Текст книги "Obca w świecie singli"
Автор книги: Krystyna Mirek
сообщить о нарушении
Текущая страница: 3 (всего у книги 17 страниц)
ROZDZIAŁ 6
Dzień był przepiękny. Kiedy Agnieszka z Martynką wylądowały w Gdańsku, powitało ich wiosenne słońce i jedyny, niepowtarzalny zapach wiatru od morza.
– Jak tu pięknie – zachwyciła się Agnieszka i pociągnęła córeczkę w stronę wyjścia. – Jeszcze dzisiaj pójdziemy na plażę.
– Będziemy się kąpać? – ucieszyła się dziewczynka.
– Na to jest niestety za zimno, ale latem na pewno będzie ku temu wiele okazji.
– Są wakacje? – zapytała Martynka.
– Można tak powiedzieć. Najdłuższe w naszym życiu.
– A tatuś? – Córeczka spojrzała na mamę z niepokojem, jakby szóstym zmysłem wyczuwała, że w tej opowieści nie wszystko się zgadza.
– Został w pracy – odparła szybko Agnieszka. – Ale nie martw się. Spójrz tam. Czy mi się wydaje, czy naprawdę widzę truskawkowe lody?
– Ja chcę! – Dała się nabrać na ten prosty wybieg Martynka i pobiegła w stronę stoiska. Niebezpieczeństwo na chwilę zostało zażegnane.
Agnieszka nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że wreszcie podjęła decyzję. Uwolniła się od obu mężczyzn, na których tak mocno się zawiodła. I obu zabrała coś bardzo cennego. Ojcu pieniądze, a Jakubowi dziecko. Skorzystała z hasła, które jej kiedyś dał tata, i znacząco wyczyściła konto. A z córką wyjechała tak daleko od Krakowa, jak to tylko możliwe. Nad samiuteńkie morze.
Niech cierpią – pomyślała mściwie. Była dotkliwie zraniona. Od dzieciństwa cierpiała z powodu niekończącej się tęsknoty za ojcem. Nigdy nie miał dla niej niczego prócz pieniędzy. Więc je wreszcie zabrała i postanowiła zacząć nowe życie.
Wynajęła w Gdańsku wygodne mieszkanie z widokiem na morze. Była umówiona na rozmowę w prywatnym przedszkolu, do którego zamierzała zapisać Martynkę. Specjalnie wyprowadziła się na drugi koniec Polski. Niech teraz tęsknią. Jeden za swoją kasą, a drugi za córką.
Zemsta miała w tym momencie słodki smak lodów truskawkowych i pachniała morską bryzą.
ROZDZIAŁ 7
Karolina odebrała Lenkę z przedszkola zaraz po obiedzie. Postanowiła, że kolację przygotują razem. To miał być wyjątkowy wieczór. Zaplanowała spaghetti z pulpecikami, zupę cebulową i kruche ciastka z cytrynowym lukrem. Córeczka bardzo chętnie je wykrawała specjalnymi foremkami i smarowała pomarańczowym pędzelkiem.
Podskakiwała teraz radośnie, idąc obok. Cieszyła się na wspólne zakupy. Lubiła ponad wszystko spędzać czas z mamą. I nigdy jej tego nie było dość. Ile by jej tego czasu nie poświęcić, zawsze chciała jeszcze trochę.
Karolina uśmiechnęła się. Miała ochotę natychmiast pocałować córkę w czubek głowy. Dokładnie w to miejsce, gdzie słońce jaśniało w jej blond włosach o lekko miedzianym odcieniu odziedziczonym po tacie.
– Kupimy też lizaki – planowała Lenka.
– Ty mi lepiej powiedz, czego się dzisiaj nauczyliście w przedszkolu. – Karolina wszelkimi siłami próbowała zaszczepić w córce miłość do warzyw w miejsce jej wiecznego pragnienia słodyczy. Na razie jednak słabo jej szło.
– A! – Lenka machnęła dłonią. – Nic ciekawego. Następna literka.
– Co ty mówisz?! – oburzyła się mama. – Literki to coś fascynującego. Jak poznasz wszystkie, będziesz mogła sama czytać książeczki. To prawdziwa przygoda. Jaką wam pani dzisiaj literkę pokazała? – dopytywała się. Sama była zapaloną czytelniczką i chciała w ten magiczny świat wprowadzić także córkę.
– G – odparła Lenka bez entuzjazmu.
– No widzisz. A jakie słowo zaczyna się na G? – zapytała Karolina z lekkim niepokojem, czy aby nie usłyszy pewnego dobrze znanego brzydkiego wyrazu.
– Gupek – odparła Lenka bez chwili wahania, a jej mama doszła do wniosku, że lepiej nie drążyć tego śliskiego tematu. Poza tym jakoś nagle nie mogła znaleźć sposobu, by połączyć słowa na G z wielką pasją czytelniczą. Pokazać na ich przykładzie, że czytanie to magiczne drzwi, za którymi kryją się niezliczone światy pełne przygód.
Na szczęście weszły już do galerii handlowej i liczne wystawy przykuły uwagę małej. Nie było to może zbyt taktyczne posunięcie przychodzić na zakupy z dzieckiem do takiego miejsca, zwykle robiły sprawunki w sklepie na osiedlu, ale dzisiaj miała to być wyjątkowa wyprawa. Połączona z jakimiś słodkościami z cukierni i może chwilą zabawy w sali z piłeczkami.
– Nie kupujemy zabawek – zastrzegła już na wstępie Karolina, żeby uniknąć niepotrzebnych scen w sklepie.
– Tak, wiem. – Lenka z rezygnacją kiwnęła głową. Już się nauczyła, że od tej reguły nie ma odstępstw. Nie było sensu płakać, kłócić się, bo mama i tak nie zmieni zdania. Dziewczynka o tym wiedziała, bo kiedy była młodsza, wielokrotnie próbowała testować granice rodzicielskiej wytrzymałości Karoliny. Teraz już pokonana spokojem i konsekwencją mamy z większym respektem podchodziła do rodzinnych zasad, co nie oznaczało, że całkiem rezygnowała z prób negocjacji.
– Ale lizaka mogę? – wróciła do swojej pierwszej myśli.
– Będą ciasteczka. Upieczemy je na wieczór, a po zakupach może się skusimy na nasze ulubione nektarynki – walczyła Karolina. – I kupimy winogrona. Widziałam w ofercie. Są bardzo słodkie i nie mają pestek.
Mała zastanawiała się intensywnie.
– Poza tym – mama próbowała podbić stawkę – jeśli sprawnie zrobimy zakupy, starczy nam czasu, by wstąpić na plac zabaw.
– Super! – krzyknęła Lenka uszczęśliwiona. – I zabierzemy Mikołaja.
– Zadzwonię do jego mamy i zapytam – zgodziła się Karolina.
– To fajnie – odpowiedziała córeczka. – A wiesz, że Antek miał dzisiaj trzydzieści dziewięć kilo gorączki i mama musiała po niego przyjechać. Nie mógł stoić…
– Stać – poprawiła ją Karolina.
– Stać – powtórzyła Lenka. – Ani się bawić. Tylko leżał i pani ciągle wydzwaniała do jego mamy.
Karolina na wszelki wypadek przyłożyła dłoń do czoła córeczki. Było chłodne, ale niepokój i tak pozostał. W przedszkolu ciągle się ktoś przeziębiał i dzieci zarażały się od siebie nawzajem.
Ale na razie nie chciała martwić się na zapas. Trwało słoneczne popołudnie, w perspektywie był rodzinny wieczór i zamierzała cieszyć się z tego powodu ile sił. Sklep był już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść pomiędzy kawiarenką serwującą pyszne lody a fontanną. Już się pogodziła z myślą, że trzeba tam będzie zrobić przystanek, bo Lenka uwielbiała moczyć dłonie w wodzie. W końcu to miał być dla obu przyjemny czas.
– Tata! – powiedziała nagle mała i zatrzymała się.
Lenka odezwała się tak cicho, że Karolina nie zareagowała. Pociągnęła ją za rękę, nawet się nie oglądając. Skąd by się tutaj wziął Patryk o tej porze? Siedział zapewne uwięziony za barem i obsługiwał klientów.
– Tata! – zawołała dziewczynka po raz drugi, a potem wszystko zaczęło się dziać jak na zwolnionym filmie. Karolina odwróciła się, włosy zafalowały wokół jej ramion i spojrzała w stronę kawiarnianego ogródka. Przy jednym ze stolików rzeczywiście siedział Patryk. Przytulał jakąś blondynkę. Obejmował ją i coś do niej mówił, a ona się śmiała. Sprawiali wrażenie, jakby nikogo wokół nie widzieli. Świat dla nich nie istniał. Nawet wyrywające się w ich stronę dziecko.
– Mamusiu! – Lenka mówiła już zupełnie głośno. – A dlaczego tata całuję tą panią?
Karolina nie mogła złapać tchu, a co dopiero odpowiedzieć. Jakaś przechodząca kobieta spojrzała na nią ze współczuciem. Coraz więcej osób wokół zaczynało się domyślać, co się dzieje. Tylko tych dwoje przy stoliku nadal tak było zafascynowanych sobą, że niczego nie zauważyli.
– Tata! – Lenka szarpnęła matkę. Karolina stała bowiem jak skamieniała, niezdolna do żadnego ruchu i wpatrywała się w widok, który ponad wszelką wątpliwość mówił coś, czego za nic nie chciała zrozumieć ani przyjąć do wiadomości.
Oni ciągle się całowali. Nawet nie tyle namiętnie, ile z ogromną czułością. Jedno cmoknięcie za drugim. W policzek, w usta, nawet w ramię. W charakterystyczny sposób dla ludzi bardzo zakochanych, którzy nie mogą się sobą nasycić ani oderwać się od siebie nawet na chwilę.
– Dlaczego tatuś całuje tamtą panią? – Lenka zwyczajem pięciolatków zamierzała powtarzać swoje pytanie do skutku.
Wokół Karoliny nagle zaczęło się robić cicho. Zwykły gwar galerii znikł. Sądziła, że to z przerażenia, jakie czuła. W uszach dudniła jej krew. Nie mogła od tych dwojga oderwać wzroku, choć jednocześnie najbardziej na świecie pragnęła uciec jak najdalej. Nie widzieć tego.
Ale cisza wokół niej była prawdziwa. Scena, która rozgrywała się w tym zatłoczonym publicznym miejscu, dla wielu szybko stała się jasna. Mała słodka dziewczynka wyrywająca się w stronę taty, jej pobladła mama i ojciec całujący się z inną kobietą. Ludzie zamarli. Odłożyli filiżanki i łyżeczki. Zaprzestali jedzenia, rozmawiania, a nawet przeglądania zawartości smartfonów.
Dziwne zjawisko otrzeźwiło Patryka. W galeriach praktycznie nigdy nie zapada cisza. Rozejrzał się wokół i nagle dostrzegł Karolinę. W tym samym momencie Lenka wreszcie wyrwała się mamie i pobiegła w jego stronę.
– Tatusiu! – zawołała. – Dlaczego ty całujesz brzydką panią?
Wszyscy czekali na odpowiedź. Towarzyszka Patryka zrobiła obrażoną minę. Zapewne wszystko można jej było zarzucić, tylko nie brak urody, ale dziecko oceniało ją w innych kategoriach. Wyczuwało zagrożenie.
Lenka padła Patrykowi w objęcia i mocno się przytuliła. Karolina nadal stała w miejscu, niezdolna do ruchu. Czuła tylko, jak po policzku płynie jej łza. Ale miała wrażenie, jakby to nie ona płakała. Jak gdyby jej ciało stało się obce. Reagowało bez udziału woli. Chciała coś zrobić. Jakoś inteligentnie zareagować. Była jednak tak zaskoczona, że zablokowały jej się wszystkie funkcje myślowe.
Patryk miał romans. Widziała to na własne oczy, w sposób, który nie pozostawia miejsca na żadne wątpliwości. A jednak miała nadzieję, że się myli. Jest jakieś logiczne wytłumaczenie. Może to na przykład siostra odnaleziona po latach? Albo urzędniczka ze skarbówki, którą Patryk w tak dziwny sposób przekonuje, by nie wlepiła im niezasłużonej kary?
To było głupie i nie miało sensu, ale w sytuacjach krytycznych umysł czepia się każdej nadziei. Nawet bezsensownej.
Usiadła na najbliższym krześle.
– Może pani pomóc? – zainteresowała się stojąca obok kobieta. – Źle się pani czuje? Może słabo?
Wszyscy spojrzeli z naganą na Patryka, ale on tylko nerwowo przełknął ślinę. Nie kwapił się z pomocą. Też był zaskoczony. Może niespecjalnie starannie wybrał miejsce, ale nie spodziewał się tutaj Karoliny. Zwykle o tej porze gotowała obiad, a Lenka była jeszcze w przedszkolu. Dzisiejsze spotkanie z ukochaną wyszło spontanicznie, zwykle lepiej to planowali. Ale to był impuls. Patryk chciał natychmiast wyrwać się z codzienności i porozmawiać z kobietą, dzięki której od wielu miesięcy znów żył i oddychał. Czymś więcej niż rachunki, obowiązki, upadająca restauracja oraz długi.
Wstał od stołu i wziął Lenkę na ręce.
– Zaraz wrócę, kochanie – powiedział do towarzyszącej mu kobiety. – O nic się nie martw i poczekaj chwilę. Może dobrze się stało? I tak przecież chcieliśmy jej powiedzieć – dodał i pogłaskał ją po dłoni. Poprawił Lenkę siedzącą na jego biodrze i podszedł do Karoliny.
– Chodź – zwrócił się do niej zupełnie innym tonem. – Trzeba porozmawiać. Może w jakimś bardziej ustronnym miejscu. Nie róbmy przedstawienia.
Karolina oburzyła się, bo przecież nie zdążyła jeszcze zrobić niczego, a co dopiero jakiegoś przedstawienia, ale nawet nie była w stanie wypowiedzieć pierwszych cisnących się na usta słów. Patryk odciągnął ją dość brutalnie od mocno nimi zainteresowanego ludzkiego zbiorowiska i dopiero skryty bezpiecznie za witryną reklamową spojrzał na swoją długoletnią partnerkę, matkę jego dziecka. Zaraz jednak odwrócił wzrok. Niełatwo bowiem było na nią patrzeć.
Na twarzy Karoliny malowało się cierpienie i wiedział, że nie zasłużyła, by o wszystkim dowiedzieć się w ten sposób. W głębi serca jednak, jak każdy tchórz, cieszył się, że sprawa rozwiązała się sama. Nie musiał podejmować żadnych decyzji, szukać odpowiedniego momentu i słów.
– Przepraszam, że ci wcześniej nie powiedziałem – zaczął szybko, chcąc mieć to już wreszcie za sobą. – Sądziłem, że może sama się domyślisz. Naprawdę uwierzyłaś, że spędzam noce w restauracji? Śpię w zimnie, na twardym tapczanie?
Nie odpowiedziała. Nie podejrzewała, że w tak krótkim czasie zostanie zaskoczona jeszcze bardziej.
– Chciałem najpierw uporządkować sprawy biznesowe. – Patryk był spokojny jak mało kiedy. Może to jej milczenie dodawało mu wiary, że przejdzie przez tę rozmowę i wreszcie odzyska wolność, której od dawna tak bardzo pragnął?
Karolina wzięła od niego Lenkę i mocno przytuliła. To nie był dobry pomysł, by rozmawiać o takich sprawach przy dziecku. Nie zdążyła jednak zaproponować czegoś innego, gdy Patryk odpalił kolejną bombę.
– Sprawy nie idą tak dobrze, jak myślisz. Restauracja ma sporo długów. Tylko z tego powodu jeszcze trzyma się na powierzchni. Ale ludzie nie chcą już więcej pożyczać. Próbowałem to wyprostować, zanim cię z tym zostawię, ale mi nie wyszło.
Teraz Karolina naprawdę skamieniała. Nawet nie czuła ciężaru córki na rękach.
Jak to restauracja ma kłopoty? Przecież wszystko szło dobrze.
– Przemyśl to sobie na spokojnie – stchórzył znowu Patryk i zrobił krok w tył. – Ja podjadę do twojego mieszkania w jakimś luźniejszym czasie i szybko zgarnę moje rzeczy. Te najważniejsze i tak już przeniosłem. Dokumenty firmowe od dawna leżą posegregowane na zapleczu w opisanych skoroszytach. Na pewno się w tym odnajdziesz. Poza tym kucharz wszystko wie, więc w razie gdybyś miała wątpliwości, wytłumaczy ci, co trzeba.
– A ty? – zdołało się wreszcie wyrwać z jej zaciśniętego gardła.
– Ja będę pewnie dość zajęty – odparł wymijająco. – Muszę sobie całe życie ułożyć od nowa – powiedział i pospiesznie odszedł.
– Tata! – zawołała za nim Lenka, ale on się nawet nie odwrócił.
Fakty były tak bezwzględne, że nie dało rady łudzić się żadną nadzieją. Karolina nawet próbowała. Na twardym gruncie rzeczywistości, która ją w ciągu ostatnich minut zaatakowała, nie chciała urosnąć żadna pociecha. Karolina z trudem zaczerpnęła powietrza. Mocno przyciskała córkę.
Co zrobiłaby w takiej sytuacji niejedna kobieta? Może załamała się, zaczęła płakać, histeryzować. Albo, jak to często pokazują w filmach, zamknęłaby się w pokoju i leżała w dresie na niepościelonym łóżku wśród stosów chusteczek.
A co zrobi matka?
W pierwszej kolejności zacznie chronić dziecko.
– Chodź, kochanie. – Karolina postawiła Lenkę na podłodze. Ramiona już jej mdlały od ciężaru. Postanowiła jak najszybciej zabrać córeczkę z tego okropnego miejsca. – Zrobimy dzisiaj zakupy gdzie indziej – powiedziała tylko. – Tata jest teraz bardzo zajęty. Później się z nim spotkamy.
Nie miała czasu, by zebrać myśli, wyciągnąć wnioski, znaleźć jakieś sensowne słowa, by cokolwiek wytłumaczyć. Chciała tylko czym prędzej stąd uciec.
– Tata wróci do tej brzydkiej pani? – zapytała celnie dziewczynka, wbijając Karolinie szpilę w samo serce. Jej konkurentka była piękna i zadbana. Zapewne zawsze wyspana, gotowa do zabawy, w dobrym humorze. Wymarzona partnerka dla niedojrzałego mężczyzny, któremu marzy się lekkie życie bez zobowiązań. Bez prawdziwej troski o drugą osobę, wspierania się także w trudniejszych chwilach, bez prawa do choroby, rozstępów na brzuchu, zmęczenia opieką nad dzieckiem.
Sądziła dotąd, że jej związek jest dojrzały. Są z Patrykiem prawdziwymi partnerami. Ale kiedy zobaczyła tych dwoje w kawiarni, uświadomiła sobie powód, dla którego straciła swojego mężczyznę. Kiedy urodziła dziecko, stała się kimś innym, dorosłą kobietą. Nie chciała już od życia wyłącznie rozrywek. Cieszyła ją stabilizacja, poczucie pewności, bezpieczna miłość. Lenka była jej nagrodą za utracone spontaniczne wypady na miasto i nocne szaleństwa do białego rana. Karolina uważała też, że macierzyństwo nie wyklucza fajnego życia. To się da pogodzić, jeśli tylko człowiek choć trochę się postara.
Ale Patryk nie chciał wysiłku. Pociągnęło go lekkie zwycięstwo. Dostał swoją przyjemność w niskiej cenie. Bez konieczności wiązania się, brania odpowiedzialności i zmieniania życia.
Westchnęła ciężko. Sprawa wyglądała źle i trudno było w tej sytuacji łudzić się nadzieją, że szybko się rozwiąże.
– Nie wiem – odparła i jeszcze mocniej przytuliła córkę. Wiedziała, że obie są w tej samej sytuacji. Zostały zdradzone i opuszczone. Ale dziecko przecież było słabsze. Musiała je teraz chronić. – Nie martw się – powiedziała. – Wszystko sobie z tatą wyjaśnimy.
– A nasza kolacja? – Dziewczynce zaczęła drżeć broda, jakby się miała rozpłakać.
– Może innym razem. Za to dzisiaj zaprosimy na wieczór Mikołaja. Pobawicie się.
Modliła się, żeby Janka, mama Mikołaja, miała czas i zgodziła się przyprowadzić chłopca. Potrzebowała czasu, by ochłonąć. Nogi się pod nią uginały, a serce dudniło w szalonym tempie. Umysł wszelkimi siłami bronił się przed napływającymi wnioskami. Całe szczęście, że do domu było niedaleko. Po drodze Karolina wstąpiła do pobliskiej cukierni i kupiła rogaliki z konfiturą. Wiedziała, że nie znajdzie dziś energii, by piec z córeczką ciastka. Będzie dobrze, jeśli w ogóle jakoś zdoła przetrwać wieczór.
Na razie czuła się jak człowiek tuż po wypadku. Jeszcze nie zauważył, że z głowy cieknie krew, ręka jest złamana, a plecy otarte. Szok działa niczym znieczulenie. Ona też automatycznie dotarła do mieszkania, wyciągnęła klucze, zdjęła buty. Przygotowała dla Lenki sok i wyłożyła rogaliki na talerzyk. Potem zaniosła to do pokoju córki, choć zwykle nie pozwalała jej tam jeść. Wiedziała, że jeśli zrobi wyjątek, mała zajmie się przygotowywaniem przyjęcia dla misiów i lalek. Dłuższą chwilę pobawi się sama.
Karolinie starczyło jeszcze sił, by wysłać esemesa do Janki, mamy Mikołaja, po czym opadła na kuchenne krzesło i skuliła się z bólu. W jednej chwili prysły wszelkie znieczulenia. Jakby organizm tylko czekał, aż ona zabezpieczy dziecko, by przypuścić atak.
W głowie huczały jej pojedyncze, oderwane od siebie słowa. Inna kobieta… od wielu miesięcy… już dawno chciałem ci powiedzieć… jak mogłaś uwierzyć?… restauracja ma kłopoty… długi… będę teraz zajęty… nowe życie…
Krótki ciąg, który niszczył każdą sferę jej życia. Miłość, rodzinę, bezpieczeństwo.
Miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie na milion kawałków. I już nigdy nie pozbiera. A nawet jeśli, to będzie zupełnie innym człowiekiem. Nie da się bowiem czegoś tak gruntownie rozwalonego poskładać dokładnie tak, jak to było na początku.
Nie mogła jednak płakać, krzyczeć czy rozpaczać. Była w domu sama z dzieckiem. Musiała być przygotowana, że Lenka w każdej chwili może tutaj wpaść. Dziewczynka była zdenerwowana całym zajściem, trochę niespokojna. Chciała wytłumaczeń, a tych na razie nie udało się znaleźć.
Karolina wzięła do ręki telefon. Mogła teraz zadzwonić tylko do jednej osoby. Do swojej najlepszej przyjaciółki Malwiny. Mama by jej teraz nie zrozumiała. Od początku nie lubiła Patryka, nie mogła pojąć, co córka w nim widzi.
Siostra natomiast była zajęta przedślubnymi przygotowaniami, tonęła w tiulach, bezowych tortach i koronkowych trenach. Karolina nie chciała jej wyrywać swoimi kłopotami z bajkowego świata. Nigdy zresztą nie rozumiały się zbyt dobrze i choć zawsze sobie pomagały, to jednak nie było między nimi tej prawdziwej nici porozumienia.
Malwina. To była jedyna osoba na świecie, która mogła teraz pomóc. Ze swoim zdroworozsądkowym podejściem do życia, humorem i energią miała szansę sprawić, że cierpienie stanie się choć trochę mniejsze, a wszystko znów zyska jakieś logiczne proporcje.
Karolina miała świadomość, że być może wymaga od przyjaciółki za wiele. Nikt nie mógł przecież sprawić takiego cudu. Może tylko Patryk. Jeszcze przez chwilę. Jeśliby się opamiętał, natychmiast przybiegł, żałował, cofnął wszystkie swoje straszne słowa. Znów jej się przypomniały, napłynęły całą ławicą. Nagle zerwała się.
Restauracja! – pomyślała ze strachem. – Czy prawdą było, że jest w takich kłopotach?
Tak ją bolała zdrada, że zupełnie zapomniała o bardziej prozaicznych sprawach.
Drżącymi rękami zaczęła przekopywać kontakty w telefonie. Gdzieś miała numer do kucharza. Rzadko z nim rozmawiała i nie znali się zbyt dobrze. Szanowała ustalenia Patryka, że prowadzenie biznesu jest jego sferą. Nie wtrącała się. To jednak był błąd.
Odnalazła kontakt i wybrała numer.
– Dzień dobry – przywitała się, próbując wszelkimi siłami opanować drżenie głosu. – Przy telefonie Karolina Mazur. Chciałabym o coś zapytać, ale nie wiem, czy może pan teraz rozmawiać.
– Ależ oczywiście – ucieszył się kucharz, jakby telefon był miłym urozmaiceniem długiego dnia wypełnionego nudą. – Nikogo nie ma na sali.
To tylko pogłębiło złe obawy Karoliny. Trwała pora obiadowa, dania powinny były płynąć do klientów, naczynia stukać, a kucharz uwijać się nad garnkami. Ale najwyraźniej nic takiego nie miało miejsca.
– Nie wiem, jak zacząć – powiedziała powoli, zerkając przez drzwi, czy córeczka nadal się bawi. – Ale Patryk wspomniał dzisiaj, że restauracja ma kłopoty finansowe… jakieś długi – uściśliła, choć niełatwo było jej wypowiedzieć te słowa.
– Cóż – westchnął kucharz. – To nie moja sprawa. Ale tutaj dla nikogo to nie jest tajemnicą.
– Ale co to są za długi? U prywatnych osób? – zdenerwowała się nagle. Rola ofiary bardzo jej nie odpowiadała. Jeśli Patryk pozaciągał jakieś zobowiązania, to niech sam je spłaca. Skoro zaczął nowe życie, to jego sprawa.
– Przede wszystkim restauracja ma nieuregulowane rachunki u dostawców. – Kucharz szybko zdusił jej nadzieję. – Niektórzy już nam nie przywożą towaru, więc ofertę mamy coraz uboższą. A poza tym pan Patryk zadłużał się, gdzie mógł. Mnie na przykład też wisi dwa tysiące.
Karolina zaczerpnęła powietrza. Było jej duszno i czuła mdłości. Ze strachu i przerażenia. Jako właścicielka restauracji nie mogła się od tego odciąć.
– Jak wielkie mogą być to sumy? – zapytała, choć wcale nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
– No… – Kucharz znów westchnął, chyba zaczynał jej współczuć. – Sporo się nazbierało. Raczej trzeba liczyć w dziesiątkach tysięcy.
– Rany! – wyszeptała.
– Święte słowa – powiedział. – Lepiej bym tego nie podsumował. Nie wiedziałem, że to wszystko dzieje się za pani plecami, ale można było się domyślić. Patryk spieprzył w nieznane? – zapytał wprost. Już się nie silił na tytułowanie go „pan”. Czuł, że szef stał się byłym pracodawcą, a prywatnie wcale go nie szanował.
– Tak – odparła Karolina i rozpłakała się. Mimo usilnych starań, by zachować spokój, i wielkiego pragnienia, by oszczędzić Lence stresu.
– Proszę się nie martwić – powiedział kucharz ciepłym głosem, choć niepozbawionym zaciekawienia nagłą sensacją. – Najlepiej przyjechać tutaj najszybciej, jak to możliwe – poradził. – Zamknąć knajpę, żeby nie generować kolejnych kosztów. I na pniu sprzedać lokal. Jest wiele wart. Starczy na pokrycie długów i jakąś pociechę po marnym kochanku. – Kucharz najwyraźniej dopiero się rozkręcał w roli doradcy personalnego.
– Dziękuję – ucięła krótko Karolina i natychmiast przestała płakać, tak ją zdenerwował tymi wskazówkami. – Będę dziś wieczorem.
Zakończyła rozmowę i podeszła do okna. Szybkim gestem otarła łzy. W samą porę, bo Lenka przybiegła do kuchni. Już jej się znudziła zabawa.
– Dlaczego ja nie mam siostry? – zapytała. – Asia ma malutką siostrzyczkę i mogą się razem bawić. A mama Bartka też urodziła nowego dzidziusia. Mówił w przedszkolu, a jego tata pokazywał zdjęcia w szatni.
– Proszę cię. Nie teraz. – Karolina odwróciła się w stronę córki i pogłaskała ją po głowie. Dlaczego wszystkie kłopoty musiały się zwalać na jej plecy w jednym momencie? Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to przypomnienie, że także to marzenie właśnie straciło swoją rację bytu. – Zaraz przyjdzie Mikołaj – powiedziała, z trudem zachowując spokój. – Pobawicie się aż do wieczora.
– Ale zaraz potem urodzisz mi dzidziusia? – próbowała się targować Lenka.
– Nie dzisiaj – odparła Karolina. Miała naprawdę dość, a na dodatek usłyszała dźwięk telefonu i z niepokojem spojrzała na wyświetlacz. To była mama Mikołaja. Oby nie z wiadomością, że chłopiec zachorował i z dzisiejszej zabawy nici.
– Cześć – przywitała się.
– Tak, możesz wziąć te klocki – odpowiedziała Janka pozornie bez sensu, ale kto kiedyś próbował rozmawiać przez telefon w towarzystwie przedszkolaka, wie, że takie wtrącenia są na porządku dziennym. – Już jestem. Słuchaj, mam propozycję. Może Lenka dzisiaj przyjdzie do nas. Wpadła córka sąsiadów i nie chcę jej odsyłać. Co ty na to?
– Bardzo chętnie. – Karolina odetchnęła z ulgą. – Szczerze powiedziawszy, jestem ci wdzięczna. Mam dzisiaj ciężki dzień.
– Rozumiem. – Janka naprawdę wiedziała, co to znaczy. Jej mąż pracował w Anglii. Całymi tygodniami była z synem sama w domu i też czasem brakowało jej sił. – W takim razie mam jeszcze lepszy pomysł – powiedziała energicznie. – Spakuj małą i przyślij mi na nocowanie. Mikołaj się ucieszy, ty odpoczniesz, a ja będę mieć dobry powód, żeby cię poprosić o to samo w przyszłym tygodniu. Mam wizytę u lekarza i stresuję się, czy zdążę odebrać Mikosia z przedszkola.
– Dobrze wiesz, że i bez tego możesz mnie poprosić, a ja zawsze chętnie ci pomogę.
– Wiem i dlatego z największą przyjemnością zabiorę dzisiaj Lenkę do siebie. Będzie wesoło.
– To na pewno. – Karolina uśmiechnęła się słabo. – Dziękuję ci. To pierwsza dobra wiadomość dzisiaj.
– Pakujcie się, bo czas goni – popędziła ją Janka. – I nie zamartwiaj się. Cokolwiek źle poszło, pamiętaj, że kłopoty przemijają, a przyjaźń pozostaje.
– Kochana jesteś. Za pół godziny będziemy – obiecała Karolina i rozłączyła się. – Mam niespodziankę – zwróciła się do córeczki. – Pakuj misie, idziesz do Mikołaja na nocowanie.
– Hura!!! – poniósł się krzyk po mieszkaniu, a zaraz potem odgłosy biegania, energicznego kopania w pudle z zabawkami i poszukiwania czegoś cennego, co akurat się zgubiło. Karolina wzięła plecak i spokojnie spakowała rzeczy córki. Serdeczna rozmowa z Janką, taka zwyczajna i podobna do tych, które odbywały w ciągu ostatnich lat, sprawiła, że poczuła się przez chwilę jak dawniej. Wydarzenia sprzed dwóch godzin zrobiły się na moment jakieś nierealne. Bo w rzeczy samej trudno jej było uwierzyć, że faktycznie uczestniczyła w tej nieprawdopodobnej scenie w galerii.
Z chęcią o niej na chwilę zapomniała. Siły starczyło jej na tyle, by z entuzjazmem wziąć udział w radosnych przygotowaniach córki do nocowania. Przebrać ją, umyć, napoić truskawkową herbatką, przypomnieć o konieczności skorzystania z toalety oraz umyciu rąk. Odczekać cierpliwie proces zapinania sandałków i zaprowadzić do domu kolegi. Tam zapomnieć było jeszcze łatwiej. W gwarze trzech dziecięcych głosów, wśród rozłożonych na podłodze materacy, po których Lenka z Mikołajem oraz córeczką sąsiadów natychmiast zaczęli skakać, łatwo było uwierzyć, że życie to radosna przygoda.
Ale ledwo za Karoliną zamknęły się drzwi, rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą.
Rozpad związku.
Długi.
Zdrada.
Setki pytań bez odpowiedzi.
Chętnie powróciłaby do stanu niedowierzania, jak to wszystko mogło przytrafić się właśnie jej. Nie przyjąć faktów. Owszem, słyszy się czasem takie opowieści. Zdrady się zdarzają. Ale zawsze się myśli, że mogą dotyczyć wyłącznie innych ludzi. No przecież nie nas.
Karolina też była dotąd co do tego przekonana. Sądziła, że jeśli w jej związku pojawiłby się taki kryzys, toby go zauważyła. Zareagowała w porę. Kiedy jednak głębiej się zastanowiła, musiała uczciwie przyznać, że życie już od dłuższego czasu wysyłało jej sygnały ostrzegawcze. Tylko że ona, jak wiele zakochanych kobiet, nie chciała ich odczytać. Nie mieściło jej się w głowie, że mogłyby być prawdziwe. Czasem, jeśli w coś zupełnie nie wierzymy, to nawet gdy pojawi nam się na wyciągnięcie dłoni, nie widzimy tego.
Patryk od wielu miesięcy nie wracał na noc. Wierzyła, że pracuje, bo bardzo tego pragnęła. Bo jej zakochane serce nie dopuszczało innego wyjaśnienia. I nie chodziło tylko o jej cierpienie. Mieli przecież córeczkę.
Na samą myśl o tym, jak Lenka będzie tęsknić za tatą, Karolina czuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp. Nie wyobrażała sobie, że starczy jej sił, by przez to przejść.
Biegła do domu jak ścigana przez gromadę zabójców. I to nie do końca była przenośnia. Złe myśli atakowały dotkliwie. Czuła ich mocne ciosy i słabła po każdym. Rozpad rodziny, długi, cierpienie dziecka.
Można było upaść pod tym ciężarem.
Ledwo żywa stanęła pod klatką schodową i uświadomiła sobie, że właściwie nie ma po co wracać do mieszkania. Powinna była raczej pędzić do restauracji. Może chociaż tam nie jest tak źle? Może mężczyźni podkręcają atmosferę bardziej, niż jest tego warta? Ten kucharz nie wydał jej się człowiekiem godnym zaufania. Słabo go znała, został zatrudniony przez Patryka, ale fachowcem był miernym. Jadła kilka razy przygotowane przez niego potrawy i nie smakowały jej.
Zacisnęła pięści. Zła była teraz na siebie, że wcześniej nie zareagowała. Nie wtrąciła się energiczniej. Teraz oczywiście te wnioski nasuwały się same. Ale po szkodzie tak właśnie jest. Sztuką jest być mądrym wcześniej. Jej się to nie udało. Rozejrzała się po parkingu, odruchowo poszukując samochodu. Nie było go.
Jasne! Kolejny skutek jednego krótkiego zdarzenia. Straciła także auto. Należało do Patryka, choć przyzwyczaili się mówić o nim „nasze”. Nie zwracali uwagi na jakieś formalne błahostki. Co do kogo należy. Żyli razem, kochali się, mieli dziecko. Ale w chwili kryzysu papiery okazały się mieć decydujące znaczenie. Nagle zaczęło się liczyć tylko to, co zapisane. Auto należało do Patryka, a długi do niej. Związek natomiast w jednej minucie przestał istnieć, jakby się rozpłynął w powietrzu. Nic łatwiejszego powiedzieć: „Koniec z tym, zabieram swoje rzeczy”. A całe wspólne życie? Co z nim? Czy było tylko złudzeniem?
Karolina pobiegła na przystanek tramwajowy. Na szczęście w stronę centrum co kilka minut coś jechało, więc szybko dostała się w okolice dworca. Dalej musiała już iść piechotą. W okolicach rynku nie kursowała żadna miejska komunikacja. W desperacji miała ochotę wziąć jedną z czekających w kolejce dorożek, ale uświadomiła sobie, że jej na to nie stać. Poza tym dorożka nie taksówka, pod drzwi restauracji nie podjedzie.
A szkoda – westchnęła, pokonując zatłoczone uliczki. Mnóstwo ludzi zmierzało w różne strony. Majowe popołudnie kusiło, by wybrać się na spacer. Wycieczki maszerowały swoimi stałymi trasami, emeryci wystawiali blade twarze ku słońcu, grupki wagarowiczów objadały się kebabem drobiowym, a akwizytorzy naganiali klientów do lokali.