Текст книги "Gamedec 01: Granica rzeczywistosci"
Автор книги: Przybylek Marcin
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 13 (всего у книги 17 страниц)
–To koniec – stwierdził Dave.
–Co racja, to racja. – Podniosłem z podłogi białą kredę.
–Co to? – spojrzał na przedmiot w moim ręku. – Narzędzie, którym trzeba nakreślić znak.
–Chroniący przed duchami? – Właśnie.
–Pospiesz się! – ponaglała Gabrielle, obserwując płonące na seledynowo ściany.
Usiadłem po turecku i uruchomiłem odtwarzanie dotychczasowych akcji.
Obudził mnie świt wpadający przez panoramiczne okna. Podniosłem głowę. Pozostała trójka spała jak dzieci, ułożona w kątach kredowego kwadratu wpisanego w koło. Znak okazał się skuteczny. Narysowałem go w ostatniej chwili. Kawalkada obmierzłych zjaw zatrzymała się w pędzie i otoczyła krąg, sycząc zajadle. Szukały luki w rysunku. Szczęście, że sosnowe deski były równo ułożone: biała linia zachowała ciągłość. Widma nie mogły się dostać do zaklętego kręgu, więc rycząc wściekle, odleciały w zaświaty.
Spojrzałem na zegarek. Siódma trzydzieści. Pół godziny na rozwiązanie zagadki.
Zejście na parter okazało się całkiem poważnym wyzwaniem. Ominęliśmy ścierwo zmiennokształtnego i zobaczyliśmy, że schody są zawalone. Posłużyliśmy się prowizoryczną liną skręconą z ubrań.
–Czarnego z gębą w gębie omijajcie szerokim łukiem – poradziłem. – Ten kwas przepali nawet beton.
Na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Dziewczęta szczękały zębami.
–Taki ładny dom – skonstatował Dave. – A teraz to dymiące rumowisko.
Gdy stanęliśmy obok konsoli, chronometry wskazywały siódmą czterdzieści pięć.
Spojrzeliśmy na ekran. Co kryje się w mroku?
–Czas na odpowiedź – blondyn potarł ramiona. – Gabrielle, dałoby się zrobić kawę?
Dziewczyna podeszła do kuchni. – Wysiadła elektryka.
–Może jest przełącznik na gaz? – Czekaj. Jest.
–Cudownie. Mistrzu – spojrzał na mnie. – Jeśli coś zrozumiałeś, to nas oświeć. Jakoś nie łapię przesłania.
Siódma czterdzieści sześć. Przysiadłem na kuchennym blacie.
–Zastanówmy się. Dom ma pięć poziomów. Na samym dole spotkaliśmy robala. W piwnicy przydarzyły się wypadki podobne do wydarzeń z przeszłości.
Steffi przytuliła się do mojego uda.
–Na parterze – ciągnąłem – zaatakowała nas czarna plama, a po niej staruchy, które się zmieniły w filmowe kreatury.
–Jakie? – Dave szeroko otworzył oczy. – Ostatni to zmiennokształtny, a te dwa na początku?
–Obcy i predator – zmarszczyłem brwi.
–Że jak? – rzuciła przez ramię Gabrielle.
–Czy tylko ja w tym towarzystwie oglądam dwuwymiarowe obrazy?
Odpowiedziała mi jednoznaczna cisza.
–Nieważne. Idźmy dalej, bo czas ucieka. Na piętrze odparliśmy zmasowaną szarżę duchów, a ochronił nas magiczny znak na strychu.
Blondyn kiwnął głową.
–Powtórka z rozrywki zaliczona. A teraz: co z tego wynika?
–Układ budowli przypomina sen Junga. – Kogo? – spytała Gabrielle.
–Twórcy psychologii głębi.
–Jakiś staruch? – dopytywała się.
–Bardzo stary staruch. Dziewiętnastowieczny. – Nieźle – pokręciła głową.
–Śnił mu się taki właśnie dom. I wiecie, co gość powiedział? Że to obraz duszy.
Towarzystwo zastrzygło uszami.
–Mówił, że jaskinia to podświadomość kolektywna. – Zapowiada się wykład – skrzywił się David.
–Kawa – Gabrielle postawiła cztery filiżanki. Chciwie złapałem czarkę.
–To część psychiki wspólna wszystkim ludziom. Niedostępna oglądowi. Zawarte w niej treści, archetypy, widzimy pod postacią symboli.
–No, w mordeczkę, ładna teoria – zniecierpliwił się przewodnik. – Ale… – zerknął na zegarek – jest siódma czterdzieści siedem.
–Co spotkaliśmy w jaskini? – ciągnąłem. – Świerzbołaza. Potwora prymitywnego, podstawowego, można rzec. Niczego prostszego od glisty nie wymyślisz. Może dlatego Diuna była tak popularna.
–Co? – Steffi wytrzeszczyła oczy.
–Nieważne. Moim zdaniem podziemia to właśnie to, zwłaszcza że o poziom wyżej, w piwnicy przydarzyły się wypadki związane z naszą osobniczą przeszłością. Byłaby to podświadomość indywidualna, czyli pamięć.
–Co z parterem? – spytała rudowłosa. Łyknąłem parzącego napoju.
–Świadomość – odparłem złapawszy powietrze. – Dlatego walczyliśmy z wytworami kultury. Piętro symbolizuje neotyp.
–Siódma czterdzieści osiem – David stuknął w szybkę zegarka.
–Nie popędzaj go – ujęła się za mną Steffi.
–Tik, tak, tik, tak – drażnił się.
–Czyli ta część duszy – podjąłem – która podpowiada, czym lub kim możemy być. Stanowi coś w rodzaju ducha opiekuńczego.
–Dlatego otoczyły nas zjawy. – W oczach Gabrielle odbiło się echo nocy.
–Strych – przysunąłem się bliżej Steffi. Było naprawdę zimno. – Może obrazować najwyższą warstwę psychiki.
–Czyli? – David przytulił się do brunetki.
–Jaźń według Junga przedstawia strukturę doskonałą. Jej symbolami są koło, krzyż, trójkąt, kwadrat…
–To dlatego narysowałeś ten znak? – ciekawie spojrzała rudowłosa.
–Symbol wziąłem z breloka. David wypuścił z objęć Gabrielle. – Siódma czterdzieści dziewięć i piętnaście sekund, a my ciągle jesteśmy w lesie.
–Mamy zgodę na hipotezę, że budowla symbolizuje ludzką psychikę? – spytałem.
Przytaknęli.
–Idźmy dalej. Pytanie: „Co się kryje w mroku" jest wieloznaczne. Trzeba odpowiedzieć konkretnie, bo rozwiązaniem jest prawdopodobnie jedno słowo. Zatem: czym jest mrok?
–Czerń. Ciemność. – Steffi patrzyła w dno filiżanki.
–Tak jest z naszego, zmysłowego punktu widzenia – odparłem. – Ale mrok nie istnieje. To my, ludzie, go „widzimy", bo nasze oczy są błonami światłoczułymi, nie żadnymi organami postrzegania rzeczywistości. Jeśli padnie na nie promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali, którą potrafią zarejestrować, percypujemy jakąś barwę. Mrok to miejsce, gdzie nie ma światła, więc nasze oczy są bezużyteczne.
–Rzeczywiście – odezwał się David z przekąsem. – Jakoś nigdy na to nie wpadłem.
Puściłem do niego perskie oko.
–Chociaż nie widzimy w ciemnościach, otacza nas ta sama rzeczywistość: ściany meble, drzewa, niebo. A jednak wydaje nam się, że w ciemności rzeczywiście coś się czai.
–Ale co? – spytała Gabrielle Siorbnąłem kawy.
–Cień.
–Mówisz zagadkami – Steffi spojrzała błagalnie. – Ta część duszy która powoduje, że bez trudu rozpoznajemy zło i zagrożenie. Pamięć naszych przodków zachowana w najgłębszych zwojach mózgu, ostrzegająca, czego należy się bać. Z reguły zlepiona z nieakceptowanymi cechami charakteru. Nie chcemy pamiętać, że jesteśmy zawistni, zepsuci, zazdrośni, złośliwi, sadystyczni, zboczeni… – zabrakło mi przymiotników -…więc wypieramy tę wiedzę do podświadomości.
–No i co? – ponaglił blondyn.
–Mimo że wypieramy cień, on ciągle w nas jest. Tyle że nie mamy pojęcia o jego istnieniu. Na tym polega fenomen podświadomości: wprawdzie gromadzi miliony danych, ale na co dzień ich n i e w i – dać.
–Ale jaki to ma związek z mrokiem? – David zerknął na zegarek.
–W mroku nic nie widać. Co to znaczy? – Nie wiem.
–To znaczy, że mrok symbolizuje nieznane. Czyli? – Podświadomość? – spytała Steffi.
–Brawo. W mroku jest nieznane, a dla duszy nieznane znaczy tyle, co podświadome.
–I dlatego mówisz, że siedzi tam cień? – David nieco się ożywił.
–Tak jest. W ciemność rzutujemy, niczym stare kinowe projektory, naszą nieznaną naturę. Pamiętacie tę plamę czerni otwierającą drzwi? Nic w niej nie było, a baliśmy się jak cholera. Bo w ciemności kryje się archetyp zła: obcy, diabeł, wampir, wilkołak.
–Boimy się samych siebie?! To absurd! – wykrzyknął David.
Dopiłem resztkę kawy.
–Czyżby? A przypominasz sobie lustrzane powitanie w sieni?
Zamilkł. Odczekałem chwilę.
–Bałeś się, oglądając horrory?
–Jak diabli. Czasami chowałem się pod kołdrę.
–A widzisz.
–Ale co ma jedno do drugiego?
–Treści, których się tak lękałeś, w y m y ś l i l i l u d z i e. Człowiek nie jest zdolny stworzyć tego, czego nie ma w sobie.
Zapadło milczenie. Siódma pięćdziesiąt jeden.
–Psiakrew, on ma rację – sapnął lider Fear Walkers. – Ale co z odpowiedzią?
–Co łączyło wszystkie stwory, które napotkaliśmy? – Zeskoczyłem z blatu.
Milczenie.
–Były kopiami już wymyślonych bestii: świerzbołaz z Raven Heart, alien, predator, zmiennokształtny, duchy, wszystko już widzieliśmy.
–Czyli? – David odstawił pustą filiżankę. – Gabrielle, dałoby się zrobić drugą kawę?
–Nie wiem, czy zdążymy wypić… – brunetka spojrzała na zegarek.
Siódma pięćdziesiąt dwie.
–Zbierzmy, co jeszcze zostało – cmoknąłem. – Jakie były zagadki przy apteczce i klapie do jaskini? – O autora jakiejś książki… – Gabrielle zacięła usta.
–Juliusza Verne'a – potwierdziłem.
–Pytanie przy apteczce?
–O reżysera!
–Rebus przy skrzyni z bronią? Rudowłosa otworzyła usta.
–Człowiek przemieniający się w wilka!
–A teraz przyjrzyjcie się temu.
Na blacie położyłem pęk kluczy i brelok przedstawiający wpisaną w kwadrat i koło ludzką postać z mordą bestii.
Siódma pięćdziesiąt osiem.
–Gotowi? – spytałem. Przytaknęli.
–Steffi, pisz.
Uniosła palce nad klawiszami. Zastukały styki. Na ekranie pojawiła się odpowiedź:
Człowiek
Monitor rozjarzył się złotym światłem. Wyświetlił napis:
Gratulacje!
–Firma Safe House Electronics winszuje zwycięstwa – odezwał się znajomy kobiecy głos. Obraz wygenerował migającą liczbę:
5 000 kr!!!
–Hurra! – zakrzyknęliśmy i rzuciliśmy się sobie w ramiona.
–By otrzymać drugą część nagrody – podjął głos – odpowiedz na drugą część pytania.
Zamarliśmy. Siódma pięćdziesiąt dziewięć i trzydzieści sekund.
–Jaką drugą część?! – krzyknął David.
–Nic o tym nie wiedzieliśmy! – oburzyła się Gabrielle.
–Cicho! – podbiegłem do konsoli. Na ekranie widniał napis:
A konkretnie?
Zamknąłem oczy. Rozgniewane krzyki uleciały w niebyt. Osłabiłem więzy koncentracji, pozwoliłem, by umysł podążył tropem swobodnych skojarzeń. Co znaczy człowiek konkretnie? Dwóch ludzi postawionych przed tą samą rzeczą widzi co innego, bo patrzą przez pryzmat indywidualnych doświadczeń. Ich światy się różnią, choć tkwią w tej samej rzeczywistości. Zatem człowiek „konkretnie" to…
Palce stuknęły w klawisze:
Ja
Ekran wybuchł fajerwerkami. Pojawiła się powoli rotująca sylwetka Tossana Lambdy.
–Gra skończona! – odezwał się głos. – Proszę wpisać swoje…
Spojrzałem na zegarek. Tik, tak. Ósma. Dwie sekundy Odetchnąłem. Czasem w dwóch sekundach zawarta jest wieczność. Fear Walkers obściskiwali mnie i skandowali. Nawet David mnie ucałował, co rozpoznałem po charakterystycznym drapnięciu podbródkiem. Przytuliłem całą trójkę i spojrzałem przez okno na ośnieżone szczyty.
Zanim się wylogowaliśmy, zdecydowaliśmy się na krótki spacer po okolicy.
–Prześlę ci adres – szepnęła Steffi.
Kiwnąłem głową. Śnieg pod butami skrzypiał miękko i przyjaźnie. Zupełnie inaczej niż na początku gry.
–Lubisz rude włosy czy może wolisz inny kolor? – spytała Steffi, muskając wargami moje ucho. Przypomniała mi się Ann Sokolowsky.
–Niech… zostaną rude – zająknąłem się. Preferowałem blondynki, ale nie chciałem, by Steffi w jakikolwiek sposób nałożyła się na obraz female version z Rajskiej Plaży.
–Ale z nich świnie – przeżywał David. – Zataili, że mają dwa pytania. To oszustwo!
Wciągnąłem w nozdrza zapach topniejącego śniegu. – Czyżbyś zapomniał, który z ziemskich gatunków jest najgorszą bestią?
12. Anna.
Zjawiska przyrodnicze wyglądają najpiękniej, gdy masz kieszeń pełną pieniędzy albo duszę wypełnioną beztroską. Łapiesz w nozdrza ulotny zapach istnienia, ciesząc się po prostu tym, że żyjesz… Dalekie pomarańczowe koło oświetlało zmarszczki oceanu. Leżałem na wysokich skałach, wokół których rozpościerały się doskonale utrzymane plaże. Obok prężyła ciało Ann Sokolowsky, vel female version 345.00012. Kochałem takie chwile. Gdy odezwał się interkom, przyszła fala smutku. Otworzyłem półprzezroczyste okno, przysłaniaj ąc słoneczną tarczę.
–Torkil? – z ekranu patrzyła Steffi. Ann uniosła głowę.
–Steffi? – przywitałem rudowłosą. – Jak… zdrowie?
Spojrzała podejrzliwie na Annę. – Widzę, że przeszkadzam.
–Ależ nie… – zawahałem się. Przecież przeszkadzała. – To jest Ann Sokolowsky. Aniu, poznaj Steffi…
Wstyd się przyznać: nie znałem jej nazwiska.
–Alland – dokończyła.
–Bardzo mi miło – uśmiechnęła się blondynka. – Mnie również. Hm… – rozejrzała się nerwowo. – Co to za gra? Chyba jej nie znam.
–Och, to Rajska Plaża – odezwała się Ann. – Świat dla zakochanych.
Moja szyja i krtań jakby zalały się betonem. Zwróciłem drewniany wzrok na rudowłosą. Usiłowała zapaść się pod ziemię.
–Może… zadzwonię później – przemogła chrypkę. – Tak, skontaktuj się jutro. – Zrobiłem poważną minę. – Naprawdę się cieszę, że zadzwoniłaś. Nasze spojrzenia splotły się, ogrzały i związały w namiętnym uścisku. Uspokoiła się.
–Czekam – poprosiłem.
Wracaliśmy ze skał, trzymając się za ręce. Dookoła spacerowały pogrążone w rozmowach pary. Piasek przesypywał się pod stopami.
–Od dawna znasz tę dziewczynę?
Otwierałem usta, by odpowiedzieć, gdy podbiegł do nas dziwny, przysadzisty, jakby nieco przybrudzony osobnik. Zastanawiałem się, skąd wytrzasnął takiego skina.
–Skąd jesteś? – zwrócił się do Anny. Zatrzymaliśmy się.
–Stąd… Z Rajskiej Plaży… – odparła zbita z tropu, – Tu są twoje korzenie? – miał skrzekliwy głos. Rozejrzała się bezradnie.
–Jestem stąd…
–A, enpecka? – jego uśmiech był jakiś bluźnierczy.
Ogarnęła mnie furia.
–Zmiataj, popaprańcu! – uniosłem rękę. Brudne indywiduum odsunęło się kilka kroków. – Bez obrazy – krzyknął pojednawczo. – Do takich jak pani nic nie mamy. Sprawdzałem – błysnął świńskimi oczkami – czy nie diginetka.
–Co? – zdziwiłem się.
–Ta zaraza zagraża wszystkim! – wyrzucił kiełbaskowate rączki w górę. – Organikom i zoenetom! W realium i w sieci! Strzeżmy się!
Jegomość zmykał zygzakiem, jakby ktoś za nim strzelał. Podbiegł do innej pary.
–Skąd pochodzisz? – spytał atrakcyjną kobietę. Przez chwilę patrzyliśmy, nie odzywając się. Pociągnąłem Ann za sobą.
–Nie psujmy sobie wieczoru.
Na wschodzie błyszczały pierwsze gwiazdy. Zbliżyliśmy się do wody Mokry piasek, utwardzony przez fale, wydawał się szklisty.
–Czy ty mnie pamiętasz? – przerwałem ciszę. – To znaczy jak wychodzę? Wylogowuję się? Ja o tobie pamiętam. Myślę, wspominam, snuję plany… A ty?
Błękitne oczy w łunie zmierzchu wyglądały niemal granatowo.
–Oczywiście, że o tobie pamiętam. Mam pamięć. Mówi tak, bo tak czuje, czy dlatego, że ją zaprogramowano? Zmierzchało: zgaszona czerwień przechodziła w purpurę i fiolet. Zepchnąłem niechciane myśli w głąb mózgu. Odetchnąłem zapachem morza. – Wiesz – postanowiłem zmienić temat – chciałbym z tobą obejrzeć nową grę Phantom Games, nazywa się Infinity. Erpeg w kosmosie. Podobno lepsza od Dream Space.
–Multiplayer? – zaciekawiła się. – Jak Rajska Plaża. Melancholijnie pokręciła głową.
–Do Brahmy czy Wisznu, proszę bardzo. Tam mogę, jak wszyscy Non Player Characters. Ale w inne światy wchodzą tylko żywi gracze. Nie jestem kompatybilna.
Chciałem kogoś posiekać. Tak bardzo starałem się nie pamiętać, że jest programem, ale ten fakt dziwnie często powracał w rozmaitych okolicznościach.
–Przykro mi – zacisnąłem wargi. – Mnie również.
I znowu nie wiedziałem, czy rzeczywiście coś czuje, czy tylko o tym mówi. Wolałem nie pytać. Neojazzowa muzyka z kawiarenki przycupniętej nieopodal tonęła w szumie fal. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Tak jak dziesiątki razy wcześniej oniemiałem w obliczu doskonałego piękna. W jej kształtach zaklęta była odpowiedź na ostateczne pytanie, granice ciała znaczyły przepaść między istnieniem i śmiercią.
–Czy wiesz, że twoja sylwetka jest poezją zaklętą w kształt? – Ściskało mnie w gardle.
Na tle nocy jej opalenizna wydawała się niemal czarna. Błysnęły zęby.
–Lubię, kiedy tak mówisz.
Zbliżyłem rękę do piersi uwięzionej w napiętym plażowym topie. Dotyk był jak przekraczanie nieprzekraczalnej granicy Chciałem krzyczeć.
–A to lubisz? – wydusiłem. Pokręciła głową.
–Uwielbiam.
Wychodziłem z gry z największą niechęcią. Upływała czwarta doba i gamepill przestawał działać. Musiałem. Na głównej stronie kręcił się tłum eterycznych postaci. Zapoznawali się z reklamami nowo uruchomionego dodatku: kosmoportu, z którego można było się udać na stację orbitalną. Ich radość i podniecenie były mi obce. Choć mogłem polecieć z Anną, i tak była uwięziona w Rajskiej Plaży niczym złoty orzech w łupinie. Unosiłem rękę w geście rewitalizacji, gdy mój wzrok przyciągnął powoli rotujący sześcian reklamowy otoczony krzykliwymi hasłami. Wcześniej go nie widziałem. W sieci nietrudno coś przegapić. Rozwinąłem go. W twarz uderzyła eksplozja barw.
Chcesz, by twoja miłość stała się taka jak ty? Pragniesz dać jej życie? Twórca Rajskiej Plaży, firma Blue Whales Interactive, proponuje absolutne nowum! Upgraduj ją do dibeka! Włożymy psyche ukochanej w syntetyczny mózg! Nadasz jej pożądane cechy i staniesz się równy Stwórcy! Na twój wzór, a jeśli chcesz, nawet podobieństwo, stworzymy najprawdziwszego człowieka! Masz kłopoty z przyjaciółmi? Wykreuj nowych! Oto nasze kontakty…
Ciekawe. Zgrałem połączenia. Obok połyskiwał inny sześcian:
Masz już cyfrowego przyjaciela? Stworzyłeś przyjaciółkę? Wstęp do Creators Club! Poznaj innych Kreatorów! Podziel się wrażeniami! W naszej społeczności…
Oczywiście. Zamknąłem bryłę. Ledwie pojawia się coś nowego, od razu jak grzyby po deszczu mnożą się fankluby ligi, stowarzyszenia i inne podejrzane zgrupowania. Stroniłem od wszelakich skupisk. Człowiek w grupie staje się czymś o wiele gorszym od człowieka pojedynczego. Brzmi nieprawdopodobnie, ale tak jest.
Zdjąłem kask i usiadłem na łożu. Pęcherz miałem pełen, ale jelita puste. Przebywałem w Plaży przynajmniej przez miesiąc, robiąc przerwy jedynie na sikanie. Odżywianie przez nanowtyczkę spowodowało, że już po pierwszej czterodniowej sesji w przewodzie pokarmowym panowała próżnia niczym w lodówce kawalera. Ściągnąłem kombinezon. Lustro wiszące naprzeciw ukazało proporcjonalną rzeźbę mięśni obciągniętych cienką skórą. Nie przyłożyłem do tego ręki: nowy typ łoża stymulował układ motoryczny na tyle intensywnie, że nie tylko przeciwdziałał zanikom, ale rozbudowywał muskulaturę. Brzuch zanadto zaklęśnięty. Powinienem coś zjeść. Nie było to takie proste, odzwyczajony system trawienny nie zniósłby zwykłego pożywienia. Trzeba było odwiedzić neomilkbar. Ale przedtem chciałem się skontaktować z przedstawicielem Blue Whales Interactive. Odziany w szlafrok zasiadłem naprzeciwko konsoli. Powstrzymałem się od kawy. Zabiłaby mnie.
Na holoekranie pojawiła się inteligentna twarz łysiejącego szatyna.
–Levi Chip, Blue Whales Interactive, czym mogę służyć?
–Dzień dobry Torkil Aymore, dzwonię w sprawie ogłoszenia o dibekach.
Uśmiechnął się szerzej.
–Ach, bardzo mi miło. W takim razie może porozmawiamy w… bardziej cywilizowany sposób?
–Słucham?
–Czy pański komputer jest wyposażony w vipres?
–Niedawno zainstalowałem…
–Więc zapraszam do siebie.
Jego fotel zaczął się odchylać. O co mu chodzi? Wydałem dyspozycje. Podnóżek uniósł moje podudzia, oparcie zaczęło opadać, a głowę otuliła biokształtka. Ach, rozumiem! Przed oczami zamajaczyła kreska dewitalizacji. Subtelnie testują wypłacalność klienta! Mało kogo stać na virtual presence, tak jak nieliczni mogą sobie pozwolić na wykup sejfu z dibekiem. Wyłoniłem się w niewielkim pomieszczeniu otoczonym holoekranami.
–Jak pan ocenia nasze produkty? – głos za plecami.
Odwróciłem się. Wyglądał tak samo, może miał odrobinę więcej włosów. Ach, ta miłość własna.
–Wirtualnych partnerów?
–Robią wrażenie, prawda? Novatronics postawiło na realność świata, a my inwestujemy w rozbudowanie sztucznej inteligencji. Zresztą to zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę specyfikę Rajskiej Plaży… A propos, widział pan ostatni mod? Dodaliśmy kosmoport. Można polecieć na bazę orbitalną! Tam to dopiero urządziliśmy baseny…
–Port widziałem, ale jeszcze nie korzystaliśmy. – Ściągnąłem brwi i przeszedłem do rzeczy – Mam partnerkę w państwa grze.
–To dla nas zaszczyt.
–Widziałem ogłoszenie o możliwości upgradu.
–Tak.
–Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej. – Usiądźmy.
Zmaterializowały się biofotele. Na ekranach pojawiły się projekcje ukazujące wnętrza laboratoriów Blue Whales Interactive. Więc do tego był mu potrzebny vipres. Chciał zrobić prezentację!
–Wykupiliśmy licencję od Novatronics – rozpoczął.
Monitory ukazały przekroje syntetycznych mózgów.
–O ile nasi konkurenci trudnią się głównie przekładaniem żywych dusz do dibeków, my zrobiliśmy coś zgoła innego i… nie zawaham się użyć tego słowa: rewolucyjnego. Poddaliśmy analizie tysiące układów psychicznych z najróżniejszych kręgów kulturowych i wiekowych…
Ekrany ukazały migawki twarzy rozmaitych ras.
…i udało się nam stworzyć program konstruujący dusze od zera lub awansujący istniejące cyowe byty do poziomu psychiki organicznej. Nie przesadzę, jeśli powiem, że zbliżamy się do stworzyciela. Splotłem ręce na kolanach.
–Nie chce pan powiedzieć, że zrozumieliście działanie psychiki?
–Oczywiście, że nie. Pojęliśmy jedynie jej strukturę. Ujmę to inaczej. Maszyny liczące ją pojęły i nas o tym poinformowały. Człowiek jest, jakby to powiedzieć, za głupi, by zrozumieć coś tak skomplikowanego jak dusza.
Nie dałem po sobie poznać, że spodobała mi się ta odpowiedź.
–I na tej podstawie rozpoczęliście kampanię reklamową? Jesteście pewni, że wiecie, co robicie? Psychika to nie błahostka.
–Ależ panie Aymore, niech pan się uspokoi. Pozwoli pan, że przypomnę, na czym polegała pierwsza próba zapisania i odtworzenia dźwięku za pomocą aparatu zwanego fonografem.
–A co to ma do…
–Proszę o szansę. Za chwilę wszystko stanie się jasne.
Wcisnął przycisk na konsolce fotela. Na ekranach pojawiły się animacje.
–Otóż fonograf był tubą zbierającą drgania powietrza, podłączoną do igły na którą owe drgania były przenoszone. Jej koniec przykładano do woskowego walca, który powoli się obracał. Drgająca szpila żłobiła w nim zygzakowaty rowek.
–Bardzo zajmujący opis, ale wciąż nie rozumiem…
–Ale pan jest niecierpliwy. – Zmrużył oko. – To musi być miłość. Kiedy nagranie skończyło się, cofano walec…
Projekcje śledziły jego słowa i dopasowywały się tempem.
–…wkładano szpic w wyrzeźbiony rowek, kręcono korbą, kolec podążając za śladem drgał, poruszenia były przenoszone na wzmacniającą drgania tubę i okazało się, że…
–Urządzenie odtwarzało nagrany dźwięk.
–Otóż właśnie. – Uniósł rękę. – Błagam, jeszcze chwila, zaraz pan zrozumie. Wyobraźmy sobie, że fonograf rejestrował tylko jeden ton, powiedzmy nutę C.
Ekrany wyświetliły wielki paluch naciskający fortepianowy klawisz.
–Fonograf – ciągnął – odtworzyłby ją bez problemów, nieprawdaż?
Skinąłem głową.
–Teraz pianista gra sonatę, zaś obok akompaniuje skrzypek. Czy sądzi pan, że urządzenie ma jakikolwiek kłopot z zapisem?
–Nie sądzę.
–Brawo. Dodajmy bębny, partię smyczków, drewno, blachę, nawet dzwonki i harfę. Dorzućmy pokasływania, szepty, dźwięki za oknem, oddalone szczekanie psa…
Animacja ukazała orkiestrę wraz z domem i otaczającymi go ulicami. Pośrodku tkwił malutki fonograf.
–Nagranie odtworzyłoby wszystkie te dźwięki – stwierdziłem.
–Dokładnie – przedstawiciel szeroko się uśmiechnął. – Na tym przykładzie chcę wyjaśnić, że nie trzeba znać natury zjawiska, żeby je skopiować. – Zrobił krótką pauzę. – Jak to jest, że ucho słyszy wszystkie instrumenty grające jednocześnie? Dlaczego ich brzmienia nie zleją się, nie zniosą, nie odkształcą? Przecież wciąż drga jedno i to samo powietrze! Igła też nie ma kłopotów z zapisaniem tego całego galimatiasu. Co najciekawsze – przełknął ślinę – choć słychać krocie brzmień, to r o w e k j e s t jeden.
Zapadła doniosła cisza. Projekcja ukazywała wielki kolec drgający w woskowej szczelinie.
–Z tego, co zrozumiałem – ocknąłem się z zamyślenia – kopiujecie konstelację duszy, nie dbając o jej sens?
–Niezupełnie. Jak powiedziałem, schemat jest nam znamy Dlatego igieł jest kilkaset i nie żłobią ścieżki, ale raczej odciskają ślad w przestrzeni trójwymiarowej, co czyni ich zapis wielokrotnie pojemniejszym i bardziej złożonym od jednowymiarowej linii.
–Trochę mnie pan uspokoił. – Taka jest moja rola.
Obraz na ekranach ukazywał leniwie płynącą rzekę otoczoną wyniosłymi topolami.
–Tak więc, jestem zainteresowany… – podjąłem. – Stworzeniem człowieka?
Dotarło do mnie, jak wielką wagę może mieć to przedsięwzięcie. To już nie była zabawa. Dotąd mogłem korzystać z towarzystwa Ann bez zastanawiania się nad przyszłością.
–Pan myśli – zauważył Levi. – To dobrze. Działam trochę na szkodę swojej firmy, ale w perspektywie długofalowej jestem przekonany, że na korzyść. Bardzo proszę, niech pan rozważy konsekwencje. Po włożeniu do dibeka pańska miłość otrzyma odpowiedni IN, zacznie podlegać prawu. Pracujemy nad możliwością przyznania diginetom praw do głosowania.
–Diginetom? – tego określenia użył dziwny człowiek, który zaczepił nas na plaży.
–Och, to robocza nazwa dla osób żyjących w sieci, lecz w odróżnieniu od zoenetów nie mających organicznego pochodzenia. Myślę jednak, że ten termin się nie przyjmie. W końcu praktycznie niczym nie będą się różnić od braci poczętych w realium.
–Może tym, że nie mają rodzin… I wspomnień z dzieciństwa.
–Kłania się słynny Dickowski Blade Runner. Pan też ogląda starocie?
–W zasadzie miałem na myśli Newborna Sennhausera.
–A, tak. Potraktował temat poważniej.
–Zrobił pierwszą sensowną analizę, nie epatując widza strzelaninami i brawurowymi sekwencjami pościgów.
–Po marketingowym przesileniu wielu reżyserów zaczęło tworzyć ambitniejsze holobrazy… – zmarszczył brwi, porządkując myśli. – Wracając do wątpliwości, rzeczywiście nie będą mieli wspomnień z dzieciństwa. Ale tylko pozornie.
–To znaczy?
Ekrany wyświetliły płaczącego noworodka.
–Czym jest dzieciństwo? Początkiem życia. Niesłusznie kojarzymy je z maleńkimi ludzikami potykającymi się o własne nóżki. Czy sądzi pan, że duży, gabarytowo duży człowiek, który się dopiero urodził, nie będzie miał dzieciństwa?
–Chyba nie sugeruje pan, że po upgradzie Ann zacznie się zachowywać jak osesek!
–Nie. Zdolność mowy, poruszania, myślenia, wszystko to będzie gratis zaimplementowane. Ale reszta, czyli wzmacnianie torów neuronalnych, tworzenie skojarzeń, to wszystko będzie tylko śladowo zaznaczone w jej mózgu. Ostateczny kształt tych podstruktur zależeć będzie od interakcji i własnych przemyśleń. No i oczywiście od pańskich preferencji w momencie kreacji. Damy panu do wyboru szeroki wachlarz matryc.
–A nie moglibyście użyć… mojej?
Roześmiał się.
–Chyba nie chciałby pan uprawiać seksu z krewną?!
Rozmowa z Levi Chipem trochę mnie rozstroiła. Musiałem się zastanowić. Spacerowałem powietrznymi estakadami Warsaw City i czekałem na świt. Przebywanie w grach dość szybko rozstraja dobowy rytm. Nad głową z rzadka poświstywały pneumobile, a w dole rozpoczynały kursy tuby transportu publicznego.
Pierwsze gry pojawiły się u schyłku XX wieku. Dwie kreseczki udające paletki tenisowe odbijały kwadratową piłkę na dwuwymiarowym monitorze. Nie poprzestano na tym: pojawiła się grafika trójwymiarowa, do gier wkroczyła fabuła, w końcu rozrywka dorównała kinu. W latach dwudziestych XXI wieku płaskie monitory zostały wyparte przez ekrany 3d. Po odkryciu fal grawitacyjnych skonstruowano kaski stosowane w diagnostyce medycznej. Gdy zmapowano mózg, ktoś wpadł na pomysł zastosowania odkrycia w grach. Wprowadzono prototypy leżanek, zaproponowano pierwsze środowiska i prawdziwe uczestnictwo. Dzisiaj gry dorównały nie kinu, ale życiu. Ba, prześcignęły je. Moja Anna wyewoluowała z kreseczki odbijającej piłeczkę. Parsknąłem.
Oparłem się o balustradę i zapatrzyłem na północny wschód. Mój Stockomville w towarzystwie innych linowców ginął w błękicie niczym nienaturalnie wyciągnięty ołówek. Nie chciałem być z Anną na zawsze, ale lubiłem ją na tyle, by zrobić jej prezent.
Z drugiej strony, pakować ją w gmatwaninę życia pełnego stresów i przeszkód? Czy rodzice płodzący organiczne dziecko zadaj ą sobie takie pytania? Nie miałem pojęcia. Czy nie lepszy jest byt pseudoświadomy? Będzie moją utrzymanką czy sama zdecyduje się na pracę? Jeśli będę za nią płacił, zwiąże się ze mną, uzależni jak żona i córka jednocześnie. A może zacznie się puszczać na lewo i prawo? Otrząsnąłem się z przekornych myśli. Poradzi sobie. W Rajskiej Plaży nie ma przewodników. Zresztą sprawdzę. Zapiszczał zassany żołądek. Gdzieś tu powinien być neomilkbar.
Z menu „Dla graczy" wybrałem naleśniki z serem. Oczywiście tylko tak się nazywały Naprawdę były specjalnie zbilansowanym pokarmowym miksem. Właściciel twierdził, że jego prapradziadek serwował w tym samym miejscu dokładnie takie same potrawy. „W każdym razie pod względem smaku". Możliwe, ale podawał je kilkaset metrów niżej, pod poziomami i estakadami, które przykryły stare miasto.
Jak będzie wyglądało jej życie? Starannie przeżuwałem pokarm. Pierwszy kęs był niebezpieczny: groził bolesnym skurczem przełyku. Umysł zrodzony bez obciążeń ciałem, chorobami, starzeniem, zmęczeniem, bólem, znający tylko beztroskę i zabawę… Jaki będzie? Lepszy czy gorszy od pokręconych ludzkich psychik? Popiłem truskawkowym izotonicznym płynem. Wstawało słońce. Budowle uśmiechnęły się do nowego dnia. Czy warto się w to pakować? Moje dotychczasowe życie miało wiele cech tak cenionej wolności: robiłem, co chciałem, jadłem, co lubiłem, wstawałem, kiedy miałem ochotę, i bawiłem się w to, co mi odpowiadało. Nie posiadałem zwierząt domowych, nawet elektronicznych: niezależnie od faktu, że wnętrza miały suche i pozbawione życia, nie zniósłbym skowytu droida pozbawionego „głasków". Kreacja człowieka, choćby tylko opłacenie procesu, stwarzała sytuację zależności.
Tafle drzwi błysnęły popchnięte przez nowego gościa. Harry Norman! Oczywiście ten zdeklarowany kawaler też tu się żywił.
–Torkil! Ty stegozaurze!
Wstałem i poddałem się torturze miażdżenia żeber. Otarł się o mój policzek niegolonym zarostem. Usiadł i zamówił pierogi.
–Zachciało się papu staremu graczowi? – pytał, pałaszując danie.
–Po miesiącu…
Potrząsnął blond kudłami. W wesołych oczach odbijały się wieżyce miasta.
–Te gry cię zabiją. Trzeba żyć!
–Próbuję, kochany, zastanawiam się tylko, gdzie? Dziarsko dziabnął widelcem w ciasto.
–Znasz mnie. Lubię światy, ale zoenetem zostanę dopiero, jak się zestarzeję. Jeśli będzie mnie stać. Po chwili jego talerz był pusty.
–Chodź, przejdziemy się – zaproponowałem.
–Odzwyczailiśmy się od dreptania? – zarechotał. – Odwal się.
Na zewnątrz zrobiło się gwarno. Dzieci pędziły do szkoły, kobiety zaglądały do sklepów, w restauracjach i kawiarniach pojawili się konsumenci. Ich widok wywołał w pamięci Brahmę. Nawet powietrze podobnie pachniało. Poczułem silne szturchnięcie. Spojrzałem zły na blondyna. Wskazywał wzrokiem idące deptakiem dwa motomby, jeden męski, drugi żeński. Najtańsze modele, Oscary. „Mężczyzna" obejmował „kobietę" w talii. Oglądały się za nimi dziesiątki zdziwionych oczu. Połyskujące chromowaną stalą androidy zdawały się nie zwracać na gapiów uwagi.