355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krystyna Mirek » Obca w świecie singli » Текст книги (страница 7)
Obca w świecie singli
  • Текст добавлен: 24 августа 2020, 07:00

Текст книги "Obca w świecie singli"


Автор книги: Krystyna Mirek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 7 (всего у книги 17 страниц)

– Domyślam się, jak musi ci być ciężko – powiedziała ciepło Janka, kładąc jej dłoń na ramieniu. – O wszystkim wiem – wyjaśniła od razu. – Lenka mi opowiedziała, że spotkałyście w galerii tatusia, który całował jakąś brzydką panią.

– Naprawdę?! – Karolina się wystraszyła. – Boże! Biedne dziecko. Pewnie cały czas o tym myśli i przeżywa. Co jeszcze powiedziała?

– Niewiele więcej – odparła Janka spokojnie. – Ale domyśliłam się reszty. Bardzo mi przykro i ogromnie ci współczuję. Coś takiego może człowiekowi złamać serce.

Karolina spojrzała na nią z wdzięcznością. Miała wrażenie, że po raz pierwszy ktoś ją zrozumiał. Mama, siostra ani nawet najlepsza przyjaciółka nie umiały znaleźć dla niej odpowiednich słów. Każdy szybko pociesza, udziela rad, a nie daje prawa do cierpienia, które po tak ciężkim przejściu było przecież nieuniknione.

– Jak sobie radzisz? – zapytała Janka.

– Ledwo się trzymam – przyznała się Karolina, a łzy znów zaczęły płynąć. Kiedy wreszcie poczuła, że nie musi udawać dzielnej, nagle tama się przerwała.

– To naturalne. – Janka objęła ją delikatnie. – Chodź – zaproponowała. – Przejdziemy się kawałek po parku.

– Ale dzieci… – zaprotestowała Karolina.

– Poczekają. Na pewno bawią się razem. Do zamknięcia jeszcze godzina, spokojnie zdążymy.

– Zawsze odbierałam Lenkę o piętnastej.

– Więc tym bardziej nic się nie stanie, jeśli raz poczeka troszkę dłużej. Nie chciałabyś się uspokoić, zanim zabierzesz ją do domu?

– Pewnie tak.

Poszły razem do parku. Usiadły na ławce. Alejką spacerowało sporo osób. Staruszków, młodych mam i szczęśliwych z powodu zakończenia lekcji uczniów. Patrzyły sobie spokojnie na spacerujących. Ptaki śpiewały, a zieleń majowych liści koiła wzrok. Karolina milczała, a Janka nie pytała o nic. A jednak porozumienie między nimi było pełne. Bo też co tu było tak naprawdę do wyjaśniania. Dramat stary jak ludzkie uczucia. Odwieczny. Ktoś zaufał, oddał całe swoje serce, a druga strona przyszła tylko na chwilę, spróbować, popatrzeć, bez zobowiązań, a co najważniejsze – bez prawdziwej miłości. Ta bowiem nie znika, kiedy pojawiają się pierwsze wyzwania, lecz właśnie wtedy się umacnia.

Długo trwało, zanim Karolina poczuła, że przestaje się trząść. Wokół świeciło słońce, było ciepło, a ona drżała jak na mrozie. W pewnym momencie zaczęła opowiadać. Wszystko. Ze szczegółami. Co się czuje, gdy nagle, idąc spokojnie z dzieckiem na zakupy, widzisz, jak mężczyzna, którego kochasz, przytula inną. Do jakiego stopnia może to zachwiać życiem. Wywrócić je do góry nogami. Sprawić, że nie wiesz już, co jest prawdą, na co możesz w życiu jeszcze liczyć.

– Już go nie kocham, to oczywiste – powiedziała. – Ale wciąż za nim tęsknię.

– Rozumiem cię.

Po tych dość wyczerpujących wyznaniach Karolina znowu długo milczała. Dochodziła do siebie. Ale ta chwila spędzona z Janką bardzo wiele dla niej znaczyła.

– Na dodatek muszę sprzedać spadek po babci – pożaliła się. – A obiecałam, że nigdy tego nie zrobię. Na samą myśl wszystkiego mi się odechciewa.

– Może powinnaś spróbować. – Janka spojrzała na nią ciepło. Jakimś tajemniczym sposobem to pomagało. Karolina z każdą chwilą czuła się lepiej. Przestała się trząść.

– Nie ma szans – powiedziała ze smutkiem. – Wszyscy mają rację. To mi się nie uda. Nie mogę być naiwna jak Patryk. On też się porwał z wielkim entuzjazmem, choć wszyscy mu mówili, że nie da rady. No i sama wiesz, jak wyszło. Ze mną będzie to samo.

Janka pogłaskała ją po plecach, a potem się wyprostowała.

– Nie mów tak – powiedziała stanowczo. – Wszyscy nigdy nie mają racji. To zasada, która się sprawdza. Gdzieś musi być luka. Zawsze tak było w historii, że kiedy masy szły w jedną stronę, samotny wojownik wędrował w drugą i to on znajdował skarb.

– Dziękuję. – Karolina uśmiechnęła się wreszcie. – To piękna opowieść.

– Wciąż aktualna. Daj sobie chociaż szansę. W przeciwnym razie zawsze będziesz mieć do siebie żal.

– Naprawdę sądzisz, że powinnam do tego stopnia zaryzykować? Mam dziecko i długi. To złe połączenie. Patrykowi się nie udało…

– A jakie to ma znaczenie? On jest kimś innym.

– W życiu nie prowadziłam restauracji.

– To się nauczysz. W każdym biznesie liczy się to samo. Inteligencja, pracowitość, fachowość, urok osobisty. Dasz radę.

Karolina westchnęła, po czym też się wyprostowała. Czasem tak to jest, że człowiek, choć sprawia wrażenie bardzo niepewnego, gdzieś w głębi serca doskonale wie, czego chce, tylko boi się nawet sam przed sobą przyznać. Chodzi i prosi o radę tak długo, aż ktoś powie mu to, co od początku chciał usłyszeć.

– Dziękuję ci – powiedziała i wstała z ławki. – Idziemy po dzieci. Dzisiaj bawią się u mnie. Ty odpocznij. I trzymaj za mnie kciuki. Od jutra zamierzam spróbować. Masz rację. Nawet jeśli nie się nie uda, to przynajmniej nie będę żałować, że nie dałam sobie szansy. Zastanawiać się, co by było, gdyby…

– Trzymam. – Janka pokazała zaciśnięte dłonie. – Mam przeczucie, że będzie dobrze.

Ruszyły razem w stronę przedszkola. Dzieci pewnie już się niecierpliwiły.

ROZDZIAŁ 14

Minął tydzień, a Agnieszka nadal nie dawała znaku życia. Zygmunt Michalski zaczął się naprawdę niepokoić. Początkowo sądził, że to drobna sprzeczka między zakochanymi. Córka trzaśnie drzwiami, trochę pokrzyczy, a potem wszystko wróci do normy. W jego relacjach małżeńskich obowiązywał taki właśnie schemat. Żona się skarżyła, ale wystarczyło przeczekać i sprawy domowe wracały na swoje miejsca. W pewnym momencie spory znikły zupełnie i Zygmunt bez przeszkód mógł się poświęcać pracy.

Z Agnieszką było inaczej. Nie kontaktowała się z rodzicami. Kiedy do niej dzwonił, nie odbierała, tylko przysyłała esemesa, że jest bezpieczna i wszystko w porządku. Ale przecież nie o to mu chodziło. Chciał porozmawiać z córką, dowiedzieć się, co robi, kiedy zamierza wrócić. A przede wszystkim co z wnuczką. Jak się miewa Martynka? Czy tęskni za dziadkiem?

Nie od razu poczuł, co to znaczy, że obu dziewczyn już nie ma na wyciągnięcie ręki. Początkowo wszystko zdawało się wyglądać jak zawsze. Zygmunt pracował od świtu, przyjmował niekończącą się falę klientów, zamawiał towar, sprawdzał jakość wydawanych potraw i dbał o dobre samopoczucie gości. Wstawał o brzasku i kładł się późno. Nie miał wiele czasu na myślenie. Zwłaszcza że nieobecność Jakuba spowodowała w firmie spory zamęt. Nikt się chyba nie spodziewał, że tak trudno będzie go zastąpić.

Szybko wyszło na jaw, że ilość czynności wykonywanych codziennie przez Jakuba jest zbyt duża, by ją mógł przejąć jeden człowiek. Zygmunt nie chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą. Że nie zauważył, jak ważną osobą stał się niedoszły zięć. Z jakim oddaniem i pasją chłopak angażował się w sprawy restauracji. Dlatego Michalski bez mrugnięcia okiem brał teraz na siebie jego pracę. Byle tylko nie dopuścić do przestojów, zataić przed otoczeniem, że popełnił błąd, nie doceniając Jakuba. Ostatnio nawet obierał ziemniaki, jakby znów był na początku kariery, a nie u jej szczytu. Był gotów wykonać każde zajęcie, byle tylko nie wyszło na jaw, jak bardzo się pomylił.

Zasuwanie od rana do nocy nie było dla niego niczym nowym. Mimo swojego wieku wciąż miał dużo sił i wytrenowany do wysiłku organizm. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, mógł nawet myć toalety. Najważniejsze wciąż było dobro restauracji. A ona działała w miarę sprawnie. Cieszył się tym jak zawsze. Ale stopniowo w jego działania zaczął wkradać się smutek. Nie był zbyt oddanym ojcem, często dawał sobie długie urlopy od spraw domowych, zasłaniając się obowiązkami, ale zawsze miał świadomość, że w każdej chwili może zrobić krótki wypad do pięknego apartamentu z widokiem na Wisłę, a tam czekać będzie stęskniona Agnieszka. A od pięciu lat także jego największy skarb. Wnuczka.

Jej zaplecione rączki na jego szyi były najpiękniejszą pieszczotą, jaka go w życiu spotkała. Uśmiech nagrodą za wszystkie starania. Uważał się za bardzo dobrego dziadka. Od urodzenia wnuczki zasypywał ją najdroższymi prezentami. Wobec córki też potrafił być hojny.

Nie liczył czasu, jaki im poświęcał. Wydawało mu się, że często je odwiedza. Jeśli marudziły, składał to na karb kobiecych humorów, które mężczyźni muszą znosić z godnością, bo nie ma na nie sposobu. Sprawa jednak okazała się o wiele poważniejsza.

Wyglądało na to, że córka naprawdę poczuła się zraniona. I choć Zygmunt codziennie tłumaczył sobie, że to na pewno tylko chwilowy kaprys, niewart, by się zamartwiać, czuł się coraz gorzej. Najpierw pojawiła się tęsknota. A zaraz potem wyrzuty sumienia.

Zwyczajem starszych ludzi zaczął przesiadywać wieczorami i, patrząc w jeden punkt, zastanawiać się nad sobą. Wspominać. Wcześniej tego nie robił. Czuł się młodo. W pełni rozkwitu kariery zawodowej. Ucieczka Agnieszki zatrzymała go w pędzie. Nie od razu się to stało. To było jak powolne wciskanie hamulca. Zygmunt stopniowo zwalniał.

Zaczął tracić ochotę na spotkania z klientami. Wydawało mu się, że wszyscy są tacy sami. To samo mówią, jedzą, myślą. Przestał go cieszyć dobry utarg pod wieczór, pochwały gości, ruch w interesie. Budził się rano i długo leżał w łóżku. Nie czuł upływającego czasu. Myślał o swoim życiu. Co się udało, a co przegrał. Ta druga część była dziwnie dłuższa.

Chciał porozmawiać o tym z żoną. Ale ona, choć znajdowała się obok, w tym samym domu, była jakby nieobecna. Nie ciekawiły jej problemy męża. Nawet nie udawała, że ma dla niego czas, że chce posłuchać, co go boli i przejmuje. Nie miał odwagi zapytać dlaczego. Wiedział, że to małżeństwo dawno przestało istnieć. Zgodził się na taki stan wiele lat temu, bo wydawał się wygodny. A teraz przyszło mu ponieść tego konsekwencje.

Przełknął ślinę. Była zaskakująco gorzka. Jak wnioski, do których doszedł.

W jego życiu liczyły się trzy kobiety. To dla nich pracował, starał się, osiągał sukces. A jednak po wielu latach wyglądało na to, że żadna nie chce mieć z nim nic wspólnego.

Jak to odkręcić? – zachodził w głowę, zastanawiał się. Ale nie umiał znaleźć dobrego sposobu.

ROZDZIAŁ 15

Jakub wracał z Gdańska ostatnim pociągiem. Patrzył w okno, ale gdyby go zapytać, co dokładnie się tam znajduje, pewnie by nie umiał udzielić odpowiedzi. Niczego nie widział. Był cały w swoim wewnętrznym świecie. Próbował się otrząsnąć z szoku, ale słabo mu szło.

Wydawało mu się, że postąpił słusznie. Nie mógł przecież siedzieć jak ofiara i czekać na rozwój wydarzeń. Musiał podjąć jakieś działania. Dał Agnieszce dość czasu, by ochłonęła. Ale nic się nie zmieniało. Wciąż do niego nie dzwoniła, nie chciała mu powiedzieć, gdzie teraz mieszka, co się dzieje z Martynką ani pozwolić mu na spotkanie z córką.

Wziął więc sprawy w swoje ręce. Nie było to łatwe, ale odnalazł Agnieszkę. Umówił się z nią na spotkanie. Wsiadł w pociąg, dojechał nad morze, ale nie zobaczył nawet kropli słonej wody. Nie miał na to czasu ani ochoty. Sprawy nie potoczyły się po jego myśli.

Wprawdzie dotarł do Agnieszki, podała mu adres, co wydawało się wielkim sukcesem, i nawet został wpuszczony za drzwi. Cieszył się jak dziecko. Sądził, że właśnie pokonał największą przeszkodę na drodze do zgody. Wystarczy, że stanie z nią twarzą w twarz i wtedy wszystko sobie wyjaśnią – planował sobie optymistycznie przez całą drogę.

Ale tak się nie stało. W progu przywitała go kobieta, jakiej nie znał. Zimna, twarda i dość cyniczna. Powtórzyła to samo, co przez telefon, patrząc mu prosto w oczy z całą pewnością i przekonaniem. Nie życzy sobie, żeby ją nachodził. Jeśli nie spełni jej prośby, spotkają się w sądzie.

Zamarł. Rozumiał jej rozżalenie, ale nie mógł pojąć okrucieństwa. Nie był przecież jedyną osobą odpowiedzialną za kryzys w tym związku, choć zdawał sobie sprawę z popełnionych błędów. Ale zakazywanie mu bez powodu kontaktu z dzieckiem nie mieściło się w głowie. Nawet nie zobaczył Martynki, nie dowiedział się, do którego chodzi przedszkola. Położył upominek dla córeczki na podłodze i odszedł jak struty.

Kończyła mu się cierpliwość. Dał Agnieszce czas na nabranie dystansu do wspólnych spraw, ale najwyraźniej z niego nie skorzystała. Pracował zbyt wiele, to prawda, ale nie zasłużył, by go traktować jak przestępcę, któremu należy ograniczyć możliwość widzenia się z własnym dzieckiem.

Nie wiedział jednak, co jeszcze mógłby zrobić. Próby podjęcia rozmowy kończyły się źle. Nawet nie kłótnią, lecz zderzeniem z zimną ścianą. Do Agnieszki nie docierały żadne argumenty. A kiedy Jakub się denerwował, ona włączała kamerę w telefonie i zaczynała go nagrywać. To był jakiś niewiarygodny obłęd. Taka pojedyncza scena, wyrwana zupełnie z kontekstu, rzeczywiście mogłaby w sądzie zrobić wrażenie. Nikt nie wygląda korzystnie, kiedy się piekli i wścieka, choćby jego powody były słuszne.

Takie nagranie mogło pokazać Jakuba jako człowieka, który nie panuje nad własnymi emocjami. A przecież z natury był bardzo spokojny, kochał swoje dziecko. Agnieszka doskonale o tym wiedziała. Wobec Martynki często zachowywał się w sposób bardziej wyrozumiały i łagodniejszy niż jej mama, którą zawsze wyprowadzała z równowagi konieczność powtarzania niektórych próśb po kilka razy.

A jednak mimo wrodzonego spokojnego usposobienia z wielkim trudem opanował się wtedy w mieszkaniu. Był naprawdę wściekły. Jechał całą noc. Miał nadzieję zakończyć spór, był gotów iść na ustępstwa, przeprosić, zacząć wszystko od nowa, lepiej. Ale nie dostał nawet szansy, by o tym powiedzieć. Agnieszka go skreśliła z wyrachowaniem, o które jej nie podejrzewał.

Trząsł się wewnętrznie, ale wyszedł z jej mieszkania, nie pozwalając, by doszło do sceny, która dałaby argument w ewentualnym sporze. Wrócił na dworzec kolejowy. Wiedział, że nie może teraz działać pod wpływem impulsu. Kobieta, którą kochał, stała się jego największym wrogiem. Nie do końca rozumiał dlaczego. Nawet jeśli policzył wszystkie swoje winy, spędzone w restauracji wieczory i noce, zapomniane urodziny, nie wydawało mu się, by wobec skruchy i gotowości poprawy nie zasługiwał choćby na to, by go wysłuchać. A już z pewnością spędzić jedną chwilę z Martynką. Ona przecież nie miała nic wspólnego z konfliktem między rodzicami. Na pewno tęskniła za tatą i nie rozumiała, dlaczego nie odzywa się do niej tak długo.

A jednak Agnieszka nie chciała o niczym słyszeć. Karała Jakuba jak za przestępstwo najcięższej kategorii. Groziła policją, założeniem Niebieskiej Karty. To był jakiś absurd. Zupełnie nie umiał tego zrozumieć.

W pociągu też nie odnalazł spokoju. W tym samym przedziale podróżowały dzieci. Chłopiec i dziewczynka w wieku Martynki. Kręciły się na siedzeniach, rozmawiały, śmiały się i przytulały do rodziców. Nie mógł na to patrzeć. Ten widok wywoływał w nim koszmarne wyrzuty sumienia, żal i rwącą serce tęsknotę. W pewnym momencie musiał wyjść na korytarz. Stanął przy oknie i odruchowo poklepał się po kieszeniach. Miał ochotę zapalić, choć rzucił nałóg wiele lat temu. Kiedy Agnieszka zaszła w ciążę. Żeby nie szkodzić dziecku.

Zatęsknił za jakimś wspomagaczem, który pomógłby mu uspokoić nerwy. Na szczęście nie miał dostępu do papierosów, bo po pierwsze w pociągu nie można było palić, a po drugie czuł, że jeśli raz się złamie, znowu będzie chodził od rana do wieczora w oparach dymu.

Co robić? – zastanawiał się. Zupełnie nie był przygotowany na taki rozwój sytuacji. Czy szukać adwokata? Wynająć detektywa? Szukać Martynki na własną rękę? Czatować pod przedszkolem, skradać się do własnego dziecka?

Nie mógł uwierzyć, że naprawdę do tego doszło. Czy rzeczywiście zasłużył aż na tak daleko idącą niechęć? Wiedział tylko jedno. Nie wolno mu sprowokować Agnieszki. Rozwścieczona była zdolna do czynów, o jakie nigdy wcześniej jej nie podejrzewał.

Musiał zachować spokój za wszelką cenę i mieć nadzieję, że czas okaże się jego sprzymierzeńcem. Agnieszka zrozumie swój błąd.

Wrócił na swoje miejsce w przedziale. Usiadł i oparł dłonie na stoliczku. Schował twarz. Tęsknił za córką. Nie umiał zbyt dobrze wyrażać swoich uczuć, jak wielu mężczyzn, ale to nie oznacza, że ich nie miał. Targały nim mocno. Wyznawał je w takim języku, jaki był dla niego dostępny. Przez pracę. Miał silnie zakodowaną potrzebę utrzymania swojej rodziny. Pracował tak długo, bo chciał wołać wielkim głosem. Kocham was. Bardzo. Ponad wszystko. Ponad odpoczynek, zdrowie, sen, jedzenie, wolność.

Ale nie został zrozumiany. Męskie przesłanie jego ukochana kobieta odebrała dokładnie odwrotnie. Uznała, że zaangażowanie w pracę jest dowodem braku miłości. Nie miał do niej o to żalu. Czasem naprawdę ludzie pochodzą z innych planet, nawet jeśli są tej samej płci. Niełatwo pojąć, co chce nam przekazać istota z obcej galaktyki. Ale przecież on zrozumiał swój błąd. Chciał się poprawić, natychmiast zmienić. Wielu facetów codziennie słyszy, że ich droga jest zła, ale upierają się trwać na niej. On był gotowy się poprawić i to zaraz. A jednak nie dostał szansy.

Kilka godzin później wysiadł na dworcu w Krakowie. Nie czuł się ani trochę mądrzejszy niż przed tymi rozmyślaniami. Ciągnął za sobą ciężką walizkę. Spakował wszystkie swoje rzeczy, bo liczył, że zostanie na dłużej. Na stałe. Był gotów przeprowadzić się i zacząć od nowa. Ale jedno ironiczne spojrzenie Agnieszki na jego solidny bagaż szybko go pozbawiło złudzeń. Wyśmiała jego plany.

Teraz stanął na peronie i nie miał pojęcia, w którą stronę się skierować. Do dawnego mieszkania nie miał już powrotu nie tylko dlatego, że Michalscy wyrzucili go za drzwi. Raz popełnił błąd, nadmiernie się od nich uzależniając, ale drugi już nie zamierzał na to pozwolić. Wiedział, że nigdy nie przekroczy progu luksusowego apartamentu. To był etap życia zakończony na dobre.

Ostatnie dni spędził w tanim motelu, traktując ten pobyt jako sytuację przejściową. Liczył, że wkrótce pogodzą się z Agnieszką. Wyglądało jednak na to, że zanosi się na dłuższą przeprawę. Musiał znaleźć sobie jakieś nowe miejsce.

Na początek ruszył za tłumem wysiadającym z pociągu i zjechał ruchomymi schodami, by dać się pociągnąć fali pasażerów zmierzających w stronę galerii. Chwilę później znalazł się w zatłoczonej alejce i stanął zdezorientowany.

Dopiero teraz poczuł, co się naprawdę stało. Opadł pierwszy stres i minęło okropne zmęczenie, które do tej pory odbierało mu zdolność trafnego rozumowania.

Został sam. Jego rodzina się rozpadła, stracił kontakt z córeczką. Nie miał już także pracy ani zbyt wielu oszczędności. Harował w restauracji na jej sukces, który miał być wspólny. Dla dobra marki. Jako przyszły właściciel. Nie zabezpieczył formalnie swoich praw. Wobec hojności przyszłego teścia, który obiecywał oddać mu wszystko, nie miał odwagi o nic więcej poprosić.

Ruszył w tamtą stronę automatycznie. Ciągnął swoją walizkę przejściem podziemnym, ulicą Floriańską, przez cały rynek aż pod wawelskie wzgórze. Kiedy tam dotarł, przystanął i rozpiął koszulę. Zgrzał się. To był kawałek drogi, a on narzucił sobie mocne tempo.

Stanął pod restauracją, której poświęcił tyle czasu, pozbawiony wszelkich praw do owoców swojej pracy. Podatek od naiwności i nadmiernego idealizmu bywa czasem wysoki. Jakub właśnie go płacił.

Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Gdzie rozpocząć budowanie życia od podstaw? Skłaniał się raczej ku przeprowadzce do Gdańska. By być bliżej córki. Mieć większą szansę choćby na przypadkowe spotkanie. Pluł sobie w brodę, że w ogóle wsiadł do tego pociągu i wrócił do Krakowa. Po co? Nic go przecież już tutaj nie trzymało. Ale w sytuacji silnego stresu zadziałały odruchy. Przyjechał do domu, by sobie uświadomić, że już go nie ma.

Restauracja U Michalskich świeciła wszystkimi światłami. Musiał być duży ruch. Jakub stał kilkanaście metrów dalej i wpatrywał się w okna. Rozpoznawał kelnerów i domyślał się, jakie podają dania. Prawie czuł ich zapach. Mógłby udekorować talerz z zamkniętymi oczami i wszystko byłoby na swoim miejscu. Z pamięci odtwarzał każdy ruch. Krojenie składników, szum wody płuczącej warzywa, stukot misek, nacisk noża zawsze na to samo miejsce dłoni. Ucieranie masy do ciastek, słodki zapach pianki owocowej i czekolady. Pośpiech, gorąco, gwary rozmów i stukot drzwiczek, przez które wynoszono potrawy na salę. Do innego świata, gdzie grała delikatna muzyka, a kelnerzy poruszali się powoli i z gracją.

To było jego życie. Dawne.

Był kucharzem z talentem i pasją. Ogromnie zaangażowanym w swoją pracę. I paradoksalnie właśnie to doprowadziło go do katastrofy. Starał się za bardzo.

W walizce, która stała teraz oparta o jego kolano, znajdowały się wszystkie ukochane przybory kuchenne. Wysłużony nóż, ulubiona tarka, stary fartuch i zeszyt z zagiętymi rogami, o kartkach poplamionych, pochlapanych, miejscami przezroczystych od tłuszczu. Znajdowały się tam najcenniejsze przepisy. Na początku te wyniesione z rodzinnego domu, przekazywane z matki na córkę, aż wreszcie w ręce pierwszego syna, który odnalazł w sobie pasję kulinarną. Potem te ze szkoły, następnie z internetu, a na koniec własne, autorskie.

Były dobre. Wiedział o tym. Zygmunt Michalski nie dałby się nabrać na byle co. Tak doświadczonego kucharza nie można oszukać. A on prawdziwie zachwycił się propozycjami młodego chłopaka, którego jego córka przyprowadziła do domu. Był to jednak podziw bardzo egoistyczny. Nastawiony wyłącznie na zysk jednej strony.

Jakub poczuł wściekłość. Michalski zniszczył jego marzenia, czyste młodzieńcze przekonanie, że praca to piękna sprawa, że talent prowadzi do spełnienia. Ostatnie lata pokazały mu, że o wiele prościej być cynicznym, wyrachowanym i nie zważać na nic.

Michalski wygrał. Pozostał w swojej restauracji, zgarnął wszystko, na co razem pracowali, i teraz był tam, w środku. A Jakub stał na chodniku jak wyrzutek, pozbawiony pracy, dachu nad głową i jakiegokolwiek pojęcia, co powinien teraz zrobić. Miał ochotę pokazać Michalskiemu, gdzie jego miejsce, pokonać w wielkim stylu rodem z amerykańskiego serialu. Otworzyć nową restaurację i zakasować człowieka, który odebrał mu tak wiele.

Ale to była Polska. Tu się nie da z minuty na minutę zacząć od zera. Twarde realia pokonują czasem człowieka szybciej, niż kręci się jeden odcinek rzeczonego amerykańskiego serialu o sukcesie.

Jakub zacisnął dłonie. Jak miał pokazać swoim ukochanym kobietom, że to one są dla niego najważniejsze? Był teraz gotów na każde poświęcenie. W tym także, by zrezygnować z zawodu. Rzucić tym wszystkim, choćby tylko po to, by udowodnić Agnieszce, że naprawdę chce zacząć od początku.

Odwrócił się powoli od swojego dawnego życia. Zrobił kilka kroków. To było niewiarygodnie dziwne uczucie: nie mieć dokąd pójść. Bez terminów, naglących zadań, pośpiechu, obowiązków. Ale też bez własnego miejsca na ziemi, dachu nad głową, bliskich.

Nie mógł nawet zadzwonić do rodzinnego domu. Na samą myśl, że miałby się przyznać do takiej przegranej, robiło mu się niedobrze. Mama była z niego tak bardzo dumna. Opowiadała każdej ciotce o jego wspaniałej pracy w pięknej restauracji, o tym, że niedługo stanie się jej właścicielem. Uwielbiała Martynkę i tylko za Agnieszką niespecjalnie przepadała, choć starała się to ukrywać, jak tylko mogła. Składał ten fakt na karb odwiecznego konfliktu na linii synowa – teściowa. Ale może było w tym coś więcej? Może mama od początku wiedziała to, o czym on przekonał się dopiero teraz. Że Agnieszka ma także swoją mroczną stronę. Jakiś nigdy niewypowiedziany potężny żal? Potrafi być okrutna i bardzo twarda. A jej miłość może się skończyć szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa?

Przeszedł jeszcze bez celu kawałek i wyciągnął telefon. Należało poszukać jakiegoś noclegu. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się przed lokalem, w którym smutna, miła dziewczyna poczęstowała go jajecznicą. Spojrzał z ciekawością w okno, ale stolik w najładniejszym miejscu tym razem był pusty. W oddali widać było portret babci. Zaciekawił się, co słychać. Czy dziewczyna się poddała? Sprzeda swój spadek? Zamknie restaurację?

Wszedł do środka. Nic się tutaj nie zmieniło. Nadal pachniało niezbyt apetycznie, a na pustych stolikach osadzały się drobinki kurzu wyraźnie widoczne pod światło.

– Dobry wieczór – powiedział.

Na te słowa z zaplecza wyskoczyła Karolina jednym susem niczym tost z opiekacza.

– O! – ucieszyła się. – Mamy nawet stałego klienta. Witam serdecznie. – Uśmiechnęła się, ale nie było w tym powitaniu prawdziwej radości, raczej wisielczy humor. Jakub domyślił się bez trudu, że sprawy nie mają się dobrze.

– Przyszedłem na kolację – powiedział i z ulgą postawił walizkę pod ścianą. – Może być nawet jajecznica. Szczerze powiedziawszy, znowu mi wszystko jedno.

– Dlatego jest pan moim jedynym stałym gościem. – Uśmiechnęła się tym razem szczerze. – Nasze aktualne sytuacje życiowe idealnie się synchronizują. Ja też jestem w dołku.

– Jest aż tak źle? – zapytał. On sam osiągał właśnie rekordowo najniższe poziomy pod każdym względem. Nie życzył tej miłej dziewczynie nawet części takich kłopotów.

– Tak – powiedziała z westchnieniem i usiadła. – Właściwie to już nie działamy. Jest otwarte, bo na myśl, że miałabym tu siedzieć sama w zamkniętym pomieszczeniu, dopada mnie klaustrofobia. Czasem ktoś wpadnie na kawę i mogę poudawać przed samą sobą, że coś robię, walczę. Ale prawda jest taka, że już przegrałam. Właśnie trwa końcowe odliczanie.

Jakub pokiwał głową.

– Ale kolację dostaniesz. – Karolina się zerwała.

– Kucharz mi przygotuje? – zapytał. Kompetencje zawodowe tego kolegi po fachu skrycie go fascynowały. Nie miał pojęcia, jak można latami pracować w branży, do tego stopnia nie mając kwalifikacji.

– Nie. Jego już nie ma – odparła Karolina. – Trzy zaległe pensje to i tak bardzo dużo. Nie chciałam do tego dokładać ani jednego dnia, za który nie będę mogła zapłacić.

– A kelnerka?

– Sama się zwolniła – westchnęła Karolina. – Znalazła coś lepszego. Dziwię się, że tak długo tu wytrzymała, ofert pełno na każdej ulicy. Słyszałam, że robiła to wyłącznie dla szefa. Cokolwiek to znaczy – dodała smutno.

– Co masz na kolację? – zapytał, żeby ją choć na chwilę odciągnąć od ponurych rozważań. Czuł, że jej sytuacja może być rzeczywiście równie zawiła i pokręcona jak jego własna.

– Możesz pójść do Michalskich – zastrzegła się od razu. – To naprzeciwko. – Wskazała dłonią doskonale znane mu miejsce. – Uczciwie ci mówię, że zjesz tam sto razy lepiej niż u mnie. A ceny też mają tam całkiem przyzwoite. Ponoć gotuje tam jeden z najzdolniejszych kucharzy w Krakowie.

– Słyszałaś o nim? – Jakub mimo woli poczuł dreszczyk emocji i palącą ciekawość.

– Tutaj chyba każdy słyszał. Wiesz, to trochę taka historia, w którą trudno uwierzyć. Młody chłopak, bardzo zdolny, przyjechał do Krakowa z pustymi rękami. Zakochał się w córce właściciela i zrobił u Michalskich prawdziwą rewolucję. Opracował nowe wspaniałe menu i niedługo przejmie restaurację. Dobrze wiedzieć, że takie rzeczy naprawdę przydarzają się ludziom. Że świat nie jest tylko beznadziejnym miejscem, które bardzo surowo karze za naiwność, za zaufanie… za miłość… – dodała ciszej.

Co miał jej powiedzieć? Że ta bajkowa opowieść o jednym sprawiedliwym nagrodzonym za swoją pracowitość i talent jest również fikcją? Że ten rzekomo bardzo uzdolniony młody człowiek właśnie siedzi przed nią zrezygnowany i z poczuciem całkowitej przegranej?

– Pomogę – powiedział. – Zróbmy razem tę kolację. Proszę się nie bać. Znam się trochę na gastronomii.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– I wybrał pan to miejsce, by zjeść? – Wyraźnie nisko oceniła jego zawodowe kompetencje.

– Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Jakub – przypomniał się. – Byłem ciekawy, co tu słychać. A czasu mam tak dużo, jak jeszcze chyba nigdy dotąd. Mogę zjeść, gdzie chcę, a nogi same mnie poniosły w to właśnie miejsce.

Uśmiechnęła się.

– W takim razie zapraszam na zaplecze. Zrobimy sobie kanapki.

W głowie świdrował jej głos mamy, jeszcze z czasów szkolnych, z wciąż aktualnym ostrzeżeniem, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi, zapraszać ich do domu, a tym bardziej na zaplecze restauracji, kiedy jest się samemu w lokalu. Ale Karolina czuła całą sobą, że jest bezpieczna. Czy mogła jednak jeszcze zaufać swoim osądom, skoro już raz tak okrutnie się pomyliła?

Nie było czasu na dalsze rozmyślania. Jakub śmiało wszedł na zaplecze, podwinął rękawy koszuli i umył fachowo ręce. Obserwowała go czujnie kątem oka.

Wyciągnęła wszystkie składniki, jakie miała. Kupiła je dla siebie. Zamierzała zjeść samotną kolację w restauracji, a potem spokojnie pomyśleć i podjąć wreszcie jakąś decyzję. Bo ostatnio tylko miotała się między skrajnościami. Bardzo chciała ocalić restaurację, ale każdy dzień przynosił tylko nowe argumenty, że to się nigdy nie uda.

Lenka nocowała dzisiaj u babci. Był piątek i dziewczynka miała tam zostać na cały weekend. W ten sposób rodzice okazywali swoje wsparcie. Chcieli dać Karolinie czas, by posprzątała lokal i wystawiła wreszcie ogłoszenie. Zdradę Patryka przyjęli z satysfakcją ludzi, którym potwierdziły się przypuszczenia.

Karolina westchnęła na wspomnienie nieprzyjemnej rozmowy. Trochę się bała zostawić u nich córeczkę. Nie chciała, by naopowiadali jej jakichś okropnych rzeczy o Patryku. Lenka wciąż kochała tatę i tęskniła za nim. Karolina starała się delikatnie przyzwyczajać ją do nowej sytuacji i powoli dawkować informacje. Obawiała się, że mama jest innego zdania i może przyłożyć z grubej rury. Ale siostra obiecała trzymać rękę na pulsie i opiekować się malutką. Pilnować, by Lenka nie była świadkiem rozmów nieodpowiednich dla dziecka. Karolina zgodziła się więc zawieźć córeczkę do rodziców. Naprawdę bardzo potrzebowała czasu, by uporządkować swoje sprawy.

Tak się zamyśliła, że prawie zapomniała o swoim towarzyszu. A on tymczasem działał w kuchni pełną parą. Wcale nie potrzebował pomocy ani żadnych informacji. Szybko przygotował jakąś pastę z kawałka sera i garści zapomnianych, lekko podeschniętych ziół. Potem pokroił ogórka oraz paprykę i zaczął dekorować kromki. Wszystko to działo się bardzo sprawnie i w błyskawicznym tempie. Nóż tańczył w ręce Jakuba tak, że nie sposób było zobaczyć pojedynczych ruchów.

– Jesteś naprawdę dobry – wyszeptała z nabożeństwem i spojrzała na niego mocno zaintrygowana. Co to za dziwny człowiek? Czego szuka taki fachowiec w jej upadającej knajpie?

– Tak – odpowiedział Jakub równie mocno zanurzony we własnych myślach. – Bardzo lubię gotować, ale chyba z tym skończę.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю