Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 4 (всего у книги 17 страниц)
Ale Karolina widziała tylko zakochanych. Wydawało jej się, że są wszędzie. Siedzieli na ławkach, przytulali się na chodnikach i trzymali za ręce w kawiarnianych ogródkach. Patrzyli sobie w oczy.
Odwracała od nich głowę, ten widok ją bolał, kłuł w źrenice, a poczucie, że to, co się dzisiaj stało, jest jakieś nierealne, wręcz niemożliwe, wróciło.
Przecież jeszcze nie tak dawno to ona siedziała z Patrykiem w galerii, piła latte z pianką i wymieniała pocałunki. To było jej życie, jej chłopak i jej własna miłość. Nikt nie miał prawa wtrącać się do tego związku.
ROZDZIAŁ 8
Śniło mu się, że zabrał córkę na plażę. Śmiali się, ścigali, moczyli stopy w wodzie i szukali muszelek. Wreszcie znaleźli czas, by na dłużej wyjechać. Spacerowali wśród piasku, morze szumiało, a z oddali niósł się głos bębnów. Uporczywy, z każdą chwilą mocniejszy.
Skąd te bębny? – zastanawiał się Jakub, ale nie mógł znaleźć odpowiedzi, bo całą uwagę skupił na oddalającej się córce. Biegł do niej wielkimi susami, wyciągając długie nogi, a ona, choć o wiele mniejsza, poruszała się znacznie szybciej i nagle w jednej przerażającej chwili zaczęła mu niknąć za horyzontem. Krzyczał, ale go nie słyszała, nawet nie odwróciła głowy. Może dlatego, że te cholerne bębny nie chciały ani na chwilę ucichnąć i zagłuszały wszelkie inne dźwięki.
Zerwał się. Czoło miał mokre od potu, a serce biło mu w szaleńczym tempie. Martynki nigdzie nie było, za to łomot nie ustawał. Zajęło mu chwilę, zanim oprzytomniał na tyle, by sobie uświadomić, że to nie żadne bębny, lecz czyjaś silna pięść dobija się do drzwi. Wstał, zakręciło mu się w głowie i, nie do końca zastanawiając się nad kolejnymi krokami, skierował się, by otworzyć.
Ledwo to uczynił, został prawie zmieciony z drogi i przyciśnięty do ściany przez Zygmunta Michalskiego.
– Tak właśnie myślałem! – krzyczał przyszły teść. – Agnieszka zniknęła! Nie odbiera telefonów, a ten nieodpowiedzialny idiota śpi! Jak można w takiej sytuacji iść do łóżka?!
Nikt nie odpowiedział na to retoryczne pytanie.
Mama Agnieszki biegała w popłochu po poszczególnych pokojach pięknego mieszkania, które podarowali córce, kiedy się dowiedzieli, że zaszła w ciążę.
– Zabrała więcej, niż się spodziewałam – zameldowała mężowi. – Mnóstwo ciuchów Martynki i swoich. Dokumenty – uzupełniała pospiesznie listę, otwierając i zamykając z hukiem kolejne szafki. – Zabawki.
– Pieniądze z mojego konta – dodał zbolałym tonem Zygmunt, ale jego żona nie okazała mu żadnego współczucia.
– Dziewczyny są bezpieczne – powiedziała. Dla niej to właśnie było najważniejsze. – Ale nie mam pojęcia gdzie.
Jakub patrzył na tę scenę jak na przedstawienie w węgierskim teatrze. Za nic nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Głowa wciąż go bolała, a z głodu miał mdłości. Powoli jednak przypomniał sobie powód, dla którego wybiegł z restauracji, oraz wszystko, co zdarzyło się potem. Wściekłość rozbudziła go na dobre.
– Co tu robicie? – zapytał nieuprzejmie.
– Nawet się nie odzywaj – odpyskował mu niedoszły teść i zaczął zaglądać w różne zakamarki mieszkania z prysznicem włącznie, jakby się spodziewał znaleźć tam córkę oraz wnuczkę. – Gdzie są dziewczyny i co im zrobiłeś, że uciekły z moją kasą? Mam nadzieję niedaleko – dodał.
Jakub tylko zacisnął usta i pięści. Czuł, że solidny prawy sierpowy wymierzony w stronę ojca Agnieszki poprawiłby mu nastrój, ale opanował się. Miał teraz większe zmartwienia. Strach postawił go na nogi lepiej niż solidny posiłek. Zapomniał o nieprzespanych nocach, pustym żołądku i wszelkich innych dolegliwościach. Bał się, że dziewczynom naprawdę coś się stało.
– Zgłosimy sprawę na policję – powiedział gniewnie Zygmunt. – Niech ich szukają. Natychmiast i z użyciem wszelkich środków. Nawet jeśli z własnej kieszeni miałbym pokryć koszty – dodał i spojrzał z pogardą na Jakuba. On nie mógł sobie pozwolić na taki gest.
– Nie ma szans. – Żona osadziła go w miejscu, bo już się kierował w stronę drzwi. – Agnieszka nie zaginęła. Przysłała wiadomość, że jest bezpieczna, wyjechała i nie chce z nami rozmawiać. Nie ma na to paragrafu. Jest przecież pełnoletnia. Nie musi się meldować mamie i tacie.
– Ale zabrała dziecko – oburzył się Zygmunt. Ta argumentacja zupełnie do niego nie przemawiała.
– Nie ma ograniczonych praw rodzicielskich. Nie ma nawet męża, wobec którego miałaby się czuć odpowiedzialna.
– Ale Martynka ma ojca – wtrącił się Jakub, bo już nie mógł tego słuchać.
– Oczywiście, i jest waszą prywatną sprawą, czy się dogadaliście w sprawie tego wyjazdu, czy też nie. Policja raczej się dobrowolnie nie zgłosi, by wam zrobić terapię związku.
– Pieniądze mi zakosiła! – Zygmunt uciekł się do ostatecznego argumentu.
– Sam jej dałeś dostęp, więc nie złamała prawa. Powinieneś się był z tym liczyć, że może skorzystać kiedyś ze swoich uprawnień.
– Ale przecież dobrze wiesz, że nigdy tego nie robiła. Zawsze się dogadywaliśmy.
– Naprawdę w to wierzysz? – Żona spojrzała na niego z mieszaniną pogardy i obojętności.
– Jak ty możesz być taka spokojna? – Zygmunt sprawiał wrażenie, jakby go za chwilę miała trafić apopleksja. – Chodzisz po mieszkaniu jak jakiś cholerny ekspert z psychologii i wszystkich pouczasz. A przecież właśnie zaginęła twoja córka.
Jowita nie odpowiedziała. Wyszła na balkon i spojrzała na słoneczne osiedle. Zaczerpnęła powietrza. Nie martwiła się o córkę, a przynajmniej nie tak bardzo. Liczyła, że Agnieszka sobie poradzi. Kibicowała jej. Dziewczyna zrobiła coś, na co ona sama nigdy nie miała odwagi. Rzuciła wszystkim i zdecydowała się zacząć od nowa. Nie godziła się na upokorzenie i samotność w związku.
Zabrała pieniądze, ale Jowita sądziła, że to raczej z chęci zrobienia ojcu na złość niż wzbogacenia się na nim. Córka zawsze była niezależnym duchem. Poza tym nie wzięła dużo. Pewnie tyle, ile było potrzebne, by zacząć nowe życie.
Pani Michalska też kiedyś przeżywała taki bunt. Ale poddała się. Zgodziła na warunki męża. Sama od środka zamknęła złotą klatkę i żyła tak wiele lat. Nie była to sytuacja zupełnie bez dobrych stron. Miała dziecko, spokój, wygodę. Próbowała nawet namówić Agnieszkę na ten sam styl. Gdzieś w głębi serca cieszyła się jednak, że córka wyrwała się ku innemu życiu.
Samotność to wysoka cena za wygodę. Ona wiedziała o tym najlepiej.
– Chodź. – Usłyszała za sobą słowa męża, obcego człowieka, który był jej już całkowicie obojętny. Jego los, uczucia, plany, nawet zdrowie. – Idziemy szukać pomocy.
Jakub ucieszył się. Resztką sił trzymał się w ryzach. Miał ochotę wygarnąć teściowi wiele rzeczy, ale szkoda mu było czasu na awanturę. Pilnie musiał się zająć poszukiwaniem Agnieszki.
– A ty się nie zachowuj jak pan tego miejsca – rzucił mu Zygmunt na odchodne. – Mieszkanie należy do nas i jeśli się nie pogodzisz natychmiast z Agnieszką, będziesz się musiał wyprowadzić. Mam nadzieję, że ci się nie wydawało, że będziemy tutaj utrzymywać obcego człowieka.
– Proszę cię, przestań. – Jowita pociągnęła męża w stronę wyjścia, spoglądając przepraszająco na Jakuba. – Jest zdenerwowany – próbowała tłumaczyć.
– Mówię tylko, jak jest – oburzył się Zygmunt i po chwili drzwi się wreszcie za nim zamknęły.
Jakub oparł się o nie. Nie mógł uwierzyć w tę zmianę. Jeszcze wczoraj był potencjalnym następcą, przyszłym zięciem, ojcem ukochanej wnuczki, prawą ręką w restauracji, prawie szefem. Brał udział w omawianiu strategii, angażował wszystkie siły w promowanie lokalu, pracował do upadłego. Czuł się częścią czegoś wielkiego.
W jednym momencie okazało się, jak chwiejna jest przyszłość budowana wyłącznie na czyimś słowie. Może się rozpaść w kilka minut. Wystarczy, że z fundamentu wyciągnie się jedną cegłę, a wszystko sypie się człowiekowi na głowę.
Zerwał się i pobiegł do sypialni. Rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie mógł znaleźć telefonu. Zajrzał pod łóżko i podnosząc się, poczuł prostokątny kształt pod dłonią. Omal go nie zmiażdżył. Na szczęście materac był miękki i zamortyzował ucisk. Jakub szybko próbował włączyć urządzenie, ale ciągle się to nie udawało.
– Cholera! – zaklął. – Bateria padła.
Przekopał szafkę w poszukiwaniu ładowarki Agnieszki, która zawsze leżała przy nocnym stoliku, ale teraz zniknęła razem ze wszystkim, co ważne. Na szczęście przypomniał sobie, że jeszcze jedna była w kuchni. Pobiegł tam. Puste blaty i czysty stół bez żadnych kubków, rysunków z przedszkola i zdjęć na lodówce najlepiej świadczył o tym, że zachowanie Agnieszki nie było chwilowym kaprysem, dąsem obliczonym na to, by dać komuś nauczkę, ustalić nowe zasady, a potem się pogodzić i żyć lepiej. To była poważna decyzja.
Po plecach przebiegł mu dreszcz strachu. Nie chciał ich stracić. Ponad wszystko nie chciał stracić swojej rodziny.
Podłączył telefon i od razu odszukał numer Agnieszki. Bał się, że go zmieniła. Że wyłączyła aparat, nie będzie od niego odbierać połączeń. Ale usłyszał jej głos już po kilku sygnałach.
– Chwilę ci to zajęło, zanim się zorientowałeś, że nas nie ma – przywitała go chłodno. – Ale nie jest tak źle. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się, że skapniesz się najwcześniej po trzech dniach.
– Proszę cię… – Nie wiedział, od czego zacząć. Miał wrażenie, że w oddali słyszy charakterystyczne dźwięki fal odbijających się o brzeg i skrzeczenie mew. Miał nadzieję, że się myli i jego córka nie znajduje się teraz w jakimś obcym kraju, na dalekiej wyspie, gdzie on nigdy jej nie znajdzie.
– Na prośby za późno – powiedziała Agnieszka.
– Gdzie jesteście?
– Dostatecznie daleko, by złapać dystans i spokojnie zacząć nowe życie bez nieodpowiedzialnych pracoholików, dla których zupa grzybowa jest ważniejsza niż własne dziecko.
Zacisnął usta. Nie chciał się kłócić, w żaden sposób jej drażnić, żeby się nie rozłączyła, ale sporo go kosztowało zachowanie spokoju.
– Przepraszam cię – powiedział. – Dałem wczoraj okropną plamę. Wiem o tym. Pomyliły mi się dni i…
– Dobrze, że przepraszasz – przerwała mu Agnieszka. – Ale możesz mi oszczędzić tłumaczeń. Znam je na pamięć i obiecałam sobie żadnego już nie słuchać. Limit się wyczerpał.
– Co z Martynką? – zapytał. Z nerwów trzęsły mu się dłonie. Wiedział, że jego złe przeczucie nie jest bezpodstawne.
– Wszystko w najlepszym porządku – odparła spokojnie Agnieszka. – Jesteśmy właśnie na spacerze. Bawi się z jakąś dziewczynką. Od razu znalazła sobie koleżankę, więc jestem dobrej myśli co do zmiany przedszkola.
– O czym ty mówisz? Proszę cię, powiedz, gdzie jesteście. Natychmiast przyjadę i porozmawiamy spokojnie.
– Za późno. Nawet się nie waż, bo nie wpuszczę cię do mieszkania. A jeśli się będziesz dobijał, nie zawaham się i wezwę policję. Przyda się, kiedy zaczniesz walczyć o prawa do odwiedzania dziecka. Jeden twój fałszywy ruch i stracisz wszelkie szanse. – Te okrutne słowa były wypowiedziane tak spokojnie, że Jakuba zmroziło. Zamrugał powiekami, jakby chciał się obudzić w innej rzeczywistości. Ale to nie pomogło.
– O czym ty mówisz? – powtórzył pytanie. – Nie chcesz się chyba odgrywać na dziecku za nasze sprawy. Kocham Martynkę. Dobrze o tym wiesz.
– Owszem – odparła ze złością. Już nie dała rady dłużej udawać spokoju. – Nie zobaczysz jej prędko. Lepiej się z tym szybko pogódź.
– Proszę cię – jęknął.
– I bardzo dobrze. Jeszcze będziesz mocniej skamlał i błagał. A ja cię posłucham dokładnie tak samo, jak ty mnie, kiedy prosiłam, żebyś wracał wcześniej z pracy.
Rozłączyła się, a Jakub opadł na podłogę, jakby mu ktoś podciął kolana. Skulił się i zaczął trząść. Ogarnęła go nagle przeogromna tęsknota. Za drobnymi dłońmi, które obejmowały jego szyję, za ciepłem miękkiego dziecięcego policzka, wesołym szczebiotem, nawałem przedszkolnych nowinek.
Szloch złapał go za gardło, a wszystkie okropne historie o ojcach odstawionych na boczny tor przypomniały mu się w jednej chwili.
„Sąd zawsze staje po stronie matki” – słyszał w głowie słowa klienta, który często przychodził do restauracji, by żalić się właścicielowi na swój ciężki los. Wszyscy znali jego historię. Była żona ułożyła sobie życie z kimś innym, a jemu utrudniała kontakty z dziećmi, jak tylko umiała. Często opowiadał o swojej bezsilności w walce o prawdę. Ona nikogo nie interesowała. Sędzia słuchał świadków i tylko czekał, kiedy ojcu puszczą nerwy i na dobre będzie go można odsunąć od sprawy.
Jakub nigdy, przenigdy by się nie spodziewał, że taka sytuacja mogłaby dotyczyć jego. Przecież oni się kochali.
– Do jasnej cholery! Kochaliśmy się! – zawołał, waląc pięściami w drogie drzwiczki zamawianej na miarę kuchni. Chciało mu się wyć.
ROZDZIAŁ 9
Karolina wiedziała, że Lenka jest bezpieczna u Janki, a jednak cieszyła się z przesyłanych co jakiś czas ememesów obrazujących fantastyczną zabawę dzieci. Długo wpatrywała się w te zrobione pospiesznie fotografie, które łapały i utrwalały chwile. To było potrzebne, bo rzeczywistość wokół stawała się coraz bardziej krucha. Nic już nie było pewne.
Karolina nie była wytrawnym matematykiem, ale proste dodawanie potrafiła wykonać. Wysokość długu obliczyła bez trudu. Położyła głowę na biurku i długo nie mogła jej podnieść. Czuła pustkę w mózgu i w sercu.
– Gdzie ty się podziewasz?! – Wyrwał ją z marazmu energiczny głos przyjaciółki. Malwina wkroczyła do ciasnego pomieszczenia wraz z zapachem dobrych perfum i dźwiękiem stukających o posadzkę sandałków na szpilkach, które uwielbiała i z upodobaniem nosiła. – Dobrze, że tutaj. W pierwszej chwili pomyślałam, że może siedzisz w mieszkaniu, patrzysz na ścianę i wypłakujesz oczy. Tego ci robić nie wolno. Masz ciemne tęczówki, a one szybko bledną.
– O czym ty mówisz? – Karolina tak się zdumiała, że aż na chwilę przestała czuć się tak bardzo nieszczęśliwa. – Wiesz, co mnie spotkało?
– Wyobraź sobie, że tak – odparła Malwina. – Jestem twoją najlepszą przyjaciółką i na bieżąco trzymam rękę na pulsie. Lepiej niż CBA i ABW razem wzięte. O wywiadzie wojskowym nie wspominając.
– Nie żartuj, proszę. To poważna sprawa.
– Nie mam takiego zamiaru.
– To skąd wiesz o wszystkim? A może wcale tak nie jest, tylko ci się wydaje?
– Wpadłam do ciebie bez zapowiedzi. Sądziłam, że siedzisz z Lenką albo cię bez trudu namierzę na którymś z pobliskich placów zabaw – zaczęła opowiadać Malwina.
– Ale mnie w domu nie było.
– Owszem – przyznała przyjaciółka. – Za to Patryk w wielkim pośpiechu pakował swoje rzeczy.
– Naprawdę? – Karolina wstała. Zrobiło jej się gorąco. – Ale jak to? Specjalnie czekał, aż wyjdę? Przecież się ze mną nie umawiał.
– Tego nie wiem, ale sprawiał wrażenie zadowolonego, że nikogo nie zastał. Powiedział, że klucz wrzuci ci do skrzynki na listy.
– Co ty mówisz? Przecież on nie może tak po prostu odejść. Musimy porozmawiać. Mamy córkę. Setki wspólnych spraw. Tego się nie da zerwać tak z dnia na dzień, jakbyśmy wciąż byli w liceum.
– Niektórzy nigdy z niego nie wychodzą. Na przykład Patryk.
– Nie dobijaj mnie. On nie jest taki.
– Kłócić się nie zamierzam. Szkoda na to czasu i energii. Wiem swoje o mężczyznach i chyba jestem jedyną osobą w pomieszczeniu, która wcale nie jest zaskoczona rozwojem wypadków.
Karolina milczała. Odwróciła się do okna i mocno objęła ramionami. Popołudnie było wyjątkowo ciepłe, ale ona czuła dreszcze. Malwina podeszła do niej i objęła ją mocno.
– Moja droga – powiedziała serdecznie i zaczęła ją kołysać jak małe dziecko. – Bardzo ci współczuję, ale nie przejmuj się, kochana, ani minuty dłużej. Nie warto. Witamy w świecie singli. Tu jest całkiem fajnie.
– Ale ja nie chcę! – zawołała Karolina.
– Bo nie wiesz, co mówisz. Myślisz stereotypami. A u nas w świecie singli jest naprawdę pięknie. Wolność, niezależność, czas tylko dla siebie, przyjemność, zabawa – wyliczała.
– To nie dla mnie. Przecież ja mam dziecko.
– Nie ty jedna. Przypilnujemy ci. No nie patrz tak na mnie. Przecież ci nie proponuję, żebyś chodziła na balangi z Lenką.
– Ja już nigdzie nie pójdę.
– Każda tak mówi na początku. Ale potem się przekonuje, że to głupota płakać za facetem i siedzieć z jego powodu samotnie w domu. Kiedyś przecież lubiłaś się bawić. Nieźle razem rozrabiałyśmy.
– Jak on mógł mnie tak zostawić? – Karolina nie potrafiła się skupić na jej słowach. – Zdradzić tak banalnie, do tego z blondynką? Taki ograny chwyt.
– A czego byś chciała? Żeby skoczył z balonu z różą w zębach i zawołał: „Już cię nie kocham!”?
– Przestań, Malwa. Proszę cię, może to się jeszcze jakoś wyjaśni.
– Sama widzisz, jak jest. – Przyjaciółka nie chciała, żeby Karolina się łudziła niepotrzebnie. – Zdrada to zdrada – powiedziała stanowczo. – Żadne ładne opakowanie niczego w tej zasadniczej sprawie nie zmieni.
– Myśmy się przecież naprawdę kochali. – Karolina nie mogła się z tym wszystkim pogodzić.
– Wiem, że tak myślałaś. Ale mężczyźni znają tysiące sposobów, żeby skrzywdzić kobietę, zwłaszcza tę kochającą. Tak się w życiu zdarza.
– Skąd możesz wiedzieć? Przecież nigdy nie byłaś zakochana.
– I bardzo to sobie chwalę – powiedziała Malwina i usiadła. – Ciebie też nauczę. Będzie z ciebie singielka na medal. Najlepsza.
– Nie sądzę.
– Zobaczysz. Zresztą, jaki masz wybór? – zapytała twardo. – Chcesz tu płakać do końca życia? Nie możesz, bo masz dziecko.
– Wiem.
– Więc nakazuję ci: natychmiast przestań myśleć o Patryku. Miłość to ułuda dla naiwnych nastolatków albo samotnych czterdziestek. Pułapka natury, żeby gatunek ludzki nie zaginął. Żaden człowiek obdarzony odrobiną inteligencji w nią nie wierzy.
– Ja. – Karolina podniosła dwa palce jak uczeń zgłaszający się na ochotnika.
– Przestań. Nie obrażaj swojego IQ. Nie chcę cię dołować, ale przyjrzyj się faktom. To, co brałaś za miłość, było kłamstwem. Czyż nie tak?
Karolina odwróciła się. Ramiona zaczęły jej drżeć.
– No już nie płacz. Lepiej się z tym rozprawić jednym mocnym cięciem, niż przeciągać w nieskończoność.
Chwyciła jej twarz w dłonie.
– Spójrz mi w oczy i zaufaj. Wiem, co mówię. Teraz cię bardzo boli, ale jeśli podejmiesz dobre decyzje, szybko przestanie. Miłość jest niezbędna do życia, ale nie trzeba jej szukać wyłącznie u kogoś drugiego. Możesz sama o siebie zadbać, dopieścić się. Masz córkę, przyjaciół, rodzinę…
– Ale to co innego.
– Tak. Lepszego. Przekonasz się, jak piękne może być życie, kiedy przestaniesz tracić siły na dbanie o faceta. Zniknie to codzienne napięcie. Zastanawianie się, czy ten związek jeszcze ma sens, czy on kocha naprawdę i tak dalej… To pochłania mnóstwo energii.
– Wiem.
– No właśnie. Więc teraz uszy do góry. O Patryku dość. Będziemy dwiema najlepszymi singielkami, jakie kiedykolwiek widział świat. Mega, super, hiper – jak mawia twoja Lenka.
– Nie wiem, czy czuję się gotowa, ale w tym, co mówisz, jest pewna logika – westchnęła Karolina. Nie została może uzdrowiona, ale było jej nieco lepiej. Obecność Malwiny zawsze dobrze wpływała na jej samopoczucie.
– Hurraaa! Jesteś na dobrej drodze! – Malwa ucieszyła się szczerze. – Czas na nagrodę. Kelner, proszę nam podać dwie lampki najlepszego wina.
Dziewczyna roznosząca dania spojrzała na nią jak na wariatkę.
– U nas nie ma, proszę pani – powiedziała uprzejmie. Chyba wolała być ostrożna i na wszelki wypadek grzeczna.
– Jak to? Takie romantyczne miejsce, portret babci na ścianie, herbaciane róże w wazonach, a wina nie ma?
– Ludzie nie zamawiają – broniła się dziewczyna.
– Jak mają zamawiać, skoro nie ma?
– Ja nie wiem, proszę pani – odparła kelnerka i czmychnęła do kuchni. Już jej doniesiono, że właściciele mają kłopoty finansowe i pewnie niedługo wszystkich zwolnią. Nie miała zamiaru angażować się w obowiązki bardziej, niż to było konieczne.
– Zamykamy tę knajpę. Do niczego innego się nie nadaje – zarządziła Malwa. – Idziemy do lepszego lokalu. Może się wybierzemy do Michalskich naprzeciwko? – zaproponowała. – Mówię ci, takiej bezy nie jadłam nigdzie. A jestem specjalistką. Jak wiesz, mam alergię na jajka, więc byle gdzie bezy nie jadam.
– Wcale nie powinnaś – odruchowo powiedziała Karolina, choć wiedziała, jaką dostanie odpowiedź.
– Ale to robię – odparła przyjaciółka zgodnie z jej przewidywaniami. – Nie przepadam za to za słowem „powinnaś”. Jakoś mi się źle kojarzy.
Karolina pochyliła się nad biurkiem, żeby poskładać papiery. Nie miała wielkiej ochoty na spędzanie wieczoru w restauracji Michalskich. Ale też żadnej lepszej propozycji nie było. Kusiło ją, by wrócić do domu i, korzystając z jakże rzadkiego wolnego wieczoru, pozbierać myśli. Wiedziała jednak, że skończy się to płaczem do północy, po którym obudzi się z bólem głowy i spuchniętymi powiekami.
Malwina miała sporo racji. Spojrzenie prawdzie w oczy było najlepszym rozwiązaniem.
Tylko jaka to była prawda? Dlaczego związek się rozpadł? Karolina zerknęła w niewielkie lusterko stojące na parapecie. Była dość atrakcyjną kobietą. Dbała o siebie. Nie pozwalała, by macierzyństwo zwalniało ją z odpowiedzialności za siebie. Tu i ówdzie przybyło jej troszkę krągłości, ale wciąż była zgrabna. Ciemne lekko kręcone włosy spinała w spływający po prawym ramieniu kucyk. Nad czołem zawsze zostawiała jeden kosmyk, który dodawał jej nieco zawadiackiego uroku. Była wesołą dziewczyną. A jednak przegrała.
– Nie myśl – popędziła ją Malwina. – Zamykaj tę budę i idziemy. Pokażę ci, co to znaczy wolny wieczór. Nie będziesz leżeć w domu i płakać. – Przyjaciółka przejrzała bez trudu jej sekretne plany. – Zapomnij o tym.
Karolina pożegnała pracowników i zamknęła lokal. Wyraźnie mieli ochotę zapytać co dalej, ale umówiła się z nimi na jutro. Sama jeszcze nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Po raz pierwszy osobiście pogasiła światła w kuchni i na sali. Najładniejsze miejsce znajdowało się tuż pod dużym mansardowym oknem. To tu właśnie babcia stawiała przez lata swoją maszynę do szycia i ciężko pracowała na utrzymanie rodziny. Dziadek zmarł, kiedy była w ciąży z najmłodszym dzieckiem. Można się tylko domyślać, co wtedy czuła.
Ale nigdy się nie poddała. Nie pozwoliła sprzedać tego miejsca ani zabrać, choć nie brakowało zawirowań politycznych, podczas których ludzie tracili swoją własność, i ciężkich momentów. Wychowała i wykształciła wszystkie dzieci, a na koniec dwa pomieszczenia w starej kamienicy zapisała wnuczce. Jedynej, która obiecała, że nie pozwoli oddać ich w obce ręce.
Portret babci wisiał na ścianie. Starsza pani w białej bluzce i włosach upiętych w kok patrzyła na ludzi z wielką życzliwością, jakby ich dobrze znała, ale jednocześnie nie oceniała pochopnie. Wiele razy się zawiodła, także na najbliższych, ale do końca swoich dni zachowała pogodę ducha i wiarę, że większość ludzi jest dobra i zasadniczo warto im ufać.
Czy polubiłaby Patryka?
O tym Karolina nie zdążyła się przekonać. Natomiast z pewnością należał on do szerokiego grona jej krewnych i znajomych, którzy uważali, że lokal można by sprzedać. Podobnie jak mama, siostra i Malwina.
Druga grupa tych, którzy sądzili, że jest szansa, by to miejsce ocalić, była o wiele mniejsza. Znajdowała się tam nieżyjąca już babcia, Karolina i Janka. Tyle. Nikt więcej nie wierzył, że to możliwe. I żadna z tych osób nie miała pomysłu, jak to zrobić. Dlatego Karolina oddała to miejsce w ręce Patryka. Wydawał jej się ratunkiem.
Spojrzała babci w oczy. Próbowała odgadnąć, skąd ta dzielna kobieta brała swoją siłę. Ale jedyne, czego doznała, to jak zawsze poczucia, że jest kochana. Odbierała mocniej sygnał od postaci na portrecie niż własnej żyjącej wciąż mamy.
– Idziemy – zniecierpliwiła się Malwina. – Jestem głodna. Może jednak nie zaczniemy od bezy, tylko od sałatki? U Michalskich robią takie cudo z tuńczykiem. Niby nic, zwykłe składniki, sto tysięcy razy próbowałam zrobić w domu tak samo, ale to niemożliwe. U nich smakuje niebiańsko, a w domu jak czysta proza.
– Może to zasługa sosu? – wyraziła swoje przypuszczenie Karolina. Od pięciu lat gotowała w domu i choć nie była wybitną specjalistką, wiedziała, że potrawach liczą się trzy rzeczy: dobre składniki, odpowiednie doprawienie i, jako wisienka na torcie, piękne podanie. Pierwsze i ostatnie można u kogoś podpatrzeć, gorzej z drugim. Tu rękę mistrza najłatwiej było poznać i wcale nie tak prosto podrobić.
– Nie sądzę. – Malwina była innego zdania. – Myślę, że mają jakiś tajemniczy składnik, którego nie ujawniają. Nie mam pojęcia, co by to mogło być.
Karolina wiedziała, że to niemożliwe. W dobie powszechnych alergii wszyscy kelnerzy znali składniki potraw. Ale nie chciała się kłócić. Miała teraz większe zmartwienia. Zamknęła restaurację i stanęła na chodniku. Świat był taki piękny. Majowa zieleń nietknięta jeszcze krakowskim kurzem i spalinami błyszczała na tle jasnego nieba. Wisła z daleka sprawiała wrażenie czystej, a wawelskie wzgórze kusiło swoim tajemniczym urokiem. Karolina znała tu każdy kamień.
Bywała w pracowni babci jako dziewczynka i bawiła się, spacerując po okolicy. Dotykała murów, leżała na trawie i patrzyła, jak obłoki płyną leniwie w sobie tylko znanym kierunku. Marzyła i myślała o przyszłości. Nie tak ją sobie jednak wyobrażała.
– Chodź. – Malwina pociągnęła ją za ramię. Kiedy była głodna, szybko się niecierpliwiła. Uspokajała się dopiero po solidnym posiłku.