Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 17 страниц)
– Dlaczego? – wyrwało jej się spontaniczne pytanie.
– To długa opowieść i smutna. Nie nadaje się do kolacji – powiedział i poukładał jedzenie na talerzach. Karolina zaparzyła herbatę i zanieśli wszystko na salę.
Usiedli oboje przy stoliku pod oknem.
– Ta miejscówka jest najlepsza – powiedział Jakub, rozglądając się z uznaniem. – Powinna być chlubą tego lokalu. Ludzie robiliby rezerwację na specjalne kolacje i rozmowy biznesowe wyższej rangi.
– Ale nie dostanie takiej szansy – westchnęła Karolina. – Chociaż ja również lubię tu siadać. Czuję się jak w domu. Ale widzisz, znów bardzo dobrze cię rozumiem. Też muszę zrezygnować z tego, co dla mnie ważne, i to także jest długa, smutna opowieść, która się nie nadaje jako tło pogodnej kolacji.
– To zostawmy na razie złe sprawy – zaproponował Jakub. – Wyobraźmy sobie, że jesteśmy młodzi, piękni, szczęśliwi i właśnie po wspaniałym dniu spożywamy w najlepszym towarzystwie pyszny posiłek. Uśmiechnij się – powiedział i wzniósł toast filiżanką.
– Z tego, co wymieniłeś, tylko towarzystwo się zgadza.
– Nie tylko. – Uśmiechnął się, ale nie dokończył, że Karolina jest też piękną dziewczyną. Nie chciał, by pomyślała, że z nią flirtuje. Jego serce było zajęte. Nie miał zamiaru nikogo wprowadzać w błąd w tej kwestii. Ostatnie, czego teraz szukał, to nowa relacja z kobietą.
– Wiem, że nie tylko – odparła Karolina i postawiła dzbanek z herbatą. – Ty jesteś jeszcze młody. Bo ja się czuję, jakbym już całe życie miała za sobą. Taka jestem zmęczona.
Wzięli po kanapce. Karolina ugryzła kęs i ze zdumieniem zaczęła się wpatrywać w swój kawałek chleba.
– Co ty zrobiłeś? – zapytała, jednocześnie przełykając. Nagle zapomniała o wszystkich swoich zmartwieniach. – To jest niewiarygodnie pyszne, a jestem pewna, że niczego dobrego do jedzenia nie miałam na zapleczu.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Kochał tę magię. Zmianę, jaka następowała, gdy pozornie zwykłe składniki stawały się wspaniałym daniem. A także błogość na twarzy tych, którzy tego smakowali.
– Bardzo mi miło w imieniu pasty serowej – powiedział. – Proste dania z niczego to moja specjalizacja. Pochodzę z niezamożnej rodziny… – Ledwo to wypowiedział, miał ochotę złapać się za usta. Zdaniem Michalskich było to jego największe przestępstwo i wciąż musiał w ich towarzystwie od nowa udowadniać swoją wartość jako człowiek. Nigdy nie mówił o sobie. Uznał, że nie warto. Nie wiedział, dlaczego o tym teraz wspomniał. Może cały czas siedziało w nim jak zadra i nie pozwalało zapomnieć? Ale Karolina przyjęła to wyznanie ze spokojem, jak zupełnie zwykłą rzecz. – Mama nauczyła mnie, że nic się nie powinno marnować – opowiadał dalej. – Potrafię gotować smacznie i niedrogo jednocześnie.
– To piękne i niezwykle praktyczne – westchnęła. – Szkoda, że mnie na ciebie nie stać. Mógłbyś uratować moją restaurację.
– Skąd wiesz, że jestem taki drogi? – Jakub uśmiechnął się.
– Może się nie znam na gastronomii tak, jakbym chciała, ale tyle jeszcze rozumiem. Jesteś świetny i domyślam się, że życie musiało cię nieźle przeczołgać, skoro siedzisz tutaj u mnie i jesz kanapki.
– Co ci będę mówił. Masz rację.
– Ale jestem przekonana, że to chwilowy kryzys. Umiejętności nikt ci nie zabierze. Wciąż je masz, cokolwiek cię spotkało. Bez trudu znajdziesz nową, bardzo dobrą pracę.
Nie myślał o tym w ten sposób, chciał od swojej pasji uciec jak najdalej, ale świadomość, że słowa Karoliny są w znacznej części prawdziwe, trochę go podniosła na duchu.
Zjedli do końca kolację i oboje z pewnym żalem spojrzeli na pusty dzbanek po herbacie. Dobrze im się rozmawiało. Rozumieli się, jakby ich łączyła jakaś wewnętrzna nawigacja. To były dla obojga krótkie chwile ulgi w życiu pełnym trudności.
– Muszę już iść. – Jakub wstał i położył na stoliku banknot. – Weź. – Uprzedził jej protest. – Na dobrą wróżbę. Może ci się uda jednak stanąć na nogi. Ja wciąż nie tracę nadziei. To miejsce mimo wszystko ma coś w sobie. Ukryty potencjał, który tylko czeka.
– Chyba musiałby się zdarzyć jakiś cud. – Karolina była o wiele bardziej sceptyczna.
– Powodzenia – powiedział i pożegnał się. Czas było ruszać do jego własnych spraw. Odpoczął i zebrał myśli. Był za to bardzo wdzięczny Karolinie. Z całego serca jej kibicował. Ale nagle zaczął się spieszyć. Miał pewien pomysł i pilno mu było, by go zrealizować.
Podniósł swoją walizkę i wyszedł na zewnątrz. Nawet już nie spojrzał w stronę restauracji Michalskich. Zamknął ten rozdział na dobre.
Szybkim krokiem pokonywał kolejne metry chodnika, a hurgot kół walizki niósł się daleko. Usiadł, kiedy tylko znalazł pierwszą wolną ławkę, co w piątek o tej porze stanowiło prawdziwy cud. Może nie taki, jakiego pragnąłby najbardziej, ale cieszył się nawet z tego.
Wyciągnął telefon. Nie mogli się z Agnieszką dogadać ani twarzą w twarz, ani w żaden inny sposób być może dlatego, że górę brały emocje. Ale pisanie jest bezpieczniejsze. Można przemyśleć każde słowo, skasować, poprawić. Druga osoba spokojnie to odczyta. Będzie mieć czas na zastanowienie, nie musi odpisywać od razu. Niektóre fragmenty może czytać po kilka razy, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Zaczął tworzyć wiadomość.
Kochana Agnieszko!
Bardzo mi przykro z powodu tego, co się między nami wydarzyło. Przepraszam Cię, że nie umiałem zatrzymać się w porę, że za późno doszedłem do właściwych wniosków. To nie dlatego, że Cię nie kocham lub kocham za mało. Pracowałem, harowałem, starałem się właśnie dla Was. Żebyś mogła być ze mnie dumna, żeby dać moim najważniejszym na świecie kobietom wszystko, na co zasługują i do czego są przyzwyczajone.
Popełniłem błąd, teraz widzę to wyraźnie. Oboje trochę za bardzo daliśmy się zmanipulować. Ogromnie Cię za to przepraszam. Chcę zacząć wszystko od nowa. Miałaś dobry pomysł, że wyjechałaś tak daleko. Jestem przekonany, że z dala od Twoich rodziców uda nam się zbudować życie na własnych warunkach. Przyjadę i zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Jeśli chcesz, zrezygnuję z zawodu kucharza, przestanę gotować zawodowo. Może mnie to za mocno pochłania, nie wiem, ale dla Ciebie jestem gotowy to rzucić. Poszukam nowej pracy. Uda mi się. Szybko się uczę i nie boję zasuwać. Znajdę sobie miejsce. Byle tylko z Wami. Ogromnie tęsknię za Tobą i Martynką. Proszę Cię, daj tylko znak, a natychmiast wsiądę w pociąg i rano będę u Was. Kocham Cię ogromnie. Jakub.
Wysłał i czekał. Wiedział, że musi się teraz uzbroić w cierpliwość.
***
Agnieszka wpatrywała się w wyświetlacz telefonu. Po policzkach płynęły jej łzy. Wiadomość od Jakuba mocno złapała ją za serce. Cokolwiek zrobił, bardzo żałował. Chciał zacząć od nowa. Miała świadomość, ile go musiała kosztować rezygnacja z zawodu. To była jego prawdziwa pasja, być może jedyna szansa na życiowy sukces, bo często człowiek ma tylko jeden taki prawdziwie wybitny talent. Podziwiała Jakuba za ten wewnętrzny żar, który kazał mu cały czas tworzyć, rozwijać się, działać.
Wciąż go kochała i im dłużej wpatrywała się w jego słowa, tym bardziej miała ochotę natychmiast odpisać, by przyjechał. Zacząć od nowa, razem. Nie tylko Jakub tęsknił za córką. Martynka też coraz częściej pytała o tatę. Nie wystarczały jej już zdawkowe odpowiedzi. Była przyzwyczajona, że są dni, kiedy go nie ma, nawet całe wieczory, gdy nie wraca. Ale tym razem trwało to już ponad tydzień i dziewczynka wyraźnie się niepokoiła. Agnieszka dobrze rozumiała jej uczucia.
I to był powód, dla którego nie mogła przyjąć Jakuba do nowego życia. Nie po to je zaczęła, by znów wprowadzić do niego cierpienie.
Jak żywe stanęło jej przed oczami wspomnienie z własnego dzieciństwa. Noc. Głośna kłótnia rodziców, która wyrwała ją ze snu. Miała wtedy może pięć lat, dokładnie jak teraz jej córeczka. Nie mogła być starsza, bo to był jeszcze ten czas, kiedy mama wierzyła, że małżeństwo można uratować, walczyła. Tego wieczoru ojciec wrócił bardzo późno, coś zawalił, jakiś ważny termin, Agnieszka nie pamiętała szczegółów, ale słyszała rozpaczliwy płacz mamy, jej pełne żalu słowa: „Znowu mnie zawiodłeś. Nic dla ciebie nie znaczymy. Kochasz tylko restaurację!”.
Nie pamiętała całej rozmowy. Nie była nawet pewna, czy cokolwiek więcej zrozumiała, ale to jedno zdanie ścisnęło jej dziecięce serce tak mocno, że do tej pory czuła ten skurcz. Od dawna podejrzewała, że tatuś jej nie kocha. Tej okropnej nocy mama wykrzyczała właśnie głośne potwierdzenie, że to prawda. A dla Agnieszki ojciec był kimś bardzo ważnym. Nieustannie za nim tęskniła, czekała, każde spotkanie było jak święto. Cierpiała przez całe lata. Bo od tej nocy wszystko się zmieniło. Patrzyła na świat inaczej. Każdego dnia zbierała kolejne dowody, że mama mówiła słusznie. Ojciec kochał tylko restaurację.
Agnieszka nienawidziła jego pracy. Sukcesów, dobrych recenzji w gazetach, pochwał znajomych. Nie chciała chodzić tam na niedzielne obiady ani zjadać przyniesionych do domu potraw. Byli być może ludzie, których w życiu spotkało większe nieszczęście niż odrzucenie ze strony ojca. Niektórzy, z mamą włącznie, bagatelizowali jej cierpienie. Ale taki ból, który nigdy nie ustaje, może wykończyć nawet najsilniejszą osobę.
Tamtej pamiętnej nocy ojciec zachował się dokładnie tak samo jak Jakub teraz, choć nie wysłał esemesa, bo o telefonach komórkowych jeszcze się wtedy nikomu nie śniło. Ale przepraszał, obiecywał, że zaczną wszystko na nowo, że się zmieni, poprawi. Przysięgał.
Nie dotrzymał słowa.
To się potem powtarzało wiele razy. Ojciec nawalał, niszczył pokładane w nim zaufanie, po czym korzył się, przepraszał i obiecywał, że już nigdy więcej. Aż wreszcie w mamie coś pękło i przestała prosić. Straciła wiarę, że coś się jeszcze może zmienić. Już na niego nie czekała. Nie płakała, gdy wrócił nad ranem. Przeniosła się do innego pokoju i tam spała. Zaczęła żyć osobno.
Jednak mieszkali razem i w atmosferze zimnej utajonej wojny rosło ich dziecko. To było bardzo trudne doświadczenie i właśnie tego Agnieszka chciała oszczędzić swojej córeczce. Wiedziała, że jeśli teraz się zgodzi, Jakub przyjedzie rozpromieniony, będzie się przez jakiś czas starał, bawił z Martynką i przytulał. Znów zajmie w jej życiu ważne miejsce, by po chwili na nowo porzucić.
Agnieszka doskonale znała ten mechanizm. Jej ojciec też miał takie fazy skruchy. Zawsze w niego wierzyła, ufała, że się postara. Że jest mocny, kocha ją i ta miłość doda mu sił. Każde kolejne rozczarowanie było silniejsze, pozostawiło w niej głębsze rany. Tym bardziej że rosła i coraz lepiej rozumiała całą sytuację.
Odłożyła telefon. Wstała i podeszła do pokoju córki. Malutka już spała. Padła zmęczona wcześniej niż zwykle po długiej zabawie na plaży. Morskie powietrze wyraźnie jej służyło. Nabrała zdrowych rumieńców i z większym apetytem zjadała posiłki. W przedszkolu też układało się dobrze. Nowe panie wychowawczynie otoczyły ją opieką, a na tym samym osiedlu mieszkały trzy dziewczynki z grupy Pszczółek, do której należała Martynka. Nawiązanie bliskich relacji było kwestią czasu. Córeczka jeszcze szukała swojego miejsca w nowym środowisku, ale wychodziła do przedszkola bez oporów i spokojnie żegnała się z mamą w szatni. To znaczyło, że czuje się tam dobrze.
Dużo udało się już zrobić. Agnieszka podjęła decyzję o zmianie. Wprowadziła ją w życie. Wyjechała, znalazła mieszkanie, umówiła się na rozmowę o pracę. Powoli stawała na nogi i z osoby całkowicie zależnej od rodziców zmieniała się w kobietę samodzielną.
Żałowała swoich dawnych decyzji. Tego, że w ogóle przyprowadziła Jakuba do rodzinnego domu. Mogła przecież przewidzieć, że ojciec, który spieprzył w swoim życiu wszystko, co ważne, także jego pociągnie w złym kierunku. Mogła walczyć bardziej energicznie o swój związek.
Ale zawsze, kiedy chciała to zrobić, przypominała jej się mama i wszystkie jej przegrane bitwy. Cała ta szarpanina. Ciągnące się latami cierpienie. Kolejne szansy, z których wynikały tylko niekończące się rozczarowania.
– Nie pozwolę na to – wyszeptała. – Niech będzie choć jeden pożytek z mojego smutnego dzieciństwa. Ocalę własne dziecko przed taką samą historią.
Wróciła do kuchni i odpisała.
***
Aż podskoczył, kiedy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Z ogromną nadzieją nacisnął ikonkę. Serce mu waliło, a zdenerwowanie sprawiło, że na początku nie mógł zrozumieć, co czyta. Prawda dotarła do niego dopiero po chwili.
Jakubie! Mnie też jest przykro i wiem, że wina nie leży wyłącznie po Twojej stronie. Ale za późno na zmiany. Podjęłam decyzję i nie chcę się szarpać kolejnymi szansami. Wiem, z własnego doświadczenia, jakie to trudne, zwłaszcza dla dziecka. Miałeś swój czas i podjąłeś złe decyzje. Nie ma już dla Ciebie miejsca w naszym życiu. Martynka zapomni i będzie szczęśliwa. Nie chcę jej wybijać z rytmu, który powoli się tutaj klaruje. Dzieci lepiej się wychowują w jasnych układach. Jest ojciec lub go nie ma. Najgorsze jest czekanie, niepewność, złamane obietnice. Dobrze to znam i nie pozwolę, byś krzywdził naszą córkę, tak jak ojciec krzywdził mnie. To koniec. Przepraszam, mnie też jest bardzo przykro, że nam się nie udało. Naprawdę Cię kochałam. Też chciałabym cofnąć czas i zrobić wiele rzeczy inaczej. Ale nie mam takiej mocy. Stało się. Nie ma już naszego uczucia, nie ma rodziny. Ja nie żartuję, nie kłócę się z Tobą ani nie udaję, żeby postawić na swoim. Podjęłam decyzję i będę bronić naszego spokoju za wszelką cenę. Nie prowokuj mnie do stanowczych działań, bo zacznę walczyć ostro. Kiedy sytuacja się unormuje, pozwolę Ci zobaczyć dziecko. Czekaj na wiadomość.
Czytał to wiele razy. Zaskoczenie, rozpacz, złość. Te uczucia przeplatały się, tworząc okropny, gorzki koktajl.
Czy Ty mnie chcesz ukarać za winy Twojego ojca?
Napisał i wysłał, ale już nie dostał odpowiedzi. Był tak wściekły, że miał ochotę roztrzaskać telefon. Nic by to jednak nie dało. Wiedział, że ma rację i Agnieszka zachowuje się irracjonalnie nie z powodu tego, co wydarzyło się teraz, ale ze względu na przeszłość. Jej ogromny żal do ojca, który narastał latami, wybuchł z wielką siłą i uderzył na oślep. Niszcząc i depcząc to, co do tej pory udało się zbudować.
– Nie może tak być – powiedział i szybko wstał z ławki.
Wrócił pod restaurację Michalskich. Szedł tak szybko, że kółka walizki z trudem wytrzymywały to tempo. Ale miał pomysł. Znał już przyczynę kryzysu i widział nadzieję na jego rozwiązanie. Zaangażować się jednak musiał ten, który najbardziej zawinił.
Śmiało otworzył drzwi. Wtargał bagaż do środka, a wszyscy kelnerzy natychmiast spojrzeli w jego stronę. Uśmiechnęli się, sądząc, że Jakub wraca do pracy. Był tutaj powszechnie lubiany.
– Jest szef? – zapytał szybko, ale nie musiał czekać na odpowiedź.
Zygmunt Michalski wyszedł z zaplecza. Jak zawsze z pełnym zadowolenia uśmiechem i dłońmi założonymi za plecy. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy.
– Czego chcesz? – zapytał nieuprzejmie, ale cicho, żeby nie wywoływać niepotrzebnej sensacji. Sala pełna była gości, a pracownicy też pilnie nadstawiali ucha.
– Musimy porozmawiać – odpowiedział szybko Jakub. – Mam ważną sprawę.
– Nareszcie! – ucieszył się ojciec Agnieszki. – Liczę, że masz dobre wieści. Wiedziałem, że się w końcu pogodzicie. Co to w ogóle za pomysł tak się kłócić? Nie powinieneś był na to pozwolić. Moja żona też nieraz miała pretensje, ale w końcu zrozumiała, co jest ważne, i od tej pory jest spokój.
– Dziewczyny wciąż są w Gdańsku. – Jakub ostudził jego zapały. – Ale wiem dlaczego i co ważniejsze, mam pomysł, jak je skłonić do powrotu. Musimy to jednak zrobić razem.
– Wiadomo. – Zygmunt przewrócił oczami i westchnął teatralnie. – Nic beze mnie nie jesteście w stanie załatwić. Do wszystkiego potrzebny jest tata. Tymczasem Agnieszka jeszcze potrafi na mnie narzekać, że miała smutne dzieciństwo. Prawda jest taka, że sama nie poradziłaby sobie nawet przez chwilę.
– Ja właśnie o tym – powiedział Jakub. Nie mógł uwierzyć, że Zygmunt ma do tego stopnia fałszywe pojęcie o swojej sytuacji rodzinnej. – Ona ma żal nie do mnie – powiedział dobitnie. – Ale do ciebie!
– Słucham? – Michalski nie zrozumiał.
– Uciekła z powodu tego, co wydarzyło się wiele lat temu – zaczął tłumaczyć Jakub. Bardzo mu zależało, żeby do ojca Agnieszki dotarło wreszcie, co się naprawdę dzieje, i żeby pomógł to odkręcić.
– Co ty pleciesz? – Na razie się na to nie zanosiło.
– Kiedyś była opuszczonym, wiecznie czekającym na ojca dzieckiem – wyjaśniał Jakub ze spokojem. – Cały czas o tym pamięta, ma żal. Nie chce tego przeżywać jeszcze raz. Ale to nie na mnie tak naprawdę jest wściekła, choć tak właśnie jej się wydaje, lecz na ciebie. Wiem, gdzie mieszkają. Powinieneś pojechać ze mną i ją przeprosić, zaproponować zmiany…
– Oszalałeś?! – przerwał mu Zygmunt. Pozwolił na tak długą tyradę wyłącznie dlatego, że zatkało go z zaskoczenia. – Co za bzdurna teoria! W życiu nie słyszałem większych głupot. Jak już chcesz na kogoś zwalić winę, to się lepiej postaraj, bo to, co tu odstawiasz, to prawdziwa żenada.
– Nie musisz mi przyznawać racji. – Jakub przyjął jego reakcję ze spokojem. Ponad wszystko zależało mu, by się dobrze zrozumieli. – Po prostu się zastanów – poprosił. – Jeśli to zrobisz, będziesz wiedział, że mówię prawdę. Agnieszka zawsze miała do ciebie ogromny żal. Wiesz przecież o tym. Sam przed chwilą mówiłeś. To poczucie krzywdy jest w niej większe, niż się spodziewaliśmy. A ja niestety dołożyłem drwa do ognia, bo cię posłuchałem i robiłem to samo.
Michalski zaczerpnął powietrza i nie mógł wypuścić. Zatkało go.
– Ach! – zawołał wreszcie. – Więc to tak okazujesz swoją wdzięczność za to, że zostałeś przyjęty do rodziny jak swój? Że cię wpuściłem do firmy, traktowałem jak syna…
– To akurat prawda – przyznał ze smutkiem Jakub. – Gdybyś miał syna, pewnie byś go też przymuszał do pracy ponad siły, a na koniec oszukał, ale nie w tym rzecz. Nie chcę się teraz kłócić. Proszę cię o pomoc, bo jesteś jedyną osobą, która może wpłynąć na Agnieszkę.
Michalski odwrócił się do niego plecami. Jakub zaczerpnął powietrza, wiedział, że za wszelką cenę musi zachować spokój.
– Nie układa się teraz między nami – powiedział proszącym tonem. – Ale przecież tyle lat pracowaliśmy razem. Kocham twoją córkę, jestem ojcem Martynki. Wysłuchaj mnie. To bardzo ważne.
– Mowy nie ma! – Zygmunt odwrócił się i spojrzał na niego. Jego twarz była czerwona od gniewu. – Zawiodłem się na was ogromnie. Na obojgu. Zostawiliście mnie po tym wszystkim, co dla was zrobiłem. I jeszcze teraz mam spokojnie wysłuchiwać oskarżeń?! Ja?!!! Całe życie tylko pracowałem dla rodziny.
Jakub spojrzał na niego ze współczuciem. To była pułapka, którą dobrze znał. Wyrażanie uczuć wyłącznie za pomocą pracy. Zygmunt tkwił w niej po uszy. Ale w jego przypadku było jeszcze coś więcej. Upór i zaciekłość. Michalski nie chciał nikogo słuchać. Widocznie wbrew temu, co mówił, nie kierowało nim tylko dobro bliskich, ale też własna wygoda. Poszedł na łatwiznę, bo o wiele prościej osiągnąć zawodowy sukces, niż codziennie budować rodzinne szczęście.
– Bardzo cię proszę. Daj mi szansę – próbował jeszcze walczyć, choć czuł powoli, że jest na straconej pozycji. – A przede wszystkim samemu sobie.
– Wynoś się! – krzyknął Zygmunt, nie bacząc nawet na to, że jego podniesiony głos może być słyszalny na sali pełnej gości. – Tego już za wiele! Nie będzie mi taki prostak mówił, co mam robić. Przyszedłeś tu z pustymi rękami i tak samo odejdziesz, bo nie jesteś nic wart. I nic nie rozumiesz. Agnieszka wróci. Nawet jeśli ma żal. Zrobi to szybko, jak tylko skończy jej się kasa. Takie są bowiem kobiety. Powiem ci jeszcze jedno. Przyjdzie do mnie, nie do ciebie, bo ty masz tylko puste ręce. Wynocha!!! – zawołał z takim zacietrzewieniem, że prawie się opluł.
Jakub spojrzał mu w oczy. Chciał zobaczyć, czy to, co usłyszał, było tylko efektem zdenerwowania, czy też Zygmunt naprawdę tak myślał.
– Nie rozumiem, na co się tak tępo patrzysz! – wyskoczył na niego Michalski. – Czego oczekiwałeś? Kolejnego wsparcia? Myślisz, że jesteśmy partnerami i będziemy sobie rozmawiać jak równy z równym? Nigdy nimi nie byliśmy. Nie jesteś wcale zdolny ani utalentowany, jak ci się, głupi chłopcze, wydaje. Beze mnie nic byś nie osiągnął. Powtarzam. Nic.
Jakub zamarł. Te słowa go zmroziły. Wiedział, że są nieprawdziwe, a jednak potwierdzały jego najgorsze obawy. Te najgłębiej skrywane. Był tutaj nikim. Jego słowa się nie liczyły. Może w ogóle rzeczywiście był nikim?
– Widzę po twojej minie, że zaczynasz coś kumać. – Michalski uśmiechnął się z kpiną i zrobił krok w stronę drzwi. – Powoli, ale dobre i to. Zapamiętaj sobie, że nie ma tu już dla ciebie miejsca. W życiu mojej córki także. Wróci do mnie, a ja o nią zadbam. Rozwijam się, będę jeszcze bogatszy. Naprzeciwko nas upadła restauracja. Świetne miejsce. Kupię je i postawię na nogi. Ty zaś będziesz nadal nikim. – Zygmunt sam miał świadomość, że plecie za dużo. Poniosły go nerwy i nie panował już nad sobą. Nie rozumiał, dlaczego Jakub tak bardzo go wyprowadził z równowagi. Nie dopuszczał do siebie myśli, że być może z tego powodu, iż powiedział mu prawdę.
Jakub zacisnął usta, zaraz potem odwrócił się na pięcie. Padła jego ostatnia nadzieja. Nie miał już pomysłu, jak mógłby polubownie rozwiązać tę sprawę. Wyszedł z zaplecza na salę. Pachniało ich flagowym rosołem i słodkim kremem czekoladowym. Przeciskał się między stolikami, ciągnąc swoją nieszczęsną walizkę. Nie przejmował się tym, że wszyscy na niego patrzą.
Jakie to miało teraz znaczenie? Nic już nie miało znaczenia.