Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 14 (всего у книги 17 страниц)
–Popisują się – stwierdził Norman.
Chłonąłem widok, zdając sobie sprawę, że za kilka lat nie będzie niczym niecodziennym. Coraz więcej zoenetów przebąkiwało o przenosinach z nieruchomych netombów do nowocześniejszych nośników.
–Są jak kosmonauci na obcej planecie: też w skafandrach, niczego nie zjedzą, nie poczują zapachu… Czy pewnego dnia będę się tak przechadzał z Anną?
Przysłowie mówi, że nieszczęścia chodzą parami. Mnie też tak się zdawało, póki nie usłyszałem pukania do drzwi. Rzadko przyjmuję gości. Ostatnio był tu Harry, chyba ze trzy lata temu. Zjawił się też Peter „Crash" Kytes w zbroi motomba. Aha, i w grze Otchłań, choć wirtualnie, pojawili się Norman, diabeł imieniem Lirot oraz piękna Pauline Eim. Tym razem gamedekini postanowiła wpaść naprawdę.
–No co? – przecisnęła się obok mnie w progu. – Rewizyta!
Jeszcze pod wrażeniem dotyku sprężystych piersi, które otarły się o mój tors, starałem się zrozumieć jej wypowiedź. Prawda. Byłem u niej dwa razy: gdy rozgryzałem sprawę wielebnego Raymonda Hallowaya i po szalonym rajdzie w ramionach opancerzonego „Crasha". Dlaczego akurat teraz? Powlokłem się za nią do salonu.
–Ładnie tu – usadowiła się w fotelu. – Poproszę drinka.
–Słomkowego, pomarańczowego czy fosforyzującego? – spytałem przez ramię.
–Pierwszy to żubrówka z sokiem jabłkowym – zgadywała – ostatni pewnie gin z tonikiem, a to środkowe? Campari z wyciśniętą pomarańczą? Przytaknąłem.
–W takim razie żaden z nich. Przezroczysty na skałach.
–Martini z lodem?
–Dodaj kroplę wódki.
–Uu. Jest… – zerknąłem na chronometr – dwunasta. Tak wcześnie?
–A co to? Drobnomieszczańskie przesądy?
Miała rację. Sam uważałem je za niedorzeczne. Nalałem i sobie. Zlustrowałem swoje ubranie. Na szczęście było czyste. Dobrze, że zjadłem. Inaczej nie mógłbym pić, a z ust jechałoby mi środkiem odkażającym.
Kiedy w żołądku, a potem w głowie zrobiło się ciepło i przyjemnie, uznałem, że wizyta gamedekini to wcale dobry pomysł. Na stole skrzyło się szkło, z głośników płynęła kołysząca muzyka.
–Pauline – odezwałem się, nalewając płyny – jak to jest być kobietą?
–Chodzi ci o menstruację, orgazm i te sprawy? – wyciągnęła rękę po alkohol.
Była jak zwykle nienagannie ubrana: oczywiście mini, oczywiście kabaretki, biała bluzka z żabotem i czarne włosy upięte w kok. Typ Hiszpanki. Może nie mój ulubiony, ale z pewnością miły dla oka.
–Nie, w zasadzie o bycie jako takie – odparłem po chwili. – Wolałabyś być czy nie być?
–Kobietą? Co za pytanie. Oczywiście, że być! – A wirtualnie? Chciałabyś żyć jak zoenetka?
–Mam to w planach. Jeśli zamierzasz zaprosić mnie do łóżka, informuję, że takie tematy raczej nie działają pobudzająco.
Nie zdołałem ukryć zaskoczenia. Poruszyłem się jakoś niezgrabnie i rzuciłem jej głupie spojrzenie. Udała, że nie widzi.
–Jeśli chodzi o zoenectwo – podjęła – wystarczająco dużo kłopotów mam z Kononem.
–Smyk się buntuje?
–Jak cholera. Marudzi, że Brahma jest nudny. Otrząsnęła się. Poprawiła włosy. Wiedziała, że przy tym ruchu okrąglej ą piersi.
–Wracając do tematu, może zrobiłbyś trochę głośniej? – wskazała na spikery.
Do jakiego tematu?! Stanąłem przy klawiaturze i pokręciłem kółkiem. Głośniki nasiliły masaż klatki piersiowej miękkimi basami. Zapatrzyłem się na panoramę Warsaw City Mam roztrojenie jaźni. Jedna kobieta tam, w Rajskiej Plaży, duch, cyfrowa, choć w dotyku jak aksamit. Druga też tam, rudowłose wcielenie realnej nieznajomej. Trzecia tu. Organika. Jelita w środku. Jak się nie umyje, to śmierdzi. Tyle że teraz i na ogół jest bardzo czysta… Przypomniałem sobie wyuzdany seks z Twisted Perverted, który prawdopodobnie odbyłem właśnie z nią, choć oficjalnie nigdy tego nie potwierdziła. Wyzwolona…
–Tak dawno nie robiłam tego na żywo, że postanowiłam odświeżyć wrażenia.
Odwróciłem się. Rozpinała bluzkę. I tak niezaprzeczalnie żywa…
Seksuolodzy twierdzą, że najprzyjemniejszą częścią aktu nie jest szczytowanie, lecz immisja. Zgadzam się z nimi, zwłaszcza gdy opierasz podbrzusze o niewiarygodnie sprężystą pupę.
Plecy jak najpiękniejsze skrzypce. Ja w niej. W tym miejscu łączyliśmy się, jednoczyliśmy, stapialiśmy. Właśnie tam byłem kobietą. Wsuwanie i wysuwanie symbolizowało oddalanie i łączenie tego, co męskie i żeńskie. Mogłem się oświadczyć, wyznać dozgonną miłość, zgodzić na wszystko. Jęczałem i kląłem. Chichotała. Musiał ją bawić sprzęg przekleństw i nabożnej czci, jaką oddawałem jej ciału. Gdyby tylko wiedziała, co w niej widzę… Odwróciła się na wznak. Spojrzałem na cudowny wykrój brzucha i pogalopowałem w wir spełnienia.
Leżeliśmy obok siebie. Przed oczami wirowały miraże, które się ukazały podczas zbliżenia: wielomasztowe jachty o niebotycznych rufach i bukszprytach wysuniętych daleko w przód, porty morskie, Arabowie w ozdobnych turbanach…
–O czym myślisz?
–O wizjach, jakie miałem…
–Miałeś wizje?!
–Gdy człowiek obcuje z dziełem sztuki…
Roześmiała się.
–Głupi jesteś.
Po co mi ta Anna? Źle mi z Pauline?
–Masz przekaz, masz przekaz – odezwał się alt komputera, a ja, powodowany głupim odruchem, wyciągnąłem rękę do pilota.
–Witaj, Torkilu – na ekranie widniała anielska twarzyczka Steffi w koronie płomiennych włosów. Przełknąłem ślinę.
–Zgodnie z twoją prośbą dzwonię, ale że bardzo się denerwuję, postanowiłam nagrać wypowiedź i po prostu ją przesłać. W ten sposób jakoś sobie poradzę ze stresem i nie powiem niczego głupiego…
Kątem oka dostrzegłem sztywną twarz gamedekini. – Wiesz, gdy wczoraj rozmawialiśmy, ta Anna powiedziała, że jesteście w miejscu dla zakochanych, to mnie bardzo zasmuciło… – zagryzła wargi.
Eim chciała zagryźć mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Steffi odetchnęła.
–Jak widzisz, kolor włosów pozostał ten sam, jak prosiłeś. Twój wzrok na końcu rozmowy podtrzymał mnie na duchu. Mam nadzieję, że się nie pomyliłam. – Spojrzała melancholijnie. – Odezwij się do mnie. Trochę… – przekrzywiła głowę – tęsknię.
Przekaz dobiegł końca. Gamedekini wyskoczyła z pościeli i zaczęła się ubierać.
–Bierzesz się za nieletnie?
Namawianie, żeby została, nie miało sensu.
–Przecież wiesz, że równie dobrze może być staruszką – zripostowałem.
–Widzę, że to dziecko. Po latach spędzonych w światach człowiek wyczuwa takie rzeczy. Ile ma wiosen?
Naciągnęła pończochy.
–Skończyła osiemnaście…
–No to masz szczęście. Miło z nią było? – poprawiała biozłącza na spódniczce.
–Miałem zlecenie…
Głupio się czułem, leżąc w pościeli i patrząc, jak szykuje się do wyjścia. Szybko jednak oceniłem, że przy jej błyskawicznym tempie, zanim zdążę włożyć nogę w drugą nogawkę, ona już zamknie za sobą drzwi. Nie ruszałem się, żeby zachować jasność myśli.
–Ciekawe. Teraz gamedecy zajmują się właśnie tym? – wysapała, poprawiając mankiety bluzki.
–Czy jesteś zazdrosna?
–A Anna, o której wspominała, to może ta enpecka w bikini, która cię zaczepiła podczas otwierania Brahmy?
–Tak…
–O! Panu Torkilowi nie wystarczają już organiczki i panienki w sieci? Jeszcze programy posuwa?! – Ależ Pauline, przecież oficjalnie my nie jesteśmy razem.
Miała czerwone policzki.
–Pauline…
Zacięła usta. Szukała walkteła.
–Pauline, jeśli jesteś zazdrosna…
Jakaś narcystyczna część mojej natury domagała się, żeby to usłyszeć. Ależ ze mnie głupiec. Oczywiście, że była zazdrosna. Dotarło to do mnie dopiero po trzaśnięciu drzwi.
Pogoda, jak zwykle w Rajskiej Plaży, sprzyjała miłosnym wyznaniom: lekki wiatr, słońce, zapach morza i muzyka wypełniająca eter romantycznymi tonami. Nie byłem zdecydowany, co powiedzieć Annie. Postanowiłem płynąć z prądem: co będzie, to będzie.
Po lekkim lunchu wygrzewaliśmy się na leżakach grawitacyjnych. Ustawiłem powolne obracanie wokół długiej osi. Po dziesięciu rewolucjach czułem się jak baran na rożnie.
–Ann – nie wiedziałem, jak zacząć. – Czy chciałabyś zobaczyć realium?
–Widziałam – mruknęła. Obracało ją wokół osi strzałkowej. Zachowywała się jak śmigło samolotu. – W newsach, serwisach. Jest takie jak Brahma, prawda?
Łyknąłem ze słomki. – Tak.
–Tylko że trochę brzydsze i są na nim znaki… Oderwałem usta od spiralnie pomalowanej rurki. – Znaki?
–Ślady… upływu czasu. – poprawiła rękę pod po liczkiem. – Realium się starzeje, prawda? Uśmiechnąłem się.
–Od milionów lat…
Następnych kilkanaście minut spędziłem w błogim niebycie, obserwując lazur nieba, surferów i po wolne spacerowce konkurujące z cumulusami.
–Ann, chciałem cię o coś zapytać.
Otrząsnęła się z drzemki. Złożoność jej programu była zadziwiająca.
–Czy… czy nie chciałabyś się rozwi… To jest, czy nie chciałabyś wejść do… dibeka?
–Dibeka? – czarne źrenice okolone turkusowymi tęczówkami rozszerzyły się. – Chcesz ze mnie zrobić człowieka?
Tylko patrzyłem.
–Ależ – przełknęła łzy – oczywiście, że chcę! Naprawdę? Naprawdę to dla mnie zrobisz?
Zeskoczyła z przeziernych poduch. Zrzuciła mnie z moich. Poturlaliśmy się po wydmie. Przyjąłem uścisk.
–Mam taki… – wydusiłem z trudem, bo tak mocno mnie przytulała -…zamiar.
–To cudownie!
Rzecz jasna, nie miałem pojęcia, czy coś czuję, czy tylko zachowuje się, jakby czuła.
Pocieszała mnie myśl, że wkrótce ta kwestia przestanie mieć znaczenie.
–Ann, tylko jedna prośba.
Rozstawaliśmy się po wschodzie słońca. Gdzieś daleko pokrzykiwały mewy.
–Słucham?
–Zrobię to dla ciebie. Staniesz się diginetką, ale to nie oznacza ślubu.
Wreszcie to wykrztusiłem. Przez chwilę patrzyła w piasek. Uśmiechnęła się. W tym uśmiechu była wolność.
–Chcesz zachować niezależność? – Właśnie.
–To chyba oczywiste?
Może dlatego tak ją kochałem?
–Spotkajmy się w wirtualnym laboratorium – zaproponował Levi Chip.
–Dlaczego wirtualnym? – zdziwiłem się.
–Maszyny, kable, monitory, klawiatury nie są w stanie zastąpić dobrze zaprojektowanego sieciowego menu. Obejrzy pan wszystko szybko, dokładnie i w dowolnym powiększeniu.
–Zgoda.
Zapadając się w fotel, miałem wrażenie, że odchodzę w inny świat.
–Co my tu mamy… – przedstawiciel Blue Whales Interactive rozglądał się po wielkich holoekranach. Na jednym wyświetliła się lista.
–Świetnie – podjął. – Niech pan pozwoli – wskazał materializujący się fotel.
Przygasło światło.
–Gotowy? Odprężony? – roześmiał się.
Był naprawdę dobrym handlowcem. Poruszyłem barkami.
–To spory stres – przyznałem.
–Zaradzimy – wystukał polecenie.
Po moim ciele rozeszły się relaksujące masażowe impulsy Zamruczałem.
–Widzę, że pan się nie opiera – skomentował. – Czemuś takiemu? Nigdy!
Dał mi kilka minut. Masaż rozpłynął się w dreszczykach podobnych do kropli deszczu.
–Już? Skinąłem głową.
–A więc do roboty Na początek sfera archetypowa, czyli podświadomość kolektywna… Jak pan sądzi? Matryca rasy czarnej, żółtej, białej, czerwonej?
–Zanim… – zająknąłem się – przystąpimy do wyboru, chciałbym się jeszcze upewnić…
–Tak?
–Co w zasadzie będziemy robić? – W jakim sensie?
–Czy będziemy konstruować duszę z kawałków psychik, które magazynujecie w banku danych? Złapał się za głowę w udawanym geście pokuty. – Czy to możliwe, że nie wyjaśniłem tak podstawowej sprawy?!
Uśmiechnąłem się. – Możliwe.
Wyłączył ekran wyboru i wystukał coś na transparentnej konsolce. Monitor wyświetlił schemat mózgu.
–Nie będziemy kompilować psyche pana ukochanej z fragmentów innych jestestw. To byłoby żałosne. – Więc z czego?
Potarł policzki, jakby chciał pobudzić krążenie. Jakże uparta jest ludzka natura. Nawet w cyfrowym otoczeniu potrzebuje kinestetycznych bodźców.
–Pan pozwoli – zaczął – że zanim odpowiem na pytanie, posłużę się krótkim wstępem. Może po wysłuchaniu sam pan znajdzie rozwiązanie. W końcu jest pan gamedekiem? – Uśmiechnął się zaczepnie i odwrócił do klawiszy.
–Wyobraźmy sobie mózg noworodka.
W przestrzeni ekranu pojawił się rotujący obiekt. – Organ ten, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, w zasadzie nie wie, do czego jest przeznaczony.
–Ciekawe.
–Nieprawdaż? Nerki nie potrzebują szkolenia, żeby pojąć, jak filtrować krew, wątroba bez zbędnych pytań obejmuje rolę metabolicznej fabryki, serce ssie i pompuje, jakby nigdy nic innego nie robiło, płuca pracują niczym kowalskie miechy i tylko ten szary, pofałdowany zlepek tkanki nie bardzo może się połapać w zadaniach, jakie ma spełniać.
–Ma pan rację. Dziecko nie umie chodzić, koordynować ruchów…
–O prawidłowym postrzeganiu – wszedł mi w słowo – czy komunikowaniu nie wspominając.
Na ekranie pojawiły się pulsujące linie łączące mózg z oczami, uszami, jamą ustną i skórą.
–Co więc robi nasz pupilek? Gromadzi informacje.
–Słusznie czyni – przyznałem.
–Ale – uniósł palec jak trefniś, który ma zaskoczyć monarchę celną pointą – nie robi tego chaotycznie.
Projekcja ukazała obszary kory i wnętrza narządu, pulsujące barwami.
–W końcu jest to mózg, a nie śmieciarka. Informacje są selekcjonowane i porządkowane. Pytanie: jak szarak to robi, skoro nie wie, z czym ma do czynienia?
–Bo… – zmarszczyłem brwi i wytrzeszczyłem oczy by się lepiej skupić – ma specyficzną strukturę? – Brawo! – wykrzyknął. – Mózg organizuje dane zgodnie z indywidualną, swoistą strukturą! Jaki mózg, taka dusza!
–Jeśli dobrze rozumiem, kształt naszej psychiki w dużej mierze zależy od…
–Kształtu mózgu: oczywiście nie rzeźby postrzeganej makroskopowo, ale wewnętrznej organizacji. Zastanowiłem się.
–Trochę już rozumiem, ale wolałbym, by to pan odpowiedział na pytanie, które postawiłem na początku.
Skinął głową.
–Rodzimy się ze zdeterminowanym układem neuronów. Impulsy psychiczne w trakcie życia trochę go modyfikują, ale generalnie pozostaje ten sam. Psyche zależy od konstelacji komórek nerwowych. Gdybyśmy chcieli włożyć pana duszę w dibek, zrobilibyśmy grawitacyjny odcisk mózgu, stworzylibyśmy jego syntetyczny odpowiednik i przenieśli elektryczny układ, czyli pana jaźń, do nowego mieszkania. – Znam procedurę.
–W przypadku Anny zrobimy coś zgoła przeciwnego. Najpierw ustalimy konstrukcję psychiki, a później zrobimy z niej coś w rodzaju odlewu, na podstawie którego zbudujemy dibek.
–Czyli, powracając do pytania, nie skopiujecie fragmentów psychiki z zapamiętanymi obrazami, dźwiękami, przeżyciami, a jedynie struktury, gdzie te rzeczy są zapisane?
–Bingo. Odetchnąłem.
–Chyba rozumiem. – Pokiwałem głową. – I dziękuję za gratisowy wykład.
Wyszczerzył zęby.
–Wpisany w cenę usługi.
Ponownie otworzył ekran wyboru podświadomości kolektywnej.
–A więc jak? Wydąłem wargi.
–Czy nie wszystko jedno? W końcu to obszar wspólny.
–Może tak, może nie, ma pan wybór. – Rasa czarna? – strzeliłem. Spojrzał zdziwiony.
–Najmniej zniekształcona – wyjaśniłem. – Pierwotna? Niby tak. Odhaczone.
Na monitorze zniknął pierwszy wiersz z listy.
–Teraz warstwa pamięciowa. Na razie pustawa. Rzecz jasna włożymy tam trochę wiedzy ogólnej, o czym później, oraz wspomnienia z Rajskiej Plaży. Pan wie, że miała innych mężczyzn?
–Podobnie jak wiele organiczek.
–Tak… – podrapał się w brodę. – Tyle że podrywanie facetów było jej, jakby tu powiedzieć, zawodem.
Była prostytutką?! Ciemności umysłu rozświetliła paniczna myśl. Nie prostytutką, tylko romantyczną dziewczyną szukającą partnera, odezwał się uspokajający głos.
–Rajska Plaża to miejsce dla samotnych serc – przypomniał Chip. – Anna jest programem towarzyskim…
–Niby o tym wiedziałem, ale nigdy nie przykładałem wagi… – odezwałem się niepewnie. – Ale niech pan powie, gdy mnie tam nie ma, ona nie wiąże się z innymi?!
–Oczywiście, że nie. Wypuściłem powietrze.
–Ma wbudowany moduł wierności. Jeśli jesteście parą, ktoś musiałby naprawdę się postarać, żeby was rozerwać.
–Tak jak w życiu? – Tak jak w życiu. Rozwinął kolejny zbiór.
–Struktura podświadomości indywidualnej kobiet sukcesu: artystek, biznesmenek, wykonawczyń wolnych zawodów typu lekarz, nauczyciel, psycholog, filozof, chemik, fizyk, astronauta, ma pan pełną listę.
Ekran zaroił się od punktów i podpunktów. Zlustrowałem zestawienie.
–Może pan rozszerzyć hasło: „Artystki"?
–Służę.
–O, tego szukałem. Pisarki.
Znów zdziwienie. Podobały mu się wybory czy wręcz przeciwnie?
–Jest pan pewien?
–Raczej tak. Rozbudowana fantazja implikuje zamiłowanie do gier.
–Zgadzam się. Sam podobnie bym postąpił. No, to mamy za sobą. Teraz sfera świadomości, można powiedzieć, centrum dyspozycyjno-kierowniczego. Najmniej stabilne układy Duże różnice. Oto lista sławnych kobiet, które zgodziły się na skan.
Ekran powiększył się i zaroił od mrowia nazwisk.
–Chryste, ile ich jest?
–Kilkanaście tysięcy i wciąż przybywa – Chip nie krył dumy.
–Gratuluję.
–Proponuję kompilację co najmniej dziesięciu typów. Dla pełnego zrównoważenia i zatarcia podobieństw.
–Niech pan mi coś wybierze.
–Pan żartuje.
Potarłem kąciki oczu.
–Jej obecny charakter bardzo mi odpowiada. Musieliście czerpać skądś wzorce.
Zastanowił się.
–Trochę mi pan pomógł. Jej numer to… – 345.00012
–Pamięta pan?
–W końcu jest moją wybranką. Znowu to spojrzenie. Wystukał kod.
–Matrycę oparliśmy na sześciu nazwiskach. Musi pan dodać cztery.
–Dowolna poetka, żeglarka, gospodyni domowa i tancerka.
–Niech będzie…
Wydał dyspozycje. Z ekranu zniknął podpunkt.
–Przechodzimy do sfery motorycznej. Spodziewam się, że chciałby pan, żeby była wysportowana? Spojrzałem na listę.
–Akrobatka. Ekran zmienił się.
–Układ wegetatywny Czyli umiejętność panowania nad odruchami.
–Joginka – wybrałem ze zbioru. – Przerwa?
–Nie, idźmy dalej.
–Wedle życzenia. Sensoryczny typ wyobrażeniowy, dźwiękowy czy kinestetyczny?
Zmarszczyłem czoło. – Czyli?
Levi uśmiechnął się.
–Ma zwracać uwagę na pana wygląd, głos czy dotyk?
–Może… – lekko się podnieciłem – miks kinestetyczno-dźwiękowy.
Zawsze uważałem, że kobiety najlepiej reagują na tembr mojego głosu i pieszczoty.
–Zrobione.
Rozwinął kolejną grupę.
–Długo jeszcze? – westchnąłem. – Przerwa?
Zaprzeczyłem.
–Tworzymy człowieka, nie pneumobil – przypomniał. – Ma pan szczęście, że milion innych szczegółów jest zautomatyzowanych. Chociażby zbilansowanie tego zbioru, dzięki czemu cegiełki matryc zatrą się i przekształcą w oryginalną psyche. – Cmoknął przełączając okna. – Jakim ma operować skryptem komunikacyjnym?
Kolejna zagadka. Dziwiło mnie, jak mało wiem o psychice.
–Może pan wyjaśnić?
–Są dwa: męski i żeński. Chrząknąłem.
–W takim razie odpowiedź jest chyba oczywista? Uśmiechnął się pod wąsem.
–Niech się pan nie spieszy. Chciałby pan, żeby lubiła rozmawiać o problemach i rozmyślała na głos czy raczej żeby szukała rozwiązań i myślała milcząc?
Zrobiłem głupią minę.
–To drugie, rzecz jasna.
Zacisnął wargi, powstrzymując uśmieszek. – Męski.
Wystukał instrukcje. – Temperament?
–Nimfomanka! – Wybuchnąłem śmiechem.
–Uwaga – pogroził mi palcem. – Poleci za każdym mężczyzną.
Wstrzymałem oddech. Przejrzałem schemat. – W takim razie oczko w dół.
Spuścił oczy i uśmiechnął się blado.
–Pozwolę sobie zauważyć – odezwał się – że przy tym poziomie potrzeb satysfakcjonujący seks jest możliwy tylko w warunkach cyfrowych.
–Dlaczego?
–W realium pojawiłby się problem otarć i podrażnień. Statystyczne śluzówki by nie wytrzymały. Przygryzłem policzki. Czy takie życie nie stałoby się monotonne?
–Jeszcze jedno oczko w dół.
Przyjął polecenie bez komentarza. Kolejny podpunkt uleciał z ekranu. Wcisnąłem się w oparcie. Dalszą część kreacji pamiętam jak przez grubą zasłonę: stopień optymizmu, potencjały rozwojowe, dynamizmy zmian, mechanizmy obronne, pobudliwość, poziomy uczuć, jakieś wykresy zestawienia, ujmowanie, dodawanie, równoważenie… Pod koniec byłem tak skołowany, że gdyby zapytał, jak się nazywam, odpowiedziałbym: „Maria Callas" i nie widziałbym w tym niczego dziwnego.
–Wdruki zrobimy standardowe.
Ocknąłem się z katatonii. Przed oczami błysnął setny już chyba zbiór.
–Że co? – jęknąłem.
–Chyba nie chce pan, żeby uczyła się wszystkiego od nowa? Potrzebna jej wiedza z zakresu sztuki, nauk ścisłych, humanistycznych, powinna się orientować w polityce, geografii… – zrobił pauzę, widząc, że tracę wątek, ale dzielnie kontynuował: – Znać prądy religijne, wreszcie rozumieć system usług i wymian handlowych, w którym obracamy się, nie zwracając uwagi na jego złożoność…
–Nie wiedziałem, w jakim skomplikowanym świecie żyję… – opadła mi głowa.
Uderzył w klawisz.
–Zrobione. Od pana zależeć będzie jeszcze tylko jedno.
Brzmiało to jak wybawienie. Podniosłem matowy wzrok.
–Mianowicie? Otworzył proste menu.
–Wykształcenie. – Powstrzymał mnie gestem, widząc rodzące się pytanie. – Tytuł magisterski wpisany w usługę. Pełnoletnia, że się tak wyrażę, osoba powinna mieć skończone studia, nie uważa pan? Kręciłem głową.
–No, spokojnie – poklepał mnie po plecach. – Masaż?~
–Nie… już mi lepiej.
Wyostrzyłem spojrzenie i przyjrzałem się propozycjom. Na moją twarz wypełzł drapieżny uśmiech.
–Programistka.
Zastukał niczym pianista kończący koncert i zamknął terminal. Próbowałem przypomnieć sobie ostateczny kształt stworzenia. Wspomnienie było niczym dżungla, którą przeszedłem dawno temu, we mgle, odurzony tropikalną malarią. Nie byłem pewien dokonanych wyborów, nie pamiętałem polowy opcji, wszystko się pomieszało.
–W domu znajdzie pan dokumentację dzisiejszej pracy i kompletne drzewo wariacji. Pozwoli to przemyśleć wszystko jeszcze raz.
Czytał w moich myślach.
–A na dzisiaj koniec – podniósł się. – Na dzisiaj?
–Procedura trwa miesiąc. Zdziwi się pan, ile razy będzie pan coś dodawał, przewartościowywał, modyfikował. W ten sposób unikniemy przykrych i nieodwracalnych konsekwencji: osoby raz ożywionej nie da się zareklamować…
Ledwie wyłączyłem vipres i wstałem z fotela, rozśpiewał się telesens. Wyciągnąłem obolałą rękę, jakby broniąc się przed rozmową. Głupia kończyna posłuchała jakiejś nieświadomej części osobowości i przyjęła połączenie. Zanotowałem w pamięci, by nauczyć się kontrolować odruchy. Ostatnio kosztowały mnie sporo nerwów.
–Dzień dobry, Creators Club, Sarah Koronowsky dzwonię do pana, aby pomóc w niełatwej roli twórcy digineta, zwłaszcza podczas pierwszych miesięcy obcowania z nowo narodzoną…
–Przepraszam – przerwałem – jaką firmę pani reprezentuje?
–Creators Club.
Potarłem czoło. Zlustrowałem urodziwe oblicze okolone brązową burzą włosów. Kolejna piękna kobieta w moim życiu? Tylko nie to.
–Ach tak, widziałem waszą reklamę. Pani wybaczy, jestem bardzo zmęczony…
–Rozumiem. Kiedy mam zadzwonić, by spokojnie porozmawiać?
Zawahałem się. Nie miałem ochoty nigdzie wstępować, z drugiej strony taka laska…
–Może za miesiąc.
Chip miał rację. Preferencje zmieniałem dziesiątki razy. Dzwoniłem, spacerując, kąpiąc się, leżąc w łóżku, jadąc taksówką. W końcu niemal się za przyjaźniliśmy Kształt przyszłej Anny nabierał pro porcji. Sama zainteresowana była bardzo ciekawa informowałem ją więc tak szczegółowo, jak tylko po trafiłem Ku mojemu zdziwieniu zasugerowała kilka bardzo sensownych poprawek. I znowu nie wiedziałem: ona czy programiści tworzący jej cyfrowy byt? ~ może cień świadomych przepływów, który wymkną się ich przewidywaniom? Albo i nie wymknął?
Okres ostatnich modyfikacji przerwały dwa wydarzenia. Pierwszym był e-mail od Steffi.
Tęsknię za tobą. Kiedy wyruszymy na kolejną wyprawę?
Niedługo, odpisałem. Czyżbym miał trzy serca? – myślałem, wysyłając wiadomość. Naprawdę miałem ochotę na spotkanie. Jakoś tak na drugi dzień za dzwoniła Pauline:
–Tak, jestem zazdrosna. – przyznała.
–Kochanie… – Z pewnością mam trzy serca. – Trzeba było tak od razu…
–No bo – poskarżyła się głosem małej dziewczynki – ona zadzwoniła, jak byliśmy w łóżku, i poczułam się okropnie.
–Rozumiem.
–Przyjedziesz do mnie?
Zrobiło mi się gorąco. Ktoś kiedyś porównał mężczyzn do akceleratorów, a kobiety do hamulców. Byłem facetem. Zdawałem sobie sprawę, że takie emocjonalne rozdarcie nie może się dobrze skończyć, a jednak skoczyłem w przepaść.
–O ósmej.
Nie wiem, co było głównym motorem: ciekawość czy chuć.
Moralny kac następnego dnia był tak wielki, że zastosowałem radykalne środki: zablokowałem połączenia zarówno ze Steffi, jak i Pauline. Sekretarka nagrywała wiadomości, a ja ich nie oglądałem. Posunięcie było bezlitosne, choć wolałem je nazywać ascetycznym. Trzy serca, trzy ciała, to jeszcze mogłem znieść, ale trzech rozumów nie posiadałem. Chciałem się skoncentrować na najważniejszym. Odnowię kontakty, jak będzie po wszystkim, pocieszałem się. Przez pierwsze dni czułem się podle. Potem przyszło przyzwyczajenie. Wolałem nie myśleć o chwili, gdy będę się musiał „odzwyczaić": nie chciałem sobie wyobrażać, jakie miny zrobią moje partnerki i jak przyjmą moje przeprosiny Pakowałem się w niezłe bagno.
Na dzień przed transferem, późnym wieczorem, odezwał się telesens. Automat wyświetlił numer Creators Club. Stłumiłem przekleństwo. Byłem podekscytowany jutrzejszym wydarzeniem, nie miałem ochoty na pogaduszki z natrętami. Przyjąłem połączenie, wyobrażając sobie, że sensor, którego dotykam, jest w istocie mechanizmem spłukującym łazienkowe nieczystości. Irytację złagodziła atrakcyjna twarz o orzechowych oczach.
–Pan Torkil Aymore, nieprawdaż?
Czy jestem jedyną osobą na świecie, która wie, ~ pytanie jest agresywną formą rozmowy zmuszając do odpowiedzi?
–Prawdaż. Co to za dziwna muzyka?
–Och, taki nasz rytuał. Prezes Creators Clul Ariston Borgia, specjalnie ją skomponował jako t: rozmów z potencjalnymi członkami, którzy denerwują się przed transferem. Ma właściwości uspokajające.
–Dziwne tony. Pani Sarah Koronowsky, o ile dobrze pamiętam?
Zarumieniła się.
–Asystentka prezesa. Chciałam pana namów do wstąpienia do naszego klubu. Oferujemy ciekav~ bonusy, spotkania, odczyty, wymianę doświadczeń ponadto…
–Już mówiłem, nie jestem zainteresowany.
–Może zmieni pan zdanie później…
–Nie sądzę.
–Jeszcze jedno – wyciągnęła rękę, jakby chciała przedrzeć się przez ekran i powstrzymać mnie przed przerwaniem połączenia. – Z naszych danych wynika, że jutro przeprowadzi pan ożywienie, a po akcji uiści opłatę. Czujemy się w obowiązku poinformowania, że kilku naszych członków miało problemy z przelewem na konto Blue Whales Interactive.
Zbystrzałem. Kwota była niebagatelna.
–Proszę kontynuować.
–Zdarzało się, że pierwszy przekaz nie trafiał we właściwe konto. Pieniądze po prostu znikały…
–To interesujące. Levi Chip nic o tym nie wspominał.
Przymknęła oko.
–Taka informacja raczej nie przysporzyłaby mu klientów, nie sądzi pan?
–Proponujecie jakąś ochronę? Zacisnęła usta w napiętym uśmiechu. – Może połączę pana z prezesem.
Na ekranie pojawiła się przystojna, choć nieco nalana twarz szarookiego blondyna.
–Miło mi, Ariston Borgia – zabrzmiał bas. – Niestety żadnej ochrony nie zapewniamy chcemy po prostu pana ostrzec. Niech pan dobrze sprawdzi pocztę, numer konta, poszuka wirusów. Nic nie wiemy o sprawcy, jego modus operandi czy motywach, ale po cichu, obok policji, prowadzimy prywatne śledztwo.
Rozbłysły mi oczy.
–Śledztwo? Może mógłbym w czymś pomóc? Jestem gamedekiem z wieloletnim doświadczeniem. Albo mi się zdawało, albo lekko się cofnął. Żaden prezes nie lubi, gdy ktoś próbuje okazać, że w czymkolwiek go przewyższa.
–Dziękujemy – odparł przez lekko zesztywniałe szczęki – ale na razie nie widzimy takiej potrzeby. Po prostu niech pan uważa.
Po wymienieniu kilku grzecznościowych fraz pożegnaliśmy się. Już kładłem się do łóżka, gdy ponownie zaśpiewał sygnał połączenia.
–Chrystusie, czy dadzą mi spokój?
Walczyłem z palcem, który znów okazał się silniejszy ode mnie i uruchomił rozmowę.
–To jeszcze raz ja – Ariston Borgia uśmiechnął się przepraszająco.
Tym razem muzyka w tle była inna. Również dziwna, ale jakaś wesoła.
–Kochany panie, jest późno, padam ze zmęczenia, nie macie innych sposobów werbowania członków?
–Zaraz panu wyjaśnię, otóż…
Tym razem palec okazał się mądrzejszy. Chociaż prezes zaczął mnie intrygować, opuszka odruchowo wcisnęła klawisz wyłączenia dźwięku. Przyglądałem się z ukrywanym rozbawieniem, jak prezes się uśmiecha, coś tłumaczy, wybałusza oczy i opuszcza kąciki ust, jakby szykował się do skomplikowanego wywodu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. W pewnym momencie odchylił się i zamilkł. Czekał na moją reakcję. Włączyłem dźwięk.
–To bardzo interesujące – odezwałem się. Zauważyłem brak dziwnej melodii. Zapewne utwór skończył się w trakcie tyrady. Prezes zrobił zaskoczoną minę. Widać nie trafiłem w temat.
–A teraz pozwoli pan, że udam się na spoczynek. Mój ulubiony palec zgasił ekran, gdy rozmówca otwierał usta, żeby zaprotestować.
Chip wyznaczył procedurę na dziewiątą rano. Twierdził, że powinienem wejść w Rajską Plażę i czuwać przy Annie. Ekranowane pomieszczenie w nadmorskim hotelu było białe, spokojne, trochę surrealistyczne. Za oknem rozpościerała się przepastna perspektywa rajskiego nieba i oceanu. Na ścianie rozjarzył się ekran z twarzą Leviego.
–Operacja przypomina przeniesienie żywej duszy do dibeka. Proszę usiąść na tym fotelu. Pan obok. Dobrze będzie, jeśli potrzyma pan partnerkę za rękę – uśmiechnął się.
Partnerkę…, powtórzyłem w myślach. Wybaczcie, dziewczyny! Przed oczami zamajaczyły smutne twarze Pauline i Steffi. Coś mi zawyło w duszy. Zacisnąłem szczęki.
–Za chwilę zobaczy pani za oknem różne obiekty – głos Chipa. – Wszyscy będziemy je widzieć. Proszę głośno je nazywać. Będzie to gwarantem ciągłości transferu.
Coś wystukał. Przyjął powiadomienia gotowości od współpracowników. Zmówiłem koan koncentracji. Poczucie winy odpłynęło w dal. Wiedziałem, że nie na zawsze.
–Można? – spytał Levi. Kiwnęliśmy głowami.
–Odpręż się – szepnąłem.
Patrzyła w okno wzrokiem, który – jak się zdawało – sięgał dalej niż cyfrowe miraże.
–Krzesło – odezwała się.
Spojrzałem przez szkło. Istotnie, w powietrzu powoli przepływało krzesło. Dziwna procedura. Mebel przysunął się do framugi, a od drugiej strony wychynął kolejny obiekt.
–Ryba – przedstawiciel morskiej fauny sunął śladem siedziska.
–Rzeźba – leniwie obracający się posąg.
–Stół… Drzewo… Łabędź… Okręt… Garnek… Obraz… Królik… Krawat… Majtki…
Opanowałem śmiech obserwując monstrualne cytrynowe figi, wydymające się niczym żagle. Dzięki ci, Panie, za poczucie humoru, odetchnąłem, może dzięki niemu przetrwam ciężkie chwile.
–Mężczyzna… Mogliby go ubrać. – Kobieta…
Chociaż z drugiej strony…
Przedstawicielka płci pięknej zbliżała się do krawędzi, gdy na tle oceanu zawisł zielony napis:
Koniec transferu za 10 sekund… 9… 8…
Zerknąłem na Annę. Nie odrywała oczu od cyfr.
4… 3… 2… 1.
Nagle się wyprężyła i zacisnęła rękę na moich palcach. Szeroko otworzyła oczy Gościł w nich lęk ale też uniesienie. Rozchyliła blade usta.
–Ja…
Jakże ważne słowo dla każdego człowieka. Przeciętny homo realium wymawia je sto razy dziennie nie zastanawiając się, co ono znaczy i dlaczego w ogóle może je wypowiedzieć.