355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krystyna Mirek » Obca w świecie singli » Текст книги (страница 11)
Obca w świecie singli
  • Текст добавлен: 24 августа 2020, 07:00

Текст книги "Obca w świecie singli"


Автор книги: Krystyna Mirek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 11 (всего у книги 17 страниц)

– Raczej nie – odpowiedział Jakub.

– Moja Lenka ma tyle marzeń – westchnęła Karolina. – Nie było nam może nigdy tak bardzo trudno finansowo jak wielu innym rodzinom. Prawdziwa bieda, kiedy nie ma co do garnka włożyć, nas nie dotknęła, ale na zabawki zbyt dużo nie mogłam przeznaczyć, więc każdy zakup cieszy mnie szczególnie.

– U nas jest dokładnie na odwrót – powiedział Jakub. – Dziecko ma pokój zawalony po sufit. Większością z tych rzeczy bawiła się może raz. Czasem po urodzinach albo po świętach nawet nie nadążała otwierać paczek. Nie potrzebuje kolejnych prezentów. Bardziej powrotu do normalnego życia.

– Tęsknisz za nią? – zapytała, choć z jego twarzy bez trudu można było odczytać prawdziwe uczucia.

– Ogromnie – przyznał z ciężkim westchnieniem. – Nie do końca to dla mnie coś nowego. Dobrze to uczucie znam, bo towarzyszy mi właściwie przez cały czas. Ale to moja wina. Dałem się wkręcić i tak wyszło. Agnieszka słusznie się wścieka.

– To twoja żona? – zapytała Karolina i dziwnie ścisnęło jej się serce. Nie wiedziała, czy Jakub odpowie. Zwykle unikał takich osobistych tematów.

– Nie – powiedział. – Jeszcze nie wzięliśmy ślubu, choć oświadczyłem się dawno, zanim Agnieszka zaszła w ciążę. Było wiele ślubnych projektów, ale żadnego nie udało się zrealizować. Nasza córka ma pięć lat, a my wciąż w fazie przejściowej.

Przypomniała mu się pożółkła sukienka ślubna Agnieszki i poczuł ogromny żal. Może małżeństwo w niczym by im nie pomogło, bo nie w tym tkwiła przyczyna ich kłopotów. Musieli się nauczyć samodzielności i stawiania granic. Ale z pewnością fakt, że nie byli w stanie ustalić daty ślubu, był symbolem ich związku, w którym wszystko stało na głowie.

Karolina była bardzo ciekawa tej historii, ale nie chciała naciskać. Jakub nie lubił opowiadać o sobie. Dzisiaj był i tak wyjątkowo wylewny. Może dlatego, że tak fajnie się rozumieli podczas zakupów?

Teraz też szybko i zgodnie zrobili zamówienie i po spróbowaniu kilku kęsów rogalika humor im się obojgu poprawił. Nie ma to jak pyszna słodkość po ciężkim dniu.

– Kiedy przyszedłem pierwszy raz do jej rodziców, wydawało mi się, że trafiłem na idealny dom… – Jakub nagle zaczął mówić, a ona bała się przełknąć, żeby go nie spłoszyć. Słuchała uważnie, patrząc na niego z wielką życzliwością. – Taki, o którym wszyscy marzą. Zygmunt Michalski wydawał się wspaniałym ojcem. Dojrzały, szpakowaty, o serdecznej twarzy. Miły, a jednocześnie autorytet, człowiek, który coś w życiu osiągnął. Ja swojego taty prawie nie pamiętam, zmarł, kiedy byłem mały. Może dlatego tak mnie to pociągnęło?

Karolina zamarła. Dotarło do niej, że oto ma przed sobą mężczyznę, o którym tyle słyszała. Mitycznego prawie, młodego kucharza, który gotował u Michalskich. Teraz wszystko stało się jasne. Miała w swoich rękach prawdziwy skarb. Jakub chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, że właśnie się ujawnił. Mieszał spokojnie w filiżance pogrążony we własnych myślach.

Znowu zrobił przerwę, a ona popiła rogalik herbatą i odłożyła na talerzyk. Czekała. Bardzo chciała zrozumieć tę opowieść. Może liczyła na to, że dzięki niej dowie się czegoś o własnej. O tym, w jaki sposób myślą mężczyźni. Może nawet dlaczego Patryk podjął tę dziwną, tak boleśnie zaskakującą decyzję, by opuścić swoją rodzinę.

– Kocham Agnieszkę – powiedział Jakub, a Karolina znów poczuła niechciane szarpnięcie w okolicach serca. – Bardzo chciałem się z nią ożenić – mówił dalej, jakby kiedy raz zaczął, nie mógł się już zatrzymać. – Zwłaszcza że niedługo potem okazało się, że ona jest w ciąży. Ale jej ojciec ciągle przekładał termin. Zawsze miał jakiś dobry powód. A ja, głupi, mu wierzyłem, że te dwa, trzy miesiące nie robią różnicy. Najpierw Michalski nie mógł znaleźć dostatecznie dobrej sali. Każda restauracja, najdroższy nawet hotel miały jego zdaniem jakiś feler. Znał się na tym, umiał ocenić zbyt słaby rosół, za słodki tort, zbyt typowe dekoracje. Potem dziecko było małe, to znów żałoba w rodzinie, jakieś ważne wyzwanie w pracy. Ciągle coś.

– A ty mu wierzyłeś? – Karolina współczuła Jakubowi z całego serca. Nie był głupi. Raczej bardzo wrażliwy i chyba samotny, skoro dał się tam mocno zaczarować temu starszemu mężczyźnie. Nie było w tym nic dziwnego. Wpadł w pułapkę zastawioną przez naturę. Każdy potrzebuje ojca. Wielu marzy o nim całe życie. Zwłaszcza jeśli nigdy się go nie miało. To wielka siła, w rękach zręcznego manipulatora może naprawdę namieszać w czyimś życiu. Wykorzystują to szefowie, aktorzy i spece od reklamy. Wzbudzający zaufanie dojrzały mężczyzna o ciepłym uśmiechu potrafi sprzedać wszystko.

– Ślepo mu wierzyłem – mówił dalej Jakub. – Pracowałem całymi dniami. Coraz częściej nie było mnie w domu. Aż w końcu Agnieszka się wściekła i zabrała Martynkę jak najdalej ode mnie. Zrobiłem wszystko, żeby je odzyskać…

Jakub, kiedy raz się przełamał, nagle zaczął opowiadać ze szczegółami. Karolina poznała całą historię z jej zawiłymi wątkami i komplikacjami. Nie mogła uwierzyć, że Zygmunt Michalski, sprawiający tak dobre wrażenie w swojej restauracji, prywatnie może być tak trudnym człowiekiem. Rzadko bywała tam na obiedzie, gotowała w domu, ale za każdym razem ten mężczyzna witał gości tak serdecznym i szczerym uśmiechem, że czuło się do niego natychmiastową sympatię.

– To było dla mnie coś wyjątkowego, kiedy powiedziałaś, że zamykamy jutro. – Jakub spojrzał na nią z taką sympatią, aż jej się ciepło na sercu zrobiło. – Że nie jesteś gotowa zapłacić każdej ceny za sukces.

– Takie oczywiste sprawy… – Karolina się uśmiechnęła.

– Niestety nie dla każdego – westchnął. – Chciałbym, żeby czas szybciej płynął – powiedział. – Żebym już mógł do nich pojechać. Kupiłem bilet na samolot, żeby nie tracić z soboty ani chwili. Najchętniej stanąłbym pod drzwiami o północy, ale Agnieszka pewnie by się wkurzyła.

Karolina mocno pozazdrościła tej nieznanej dziewczynie. Matka Martynki chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, kogo lekką ręką odrzuca. Poczuła, jak ogarnia ją ogromne pragnienie, by do niej też ktoś chciał tak pędzić. Stawać w progu o dwunastej w nocy, bo właśnie zaczął się wyznaczony na spotkanie dzień. Kupować z troską i namysłem prezenty dla dziecka. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nigdy czegoś takiego nie zaznała. Mieli z Patrykiem dobre chwile, ale takiej energii, pragnienia bycia razem nie doświadczyła. A jeśli już, to tylko ze swojej strony.

Nie dała jednak po sobie poznać targających nią uczuć. Bardzo sobie ceniła przyjaźń z Jakubem, a to, że się przed nią otworzył, było dowodem zaufania. Oboje jasno określili swoje relacje. Karolina szybko się otrząsnęła. Czasem człowieka ogarnie takie zauroczenie zupełnie nie na miejscu. Trzeba nad tym panować. Oboje mieli swoje historie, dzieci i zobowiązania. Nie byli wolnymi ludźmi. Czasem głupia miłość może popsuć najpiękniejszą przyjaźń.

– Muszę już iść. – Jakub podniósł się od stolika i poszedł do kasy zapłacić. Słyszała, jak chwalił wypieki. Obsługa odprowadziła go uśmiechem.

Karolina też skierowała się w stronę drzwi.

Pojechali najpierw zamknąć restaurację, a potem Jakub odwiózł wspólniczkę pod blok i chwilę siedzieli razem w samochodzie, zanim się pożegnali. Milczenie po raz pierwszy pełne było niewypowiedzianych słów.

– Do zobaczenia. – Karolina z trudem zebrała się w sobie, by wysiąść. Miała ochotę zostać jeszcze długo, ale to byłby zły pomysł. Pomachała, a Jakub odjechał, by jutro tuż przed świtem wylecieć do swoich ukochanych kobiet.

Ona została sama. Zerknęła na zegarek. Dziadek odebrał Lenkę wiele godzin temu i zapewne już się niepokoił. Trochę się dzisiaj przedłużył ten dzień. Dobrze, że już weekend, więc będzie można nadrobić poświęcony pracy czas. Nie wiedziała, dlaczego Jakubem tak mocno wstrząsnęła decyzja o zamknięciu. Oczywiście zawsze lepiej zarobić, niż stracić, ale życie jest tylko jedno. Nie da się wszędzie być jednocześnie, trzeba wybierać. W tym przypadku dobro dzieci musiało stać się najważniejsze.

– Dziękuję, tato – przywitała się serdecznie, wchodząc do mieszkania.

– Dobrze, że jesteś – ucieszył się. – Z Lenką super nam się bawiło, ale mama mnie zaraz zamorduje. Dzwoniła już kilka razy. Nie jest zadowolona, że wciąż, jak to określiła, bawisz się w prowadzenie restauracji. I jeszcze ja ci pomagam, przez co katastrofa trochę się odciągnie w czasie i tylko oboje marnujemy siły.

Karolina zatrzymała się z jednym butem w dłoni w trakcie przebierania.

– Ty też tak uważasz? – zapytała.

Tata wyraźnie się zastanowił. W jego zachowaniu zaszła widoczna zmiana. Wcześniej nie angażował się tak czynnie w opiekę nad wnuczką. Choć oboje z mamą byli już na emeryturze, ciągle się czymś zajmowali. Wolne popołudnia należały u nich do rzadkości. To głównie mama miała tysiąc pomysłów na minutę, a przed wymarzonym ślubem młodszej córki ten stan jeszcze znacznie się wzmógł. Mąż był jej ciągle potrzebny, by gdzieś pojechać, coś załatwić, przywieźć, odwieźć. Teraz jednak wyłamał się i pomagał Karolinie.

– Wierzę, że może ci się udać – powiedział. – Nie mam całkowitej pewności, bo skąd miałbym ją wziąć, ale chcę, żebyś mogła powalczyć.

– Dziękuję. – Przytuliła się do niego.

– Poza tym kobieta, która potrafiła nakłonić do współpracy takiego fantastycznego kucharza, z pewnością ma smykałkę do biznesu. – Uśmiechnął się do niej. – Pilnuj go, bo jest twoją największą szansą.

– Wiem – odpowiedziała i poczuła dreszcz niepokoju. Jakub jutro poleci nad morze. Jak zostanie przyjęty? Tego nie wiedziała, ale można było przypuszczać, że emocje Agnieszki trochę już opadły. Najgorszy gniew minął. Za to może pojawiła się tęsknota?

Co się stanie, jeśli Jakub zostanie przyjęty z otwartymi ramionami? Czy nie skusi się na przeprowadzkę do Gdańska, żeby być obok swoich bliskich? Uważnie słuchała jego historii, wiedziała, że on już sobie nie pozwoli na kolejny błąd. Odrobił lekcję życiową, to było wyraźnie widoczne.

Pożegnała się z tatą i pełna niedobrych przeczuć schowała misia dla Lenki do szafy w przedpokoju. Sama miała ochotę przytulić się do niego, by zaznać nieco otuchy. Na to jednak nie było już czasu. Córeczka właśnie do niej przybiegła i miała jej mnóstwo do opowiedzenia przed snem.

ROZDZIAŁ 19

Zygmunt Michalski chodził jak podminowany. Sam nie wiedział, co go tak wkurza. Albo inaczej: która z wkurzających rzeczy wkurza go najmocniej. W restauracji sprawy szły w miarę dobrze, ale nie tak świetnie jak za czasów Jakuba. Liczebność gości niewiele się zmieniła, choć pewien delikatny odpływ dało się wyczuć i właściciel bał się, że to początek złej tendencji. Ale nie to go martwiło. Bez Jakuba nie było już tej przyjemności. Potrawy przygotowywano smaczne, lecz nie wyjątkowe. Dobre, ale nieco zwyczajne. Brakowało tej szczypty magii, którą jego niedoszły zięć najwyraźniej spakował do swojej starej walizki i zabrał ze sobą.

Zygmunt spacerował przed restauracją. Już dawno tak nie chodził na świeżym powietrzu, szkoda mu było czasu na bezproduktywne zajęcia. Ale teraz musiał jakoś z siebie wyrzucić negatywne emocje. Nie mógł przecież paradować z nimi między gośćmi. Spojrzał na lokal położony po drugiej stronie ulicy. Wciąż ktoś tam walczył o przetrwanie. Ciekaw był, ile to jeszcze potrwa i kiedy zobaczy banerek z logo firmy pośredniczącej sprzedaży nieruchomości. Trzymał rękę na pulsie, bo ciekawiła go ta inwestycja. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś wyzwania, które znów wprowadziłoby do jego życia choć trochę smaku.

Z tym był ostatnio coraz większy problem. Jakoś nigdzie się nie układało. Siedzenie w restauracji od rana do wieczora nagle przestało mu sprawiać przyjemność. Nie było z kim pogadać na poziomie, wymyślić nowego przepisu, posmakować jakiegoś odkrywczego sosu. Wspólnie harować. Zastępca próbował, jak mógł, przejąć obowiązki Jakuba, ale to zupełnie nie było to.

Do domu też Zygmunt nie miał po co wracać. Żona kompletnie nie reagowała na jego obecność. Nawet nie wychodziła z pokoju, by się przywitać, choć specjalnie głośno trzaskał drzwiami. Musiała go słyszeć. Posiedział sam kilka wieczorów, obejrzał jakieś teleturnieje, próbował seriali, ale nie mógł się wciągnąć. W pustym domu dzwoniła cisza.

Chętnie by pojechał do Agnieszki, choćby i do Gdańska, ale nie zapraszała. Szacował, że pobrana na początku kasa już jej się skończyła. Jednak nie doczekał się spodziewanego telefonu z prośbą o więcej. Ani w żadnej innej sprawie. Kiedy próbował sam dzwonić, dostawał tylko zwrotnego esemesa, że dziewczyny są bezpieczne i wszystko u nich w porządku. To mu jednak nie wystarczało. Chciał czegoś więcej.

Wbił ze złością zaciśnięte dłonie w kieszenie spodni. Cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Najgorsze, że ciągle wracały słowa Jakuba. Za każdym razem trudniej było się przed nimi bronić. Czas obmywał jego linię obrony z piasku i kamieni fałszywych argumentów, pod którymi starał się ukryć prawdę. Został tylko nagi szkielet. Pretensje Agnieszki, milczenie żony i odejście Jakuba. Ciekaw był, co u niego słychać, jak sobie radzi, gdzie się podziewa. Ale nie miał odwagi zadzwonić i zapytać.

Ruszył jeszcze szybciej chodnikiem, jakby prędkość mogła wywiać z jego głowy niechciane myśli. Podszedł pod interesującą go restaurację. Zamknięte. Pokręcił ze zdumieniem głową. W sobotę? Przy tak pięknej pogodzie! Dziwił się bardzo. Wydawało mu się, że ktoś tu miał nawet nie najgorszy pomysł. Coś robił. A teraz taki klops. Zamknęli na najbardziej gorący handlowo czas.

Amatorszczyzna – podsumował i zerknął przez szybę. W środku mu się podobało. Wystrój różnił się od tego, który wybrał dla siebie, ale miejsce miało swój klimat. Najładniejsze były kompozycje bukietów. Docenił fakt, że kwiaty nie były sztuczne.

No, no! – gwizdnął. Ktoś tu ma jakieś pojęcie o sprawach. Wiedział, że goście dostają czekoladki z uśmiechem. To też było fajne. Sam by chętnie wstąpił i wypił kawę. Właściwie nigdy tego nie robił. To Jakuba zawsze ciągnęło do innych. Zygmunt wolał się zachwycać własnym menu. Tym razem jednak miał ochotę coś zmienić, ale cóż, było zamknięte.

– Straciliście klienta – pouczył zatrzaśnięte drzwi. Ale czuł, że on sam stracił coś o wiele cenniejszego.

Powoli i niechętnie wrócił do siebie. Spacer mu nie pomógł. Sobota kładła się przed nim niczym płótno szarego materiału. Długie, monotonne i niedające żadnej pożywki dla wyobraźni.

Stanął pod drzwiami swojej najpiękniejszej, wypieszczonej, latami doskonalonej restauracji i nie mógł zrobić kroku. Na samą myśl, że ma tam wejść i spędzić kolejny dzień podobny do tysiąca innych, czuł opór nie do pokonania.

– Co się dzieje? – wyszeptał przerażony i otarł spocone nagle czoło. – Czy to jakaś cholerna choroba? Coś jakby tropikalna. One tak atakują nagle, wywołują gorączkę, dreszcze i osłabiają organizm.

Ale na Boga! Gdzież mógłby się takim świństwem zarazić? Od lat nie był w podróży. Jedyna droga, jaką znał, to pomiędzy magazynem, kuchnią a zapleczem.

Miał ochotę bić pięściami w powietrze. Złapać to, co mu tak nagle uciekło. Nie mógł jednak. Dłonie chwytały pustkę, a ona ogarniała Zygmunta coraz mocniej.

Wokół tętnił rozgrzany pięknym porankiem Kraków. Wawelskie wzgórze pokryte było jasnozieloną trawą, wciąż jeszcze świeżą. Rośliny rwały się ku życiu. Roześmiani ludzie spacerowali, obejmowali się, pędzili do swoich spraw. U stóp zamku, wśród starych zabytkowych zabudowań wszystko zdawało się romantyczne i piękne. Krew szybciej płynęła w żyłach, a marzenia właśnie tutaj wydawały się najłatwiejsze do spełnienia.

A jednak w całym tym pięknie ktoś właśnie poczuł się, jakby go odcięto od wszelkich źródeł mocy i siły, być może nawet życia.

Zygmunt Michalski rozejrzał się wokół. Jego wzrok stracił moc rozróżniania kolorów. Wszystko było dla niego czarno-białe. A nawet gorzej. Szare. Tego dnia po raz pierwszy opuścił swoją restaurację bez słowa wyjaśnienia. Ruszył przed siebie, z każdym krokiem coraz szybciej. Uciekał. Ale nie wiedział przed czym dokładnie. A to sprawiało, że nie mógł określić celu, a tym samym do niego trafić.

ROZDZIAŁ 20

Wcześnie rano Jakub stanął znów przed tymi samymi drzwiami. Podróż zajęła mu trochę czasu, a ze zdenerwowania nie zmrużył nawet oka w samolocie. Cieszył się, że Agnieszka pozwoliła mu się spotkać z córką. Ale nie czuł się całkiem pewnie.

Czy ona znowu coś wymyśli? Czy jest w tym wszystkim jakiś podstęp? Nie mógł tego wykluczyć. Doświadczenia ostatnich tygodni nauczyły go ostrożności. Trochę się też stresował przed tym pierwszym od tak długiego czasu spotkaniem z córką. Dużo pracował, ale jeszcze nigdy nie rozstali się na tak wiele dni.

Położył palec na przycisku dzwonka, czując, jak kołacze mu serce. Znów zabrał ze sobą w pełni spakowaną walizkę ze wszystkimi rzeczami, jakich potrzebował do życia. Nadzieja, że sprawy się ułożą, wciąż się w nim tliła. Wystarczyłby jeden podmuch ciepłego wiatru, by na nowo wybuchła żywym ogniem.

Chyba jednak nie mógł na niego liczyć.

Nie miał pewności, czy nie przyjechał za wcześnie. Agnieszka zwykle lubiła pospać. Miała kłopoty, by zdążyć z Martynką na dziewiątą do przedszkola. W jej życiu jednak wiele się zmieniło.

Otwarła mu drzwi ubrana i z torebką na ramieniu.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała na jego widok. Minęła go w progu i poczuł znajomy zapach perfum. Ta niewidzialna chmura zadziałała jak silne pole magnetyczne i pociągnęła go, jakby był zbiorem metalowych opiłków. Zachwiał się na nogach, ale wyciągnięta dłoń trafiła w próżnię. Agnieszka stała już na klatce schodowej. Spojrzała na jego pękatą walizkę, ale nie skomentowała tego ani słowem. Uśmiechnęła się tylko pod nosem.

Zacisnął usta i zrobiło mu się wstyd. Znowu wyszedł na naiwnego głupca.

– Wychodzisz? – zapytał, żeby oderwać jej pełen kpiny wzrok od swojego bagażu.

– Tak. Skorzystam z okazji, że mam opiekę dla dziecka, i trochę popracuję. Mam zaległości.

– Co robisz? – zapytał zaciekawiony.

– Projektuję – odpowiedziała z wyraźną dumą. – Ale słaba jestem. Brakuje mi doświadczenia. Miałam długą przerwę po studiach, a umiejętności też o wiele mniejsze, niż sądziłam. Ale walczę.

– Cieszę się – powiedział szczerze. Zawsze był zwolennikiem pomysłu, by Agnieszka pracowała. Jej ojciec twierdził jednak, że w jego rodzinie to niepotrzebne.

Westchnął tylko. Denerwować się tym nie miało już sensu.

– Martynka jeszcze śpi – powiedziała Agnieszka. – Wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w mieszkaniu. Jesteś dostatecznie bystry. Zróbcie obiad i macie cały dzień do dyspozycji. Jeśli nie masz jak wrócić, możesz przenocować na kanapie, ale rano, kiedy dziecko się obudzi, ma cię już nie być. Niedziela to mój czas z córką.

Spojrzał jej w oczy. Było w jego wzroku błaganie, by spróbowała dać mu szansę. Zrozumieć. Ale ona tylko odwróciła głowę. Do Jakuba zaczęło docierać, że naprawdę nastąpiła wielka zmiana. Nić porozumienia się zerwała. Nie miał już dostępu do serca ani umysłu Agnieszki. Obwarowała się tak silnie, że mimo wszelkich podjętych działań nie mógł się przez tę blokadę przedostać.

I nie miał już pewności, czy tego naprawdę chce. Bo co by osiągnął, wdzierając się do jej świata siłą? Nie można przecież zmusić człowieka do miłości.

– Będzie, jak powiedziałaś. Nie dajesz mi żadnego wyboru. Wieczorem chciałbym jednak z tobą porozmawiać. Trzeba ustalić, jak będzie wyglądało nasze dalsze życie.

– Każda sobota należy do ciebie – powiedziała szybko Agnieszka.

Nie chciał o tym gadać na klatce schodowej, ale jednocześnie czuł się znużony. Po podróży, po tym, jak odbił się od ściany ze wszystkimi swoimi nadziejami na zgodę, miał dość i chciał temat jak najszybciej zakończyć.

– Nie mogę co weekend pędzić tak daleko.

– To już nie jest mój problem. – Wzruszyła ramionami i obserwowała jego reakcję.

– Oczywiście.

– Nie oczekujesz chyba, że się z powrotem przeprowadzę do Krakowa? – zapytała, atakując coraz mocniej.

– Ja już niczego nie oczekuję – odparł Jakub. – Ale chcę się widywać z córką także w tygodniu. I to ja się przeniosę bliżej, choć nie jest to dla mnie łatwa decyzja, zważywszy na sytuację.

– Zrobisz, jak uważasz – powiedziała Agnieszka i nacisnęła guzik przywołujący windę.

Odwrócił się. Nie mógł dłużej patrzeć na jej zaciętą minę. Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie całym ciężarem ciała. Czuł się okropnie. Szybko rzucił Agnieszce w twarz, że przeprowadzi się do Gdańska, ale jednocześnie nie chciał tak z dnia na dzień zostawiać Karoliny. Bez niego nie miała szans. Wyśmienite jedzenie za niewygórowaną cenę to było jedyne, co mogło uratować jej restaurację. Wiedział, że dziewczyna nie znajdzie superfachowca tak szybko i za stawkę, którą mogła zaproponować. Poza tym był przecież wspólnikiem.

Przetarł twarz dłońmi i wszedł głębiej do mieszkania. Było dużo skromniejsze niż apartament w Krakowie. Ale Agnieszka wyraźnie się tutaj zadomowiła. Na ścianach wisiały zdjęcia Martynki, parapety zdobiły doniczki z kwiatami, a kolorowe poduszki zachęcały, by siadać w miękkich fotelach. Było przytulnie i domowo.

Największy pokój pełnił funkcję wspólnej przestrzeni, w jednym malutkim Agnieszka miała swoją sypialnię. Pojedyncze łóżko, szafę i zawalone papierami biurko. Szybko zamknął drzwi, przewieszona przez oparcie krzesła biała koszulka nocna była mu dobrze znana. Znów poczuł to samo szarpnięcie, ale się opanował.

Delikatnie nacisnął kolejną klamkę. Pokój Martynki był bardzo ładny. Agnieszka zaprojektowała go ze smakiem i widoczną w każdym detalu miłością. Utrzymany w pastelowych barwach jasnego fioletu otulał dziecko ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Dziewczynka wciąż spała i Jakub poczuł ogromne wzruszenie na widok jej zaróżowionego policzka i rozrzuconych na poduszce włosów. Tak dawno jej nie widział. Gardło mu się ścisnęło. Podszedł do niej i usiadł ostrożnie na brzegu łóżka. Nie mógł się napatrzeć na córeczkę.

Tak bardzo mu jej brakowało. W tej jednej chwili pozbył się wszystkich wątpliwości. Musiał być blisko niej za wszelką cenę. Restauracja Karoliny jakoś sobie bez niego poradzi. Pomoże jej, ile tylko będzie mógł, ale na odległość. Najbardziej był potrzebny tutaj. Kucharza zawsze można zastąpić innym, wspólnika także, ale ojca nie tak łatwo.

Wyszedł do przedpokoju i równo ułożył walizkę pod ścianą. Dobrze, że ją zabrał. Może Agnieszka pozwoli mu przechować te rzeczy, zanim znajdzie sobie w Gdańsku jakąś metę. Mieszkanie, pracę.

Znów zrobiło mu się żal wspólnego krakowskiego projektu. Porwali się razem z Karoliną na coś wielkiego, a jednocześnie pięknego. Chciał nadal w tym uczestniczyć. Wiedział, że będzie mu brakowało stolika pod oknem, łagodnego spojrzenia dzielnej babci z portretu, a najbardziej rozmów.

Wrócił do pokoju córki. Postanowił poczekać tam, aż dziewczynka się obudzi. To było jedyne pomieszczenie, w którym nie czuł żadnych wątpliwości.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю