355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krystyna Mirek » Obca w świecie singli » Текст книги (страница 13)
Obca w świecie singli
  • Текст добавлен: 24 августа 2020, 07:00

Текст книги "Obca w świecie singli"


Автор книги: Krystyna Mirek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 13 (всего у книги 17 страниц)

ROZDZIAŁ 24

W poniedziałek oboje wrócili do pracy z radością. I dla obojga było to nowe, bardzo przyjemne doświadczenie. Karolina od czasów urodzenia Lenki zajmowała się tylko jakimiś dorywczymi robotami, często dużym nakładem sił, niekoniecznie godnie wynagradzanym. Jakub natomiast harował bez ustanku. Nie znali czegoś takiego, jak praca, która jest jednocześnie przyjemnością.

Wolny weekend obojgu dodał sił. To było coś wyjątkowego i pięknego, odpocząć, załatwić prywatne sprawy jak należy, po czym wrócić do miejsca, które nie kojarzy się wyłącznie ze stresem, lecz szansą, przyjemnością, wyzwaniem.

Kiedy Karolina weszła do środka, taszcząc wielkie pudło z nową dostawą świeżych kwiatów, pachniało już ciepłym rosołem i ciastem pieczonym na eklerki. Jakub krzątał się w kuchni i dziewczyna złapała się na gwałtownej chęci, by natychmiast do niego pobiec. Uściskać go i zapytać, jak mu poszło. Czy wizyta u córki się udała? Ale pohamowała się. Zamiast tego przywitała uprzejmie z kelnerką i poszła na zaplecze, by rozpakować pudło, zdjąć sweter i spokojnie zabrać się do pracy.

Dzień rozpoczął się dobrze. Tata sam zaproponował, że podjedzie na giełdę po kwiaty, dzięki temu mogła odprowadzić Lenkę do przedszkola bez przeszkód. Mała zabrała ze sobą nowego miśka i już w szatni chwaliła się, że to od taty. Mieli z Mikołajem wspólny, gorący temat, bo on też dostał jakiś upominek od dawno niewidzianego ojca.

Karolina starała się z całego serca wierzyć w Patryka, ale nie mogła w sobie ugasić niepokoju. Co będzie dalej? Czy za każdym razem konieczna stanie się konspiracja, bo on nigdy nie zaplanuje wizyty, niczego córce nie kupi, nie będzie pamiętał o żadnej ważnej sprawie? Czy można tak oszukiwać dziecko? Nie wiedziała.

W restauracji lżej było jednak dźwigać te zmartwienia. Przynajmniej tutaj mogła liczyć na wytchnienie i rozmowę, podczas której czuła się zrozumiana. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jak wielka jest to wartość.

– Cześć – powiedziała z ciepłym uśmiechem, kiedy weszła do kuchni.

Jakub odwrócił się w jej stronę.

– Witaj. Jak ci minął weekend? – zapytał. Miała wrażenie, że też chciał podejść bliżej. Może jakoś się serdeczniej przywitać? Ale zatrzymał się w pół kroku.

– Może być – odparła i poprawiła włosy. Luźno spleciony warkocz wyjątkowo się dzisiaj rozsypywał. Zdjęła gumkę i szybko go poprawiła. Podniosła głowę i znów złapała spojrzenie Jakuba. Z fascynacją wpatrywał się w jej włosy. Wiedziała, że są ładne. Były bardzo ciemnie i miały piękny, rzadko spotykany, granatowy wręcz połysk.

Wyraźnie podobały się Jakubowi, ale kiedy tylko zauważył, że ona to widzi, od razu udał, że patrzy na rozłożone na desce dorodne bakłażany. Zaczął je kroić z kosmiczną prędkością.

– Nie wierzę, że wciąż masz swoje palce. – Podeszła bliżej. – Na pewno już sto razy sobie uciąłeś i to są jakieś tytanowe podróby.

– Jasne, że parę blizn mam, jak na weterana przystało. Ale palce moje. – Pomachał jej przed oczami. – Chcesz sprawdzić?

– Nie – roześmiała się. – Powiedz lepiej, jak ci minęła sobota.

– Mogło być lepiej. – Zaprzestał na chwilę intensywnego krojenia i wytarł ręce. – Ale nie wszystko poszło źle, więc tego się trzymajmy.

– Jak spotkanie z córką? Udało się?

Jakub zaczął wyciągać pozostałe warzywa i układać je w równych rzędach. Karolina przez chwilę myślała, że nie odpowie.

– Bardzo dobrze. – Usłyszała jednak. – To świetna dziewczynka. Ma pięć lat, a bystra jest, że niejednego dorosłego by przeskoczyła.

– Takie teraz są dzieci.

– Ona rozumie o wiele więcej, niż Agnieszka przypuszcza – dodał. – Trochę mnie to uspokoiło. Martynka jest mądrym dzieckiem, nie pozwoli sobie wmówić byle głupot. Nigdy, za nic w świecie nie dopuszczę, żeby nas rozdzielono – powiedział z mocą, a marchew pokrojona z wyjątkową pasją wylądowała w rondlu.

Karolina po raz kolejny poczuła, jak ściska się jej serce.

– Chciałabym, żeby ojciec Lenki tak bardzo jak ty pragnął kontaktu – powiedziała i usiadła z boku. Podkradła jedną z umytych i obranych marchewek i zaczęła jeść, żeby się czymś zająć i nie wzdychać co chwilę. Chrupanie pomagało, samo w sobie było optymistyczne.

– A tak nie jest – domyślił się Jakub.

Kiwnęła głową potakująco. A potem opowiedziała mu o wszystkich wydarzeniach minionej soboty i znów miała wrażenie, jakby Jakub przechylił się w jej stronę i zatrzymał w połowie gestu, powstrzymując się przed podejściem bliżej i wzięciem jej w objęcia. Ale może tylko to sobie wyobraziła?

Wysłuchał jej uważnie, podał kolejną marchewkę, po czym posłał pokrzepiający uśmiech. Dla niej było to bardzo cenne. Nie mogła jednak siedzieć bez końca w ciepłej kuchni, podkradać warzyw i wpatrywać się, jak Jakub gotuje. Musiała się zebrać do działań.

– Idę poukładać kwiaty – powiedziała, a on skinął głową.

– Czuję w kościach, że dzisiaj będzie duży ruch. – Jakub mieszał energicznie trzepaczką w jakimś zawiesistym, przyjemnie błyszczącym sosie. – Zostaniemy nagrodzeni za dobre decyzje. Odbijemy sobie trochę straconego weekendowego utargu.

– Obyś się nie mylił.

– Mam taką nadzieję. Wziąłem dwa razy więcej towaru niż w tamtym tygodniu, uwijam się, gotuję i piekę. Jeśli to nie pójdzie, wieczorem będziemy musieli wszystko zjeść.

– Ja tam nie mam nic przeciwko – Karolina zgodziła się ochoczo. – Zaklepuję ptysie, jakby co…

– Więcej wiary w moje ciastka, one to na pewno się sprzedadzą! – krzyknął za nią, ale pomachała mu tylko dłonią i ruszyła układać kwiaty. Kelnerka kończyła już przygotowywać salę, zaraz miał się zjawić pomocnik kucharza i dzień pracy rozpocznie się na dobre. Karolina uśmiechała się na myśl o tym, choć wiedziała, że zajęć nie zabraknie dla nikogo. Ale fajnie było być częścią tej brygady. Nawet babcia się cieszyła. Kiedy spojrzało się na portret, widać było wyraźnie pełne zadowolenia spojrzenie.

ROZDZIAŁ 25

Agnieszka pakowała się do pracy. Trzęsącymi się z pośpiechu rękami przeszukiwała zawartość torebki. Nie mogła znaleźć kluczy do mieszkania. Była zdenerwowana i do tego spóźniona. Od rana wszystko szło źle. Najpierw Martynka spała jak zaczarowana, za nic nie można jej było ściągnąć z łóżka. Wreszcie udało się ją nieco przebudzić, ale do pełnego sukcesu było jeszcze daleko. Czas naglił, a dziewczynka wciąż siedziała w piżamie, sączyła mleko małymi łykami i ani myślała nabrać energii do jakichkolwiek działań. W dawnych czasach w takiej sytuacji zostałaby w domu, z mamą lub babcią. Nie ciągnęli jej do przedszkola, jeśli nie miała ochoty. Teraz koniecznie musiała się tam znaleźć, i to szybko.

Tymczasem najpierw Agnieszce zginął telefon, a zaraz potem klucze. Biegała panicznie po mieszkaniu, a świadomość, jak ją przywitają w firmie, jeśli się spóźni, dodatkowo potęgowała zdenerwowanie. Wprawdzie podjęła już decyzję o zmianie pracy i chciała odejść, by przeprowadzić się z powrotem do Krakowa, ale liczyła na jakieś choć skromne w pochwałach referencje, które pomogłyby w szukaniu nowego zatrudnienia. Nie mogła sobie pozwolić na zakończenie współpracy w złej atmosferze. A wszystko zdawało się działać przeciw niej.

Klucze wciąż się nie odnajdywały, a do tego zadzwonił telefon i zdenerwowała się jeszcze mocniej. Nie miała teraz czasu odbierać. Wystraszyła się, że szef dzięki swojej przenikliwej intuicji domyślił się, jak wygląda jej poranek, i właśnie dzwoni z reprymendą. Ale na wyświetlaczu pojawiła się mama.

Agnieszka rzuciła telefonem na szafkę, nawet nie zamierzała odbierać. To był najgorszy moment na rodzinne pogaduchy. Zaczęła pospiesznie ubierać Martynkę, nie bacząc na jej protesty, że wolałaby zostać w domu. Przytulała córeczkę, ile mogła, a jednocześnie wkładała jej skarpetki i sukienkę. Uczesała prostą fryzurkę z opaską i wzięła na ręce. Na szczęście, bo właśnie w tym miejscu, gdzie Martynka siedziała, na kanapie odnalazły się klucze.

Szybko wrzuciła je do torebki i, nie wypuszczając córki z rąk, włożyła buty. W ostatniej chwili zabrała jeszcze telefon. Nie zapomniała o nim tylko dlatego, że znów dzwonił. Mama próbowała się z nią połączyć po raz kolejny. Zanim Martynka została odprowadzona do przedszkola, telefon odzywał się jeszcze kilkakrotnie. Agnieszka wpadła do firmy na ostatnią chwilę. Usiadła przy biurku i zaczęła pilnie pracować, złapała nawet rzecz tak cenną i rzadką jak uśmiech szefa. Może niezbyt szeroki, może trochę surowy, ale z wieloma odcieniami wyraźnej życzliwości.

Zdumiona pochyliła się jeszcze mocniej nad monitorem. Od razu doznała natchnienia i wymyśliła, jak połączyć przedpokój z salonem w starej kamienicy. Do południa zrobiła naprawdę sporo. Przed przerwą spojrzała na swój projekt i aż jej się oczy zaszkliły wzruszeniem. Niby nic się nie stało. Niejeden wcale by tego nie zauważył. A jednak dla niej znaczyło to bardzo wiele. Zaczynała pracować w normalnym tempie, szef się do niej uśmiechnął. Może nie trzymała jeszcze swojego życia mocno w garści, ale z każdą chwilą było lepiej. Łapała coraz więcej sznureczków.

Gdyby jeszcze telefon przestał dzwonić choć na moment. Wyciszyła go, ale słyszała cały czas ciche monotonne wibrowanie. Zamknęła program w komputerze, przeciągnęła się i wyszła na korytarz. Koleżanka zaproponowała jej udział we wspólnym zamówieniu obiadu, poprosiła więc szybko o zupę i zapiekankę brokułową. Podziękowała, że o niej pomyśleli, i odeszła kawałek dalej pod okno, gdzie nie mogła być słyszana. To miejsce, nazywane w biurze salą zeznań, często było wybierane na trudne rozmowy. Nie przypuszczała wprawdzie, żeby pogawędka z mamą miała aż taki stopień ciężkości, ale trochę się zaczęła denerwować. W taki sposób mama jeszcze nigdy się do niej nie dobijała.

– Cześć – przywitała się.

– Dlaczego nie odbierasz!? – mama od razu zaczęła krzyczeć. – Ja jestem na każde twoje zawołanie, i to od dzieciństwa, a jeśli raz w życiu cię potrzebuję, godzinami nie potrafisz odebrać połączenia!

Agnieszka zamarła. Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, jak zareagować. Mama nie krzyczała od dawna. Zawsze cicha, wycofana, ciągle jakby nieobecna.

– Przepraszam cię – powiedziała. – Myślałam, że po prostu chcesz porozmawiać, a byłam w pracy.

– Jak ojciec! – zawołała mama z goryczą. – Prawda? Praca ponad wszystko. Jeszcze nawet na dobre nie zaczęłaś, a już się zachowujesz tak samo jak on.

– No wiesz co?! – Dla Agnieszki nie było większej obelgi niż podejrzenie, że jest podobna do taty.

– Dokładnie wiem co – powiedziała mama dobitnie. – Życie w ten sposób spędziłam.

– Dobrze, nie chcę się kłócić. – Agnieszka wzięła głęboki wdech i postanowiła zachować spokój. – Powiedz, proszę, co się stało. Postaram się pomóc, jak tylko będę mogła.

– Ojciec zniknął. – Mama się rozpłakała.

– Och, tylko tyle. Myślałam, że naprawdę coś się stało. Jest na pewno w restauracji.

– Też tak myślałam, ale dzwonili dzisiaj rano. Podobno nie było go przez cały weekend.

– Niemożliwe. – Agnieszka postukała czubkiem buta w ścianę. – Tyle by nie wytrzymał.

– Właśnie – potwierdziła mama tak energicznie, że prawie było słychać, jak kiwa głową. – Więc musiało się stać coś strasznego – dodała.

– Niekoniecznie. Może śpi gdzieś za stertą ziemniaków albo przytulony do ukochanych segregatorów z fakturami. Sprawdzili na zapleczu?

– Tak – fuknęła mama. – Masz mnie za głupią? Nie dzwonię do ciebie bez powodu. Ojciec wyszedł z restauracji w sobotę rano i nie wrócił. Ani do domu, ani do pracy.

– A telefon?

– Zostawił w biurze. Ponoć wyszedł tylko na chwilę i ślad po nim zaginął. – Mama znowu zaczęła płakać.

Człowiek znikł, a rodzina zorientowała się po dwóch dniach – pomyślała Agnieszka. To najlepiej pokazywało, w jaki sposób funkcjonował Zygmunt Michalski. Jego rola w życiu bliskich była zerowa. Sprowadzała się do zasilania konta. To ważne, ale jeśli staje się jedyną wartością, niszczy relację dokładnie tak samo jak bieda i brak pieniędzy. Może samotność przy pełnym koncie jest nieco wygodniejsza, ale z całą pewnością równie dotkliwie cierpi się w złotej klatce, jak i w drewnianej. Cierpienie jest jedno.

– Co chcesz zrobić? – zapytała. – Może trzeba zawiadomić policję?

– Właśnie chciałam się ciebie poradzić. To przecież twój ojciec. Jesteśmy rodziną.

Doprawdy? – chciała zapytać Agnieszka. Jednak nie zrobiła tego. Mama była w złym stanie i nie czas teraz było poruszać tak zasadniczych tematów.

– Co mam zrobić? – zapytała. – Jestem daleko.

– To przyjedź. Powinnaś teraz być tu na miejscu, w Krakowie.

– Nie mogę tak z dnia na dzień rzucić wszystkiego.

– Dlaczego? – oburzyła się mama. – Nie potrzebujesz pracy. Mamy pieniądze.

– Potrzebuję, mamo, bo… – zawahała się. Nie wiedziała, jak dokończyć. Co jej miała powiedzieć? Potrzebuję, bym nie musiała być taka jak ty. Zależna, bezradna, a na koniec wycofana.

– Nie rozumiem – powiedziała pani Michalska.

– Wiem, kochana. – Agnieszka po raz pierwszy w życiu użyła takiego czułego słowa, bo też nagle zrobiło jej się żal tej kobiety. Bliskiej, a przecież odległej jakby o setki mil. Jednak nieobojętnej. Byli rodziną i czuła się za nich odpowiedzialna. Chciała się przenieść do Krakowa najwcześniej z końcem czerwca, ale życie przyspieszyło jej decyzję.

– Nie martw się – powiedziała do mamy. – Obdzwoń wszystkich waszych wspólnych znajomych, popytaj o tatę. Potem szpitale, a jeśli to nie pomoże, trzeba sprawę zgłosić na policję. Ja jeszcze pogadam z Jakubem, to mało prawdopodobne, ale może coś wie. W końcu tyle lat pracowali obok siebie, musieli o czymś rozmawiać.

– Znajomych wspólnych nie mamy wcale, a szpitale już sprawdziłam. Nigdzie go nie ma – mówiła coraz ciszej pani Michalska. – Właśnie tego się najbardziej boję. Policja będzie zadawać pytania. A ja nie znam ani jednej odpowiedzi. – rozpłakała się na dobre. – Nie wiem, z kim się ojciec kumplował, czy miał problemy, jak żył… Taki wstyd.

Wstyd to akurat teraz najmniejszy problem – pomyślała Agnieszka.

– Mamo, przyjadę do ciebie. Nie płacz. Ojciec się znajdzie. Tacy jak on nie giną z dnia na dzień. To silny facet i bardzo zaradny. Na wszelki wypadek zadzwoń jeszcze do restauracji. Może już wrócił i pichci jakiś gulasz.

– Obyś miała rację – westchnęła mama.

Agnieszka sama chciała w to wierzyć, ale czuła w głębi serca, że stało się coś złego.

***

Agnieszka nie zdążyła zjeść zamówionego obiadu. Zupa stała na jej biurku i pachniała pięknie, drażniąc głodny żołądek. Ale nie miała teraz czasu. Poprosiła o chwilę rozmowy i weszła do gabinetu szefa. Mężczyzna podniósł na nią wzrok pełen nadziei, że usłyszy coś ciekawego. Był energicznym konkretnym czterdziestolatkiem, który do wszystkiego doszedł własną pracą. Cenił ludzi obowiązkowych i z pasją. Zgroza go przejmowała na widok niektórych młodych pracowników. Byli kompletnie niesamodzielni, najmniejsze osiągnięcie, byle jak wykonane, uznawali za wielkie dzieło i szukali przede wszystkim powodu, by pracować jak najmniej.

Agnieszka początkowo wydawała się taka sama. Miała piękny dyplom ukończenia studiów i prawie żadnych umiejętności. Jednak szybko się ogarnęła. Widział, jak reaguje na kolejne klęski. Że szybko się podnosi i uczy. Powiedziano mu, że siedziała w biurze całą sobotę, by nadrobić zaległości. Czuł, że w tej dziewczynie może drzemać potencjał. Miał nadzieję, że przychodzi do niego z nowym, fajnym pomysłem.

– Szefie, mam problem – powiedziała od progu i mężczyzna już wiedział, że zaraz spotka go rozczarowanie.

Pewnie paznokieć się złamał albo lakier odprysnął – pomyślał z rozgoryczeniem. Miał młodą narzeczoną, wiedział, jaki to może być dramat.

– O co chodzi? – zapytał oschle, jednocześnie się zastanawiając, czy nie powinien sobie jednak na życiową partnerkę wybrać kobiety w swoim wieku. Jak on wytrzyma na co dzień z kimś, kto jest jakby z innej planety? Jak jego młoda pracownica.

– Muszę wziąć niespodziewany urlop – powiedziała Agnieszka, potwierdzając jego obawy. – Bardzo pilnie.

– Chyba pani żartuje – zdenerwował się. – Projekt jest niedokończony, a wolne dni należy zgłaszać z odpowiednim wyprzedzeniem. Została pani o tym poinformowana pierwszego dnia.

To była prawda. Młodych pracowników trzeba było o wszystkim informować. Nawet o sprawach najbardziej oczywistych. Przypominało to trochę amerykańskie bardzo zachowawcze napisy na zabawkach, że na przykład nie należy zjadać latawca albo pływać w papierowej łódce osobiście. Tak jakby ludzie całkowicie zatracili już umiejętność samodzielnego, sensownego myślenia.

– Wiem, szefie – powiedziała Agnieszka. – Ale to wyjątkowa sprawa, rodzinna.

– Każdy tak mówi, a potem się okazuje, że randka albo psa nie ma kto wyprowadzić na spacer – powiedział ironicznie. Był wyraźnie rozdrażniony.

Agnieszka spojrzała na niego uważnie. Nie spodziewała się takiej reakcji. Zdenerwowanie podchodziło jej pod gardło i domagało się ujścia. Wystarczyła sekunda, by wystrzeliło potokiem gniewnych, pełnych rozżalenia słów. Ale zauważyła, że ostatnio za dużo mówi i robi wyłącznie pod wpływem emocji. Zatrzymała się na chwilę. Zanim założyła, że szef jest kolejnym w jej życiu męskim palantem, który nic nie rozumie, dała mu szansę.

– Mój ojciec zaginął – zaczęła wyjaśniać, starając się zachować spokój. – Przed momentem się dowiedziałam. Wyszedł z pracy w sobotę przed południem i do tej pory się nie pokazał. Nie zabrał ze sobą telefonu, więc niełatwo będzie go znaleźć. Szpitale obdzwonione, nigdzie go nie ma. Mama jest zrozpaczona. Muszę jej pomóc.

– Rozumiem. – Szef zerwał się zza biurka. Teraz to jemu zrobiło się głupio. – Czego pani potrzebuje? – przeszedł od razu do konkretów. – Trzeba panią gdzieś podrzucić, zorganizować opiekę nad dzieckiem, poruszyć jakieś kontakty? Znam w Gdańsku wiele osób.

– To się w Krakowie raczej nie przyda – odparła. – Ale serdecznie panu dziękuję za życzliwość. Potrzebuję tylko urlopu. Muszę zabrać córkę z przedszkola i jechać do domu.

– Zgoda. Proszę przekazać projekt mnie. Zastąpię panią. Do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo.

Pożegnała się i wyszła z gabinetu.

Szef odprowadził ją wzrokiem. Pomylił się w ocenie tej dziewczyny. Może więc i jego wyjątkowo ponętna narzeczona okaże się mieć także jakieś wartościowe wnętrze pod wybitnie kuszącą zewnętrzną powłoką? Chciałby. Czuł jednak, że w tym przypadku prawo równowagi w przyrodzie na to nie pozwoli.

Co lepsze? – zastanawiał się, patrząc za odchodzącą Agnieszką. – Pozbawić się aksamitnej jędrności w nocy, ale za to móc zamienić choć dwa sensowne zdania rano, czy też korzystać do woli z przyjemności, ale być tak naprawdę samotnym? Oto dylematy nieżonatego zamożnego czterdziestolatka, który osiągnął sukces. Najlepiej byłoby mieć jedno i drugie. Pustą lalkę i prawdziwą kobietę. Na to jednak nie miał szans. Harem to nie był wynalazek dla niego. Do zarobków sułtana było mu daleko, a i psychicznie nie był gotowy na taką życiową zawiłość.

Spojrzał przez otwarte drzwi gabinetu na pochylonych nad biurkami pracowników. Kochał swoją robotę. Zamierzał wziąć projekt Agnieszki i zrobić z niego majstersztyk. Klientowi się poszczęściło. Spojrzał jeszcze raz i uchwycił spojrzenie Asi. Była od niego o pięć lat młodsza i zajmowała się w firmie projektowaniem ogrodów. Zaplanowała mu piękne rabaty wokół jego domu i być może to była przyczyna jego niepokoju. Ilekroć na nie spojrzał, przypominały mu się ich rozmowy, super spędzony czas. W takich chwilach zapominał o wszystkich gładkościach wypielęgnowanego za jego ciężko zarobione pieniądze ciała narzeczonej. Asia miała lekką nadwagę, własne usta i rzęsy. Lubiła sukienki, ale na zbyt głęboki dekolt nie było co liczyć. W niczym nie przypominała jego hiperatrakcyjnej dziewczyny. A jednak była świetną kobietą i tęsknił za nią.

Przetarł twarz dłońmi. Otrząsnął się i wszedł do biura pracowników.

– Pani Agnieszko – zwrócił się do niej służbowym tonem. – Proszę mi przesłać wszystko mailem i ruszać. Czas jest w takich przypadkach na wagę złota.

Nie namyślając się ani chwili, Agnieszka skorzystała z jego zachęty. Pozbierała swoje rzeczy i wyszła. Czuła, że już więcej tutaj nie wróci.

ROZDZIAŁ 26

Malwina siedziała w restauracji przyjaciółki i z bardzo niezadowoloną miną popijała koktajl z selera. Jednak nie to mało romantyczne, ale za to bardzo zdrowe warzywo było odpowiedzialne za jej kiepski nastrój.

– Każdemu się wydaje, że jeśli jestem singielką, to mam czasu jak lodu – narzekała zawzięcie. – Można mnie wkręcić w każde dodatkowe zadanie, bo przecież młode mamy muszą pędzić na weekend do domciów kaszkę warzyć. Akurat! – zawołała, wymachując zielonym pędem włożonym do szklanki dla ozdoby, nie zważając na to, że klienci przy sąsiednich stolikach ciekawie nadstawiali uszy. – Będą siedziały na plotkach, kawę sobie piły, co najwyżej któraś zerknie, jak się dziecko w kulkolandii bawi. A ja w tym czasie co? – Spojrzała pytająco na Karolinę, jakby to ona była osobiście odpowiedzialna za zmianę, która się dokonała u Malwiny w pracy.

– W biurze?… – próbowała zgadnąć.

– A skąd! To jeszcze nie taka straszna opcja. Na szkolenie mam iść, wyobraź sobie. Na jakieś cholernie nudneee… – Nagle zaczęła mówić wolniej, przeciągając samogłoski. Dziwnie usiadła, tak że lepiej było widać zgrabne nogi i mocno odsłonięte kształtne udo.

Do sali wszedł Jakub, niosąc świeżą dostawę gratisowych czekoladek z buźką.

Karolina przez moment pomyślała, że przez niego Malwa tak się zachowuje, ale miała ochotę palnąć się w czoło z powodu tak głupiego przypuszczenia. Ponad wszelką wątpliwość Malwina nie była kokietką. Lubiła się bawić, często flirtowała, ale zawsze jawnie i z jasno określoną regułą, że traktuje spotkanie wyłącznie w kategoriach zabawy. Nie posuwała się do niskich zagrań typu: głębokie dekolty, opięte sukienki czy przykrótkie spódnice. A teraz dyskretnie, ale wyraźnie podciągała dół tuniki.

Jakub spojrzał na nią i od razu odwrócił wzrok.

– Cześć, dziewczyny – przywitał się. – Może czekoladkę?

– Przytyję u was. – Malwina się uśmiechnęła, ale wyciągnęła dłoń w kierunku słodkiego poczęstunku.

Karolina miała ochotę przetrzeć oczy, bo jej się zdawało, że ją mylą. Ale nie. Ewidentnie jej przyjaciółka robiła tak zwane maślane oczy do Jakuba.

– Wracam do pracy – powiedział mężczyzna, chyba zupełnie nieświadomy tych zabiegów. W każdym razie nie dał nic po sobie poznać.

– Może byś ze mną poszedł na ten kurs – zaproponowała niespodzianie Malwa Jakubowi.

Karolina omal nie spadła z krzesła.

– Słucham?! – wyrwało jej się. – Co ty mówisz?!

– Nie wiem, czemu się tak dziwisz. Razem będzie nam weselej. Pośmiejemy się w ostatnim rzędzie, jak za szkolnych czasów. Nie martw się o miejsca. Jakoś go wkręcę. Mój urok osobisty jest niezawodny.

– Dzięki za zaproszenie. – Jakub nie odpowiedział od razu, chyba też się nie spodziewał takiej propozycji. – Ale w sobotę pracujemy.

– Daj spokój. Już raz się wykazaliście kompletnym brakiem podejścia marketingowego i zamknęliście na weekend. Jeden raz więcej czy mniej nie robi chyba aż takiej różnicy.

– Nie jedziesz w tym tygodniu do córki? – zapytała Karolina, a Malwa się wyprostowała. Na jej twarzy rysowała się wyraźna ciekawość.

– Zostaję – powiedział Jakub. – To dziewczyny przyjeżdżają do Krakowa. Dostałem wiadomość. Ponoć jakieś kłopoty domowe ściągają je wcześniej.

– Masz dziecko? – zapytała Malwina i kopnęła przyjaciółkę pod stołem. Nie rozumiała, dlaczego dowiaduje się o tym dopiero teraz.

– Tak – odparł Jakub. – Ale przepraszam was, muszę wracać. Sos mi się przypali.

Karolina wiedziała, że to tylko zwykła wymówka. Nigdy nie zostawiał sosu na ogniu. Prędzej sam by na nim usiadł, niż naraził tak delikatną potrawę na jakiś wstrząs termiczny.

– Czyś ty oszalała? – zwróciła się do Malwiny. – Co ty pleciesz? Dlaczego Jakub miałby chodzić z tobą na szkolenia?

Liczyła na szybką, konkretną i bezpośrednią odpowiedź. W stylu przyjaciółki. Ale się nie doczekała. Malwa włożyła sobie czekoladkę do ust. Jadła denerwująco długą chwilę, po czym jakby nigdy nic wróciła do poprzedniego tematu.

– Mówię ci. Każdy marzy, żeby być singlem. Te wszystkie zapracowane żony i matki skrycie mi zazdroszczą. Nawet na tym szkoleniu wolałyby siedzieć. Ciesz się z tego, co masz – powiedziała do niej. Była trochę zdenerwowana.

– Wszystko w porządku? – zapytała Karolina.

– Jasne. – Malwina wstała. – Ale pójdę już. Mam dużo roboty. Jedyny minus bycia samemu to zakupy. Wszystko trzeba osobiście do domu przytachać. Na nikogo nie możesz przerzucić tego obowiązku.

Karolina pomyślała jeszcze o paru innych sprawach, ale nie odezwała się. Wiedziała, że Malwina nie mówi serio. Odprowadziła przyjaciółkę do drzwi. Stolik pod oknem natychmiast został zajęty przez oczekujących gości. Prawie nigdy nie było tam pusto. Kelnerka od razu podeszła. Nie było dużo czasu na pogawędki, bo sala wymagała obsługi, a jedna osoba nie mogła sobie z tym poradzić. Karolina spojrzała czujnie w stronę klientów. Pospieszyła Malwinę.

– Dlaczego ty mi o nim nic nie mówisz? – zapytała Malwa szeptem, przeciskając się między stolikami.

– Nie wiem, o co ci chodzi! – broniła się Karolina. – Nie pytałaś, a to przecież jego prywatne sprawy.

– No wiesz? Jakbyśmy się znały od wczoraj.

– Jeślibym wiedziała, że tak ci zależy… – Karolina spojrzała na nią czujnie i Malwina nagle zaczęła się spieszyć.

– A skąd! – powiedziała. – Zwykła ciekawość. Muszę lecieć. Pa.

Pożegnała się i zniknęła, zanim Karolina zareagowała. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale nie zdążyła. Weszli nowi goście i szybko ruszyła w ich stronę z kartą. Wdrożyła się już do obowiązków kelnerki. Podobnie jak pozostałych funkcji. Pomagała tutaj we wszelkich pracach. Zajmowała się wszystkim. Od pucowania podłogi przez dekorację sali po podawanie potraw i doprawianie słynnego rosołu. Była wszędzie tam, gdzie jej potrzebowano. Szybko zdobyła szacunek pracowników. Umiała bowiem stanąć obok nich, równie dobrze wykonać każdą robotę i żadnej nie unikała.

A tego dnia wiele było okazji, by to pokazać. Ruch był wyjątkowo duży. Nie wiedziała, czy to za sprawą coraz bardziej popularnych zwłaszcza wśród studentów czekoladowych gratisów, czy też zapachu żurku, który dzisiaj w kuchni warzył Jakub według jakichś tajemnych staropolskich receptur, a może miękkiego wilgotnego sernika w truskawkowej polewie. Dość powiedzieć, że wszystkie stoliki były zajęte.

Karolina uwijała się szybko. Miała czas do piętnastej, by jak najwięcej pomóc. Potem musiała odebrać córeczkę z przedszkola. Dzisiaj miał się też u nich bawić Mikołaj. Postanowiła więc wziąć dzieciom trochę ciastek przygotowanych przez Jakuba. Jedną z niezaprzeczalnych zalet nowej pracy był dostęp do posiłków. Nie musiała się już codziennie głowić, co by tu ugotować na obiad.

Było też wiele innych pozytywnych aspektów. Minęło trochę czasu i Karolina ze zdumieniem zauważyła, że po katastrofie jej życie zmieniło się na lepsze. Była sama, to znaczy nie w związku, ale czuła się o wiele mniej samotna niż wcześniej, gdy przynajmniej teoretycznie Patryk był obok niej. Polepszyły się jej stosunki z rodzicami, zwłaszcza z tatą, została jej cudowna córeczka. Wiernie stanęły obok niej przyjaciółki. Malwina i Janka.

Był też Jakub. Człowiek, któremu mogła powiedzieć wszystko. Być wobec niego całkowicie szczerą. Zjawisko zadziwiało nawet ją samą. Oczywiście nie rozmawiali na każdy temat. Szanowała to, że mężczyzna chronił znaczną część swojego świata. Nie chciała wchodzić do niego na siłę. Nie zarzucała go też własnymi troskami. Ale wiedziała, że zawsze może pogadać, jeśli będzie tego potrzebowała.

Przed piętnastą Jakub przyszedł do niej do kantorka. Sumowała właśnie faktury. Nie było to szaleńczo przyjemnie zadanie, ale o wiele mniej frustrujące niż na początku. Powolutku pojawiały się przychody i to była bardzo przyjemna świadomość.

– Robię rozliczenie. – Podniosła wzrok na Jakuba. Lubił na nią patrzeć. Miała oczy koloru czekolady i bardzo apetycznie mu się to kojarzyło.

– I co ci wychodzi? – Usiadł naprzeciw niej.

– Dla mnie dobrze. Spłacam długi, trwam, nie muszę sprzedawać spadku. Babcia byłaby dumna. Ale jest problem.

Jakub wygładzał dłonią blat stołu. Śledziła ten ruch z zafascynowaniem. Było w jego mocnych dłoniach, które tak wiele potrafiły, coś magicznego.

– Jaki problem? – zapytał.

– Nie zarobisz wiele, wspólniku – odpowiedziała szczerze. – Na czysto zostaje nam jakieś dwa tysiące na twarz.

– I świetnie – odparł, położył dłonie na kolanach i uśmiechnął się.

– Proszę cię, nie mów tak. – Wstała i zamknęła energicznie segregator z fakturami. – Jesteś świetnym fachowcem, ciężko pracujesz. Na pewno o tym wiesz. I ja też ci to muszę uczciwie powiedzieć. Znalazłbyś zatrudnienie bez najmniejszego problemu. Za dużo większe pieniądze.

– Wiem – powiedział.

– I co? Chcesz mi wmówić, że taki z ciebie szlachetny mnich karmelita bosy, że pracujesz wyłącznie dla idei?

Znowu ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że nic z tego wszystkiego nie rozumie.

– Nie. – Pokręcił zdecydowanie głową.

– Ale… – popędziła go. – Po takim stwierdzeniu powinno nastąpić słowo „ale” i jakieś rozwinięcie.

– Nie musi przecież. – Chyba celowo trochę się z nią drażnił.

– Musi – powiedziała stanowczo. – Chcę zrozumieć, o co tu chodzi.

– Dobrze. – Znów zaczął wygładzać drewniane słoje stolika. – Nie wiem wprawdzie dokładnie, jaka jest moja wartość rynkowa, bo nigdy nie szukałem pracy. Po przyjeździe do Krakowa od razu zatrudnił mnie Michalski, a potem ty…

– Ale… – nie wytrzymała znowu i go pospieszyła.

– Znowu to słowo? Nie przepadam za nim. – Jakub uśmiechnął się.

– Tak – potwierdziła. – Musi się pojawić, bo nadal nie rozumiem.

– No dobrze – poddał się. – Odpowiem ci wyczerpująco. W miarę. Po odejściu Agnieszki pokłóciliśmy się z Michalskim okropnie. Wygrażał się, że kupi twój lokal. Przyszedłem tutaj pod wpływem silnych emocji. – Nie dodał, że także z tego powodu, iż tak bardzo ją polubił. Od pierwszego momentu. Wolał, by sytuacja była czysta. Płaszczyzna zawodowa i koniec.

– I ten gniew ci wystarcza? – zapytała. Jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Silne emocje mogą wystarczyć na jakiś czas, ale nie na stałe. W końcu opadają i wtedy trzeba na nowo podjąć decyzje.

– Nie – odparł po chwili. Nie chciał poruszać tego tematu, ale jednocześnie nie mógł jej okłamywać. – Sprawia mi to wielką frajdę – zaczął ogólnie. – Jestem tu bardziej u siebie. Pracuję na sukces. To coś zupełnie innego niż zasuwanie dla szefa. Podoba mi się, nawet jeśli kasa jest mniejsza. Poza tym wierzę, że z czasem będzie dużo lepiej.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю