Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 5 (всего у книги 17 страниц)
ROZDZIAŁ 10
– Ożeż, kurczę! – Patryk podniósł się gwałtownie znad szuflady i uderzył się głową w otwarte drzwiczki szafki. – Przepraszam cię. Myślałem, że pojechałaś na noc do mamy. W oknach było całkiem ciemno – dodał i pomasował bolące miejsce.
Karolina stała w progu sypialni i po raz kolejny tego dnia miała kłopoty, by dojść do siebie po sporym zaskoczeniu. Była zmęczona. Malwina przeciągnęła ją przez kilka kultowych jej zdaniem krakowskich miejsc i teraz nie czuła nóg, a w głowie miała kompletny chaos, pogłębiony przez dwie lampki wina musującego, na które dała się namówić. To był zły pomysł.
– Jest dziesiąta. Mogłam spać – powiedziała odruchowo.
– Nie kładziesz się nigdy tak wcześnie.
Westchnęła i weszła do środka. Cokolwiek się stało, nic nie mogło im odebrać siedmiu wspólnych lat. Znali swoje zwyczaje. Wydawało jej się nawet, że znają się najlepiej na świecie. Ale chyba się myliła.
– Miałam ciężki dzień. Wiesz? – Usiadła na brzegu łóżka. Nadal jeszcze wspólnego. Kupionego na raty w pierwszym roku znajomości. Pogładziła dłonią pościel. Wciąż pachniała dwojgiem ciał. Smutek chwycił ją za gardło. Zakaszlała gwałtownie.
– Mnie też nie było łatwo – powiedział Patryk.
Karolina złapała się za głowę. Jeśli miała jeszcze jakieś złudzenia, to teraz pozbyła się ich całkowicie.
– To jest tekst stulecia! – powiedziała rozgoryczona. – Może jeszcze powinnam ci współczuć? Problem polega na tym, że to ty zawiniłeś! – zawołała. – Więc jeśli cierpisz, to wyłącznie na własne życzenie.
Patryk podniósł się z podłogi i zasunął nogą przepastną szufladę, w której trzymali rzadko używane rzeczy.
– Wpadłem tylko na chwilę – powiedział. – Nie chcę się kłócić. Przypomniało mi się, że w szufladzie na samym dnie zostały moje buty trekingowe. Takich już nigdzie nie kupię. Adela uwielbia górskie wyprawy. Ma kilka całkiem trudnych tras na koncie.
– A my z Lenką tylko Morskie Oko – podpowiedziała Karolina. Wszystko powoli stawało się jasne. Miała wrażenie, że od nadmiaru wniosków zaraz pęknie jej głowa.
– No właśnie. – W oczach Patryka pojawiła się iskra nadziei, że jest zrozumiany.
Karolina miała ochotę zamrugać oczami, bo nie mogła dać wiary, że to się rzeczywiście dzieje.
– Naprawdę to powiedziałeś? – zapytała, a broda zaczęła jej drżeć. – Nie mogę w to uwierzyć. Jakby cię ktoś zaczarował! – zawołała z płaczem.
Patryk pohamował ochotę, by podejść do niej i ją przytulić. Nie chciał krzywdzić Karoliny. Od miesięcy poszukiwał sposobu, by się z tego związku wyplątać polubownie. Nie udało mu się jednak znaleźć żadnego dobrego pomysłu. Tylko czas płynął nieubłaganie i pogarszał sprawę. Karolina miała sporo racji. Czuł się trochę, jakby ktoś go zaczarował. To, co jeszcze rok temu wydawało się bardzo ważne, teraz nie miało znaczenia.
– Każdy ma prawo do szczęścia – powiedział podniesionym głosem. – Także człowiek, któremu urodziło się dziecko. Też może zacząć od nowa.
Karolina spojrzała mu w oczy. Próbowała odnaleźć drogę do bliskiego człowieka. Ale chyba mimo majowej pogody zasypała ją lodowa lawina. Nie było bowiem widać nawet ścieżynki. Żadnej szansy na porozumienie.
– Owszem, masz prawo do szczęścia – powiedziała, starając się zachować spokój. – Ale przecież nie w ten sposób. Nie za wszelką cenę. Trzeba być odpowiedzialnym.
– Tak, jasne. – Patryk prychnął z lekceważeniem. – To jest twoje ulubione słowo. A ja jestem młody. Chcę żyć pełną piersią.
– O czym ty mówisz? Dziecko ci w tym przeszkadza?
– Żebyś wiedziała, że tak – powiedział.
– Jak możesz? – Karolina rozpłakała się. Tego już było za wiele. – Przecież to była wspólna decyzja. Mówiłeś, że też tego chcesz.
– Faceci mówią różne rzeczy, kiedy chcą się z dziewczyną przespać. Na litość boską, nie musicie być przecież takie naiwne!
Nie odpowiedziała. Starała się otrzeć łzy z policzków, ale ciągle napływały nowe. Swoje cierpienie była w stanie w miarę godnie znosić, ale na myśl o córeczce, która mogłaby się domyślić, co czuje wobec niej ojciec, cierpła jej skóra. Jak można tak jawnie przyznać się, że się odrzuca własne dziecko?
Milczała dłuższą chwilę. Patryk też się nie odzywał. Niepewnie przestępował z nogi na nogę. Chyba było mu trochę głupio. Czuł, że przeholował.
– Masz rację. – Karolina wstała z łóżka. – Z tego, co teraz usłyszałam, wynika, że moja głupota jest bezgraniczna. Jak mogłam ci uwierzyć, zaufać, pokochać? Patrzę na ciebie jak na obcego człowieka, a żyłam z tobą przez siedem lat.
Patryk podszedł do niej i objął ją, choć solennie sobie postanawiał tego nie robić, żeby niepotrzebnie nie komplikować i tak już trudnego rozstania. Ale nie mógł patrzeć, jak Karolina cierpi. Lubił ją ciągle, choć od dawna już nie kochał.
– To też moja wina – powiedział do niej. – Przyznaję. Nie powinienem był cię oszukiwać.
– A robiłeś to? Kłamałeś? – Odsunęła się od niego ze wstrętem. Przypomniały jej się wszystkie chwile bliskości. Pielęgnowała te wspomnienia jak skarby, a teraz usłyszała, że są jedną wielką fikcją.
– Nie zawsze – odparł Patryk. – Na początku było pięknie. Oboje wierzyliśmy, że nam się uda. Ale już od dłuższego czasu czułem się jak w pułapce. Dawno bym odszedł, ale chciałem wyprostować sprawy restauracji. Spłacić długi. Nie zostawiać cię w ten sposób.
Karolina podeszła do okna. Ciche osiedle już spało. W większości okien było ciemno. W pomarańczowym świetle ulicznych latarni pięknie wyglądały stare drzewa. Ich korony kołysały się na wietrze. Karolina poczuła nagle wielkie znużenie. W jednej chwili ciężar wydarzeń tego dnia położył jej się na ramionach i sercu.
– Widzę, że nic nie zostało do dodania. – Nie patrzyła już na Patryka. – Podjąłeś decyzję i naprawdę jesteś jak zaczarowany. Niewiele do ciebie dociera. Żadne argumenty. Może to miłość, ale nie sądzę.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Powiedziałeś Adeli – to imię wypowiedziała z trudem – że tak nie lubisz dzieci?
– Owszem. Ona też nie przepada za zobowiązaniami.
– Dzisiaj, bo jest młoda. A jeśli za jakiś czas zmieni zdanie? Co wtedy?
Zaskoczyła go i wyraźnie nie był przygotowany na odpowiedź.
– Zostawisz ją dla innej, tak jak mnie, i pójdziesz dalej? – zapytała.
– Przestań. To nie twoja sprawa – zdenerwował się.
– Masz rację. – Usiadła znowu na łóżku. Nie miała już siły. – Nie jestem w stanie cię zatrzymać. Po tym, co usłyszałam, nawet już nie wiem, czy chcę. Ale proszę cię tylko o jedną rzecz. Lenka nie musi wiedzieć, co między nami zaszło. Jesteś jej ojcem, potrzebuje cię.
– Wiem. O nic się nie martw. Będę ją odwiedzał i zapraszał do siebie. Jak tylko uda mi się stanąć finansowo na nogi, pomogę wam. Na razie twoja restauracja mnie wykończyła. Pożyczałem też prywatnie i teraz muszę spłacić.
Karolina bez sił padła na łóżko. Zasłoniła twarz dłońmi. Postanowiła już się nie odzywać. Oburzenie podchodziło jej do gardła i miała ochotę wykrzyczeć temu głupkowi w twarz wiele oskarżeń. Ale wiedziała, że szkoda energii. Patryk zachowywał się jak zakochany nastolatek. Jakby go ktoś z dnia na dzień podmienił. A ona była niczym bezradna matka, która niespodziewanie straciła dostęp do najbliższej osoby i nie mogła znaleźć słów, by do niej dotrzeć. Wiedziała, że chłopak popełnia błąd, i gdy wróci mu rozum, będzie żałował tego, co zrobił, powiedział, zdecydował. Ale teraz nie było sposobu, by go o tym przekonać.
Był odległy o galaktyki, choć stał obok.
– Pójdę już – powiedział. – Przepraszam, że zostawiam ci w restauracji takie bagno. Jak tylko się odbiję od dna, wszystko ci oddam – obiecał pospiesznie i wyszedł.
– Jasne – wyszeptała. Nie wierzyła w to. Patryk uciekł do swojej wesołej i bezproblemowej Adeli, by cieszyć się życiem. Zachował się jak tchórz i nie zamierzała więcej pozwolić mu, by ją skrzywdził. Ale też miała świadomość, że zawsze będą ze sobą związani. Najcenniejszym skarbem, córeczką.
ROZDZIAŁ 11
Znów dudnienie do drzwi wyrwało Jakuba z płytkiego snu. Całą noc spędził, próbując dogadać się z Agnieszką. Ze zdenerwowania nawet przestał czuć zmęczenie. Nie szło mu jednak dobrze. Cokolwiek próbował wyjaśnić, w rzadkich chwilach, kiedy zniecierpliwiona odbierała jeden z dziesiątków telefonów, ona tylko pozbawiała go resztek nadziei.
Zapowiedziała, że jej decyzja jest nieodwołalna i nie zamierza w żaden sposób o niej dyskutować. Wyjechała i potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć. Próbował się dodzwonić jeszcze wiele razy. Jej wyjaśnienia zupełnie do niego nie przemawiały. Przecież w grę wchodziło także dziecko. Chciał się dowiedzieć, co z Martynką, jak się czuje i kiedy będzie się mógł z nią spotkać. Agnieszka ciągle kończyła rozmowę. A na koniec postraszyła Jakuba, że zachowa kopię tych połączeń i w razie czego oskarży go o nękanie. Rzeczywiście sprawa nie wyglądała dobrze. Dzwonił do niej przez całą noc średnio co dziesięć minut. Ostatnie połączenie o trzeciej trzydzieści. Po nim Agnieszka na dobre wyłączyła telefon.
– Nie szukaj nas. Straciłeś swoją szansę! – To były jej ostatnie słowa. Prosił, by nie krzywdziła dziecka. Przepraszał, brał całą winę na siebie, ale to wcale nie pomogło. Agnieszka była rozżalona, momentami wściekła. I zagroziła, że jeśli będzie jej się naprzykrzał, wystąpi o ograniczenie praw rodzicielskich.
Nie miał pojęcia, czy mówi poważnie. Ale nie mógł tego wykluczyć. To, co jeszcze tydzień temu wydałoby się mu absurdem, teraz na jego oczach stawało się ponurą rzeczywistością.
Wrócił do niej z trudem. Nad ranem zasnął na chwilę. Zmęczenie ostatnich dni sprawiło, że odpłynął w bardzo dalekie rejony. Gwałtownie rozbudzony nie mógł przez chwilę zrozumieć, gdzie się znajduje i dlaczego ktoś tak się tłucze niemiłosiernie gdzieś obok.
– Chwileczkę! – zawołał w stronę drzwi wejściowych. Łomot nie ustawał. Podejrzewał, że zwiastuje przybycie teściów, którzy zapewne zapragnęli z rana odbyć z nim kolejną wielce nieprzyjemną i dobijającą rozmowę. Wstał bez pośpiechu i mimo krzyków, by natychmiast otwierał, spokojnie poszedł do łazienki. Wziął szybki prysznic, ogolił się, ubrał i nawet wklepał w twarz odrobinę kremu, choć zwykle tego nie robił. Trochę oprzytomniał.
Wziął głęboki wdech i poczuł, że o ile jest to w ogóle możliwe, to czuje się w miarę przygotowany, by stawić czoła państwu Michalskim.
– Ależ jesteś bezczelny! – Usłyszał natychmiast po otworzeniu drzwi. Ojciec Agnieszki prawie go zdeptał, z impetem wchodząc do środka. Tuż za nim dreptała malutkimi kroczkami małżonka. – Moja córka ma całkowitą rację, że cię pogoniła – powiedział Michalski.
– Ja też z nią rozmawiałem i wydaje mi się, że pogoniła nas obu – odparł spokojnie Jakub i oparł się o ścianę, żeby pozwolić przyszłemu teściowi wejść do środka bez czynienia szkody w ludziach i mieniu.
– Jak śmiesz?! – krzyknął niedoszły teść, który od wczoraj swoim rosnącym zdenerwowaniem pracowicie starał się o zawał. – Między nami nie może być żadnego porównania! Kimże ty jesteś?! – zapytał i spojrzał na Jakuba z wściekłością.
No właśnie – Jakub od dłuższej chwili również zadawał sobie to pytanie.
Michalski nie czekał jednak na jego odpowiedź. Zaciskał szczęki i dłonie, chodząc po mieszkaniu czujny niczym inspektor sanitarny.
Odbył wczoraj w nocy krótką rozmowę z Agnieszką i wściekł się. Usłyszał wiele przykrych słów, którym nie był w stanie zaprzeczyć, choć bardzo chciał. Ale fakty były niepodważalne, parę spraw rzeczywiście ostatnio zawalił. Nie potrafił jednak tak po prostu przyznać się, że jako ojciec zawiódł, i to wiele razy. Wolał myśleć o sobie jako o rzutkim zdolnym biznesmenie, a nie egoiście pracoholiku. A tak go określiła Agnieszka i zagroziła, że nie poda mu miejsca swojego pobytu, a także nie pozwoli spotykać się z wnuczką. Bo ma do niego żal. Powiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by Martynka miała lepsze dzieciństwo. Bez dziadka, na którego i tak nigdy nie można liczyć.
Wściekł się. Jego urażona duma leżała właśnie w kurzu podłogi. Ale nie był zły na siebie. Absolutnie. Uważał, że padł ofiarą cudzych błędów. Głupiego Jakuba na przykład, który nie umiał dać szczęścia jego córce. Zatrzymać jej w domu. Uspokoić. I jeszcze mu teraz próbował dopiec. Jakim prawem w ogóle się wypowiadał w sprawach dotyczących rodziny? Nie był przecież jej częścią.
– Wynoś się z mojego mieszkania! – krzyknął. – Jeszcze nigdy w życiu nikt nie kazał mi stać na klatce schodowej piętnaście minut. W tej chwili oddawaj klucze, zwijaj swoje manatki i wynocha. Będziesz mógł tu wrócić tylko pod warunkiem, że sprowadzisz dziewczyny z powrotem.
Jakub kiwnął głową, a wściekłość na chwilę pozbawiła go zdolności rozumowania. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, jakby się szykował do ataku.
– Ty tego nie potrafisz, prawda? – zapytał, patrząc mu bezczelnie w oczy.
Zaraz potem zobaczył cały gwiazdozbiór, tak silny był cios. Złapał się za szczękę. Wstał i zaczerpnął powietrza. Ale nie oddał. Wpojone przez mamę zasady zadziałały automatycznie, bez udziału woli. Na słabszego ręki się nie podnosi, a Zygmunt, choć wymierzył mocny cios, teraz ledwo trzymał się na nogach.
– Już wychodzę – powiedział Jakub, łapiąc się za szczękę. Ciekła mu krew, ale nie zwracał na to uwagi. Pani Michalska chusteczką higieniczną ścierała plamy z pięknej podłogi. Nie odezwała się nawet słowem. Jakub szybko wyciągnął z szafy niewielką walizkę. Tę samą, z którą przyszedł do tego mieszkania ponad pięć lat temu. Błyskawicznie spakował trzy pary spodni, trochę osobistych drobiazgów, bieliznę, szczoteczkę do zębów i maszynkę do golenia. Kilka dobrych lat ciężkiej pracy nie przyniosło mu żadnego majątku. Wychodził, jak stał.
To była także jego wina, że do tego doszło. Zdawał sobie sprawę.
Nie upominał się nigdy o swoje prawa. Obietnica przekazania restauracji była dla niego darem, na który chciał uczciwie zapracować. Słowo przyszłego teścia wystarczającą gwarancją. Sam nie oszukiwał, nie przyszło mu więc do głowy, że inni mogą to robić z taką łatwością. Ale teraz na jego oczach obietnica odpływała w dal. Niknęła za horyzontem.
Włożył Zygmuntowi klucze do ręki, po czym stanął w drzwiach. Odwrócił się jeszcze i na koniec spojrzał mu w oczy. Ojciec Agnieszki nie wytrzymał jego wzroku.
– Z restauracji też zabierz swoje rzeczy – powiedział cicho. – Już u nas nie pracujesz. Nie ma co przeciągać sprawy. Agnieszka powiedziała, że ci nie wybaczy. A ja też już nie obdarzę cię zaufaniem na kredyt. Sprowadzisz dziewczyny z powrotem, to może znowu pogadamy.
– Jeśli jeszcze będzie o czym – odparł Jakub i zamknął za sobą drzwi. Był wściekły. Obejrzał się za siebie. Czuł całym sobą, że już w to miejsce nie wróci. Otarł krew ściekającą po brodzie. Pęknięta warga bolała i pulsowała, puchnąc w bardzo szybkim tempie. Trudno. Nie miał teraz czasu, by się zajmować takimi drobiazgami. Zbiegł po schodach, trzasnął drzwiami i zadzwonił po taksówkę. Chwilę później przekroczył próg restauracji, w której spędził ostatnie lata. Klienci oglądali się za nim, ale personel nie komentował jego wyglądu ani słowem. Podobnie jak faktu, że otworzył służbową szafkę i jednym ruchem zgarnął swoje rzeczy do walizki.
Współpracownicy domyślali się, na co się zanosi, po tym jak właściciel gniewnie mruczał pod nosem, narzekał na niewdzięczność córki oraz niekompetencję Jakuba. Na koniec kazał im zająć się pracą i zapowiedział, że chwilę go nie będzie, bo musi komuś pilnie obić gębę. Już wiedzieli, że ich główny kucharz znajdzie się w poważnych tarapatach.
– Potrzebujesz pomocy? – Daniel podszedł do niego. Wiele razy wyobrażał sobie, że chciałby zająć miejsce Jakuba, ale teraz, kiedy zobaczył, w jakim stylu zwolniono jego szefa, zrobiło mu się go żal. Miał mieszane uczucia i wielką ochotę na znak solidarności rzucić wypowiedzeniem o stół. Michalski potraktował przyszłego zięcia okropnie. Oszukał i wykorzystał, a na koniec zostawił z niczym.
– Dziękuję, że zapytałeś – powiedział Jakub. – Fajnie z twojej strony, ale muszę poradzić sobie sam. Jedno ci tylko powiem. Naucz się na moich błędach. Jeszcze dzisiaj zażądaj nowej umowy i wszystko tam zapisz. Każdą obietnicę. Słowo jest jak dym. A ulatnia się czasem nawet szybciej.
– Co teraz zrobisz? – Daniel westchnął. Doskonale wiedział, że Jakub ma rację. Ale był też świadomy, że niełatwo będzie skłonić Michalskiego do zapisania czegokolwiek, miał do umów prawdziwą awersję. Wiadomo dlaczego. Słowo zawsze można odwołać.
– Jeszcze nie wiem. – Jakub przyłożył duży kuchenny nóż do wargi, żeby ochłodzić obrzęk. – Na początek muszę odzyskać rodzinę – powiedział niewyraźnie. – Reszta się ułoży.
– Proszę. – Jedna z kelnerek podała mu worek z lodem, ale zaraz potem wróciła na salę.
– Masz jakiś plan? – zapytał Daniel.
– Nie mam. Tylko mętlik w głowie i żadnego wyjścia. Za głupotę się płaci, a ja właśnie dostałem rachunek z odsetkami za ponad pięć lat.
– Będę trzymał za ciebie kciuki – powiedział szczerze Daniel.
– Ja za ciebie też – odparł Jakub, klepiąc go po łopatce. – Obyś za pięć lat wyszedł stąd z czymś więcej niż stara walizka, opuchnięta twarz i kupa kłopotów.
Pożegnał się i, nie oglądając za siebie, skierował się do wyjścia. Wrzucił swoje rzeczy do auta, które wciąż stało zaparkowane na stałym miejscu. A potem usiadł za kierownicą i długo patrzył przed siebie. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Dzwonić po raz setny do Agnieszki? A może szukać jej intensywnie? Pytać wspólnych znajomych, naciskać matkę, próbować namierzyć komórkę albo wynająć prywatnego detektywa?
Miał na to wielką ochotę. Nie znosił bezczynnie siedzieć. Powstrzymywały go tylko słowa Agnieszki. Powiedziała, żeby dał jej spokój. Nie nachodził. Jeśli nie posłucha, sprawa znajdzie finał w sądzie. Nie chciał tego. Słyszał wielokrotnie, że w razie konfliktu sąd zawsze chętniej staje po stronie matki. Poza tym jest machiną, którą niełatwo zatrzymać, jeśli już się rozpędzi. Trudno przewidzieć, do czego taki sądowy konflikt mógłby doprowadzić. Raczej nie do zgody.
Jakub zacisnął dłonie na kierownicy. Wciąż nie znalazł rozwiązania. Mimo wszystkich niedobrych spraw, jakie ostatnio między zawisły między nim a Agnieszką, jego zapamiętałości w pracy, wiecznie przekładanym terminie ślubu, nadmiernej zależności od Zygmunta Michalskiego, nie miała prawa oddzielać go od córki ani szantażować, że nie pozwoli mu się z nią spotykać. Kłótnia między nimi nie sprawiała, że tracił prawa jako ojciec. Tęsknił za Martynką i dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie może jej niczego wytłumaczyć, wynagrodzić. Dręczył się tym, jak dziewczynka może sobie interpretować jego nieobecność. Nie chciał, by sądziła, że tata jej nie kocha. To przecież byłaby straszna nieprawda.
A jednak, choć wiedział, że ma rację, że wina za całą tę sytuację nie leży wyłącznie po jego stronie, bał się. Rwał się do działania, a jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko. Agnieszka pokazała mu w ciągu ostatniej nocy nową twarz, której wcześniej nie znał. Nie wiedział, do jakiego stopnia jest zdesperowana, jak bardzo zła. Co jeszcze zrobi, jeśli się zdenerwuje?
Może lepiej dać jej trochę czasu, by się uspokoiła, i wtedy podjąć próbę rozmowy? – zastanawiał się.
To była trudna decyzja i nie wiedział, czym się kierować w planowaniu kolejnych kroków. Jego umysł nie dowierzał, że to wszystko w ogóle dzieje się naprawdę. Tak gwałtownie zmieniło się jego życie, że jeszcze za tym nie nadążał. Miał tylko nadzieję, że ten absurdalny koszmar niedługo się skończy. Pokłócili się z Agnieszką, ale to z pewnością wkrótce się wyjaśni. Jeszcze przecież nie tak dawno mówili sobie o wszystkim, byli bardzo blisko. Przyjaźnili się i kochali. Co się z tym stało? Gdzie zniknęło i dlaczego nikt nie zauważył w porę, że źle się dzieje?
Oby teraz wyciągnęli właściwe wnioski, bo szkoda było tej pięknej miłości. Tak się zapewne stanie. Inaczej być nie może.
Jakub trochę się uspokoił. Wciąż bolała go głowa z niewyspania, a głodny żołądek coraz dotkliwiej meldował potrzebę posiłku. Z tego wszystkiego zapominał o podstawowych potrzebach. Wysiadł z samochodu i postanowił się przewietrzyć. To był jego pierwszy wolny poranek od dłuższego czasu. Nie wiedział, co robią ludzie, kiedy w słoneczny dzień nie muszą o świcie pędzić do pracy. Gdy nie ma obok najbliższych osób, którym można by podarować cenne minuty.
Przeciągnął się. Kości chrupnęły, a kręgosłup zabolał. Przetarł oczy i poklepał się po policzkach. Przydałaby się mocna dobra kawa na otrzeźwienie. Zadanie wydawałoby się banalnie proste, biorąc pod uwagę, że znajdował się u stóp Wawelu, gdzie kawiarenek było tak wiele, że można by ugościć nawet wiecznie łakome krakowskie gołębie, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Rozejrzał się. Wszędzie panował tłok. Wycieczki, przechodnie, pracownicy na wczesnej przerwie, wszechobecni studenci, matki z wózkami, wszyscy wpadli najwyraźniej na ten sam pomysł i zapragnęli kofeiny.
Jakub odwrócił się, potrzebował spokojnego miejsca. Ruszył chwiejnym krokiem przed siebie. Pracował w tym miejscu ponad pięć lat, a prawie nie znał okolicy. Nie miał czasu na spacery. Zaraz po przeprowadzce do Krakowa z niewielkiej wioski pod Nowym Sączem rzucił się w wir obowiązków i próbował zasłużyć na ślub, miłość, dziecko, rodzinę i prawo do dziedziczenia restauracji.
Bezskutecznie. Niczego nie zyskał, na dodatek stracił wszystko, z czym zaczynał. Nie miał już bowiem nawet wiary w swoje marzenia, sens wytężonego wysiłku, miłość…
Szedł i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w kolejne zatłoczone wnętrza. Czasem ktoś go potrącił na chodniku, bo jego tempo nie było dostosowane do powszechnie panującego tutaj pośpiechu.
Taki piękny poranek, maj, wyjątkowe miejsce, a nikt się nie rozgląda, nikt nie chłonie atmosfery, wszystko: spacer, kawa, spotkanie z przyjaciółką nosi znamiona pośpiechu, ograniczonego czasu, pilności, z jaką należy się zająć kolejnymi punktami w rozkładzie dnia.
Też tak żył przez długi czas i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.
Przysiadł na chwilę na ławce, opuszczonej dopiero co przez roześmianych, zgodnie wpatrzonych w smartfony nastolatków. Usiadł, ale głód szybko poderwał go na nogi. Kiedy nie miał czym zająć rąk, a myśli starał się odciągać od swoich problemów, ssanie w żołądku odzywało się ze zdwojoną siłą. Ruszył jeszcze kilka kroków przed siebie i wreszcie zobaczył miejsce, w którym było w miarę pusto. Niewielka restauracja z pięknym oknem zdawała się nie mieć ani jednego klienta. Tylko jedna samotna brunetka o dość miłej aparycji, ale bardzo smutnym wyrazie twarzy, siedziała przy okrągłym stoliku i coś pilnie notowała, przekładając liczne pliki dokumentów.
Zawahał się, zanim wszedł do środka. Z jakiegoś tajemniczego powodu to miejsce go odpychało. Nie zapraszało, by przekroczyć próg. Ale głód ostatecznie zwyciężył. Choć nie pachniało tu niczym smakowitym, uznał, że nie będzie się tym przejmował. Proste śniadanie może zjeść wszędzie. Było mu w zasadzie wszystko jedno, co dostanie, byle tylko ten głodny wilk w żołądku przestał szarpać mu wnętrzności.
– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do środka, a na jego widok mężczyzna w białym stroju siedzący za barem wyraźnie się zreanimował, bo chyba trochę przysypiał w dziwnej dusznej i przytłaczającej atmosferze tego lokalu.
– Witamy serdecznie. – Zerwał się z miejsca i uśmiechnął, jednocześnie rzucając w stronę siedzącej pod oknem kobiety krzepiące spojrzenie, jakby meldował: „Widzisz, klient przyszedł, nie ma się czym tak bardzo przejmować”. – Czym mogę służyć? – zapytał.
– Jakieś szybkie śniadanie poproszę. – Jakub zerknął na długie i obfite menu wiszące na wysokości jego wzroku. Pełno tam było skomplikowanych i dość kuszących potraw. Od samych nazw żołądek skręcił się z niecierpliwości.
– Nie wszystko dzisiaj mamy – zmieszał się kucharz, podążając za jego wzrokiem.
– Muffinki z boczkiem? – zaciekawił się zawodowo Jakub.
– Niestety nie.
– A omlet po góralsku?
– Też chwilowo niedostępny.
– Tarta z łososiem albo chociaż tosty?
Kucharz tylko zrobił przepraszającą minę, pokręcił głową i rozłożył ręce.
– To co macie? – Jakub postanowił uprościć procedurę, bo jego żołądek wyraźnie tracił cierpliwość.
– Zaraz sprawdzę. – Kucharz szybko wbiegł na zaplecze.
Jakub pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak można było w ten sposób obsługiwać gości? U Michalskich klient siadał przy stoliku i już od progu kusiły go zapachy przygotowywanych potraw. Dobra jakość składników, zawsze czyste patelnie, świeży olej do smażenia i porządny wentylator w strategicznych miejscach sprawiały, że na salę dostawały się wyłącznie przyjemne aromaty, i to w odpowiednio delikatnym natężeniu. Na obsługę nikt długo nie czekał, bo wiecznie obecny na sali właściciel dyscyplinował kelnerów. A potrawy zawsze podawano tak, by były nie tylko pyszne, lecz także piękne.
Jakub kochał jedzenie w każdym jego aspekcie, choć minęło już naprawdę wiele czasu od ostatniego momentu, kiedy zjadł posiłek w spokoju. Najczęściej przełykał coś w pośpiechu pomiędzy kolejnymi wydawanymi daniami. Umiał jednak docenić czyjś wysiłek i starania.
– Jest jajecznica! – zawołał z radością kucharz, a siedząca przy stoliku dziewczyna podniosła wzrok znad papierów i Jakub miał wrażenie, że się zawstydziła, jakby się czuła odpowiedzialna za ubogą ofertę.
– Niech będzie. – Nie chciał przedłużać. Lubił jajecznicę. Potrafił ją przyrządzić na wiele sposobów i wiedział, że to pozornie prozaiczne danie w zręcznych dłoniach mogło się stać prawdziwą poezją. – Poproszę – potwierdził. – I do tego dużą mocną kawę.
– Już robię. – Kucharz rzucił się na zaplecze, jakby był jedyną pracującą tutaj osobą, a Jakub rozejrzał się po ciemnym wnętrzu. Pomieszczenie było długie i miało tylko jedno wychodzące na ulicę piękne zwieńczone półkolem okno. Znajdował się przy nim okrągły stolik, aktualnie zajęty przez wyraźnie zmartwioną brunetkę.
Jakub usiadł dalej, w głębi i odruchowo zaczął planować zmiany, jakie on by tutaj przeprowadził, gdyby był właścicielem tego dziwnego miejsca. Przede wszystkim oświetlenie, ciepłe, jasne lampy, następnie wyleciałyby sztuczne kwiaty, a w ich miejsce pojawiłyby się świeże. Nie zdążył nawet na dobre rozpocząć listy kolejnych kroków, gdy pojawiła się przed nim młoda kelnerka i postawiła talerzyk z jajecznicą oraz malutką filiżankę z kawą. Uśmiechnęła się dość zdawkowo, po czym szybko zniknęła, jakby się bała, że gość się do niej odezwie i będzie zmuszona spędzić z nim choćby minutę dłużej, niż wymagało tego niezbędne minimum.
Jakub nie mógł uwierzyć, że jeszcze w dzisiejszych czasach przy tak wymagających klientach, ogromnej konkurencji i wysokich kosztach prowadzenia tego typu działalności mogło się uchować miejsce, w którym nikt zdawał się nie przejmować jakością obsługi, zadowoleniem gości ani rachunkiem ekonomicznym.
Pochylił się nad talerzem. Sucha, blada jajecznica, zbyt długo smażona i sporządzona zapewne z jajek od nieszczęśliwych, hodowanych w niewoli i bez światła słonecznego kur nie wyglądała zachęcająco. Do tego zwykły biały chleb niczym pianka ze sztucznego tworzywa i malutka słaba kawa, mimo wyraźniej prośby o dużą porcję.
No cóż! – pomyślał filozoficznie, przypominając sobie najdawniejsze nauki mamy. – Trzeba być wdzięcznym za to, co jest.
Ten nawyk wyniósł z domu i to on właśnie leżał u korzeni jego kulinarnej pasji. Mama zawsze stawiając na stole choćby najbardziej skromne potrawy, mówiła, że nie czas grymasić, trzeba się cieszyć tym, co jest, i faktem, że w ogóle jest. Kiedy po śmierci taty zostali sami, nieraz było jej ciężko. To od niej nauczył się, że z prostych składników można tworzyć smaczne niespodzianki i pięknie je podawać. Przekazała mu też etos pracy i wiarę, że uczciwy wysiłek przyniesie sprawiedliwy rezultat.
Westchnął. Można powiedzieć, że wychowała go na idealną pożywkę dla ambicji Zygmunta Michalskiego. I choć wciąż działały w nim dawne odruchy, zjadł ze smakiem źle przyrządzoną jajecznicę, wdzięczny za posiłek, po czym popił cienką kawą, to jednak nie był już tym samym człowiekiem, który kiedyś z głową pełną ideałów przybył do Krakowa, by szukać dla siebie miejsca w życiu.
Kilku złudzeń właśnie boleśnie się pozbył.
Zjadł do końca ostatnią kromkę chleba, bo w jego rodzinnym domu marnotrawstwo żywności uchodziło za grzech bardzo poważny. Otarł usta, z żalem spojrzał na wyraźnie widoczne dno filiżanki i dopił tych kilka kropel. Wciąż czuł się głodny, a jego zapotrzebowanie na kofeinę nie zmniejszyło się ani trochę. Chciał poprosić o jeszcze jedną filiżankę kawy, ale kelnerki nigdzie nie było. Nie pojawiła się ani na chwilę.
– Czy czegoś pan sobie jeszcze życzy? – zapytała nieśmiało brunetka spod okna. Było to dość dziwne.
– Nie wiem, czy mam odwagę – odparł. – Męczy mnie wrażenie, że znalazłem się w miejscu, które nie ma prawa istnieć. Jakim sposobem ten lokal się utrzymuje? – zapytał, bo tak go to intrygowało, że nie był w stanie się pohamować. – Pewnie nie może pani odpowiedzieć – domyślił się.
Przyszło mu nagle do głowy, że ta restauracja to może jakaś pralnia brudnych pieniędzy. Przykrywka dla innej, mniej legalnej działalności. Może w podziemiach jest nocny klub, bimbrownia albo miejsce spotkań przestępczego półświatka? A dziewczyna jest jakąś zakładniczką, może narzeczoną, która nie umie się wyzwolić z toksycznego związku?
Przyjrzał jej się uważniej. Pasowała do tego opisu. Była ładna. Miała gładkie, pewnie miękkie w dotyku policzki i nos pokryty pełnymi uroku piegami. Nad czołem poruszały się każde we własnym rytmie niedługie lekko skręcone loki, a pozostałe włosy splecione w niedbały warkocz spływały po prawym ramieniu. Dziewczyna sprawiała wrażenie miłej, trochę nieśmiałej i bardzo wrażliwej. Takim ludziom ciężko czasem na świecie.
– Mogę odpowiedzieć – odezwała się, płosząc jego ponure podejrzenia. – To miejsce się nie utrzymuje, jak słusznie pan przypuszcza. Właśnie sporządzam szczegółową listę długów i sprawdzam, jak wielkie będą koszty zamknięcia interesu.
– Rozumiem – powiedział. – Jest pani komornikiem – domyślił się i żal spowodował ciężkie westchnienie. Szkoda było młodej, fajnej dziewczyny do tak okropnego zawodu. Nic dziwnego, że jest smutna, skoro od rana do wieczora spotyka się wyłącznie z ludźmi, którym nie wyszło, cholernie nie wyszło lub dla odmiany koszmarnie nie wyszło.
– Nie – odparła szybko i po raz pierwszy zobaczył wesołe iskry w jej czarnych oczach. Zaraz jednak zgasły. – Skąd to przypuszczenie? – zapytała. – Nie jestem komornikiem, tylko właścicielką tego miejsca.