355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krystyna Mirek » Obca w świecie singli » Текст книги (страница 10)
Obca w świecie singli
  • Текст добавлен: 24 августа 2020, 07:00

Текст книги "Obca w świecie singli"


Автор книги: Krystyna Mirek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 10 (всего у книги 17 страниц)

ROZDZIAŁ 17

W poniedziałek o czwartej rano tata wyprowadził auto z garażu i zawiózł Karolinę na giełdę kwiatową. Pomógł wybrać najładniejsze okazy róż i ofiarnie taszczył ciężkie doniczki, a także worki z ziemią. Jeśli się dziwił, nie dał tego po sobie poznać. W przeciwieństwie do mamy nie miał zwyczaju wydawać osądu, zanim nie zbierze wszelkich informacji.

O szóstej byli już oboje pod drzwiami restauracji. Wjechali do strefy, korzystając z praw auta dostawczego, choć nie do końca było to legalne, jako że samochód taty nie należał do firmy. Karolina liczyła jednak na to, że tego dnia miejskie służby będą miały co innego na głowie i nikt ich nie zaczepi.

Zastali Jakuba na drabinie. Wieszał nad drzwiami dziesiątki białych balonów. Napis pod nimi brzmiał: „Nowe otwarcie. Czekoladka z uśmiechem gratis”.

Tata otworzył usta ze zdumienia i postawił ciężką donicę na chodniku, jakby nagle stracił siły.

– Nie sprzedajesz lokalu? – zapytał, spoglądając na córkę.

– Jeszcze nie wiem, tato – odparła zgodnie z prawdą. – Chcę podjąć chociaż jedną próbę, zanim się poddam. Babcia z pewnością by tak zrobiła.

Jakub zszedł z drabiny i przywitał się. Miał podkrążone oczy i bladą cerę.

– Spałeś choć chwilę? – zapytała odruchowo, a pan Mazur wzmógł czujność. Nic nie rozumiał z tej sceny. Czy córka kogoś poznała? W jej głosie wyczuwał serdeczną troskę, charakterystyczną dla bliskich sobie ludzi. Nie przyznała się ani słowem. Czyżby tak szybko ułożyła sobie życie na nowo?

– Niewiele spałem – odparł Jakub. – To fakt. Ale za to wszystko gotowe. Zapraszam państwa na śniadanie. Pierwsza próba.

Weszli do środka. Karolina zaczęła wnosić pudła z kwiatami, ale tata, pociągnięty smakowitym zapachem, od razu powędrował na zaplecze. Był głodny, burczało mu w brzuchu po porannej eskapadzie. Wszedł i stanął nagle, jakby go zatrzymał system antypoślizgowy. Nie mógł ruszyć dalej. Wszędzie pełno było jedzenia. Jakieś ciastka, paszteciki, pokrojone warzywa. Na palnikach gotowały się zupy, a piekarniku piekła szynka.

– O rany! – wyszeptał z nabożeństwem.

– Z ust mi to wyjąłeś – dodała Karolina, która stała krok za nim i spoglądała mu przez ramię.

Jakub, wyraźnie zadowolony z tych pełnych podziwu spojrzeń, podał kawę i zaczął ich częstować smakołykami.

– Skąd moja córka pana wytrzasnęła? – zapytał pan Mazur po kolejnym kęsie pysznego pasztecika.

– Z nieba mi spadł. – Karolina się uśmiechnęła. – Kto wie, może babcia go przysłała?

– Jestem skłonny w to uwierzyć, bo normalnie nikt tak nie gotuje. A jeśli już, to w jakichś cholernie drogich, snobistycznych miejscach. W życiu nie jadłem niczego tak dobrego, tylko nie mów o tym mamie. – Puścił oko do córki.

– Nie powiem. Ale bardzo się cieszę, że ci smakuje. Zaczynam wierzyć, że może naprawdę mamy szansę.

– Jeśli będziecie tak gotować, z pewnością. Tylko pan musi zadbać o siebie. Nie da się w ten sposób pracować przez dłuższy czas. Proszę wybaczyć starszemu człowiekowi, że pana upomina, ale to tak po ojcowsku, z troski. Zalecam dużo snu, spokojne działania i spokojną drogę do sukcesu. Małą łyżeczką życie jeść, że sobie pozwolę na takie kulinarne porównanie.

– Dziękuję panu. – Jakub spojrzał na niego z wdzięcznością. To rzeczywiście była ojcowska rada. Znów był wykończony. – Postaram się posłuchać – powiedział.

– Szanuj tego człowieka – wyszeptał tata do Karoliny, kiedy Jakub wyszedł na chwilę na zaplecze. – Jest twoją jedyną szansą.

– Czekoladka z uśmiechem – przerwał im kucharz, wręczając domowej roboty czekoladkę z roześmianym emotikonkiem. Taką miał dostawać każdy klient na dobry początek dnia.

– Dziękuję. – Nakarmiony, ogrzany i nieco oszołomiony pan Mazur wyszedł, żeby jak najszybciej zniknąć z niebezpiecznej strefy, gdzie nie wolno mu było nie tylko zaparkować, lecz nawet wjechać. Jednak co rusz oglądał się za siebie z niedowierzaniem.

– Mama się zdziwi – wyszeptał i uśmiechnął się.

***

Tata miał rację. Jakub był jej jedyną szansą. I od pierwszego dnia stało się jasne, że kierowana przez niego restauracja skazana jest na sukces. Udało im się nie tylko zarabiać z dnia na dzień, ale też odkładać na długi (Karolina) oraz marzenia (Jakub).

Nie wiedziała, jak długo będzie u niej pracował. Zdawała sobie sprawę, że zawdzięcza jego obecność jakiemuś dziwnemu splotowi przypadków i zapewne nieszczęściu, które spotkało tego mężczyznę. W normalnej sytuacji nigdy by się przecież nie podjął pracy u niej. Była mu wdzięczna, ale też czujna. Uczyła się wszystkiego, spodziewała się bowiem w każdej chwili, że coś się stanie. Zadzwoni telefon, przyjdzie wiadomość, gdzieś daleko jakieś nieznane jej sprawy ułożą się i Jakub nagle odejdzie. Nie była w stanie go zatrzymać. Nic mu nie miała do zaoferowania.

Ale na razie sprawy toczyły się bez zmian.

Kończył się pierwszy tydzień i Karolina weszła na zaplecze z przygotowaną umową. Zamierzała dać Jakubowi wszystko, o co tylko poprosi. Sięgnęła dłonią po czekoladkę z emotikonkiem i pogłaskała dłonią puste dno miski.

Nie ma – przypomniało jej się. Odwiedziła ich dzisiaj szkolna wycieczka. Wszyscy poczęstowali się gratisem, ale nikt niczego nie zamówił. Westchnęła. Zdarzali się też tacy klienci. Ale ogólnie sprawy szły dobrze. Nie zarabiali dużo, lecz zgodnie z planem z dnia na dzień spokojnie utrzymywali się na powierzchni.

– Jak dużo to będzie kosztowało? – Usłyszała nagle głos Jakuba, dochodzący z toalety. Chyba rozmawiał tam przez telefon. Widocznie nie chciał być słyszany. Wycofała się, ale dotarły jeszcze do niej jego kolejne słowa, być może dlatego, że wypowiedziane były podniesionym głosem. – Adwokaci strasznie dużo zdzierają. Ale jeśli nie ma wyjścia, to co zrobię? Niech pan czyni, co do pana należy. Muszę się zobaczyć z córką!

Karolina wyszła po cichu na salę i zamknęła drzwi zaplecza. Nie chciała podsłuchiwać ani wchodzić na siłę w czyjeś życie. Ale gorąco się jej trochę zrobiło. Jakub nie przyznał się, że ma dziecko. A okazji ku temu nie brakowało, bo ona przez całe godziny opowiadała o Lence. Mógł wtrącić choć jedno słowo, że też ma córkę. Może mieszka daleko, za granicą, lub jest już duża… Cokolwiek, co tłumaczyłoby, dlaczego się z nią nie widuje. Z jakichś powodów nie może. Sądząc z tonu głosu, bardzo by chciał.

Może jest rozwiedziony i była żona mu utrudnia kontakty? – pomyślała, siadając przy ulubionym stoliku. Takich historii słyszało się wiele. Na pewno był wściekły i Karolina uznała, że to chyba nie jest najlepszy moment na biznesowe rozmowy. Ubrała się i przygotowała do wyjścia. Dziś był ostatni wieczór, który Lenka spędzała u Janki. Od poniedziałku do restauracji miało przyjść dwoje nowych pracowników. Kelnerka i pomocnik kucharza.

Karolina pożegnała się i ruszyła w stronę przystanku. Wieczorami Jakub zostawał sam. Przygotowywał kuchnię na kolejny dzień. Wiedziała, że powinna go chronić, namawiać do odpoczynku. Ale on był bardzo niezależnym bytem. Niczego nie można mu było narzucić. Kierował się jakimiś własnymi pobudkami i paliła się w nim wielka zaciętość. Restauracja na tym korzystała, ale Jakub powoli zamieniał się w popiół.

Jak zatrzymać ten proces? Nie wiedziała.

ROZDZIAŁ 18

Minął miesiąc i Agnieszka mogła dokonać pierwszych podsumowań. Nie było tak łatwo, jak jej się na początku wydawało. Pierwsza fala entuzjazmu oraz emocji opadła i zaczęły się odsłaniać prozaiczne szczegóły życia, z którymi do tej pory nie musiała się zmagać. Dotarło do niej, co to znaczy być samą z dzieckiem i godzić opiekę nad nim z pracą.

Codziennie trzeba było wstawać bardzo wcześnie. Jeśli czegoś zapomniała kupić, brakowało tego w domu, nikt inny bowiem nie przyniósł. Jeśli po południu źle się czuła, to i tak była jedyną osobą, która mogła zająć się Martynką. Kiedyś w takiej sytuacji dzwoniła do mamy. Teraz musiała sobie poradzić sama.

Nigdy dotąd nie pracowała na etacie i tego też się uczyła. Dostosowania się do potrzeb innych członków zespołu, ich odmiennych charakterów. To była prawdziwa mieszanka wybuchowa i trzeba było opanować nowe reguły. Nikt nie ma wyrozumiałości wobec zamożnych jedynaczek, więc nie opowiadała wiele o sobie, ale często wychodziło na jaw, że nigdy wcześniej nie pracowała. Codziennie zdradzały ją nowe świadczące o tym szczegóły.

To uczucie, że sobie nie radzi, jest w czymś ostatnia, też było jej dotąd nieznane. Tata chronił ją jednak swoim niewidzialnym parasolem, dopiero teraz sobie uświadomiła do jakiego stopnia. Kiedy zaliczała praktyki na studiach, wszyscy pracownicy biura projektowego szli jej na rękę. Myliła się w tych samych miejscach, ale nikt nawet słowem się nie odezwał, a już o tym, by jej rzucić papierami na biurko i fuknąć, że to, co przygotowała, nadaje się wyłącznie do niszczarki, mowy nawet nie było. Ale właściciel był przyjacielem ojca.

Teraz znajdowała się na obcej ziemi i mogła zobaczyć, kim naprawdę jest. Ona sama. W mieście, gdzie nikt nie jadał ptysiów u Michalskich, a to nazwisko nikomu nic nie mówiło. Wczoraj wieczorem zasnęła, połykając łzy. Pracowała bardzo ofiarnie nad zleceniem pewnego sympatycznego klienta, by na koniec dowiedzieć się, że jej projekt został uznany za kompletnie amatorski i spartaczony. Szef dołożył z niezadowoleniem swoje trzy grosze. Agnieszka stała na środku biura i musiała tego wysłuchać publicznie pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń pozostałych pracowników.

Wiedziała, że nie jest najlepszą projektantką, brakowało jej doświadczenia, ale na takie słowa nie zasłużyła. Było jej bardzo przykro i wstyd. Bała się też konsekwencji.

Nie mogła stracić pracy. Pieniądze, które wyciągnęła z konta ojca na start, kończyły się w zastraszającym tempie. Po raz pierwszy musiała planować wydatki, kombinować, jak je poukładać w poszczególnych tygodniach, by na wszystko wystarczyło.

Weszła do łazienki i opanowała gwałtowną potrzebę, by natychmiast wrócić do łóżka. Zwinąć się w kłębek w ciepłej pościeli i zapaść w błogi sen. Właściwie to nie musiała się martwić finansami, znosić humorów szefa i złośliwych komentarzy wymagających klientów. Tata miał dość kasy. Zarabiał, a od lat nie miał na co wydawać. Siedział całymi dniami w pracy i wcale nie korzystał z jej owoców. Czasu mu na to brakowało, a może też sił i ochoty. Utrzymywał dom i mamę, ale ona też nie była szczególnie wymagająca pod tym względem. Ubierała się ładnie, ale zwyczajnie. Nie chodziła do drogich salonów kosmetycznych ani nie wyjeżdżała na egzotyczne wycieczki. Właściwie to nikt nie wiedział, czym się zajmowała całymi dniami.

Ojciec lubił dawać pieniądze. Czuł wtedy w sposób szczególny swoją moc i władzę. Nigdy nie trzeba go było długo prosić. Z pewnością wystarczyłby jeden telefon i życie na powrót stałoby się proste. Mogłaby nadal tutaj mieszkać, ale bez konieczności zasuwania w pracy. Zatrudnić jakąś pomoc do sprzątania, by nie szorować wanny i podłóg własnoręcznie. Zamawiać obiady z dostawą do domu.

Oparła się mocno obiema dłońmi o umywalkę. Pokusa była naprawdę silna. Oczy same jej się zamykały, w plecach czuła wszystkie spędzone nad stołem kreślarskim godziny, a lista zadań na nadchodzący dzień kończyła się gdzieś za horyzontem.

Ale podniosła się i śmiało spojrzała sobie w oczy. Łazienkowe lustro odbiło cienie na jej zmęczonej twarzy, ale też determinację wyraźnie widoczną w spojrzeniu.

– Nie ma powrotu do tego, co było – wyszeptała. – Dam radę.

Marzyła o tym, by kiedyś po jej projekty zgłaszali się najlepsi. Tata zawsze mówił, że jest zdolna i świetnie jej idzie. Kłamał. Mogła sobie poradzić tylko tam, gdzie on miał znajomości, a i to pewnie na krótką metę, bo prędzej czy późnej dowiedziałaby się prawdy.

Miała naturalny talent do projektowania, ale brakowało jej umiejętności. Skończyła prywatną uczelnię z dobrymi ocenami i wszyscy ją chwalili, ale robili to za pieniądze. Żyła w fikcji i miała tego serdecznie dość.

Już jej nie kusił powrót do łóżka ani pieniądze taty. Ochlapała twarz zimną wodą i zabrała się za mocne szorowanie zębów. Zamierzała zacząć ten dzień z energią. Stało przed nią wiele wyzwań. Tak dużo powinna się jeszcze nauczyć, by osiągnąć w zawodzie choćby tylko zadowalający poziom. A przecież nie takie było jej marzenie. Chciała być naprawdę dobra. Musiała też stać się taka, jeśli planowała zabezpieczyć siebie i córeczkę finansowo.

Zaparzyła sobie kawy i zaczęła się zastanawiać, jak to poukładać. Czy konieczne będą jakieś kursy? W jakim stopniu mogłaby sama szlifować swoje umiejętności? Czy starczy jej na to czasu? Sił?

Starczy – odpowiedziała sobie i przygotowała śniadanie. Potem obudziła córkę i ubrała ją do przedszkola. Kiedy wychodziły z mieszkania, zobaczyła w skrzynce na listy białą kopertę. Szybko wyciągnęła kluczyk z torebki i wzięła list do ręki. Obejrzała pieczątkę z logo kancelarii adwokackiej i poczuła niepokój. Szybko rozerwała kopertę. Szła pospiesznie chodnikiem w stronę przedszkola i jednocześnie zerkała na pismo.

Już po przeczytaniu pierwszych zdań zrobiło jej się gorąco.

Jakub wystąpił o sądowy nakaz w sprawie kontaktu z córką. Ścisnęła mocniej dłoń Martynki, aż dziewczynka spojrzała na nią zdumiona.

– Boli mnie – poskarżyła się.

– Przepraszam, kochana. – Agnieszka kucnęła obok i objęła ją z czułością. – Nie chciałam.

Podniosła się i poszły dalej. Ale zdenerwowanie w niej narastało. Sądziła, że Jakub odpuścił. Nawet się trochę dziwiła, że tak łatwo poszło. Od tamtego pamiętnego esemesa nie próbował się już z nią kontaktować. Dzwonił tylko ojciec, ale nie odbierała.

– Poszedł do sądu – wyszeptała ze zgrozą. Trochę blefowała z tą pewnością, że każdy sędzia stanie po jej stronie. Nie do końca była co do tego przekonana. A teraz, kiedy zobaczyła suche, dość groźne w swej wymowie pismo, na dobre się wystraszyła. Nie miała całkiem czystego sumienia. Zabrała dziecko bez wiedzy i zgody ojca, skutecznie uniemożliwiała mu kontakt. Na coś takiego trzeba mieć nieco mocniejsze argumenty niż ten, że się ma żal o zbyt długie przesiadywanie w pracy.

Oddała córkę w ręce miłej pani przedszkolanki i szybko skierowała się w stronę przystanku. Nie mogła spóźnić się do pracy. Na każdym kroku musiała starać się podwójnie. Wciąż miała opinię najsłabszej w zespole i wiedziała, że długo jeszcze przyjdzie jej pracować na zmianę tego wizerunku.

Tymczasem nie mogła uspokoić myśli. Bała się rozprawy sądowej. Nie stać jej było na wysokie koszty wynajęcia adwokata. Poza tym istniało mocne prawdopodobieństwo, że przegra. Sędzia wyznaczy Jakubowi terminy wizyt. Nie znajdzie żadnej przyczyny, by mu tego zabronić. A tylko Martynka będzie narażona na stres.

Agnieszka nie znała się na tych sprawach, nie miała pojęcia, czy w takich sporach ktoś przesłuchuje dziecko, czy jakiś psycholog zacznie ją badać, może wypytywać panie w przedszkolu. Nie chciała tego.

Jeden zero dla Jakuba – pomyślała, przekraczając progi firmy. Okazał się silniejszym przeciwnikiem niż jej ojciec. Mocniej walczył o dziecko. Wiedziała, że jeśli się uprze, nie zdoła go utrzymać z dala od Martynki. – Niech mu będzie – postanowiła, siadając za biurkiem. – Jeśli chce, niech przyjeżdża. Trzeba jak najszybciej zakończyć ten konflikt polubownie i poprosić go, by wycofał się z drogi urzędowej.

Wysłała do Jakuba wiadomość, że zaprasza. Może odwiedzić córkę w weekend. Chwilę wpatrywała się w ekran, ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Nie wiedziała, czym Jakub teraz się zajmuje. Czy znalazł sobie nową pracę? Gdzie mieszka? Szarpnęła nią tęsknota. Ale nie chciała się jej poddać.

Szef wyszedł z gabinetu, co trochę ułatwiło jej sprawę i pomogło skupić się na tematach zawodowych. Pochyliła się nad monitorem komputera. Do nowego projektu podeszła z większą ostrożnością. Zaczęła szukać informacji, zbierać dane, podpatrywać rozwiązania. Tym razem musiało pójść lepiej.

***

– Czy do mnie tata też w przyleci w sobotę w nocy? – zapytała Lenka wczesnym rankiem w drodze do przedszkola.

– Dlaczego przyleci? – nie zrozumiała w pierwszej chwili Karolina. Zastanawiała się właśnie, jak upchnąć w dniu wszystkie sprawy, które były konieczne do załatwienia.

– Bo tatuś Mikołaja ma być w sobotę rano samolotem i będą go odbierać z lotniska. Może my też moglibyśmy pojechać po naszego?

Karolina zamarła, a wszystkie problemy w pracy wyleciały jej natychmiast z głowy.

– Wiem, że tęsknisz – powiedziała szybko. – Obiecuję, że zadzwonię dzisiaj do taty i się z nim umówię. Dobrze?

Lenka kiwnęła głową. Chyba przyjęła to wyjaśnienie za dobrą monetę. Karolina nie chciała się wdawać w tłumaczenia, że tata nie przyleci samolotem, bo jest niedaleko. Kilka minut samochodem. A mimo to nie znalazł czasu, by spotkać się z córeczką.

Karolina trochę o tym zapomniała, pochłonięta otwieraniem restauracji, zmęczona ciężką fizyczną pracą, po której padała na łóżko i zasypiała po kilku sekundach. Tymczasem dni płynęły, a jej były chłopak, partner, ojciec dziecka i największa miłość nie odezwał się ani słowem.

Zaprowadziła córkę do przedszkola, ucałowała w czubek głowy, pożegnała się, po czym z ciężkim sercem wyszła na ulicę. Świat zestroił się z jej samopoczuciem. Padało coraz mocniej i zanosiło się na prawdziwą ulewę. Nie wzięła parasola, więc teraz, kuląc ramiona, szybko podbiegła pod najbliższe duże drzewo. Zerwał się wiatr i bez trudu przeniknął przez cienką bluzkę i wiosenną spódniczkę. Karolina objęła się ramionami. Czekała, aż pogoda troszkę się uspokoi.

Wyciągnęła telefon, żeby nie tracić czasu. Trzęsła się z zimna, ale wiedziała, że lepszego momentu na tę rozmowę nie znajdzie, z tej prostej przyczyny, że było to niemożliwe. Czy jest dobra chwila, żeby komuś tłumaczyć, że nie kocha swojego dziecka? Uświadamiać jemu i sobie, jak bardzo dobro Lenki jest mu obojętne, skoro tak długo się nie odezwał. Nie zadał jednego pytania, jak ona się czuje. Czy źle zniosła nagłą wyprowadzkę ojca? W jakiś sposób jej to wytłumaczyć. Powiedzieć, choćby tę zdawkową rodzicielską formułkę: „Między mną i mamą już się nie układa, ale ciebie nadal kocham”.

Nie stać go było nawet na to. Zadrżała jeszcze raz. Najgorsze, że nie mogła mu tego wszystkiego wykrzyczeć do słuchawki. Wylać całego swojego żalu i frustracji. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że Patryk zerwałby połączenie. A na szali leżało dobro Lenki. Należało za wszelką cenę zachować poprawne stosunki. Może kiedyś, gdy dziewczynka dorośnie, będzie mogła lepiej to zrozumieć. Pojmie, jak różni są ludzie, że niektórzy niestety nigdy nie dorastają do swoich ról. Że dają jako rodzice tak mało, bo sami mają puste ręce, serca, a często i głowy. Czyja to wina? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Liczne dramaty życiowe pokazują jednak, że zjawisko jest powszechne.

Westchnęła i wzięła głęboki wdech. Wybrała numer, po czym wsłuchiwała się z napięciem w ciągłe sygnały. Bała się, że Patryk nie odbierze od niej. Ale po chwili usłyszała jego głos.

– Cześć – przywitał się ostrożnie.

– Witaj – zaczęła z uśmiechem, który, miała nadzieję, było słychać po drugiej stronie słuchawki. – Dzwonię z zaproszeniem.

– Dziękuję – odpowiedział wyraźnie zmiękczony jej tonem.

– Chciałabym, żebyś wpadł do nas w sobotę na obiad. Lenka się ucieszy.

Milczał przez chwilę. Chyba mu to nie było na rękę, ale wobec jej uprzejmości nie zdołał obrazić się ani znaleźć szybko pretekstu do odmowy. Zaskoczyła go.

– Dobrze – powiedział. – Przyjadę.

– Bądź o pierwszej – poprosiła, żeby mieć jakiś konkret do przekazania córce.

– Zgoda – obiecał i pożegnał się.

Karolina z ciężkim sercem schowała telefon do torebki. Fakt, że Patryk nie zadał ani jednego pytania o Lenkę, bardzo ją zmartwił. To nie był dobry znak. Serce jej się ścisnęło. Nie mogła tego zrozumieć. Jak ktoś potrafi tak z dnia na dzień zapomnieć o własnym dziecku? Nie myśleć o nim, nie interesować się jego sprawami. I jak ona mogła wcześniej nie zauważyć, że wybrała na partnera tak powierzchownego człowieka? Ile twarzy może mieć jeden mężczyzna? Przecież nie zawsze był taki. Umiał okazywać czułość i zainteresowanie. Umiał kochać. Co mu się nagle stało?

Pochłonięta tą krótką rozmową z przejęcia nawet nie zauważyła, że przestało padać. Deszcz zniknął, jak ręką odjął.

Podobnie jak mój związek – pomyślała Karolina ze smutkiem i pobiegła w stronę przystanku. Pilnie musiała już pędzić do restauracji. Czekała ją rozmowa z Jakubem. Zamierzała go poprosić, by w sobotę jakoś spróbował poradzić sobie sam. Musiała zostać w domu, przygotować obiad i trzymać rękę na pulsie. Trudno było przewidzieć, jak przebiegnie ta wizyta. Ale cieszyła się, że w ogóle do niej dojdzie. Będzie miała dzisiaj po południu dobre wieści dla Lenki. I to było najważniejsze.

***

Inaczej teraz przekraczało się próg restauracji. W środku panował miły gwar, przy stolikach siedzieli klienci, pachniało dobrym jedzeniem i świeżymi kwiatami. Po kurzu i pustce nie pozostał nawet ślad. Nowa kelnerka radziła sobie nieźle, a pomocnik, choć trochę za dużo gadał, to ruszał się szybko i mocno odciążył Jakuba w obowiązkach.

Żywym tego dowodem był fakt, że zastała go na zapleczu nie nad kolejną deską do krojenia pełną warzyw czy też garnkiem z jakąś smakowitą zawartością. Siedział przy służbowym stoliku i przeglądał gazetkę promocyjną popularnego sklepu. Intensywnie wpatrywał się w ostatnią stronę z zabawkami.

– Cześć – przywitała się. – Przepraszam za spóźnienie. Wszystko w porządku?

– Tak – odparł i znów pochylił się nad gazetką. – Na razie sytuacja opanowana.

– To dobrze, bo chętnie w końcu pogadałabym o naszej umowie.

– Nie ma sprawy. Szybko dojdziemy do porozumienia.

Wyciągnęła z szafki teczkę i podała mu przygotowany dużo wcześniej projekt umowy. Nadszedł czas, by ją wreszcie sfinalizować. Usiadła naprzeciw niego. Czytał uważnie. Niektóre punkty szczególnie powoli. Widać było, że jest czujny. Bez trudu się domyśliła, że musiał się kiedyś naciąć i teraz jest przesadnie ostrożny. Rozumiała go. Czekała cierpliwie, aż skończy.

– Witaj, wspólniczko – powiedział poważnym tonem i zamaszystym pismem podpisał trzy egzemplarze.

– O rany! – Westchnęła z ulgą i usiadła. – Nie przypuszczałam, że tak to przeżyję. Serce mi łomocze. Ale cieszę się bardzo. To wyjątkowa chwila w moim życiu.

– Ja też się cieszę. Ale będę miał małą prośbę. Może dużą? – zastanowił się.

– Nie ma sprawy. Mów. Myślę, że szybko dojdziemy do porozumienia, bo ja też mam do ciebie sprawę.

– To kto pierwszy?

– Ty zacząłeś, więc dawaj.

– Chciałbym wziąć wolne w sobotę. Zorganizuję ci potrawy, przygotuję sporo, ale i tak będziesz musiała trochę mnie zastąpić.

– To kłopot… – zmartwiła się. To była akurat prośba niemożliwa do spełnienia.

– Nie taki straszny – tłumaczył z zapałem Jakub. – Ugotuję ci zupy i upiekę ciastka. Mięsa tylko wstawisz do piekarnika, a resztę ogarniesz. Jesteś zdolna.

– Co innego mam na myśli. – Zaplotła dłonie na stoliku i spojrzała Jakubowi w oczy. – Ja też muszę w sobotę być w domu. Wiesz, my mało o sobie wiemy. Ale opowiadałam ci, że mam córkę Lenkę i właśnie w sobotę przychodzi do niej tata. To długa historia. A w skrócie fakty są takie, że muszę wtedy być przy niej.

– No dobrze. – Jakub chyba postanowił się odwzajemnić wyznaniem. – Rzeczywiście niewiele o sobie wiemy. Ja w telegraficznym skrócie powiem tyle. Też mam córkę. Ma na imię Martynka i pięć lat. Muszę się z nią zobaczyć, to ważne. Niestety mieszka daleko.

– No to nam się zeszło – uśmiechnęła się Karolina. Lubiła słuchać, kiedy mówił o swoich sprawach, choć to były bardzo rzadkie chwile. W jego oczach pojawiało się takie szczególne ciepło. – Czy my we wszystkich sprawach jesteśmy tak zsynchronizowani? – zapytała.

Jakub spojrzał na nią poważnie.

– Mam nadzieję, że nie – powiedział. – Moje życie jest ostatnio dość pochlastane, a ty zasługujesz na szczęście i miłość.

– Szczęście przyjmę chętnie – powiedziała Karolina. – Ale miłość to już tylko dla córki. Wiem, pewnie myślisz, że każda samotna kobieta tak się zarzeka, dopóki się ktoś nie pojawi na horyzoncie, ale ja mówię poważnie.

– W tym punkcie również jesteśmy zgodni. Czuję, że będziemy bardzo dobrym zespołem. Jasność w sprawach uczuciowych wiele ułatwia, kiedy się współpracuje z płcią przeciwną, zwłaszcza piękną – dodał kurtuazyjnie.

Ale Karolina nie chwyciła żartu. Odpowiedziała mu z pełną powagą:

– To prawda. Dla mnie liczy się teraz tylko dziecko i praca. Wciąż jednak nie wiem, jak rozwiązać problem soboty – wróciła do poprzedniego tematu.

– Nie mogę iść na żaden kompromis – powiedział stanowczo Jakub. – Muszę jechać do córki. Nie widziałem jej od wielu tygodni.

– Dlaczego? – zapytała o to, bo jego słowa trafiły w niej w czuły punkt. Miała wyrozumiałość dla wielu ludzkich słabości, ale nie dla ojców, którzy unikają kontaktu z dzieckiem. Dobrze wiedziała, jakie to rodzi cierpienie.

Jakub odwrócił głowę i z zaciętymi ustami milczał. Zrobiło jej się głupio. Nie powinna była zakładać, że jest taki jak Patryk.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie mam prawa pytać cię o prywatne sprawy. Wyrwało mi się, bo sama to przeżywam. Moja córeczka od tygodni czeka, żeby tata ją odwiedził, a ja muszę trzymać nerwy na wodzy i grzecznym tonem prosić go przez telefon, żeby zechciał w łaskawości swojej przyjść na obiad.

– To ja przepraszam. – Jakub zerwał się z krzesła. Miał ochotę podejść do niej i ją przytulić. – Mam dokładnie odwrotną sytuację – powiedział. – Nie mogłem się w żaden sposób doprosić o jedną choćby chwilę z córką. Pisałem, dzwoniłem, stałem pod drzwiami. Pomogło dopiero pismo od adwokata. Dostałem pozwolenie na sobotę i nie mogę zmienić terminu. Agnieszka nie pójdzie mi na rękę, a może jeszcze będzie mnie szantażować, że dała mi możliwość, a ja nie skorzystałem.

Karolina była wstrząśnięta. Taki fajny facet. Ojciec, który bardzo chce być ze swoją córką, tęskni za nią, gryzie się rozłąką i jest trzymany na dystans. A tysiące dzieci czekają bezskutecznie na drani, którym się ułatwia kontakt, jak tylko jest to możliwe, a im się nie chce pięć minut samochodem podjechać, paczki cukierków w kiosku kupić, zadzwonić choć na parę słów.

– W takim razie zamykamy w sobotę – powiedziała stanowczo i stanęła obok niego. Jeszcze mocniej poczuła, do jakiego stopnia są zgranym zespołem. Drużyną.

– Ale co ty mówisz? – Jakub spojrzał jej w oczy. To, co zaproponowała, było tak naprawdę jedynym wyjściem, ale jednocześnie ostatnim, jakie przyszłoby mu do głowy. Twarda musztra Michalskiego pozostawiła trwałe skutki w jego psychice. – Przecież dopiero się rozkręcamy, a w weekendy najlepszy utarg! – zawołał.

– Jeśli ci na tym zależy, zostań – odparła Karolina. – Mnie wystarcza tyle, ile mamy. Jestem zadowolona. Możemy działać dalej, pomalutku składam na spłatę długów. Nie mam ambicji, by się dorobić w miesiąc, a już na pewno nie kosztem rodziny.

Jakub patrzył na nią jak na zjawisko z innego świata. Po latach pracy dla człowieka, który pieniądze i sukces postawił na ołtarzu i żadna cena nie była dla niego zbyt wysoka, chłonął słowa Karoliny niczym czystą wodę po wielu tygodniach suszy.

– Serio tak myślisz? – upewnił się, bo niełatwo było mu w to uwierzyć.

– Tak – odparła. – Dlaczego miałabym cię okłamywać?

Bo ludzie tak robią – pomyślał z westchnieniem. – Czasem nawet nie mają ważnego powodu. Po prostu dla kolejnego zwycięstwa, dla sportu, dla niskiej satysfakcji, że się kogoś wykiwało.

– Dobrze – powiedział i uśmiechnął się ciepło. Miał taki pogodny wyraz twarzy. Od razu wyglądał zupełnie inaczej. Szkoda, że ten fajny mężczyzna nie mógł po prostu żyć szczęśliwie. Zasługiwał na to.

– To nasza pierwsza wspólna decyzja. – Karolina przybiła mu piątkę.

– Jest jeszcze jedna sprawa. – Podniósł się z krzesła. – Zanim wpadnę w wir pracy, bo moja przerwa powoli się kończy. – Zerknął na salę, znów przyszli jacyś goście, czekoladki z uśmiechem się kończyły, a za moment pewnie pojawią się kolejne pilne do załatwienia sprawy. – Pomożesz mi wybrać zabawkę dla Martynki? – poprosił. – Ma tyle samo lat co twoja córeczka, pewnie jesteś świetnie zorientowana w najnowszych trendach.

– Nie ma sprawy – odpowiedziała chętnie. – Jutro późnym popołudniem możemy razem skoczyć na zakupy.

Karolina pomyślała, że na wszelki wypadek też coś weźmie dla Lenki i schowa do szafy. Kto wie, czy Patryk będzie pamiętał o jakimś drobnym upominku. Nie było to konieczne, ale zawsze miłe. Najlepszy byłby jakiś fajny miś, do którego dziewczynka mogłaby się przytulić w chwilach, gdy tęskni za tatą. Mały przyjaciel, będący dowodem, że ojciec o niej pamięta. Zwłaszcza że ukochany pluszak z dzieciństwa przestał już spełniać swoją funkcję. Niebieski miś o wytartych uszkach siedział od kilku dni na półce, jako pamiątka.

Zabrali się do pracy. W milczeniu uzupełniali się nawzajem w kolejnych zadaniach. Każdy wiedział, co ma robić, i wszystko sprawnie funkcjonowało. W tym miejscu wyczuwało się dobrą energię, być może dlatego ludziom smakowały podane dania.

***

Zakupy były udane. Karolina i Jakub rozumieli się dobrze nie tylko w pracy. W pół słowa łapali swoje intencje i nie musieli wszystkiego sobie tłumaczyć po kilka razy. Dobrze się ze sobą czuli i nieźle bawili, buszując wśród regałów. Wybrali po takim samym jasnoczekoladowym misiu dla obu dziewczynek. Pluszaki były wykonane z miękkiego materiału bardzo przyjemnego w dotyku. Było w nich coś bardzo pozytywnego. Różniły się od siebie tylko odcieniami. Oba patrzyły na świat brązowymi oczami pełnymi ciepła i uśmiechały się krzepiąco. Były doskonałe.

Karolina i Jakub ochoczo podążyli do kasy. Zmęczenie poczuli, dopiero gdy stanęli w długiej kolejce.

– Idziemy do konkurencji? – zaproponował Jakub, rozglądając się po widocznej przez szerokie wejście ofercie galerii. Szukał wzrokiem knajp, restauracji, barów i cukierni. Zauważyła, że bardzo to lubi. Chodzić po różnych barach i kawiarniach, smakować, oglądać, wąchać. Jakby odwiedzał przyjaciół. Bo nie było w nim żadnej zawziętości, by kogoś pokonać. Nigdy też nie krytykował. Jeśli coś było słabe, odkładał bez słowa, ale zawsze, gdy trafił na jakąś pychotę, nie szczędził pochwał personelowi.

– Chętnie na chwilę usiądę – powiedziała. – Już nóg nie czuję. Tu zaraz za rogiem można zjeść pyszne francuskie rogaliki. Masz ochotę?

– Zawsze – odparł i przyspieszył kroku. Szybko dotarli na miejsce i z ulgą zajęli jedyny wolny stolik. Po całym dniu pracy i zakupach oboje czuli wszystkie zaliczone dzisiaj kilometry.

– Może chciałbyś wziąć coś jeszcze dla swojej córeczki? – zapytała Karolina, po raz kolejny z zadowoleniem oglądając misie, które wspólnie wybrali.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю