Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 6 (всего у книги 17 страниц)
– Naprawdę? – zdziwił się. To proste wyjaśnienie wydawało mu się o wiele mniej prawdopodobne niż odjechane teorie o narzeczonej szefa mafii czy prowadzącej postępowanie upadłościowe urzędniczce.
Jak to się łatwo można pomylić – pomyślał. – Dziewczyna sprawiała wrażenie inteligentnej, ciepłej, bystrej. Ale to stało w całkowitej sprzeczności ze sposobem organizacji pracy w tej restauracji.
– Mógłbym wyjść i nie zapłacić – powiedział, spoglądając na nią czujnie. Nic z tego nie rozumiał. – Nikt się mną tutaj nie interesuje. Chyba że pani rzuciłaby się mnie łapać.
– Nie – odpowiedziała i potarła czoło dokładnie takim samym gestem, jak on dzisiaj rano. Też sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej. – Może pan spokojnie iść. Jajecznica na mój koszt. Sytuacji restauracji i tak to nie zmieni, a podejrzewam, że danie nie zasługiwało na specjalne względy.
– Nie rozumiem. – Zatrzymał się w pół kroku. Był zaintrygowany. – Dlaczego pani tak mówi o własnym biznesie? Specjalnie chce pani zbankrutować? Przepraszam, że tak się dopytuję. Proszę mnie wyrzucić, jeśli jestem zbyt natarczywy.
– Nie ma spawy. Ja wiem, że to może dziwić. Mnie samej niełatwo uwierzyć w to, co się dzieje. Ale wyjaśnienie jest banalne. Po prostu jestem tu od wczoraj – zaczęła opowiadać. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje taką potrzebę zwierzyć się temu obcemu człowiekowi. Może właśnie dlatego, że nic o niej nie wiedział? Zobaczyli się przed chwilą i za moment rozejdą każde w swoją stronę. Nie wynikną z tej rozmowy żadne konsekwencje.
– Ktoś prowadził interes w pani imieniu? – Jakub wpadł wreszcie na prawidłowy trop. – Ktoś bliski i zaufany? – Od razu wiedział, że trafił celnie, bo w oczach dziewczyny pojawiło się cierpienie.
– Niestety tak – przyznała. – Jestem idiotką. Dłużej tego ukryć nie sposób. Wychodzi już po pięciu minutach rozmowy z nieznajomym.
– Proszę tak nie mówić. – Zrobiło mu się jej bardzo żal. Tym bardziej, że sam dostał w cztery litery od życia i wiedział, jak to boli. Każdy czasem się gubi. Tylko automaty i potwory nie popełniają błędów, bo nie mają uczuć. Człowiek zawsze się może pomylić. – Będziecie zamykać? – Rozejrzał się wokół. Lokal miał, jego zdaniem, swój potencjał. – Pytam z zawodowej ciekawości, bo też jestem z tej branży.
– Jest pan właścicielem restauracji?
– Nie, tylko kucharzem, ale kocham mój zawód.
– Rozumiem. Niech pan chwilę poczeka. – Podeszła kilka kroków w stronę zaplecza. – Taki gość zasługuje na uczciwe śniadanie. Spróbuję coś wykombinować z tych trzech składników na krzyż, które nasz zaopatrzeniowiec, szef kuchni i barman w jednym zdołał dzisiaj zakupić w sklepie za rogiem.
– Nie macie dostawców? – Wciąż nie mógł pojąć dziwnych reguł, według których funkcjonowało to miejsce.
– Ależ mamy – powiedziała dziewczyna. – Ale nie zadzwonię do żadnego z nich. Jeszcze nie podsumowałam tych zaległych faktur. Mogę tylko pomarzyć o takiej ilości pieniędzy, żeby to zapłacić. A zapewne i tak nie o wszystkim jeszcze wiem. Na pewno nie zaciągnę kolejnych długów.
Zrobiło mu się jej żal.
– Przyjdzie mi pewnie sprzedać lokal i rodzina się ucieszy, że wreszcie się poddałam – powiedziała.
Miał ochotę ją przytulić z zupełnie szczerym bezinteresownym uczuciem. – A ja obiecałam babci, że do tego nie dopuszczę – westchnęła. – Tylko że nikt tego nie rozumie.
– Ja dobrze wiem, jakie to uczucie. – Usiadł znowu przy stoliku, bo wciąż czuł zmęczenie ostatnich tygodni w mięśniach. – U nas w domu słowo babci też było święte. I jeszcze wiele lat po tym, jak wszyscy staliśmy się dorośli i samodzielni, babcia staruszeczka trzęsła całą rodziną. Zawsze, kiedy coś przegrywam, mam wrażenie, że za chwilę będę się musiał z tego przed nią wytłumaczyć, choć od dawna nie mogę już z nią porozmawiać. Zmarła siedem lat temu.
– Przykro mi – powiedziała ze współczuciem. – Choć to niezwykłe, bo i moja babcia właśnie wtedy odeszła i życie całkowicie się odmieniło. Zakochałam się, urodziłam córeczkę, a potem zostałam właścicielką restauracji. Ale tylko na papierze i bardzo słabą.
Jakub spojrzał na wiszący nad ich głowami portret. Domyślił się, kogo przedstawia.
– Słabość nie jest chyba dominującą cechą kobiet w waszej rodzinie. – Uśmiechnął się. – Mam wrażenie, że pani babcia zaraz zejdzie z obrazu i oboje dostaniemy po łapach za marudzenie i obijanie się w biały dzień.
– Racja – roześmiała się dziewczyna i wyraźnie odetchnęła z ulgą. Czasem chwila rozmowy z nieznajomym może bardzo pomóc. – Mam na imię Karolina – przedstawiła się. – I potrafię zrobić dobre śniadanie. Proszę chwilkę poczekać.
Skierowała się w stronę zaplecza.
– Jakub – powiedział z uśmiechem i usiadł.
W pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Nadal pachniało zjełczałym tłuszczem, stęchłą kapustą i innymi niezidentyfikowanymi, ale zdecydowanie nieprzyjemnymi produktami, w kątach wciąż chował się przed światłem stary kurz, a obsługa na zapleczu zapewne grała na telefonach, bo efektów ich pracy nie było absolutnie żadnych. A jednak poczuł się, jakby wpadł na chwilę do domu, choć doprawdy to porównanie nie miało żadnej racji bytu. Jego mama strzegła porządku niczym ochroniarze tajemnic rządu.
Coś jednak było na rzeczy. Dobrze wybrał miejsce, by uporządkować myśli. Odnalazł tutaj odrobinę spokoju, której poszukiwał. Niezbędną, by zrozumieć, jak bardzo tęskni za Agnieszką. Tak ogromnie chciałby jej powiedzieć, że zrozumiał swoje błędy już wcześniej, zanim jeszcze się dowiedział o jej wyjeździe. Że sam pojął, w jaką pułapkę dał się złapać i chciał z niej uciec. Do rodziny, do córeczki.
Dziś nie wahałby się poprosić Agnieszki o rękę i zorganizować skromnego wesela na miarę własnych możliwości, a nie wyobrażeń przyszłych teściów. Zaprowadziłby potem swoją żonę do skromnego, wynajętego zaledwie mieszkania, ale takiego, w którym czynsz płaciłby sam. To tam w atmosferze miłości przyszłoby na świat ich dziecko. Nie w luksusowym apartamencie należącym do teściów.
Gdyby dzisiaj mógł zacząć jeszcze raz, poszedłby do pracy, podejmując ją od zera, ale na własny rachunek. Nie bał się wysiłku i wciąż wierzył, że zdolnego, odważnego człowieka może on doprowadzić do spełnienia marzeń. Pod warunkiem jednak, że ten człowiek nie pozwoli się wkręcić w realizowanie cudzych. Ponieważ może mu już wtedy nie starczyć sił na własne.
Przypomniał sobie rozmowę z Zygmuntem Michalskim sprzed kilku lat. Przyszły teść marzył, by być najlepszym w tej części Krakowa, by od południa aż do wieczora w jego restauracji nie było jednego nawet wolnego stolika, a wielu dań nie dało się zjeść nigdzie indziej. Jakub pomógł mu zdobyć oba punkty tej listy. A potem został sam, przegrany i z pustymi rękami, a także poharatanym tęsknotą sercem.
Za błędy się płaci, a on czuł się winny. Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz. Od rana ciągle sprawdzał, czy nie ma żadnych nieodebranych połączeń. Ale Agnieszka nie dzwoniła. Najwyraźniej wciąż była obrażona.
Rozumiał to i starał się cierpliwie czekać, ale to naprawdę nie było łatwe. Zwłaszcza że nie miał żadnych pewnych wieści. Dokąd dokładnie pojechały? Na jak długo? Co z przedszkolem Martynki? Czy malutka się nie boi? A może Agnieszka naopowiadała jej jakichś złych rzeczy o tacie?
To by było najgorsze. Zranieni dorośli często nie mają dla dzieci żadnej litości. Ci sami, którzy przysięgają, że kochają je ponad wszystko, w sytuacji konfliktowej nie mają oporów, by wciągać je w swoją brudną grę. Nie podejrzewał Agnieszki o tak niskie pobudki, ale też nie mógł mieć pewności, co ona teraz zrobi, do czego jest zdolna.
Tak rozzłoszczonej jeszcze nigdy jej nie słyszał. Dotąd też nie zdecydowała się na tak radykalny krok. Dlatego, choć kosztowało go to bardzo wiele wysiłku, postanowił uszanować jej prośbę i nie wydzwaniać co chwilę. Miał zamiar zacisnąć zęby i poczekać przynajmniej do wieczora.
– Proszę. – Karolina wróciła z zaplecza i przyniosła tacę z kilkoma talerzykami. Była tam świeża jajecznica o idealnej konsystencji, posypana szczypiorkiem, pokrojone pomidorki koktajlowe lekko grillowane, tosty pełnoziarniste i duży kubek porządnej, dobrze zaparzonej kawy.
– To wygląda naprawdę apetycznie – pochwalił szczerze i z przyjemnością zasiadł do stołu. – Dziewczyna z takim talentem zasługuje na miano właścicielki restauracji. Proponuję zamianę organizacyjną. Niech kucharz siedzi przy oknie i się zamartwia, a ty gotuj. Szybko wyjdziesz z długów.
– Sądzisz, że miałabym szansę? – zapytała z nadzieją. Chyba bardzo jej potrzebowała.
– Nie wiem – odpowiedział uczciwie. – To zależy od twojego samozaparcia i pracowitości. Ale o ile się orientuję w branży, dłużnicy raczej nie będą chcieli twojego upadku, każdy woli odzyskać pieniądze. Powinni dać ci szansę.
Karolina już wiedziała, dlaczego tak otwarcie zaczęła rozmawiać z nieznajomym człowiekiem. Może czuła, że powie jej dokładnie to, co od rana chciała usłyszeć? Że jest nadzieja.
Nikt nie chciał jej tego dać. Malwina prychała pięknie umalowanymi ustami i namawiała do sprzedaży lokalu. Matka tylko wznosiła do nieba wdzięczne okrzyki, że wreszcie spełni się jej pragnienie. Tylko Janka, choć była dość pobieżnie wprowadzona w sprawę w ciągu kilku chwil w przedszkolnej szatni, uśmiechnęła się ciepło i obiecała trzymać kciuki. Ale ona nie znała się przecież na gastronomii. Nie mogła ocenić szans Karoliny. Strach było słuchać tej być może mocno naiwnej zachęty.
Rozum wołał wielkim głosem o opamiętanie. Podsuwał myśl, że sprzedanie restauracji to jedyne sensowne wyjście. Ale Karolina tak bardzo tego nie chciała. Rozglądała się wokół i rozpaczliwie szukała kogoś, kto mógłby jej pomóc.
Jakub niczego już więcej nie dodał. Posilał się w milczeniu.
– Dziękuję. Uratowałaś mi życie, nawet się nie domyślasz, do jakiego stopnia dosłownie – powiedział na koniec i położył banknot na stole.
– Na koszt firmy. – Karolina się uśmiechnęła.
– Proszę tego nie robić – zaprotestował. – To jedna z tych rzeczy, których się właśnie boleśnie nauczyłem. Na romantyczne gesty można sobie pozwolić, kiedy człowieka stać. A w normalnej sytuacji trzeba dbać o siebie. To na dobry początek, żeby długi zniknęły. – Dołożył jeszcze jeden banknot i pożegnał się.
Patrzyła za nim długo. Ale minuty mijały i dobry nastrój, w który ją wprowadził Jakub, prysł. Nie wytrzymał zestawienia z liczbami zapisanymi w notatkach. Musiała do nich wrócić. Dług był bardzo wysoki.
ROZDZIAŁ 12
Agnieszka stała na plaży. Patrzyła na ciągnące się aż po horyzont morze i nie mogła uwierzyć, że naprawdę tutaj jest. Rzeczywiście to zrobiła. Odważyła się. Ucieczka, która początkowo wydawała się składać z samych komplikacji, w praktyce okazała się zadziwiająco prosta. Wszystko szło gładko. Właśnie zostawiła Martynkę w nowym przedszkolu. Prywatna placówka była niewielka, a miła pani dyrektor zapewniała, że kadra bardzo indywidualnie podchodzi do każdego dziecka. Pomoże malutkiej zaaklimatyzować się w nowym miejscu.
Agnieszka ściskała telefon w dłoni, gotowa natychmiast wrócić po córeczkę, gdyby płakała albo nie chciała się bawić. Ale na razie nikt nie dzwonił, a pięć minut temu przesłano jej nawet zdjęcie Martynki bawiącej się na specjalnej macie interaktywnej, z której to przedszkole było szczególnie dumne. Najwyraźniej nie bez powodu. Dziewczynka wyglądała na zadowoloną. Uśmiechała się, a wokół niej bawiły się inne dzieci. Być może stała się już częścią grupy.
Morze szumiało. Kolejny majowy dzień był tak upalny, że miało się ochotę rozebrać do kostiumu i położyć na plaży. I to właśnie był jej plan na to piękne przedpołudnie. Od rana się przygotowywała. Rozłożyła zabrany z mieszkania ręcznik, szybko zdjęła bluzkę i spódnicę, po czym zrzuciła sandałki. Wybrała sobie miejsce z pięknym widokiem. Znalazła je bez trudu. O tej porze w dzień powszedni było jeszcze prawie zupełnie pusto.
Położyła się z przyjemnością na miękkim piasku.
Urodziła się bliżej gór. Zawsze zazdrościła tym, którzy mogą spontanicznie pójść na plażę i patrzeć sobie na morze. Miało dla niej wyjątkowe znaczenie. Było odległe i dlatego bardzo kusiło. Z rozkoszą wyciągnęła ciało. Zanurzyła bose stopy w ciepłym piasku.
To właśnie było życie. Prawdziwe. Nie wieczne czekanie na spóźniającego się ojca, na dokładnie takiego samego partnera. Niech teraz obaj spadają, martwią się, zachodzą w głowę. Dobrze im tak. Nie była pewna, na którego z nich jest bardziej zła. Obaj zlewali jej się w nieprzyjemną całość. Kiedyś została bardzo zraniona, jeszcze jako mała dziewczynka, ten żal wciąż żył w niej mocno i nie pozwalał o sobie zapomnieć.
Dlatego nie zamierzała odpuścić Jakubowi. Jeśli on myśli, że to tylko zwykła sprzeczka, która minie i emocje opadną, myli się. Agnieszka już kiedyś ten błąd popełniła. Dała szansę. Czekała całymi latami. Drugi raz nie miała zamiaru tego zrobić, tak cierpieć. Była teraz lepiej przygotowana i mądrzejsza. Być może w końcu pozwoli Jakubowi spotkać się z Martynką, głównie ze względu na dobro dziecka i tylko w przypadku, kiedy dziewczynka będzie tego bardzo pragnęła. Ale o niczym więcej nie ma mowy. Miłość do Jakuba całkowicie się wypaliła. Zniknęła. Nie został po niej nawet ślad.
Jeśli towarzyszyły jej jakieś emocje, kiedy o nim myślała, to była to wyłącznie złość. Może jeszcze żal. Rozczarowanie.
Przecież nie o to chodziło, żeby walczyć o restaurację, tylko o miłość. A Jakub dał się bez reszty wkręcić w działanie, którego Agnieszka nienawidziła najbardziej na świecie. W biznes, który ukradł jej ojca, zniszczył dzieciństwo, a właściwie zabrał także mamę. Niełatwo żyć obok kobiety, która się poddała, nie ma już na nic nadziei. Spędza czas, funkcjonuje, ale nie żyje naprawdę.
Tego właśnie Agnieszce brakowało. Prawdziwego życia. Oddechu pełną piersią. Tak jak teraz na plaży, w słońcu, z ciepłym piaskiem pod stopami. Bez fikcyjnego związku. Udawania, że dziecko ma ojca. Od dawna już go nie miało i może też lepiej mu będzie, jeśli sprawa stanie się jasna.
Trzeba powiedzieć sobie prawdę. Mogły liczyć tylko na siebie. Czasem taka jasność jest lepsza niż wieczne szarpanie się pomiędzy nadzieją a rozczarowaniem.
Czuła trochę niepokoju, ale niewiele. Więcej miała dobrych przeczuć. Mogła zacząć życie od nowa, na własnych warunkach. Poszukać pracy, funkcjonować samodzielnie. Całe życie, także dorosłe, utrzymywał ją ojciec. To była przynęta, na którą dała się złapać mama. W zamian za wygodę finansową zaczęła grać rolę żony, którą tak naprawdę od lat nie była. Zygmunt Michalski funkcjonował w stałym związku ze swoją restauracją. Nie było tam już miejsca dla nikogo więcej. Mama zgodziła się na ten wygodny układ. Czy była zadowolona ze swojej decyzji? Tego nikt nie wiedział, bo w rodzinie nie było zwyczaju rozmawiania o tak osobistych sprawach.
Dlatego Michalscy byli zaskoczeni decyzją córki, choć przecież kryzys rozwijał się od dawna i gdyby tylko byli trochę bardziej uważni, bez trudu by go rozpoznali. Gdyby im zależało na dobru dziecka, może nawet mogliby w porę pomóc. Ale tak się nie stało. Nic nie wiedzieli o swojej jedynaczce.
Agnieszka marzyła o prawdziwej miłości. Dlatego wybrała chłopaka spoza grona znajomych, takiego, który nie miał pojęcia, kim są Michalscy z Krakowa. Ale to nie pomogło, Jakub szybko się dowiedział. Ojciec wciągnął go w strefę swoich wpływów bez problemu i już nie oddał.
Agnieszka przymknęła oczy i wyrzuciła obu mężczyzn ze swoich myśli. Nowe życie zamierzała zacząć bez nich. Jej skóra chłonęła promienie słońca. Była blada niczym mąka ze średniowiecznego młyna.
ROZDZIAŁ 13
Karolina wróciła do domu po południu. Miała jeszcze godzinę, by odebrać Lenkę z przedszkola. Zamknęła restaurację i zwolniła pracowników wcześniej, by dać im czas konieczny na szukanie nowej pracy. Było jej ciężko. Nie wiedziała, którymi kłopotami martwić się w pierwszej kolejności, tak wiele ich się nagromadziło.
Kiedy zadzwonił telefon, podbiegła w stronę torebki, gnana głupią nadzieją, że może to Patryk. Wciąż się łudziła, że obudzi się ze złego snu i wszystko będzie jak dawniej. Że może istnieje jakieś wytłumaczenie koszmaru, w jaki nagle i bez ostrzeżenia została wrzucona. Przecież to było niemożliwe. Żyli spokojnie, mieli swoje problemy, ale wydawało się, że ich związek jest trwały, z tych, co na całe życie.
Dlaczego posypał się jak słaby mur i odsłonił jeszcze bardziej nędzne fundamenty?
Wyciągnęła aparat i odebrała. Dzwoniła Malwina.
– Jak się czujesz, kochana? – zapytała, po czym, jak to miała w zwyczaju, nie zrobiła pauzy na odpowiedź, lecz udzieliła jej sama: – Jeszcze pewnie czasem tęsknisz, ale już wiesz, że jesteś dzielna i samowystarczalna. Poradzisz sobie.
– W życiu nie chodzi o to, żeby być samowystarczalnym, ale szczęśliwym. – Karolina nie sądziła, by miała jakieś szanse przekonać przyjaciółkę, ale postanowiła chociaż spróbować.
– Nic się nie martw. Nad tym też popracujemy. Posprzątaj tylko swoje zaległe sprawy. Sprzedaj knajpę i możemy się zabrać za rozrywkę. Przygotuję ci świetny plan. Zobaczysz, na czym polega życie.
– Malwa, proszę cię, przestań. Wiesz, że ja tak nie potrafię. Poza tym nie chcę sprzedać restauracji.
– Bo zawsze byłaś zbyt romantyczna. Znam cię jak nikt na świecie. Przyjaźnimy się od pieluch. Zwykle mam rację, więc teraz też mi zaufaj.
To była prawda. Znały się od samego początku. Ich rodzice byli kiedyś sąsiadami. Wychowały się na jednym podwórku. Całymi dniami bawiły się w tej samej piaskownicy, potem siedziały w jednej ławce, wybrały to samo liceum i dopiero na studiach ich drogi nieco się rozeszły. Karolina wybrała florystykę, a jej przyjaciółka postawiła na karierę i zaczęła naukę na wydziale marketingu i zarządzania. Wciąż bardzo często się spotykały. Czasem codziennie.
I rzeczywiście Malwina była tą osobą, której Karolina najczęściej się zwierzała. Różniły się pod każdym względem, ale ponieważ znały się tak długo, dobrze się rozumiały. Kilka razy w życiu Karolina podjęła życiową decyzję, kierując się radą przyjaciółki. Zwykle potem okazywało się, że wybrała słuszną drogę. Malwina była pragmatyczna i twardo stąpała po ziemi. Umiała zobaczyć szansę nawet w przegranej i z każdych okoliczności stworzyć okazję do zmiany na lepsze.
A jednak teraz Karolina nie mogła tak po prostu jej zaufać. To był ten jeden jedyny raz, kiedy wszystko w niej wołało, by uczynić inaczej. Podjąć walkę. Nie poddawać się, póki jest choćby cień nadziei.
Na samą myśl, że miałaby złamać dane babci słowo, czuła dreszcze. Dręczyło ją przekonanie, że jeśli to zrobi, już nigdy nie zazna spokoju. Zawsze już będzie cofać się w pół kroku, rezygnować, przegrywać.
– Jeszcze nie wiem, co zrobię – powiedziała do przyjaciółki. – Na pewno nie mam teraz ochoty ani czasu na zabawę.
– Dobrze – odparła Malwina. – Rozumiem cię. Potrzebujesz czasu, by się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Ale uwierz mi, ona ma wiele plusów. Być singlem to fajna rzecz.
– Może. Ja nie zaprzeczam. Pewnie wielu się świetnie w tym stanie odnajduje i ja też będę musiała. Ale to nie jest mój świat.
– Szkoda, że tak się bronisz. Będzie ci tylko trudniej. Najgorzej, jeśli ktoś nie może się zdecydować. Jedną nogą jest sam, a drugą kogoś szuka, że się tak obrazowo wyrażę. Nigdy nie uzyska równowagi.
– To rzeczywiście było plastyczne porównanie – roześmiała się Karolina. – Ale nie martw się. Ja wbrew pozorom pozbyłam się złudzeń. Nie szukam nikogo. Nawet sobie wyobrazić tego nie potrafię, że mogłabym się z kimś umówić, że chciałby mnie dotknąć. Mowy nie ma. I proszę cię, nie składaj mi już więcej taki propozycji.
Malwina słyszała w jej głosie powagę. Wiedziała, kiedy żarty się kończą i nie należy przeciągać struny.
– Dobrze, kochana. O nic się nie martw. Będę czekać, aż zmienisz zdanie. Wbrew pozorom dobrze cię rozumiem. Ja też nie szukam faceta i nie wierzę w żadne związki. Rozejrzyj się wokół. Same rozwody, stres, kłótnie. Po co to komu?
Karolina westchnęła. Nie chciała tak myśleć, ale ciężko było zaprzeczyć. Wśród jej znajomych rozwiodła się już trzecia para. Może naprawdę dorosłość oznaczała nie tylko stratę niepotrzebnych złudzeń, lecz także umiejętność przyznania się do tego?
– Dam sobie radę sama – powiedziała, jak tysiące kobiet przed nią. – Mam dziecko i powód, by żyć. Będę najlepszą singielką, jaką widział świat – zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, powtórzyła wczorajsze słowa Malwiny. – Taką pozbawioną złudzeń. Mocno stojącą na dwóch nogach.
– Na mnie zawsze możesz liczyć. Jeśli nie chcesz iść dzisiaj na miasto, to może przyjadę do ciebie. Posiedzimy razem, pogadamy. Łatwiej ci będzie w towarzystwie podjąć ciężką decyzję o sprzedaży. Pomogę ci napisać ogłoszenie.
– Dziękuję – odparła Karolina bez chwili namysłu. – Dzisiaj spotykam się z mamą Mikołaja. Może jutro? Nie gniewaj się, ale strasznie słabo ogarniam teraz kalendarz. A założę się, że za chwilę pojawi się u mnie mama, żeby się upewnić, że zrobię to, na co ona ma ochotę.
– Karolka, słońce moje, nawet mama czasem ma rację. Co możesz innego wymyślić? Nauczysz się w tydzień prowadzenia restauracji? Bądź poważna. Masz dziecko, a własny biznes wymaga czasu.
– Wiem.
– Ale jakoś nie czuję, żebyś się ze mną zgadzała. Dlaczego?
– Bo coś mi mówi, że powinnam zrobić inaczej. Że od tego, czy się teraz poddam, zależy dalsze moje życie.
– Nie wierzę w takie rzeczy. Może w uczuciach takie podszepty serca się sprawdzają, ale uwierz mi, nie w finansach. Tu się liczy twardy rachunek. Opłaca się albo nie. Patryk się rzucił z motyką na słońce i widzisz sama, jak to się skończyło.
– Widzę.
– Co ty mi tak po jednym słowie odpowiadasz? Zwykle nie można się przy tobie do głosu dorwać. Nie baw się jak dziecko. Sprzedaj spadek i żyj spokojnie.
– Chciałabym.
– To zrób to. Jesteś jedyną osobą, która może podjąć tę decyzję.
– Jestem.
– Kończę tę rozmowę, bo ciężko z tobą gadać teraz. Ale przypomnij sobie. Czy ja ci choć raz w życiu źle poradziłam?
Karolina znała odpowiedź. Przez jej głowę błyskawicznie przemknęły wspomnienia. Pierwsze przepychanki w przedszkolnej grupie i wesoła rezolutna Malwinka, która zawsze umiała zdobyć przyjaciół i podzielić się nimi. Wiedziała, z kim warto się bawić i jak uciekać przed agresorami, których nie brakowało w państwowej placówce na dużym osiedlu. Potem szkolne lata. Miłości, klasówki i intrygi między koleżankami czasem godne świata politycznego pod względem przebiegłości i skomplikowanej konstrukcji. Malwina poruszała się w nich swobodnie. Zawsze umiała przejrzeć innych i ochronić najlepszą przyjaciółkę przed potencjalnym cierpieniem.
Od początku nie przepadała za Patrykiem. To był jeden z tych przypadków, kiedy Karolina podjęła decyzję sama. Oczywiście po to, by teraz ponieść jej przykre konsekwencje. Statystyki stały mocno po stronie Malwiny, a jednak opór wobec jej rady nie ustępował nawet na chwilę.
– Wiesz, że jesteś najlepsza, nie muszę ci tego mówić – powiedziała Karolina. – Pewnie zrobię, co mi wszyscy radzą. Ale to nie jest łatwe.
– Pamiętaj tylko, co jest ważne w razie kryzysu. Trzeba minimalizować straty. Czas działa na twoją niekorzyść.
– Wiem.
– Dobra, na razie. Ja się rozłączam. Zadzwonię jutro, może ci się słownik nieco poszerzy. Gdybyś jednak zdecydowała się spędzić wieczór lepiej niż w towarzystwie ponurych myśli, to dzwoń. Jestem do dyspozycji.
– Dzięki – pożegnała się Karolina. Odłożyła telefon. Było już późno. Napiła się jeszcze szybko wody i zaczęła zbierać do przedszkola. Dłonie jej drżały ze zdenerwowania. Starała się zachować spokój, ale nie szło jej dobrze. Ciągle chciało jej się płakać, a nawet nie miała warunków, by to porządnie zrobić.
Ledwo położyła dłoń na klamce, telefon znów się rozdzwonił. Mama. Nie wiedziała, czy powinna odbierać, zadecydował odruch. Nacisnęła zieloną ikonkę, zanim dobrze to przemyślała.
– Cześć, córeczko. – Usłyszała surowy głos, który nie do końca współgrał z treścią wypowiedzi. – Jak się czujesz?
– Dobrze. – To była również odruchowa odpowiedź.
– To świetnie. Może wpadłabyś do nas na kolację? Stęskniłam się za Lenką, a tobie też przyda się trochę odprężenia.
Karolina przez moment poczuła pokusę, by się zgodzić. Naprawdę czuła się zmęczona, wręcz znękana ostatnimi doświadczeniami. Chętnie położyłaby gdzieś głowę, przymknęła oczy i spróbowała choć na chwilę zapomnieć.
– Zaprosiłam znajomego adwokata. – Mama chciała chyba skusić córkę. – Pomoże ci napisać ogłoszenie o sprzedaży lokalu.
– Teraz rozumiem – zdenerwowała się Karolina. – Jest dodatkowy ukryty cel tej wizyty.
– Ale dlaczego od razu ukryty? – obraziła się pani Mazurowa. – Przecież jawnie mówię, o co mi chodzi. Nie wiem, dlaczego od razu tak się najeżasz, jeśli człowiek chce ci pomóc.
– Nie potrzebuję adwokata, żeby głupie ogłoszenie napisać.
– Ono jest bardzo poważne, a sprzedaż tak drogiego lokalu wymaga pomocy specjalisty, możesz być pewna. To stara kamienica, niejedna zawiłość może wyniknąć w trakcie. Dobrze od początku mieć wsparcie kogoś zaangażowanego i godnego zaufania… na dodatek przystojnego i samotnego – dodała konspiracyjnym szeptem.
Karolina poczuła, jak opadają jej ręce. Czy najbliżsi ludzie nie znali jej ani trochę? Sądzili, że na niczym jej nie zależy, byle tylko szybko rzucić się w wir zabawy albo nowej miłości? To naprawdę było ostatnie, czego teraz chciała i potrzebowała.
– Nie mogę dzisiaj – odparła stanowczo. – Umówiłam się z mamą Mikołaja. – Użyła tej samej wymówki, która się sprawdziła w przypadku Malwiny.
– Możesz odwołać. Fatygowałam poważnego fachowca, nie będę teraz przed nim oczami świecić.
– Mamo, przykro mi. Nie dam rady. Ale ty z pewnością sama świetnie sobie poradzisz. Możecie spać spokojnie. Zapewne się poddam już w najbliższym czasie. Dam ogłoszenie.
– Dobrze. Niech ci będzie. Tylko się nie denerwuj. Zapytam go o szczegóły. Może się umówicie w lepszym terminie. Teraz widzę, że jeszcze jesteś w słabej formie. To ci już nawet nie powiem, że w domu nikt nie jest zaskoczony. Ten Patryk od początku wydawał się nam wszystkim podejrzany.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Takie życie. Trzeba się łapać za porządnych mężczyzn. A do pracy też najlepiej iść uczciwej. Na normalną posadę. Jak ojciec, ja czy twoja siostra. Etat to jest spokój i bezpieczeństwo, a w biznesie loteria. Ty nigdy nie miałaś szczęścia do wygranych losów.
– Dziękuję – powtórzyła Karolina. – Muszę kończyć. Spieszę się do przedszkola.
– A właśnie – przypomniała sobie mama. – Masz już sukienkę dla Lenki na wesele? Bo jakby co, to jedna moja znajoma…
– Nie trzeba, mamo – przerwała jej Karolina. Nie chciała kolejnej pomocy z tajnym pakietem w tle. Może jakimś samotnym synem albo kuzynem tuż po rozwodzie.
– Jak chcesz. – Mamie wyraźnie nie spodobała się jej odpowiedź. – Mogłabyś też zadzwonić do siostry albo ją odwiedzić. Dziewczyna szykuje się do najważniejszego dnia w swoim życiu, powinnaś być stale przy niej.
– Wiem, mamo. – Karolina wypowiedziała te słowa z przykrością. Zdawała sobie sprawę, że matka ma rację. Chciała towarzyszyć siostrze. Wybierać z nią koronki na suknię, planować usadzenie gości i podziwiać diament w pierścionku. Kilka razy umówiła się na kolację i spędziła dobry czas w towarzystwie Ewy i jej narzeczonego. Ale kosztowało ją to wiele. Ślubna gorączka źle na nią działała, nawet wtedy, gdy Patryk był jeszcze obok i można było mieć nadzieję, że kiedyś dla niej też życie napisze jakąś piękną historię.
A od wczoraj stało się szczególnie trudne. Ewa jednak nie była niczemu winna. Karolina przecież naprawdę życzyła jej tylko dobrze.
– Zadzwonię do niej – obiecała. – Pogadam o wszystkim. Chcę tak samo jak wy, żeby ten dzień idealnie się udał. Obiecuję, że się poprawię. Poukładam trochę swoje sprawy i przyjadę na weekend. – Miała nadzieję, że udźwignie spełnienie tej obietnicy.
– Cieszę się. – Mamie poprawił się humor.
– Do zobaczenia. – Karolina się pożegnała, bo musiała się już spieszyć do przedszkola. Szybko włożyła buty i wyszła po Lenkę. Mała dzisiaj nie pytała jeszcze o tatę, ale Karolina wiedziała, że nadejście tego momentu jest nieuniknione. Dziewczynka była przyzwyczajona, że Patryk całymi dniami przesiaduje w pracy, nie wraca na noc i często nie ma go o poranku. Nie dziwiło jej to. W jej dziecięcym świecie pozbawionym porównania i innych doświadczeń była to norma. Ale w końcu zauważy, że tata nie wpada nawet na chwilę.
Prędzej czy później trzeba będzie ustalić jakieś nowe zasady życia. Lenka kochała swojego tatusia, a tymczasem Patryk, odkąd zabrał z mieszkania swoje ostatnie cenne buty, nie zapytał o dziecko ani razu. Nie zainteresował się, jak ono się czuje po scenie w galerii. Czy zadaje jakieś pytania? Czy rozumie, co się właściwie stało?
Ta obojętność bardzo bolała Karolinę. Własne cierpienie jest niczym wobec bólu, jaki się czuje, gdy trzeba patrzeć na krzywdę dziecka. A były podstawy do przypuszczeń, że zdrada Patryka to wstęp do jeszcze poważniejszych problemów w przyszłości. Nigdy nie był ojcem z wysokim stopniem zaangażowania, ale bawił się z córeczką, czasem zabierał na spacery, kupował jakieś drobne prezenty. Karolina liczyła na to, że kiedyś mocniej włączy się w życie Lenki. Są tacy mężczyźni, którzy lepiej dogadują się ze starszymi dziećmi.
Jednak czas, w którym pokładała tyle nadziei, nie przyniósł oczekiwanej poprawy. Za to wyjaśnił dobitnie, skąd się brał coraz większy dystans okazywany przez Patryka wobec rodziny. Mężczyzna prowadził podwójne życie.
Karolina musiała się zatrzymać. Łzy zasłoniły jej widok. Uczucie przykrości złapało ją za gardło i nie chciało puścić. Wszystko jej się nagle przypomniało, a cierpienie uderzyło z siłą większą niż za pierwszym razem, bo pozbawione już było niedowierzania oraz naiwnej nadziei, że oczy człowieka mylą.
Teraz stanęła przed twardymi faktami. Została zdradzona. Patryk ją oszukał. Nie tylko jeden raz, lecz przez długi czas. Kłamał bez mrugnięcia okiem.
Aż jej zadrżały ramiona z nagłego bólu. Musiała się szybko opanować. W pobliżu przedszkola pełno było znajomych rodziców. Nie chciała robić przedstawienia. A już najbardziej prowokować pytań.
Odwróciła się w stronę rosnącego przy chodniku żywopłotu i zaczerpnęła powietrza. Kilka razy. Potem usilnie próbowała myśleć o czymś innym. Ale to nie było łatwe.
– Cześć. – Głos z tyłu zaskoczył ją. Drgnęła. – Przepraszam – powiedziała mama Mikołaja. – Nie chciałam cię przestraszyć.
Karolina szybko otarła ostatnią łzę i uśmiechnęła się dzielnie, w taki charakterystyczny sposób, w jaki robią to skrzywdzone, ale silne kobiety.