355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Przybylek Marcin » Gamedec 01: Granica rzeczywistosci » Текст книги (страница 6)
Gamedec 01: Granica rzeczywistosci
  • Текст добавлен: 20 февраля 2018, 17:30

Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"


Автор книги: Przybylek Marcin



сообщить о нарушении

Текущая страница: 6 (всего у книги 17 страниц)

–Co, proszę?!

–Paaauuuuliiiineeee!!! Wtedy Eim mnie zobaczyła. – Tooo jaaaa!!! Mnie szukasz!!!

–Zawołajcie policję, to cham jakiś! – nie odpuszczała paniusia.

Gamedekini kiwnęła głową, że rozumie, i skoczyła na policyjny wóz.

–Policja! – krzyknąłem.

–Pan też wzywasz policję? – zdziwiła się blondynka.

–Wybawczyni ty moja!

Spojrzałem na nią z miłością i strzeliłem w pysk. Zatoczyła się z krzykiem. Poprawiłem. Wstyd się przyznać, ale sprawiło mi to przyjemność.

–Policja! – wrzasnęła.

–Policja! – zawtórowałem.

Na posterunek trafiłem tuż po gamedekini prowadzonej przez dwóch rosłych drabów. Nasze oczy spotkały się i rozpoznały. Odetchnęła.

Po trwających do południa przesłuchaniach, protokołach, rejestracjach i ostatecznej operacji opłacenia grzywny zostałem zwolniony. Wyszedłem z dusznego budynku i usiadłem na ławce. Pół godziny później dołączyła Pauline Eim. Drugi kierowca bolidu klasy gamma. Parokrotnie przełknęła ślinę. Wyglądała na zmęczoną.

–Dlaczego to zrobiłaś?

–Nie widziałeś holobimów z wyścigami?

–Widziałem.

Oparła się mocniej o deski.

–Zrozumiałam, że jest jeszcze jeden gracz. Sposobem na odnalezienie go było zrobienie czegoś absurdalnego, przeczącego zdrowemu rozsądkowi, a jednocześnie interesującego dla mediów.

–Bardzo inteligentne – przyznałem. – Ale ryzykowne. Nie wiemy, co tu oznacza śmierć. Skoro wszystko jest takie realne…

Parsknęła.

–To nie Happy Hunting Grounds.

–Ale też nic, co znamy. Spałaś?

–Tak.

–Brudziłaś się?

–Yhm.

Przez chwilę milczeliśmy.

–Ty też dostałaś dziwne zlecenie? Potwierdziła, pochyliła się i oparła łokcie o kolana. Czarne włosy zasłaniały jej twarz.

–W sobotę rano?

Ruch głową. Potem szepnęła:

–Od gościa, którego później nie mogłam namierzyć. Pamiętam, byłam wściekła. – Patrzyła w ziemię. – Nawalił radiator, zrobiło się gorąco, a w dodatku…

–Nie mogłaś otworzyć okna?

Spojrzała zaskoczona.

–Pokaż swoją kartkę! – krzyknąłem. Wyciągnęła zwitek.

Twoja rzeczywistość jest grą… Dobrze się rozejrzyj. Może znajdziesz wyjście?

–Psiakrew, myślałem, że będzie podpowiedź.

–Okno jest podpowiedzią – wyjaśniła cicho.

–Jak to?

–Otworzyłeś je w dziwaczny sposób?

–Bardzo dziwaczny.

–W jaki sposób wychodzi się z gry?

–Otwierając ok… O jasna cholera! Nie możemy wyjść, bo nie znamy właściwej sekwencji!

–Mam wrażenie – powiedziała – że do otwarcia będziemy potrzebni oboje.

Długo spacerowaliśmy Mijaliśmy przechodniów, sklepy, bary, kafejki, nie wiedząc, czy oglądamy prawdziwą prawdę, czy też prawdę innego rodzaju.

–W sumie to nie musi być gra – zauważyłem bezradnie.

Skinęła głową.

–Ktoś mógł to wszystko ukartować… – ciągnąłem. – Nie mamy ani jednego niezbitego dowodu. Przystanęła i zajrzała mi w oczy.

–W wielu grach też nie ma dowodów. Jedynym pewnikiem jest otwarcie okna. Dopóki tego nie zrobisz, masz wrażenie pełnego uczestnictwa. Chyba że gra muzyka.

–No, ale pocenie, zmęczenie…

–Wszystko do zasymulowania.

Podjęliśmy spacer.

–Jeśli to gra, to kto ją zrobił i dlaczego wybrał nas? – spytałem.

–Szalony programista? – poprawiła włosy, uśmiechając się ironicznie.

–Fakt, bardzo banalne.

–Bogaty ekscentryk?

–Są ciekawsze i prostsze rozrywki.

–Firma? – zgadywała.

–Najprawdopodobniej. Tylko czemu w takim dziwnym układzie? Jesteśmy testowani? I dlaczego, do diabła, Warsaw City?

–Dla pełni złudzenia i poczucia niepewności? Podobał mi się jej sposób rozumowania. Nie tylko umysł miała piękny. Zgrabne nogi, ładnie ukształtowane biodra, wąska talia, płaski brzuch i drobne piersi. Jak dla mnie, wzór dla enpecek. Nie spodobało mi się tylko ostatnie skojarzenie.

–Zadam ci dziwne pytanie, Pauline… Będziesz się śmiała, ale… – zatrzymałem się i uważnie na nią spojrzałem -… czy przypadkiem nie jesteś enpecką?

Patrzyłem w orzechowe oczy i tonąłem. Milczała. Ludzie zakochują się w enpeckach. Na przykład w Rajskiej Plaży…

–A ty, Torkilu? – spytała cicho.

–Ja? Gdyby tak było, byłbym trochę przystojniejszy.

Lekko się zarumieniła.

–Dla mnie jesteś bardzo przystojny.

Chrząknąłem. Ruszyliśmy.

–Umówmy się, Pauline, że dla ciebie mogę być nawet enpecem, dobrze?

Wybuchnęła śmiechem, a ja za nią.

Ani się spostrzegliśmy kiedy opuściliśmy teren dzielnicy rozrywek i zawędrowaliśmy w nieznany zaułek. Zmierzchało.

–Chyba się zgubiliśmy – stwierdziła.

–Wiesz co? Chciałbym z tobą porozmawiać, ale zwyczajnie. Jak to się wszystko skończy Jeśli jesteśmy w świecie, to z pewnością ktoś nas obserwuje. – Spojrzałem w górę. – Hej! Jest tam kto?

Roześmiała się i pokręciła głową. – Paranoja.

Nagle rozległ się kobiecy krzyk. Dobiegał zza najbliższego budynku. Rzuciliśmy się tam. Za rogiem ciemna sylwetka mężczyzny pochylała się nad bezwładnym ciałem. Napastnik spostrzegł nas i odskoczył w cień. Oślepiło nas światło ruszającego auta. Schyliliśmy się w ostatnim momencie, pojazd przeleciał z rykiem tuż nad naszymi głowami i zniknął za najbliższym budynkiem.

–Trzeba zadzwonić na policję! – krzyknęła Pauline.

–Czekaj. Nie zauważyłaś, że ten drab był podobny do mnie?

Podszedłem do leżącej. Dotknąłem tętnicy szyjnej. Nie żyła. Tak, jak się domyślałem, przypominała gamedekinię.

–Widzisz? Ona wygląda jak ty. Pauline kucnęła.

–O Boże…

Na brzuchu kobiety leżał portfel ogołocony z kart. W zakładce tkwił hologram, całowała się na nim z jakimś mężczyzną. Ze skórzanego zagięcia wysunęła się plakietka identyfikacyjna. Katherine End. Nagłe skojarzenie rozświetliło przestrzeń. Przed oczami stanął Richard Begin. Begin i End… Początek i koniec… Zerknąłem ukradkiem na Pauline. Nie spostrzegła nazwiska ofiary. Wciąż patrzyła na jej twarz. Na razie nie dzieliłem się swoim odkryciem. Nie byłem pewien konkluzji.

Wstaliśmy Cisza i ciemność otuliły nas żałobnym welonem.

Policji nie wezwaliśmy. Rozstaliśmy się w ciężkim milczeniu. Ona wróciła do siebie, cokolwiek to znaczyło, ja zaś poszybowałem do Stockomville.

To nie była łatwa noc. Głowa mi puchła od domysłów. Pauline: jest programem czy żywym człowiekiem? Jestem w grze czy w realium? Spłatano nam figla w prawdziwej rzeczywistości czy ktoś manipuluje nami, patrząc na ekran?

Około piątej, kiedy świt złocił wschodnie niebo, doznałem olśnienia. Wiedziałem, że jestem w grze. O ósmej wkroczyli spece od radiatora. Miałem ochotę im dokopać. Powstrzymałem się. Wyszedłem na rampę nieumyty, nieogolony, we wczorajszej koszuli i… z plasmagunem w kaburze.

Pauline miała czas, by o siebie zadbać: włosy związała w koński ogon, nałożyła spódniczkę mini, białą koszulę z żabotem i gustowne bolerko. Czekała przy gruzowisku, obok przeżartych rdzą kontenerów, tak, jak się umówiliśmy Gdy zbliżyłem się na dwadzieścia kroków, wyjęła zza paska mały igłowy rewolwer.

–Myślę, że wiem, jak otworzyć okno – oświadczyła, celując w moją głowę.

Zatrzymałem się.

–Poczekaj chwilę – powiedziałem ze sztucznym spokojem. – Nie wiemy, czy tu można bezkarnie umrzeć. Być może to jedyne rozwiązanie, ale jeśli tę grę stworzył świr, może się okazać, że już nie wstanę z łoża…

–Ładny wywód – przyznała, nie opuszczając broni. – Tylko sądzę, że jesteś enpecem. Wcale nie było dwóch graczy Gra to model sytuacji konfliktowej. Są w niej przeszkody, które należy pokonać. Przeszkodą było myślenie, że jesteś żywy. To pułapka. Jeśli się ją ominie, wszystko staje się jasne…

–Zaczekaj, na miłość boską! Mamy czas. – Przycupnąłem na odłamku betonu. – Chcę się zastanowić.

–Miałeś całą noc i jestem przekonana, że doszedłeś do tego samego wniosku. Drętwieją mi ręce, wykorzystujesz to.

–Otóż właśnie! – podchwyciłem. – Ja też mogę cię podejrzewać o enpecostwo! Mówisz, że jestem programem, a twierdzisz, że zastanawiałem się całą noc! Enpece się nie zastanawiają! Rozmawiasz ze mną jak z człowiekiem!

Poprawiła chwyt na rękojeści. – To odruch.

–Dobra – zrezygnowałem. – Jesteś gamedekinią. Więc zacznij myśleć.

–Myślę. Jestem otoczona rzeczywistością. Muszę się przez nią przedrzeć. Znaleźć jej granicę. Myślę, że granicą rzeczywistości jest śmierć.

–Lub miłość.

Chwyciła mocniej broń, rozstawiła szerzej nogi. Bardzo zgrabne nogi.

–Co masz konkretnie na myśli? – spytała twardo. – Pamiętasz tę kobietę?

–Denatkę? Trudno zapomnieć takie ostrzeżenie: Facet cię dziabnie, więc zrób to pierwsza.

–Tak też można. A przypominasz sobie jej portfel?

–Oczywiście. Opróżniony z kart. Zwycięzca zgarnia wszystko.

Wziąłem głęboki oddech.

–Hologram. Pamiętasz hologram? Ten z całującą się parą? Myślisz, że to tylko ozdobnik?

–Tak uważam. Mdleją mi ręce. Jeśli masz coś nowego do powiedzenia, to się spiesz.

–Też mam przy sobie broń. – Nie jestem zaskoczona.

–Wyciągnę ją i rzucę na ziemię. – Nie próbuj.

Sięgnąłem po pistolet.

–Ostrzegam cię! Torkil!

Ostrożnie wyciągnąłem spluwę i upuściłem na żwir. Tylko sucho zachrzęścił. Zrobiłem krok w jej kierunku.

–Nie zbliżaj się!

–Wiesz, co otworzy okno? – Twoja śmierć.

–Możliwe. Ja wolę myśleć, że okno otworzy nasz pocałunek.

Jej oczy zmatowiały.

–Powiedziałaś, że gra to model sytuacji konfliktowej. Zabawa z utrudnieniami i podpowiedziami. Przeszkodą jest nieufność i to, co widzieliśmy w zaułku. Podpowiedzią jest hologram. Po co wrzucono nas razem? Mężczyznę i kobietę? Dlaczego potrzebni jesteśmy oboje do sekwencji otwarcia? Jaką rolę odgrywało dotknięcie warg w bajkach? Co najtrudniej osiągnąć, gdy pozory świadczą przeciw?

–Co?

–Zaufanie. – Zrobiłem drugi krok. Nie zareagowała. – Łatwo jest niszczyć. To nie wymaga myślenia ani odwagi. Myślę, że morderstwo było mylnym tropem. Zachętą do oportunizmu. – Zbliżałem się. – Jeśli grę zrobił ktoś z głową na karku, a tak sądzę po poprzednich zagadkach – oparłem pierś o lufę – najpiękniejszym rozwiązaniem będzie właśnie to. Drgnęła.

–Możesz we mnie celować – wyszeptałem. – Ale pozwól mi działać.

Opuściła rewolwer. Objąłem ją i dotknąłem wargami jej ust.

Dookoła eksplodowały brawa. Odskoczyliśmy od siebie. U naszych stóp płonęło okno wylogowania. W powietrzu zmaterializowały się tysiące ekraników ze śmiejącymi się twarzami. Na tle chmur pojawił się potężny napis: „Supra City".

–Proooszęęę państwa! – rozległ się zwielokrotniony echem głos.

Pojawił się jegomość w nienagannie skrojonym garniturze. Nad jego głową zamajaczył napis: „Geofrey Higgins".

–Oto mamy zwycięzców pierwszego virtuality show firmy Novatronics! Właśnie ładujemy im wymazane wspomnienia!

Pamiętałem.

Z dyrektorem do spraw reklamy Novatronics Ltd., Geofreyem Higginsem, umówiony byłem na dziesiątą. Pauline już czekała w jego gabinecie: spoczywała w skórzanym fotelu prezentując długie, opalone nogi. Gospodarz wstał.

–Witam pana… Pani Eim, pan Torkil Aymore, gamedec, panie Aymore, pani Pauline Eim, gamedekini – dokonał krótkiej prezentacji.

Wyciągnęła wąską dłoń. Uścisnąłem ją, jakbym obejmował nagie ciało.

–Drodzy państwo, zaprosiłem was celem przedstawienia bardzo interesującej propozycji.

Geofrey nie zasypiał gruszek w popiele. Wymieniłem z Pauline porozumiewawcze spojrzenie.

–Otóż przygotowujemy się do wylansowania gry Supra City napędzanej nowym silnikiem, umożliwiającym niespotykane rzeczy. Gracze będą musieli spać, będą się męczyć, będą, jakby tu powiedzieć, odczuwać różnorodne potrzeby, brak higieny zmusi ich do umycia się, głód do…

Widziałem, że także dla Pauline nie brzmi to zachęcająco.

–Engine Supra City umożliwił stworzenie wiernej kopii naszego miasta. Gra jest gotowa. Zaprojektowaliśmy ciekawe questy wymyśliliśmy intrygujących enpeców i mnóstwo niespodzianek. Teraz trzeba tylko odpowiedniej reklamy I tu pojawia zadanie dla was.

Podał kopie dokumentów. Nagłówek brzmiał: „Scenariusz projektu «Granica Rzeczywistości»".

–Oto, co wam proponuję. Poddamy was amnezji wstecznej…

Jednocześnie otworzyliśmy usta, żeby zaprotestować.

–Proszę się nie niepokoić. Przetestowane, sprawdzone, w razie czego wysokie odszkodowanie. Pieniądze zawsze mnie uspokajały. Spojrzałem pytająco na dziewczynę.

–Po czym wprowadzimy was w grę do waszych własnych apartamentów. Obudzicie się jakby nigdy nic w znajomej pościeli.

–A gdzie tu reklama? – spytała Pauline.

–Aa… – Geofrey uśmiechnął się chytrze. – Przez cały czas będzie was oglądało dwadzieścia, a w porywach nawet trzydzieści milionów. Będzie to pierwszy virtuality show!

Wstałem.

–Ja dziękuję.

–Niech pan poczeka. Nie pokażemy golizny. Zawahałem się.

–Mimo to…

–Niech pan zerknie w scenariusz. No? Niechże pan siada. Czy myśli pan, że to przypadek, że zaprosiłem najlepszych gamedeków w mieście?

Usiadłem. Pauline też nie zbierała się do wyjścia. – Myślę, że uznacie eksperyment za bardzo ciekawy Przy okazji będzie to bezpłatna reklama… jeśli sobie poradzicie. Niech pan przeczyta scenariusz. – Mówił do mnie, ale patrzył na nią. – Pani Eim, bardzo proszę.

Skoro już tu jestem, pomyślałem i zanurzyłem się lekturze.

Gdy dobrnąłem do końca, płonąłem z podniecenia.

–Już, panie Aymore? Pani Eim? Skończyliście? No i jak?

Kobieta kiwnęła głową. Miała wypieki na twarzy.

–A pan?

–Wchodzę.

–Prawda, że to wyzwanie? Wiedziałem, że się nie oprzecie! Rozumiecie zasady?… Najpierw musicie się zorientować, że to gra, potem, że istnieje drugi gracz, wreszcie, że gest otwarcia okna jest nietypowy Do jego wykonania jesteście potrzebni oboje… Za udział inkasujecie po dziesięć tysięcy „Zabicie" drugiej osoby daje zwycięzcy dodatkowe dziesięć, zaś za pocałunek, który jest najtrudniejszy, oboje otrzymacie dwadzieścia. W ten sposób Novatronic promuje filozofię win-win…

Pauline nie odrywała ode mnie nieprzeniknionego spojrzenia.

–Mam nadzieję – powiedziałem – że znajdziemy najwłaściwsze rozwiązanie.

Obok materializowało się coraz więcej ludzi: postacie z Supra City, enpecowie, boty, ktoś coś krzyczał, reklamował, przejeżdżały napisy, projekty map, potrząsano nam ręce, wręczano czeki… Jak mogłem sam sobie to zrobić? Zerknąłem na Pauline. Patrzyła na mnie wzrokiem zagubionym i zmęczonym. Nie żywiłem wobec siebie pozytywnych uczuć.

Zainteresowanie grą osiągnęło nieoczekiwany poziom. Higgins był zachwycony i zafundował nam kolację na szczycie holowizyjnej wieży. Skorzystaliśmy z zaproszenia następnego dnia, gdy się porządnie wyspaliśmy.

W świetle świec gamedekini wyglądała zachwycająco. Na jej szyi błyszczała gustowna kolia.

–Powiedz mi – powiedziała ściszonym tonem – czy był jakiś moment, w którym zyskałeś pewność, że to gra?

Przeżułem kawałeczek kraba.

–Yhm.

–Naprawdę? Kiedy?

–W nocy. Przed naszym – uśmiechnąłem się łobuzersko – pojedynkiem. Przypomniałem sobie szczegół, zupełnie absurdalny.

–No?

–Tupanie nogą podczas otwierania okna. Zasłoniła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak też wyglądała pięknie.

–Czarowna noc – spojrzała wymownie w okno, jakby i je należało sprawdzić.

–Tak.

Obok wieży przelatywał holobim. Wyświetlał relację z wyścigów formuły gamma.

Bolidy mieściły… trzech pilotów. Zamarliśmy.

–Co to, do diabła… – zmiąłem serwetkę i zerwałem się z krzesła, strącając widelec. Z brzękiem uderzył w posadzkę.

Pauline patrzyła szklanym wzrokiem. – Tylko nie to…

Obraz przybliżył się i ukazał twarz jednego z kierowców. Był to Higgins. Uśmiechnął się i wzniósł kciuk. Pod nim pojawił się napis: „To tylko żart!"

Zdaje się, że nasz głośny śmiech mocno zbulwersował eleganckich gości.

7. Polowanie

Zawsze uważałem, że instynkt jest po to, żeby się nim kierować. Zwłaszcza gdy przed czymś ostrzega. A jednak pamiętam niejedną sprawę, w której wewnętrzny głos alarmował na każdym kroku, a ja mimo to brnąłem w niebezpieczne rejony.

Ta zaczęła się e-mailem:

Szanowny Panie,

Zapraszam na spotkanie w starej szopie przy Słoneczna Street, dwa kilometry na południe od Wooden Podkowou. Charakterystyczny krzywy komin. Pojutrze o 10.30. Intratne zlecenie.

Z wyrazami szacunku

Hannibal Hunt

Jakież to intratne zlecenie mogę dostać w starej szopie? Sprzeczność kłuła w oczy. Odezwał się ostrzegawczy mentalny sygnał. Ruszyły wspomnienia filmów o mafii, obrazy opuszczonych domostw i morderstw dokonanych wśród pól. Troska o dyskrecję posunięta do tego stopnia najpewniej oznaczała kłopoty. Ale pomyślałem też, że może to jakiś ekscentryk. Dziwak. Lubię dziwaków.

Chałupa rzeczywiście sprawiała wrażenie, jakby się miała rozlecieć. Blaszaną rurę imitującą komin zmaltretowano i powykręcano chyba celowo, by uczynić niezawodnym znakiem rozpoznawczym. Ostrożnie wszedłem do środka. Wszechobecny kurz zniechęcał do oddychania. Rozejrzałem się. Żadnych mebli, zawalone schody, ciemno i pusto. Ktoś mi zra bił kawał?

Rozległ się pneumatyczny syk i cichy klang windy Z podłogi wychynęła luksusowa, obszerna kabina. Wzbiła tuman pyłu, miałem jednak wrażenie, że oddziela ją przezroczysta warstwa powietrza. Antygrawy? W środku czynił powitalne gesty uśmiechnięty tłustawy jegomość w garniturze skrojonym zgodnie z najnowszymi trendami mody. Nie ukrywał rozbawienia moją miną. Zaprosił mnie do środka. Zmrużyłem oczy i niechętnie wkroczyłem w szary obłok Za progiem otoczyły mnie setki śliskich rączek: niewidzialna siła ściągnęła ze mnie cały brud. Antygrawy No, no…

–Witam, panie Aymore – wyciągnął białą, czystą rączkę. – Hannibal Hunt.

–Miło mi.

Uścisnąłem jego dłoń, co przypominało miętoszenie głowonoga. Winda cichutko sapnęła i zapadła się pod ziemię. Wdepnąłeś, wdepnąłeś, naigrawał się instynkt. Samo przebywanie w takim ukrytym miejscu implikowało konieczność milczenia. Nie ulegał wątpliwości, że właściciel posesji potrafi mnie zmusić, żebym trzymał gębę na kłódkę. Wkraczałem w strefę przemocy.

Porównałbym wnętrze do pałacu, tyle że pałac spaliłyby się ze wstydu. Przepych szedł łeb w łeb z funkcjonalnością i nowoczesnością. Było przytulnie, ciekawie, rozkosznie i hotelowo. Mógłbym się natychmiast wprowadzać. Za panoramicznymi oknami szumiało morze prawdziwsze od realnego. Gospodarz lustrował mnie szarymi oczkami, serdecznie obnażając zęby. Czułem się jak Jaś i Małgosia razem wzięci, szacowani przez Babę Jagę pod względem wartości kulinarnej. Hannibal… Otrząsnąłem się.

–Robi wrażenie, prawda? – jego nalana buźka wyrażała dumę.

Zadrżałem. Po co mi to pokazałeś? Nie chcę cię znać!

–Owszem. Bardzo… efektowne. – I wygodne. Drinka? Przełknąłem ślinę.

–Dużego. I mocnego.

Wybuchnął szczerym śmiechem. Zupełnie jakby sugerował: „Lubisz wypić, co? Ja też!". Odnalazłem skórzaną kanapę. Stał przy niej przepiękny złocony stolik z alabastrowym blatem.

–Można? – spytałem.

–Oczywiście – odparł braterskim tonem. Powstrzymał się, żeby nie dodać protekcjonalnie: „Kurewsko droga ta sofa, kosztowała mnie sto tysięcy. stolik sprowadziłem z Pekinu, ale siadaj, i ty trochę naciesz".

Albo mam paranoję, albo powinienem natychmiast uciekać. Odciął mi odwrót, stawiając sążnistą szklanicę z pomarańczowym płynem. Sam nie pił.

–Niech pan spróbuje. Od tego przybywa męskości – parsknął obleśnie.

Drink, niestety, był bardzo smaczny. Nie potrafiłem tego ukryć.

–Panie Aymore – odezwał się, gdy przełykałem. Mam do pana sprawę. Jest pan inteligentnym człowiekiem, więc już się pan domyślił, że dyskretną.

Skinąłem głową.

–Wraz z przyjaciółmi polujemy w Happy H ting Grounds.

Dał mi chwilę na przetrawienie tej informacji. Świat HHG był nielegalny. Lasy i bagna z mnó stwem niebezpiecznej zwierzyny, często bez realnych odpowiedników. Nigdy go nie widziałem, dostęp, jak głosiła plotka, był limitowany Nie wiadomo, kto grę stworzył, pewne natomiast było, że za udział w niej groziła wysoka kara – kilka lat więzienia. W tym świecie nie istniały żadne sensoryczne ograniczenia: mogłeś zamarznąć, spłonąć, zostać przeciętym na pół, każdy fizyczny uraz posiadał pełną reprezentację zmysłową. W słynnej Goodabads zawodnicy od czuwają specyficzny, indukowany ból, do którego przyzwyczajają się przez lata. W HHG wszystko wyglądało jak prawdziwe życie. Czyli mogłeś także na prawdę zginąć. Oczywiście śmierć wirtualna nie musi oznaczać natychmiastowego zgonu ciała, ale z reguły dochodzi do wstrząsu, który nieleczony doprowadza w ciągu kilkudziesięciu minut do terminacji funkcji życiowych. Tak głosi teoria oparta na doświadczeniach ze zwierzętami.

–Jak się pan z pewnością domyśla, ma pan zlecenie w tej właśnie grze…

–Dlaczego ja?

Zagdakał. Był to rodzaj śmiechu.

–Po reklamie, jaką pan sobie zrobił tym virtuality show, nie wyobrażam sobie nikogo lepszego.

–A Pauline Eim?

–To zadanie dla mężczyzny…

Z jego twarzy zniknął uśmiech. Ciarki przeszły mi po plecach.

–Zginął nasz przyjaciel. Drugi jest w ciężkim stanie. Prawdopodobnie wyjdzie z tego bez cielesn go szwanku, ale polować już się nie odważy. Rozumie pan, że sprawa nie jest dla policji: zakazany świat… – skrzywił się.

–Zdaje się, że specyfika Happy Hunting Grounds polega właśnie na tym, że śmierć…

–Wiem, co pan chce powiedzieć. To byli znakomici łowcy. Polujemy zawsze w grupie. A zaatakowało ich coś, co nie było zwykłym programem – pochylił się w moją stronę. – Potrzebujemy pana, panie Torkilu. To łajno jest jakimś wrednym oszustwem… Chcemy, żeby dowiedział się pan, czym ono jest i kto je stworzył.

Wypiłem łyk. Zacisnąłem powieki, żeby zebrać myśli.

–Macie rekordingi?

–Najpierw ustalimy cenę.

–Wolałbym wiedzieć, z czym mam do czynienia. – Jaka jest pana stawka?

Zaciąłem usta.

–Ryzyko jest duże. Pięćdziesiąt tysięcy – Ty sukinsynu, dodałem w myślach.

–Proponuję dwadzieścia. – Na jego wrednych usteczkach błąkał się błogi uśmieszek mówiący: „Podskakuj, podskakuj, nic ci to nie pomoże".

Nie spotkałem się dotąd z taką dawką uprzejmej przemocy. Upłynęło kilka sekund.

–Zgoda? – bardziej stwierdził, niż spytał. – Przejdźmy do drugiego pomieszczenia.

W rozległej bibliotece siedziało pięciu doskonale ubranych jegomościów. Sączyli płyny i patrzyli podejrzliwie. To ja powinienem was, gangsterzy, mierzyć wzrokiem, nie odwrotnie.

–To jest Torkil Aymore – oznajmił Hunt. Podszedł do monitora i uruchomił zapis. Ujrzałem trójwymiarową projekcję trzęsących się drzew i porozrywanej mgły Dookoła biegali myśliwi i krzyczeli. Obraz na moment obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ukazał przykucniętą poczwarę, przypominającą mezozoicznego velociraptora, pastwiącą się nad wyjącym mężczyzną. Kamera zmieniła kierunek, jej operator dalej uciekał. Film zatrzymał się.

–To wszystko? – wykrzyknąłem. Miałem ochotę zdzielić go w łeb. – Nikt nic więcej nie nagrał? Stał i milczał, nie domyślając się, że jest idiotą.

–Teraz wszystko w pana rękach. – Odwrócił wzrok do jednego z obecnych.

–Nick?

Szczupły brunet skinął głową. Hannibal uśmiechnął się.

–Od półtora roku pracuje pan, panie Aymore, w Global Industrial na stanowisku dyrektora departamentu wsparcia sprzedaży pionu klientów indywidualnych. W tej samej firmie co Nick Hartman. Jesteśmy biznesmenami – dorzucił, widząc moje zdziwione spojrzenie. – A pan myślał, że kim? Mafią? – roześmiał się. Pozostali zawtórowali.

–Podejrzewamy że przeciwnik kontroluje nasze poczynania – ciągnął. – Jako gamedec zwróciłby pan jego uwagę i został… pożarty. Kamuflaż jest niezbędny.

Trochę się rozluźniłem. Przynajmniej nie miałem do czynienia z mobsterami.

–Nicka już pan zna, ten siwy to Hans Zack z Electronics World, łysiejący kurdupel – obecni zachichotali – nazywa się Larry Joy, Manual Electrics, obok niego Marcin Tondo, Multichemical Laboratories, i wreszcie Jozue Othox, Sensual Supermarkets. Stara paczka przyjaciół.

Usiadłem.

–Może pan to jeszcze raz puścić? – spytałem.

Hunt uruchomił obraz.

–Niech pan zatrzyma! – krzyknąłem, gdy pojawił się potwór. – Najazd! – zakomenderowałem. Hannibal wręczył mi manipulator. Nie lubił wykonywać poleceń. Przewijałem tam i z powrotem, jednak zapis był zbyt krótki. Nie dostrzegłem niczego ciekawego.

–Możecie coś więcej o… tym gadzie powiedzieć? – pytałem.

Nick wzruszył ramionami. – Jest piekielnie szybki.

–Jakby za szybki – potwierdził Larry.

–Ma się wrażenie, że zna nasze myśli – dodał Marcin.

–I zamiary – uzupełnił Jozue.

–Gramy w HHG od wielu lat – kontynuował Hartman. – Ubiliśmy masę zwierzyny, ale czegoś takiego nie widzieliśmy Musisz to sam zobaczyć.

–Aha, i jeszcze jedno – odezwał się Hannibal – żadnych widocznych okien. On nie może wiedzieć, że coś kombinujemy. Jesteś po prostu jednym z nas.

Przygotowanie odpowiedniej aplikacji zajęło mi kilka dni. Stworzenie niewidzialnych okien nie stanowiło problemu. Miałem kilka programów. Wyzwaniem było sterowanie. Wpadłem na pomysł nawigacji językiem: uderzenia w odpowiednie zęby wywoływały określone efekty W ten sposób miałem niewykrywalne okna i operatywę. Byłem z siebie bardzo dumny.

Gdy przygotowywałem się do wejścia, towarzyszylo mi już inne uczucie. Natarczywy wewnętrzny głos podejmował próby przejęcia kontroli nad moimi rękami nakładającymi kombinezon, instalującymi płyn, sprawdzającymi automasaż i wreszcie wciskającymi na głowę kask. Nie słuchałem go. Słuchałem – a jakże – zadufanej w sobie i głupiej jak but świadomości.

Wprowadziłem kod HHG. Ukazała się wyblakła, skromna strona. Wyglądała jak zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane miejsce. Uruchomiłem szarą, schowaną w rogu aplikację logowania. Zostałem poproszony o hasło. Wprowadziłem je.

–Welcome to the Happy Hunting Grounds! – zacharczał sztucznie obniżony głos.

Pędziły w moim kierunku zielone litery utworza ne ze splecionych drzew. Odruchowo zasłoniłem twarz. Napis ze świstem i odpowiednim muzycznym akordem przeleciał przez moje eteryczne ciało. Ładny początek, pomyślałem i ze zdziwieniem otarłem pot. No tak, brak blokad. Jak puszczą mi zwieracze, to dopiero będzie bal.

–Choose your gear! – nadjechało pomieszczenie z ubiorami.

Wybrałem solidne buty, panterkowe spodnie wraz z kurtką, zestaw pasów i zasobników… kask i kamizelkę kuloodporną.

–Choose your weapons! – wokół zmaterializowała się zbrojownia.

Było tam wszystko: od osobistych pistoletów, poprzez karabiny plazmowe, przenośne stanowiska laserowe, wyrzutnie rakiet i moździerze. Podszedłem do cięższego sprzętu. Chwyciłem zestaw działkowy i… z krzykiem upuściłem na stopę.

–Psiamać! – wrzeszczałem, podskakując i rozmasowując spuchnięty paluch. – Kto to wymyślił?!

W większości gier sprzęt daje tylko ulotne wrażenie ciężaru. Możesz załadować cały plecak i jedyne, co odczujesz, to lekki ucisk przypominający, że w ogóle coś dźwigasz. Broń nie waży, tylko stawia opór. Tutaj wszystko miało przepisową gramaturę. Rozejrzałem się. Uspokój się, chłopie, to tylko fantom bólu, przypomnij sobie Goodabads… Uśmiechnąłem się na wspomnienie triumfu. Pulsowanie jakby trochę zelżało.

Ostatecznie zabrałem lekki karabinek z holocelownikiem i zapas trzech magazynków. Były wyjątkowo ciężkie. O umówionej porze wszedłem w stylizowane odrzwia i wynurzyłem się w strugach deszczu. Dookoła parowały wysokie trawy Zakląłem i postawiłem kołnierz. Cienkie strużki popłynęły po plecach. Niskie niebo zaciągnięte było kożuchem chmur.

–Pierwszy raz? – spytał Hannibal, wynurzając się spośród cieni.

Przy nim pojawiło się sześć innych postaci. Podziwiałem ich umiejętności kamuflażu.

–Fantazja, nieprawdaż? – spytał, przysuwając czerwony nos.

Nie dość, że mokro, to jeszcze zimno.

Przyjrzałem się towarzyszom. Każdy miał inny rodzaj sprzętu. Nick Hartman zatrzaśnięty był w ten sam zestaw, który przed chwilą boleśnie mnie doświadczył, ale on zdawał się nie mieć kłopotów z dźwiganiem. Hans Zack przewiesił przez plecy długą snajperską flintę. Mały Larry obwieszony był pokaźną liczbą granatów, zapalników i skaczących min. Marcin Tondo dumnie podtrzymywał kolbę plazmowej kuszy. Jozue upodobnił się do kowboja: do obu ud przypiął kabury z imponującymi pistoletami. Hunt zadowolił się karabinem podobnym do mojego, tyle że… dwukrotnie większym. W tym grubasie drzemała spora siłą. Spojrzałem na ostatniego uczestnika. Nie znałem go. Podtrzymywał sprzężone lufy miniguna.

–To Mark Amber – wyjaśnił Hannibal. – Nie mógł uczestniczyć w spotkaniu.

Przedzieraliśmy się przez trawy, zarośla i gęste krzewy. Rzadkie akacje nie dawały schronienia przed napastliwym deszczem. Kiedy już byłem zupełnie mokry, ulewę zastąpiła mżawka. Oblepione ubraniami ciała parowały, dodatkowo zagęszczając mgłę.

Przewodnikiem był Hunt. Tylko on miał czujnik ruchu. Nagle zatrzymał pochód i wzniósł rękę. Nakazał marsz półkolem. Środkiem szedł Mark. Trawy ustąpiły miejsca niższej, bagiennej roślinności. Woda chlupała w butach. Fantazja, psiakrew, fantazja. Przyjrzałem się idącemu w centrum. Amber wydawał się dość pewny siebie. Od czasu do czasu zerkał na mnie, jakby dodając mi otuchy. Nagle usłyszałem po prawej stronie gwałtowny szelest. Odwróciłem głowę. To Hans zerwał z ramienia snajperkę i składał się do strzału. Spojrzałem w kierunku wskazywanym przez lufę. W oddali jakby poruszył się las.

–Dragol! – krzyknął Hunt – W dali po lewej! Obok Nick uruchamiał serwomechanizmy działa. Przyłożyłem broń do oka. Holocelownik lustrował otoczenie. Ogłuszył mnie strzał z flinty Zacka. Inteligentne namierzanie podążyło za strumieniem energii i wydobyło z mroku skrzydlaty kształt. Skrzyżowanie brontozaura z orłem. Jednym słowem smok jak dom. Wychynął z mgły niczym niewielki zielony pagórek. Bezgłośnie otworzył paszczę. Zagrało działko Nicka. W sekundę później dostrzegłem błękitne salwy Marcinowej kuszy, przeplecione czerwonymi igłami karabinu Hunta, żółtymi snajperskimi salwami, zielonymi punktami pistoletów Jozuego i świetlistym gradem miniguna. Domyśliłem się, że Joy,gdzieś się przekrada, by podłożyć bestii saperską niespodziankę. Dotarł do nas ryk, zsynchronizowany z otwarciem paszczy, lecz odległość była tak wielka, że usłyszeliśmy go dopiero teraz. Nacisnąłem spust. Kolba walnęła mnie w ramię. Przewróciłem się. Zakląłem, rozmasowując bark. Potwór szedł na nas niczym zew zagłady, apostoł Armagedonu, otoczony koroną strzałów, stawiający stopy w bukietach wybuchów, jeż apokalipsy. Ryknął niczym grom, zatrzymał się, zachwiał i – w zwolnionym tempie zwalił się na trawę. Po chwili ziemia zadrżała od fali uderzeniowej. Pod względem praw fizyki świat zrobiony był doskonale. Chciałem uciekać. Podszedł Hunt.

–Oczywiście to nie ten. To zwykły dragol. Bardzo ładny okaz.

–Fajnie było, nie? – krzyknął Nick. Pozostali przybiegli i dzielili się przeżyciami.

–Tamten, jak pamiętasz – tokował Hannibal – był dużo mniejszy i, zapewniam cię, o wiele bardziej niebezpieczny.

Podeszliśmy do smoka. Rzeczywiście, interesujący projekt. Niebieskozielona łuska, fantazyjny pysk okolony różowymi wzorami, złote rogi, zwaliste cielsko i skórzaste skrzydła. W sam raz na ścianę. Wielką jak holobim.

–No, panowie – krzyknął Hunt. – Skoncentrujmy się. Potraktujmy to jako miły wstęp. Ruszyliśmy w tej samej formacji. Stłuczony bark doskwierał mi coraz bardziej.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю