stało się. Olśnienie uderzyło niczym meteoryt w kredową skałę. Nagle wszystko ukazało się w perspektywie przejrzystej niczym zmyte deszczem powietrze nad Warsaw City. O spaniu nie było mowy Odświeżyłem się, ogoliłem, zanotowałem odkrycia w podręcznym notesie i przygotowałem się do drogi.

Dyrektor Fyodorowicz przyjął mnie z ledwie zauważalnym grymasem nadziei na pokerowej twarzy. Dzielnie milczał do chwili, gdy zamknął starannie drzwi.

–Zdaje się, że chce się pan podzielić jakimiś odkryciami? – usiadł za biurkiem.

–Najpierw zadam kilka pytań, które, mam nadzieję, potwierdzą moją hipotezę.

–Proszę bardzo – znów złożył palce w wieżyczkę. Pewnie dowiedział się na jakimś szkoleniu, że ten gest oznacza pozytywne nastawienie do rozmówcy. Dobrze wiedziałem, jakie jest jego nastawienie.

–Pierwsze pytanie – zajrzałem do notatnika. – Czy pani Nina Rostovsky przebywała w Telepadromie, oprócz, oczywiście, wczorajszego dnia, w towarzystwie innej osoby?

Opuszki palców tworzących wieżyczkę lekko zbielały. Philip zacisnął wargi. Czyżby był na siebie zły że nie zwrócił uwagi na taki szczegół?

–Nie było takiej potrzeby. Nina jest specjalistką od jakości oprogramowania. Testowała urządzenia, enpeców i koordynację świata.

–A telepatia?

–Tym zajmował się team techniczny… Zaraz sprawdzę. – Dotknął konsolowego sensora. – Joanno, sprawdź, czy Nina testowała kaski.

–Tak jest, panie dyrektorze. – odezwała się wisząca w powietrzu głowa sekretarki. – Nie. Robili to Chang, Johnson, Kowa…

–Dobrze, dziękuję – przerwał. – Tylko o to mi chodziło.

Może się powtarzam, ale to naprawdę nie był miły typ.

–Teraz drugie pytanie – rzut oka w notatki. – Czy alfatesterzy wchodzili pojedynczo?

–Ależ skąd! – obruszył się. Wieżyczka rozpadła się na pojedyncze belki palców. – To nie miałoby sensu! Wchodzili po dwie, trzy, a nawet cztery osoby. – I testowali telepatię?

–Naturalnie.

–Nina mówiła o pętli, jaką wykryliście podczas pierwszych prób…

–Tak, rzeczywiście – jego wargi zwęziły się, jakby miał zamiar opisać bardzo precyzyjną czynność. – Słowa nakładały się na siebie wskutek wielokrotnego kursowania między nadawcą i odbiorcą. Zlikwidowaliśmy usterkę.

–Pętla powodowała nasilenie sygnału, prawda?

Fyodorowicz nie należał do ludzi szczycących się cnotą cierpliwości.

–Już powiedziałem, że problem został zlikwidowany, niech pan nie szuka rozwiązania tam, gdzie go nie ma!

Zamilkłem, szukając odpowiednich słów. Nie chciałem przebywać w jego towarzystwie dłużej niż potrzeba.

–Czy zastosowano również blokadę pętli emocjonalnej?

Zesztywniał. Patrzył szklanym wzrokiem, jakby próbował sobie przypomnieć, jak się nazywa. Mechanicznie nacisnął sensor. Ponownie pojawiła się głowa sekretarki.

–Joanno, wezwij do mnie Whittakera, prędko. Zerwał połączenie, zanim usłyszeliśmy potwierdzenie. Siedzieliśmy w milczeniu przez chwilę ciągnącą się w nieskończoność. Śmieszne: mimo że nie pracowałem w Creation Dome, czułem się jak pracownik na dywaniku. Zacząłem się pocić. Nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli teoria się nie sprawdzi, dyrektor wydziału RD nie będzie się hamował w okazywaniu rozczarowania. Wreszcie drzwi otworzyły się i wmaszerował wysoki brunet o zdecydowanym spojrzeniu.

–Wzywałeś mnie, Phil? – spytał miękkim głosem.

Chyba tenor koloraturowy.

–Tak, siadaj, proszę.

Ten Whittaker musiał być kimś ważnym, skoro spotykał się z taką uprzejmością.

Wokół oczu Fyodorowicza pojawiły się zmarszczki skupienia.

–Które telepatyczne kanały obejmują nasze hełmy?

Whittaker zrobił minę upodabniającą go do zdziwionego konia.

–No wiesz, telepatia to telepatia. Po prostu sygnały z mózgu odpowiednio wzmocnione…

–Dobrze – przerwał – a jak zakładaliście tę blokadę pętli?

–No jak – brunet poruszył łokciami niczym wodewilowy tancerz – wyselekcjonowaliśmy werbalny sygnał i zaprogramowaliśmy bramkę.

Odetchnąłem z ulgą. Fyodorowicz odchylił się na krześle i – jak się zdawało – uszło z niego trochę powietrza.

–Gratuluję, panie Aymore. Jeśli będzie pan potrzebował referencji, służę panu.

W tym momencie niemal go polubiłem.

–Mogę wiedzieć, o czym mówicie? – spytał Whittaker.

Philip wychylił się do niego i poklepał lekko po policzku.

–Pętla emocjonalna! – zaśmiał się. – Przeoczyliśmy ją, Jerry! Rozumiesz!? Trzeba odcedzić kanał uczuciowy i też założyć bramkę! Koniec kłopotów!

–Jak to? – Brunet wciąż nie rozumiał.

–Panie Aymore… – dyrektor wykonał zapraszający gest.

–Wytłumaczę panu – odezwałem się. – Załóżmy, że do Telepadromu wchodzi dwoje ludzi. Włączają funkcję telepatii. Teraz wystarczy, że jedno podoba się drugiemu chociaż w minimalnym stopniu. Inicjator odczuwa, powiedzmy, sympatię. Jest ona odbierana przez drugą osobę… i tak to się powinno skończyć. Jednak wskutek braku emocjonalnej bramki impuls wraca do właściciela, nakłada się na pierwotny sygnał, dając poczucie wzrostu emocjonalnej więzi, i mknie znów do odbiorcy, któremu także zaczyna się wydawać, że wzmaga się w nim zainteresowanie inicjatorem. Powstaje błędne koło, można powiedzieć, perpetuum mobile…

–Sprzężenie zwrotne dodatnie – Whittaker wszedł mi w słowo, patrząc wzrokiem proroka w niewidoczne dla zwykłego człowieka przestrzenie.

–Powstają kolejne uczucia nadbudowane na poprzednich – kontynuowałem – i ludzie się zwyczajnie w sobie zakochują! Potem wychodzą i spotyka ich straszna niespodzianka: ci, którzy romans zainicjowali, czują się oszukani, a ci, którzy mu ulegli, maj ą poczucie winy!

Twarz Whittakera rozjaśniła się.

–Rozumiesz, Jerry? – Philip chichotał – Powiedz, ile czasu zajmie ci selekcja sygnału?

–Razem z testami… dwa miesiące.

Fyodorowicz nieco spochmurniał. Ułożył wargi w trąbkę. W każdym człowieku tkwi dziecko, nawet w dyrektorze. Westchnął.

–Trudno. Przebolejemy I tak nikt nas nie wyprzedzi. – Spojrzał na mnie – Jestem panu winien głęboką wdzięczność. Nawet pan nie wie, ile znaczy dla mnie pańska pomoc.

Pewnie, że nie wiem. Głupek ze mnie. Pięćdziesiąt tysięcy. Ugryzłem się w język.

–Pana namiary mam w systemie – ponowił – należność prześlę jeszcze dzisiaj.

A jednak ugięły się pode mną kolana. Tak przyzwyczaiłem się do długów, że poczułem niemal tęsknotę. Wyszedł zza biurka.

–Ale niech mi pan powie – zatrzymał się i podrapał w podbródek – dlaczego testerzy nie powiedzieli wprost, co się tam dzieje? Łatwiej by nam było dojść do przyczyny…

–A pan by powiedział? – spytałem.

Zmarszczył brwi. Uśmiechnął się i ledwo dostrzegalnie kiwnął głową.

–Dziękuję bardzo – wyciągnął rękę. – No tak… – zamyślił się – zdaje się, że to wszystko?

–Niezupełnie – skrzywiłem się i wyjąłem z teczki bukiet róż. – Mam tu jeszcze jedną sprawę do załatwienia…

3. Zawodowiec

Jedna z moich najdziwniejszych przygód zaczęła się wietrznego październikowego poranka. Za oknami siąpił napastliwy deszcz, muzyka sącząca się ze spikerów była krzykliwa i głupawa, a gabinet tonął w szarych cieniach wywołujących rozdrażnienie. Podczas takiej pogody człowiek ni to marznie, ni się poci, klimatyzacja głupieje, podobnie zresztą jak autoluksy, które niespodziewanie zapalają się, by zaraz zgasnąć. Tonąłem we frustracji i zaczynałem się zastanawiać, którą otworzyć butelkę: Jacka Danielsa czy Johnny Walkera. Zziębnięte kolana cicho wołały, bym je przykrył nanopledem, lecz zbyt zdrętwiałem, żeby wyciągnąć rękę. W końcu, zdesperowany, podszedłem do barku. Nagle rozległ się cichy gong poczty. Właśnie zrywałem plomby z Danielsa. Nie odstawiłem butelki: nalałem ukochany płyn w kryształową szklaneczkę i wysączyłem mały łyczek. Jestem uratowany, pomyślałem z ulgą.

Zerknąłem na ekran.

Panie Aymore, jeśli chce Pan zarobić konkretne pieniądze, zapraszam do siebie jutro, godzina 10.00.

Przekaz był anonimowy, ale podano adres. Willanou? Luksusowa dzielnica. Kocham konkretne pieniądze i tajemnicze anonimy.

Willanou to obszar potentatów: zamczyska, hacjendy siedliska i… graville, ostatni krzyk mody. Mój zleceniodawca mieszkał właśnie w latającym domu. Błyszczące płaszczyzny skośnych elewacji zdradzały, że gmach uruchomiony został niedawno. Taksówka zaparkowała przy rampie. Wręczyłem kierowcy kartę i czekając na dokonanie transakcji, obserwowałem siedzibę. Liczne detale ukształtowano zgodnie z trendem neoartdecor: płaskorzeźby naśladujące meksykańskie i azteckie motywy rzygacze wystawiające kwadratowe pyski poza zarys ścian, futryny okien i drzwi – wszystko stapiało się w spójny artystycznie obraz stylizowanego ośmiościanu.

Odebrałem plastik i wyszedłem na platformę przed wejściem. Powietrze wypełniał zapach lawendy i jaśminu. Pyszniący się pod domem ogród miał, jak się domyśliłem, oddzielny system pogodowy. Jaśmin w październiku? Niektórym to się powodzi… Na misternie zdobionych drzwiach zapaliła się zielona kontrolka, po czym płaszczyzna z westchnieniem odsunęła się w bok. Wnętrze było zadymione i ciemne. Woń przywodziła na myśl wschodnie kadzidełka. Trafiłem do jakiegoś g~uru? Nie lubię fanatyków. Zza sinych kłębów wychynął pomarszczony, łysy mężczyzna, którego czaszkę pokrywały liczne plamy przebarwień. Pod zapadniętymi oczami obwisały zielone skórzaste worki. Nie wyglądał dobrze.

–Torkil Aymore… – wydukałem.

–Wiem, niech pan wchodzi.

Wskazał przejście do salonu. Ruchy miał zaskakująco energiczne. Usiedliśmy naprzeciwko siebie w biofotelach. Ze wszystkich sił starałem się nie myśleć, ile kosztowały Zaparzył kawę i podał mi filiżankę. Zaciągnąłem się podniecającym i zniewalającym aromatem. Pomyślałem, że za paczkę takiego brązowego proszku zrobię wszystko. Sam pił wodę. Dostrzegł moje zdziwione spojrzenie.

–Szkodzi mi.

Rozejrzał się po podłodze, jakby szukał zgubionego wątku. W ciszy słychać było miękki syk tlącego się kadzidła.

–Nie wie pan, kim jestem? – głos miał jedwabisty i w jakiś niepojęty sposób podobny do wszechobecnego dymu.

–Wysłał pan anonim…

–Nie doszedł pan po adresie?

–Skoro pan nie życzył sobie, bym znał jego tożsamość…

Zerknął spod brwi. W oczach błysnęło zaskoczenie.

–Mówi pan prawdę. Zastanawiające… Nie korciło pana?

–W tym przypadku prawda ma tylko jeden wymiar – wypaliłem.

Co dokładnie miałem na myśli? Chyba atmosfera wnętrza pobudziła we mnie filozoficzny nastrój.

Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Bezbarwne usta lekko obwisały.

–Nazywam się Peter Kytes.

Podskoczyłem. Biofotel zareagował wzmożonym masażem.

–Peter „Crash" Kytes? – spytałem na wdechu. Skinął głową. Przytknąłem palce do skroni, żeby pozbierać myśli. Jeden z najsłynniejszych zawodowych graczy. Legendarny „Crash" z drużyny Bezbolesnych. Jako jedyny w historii świata Goodabads w jedenastu kolejnych meczach przyłożył pieczęć. Zawodnik, który pobił rekord skali bólu. Miałem sto pytań, lecz czułem, że powinienem uważać na każde słowo.

–Pan milczy – stwierdził z zadowoleniem. Miałem wrażenie, że czyta w myślach. – To dobrze o panu świadczy – Martwe wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Zęby z pewnością miał sztuczne. – Widzę, że nie myliłem się co do wyboru. Smakuje panu kawa? – Obłędna.

–Dostanie pan całą paczkę. Mnie i tak się nie przyda. Usłyszałem anielskie chóry Zakaszlał. Po chwili zrozumiałem, że to śmiech.

–Ogląda pan rozgrywki Goodabads? – zapytał.

–Absolutnie – przytaknąłem gorliwie. Wygłupiłem się jak uczniak. Trochę godności, Torkil. – Bardzo je lubię – dodałem, starając się zmienić ton i postawę. Bez powodzenia.

–Czyli zna pan reguły? – Naturalnie.

–Grał pan kiedyś?

–W Goodabads? Dawno temu. Więcej w podobne: Keep Champions, Crying Guns…

Zamyślił się.

–Taak… Sprawdzałem pana wyniki.

A więc warto było oprzeć się pokusie konfabulacji. – Jak na dość krótki klanowy staż był pan niezły. – Dziękuję.

–Dobrze – podniósł ton, prostując się. – Wystarczy tych pogaduszek. Panie Aymore… – znów spojrzał w podłogę. – Jestem chorym człowiekiem. – Przerwał. – Lekarz oznajmił, że nie powinienem już grać. Moje ciało… mogłoby tego nie przeżyć.

Miałem wrażenie, że znajduję się w tajemniczej krypcie i rozmawiam z przedziwnym gnomem. To pewnie przez ten dym.

–Co pan ma na myśli?

Maskowatą twarz wykrzywił grymas zniecierpliwienia.

–Gram od dziesiątków lat. Zaczynałem, gdy pana na świecie nie było. Nie było też gamepilli. Braliśmy inne specyfiki, niezbyt zdrowe… – ciemne oczy matowo połyskiwały -…trochę mnie… popsuły A teraz – podniósł głowę – nawet teraz przeciągam strunę i siedzę w sieci za długo… Zna się pan trochę na farmakologii? – Worki pod jego oczami wydały mi się większe i bardziej zielone niż na początku. – Jeśli człowiek przesadzi sto razy, a ja – zakaszlał – robiłem to częściej, organizm zaczyna z gamepillem rywalizować. – Zauważył moje zdziwienie. – Zastanawiał się pan kiedyś, czym jest ten proch? Substancją chemiczną? Blokerem? Nie, proszę pana, nie byłby tak drogi. Jedna kapsułka zwiera kilkadziesiąt miliardów nanobotów. Pieprzone minirobociki. Część z nich wmontowała się we mnie na stałe. Normalnie impulsy synaptyczne je wyłączają. Ale… – potarł kark. Zauważyłem, że dłonie, podobnie jak skóra głowy, pokryte są ciemnymi plamami. – W moim przypadku część zmutowała. Jestem permanentnie struty. Poddaję się mikrodializom.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю