Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 1 (всего у книги 17 страниц)
Krystyna Mirek
Obca w Świecie Singli
ROZDZIAŁ 1
Są takie poranki, w które warto się obudzić.
Karolina Mazur otworzyła oczy i z przyjemnością przeciągnęła się w szerokim łóżku. Za oknem majowe słońce stało już wysoko na niebie, a ptaki koncertowały, jakby uczestniczyły w castingu do Metropolitan Opera. Miały spore szanse się dostać. Wrodzony talent, entuzjazm i codzienne ćwiczenia – te wszystkie punkty planu na sukces zaliczały o świcie od wielu tygodni.
Karolina odgarnęła z czoła zmierzwione włosy i odruchowo przejechała dłonią po drugiej połowie łóżka.
Patryk znowu nie wrócił na noc. Niedobre przeczucie lekko ukłuło ją gdzieś w okolicach serca, ale nie pozwoliła, by rozpanoszyło się na dobre.
Leżała bez ruchu, oddychając spokojnie, i przywoływała wspomnienia. Bała się drgnąć, żeby ich nie spłoszyć. Wszystkie wspólne chwile wyświetlały się w jej głowie jak ulubiony film, który bawi i porusza, choć znamy każdą scenę na pamięć. Patryk był fascynującym mężczyzną. Wiele kobiet traciło dla niego głowę i nie działo się to bez powodu. Naprawdę umiał dać swojej dziewczynie szczęście.
Karolina wiedziała o tym najlepiej.
Był wesoły, namiętny, energiczny. Oczywiście w chwilach, w których był. Bo coraz więcej pojawiało się nieobecności. Pustych godzin. Samotnych poranków, zimnych nocy i posiłków zjadanych w towarzystwie kuchennej ściany.
Musiała się z tym pogodzić. Takie Patryk miał zajęcie i nic się nie dało na to poradzić. Ktoś musiał pracować na utrzymanie rodziny.
Westchnęła, co niczego nie zmieniło w jej sytuacji. Nie podnosząc powiek, znów przesunęła dłonią po zimnym prześcieradle. Wydawało jej się, że jeśli się dobrze postara, poczuje pod palcami szorstkie policzki Patryka, jego zawsze ciepłe usta i wysokie czoło. Tęskniła ogromnie.
W takich momentach powtarzała sobie, że to cena prawdziwej miłości. Gdyby stworzyła zwykły związek, w którym temperatury uczuć osiągają zaledwie letni poziom, a ludzie żyją bardziej obok siebie niż naprawdę razem, pewnie z łatwością znosiłaby rozłąkę.
To wszystko jednak nie zmieniało faktu, że było jej przykro.
Słyszała, jak za oknem ptaki nadal koncertują, budząc tych szczęśliwców, którzy przy tym miłym akompaniamencie mogą przywitać dzień, uśmiechnąć się do kogoś bliskiego, odsłonić firanki, przeciągnąć rozkosznie i wystawić policzki na ciepłe promienie słońca, a potem wtulić w czyjeś ramiona.
Wszystko zachęcało do podejmowania takich działań. Maj był w tym roku wyjątkowo ciepły i przyroda reagowała istną feerią barw oraz dźwięków. Bzy kwitły jak w sentymentalnych piosenkach i faktycznie pachniały ciepłym deszczem.
A Karolina w takie poranki tęskniła jeszcze mocniej.
Wzięła do ręki leżący na stoliczku przy łóżku telefon i przymknęła drzwi, żeby nie obudzić śpiącej w pokoju obok córeczki. Patryk odebrał po kilku sygnałach. Był zachrypnięty, jakby go wyrwała z głębokiego snu.
– Co robisz? – zapytała.
– Zasuwam w pracy – odpowiedział. Zakaszlał lekko, po czym, jak jej się wydało, czegoś się napił i zaczął reagować bardziej przytomnie.
– Zasnąłeś nad papierami? – domyśliła się i uśmiechnęła z czułością na myśl, że Patryk drzemie gdzieś pochylony nad stosami faktur i zamówień. Miała ochotę okryć go kocem, poprawić włosy nad czołem i zrobić dobrej kawy.
– Nie spałem – wyraźnie skłamał, ale to ją wzruszyło. Przepracowywał się i nie chciał do tego przyznać, jak to mężczyzna. – Tylko trochę mi się film urwał – odpowiedział już całkiem przebudzony. – Usłyszała znowu w jego głosie wesołe nuty i energię, za którą go kochała. Wewnętrzna siła nie opuszczała Patryka nawet o szóstej rano po zarwanej nocy.
– Dlaczego nie wróciłeś do domu? – zapytała. – Mogłeś przecież przejrzeć te papiery dzisiaj. Pomogłabym ci.
– I tak mam już dużo zaległości – odparł szybko. – Wiem, że nie jest ci łatwo, ale zrozum, koteczku, pracuję dla rodziny. Lenka rośnie i potrzebuje różnych rzeczy.
Karolina nie odezwała się. Jakoś nagle przyszło jej do głowy, że Patryk celowo użył tego ogólnego sformułowania, bo tak naprawdę nie ma pojęcia, czego aktualnie potrzeba jego córce. Zbyt rzadko się z nią widywał.
Prowadził restaurację. W tym biznesie niełatwo przewidzieć kolejne wyzwania. Rezerwacje bywają zaskakujące, często pojawiają się w ostatniej chwili, problemy i awarie też nie konsultują swojego nadejścia z właścicielem, lecz wyskakują, kiedy chcą, zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
Wprawdzie prowadzony przez Patryka lokal nie zasługiwał w pełni na szumną nazwę restauracji i zwykle klienci nie przesiadywali w nim do rana, to jednak szef był mocno obciążony obowiązkami, zwłaszcza kiedy większość z nich wykonywał osobiście.
– Kochanie, wynagrodzę ci to – powiedział, a Karolina od razu poczuła ciepły dreszcz na plecach. Patryk potrafił spełnić swoje obietnice. Tylko że ona potrzebowała czegoś więcej.
– Wróć dzisiaj na kolację – poprosiła. – Zjedzmy razem w domu we trójkę. Lenka się ucieszy. Ciągle o ciebie pyta. Już naprawdę nie wiem, co mam jej mówić.
– Jest dzieckiem, szybko zapomni. A jak tylko rozkręcę interes, będziemy mieć dla siebie więcej czasu.
– Mówisz tak już od czterech lat – wyrwało jej się, choć nie miała ochoty na kłótnię o poranku.
– Potrafisz to zrobić lepiej? – zapytał. – To zapraszam. Zamieńmy się rolami.
Westchnęła tylko. Nie znała się na biznesie, mimo że oficjalnie była właścicielką firmy, bo do niej należał lokal, który odziedziczyła po babci. Patryk zarejestrował działalność na nią, żeby łatwiej było rozliczać się podatkowo. Nie wnikała w te zawiłe szczegóły. Wystarczało, że dobrze funkcjonowali, podczas gdy wiele firm w okolicy upadało, a pod niektórymi adresami rozwijały się już piąte czy szóste działalności. Patryk trwał na posterunku.
Tylko że cena za to trwanie stawała się coraz wyższa. Dziecko prawie nie widywało ojca, który pracował także w weekendy, kiedy w lokalu panował największy ruch. Wieczorami przesiadywał za barem, a bladym świtem zrywał się, by dopilnować zamówień.
– Co to za życie? – pomyślała, po czym wypowiedziała na głos, zanim zdążyła się powstrzymać.
– Na razie innego nie ma – odparł twardo Patryk. – Ale proszę cię, kurczaku, nastrosz piórka i nie poddawaj się złym myślom. Obiecuję, że będę dzisiaj na kolacji. Posiedzimy razem, będzie wesoło.
– Ale potem nie wrócisz do pracy? – Tknęło ją złe przeczucie.
– Nie chciej za dużo – powiedział stanowczo. – To niebezpieczne. Nauczyłem się tego w przedszkolu z bajki o złotej rybce. Czasem w życiu lepiej się nie wychylać, tylko spokojnie poczekać. Owszem, będę musiał pojechać na chwilę, ale wrócę może trochę wcześniej. Nie mogę na razie obiecywać. Czas pokaże. Pa, kochanie. – Rozłączył się, nie czekając na jej odpowiedź.
Zapiekło ją pod powiekami, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Wiedziała, że lada moment obudzi się Lenka i przybiegnie tutaj w swojej niebieskiej piżamce z księżniczką Elsą z Krainy Lodu, ukochanym misiem i potarganymi włosami. Słodziak najukochańszy.
Karolina nie chciała, by córeczka widziała jej smutek. Bez tego dostatecznie mocno tęskniła za tatą.
– Wytrzymaj – powiedziała sobie. – To przejściowa sytuacja – powtórzyła słowa Patryka i uśmiechnęła się wreszcie. Pomyślała o ich miłości. Była wyjątkowa. Kochała tego mężczyznę ponad wszystko. Związała się z nim wbrew opinii rodziny i przyjaciół. Wcale tego nie żałowała, choć nieraz było jej ciężko. Jeden krótki wieczór z Patrykiem wart był tygodni czekania, jedna noc całych dni tęsknoty. Od razu napłynęły wspomnienia, a jej zrobiło się gorąco. Mijał już siódmy rok ich związku, a wciąż byli za sobą tak samo stęsknieni i odkrywali się w nocy, jakby to robili po raz pierwszy.
Bywało, że dopadały ją wątpliwości, ostatnio coraz częściej, ale odpędzała je jak sforę czarnych, brzydkich ptaków, by nie wlatywały na jej niebo.
Chciała być szczęśliwa.
Ale na to musiała jeszcze chwilę poczekać. Czasem przepełniała ją złość. Gdyby to ona prowadziła biznes, na pewno dołożyłaby wszelkich starań, by jak najszybciej wracać po pracy do domu. By móc choć na chwilę wziąć bliskich w objęcia przed snem albo przytulić się nad ranem, choćby tylko na dwie godziny. Nawet jeśli trzeba byłoby w tym celu jechać przez całe miasto. Patryk jednak podejmował inne decyzje. Coraz częściej zostawał na noc w restauracji i tam spał na rozkładanej kanapie w magazynie, choć nie mogło mu być w tym miejscu ani ciepło, ani wygodnie.
– Wytrzymaj – powiedziała do siebie szeptem jeszcze raz.
– Co musisz wytrzymać, mamusiu? – Lenka wbiegła do pokoju. Przyciskała do piersi mocno wysłużonego misia, a jej włosy wyglądały dokładnie tak, jak je zwykle charakteryzowała babcia. Jak po uderzeniu pioruna w szczypiorek.
– Rany! – zawołała Karolina na jej widok. – A ty jak zwykle boso! Chodź tu szybko pod kołdrę. Grzejemy nóżki.
Wzięła do rąk dwie małe stópki zimne niczym czubek lodowca, choć droga z pokoju córki do sypialni rodziców wynosiła zaledwie kilka metrów. A potem jak zawsze nastąpiły łaskotki, długie przytulanie i żarty. Poranek od razu stał się lepszy. Zrobiły jaskinię z kołdry i bawiły się przez chwilę w rodzinę misiów, która przygotowuje się do zimowego snu. Córeczka zwinęła się w kłębek i przytuliła. Obu zrobiło się miło i ciepło.
Karolina znalazła w sobie dość siły, by wreszcie uśmiechnąć się, wstać, zaparzyć dla siebie kawę, a dla Lenki truskawkową herbatkę i przygotować kanapki. Potem pospiesznie się ubrały i ruszyły do przedszkola, żeby zdążyć na zajęcia. Wciąż był z tym problem. Karolina miała wrażenie, że pani wychowawczyni z tygodnia na tydzień uśmiecha się do niej jakby mniej szeroko. Ale nic to, grunt, że Lenka bardzo ją lubiła.
Zamknęły drzwi mieszkania i, śmiejąc się do siebie, zeszły po schodach.
Karolina już planowała sobie dzień. Postanowiła przygotować pyszną kolację i ściągnąć Patryka z restauracji choćby siłą, jeśli, jak mu to się czasem zdarzało, zmieniłby w ostatniej chwili plany. Ściskała ciepłą rączkę Lenki i zastanawiała się, co fajnego ugotować lub upiec.
Swoją drogą czasem ciężko jej było zrozumieć, jakim sposobem lokal prowadzony przez Patryka od czterech lat dobrze sobie radził na rynku i generował dochody. Jedzenie było tam niespecjalne. Atmosfera również dziwnie martwa. Ilekroć tam przychodziła poprawić dekoracje, zawsze było pusto. Ale nie wtrącała się. Z wykształcenia była florystką, o gastronomii wiedziała tyle, ile można się nauczyć z kulinarnych programów rozrywkowych, czyli niewiele. Za to nazwę Lawendowy Zakątek wymyśliła sama i była z niej dumna, mimo że Patryk nie był zachwycony.
– Pobawię się dzisiaj z Mikołajem – powiedziała Lenka, przerywając tok jej myśli. Pociągnęła ją mocno za rękę w stronę nadchodzącego z przeciwnej strony kolegi.
– Dobrze. – Karolina się uśmiechnęła. – Tylko się nie sprzeczajcie o zabawki.
– Nigdy! – zawołała Lenka głosem tak przepełnionym niewinnością, że gdyby ktoś nie widział tych dwóch aniołków w akcji, nigdy by nie uwierzył, że jeszcze wczoraj kłócili się do upadłego o to, kto pierwszy będzie policjantem, a kto uciekającym przed nim łobuzem z ich ulubionej zabawy.
Spotkała się w drzwiach przedszkola z tatą jakiegoś dziecka z młodszej grupy i z zazdrością w sercu obserwowała, jak ten mężczyzna towarzyszył synkowi w szatni. Tatusiowie nie byli tutaj rzadkością. Bardzo wielu angażowało się w wychowanie dzieci, codzienne odprowadzanie i przyprowadzanie, wspólne szaleństwa i popołudniowe wyprawy na liczne pobliskie place zabaw. Karolina pospiesznie przeszukała zasoby pamięci, by przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz Patryk odprowadził Lenkę do przedszkola. Szybko jednak porzuciła to depresyjne zajęcie. Prowadziło do wniosków, o których wolała teraz nie myśleć.
Skupiła się na wieczornych planach. W końcu bez przesady, rozwijający się biznes rozwijającym się biznesem, ale jedną kolację Patryk spokojnie może zjeść w domu.
ROZDZIAŁ 2
Budzik zadźwięczał o szóstej rano. Agnieszka Michalska zerwała się od razu. Kontrolnie spojrzała na drugą połowę łóżka. Strata czasu. Jasna sprawa, że była pusta. Ten drań, sukinsyn i słaby pracoholik niemający własnej woli oczywiście nie wrócił na noc.
– I bardzo dobrze! – wyszeptała mściwie, wychodząc z łóżka. Owinęła się szlafrokiem i pobiegła do łazienki. Ptaki za oknem darły mordy, co ją dodatkowo rozwścieczyło. Mogłyby przecież choć przez jeden poranek siedzieć cicho. Zachować trochę taktu i nie zapodawać ckliwych melodii, kiedy komuś właśnie wali się życie. Jeśli obudzą dziecko, ona nie zdąży przygotować się do wyjścia.
Na szczęście Martynka spała mocno, więc Agnieszka szybko uwinęła się z porannymi czynnościami upiększającymi.
Poza tym była spakowana. Trzy ogromne walizki stały w salonie. Taksówka z odpowiednio pojemnym bagażnikiem była zamówiona na siódmą. Bilety w specjalnej kopercie leżały przygotowane na stoliku obok.
Gdyby Jakub wrócił na noc, miałby szansę – ostatnią – zareagować. Agnieszka nie kryła się ze swoimi działaniami. Prowadziła je zupełnie jawnie. Ale nie było nikogo, kto by się nimi zainteresował. Ani Jakub, ani rodzice, a przede wszystkim tata.
Jak zawsze. Stary zapiekły żal do ojca spowodował grymas bólu na jej twarzy. Przeżyła wiele rodzinnych uroczystości, na które tata notorycznie się spóźniał lub wcale nie przychodził. Restauracja była najważniejsza. Najlepsza w całym Krakowie, a jednocześnie niedroga. Kultowe miejsce. Legendarne. Tuż u stóp Wawelu.
Ludzie mówili: „Michalscy obok Wawelu”, a ojciec: „Wawel obok Michalskich”. Skromność nigdy nie była jego cnotą. Restauracja natomiast największą miłością.
– Niech przepadnie! – wyszeptała Agnieszka. Ze złością wykopała spod umywalki zapomniany różowy balonik. Nie powinno go tam być. Wydawało jej się, że wczoraj w nocy bardzo dokładnie posprzątała mieszkanie. Usunęła wszelkie ślady urodzinowego przyjęcia córki.
Wspaniałe, wyjątkowe, urocze – to były najczęstsze komentarze matek licznie zaproszonych dzieci, Martynka też zdawała się dobrze bawić. Obsypana prezentami brodziła w morzu kokard, kolorowych papierów i pudeł z zabawkami. Objadała się słodyczami i biegała wraz z rozwrzeszczaną gromadą swoich gości po całym mieszkaniu, roznosząc bałagan, płatki konfetti i okruchy czekoladowego ciasta. Jakby nie zauważyła, że jej tata nie przyszedł.
A może tak się przyzwyczaiła do jego nieobecności, że było jej już wszystko jedno?
Agnieszka nie miała tak łatwo. Dla niej obecność zarówno własnego ojca, jak i Jakuba była ważna. Zaciskała usta, zanim jeszcze impreza się zaczęła. Czuła, że tak się to może skończyć. Jakub opuści urodziny córki z powodu jakichś niecierpiących zwłoki zamówień. Nie mogła przestać o tym myśleć. Ciśnienie i tak od rana miała podniesione po wczorajszej rozmowie z matką, która przeżywszy całe lata obok męża wiecznie zajętego pracą, namawiała Agnieszkę, by przestała histeryzować i spojrzała na sprawę z dystansem. Urodziny dziecka są co roku, a mężczyźni mają swoje sprawy i trzeba dać im trochę wolności. Zwłaszcza jeśli zapewniają rodzinie taki komfort życia.
Agnieszka miała serdecznie dość komfortu. Chciała bliskości, prawdziwego żywego związku i nie zamierzała pozwolić, by jej córka przeżywała to samo co ona w dzieciństwie. Ojciec był świetnym kucharzem, często przynosił do domu różne łakocie, ale jego córka pamiętała tylko, jak smakują połykane w samotności łzy. To one kojarzyły jej się z dziecięcymi latami. Nie będzie patrzeć bezczynnie, jak Jakub ma zamiar to samo zgotować Martynce.
– Niedoczekanie twoje, zdrajco jeden! – wyszeptała jeszcze ze złością, po czym starannie się ubrała. Nowe życie zamierzała zacząć, jak należy. Wyszła z łazienki gotowa do działań.
Kopnęła ze złością nierozpakowany prezent od dziadka dla rzekomo tak bardzo kochanej wnuczki. Przysłał go kurierem, bo oczywiście zawodowe obowiązki nie pozwoliły mu się wyrwać z pracy. W wielkim pudle znajdowała się zapewne jakaś droga zabawka. Nawet nie pokazała jej Martynce. Ostatnie, czego dziewczynka teraz potrzebowała, to nowe rzeczy. Miała ich tak wiele, że ledwie mieściły się w pokoju, a przyjęcie urodzinowe znacznie ten stan pogłębiło.
Agnieszka poprawiła włosy i wyprostowała się.
Dość rozmyślań o ponurych sprawach. Miała zamiar rozpocząć nowe życie. Wyjeżdżała z niewielkim bagażem. Tylko najważniejsze rzeczy. Przeszłość też planowała zostawić tutaj. Dość się już w życiu nacierpiała z jej powodu.
Z trudem obudziła Martynkę i nie całkiem jeszcze przytomną ubrała w bawełnianą sukienkę. Dobrze, że od rana zapowiadała się piękna pogoda i nie trzeba było wkładać dziecku kilku warstw odzieży. Dzisiaj wystarczyły jeszcze sandałki i mała była gotowa do drogi.
Śniadanie zjemy na lotnisku – postanowiła Agnieszka. Żołądek miała tak ściśnięty z emocji, że nie mogłaby teraz niczego przełknąć. A malutka posadzona w fotelu natychmiast znowu zasnęła. To samo zapewne miało nastąpić w taksówce.
Agnieszka jeszcze raz sprawdziła dokumenty. Przeszła przez mieszkanie, zaglądając wszędzie, czy niczego nie zapomniała. Spojrzała na wnętrza, w których spędziła ostatnie pięć lat, zamierzając porzucić je bez żalu. Mało miała naprawdę dobrych wspomnień. Zabrała jeszcze z garderoby zapomnianą pluszową kaczuszkę. Na wszelki wypadek. A nuż Martynka sobie o niej przypomni i będzie płakać? Wszystkich zabawek nie mogła spakować, i tak już jedna walizka w całości wypełniona była wczorajszymi prezentami. Tylko że nie kolejnych rzeczy jej dziecko potrzebowało najbardziej, lecz bliskich i obecnych w jej życiu ludzi.
Agnieszka westchnęła ciężko. Już miała zamknąć drzwi garderoby, kiedy jej wzrok padł na foliowy pokrowiec z sukienką ślubną. Wisiała tam od dawna. Zdążyła pożółknąć, nie doczekawszy się na odpowiedni termin.
– I już się nie doczeka! – powiedziała stanowczo i zatrzasnęła drzwi. – Koniec z tym! Zacznę od nowa. Lepiej. Na własnych warunkach. A Jakub niech zdechnie z tęsknoty za córką! Niech poczuje, co to znaczy, kiedy się na coś bardzo czeka. Jak ciężko znosić kolejne rozczarowania, zmagać się z niedotrzymanymi obietnicami. – Zamierzała odpłacić mu z nawiązką za każdy samotny wieczór. A szczególnie za wczorajsze urodziny.
Wiedziała, że to go mocno zaboli. Wiele pracował, przyszły teść uczynił go swoją prawą ręką w restauracji i stawiał wysokie wymagania. Ale Jakub, choć nie był tatą doskonałym, kochał małą. Miała tego świadomość. Biegł do Martynki w każdej wolnej chwili. Częściej nawet niż do Agnieszki. Mieli swoje rytuały i ulubione zabawy. Teraz to się skończy. Kara będzie dotkliwa. Nie ma litości dla facetów krzywdzących rodziny.
– Nie ma – powtórzyła stanowczo Agnieszka. Wzięła córeczkę na ręce i poprosiła taksówkarza, by jej pomógł z walizkami. Chwilę później była już w drodze. Nikomu nie powiedziała, dokąd się wybiera. Wysłała tylko krótki esemes do matki, żeby się nie martwiła, ale szczegółów nie podała nawet jej.
***
Karolina wyszła z przedszkola i szybkim krokiem wróciła do domu. Przygotowania do wyjątkowej kolacji postanowiła zacząć od sprzątania. Niewielkie trzypokojowe mieszkanie było bardzo łatwe do zabałaganienia, za to trudne do uporządkowania. Wszędzie plątały się zabawki. Zaprowadzanie ładu w znacznej części polegało na chodzeniu i noszeniu rzeczy. Odkładaniu ich na właściwe miejsce, z którego one natychmiast tajemniczym sposobem znikały, by znów leżeć nie tam, gdzie powinny. Ten proces praktycznie był klasyczną syzyfową pracą.
Karolina westchnęła ciężko i zaczęła segregować klocki.
Macierzyństwo ma dwie twarze. Jedną piękną. Tę najczęściej uwiecznia się na zdjęciach i pokazuje w sieci. To słodkie uśmiechy, duma z dziecka i miłość do niego. Czułość i szczęście. Wszystkie te chwile, kiedy nasze życie jest niemal idealne, bo możemy je dzielić z kimś wyjątkowo bliskim. Córeczką lub synkiem.
Ale jest też druga twarz macierzyństwa. Szara jak zmęczona po kilku nieprzespanych nocach twarz matki. To znużenie monotonią dni, zniecierpliwienie wobec wyzwań, które wprawdzie nie są duże, ale za to nigdy się nie kończą. Nie ma bowiem przerwy od bycia mamą. Wolnych weekendów, świąt ani wieczorów. Ustawowego urlopu. Dyżur trwa bez ustanku.
Karolina jednak, choć miała chwile zmęczenia, nie narzekała. Od pięciu lat swój czas spędzała w domu pomiędzy kuchenką, pralką i deską do prasowania, ale jej największym marzeniem było drugie dziecko. Chciała, by Lenka miała rodzeństwo, a czas spędzony w domu był jak najlepiej wykorzystany. W jej sercu wciąż znajdowało się sporo miejsca. Chciała jeszcze kogoś pokochać równie mocno, jak córeczkę.
Patryk wciąż odsuwał w czasie decyzję o drugim dziecku. Podawał kolejne powody, dla których moment był nieodpowiedni. Nawet się nie obejrzeli, jak minęło pięć lat. Karolina obawiała się coraz mocniej o swój powrót do zawodu, ale wciąż pragnęła tego drugiego dziecka. Ostatnio to marzenie mocno przybrało na sile. Chciała, by rodzina się powiększyła, nawet jeśli ceną miałoby być odsunięcie powrotu do pracy o kolejne lata.
Może dzisiaj wieczorem o tym porozmawiamy? – zastanowiła się. To był bardzo dobry pomysł i od razu poprawił jej się humor. Nazbierało się jeszcze kilka innych tematów, domagających się omówienia już od dłuższego czasu. Cała organizacja życia rodzinnego tak naprawdę już nie istniała. Funkcjonowali jakoś z dnia na dzień, ale nie o to im przecież chodziło, kiedy podjęli decyzję, by być razem. To miało być prawdziwe wspólnie przeżywane szczęście.
Karolina przerwała na chwilę sprzątanie i stanęła przy oknie. Poczuła dziwny dreszcz niepokoju. Jakby ją tknęło złe przeczucie.
Pewnie mama za chwilę zadzwoni – pomyślała.
Szykował się ślub jej siostry i w domu rodzinnym nie mówiło się o niczym innym. Wszyscy byli podekscytowani. W kółko opowiadali o kolejnych szczegółach. Herbacianych różach, które na stoły zamówił przyszły teść, mocno nadszarpując swój budżet, o sukni z tiulu tak miękkiego, że układał się niczym pianka, o koronkowym welonie sprezentowanym przez ciotkę chlubiącą się szlacheckim pochodzeniem i przede wszystkim wielkiej miłości młodych.
– Wzroku od nich nie można oderwać – mówiła mama, kiedy ostatni raz dzwoniła. – I nie boją się ślubu – dodawała z nieskutecznie ukrywanym wyrzutem.
Karolina westchnęła. Cieszyła się szczęściem siostry, ale niełatwo jej było funkcjonować w tym przedweselnym szaleństwie i zachować spokój.
– Mamusiu, a jaką ty miałaś sukienkę na swoim weselu? – zapytała ją ostatnio Lenka.
Nie miałam żadnej – nie udzieliła tej odpowiedzi. Zaczęła tłumaczyć córce, że nie każdy związek wygląda tak samo i niekoniecznie trzeba go pieczętować papierkiem i huczną uroczystością. Ale nie czuła się do końca dobrze z tymi wyjaśnieniami. To nie były jej poglądy, tylko Patryka.
Karolina wciąż w głębi serca pielęgnowała marzenie, że ukochany mężczyzna jej się oświadczy. Nie musiała mieć koniecznie wielkiej weselnej uroczystości. Na białe suknie, welony i róże na stołach było już raczej za późno. Ale chciała mieć poczucie, że jest dla Patryka kimś wyjątkowym. Jedyną miłością. Kobietą, z którą on chce być przez całe życie. I nie boi się tego wyraźnie powiedzieć.
Mieli dziecko, mieszkali pod jednym adresem i prowadzili wspólny biznes, ale brakowało jej tej jednej romantycznej deklaracji. Wyznania uczuć.
Westchnęła po raz kolejny i wróciła do sprzątania. Rozpamiętywanie żalów nie pomagało, skupiła więc siły, by o nich zapomnieć, i zajęła się planowaniem kolacji.