Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 14 (всего у книги 17 страниц)
Rozpromieniła się tak bardzo, jakby jej właśnie ktoś podarował wygrany los na loterii życia.
– To znaczy, że nie odejdziesz? – zapytała. – Nie jest to dla ciebie tylko chwilowy przystanek?
– Nie – odpowiedział.
Chyba że Agnieszka znowu coś wykombinuje – pomyślał jeszcze, ale nie powiedział tego głośno. Nie było sensu martwić się na zapas.
Wstał i chyba chciał wrócić do obowiązków. Nie namyślając się ani chwili, podbiegła do niego i uściskała go. Po przyjacielsku, rzecz jasna, ale uczucie było niewiarygodnie przyjemne. Stali objęci dużo dłużej, niżby na to wskazywały okoliczności. Karolina ocknęła się pierwsza. Odsunęła na szerokość ramion.
– Dziękuję ci – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Czuję, że będziemy doskonałymi wspólnikami.
– Tak – powiedział i coś go mocno szarpnęło w okolicach serca.
Pierwszy raz pomyślał, że właściwie to niekoniecznie musi walczyć o Agnieszkę. Kochał ponad wszystko swoją córeczkę i gotów był na każde poświęcenie, by być bliżej niej. Kiedyś ta sytuacja dotyczyła także Agnieszki. Ale to się zmieniało. W mocnej linie uczuć, które ich łączyły, pękło naraz mnóstwo sznurków. Został może jeden, bardzo już cienki i zużyty.
Jakub poczuł ulgę. Miłość powinna dodawać człowiekowi skrzydeł, a jego obciążała niczym metalowe sztaby włożone znienacka do plecaka. Kiedy poznał Agnieszkę, chciało mu się latać, ale potem Michalscy dzień po dniu wyrywali z jego skrzydeł po jednym piórku. Czynili jego życie coraz trudniejszym. Działo się to powoli, w taki sposób, że początkowo nawet tego nie zauważył. Dopiero teraz poczuł różnicę. Dotarło do niego, że może być inaczej. Praca jest również przyjemnością, nie tylko stresem, a z ludźmi da się swobodnie rozmawiać. Nie czuć się cały czas gorszym, niedorastającym do pięt.
Lubił to, co teraz robił, i nie pragnął zmian. Nawet jeśli szybciej przyniosłyby mu większe pieniądze.
– Co zrobimy z sobotą? – zapytał. – Znowu zamykamy czy jednak spróbujemy jakoś się zorganizować?
– A co? Czyżbyś się wybierał na szkolenie z Malwiną? – Sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie. Zdumienie zachowaniem przyjaciółki wciąż w niej tkwiło.
– Nie żartuj. Mówię poważnie.
– Ja jestem z Lenką sama – odpowiedziała. – W tym tygodniu Patryk może nas odwiedzić dopiero w niedzielę wieczorem, a nie chcę jej znowu zawozić do rodziców.
– Do mnie też przyjeżdża córka. Wiesz co? – ucieszył się nagle. – Przyszedł mi do głowy fajny pomysł. Weźmy je tutaj, do restauracji. Pobawią się trochę razem na zapleczu i będziemy się zmieniać przy opiece.
Zastanowiła się chwilę nad tym nowatorskim pomysłem. Zawsze opiekowała się Lenką na sto procent, nie łączyła tego z żadnymi innymi zajęciami. Ale być może nadszedł czas na zmiany. Córeczka była już duża i też musiała zacząć się uczyć prawdziwego życia, które nie zawsze jest idealne.
– Dobrze. – Kiwnęła głową. – Myślę, że dziewczynki mogą się polubić. Są w tym samym wieku. A jak nie, to któreś z nas się ewakuuje i zabierze swoją do domu.
– Zgoda – odparł. – Sądzę, że nie będzie żadnych kłopotów. A w niedzielę ja zostanę w pracy, bo i tak siedziałbym sam w domu, a ty weźmiesz wolne.
– Agnieszka wróciła do domu? – zapytała. – Tak nagle?
– Sam tego nie rozumiem. – Jakub stał w progu, powinien był już pilnie wracać do pracy, ale odwrócił się do niej i odpowiedział: – Próbuję nadążyć za jej tokiem myślenia, lecz to wszystko wciąż jest dla mnie wielką zagadką. Ledwo mi się wydaje, że zacząłem coś rozumieć, to zaraz następuje gwałtowna zmiana. – Westchnął. To było dla niego naprawdę trudne. Miał analityczny umysł i lubił jasne zasady, a tutaj chyba nie było żadnych.
– Rzeczywiście. – Karolina nie chciała więcej komentować. Bała się, że się zdradzi ze swoją niechęcią do Agnieszki. A przecież wcale jej nie znała. Jakie miała prawo oceniać jej zachowanie? Żadnego.
– Jagodowe eklery to strzał w dziesiątkę – powiedziała z uśmiechem, żeby zmienić temat. – Super się dzisiaj sprzedawały. Być może ze względu na smakowity kolor polewy. Fioletowa jak lawenda. Pasowałoby nam do nazwy.
– Fuj, lawenda śmierdzi – oburzył się Jakub. – Eklerki są fioletowe jak jagody. Precz z lawendą od moich ciastek. Już i tak muszę ją znosić wypisaną na szyldzie.
– Jak możesz tak mówić? – Karolina nie ustępowała, bawiło ją jego święte oburzenie. – To jeden z najpiękniejszych zapachów. Wyobraź sobie takie lawendowe pole ciągnące się aż po horyzont.
– Ja tam wolę jagodowe – powiedział stanowczo. – Ale – przypomniał sobie – zostało jeszcze kilka ciastek. Może skonsumujemy nielegalnie spod lady?
– Obawiam się, że masz nieaktualne dane. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Są – powiedział pewnym głosem. – Specjalnie odłożyłem kilka jagodowych do szafki, a dla klientów wystawiłem malinowe i te żółciutkie cytrynowe.
– Cóż mam powiedzieć? – Przechyliła głowę, a warkocz poruszył się na jej ramieniu. – Niektórzy już tu znają twoje skrytki.
– Nie mów, że zjadłaś! – zdumiał się, aż zapomniał, że pilnie musi wracać do kuchni, by pochować do lodówek wrażliwe na wysoką temperaturę potrawy.
– No, chciałam spróbować, a że były smaczne…
– Ale wszystkie?! – zawołał.
– Było tylko pięć – broniła się. – Są malutkie. A chciałeś wiedzieć, czy wyszły dobre, więc sprawdziłam dokładnie. Przyłożyłam się solidnie do zadania.
– Powinnaś dostać karę za łakomstwo, ale nie dostaniesz.
Czy tylko ona miała wrażenie, że w tych słowach było jakieś drugie dno? Dwuznaczny żart? Chyba tak, bo oboje jak na komendę odwrócili wzrok. Zanim jednak wyciągnęli jakiekolwiek wnioski, przerwano im rozmowę.
– Szefie. – Kelnerka weszła szybkim krokiem na zaplecze. – Czy dzisiaj będzie jeszcze żurek? Dużo osób pyta.
– Nie – odparł Jakub. – Zupy dnia tylko do wyczerpania zapasów. Muszę iść – zwrócił się do Karoliny. – Trzeba ogarnąć rzeczywistość, bo w kuchni ciągle coś się zmienia. Klienci napływają i należy ich godnie nakarmić.
– Dobrze. – Skinęła głową. – Ja skończę i jadę szybko do przedszkola. Zobaczymy się jutro. Postaram się nie zjeść wszystkich eklerów, to sobie w przerwie usiądziemy razem.
– Lepiej je schowam – zagroził.
– Nie masz szans – roześmiała się. – W sprawie pysznych ciastek od dzieciństwa mam szósty zmysł.
– Wyzwanie przyjęte – powiedział ambitnie Jakub. Poszedł do kuchni i do wieczora ciężko pracował. Ale na wspomnienie Karoliny co rusz robiło mu się ciepło na sercu.
ROZDZIAŁ 27
Agnieszka dojechała do Krakowa późnym popołudniem. Wysiadła z taksówki i z pomocą kierowcy wyciągnęła pospiesznie spakowane walizki z bagażnika. Nie czuła rąk. Wracały pociągiem i Martynka drzemała na jej kolanach całą drogę. Nie chciała jej budzić, żeby córeczka nie marudziła, ale trzymanie jej w objęciach tyle godzin mocno dało się Agnieszce we znaki.
Nikt nie wyszedł im naprzeciw, choć dała znać, że są w drodze. Widocznie mama nie zauważyła podjeżdżającego pod bramę samochodu. Agnieszka otworzyła drzwi swoim kluczem i w towarzystwie szczebiocącej bez ustanku córki, która doskonale się wyspała, weszła do środka. Postawiła bagaże w przedpokoju i spojrzała w głąb widocznego z tego miejsca pięknego salonu. Znała dobrze to pomieszczenie i każde inne w domu. Wychowała się tutaj. Ale dzisiaj patrzyła na nie zupełnie inaczej. Uderzyła ją niewiarygodna pustka tego miejsca. Czy to z powodu dużych, bardzo jasnych wnętrz, wykończonych w nowoczesnym, nieco chłodnym stylu? A może dlatego, że wszędzie było tak czysto? Nawet jeden zapomniany kubek nie stał na długich błyszczących kuchennych blatach. Poduszki na kanapie ułożone były jak w marzeniu matematyka ze specjalizacją z geometrii. Idealnie równo i proporcjonalnie. Podłogi błyszczały i nawet pod światło nie widać było żadnych śladów stóp, najmniejszej drobinki kurzu. Niczego, co mogłoby sugerować, że ktoś tu mieszka.
To nie był powrót do rodzinnego domu. Miejsca kojarzącego się z dobrymi wspomnieniami. Do ciepłej kuchni pachnącej zupą mamy, do ulubionego koca z czasów podstawówki czy psa biegnącego na spotkanie. To była sterylna willa, którą można co najwyżej sfotografować na potrzeby czasopism wnętrzarskich, pochwalić się, jaka jest piękna, i nic więcej.
Ale chyba była to tylko jej opinia. Martynka szybko znalazła sposób, jak dodać temu miejscu uroku. Zdjęła buciki i w samych skarpetkach zaczęła się ślizgać po błyszczących posadzkach, piszczeć i śmiać się.
– Jesteście. – Mama zbiegła po schodach i złapała wnuczkę w objęcia. Trzymała ją tak długo, aż mała się wyswobodziła i uciekła z powrotem do swojej zabawy.
– Dzień dobry – przywitała się Agnieszka nieco sztywno.
– Dobrze, że jesteś, kochana. Tak bardzo się martwię. – Mama podeszła do niej i również ją uściskała.
– Żadnych nowych wieści? – zapytała Agnieszka. Trochę niezręcznie się czuła w tym bliskim kontakcie. Nie była do tego przyzwyczajona.
– Nic. – Mama ze smutkiem pokręciła głową. – Policja mówi, żeby się na razie nie niepokoić. Ponoć prowadzą sprawę z całym staraniem, ale mijają kolejne godziny i nie wiem, co począć. Nie sposób tak czekać bezczynnie.
– W restauracji go nie było? – zapytała Agnieszka ze słabą nadzieją.
– Nawet na chwilę nie wpadł – odparła szybko mama. – Dzwonię tam co kwadrans i już nie odbierają ode mnie telefonów. Mówią, że dadzą znać, jak coś nowego będą wiedzieć.
– Rozumiem. – Agnieszka podeszła i przytuliła ją. Tym razem było łatwiej. – Nie martw się aż tak bardzo – powiedziała. – Przecież nieraz znikał na całe tygodnie. Powinnaś być przyzwyczajona.
– To co innego – powiedziała dość żałośnie Jowita. – Nie siedział w domu, ale wiedziałam, gdzie jest. Że nic mu nie grozi.
– Przecież ci na nim nie zależy. – Agnieszka nie mogła pojąć logiki tego dziwnego małżeństwa.
– Co ty możesz wiedzieć o życiu? – mama wykręciła się od odpowiedzi.
– Właśnie chyba nic. – Agnieszka się zdenerwowała. – Jestem kompletnie skołowana. Od zera się uczę. Po tym chaosie, jaki panuje w naszej rodzinie, trudno, żeby było inaczej.
– Czego ty chcesz? Jesteśmy szanowanymi, zamożnymi ludźmi. Wielu nas podziwia. Niejeden chciałby mieć to co ty.
– Wątpię. Ale to teraz nieważne. Jak mogę ci pomóc?
– Wymyśl, gdzie go możemy znaleźć. – Mama najwyraźniej oczekiwała od niej wiele. Może nawet prawdziwego cudu.
– Skąd miałabym to wiedzieć?
– Właśnie. Nawet nie wiesz, ile się najadłam wstydu na policji. Na żadne pytanie dotyczące ojca nie umiałam odpowiedzieć. Tylko imię i nazwisko. Pesel i tym podobne głupoty. A o jego życiu nic.
– Data urodzenia.
– Nie kpij.
– Staram się, mamo. Ale to przecież wy zdecydowaliście wiele lat temu, że właśnie tak będziecie żyć. Razem, ale jednak całkowicie osobno.
Jowita nic nie odpowiedziała. Agnieszka westchnęła. Nie chciała się z nią kłócić ani w żaden sposób jej dołować. Po prostu czasem człowiek potrzebuje zrozumieć sytuację, która go otacza. Zwłaszcza jeśli chodzi o najbliższych. Była dzieckiem wychowanym wśród ludzi, których zupełnie nie pojmowała. Jak mogła wyciągnąć życiową wiedzę? Wiedzieć, co jest ważne, a co nie? Na jakie sprawy warto poświęcać czas? Co jest istotą życia? Jej wewnętrzny kompas był całkowicie zwichrowany. Próbowała sama go ustawiać, ale to nie było takie łatwe.
– Nie ma co bić piany – powiedziała z rezygnacją. – Porozmawiamy potem. Teraz najważniejsze, żeby tata się znalazł. Proponuję taki plan. Ty zostaniesz z Martynką, pobawicie się w ogrodzie, zjecie jakiś obiad, bo my od rana tylko na kanapkach jesteśmy, a ja przeszukam okolicę.
– Jak to zrobisz? Miasto jest przecież ogromne, a mógł pojechać lub polecieć dosłownie wszędzie. Nawet nie wiesz, jakie to teraz łatwe. Wystarczy karta kredytowa i świat stoi przed tobą otworem.
– Wiem. Ale spokojnie. Nie sądzę, żeby to była planowana akcja. Raczej jakiś impuls. Spróbuję pójść tym tropem. Nie wiem, czy mi się uda, ale trzeba korzystać z każdej szansy.
– Może z Jakubem porozmawiać? – zaproponowała pani Michalska z wahaniem.
– Wpadłam już na to – odparła Agnieszka. – Ale nie chcę mu mówić, że ojciec zaginął. Kiedy do niego dzwoniłam ostatnio, słyszałam w tle takie dźwięki, jakby znów był w kuchni, i to jakiejś restauracji. Wierz mi, umiem to rozpoznać bezbłędnie.
– Dostał nową pracę?
– A czego się spodziewaliście? Jest dobry. To było oczywiste. Może właśnie zasuwa dla konkurencji? Po co się wszyscy mają dowiedzieć, że ojciec zaginął. Wiesz, jak to jest. Niby ma w branży przyjaciół, ale jak mu się noga powinie, to znajdzie się ktoś chętny, żeby to wykorzystać.
Mama się nie odezwała. Co mogła powiedzieć? Że bardzo żałuje tego, co zrobili Jakubowi? Jakie to miało znaczenie? To mąż o wszystkim decydował. Ona czuła się niczym marny pył na płytkach chodnikowych. Nikt jej nie kochał, nie szanował i ona też w głębi serca nie miała do samej siebie krzty sympatii. W tym błędnym kole kręciła się od wielu lat, ale zupełnie nie umiała się z niego wydostać.
– Próbowałam go wybadać – powiedziała Agnieszka. – Ale on też niczego nie wie. Tyle, co my. Ojciec całymi dniami przesiadywał w restauracji. Rozmawiał wyłącznie z klientami lub dostawcami. Nie miał prawdziwych przyjaciół, żadnych innych zainteresowań. Nic nie było wiadomo o jakichś marzeniach. Więc się nie przejmuj, że nie wiedziałaś, co powiedzieć na policji. Ojciec po prostu taki był. Jak krótka karta dań. Dwa, trzy punkty i po temacie.
– Myślę, że się mylisz. – Mama pokręciła głową. – Obie nie mamy pojęcia, co on przeżywa. Ale to jego wina. Nigdy nie dał nam szansy.
– Ja uciekam. – Agnieszka pomachała córce, która wybiegła już przez drzwi tarasowe do ogrodu i bawiła się w piaskownicy zakupionej dla niej specjalnie przez dziadka. Znów uderzyła ją myśl, że Martynka czuje się tutaj doskonale. Żadnych złych skojarzeń, obciążeń, lęku przed wielkimi pokojami. Doskonała radość.
Zastanowiła się nad tym, ale nie miała czasu wyciągnąć żadnych wniosków.
Wybiegła z domu i ruszyła do centrum miasta. Postanowiła zacząć od drzwi restauracji i stopniowo zataczając kręgi, szukać taty. Zadanie było wyjątkowo trudne, bo wszędzie pełno było kamienic z zamkniętymi podwórkami, zaułków, domów, a co najgorsze – przystanków. Z każdego ojciec mógł odjechać w dowolnym kierunku.
Czuła jednak, że tego nie zrobił. Jakby miała jakiś wewnętrzny GPS, który wskazywał, że tata jest gdzieś niedaleko. Nie wierzyła w przeczucia czy też telepatię, ale miała wrażenie, jakby ją wołał, prosił o pomoc. Zawsze była bardzo wyczulona na jego obecność. Przez całe dzieciństwo czekała, nasłuchiwała jego głosu, dźwięku kroków w przedpokoju, szumu opon samochodowych na podjeździe. Może dlatego teraz też tak mocno podejrzewała, że jest blisko?
Przyszło jej jednak długo czekać na potwierdzenie swoich przypuszczeń. Chodziła po Krakowie całe popołudnie i długi czerwcowy wieczór. Zaglądała do knajp i barów. Sprawdziła kina, restauracje i sklepy. Robiło się coraz później, a nogi bolały ją tak bardzo, że nie czuła stóp. Postanowiła usiąść na chwilę na ławeczce na Plantach. Znajdowała się już dość daleko od restauracji U Michalskich. Szansa, że znajdzie tatę, zbliżała się powoli do zera. Żadna intuicja czy telepatia nie mogły najwyraźniej tutaj pomóc.
Dzień był upalny i wieczór nie przyniósł znacznego obniżenia temperatury. Agnieszka z wielką ulgą weszła w cień starych drzew. Tutaj było chłodniej. Niedaleko wiekowego uniwersytetu znajdowała się okrągła rabata kwiatowa z ustawionymi wokół ławkami. Dobrze znała to miejsce. Chodzili tutaj wspólnie karmić gołębie w rzadkich chwilach, gdy ojciec miał wolny czas. Wspomnienie stanęło jej jak żywe przed oczami, a zmęczone stopy same pociągnęły ją w tamtym kierunku. Usiadła na ławce. Jak kiedyś ona w dzieciństwie, tak teraz jakaś inna mała dziewczynka rzucała ziarna ptakom, biegała dookoła klombu i z piskiem wracała do rodziców.
Mała szczęściara – pomyślała Agnieszka. – Ma ich oboje obok siebie.
Zamyśliła się. Przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła, beztroskiej rodziny nie było już obok. Został tylko samotny starszy mężczyzna w brudnej koszulce i mocno ubłoconych butach. Siedział pochylony z twarzą ukrytą w dłoniach. Przypominał jej tatę, choć oczywiście ojciec nigdy by się w takim stanie nie pokazał ludziom na oczy. Dbał o siebie. Zawsze chodził ogolony, pachniał dobrymi perfumami i miał dokładnie wyczyszczone buty.
Gdzie ten facet łaził? – zainteresowała się mimochodem. Od kilku dni słońce grzało nieprzerwanie, temperatury jak na Malediwach, a ten sprawia wrażenie, jakby po kolana brodził w błocie. I to niedawno, bo na nogawkach wciąż schły brzydkie ciemne plamy.
Nagle mężczyzna wyprostował się, podniósł głowę, a Agnieszka gwałtownie zamrugała powiekami. Zmęczenie, upał i zapadający mrok spowodowały, że najwyraźniej miała omamy wzrokowe. Powinna była wziąć ze sobą więcej wody. Zdawało jej się, że widzi ojca. A raczej chyba swojego dawno nieżyjącego dziadka, bo siedzący naprzeciw niej mężczyzna sprawiał wrażenie jakieś dziesięć może nawet piętnaście lat starszego od jego taty. Miał bardzo dużo siwych włosów, brzydki długi zarost, przekrwione oczy i cienie na policzkach. Pustym spojrzeniem wodził po jej twarzy, jakby ona też kogoś mu przypominała, ale nie mógł rozpoznać kogo.
Agnieszka wyprostowała się i nagle zrobiło jej się zimno, mimo upału wokół. Nie znała tego faceta, ale wiele razy widziała spodnie w brązowe prążki. Uszyte na miarę, z prawdziwego lnu, żeby można było w nich pracować nawet w najgorsze upały. Buty były tak oblepione błotem, że ledwo dało się rozpoznać ich naturalny kolor, ale na małym skrawku widać było szlachetny brąz skóry. Biała niegdyś koszulka stanowiła charakterystyczny znak taty. Zawsze w takich chodził do pracy. Miał dwadzieścia identycznych i tylko zmieniał kolejne, czasem kilka razy w ciągu dnia. Zerknęła na rękę. Nie było tam dobrze jej znanego zegarka, ale na przegubie widać było wyraźnie biały ślad. Musiał go zdjąć.
Wstała i na drżących nogach podeszła bliżej.
– Tata? – zapytała z niedowierzaniem. Już oprzytomniała, wzrok jej nie mylił. To był Zygmunt Michalski. Ale jednocześnie miała przed sobą staruszka, który na dodatek na jej widok zaczął cały się trząść. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, ale zaraz ją opuścił.
– Na Boga! Co ci się stało? Ktoś cię napadł? Okradł? Naszprycowali cię jakimś świństwem? – zarzuciła go pytaniami. Nie mogła uwierzyć, że to naprawdę on.
Pokręcił tylko głową. Ale przecież widziała, że coś jest nie w porządku, i to bardzo. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybrała numer i wezwała pogotowie.
ROZDZIAŁ 28
Karolina biegała po mieszkaniu.
– Szukaj – prosiła Lenkę. – Może tobie się uda.
Ale na nic się to zdało. Obie przekopały cały dom, ale telefonu nigdzie nie było. Nie miały zapasowego aparatu, z którego można by zadzwonić, więc musiały się kierować intuicją albo liczyć na łut szczęścia. Karolina znana była z tego, że potrafiła schować rzecz tak dobrze, że czasem całymi miesiącami nie można jej było znaleźć. Zwłaszcza jeśli jej zależało, żeby coś na pewno nie zginęło. Krążyły legendy o dokumentach w zamrażarce utrwalonych na amen lub prezencie świątecznym zachomikowanym w piekarniku, który zwęglił się w szale wigilijnych przygotowań.
Telefon mógł być naprawdę wszędzie.
Kto choć raz przeżył taką zgubę, wie, co to znaczy. Nagle okazuje się, ile tam ważnych rzeczy. Niewywołane cenne zdjęcia dziecka, jedyna wersja filmiku z ostatnich urodzin, konto na Facebooku, otwarta skrzynka mailowa, kontakty. Dobrze, że chociaż przelewów ostatnio nie robiła.
– Może zostawiłaś w pracy, mamusiu? – Lenka pomagała ze wszystkich sił.
– Nie. Jestem pewna, że przyniosłam go do domu.
– Najlepiej, jakby ktoś zadzwonił – powiedziała córeczka.
– Też tak myślę. Aż dziw bierze, że cisza tyle czasu. Zwykle o tej porze albo babcia, albo ciocia Janka czy choćby ktoś z restauracji. A dzisiaj jak na złość nikt.
– Babcia długo nie wytrzyma – starała się ją pocieszyć Lenka. – Za chwilę na pewno zadzwoni, żeby zapytać, czy restauracja już padła i chcesz ją sprzedać.
– Co ty mówisz, dziecko? – Karolina spojrzała ze zgrozą na córeczkę. Miała wrażenie, że dziecko jej jakoś niespodziewanie dorosło. Malutka dziewczynka, a tu nagle rozumne stworzenie, które wie o wiele więcej, niż otoczenie przypuszcza.
– Babcia ciągle to powtarza – wygadała się Lenka.
– Nie trzeba podsłuchiwać rozmów dorosłych – pouczyła ją surowo zła na własną matkę, że gada bez zastanowienia przy dziecku o sprawach, które dla niego nie są przeznaczone.
– A ja lubię – przyznała się Lenka bez skrępowania. – Zwłaszcza babcię.
– No to niezły klops. Powiem ci w sekrecie, że czasem niektórych rzeczy lepiej nie usłyszeć. Człowiek śpi spokojniej. Wszystkich lubi. Myśli, że oni też go lubią…
– Ja cię bardzo kocham. – Lenka z niezawodną intuicją dziecka wyczuła, że za tymi słowami czai się cierpienie.
– Och, skarbie mój największy na świecie. Ja ciebie też. – Karolina przytuliła córeczkę z całej siły i poczuła, jak wilgotnieją jej oczy. Dzwonek do drzwi przerwał te czułości, ale zamierzała szybko do nich wrócić. Nie spodziewała się nikogo o tej porze. Sądziła, że to kurier do sąsiadów. Często zostawiał dla nich paczki. Zapracowani trzydziestolatkowie byli gośćmi we własnym mieszkaniu.
Szybko otworzyła drzwi i zastygła zaskoczona. W progu stał Jakub.
– Nie zgubiłaś czegoś? – zapytał z uśmiechem i wyciągnął z kieszeni telefon.
– O rany! – ucieszyła się ogromnie. – Jak dobrze, że go znalazłeś. A gotowa byłam przysiąc, że zabrałam go do domu. Pamiętam nawet, jak go wkładałam do kieszeni.
– Czasem umysł płata figle. Telefon leżał cały czas na stoliku obok segregatora z fakturami. Co rusz ktoś dzwonił, więc szybko go zlokalizowaliśmy. Ale nie miałem jak dać ci znać.
– Wejdź, proszę – zaprosiła go do środka. – Może zrobię ci herbaty?
Każdy nowy etap naszej znajomości od tego się zaczyna – pomyślał Jakub, ale nie powiedział tego głośno. Był ciekawy, co tym razem się wydarzy.
Miał rację. Zwykły poczęstunek błyskawicznie przerodził się we wspólny wieczór. Szybko znalazł język porozumienia z Lenką. Zbierała te same naklejki z księżniczką Anną i nie lubiła wstawać rano do przedszkola jak jego córka. Zjedli razem kolację i Jakub poczekał, aż Karolina położy małą spać. Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że łamie własne zasady. Właśnie przekracza zawodową granicę znajomości, którą sam wyznaczył i której do tej pory pilnie przestrzegał. Powinien był już dawno wyjść.
Ale nie mógł się powstrzymać. Od dłuższego czasu nie spędził takiego spokojnego, błogiego wieczoru. Pozornie nic się nie działo. Siedzieli razem, rozmawiali, Lenka skakała po pokoju. Obejrzeli bajkę na dobranoc, zjedli kanapki z papryką i zielonym ogórkiem. A czuł się tak, jakby właśnie miały w jego życiu miejsce luksusowe wakacje. Odpoczywał. Nie tylko fizycznie po ciężkim dniu pracy, lecz przede wszystkim psychicznie.
– Zasnęła. – Karolina weszła do pokoju, ostrożnie przymknęła drzwi, po czym usiadła obok niego na kanapie. I po raz pierwszy w ich znajomości zapadło milczenie, które było niezręczne. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Sytuacja była nowa. Wieczór i łagodne ciepłe światło małej lampki stwarzały niezwykle intymny nastrój. A oni, choć oboje po przejściach i z twardym postanowieniem bycia do końca życia najlepszymi singlami świata, mieli w żyłach młodą pulsującą życiem krew. Czuli, jak ich myśli jednakowo intensywnie krążą wokół jednego tematu.
Karolina wstała pierwsza. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czy właśnie w jej sercu rodzi się uczucie, czy tylko buzują hormony? Jednego natomiast była pewna. Nie rzuci się na faceta na kanapie, kiedy dziecko śpi tuż za ścianą, tylko pod wpływem emocji. Być może w świecie singli takie rzeczy się zdarzają. Ludzie pomagają sobie i zagłuszają potrzebę bliskości, ale ona czuła się zupełnie obco w tych regułach.
– Zaparzyć ci jeszcze herbaty? – zapytała niczym kelner, który podchodzi do stolika, by dać klientowi do zrozumienia, że zasiedział się za długo.
Jakub był bystry. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać.
– Dziękuję – powiedział i podniósł się z kanapy. – Późno już. Muszę iść.
Od razu wróciła swobodna atmosfera i poczucie wzajemnego zrozumienia.
– Przepraszam cię – powiedziała Karolina i nie miała wątpliwości, że on wie dokładnie, co miała na myśli.
– A ja ci dziękuję – odparł on. Też był na siebie zły, że tak łatwo dał się ponieść nastrojowi. A przynajmniej chciał dać się ponieść, bo w porę go otrzeźwiono. I dobrze. Nie powinno się niszczyć dobrej przyjaźni taką komplikacją. Pocałował wspólniczkę w policzek na pożegnanie i pospiesznie wyszedł. Postanowił na dobre zapomnieć o tym, co mu się marzyło jeszcze kilka minut temu. Tym bardziej że najwidoczniej był w swoich pragnieniach odosobniony.
Ledwo zamknęły się za nim drzwi, Karolina usiadła na podłodze w przedpokoju. Oparła się plecami o szafkę na buty. Nawet nie czuła, że ostry kant wbija jej się w plecy.
Co ja najlepszego zrobiłam? – Z przestrachu aż zakłuło ją w okolicach klatki piersiowej. – Wywaliłam za drzwi takiego faceta. Może jedyną w życiu szansę na prawdziwą miłość?
Jednocześnie wiedziała, że nie było innego wyjścia. Niczego sensownego by nie osiągnęli, idąc do łóżka. Bez względu na to, jak bardzo oboje tego chcieli.
Teraz będzie w pracy trudniej – pomyślała. – Trzeba się będzie na każdym kroku pilnować. Rany! Co się ze mną dzieje? – Wstała szybko z podłogi i poszła do łazienki, żeby wziąć prysznic, najlepiej lodowaty, i wrócić do rzeczywistości. Nie kochali się przecież z Jakubem. Łączyła ich tylko praca. On miał swoją Agnieszkę i chciał do niej wrócić. Zdarzyła mu się dzisiaj chwila słabości, ale takich momentów nie warto wykorzystywać. Przynoszą tylko cierpienie.
Musiała się położyć spać i wrócić do utartego już nieco rytmu nowego życia. Było przecież dobre. A jednak w człowieku jest coś takiego, że dobre mu nie wystarcza. Chce lepiej. Nie zapomniała chwil przeżytych dzisiejszego wieczoru. Ledwo tylko zamknęła oczy, przyśnił jej się Jakub. Bez ograniczeń i konieczności zachowywania zdrowego rozsądku.