355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Granica rzeczywistości » Текст книги (страница 9)
Gamedec. Granica rzeczywistości
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 9 (всего у книги 17 страниц)

Ciało prostytutki spazmatycznie wygięło się i opadło, by za chwilę rozwiać się w niebycie. Nagi, świecący od potu biskup siedział na łóżku, dysząc i sycąc wzrok migającymi punktami nagrody Harry zdarł z siebie kurtkę i rzucił na twarz zwycięzcy. Rozglądali się, szukając kamer.

–Torkil! – wrzasnął Vinnie. – Wyłaź, popaprańcu!

Odczekałem jeszcze godzinę. Że niby tak mnie zablokowała. Sprawdziłem nagranie własnych czynności. Wyglądały wiarygodnie. Wylogowałem. Ledwo zacząłem rejestrować dźwięki z rzeczywistości, usłyszałem śpiewny sygnał telesensu. Zsunąłem kask, odłączyłem nanowtyczkę i usiadłem na łożu. Przybrałem zdesperowany wyraz twarzy i rozczochrałem włosy Odebrałem połączenie.

–Ty partaczu! – darł się głos w głębokiej czerni. – Vinnie?

–Słucham?

–Przepraszam, pan od biskupa?

Zdaje się, że trafił go szlag. Niemal czułem, jak gryzie wargi i język.

–Od Salvatora Nesa, fajfusie! Wypatroszę cię! Jezu!

–Nie wzywaj imienia Pana Boga nada…

–Czy ty kpisz!? To ma być najlepszy gamedec? Dostaniesz taki wilczy bilet, że nawet świnia z chlewni cię nie wynajmie! Jesteś skończony! Słyszysz? Skończony!

Naprawdę się przestraszyłem. Szlachetność szlachetnością, a pieniądz pieniądzem.

–Mogę wszystko wyjaśnić. Mam nagranie własnych procedur. Nie dała mi szans. Miała nowsze oprogramowanie…

–Gówno dostaniesz, nie forsę! Gówno i wilczy bilet!

Zamilkłem, zacisnąłem wargi i spokojnie spojrzałem w czerń.

–Pieniądze mi się nie należą. Przyznaję. Ale z tym biletem proszę nie przesadzać.

–Że co?!

–Niech pan nie zapomina, że prawdziwy wilczy bilet na pana… przepraszam, na ojca Hallowaya to mam ja. Razem z jego Indywidualnym Numerem i sceną zabójstwa na tle seksualnym. Nagrane z lotu ptaka. Chciałby pan zobaczyć?

Patrzyliśmy z Pauline w ekran. Spikerka informowała:

–Członkowie parlamentu przyjęli wystąpienie biskupa z wielkim zdziwieniem. Podczas przemówienia wielebny wspomniał o potrzebach zoenetów, rozwoju ludzkości i niesieniu pomocy. Ostatecznie opowiedział się za ustawą i wycofał weto. Projekt przegłosowano i budowa rozpocznie się lada dzień. Z pewnością odetchnęli również…

–Za przyszłość Konona – uniosłem kieliszek. Gamedekini wybrała naprawdę miły lokal. Rzadko bywałem w nocnych klubach. Zapatrzyłem się w grę świateł na talerzu.

–Przegrałem sprawę. Żeby pomóc twojemu synowi.

Skinęła głową.

–Przegrałeś, żeby wygrać. Finta w fincie…

–Z tym panem… Salvatorem… wyłączyłaś odczucia, prawda?

Spojrzała mi w oczy. Tak głęboko jak kiedyś w Supra City.

–Oczywiście.

Zalała mnie fala czułości. Miałem ochotę ją objąć. I wtedy coś mnie tknęło.

–Dlaczego zadzwoniłaś, zanim cię namierzyłem? Wyszczerzyła zęby.

–No wreszcie! Jeśli złapiesz obraz całości, masz u mnie całusa.

Zmarszczyłem brwi, wytrzeszczyłem oczy i wydąłem usta.

–Co robisz?

–To mi pomaga w myśleniu…

Roześmiała się i łyknęła z kieliszka. Rozpocząłem układanie łamigłówki:

–Niby można to podciągnąć pod fakt, że podczas walk programów twoje aplikacje widziały moje. Przy dobrym systemie mogłabyś mnie wyłuskać, ale tak szybko? Zwłaszcza że byłem aniołem?

Przesuwała palcami po szyjce kieliszka. – Dalej, panie Aymore, dalej.

–Wszystko wygląda na wielką machinację Novatronics. – Splotłem ręce. – Firma informuje biskupa że wie o jego hobby, a że wielebny uniemożliwia budowę Brahmy, przekaz jest ukrytą groźbą. Spec z Novatronics przewidują, że nie zrezygnuje z przyjemności i będzie szukał ochrony Gamedeków jest wielu, sprawa nieoficjalna. Jak kler może do nich dotrzeć? Najlepiej poprzez zaufanego, zależnego od nich polityka. Firma zna człowieka i za pewną opłatą prosi go o wskazanie takich, a nie innych detektywów.

–To był senator O'Neil.

–On?

–Ma wobec ciebie dług wdzięczności… a że widział virtuality show, skojarzył mnie z tobą. Koordynowałam przebieg całej akcji…

–Chyba nie jesteś na stałych usługach Novatranics?

Zmarszczyła czoło.

–Przypominam ci, że utrzymanie mojego syna jest niezwykle drogie.

Ugryzłem się w język. A potem wróciłem do tematu. – O'Neil daje listę najlepszych, a kler urządza eliminacje. Właśnie… eliminacje! To była podpucha! Ta kobieta była…

–Moją koleżanką po fachu – Pauline weszła mi w słowo. – Poprosiłam ją, żeby się podłożyła.

–Jak to?!

–Dalej, panie Aymore.

Stłumiłem wzburzenie. Postanowiłem podjąć wątek po rozwikłaniu zagadki.

–Tak więc wygrywam, zostaję bodygardem, Salvator spotyka ciebie jako dziwkę, a ty go namierzasz… Zdając sobie sprawę, że cię przyblokuję. No właśnie. A gdyby mi się nie udało?

Przechyliła głowę.

–Tobie? Niemożliwe.

Przyjąłem komplement jak słodkie ciastko.

–Zatem wiedziałaś, że cię odnajdę. Ale że byłaś niecierpliwa, zadzwoniłaś pierwsza i…

–Zwerbowałam cię, co było częścią całego planu. Dlatego było mi wszystko jedno, czy zdążysz mnie zdemaskować, czy nie.

–Od początku byłem agentem Novatronics!?

–Wiedzieli, że nie odmówisz. Wprowadziliśmy cię na stanowisko podwójnego agenta, a powiadomiliśmy… z pewnym czasowym przesunięciem.

–Genialne – pokręciłem, głową. – W ten sposób dla ochroniarzy byłem stuprocentowo wiarygodny.

–No i, tak jak Novatronics przewidziało, pomogłeś w zdobyciu nagrania, którego, jak się okazało, nie trzeba było ujawniać. Swoją drogą – uśmiechnęła się słodko – nie rozumiem, co w nim takiego nadzwyczajnego.

Nadąłem policzki.

–Piękna finta: podłożyć gamedeka, który niby chroni, a naprawdę ma wkopać, bo taki jest plan. Pokręciłem głową.

–Wszystko przewidziałaś? Przytaknęła.

–Gratuluję scenariusza. Tylko dlaczego dopiero teraz o wszystkim się dowiaduję?

Prychnęła.

–Jakżebym mogła gamedeka pozbawić zagadki? Miała rację. Łyknąłem z kieliszka. Myśli wróciły na ziemię.

–Skoro w istocie pracowałem dla Novatronics, co z moim honorarium?

–Zajrzyj na konto, a się zdziwisz.

Oczy zaświeciły mi jak gwiazdy Wzniosłem szkło w geście toastu. Za chwilę przypomniałem sobie jątrzący fakt. Spochmurniałem.

–Mówisz, że się podłożyła? – przełknąłem ślinę na wspomnienie orgii. – O nie. To się tak nie może skończyć. Daj mi jej adres. Musimy się zmierzyć naprawdę.

Pauline cmoknęła w powietrze. Ten gest dziwnie mi się skojarzył…

–Hej! Czy to na pewno była koleżanka?!

9. Flashback


Tego dnia miałem wyjątkowo dobry humor: szczególny i rzadki stan ducha, kiedy człowiek pławi się w kojącym przeświadczeniu, że wszystko się ułoży a luźne wątki przeszłości splotą się w gustowną całość. Leżałem w pościeli i obracałem w palcach nowy walktel. Zastępował przenośne telesensy, które powoli wychodziły z mody. Cieszyłem oczy eleganckim wyglądem, wciągałem w nozdrza fabryczny zapach. Aparat był zsynchronizowany z biosoczewkami narogówkowymi. Stare okulary mogłem wyrzucić w kąt. Dzięki lensom urządzenie mogło wygenerować dowolnej wielkości trójwymiarowy ekran: panienka z biura numerów wielkości spacerowca. Mikronadajniki grawitacyjne, montowane przedtem w okularowych zausznikach, umieszczono na obwodzie szkieł: dostarczały dźwięk bezpośrednio do ośrodków mózgowych, wytwarzały także nieskończoną gamę zapachów. Zmysłem dotyku obejmowały tylko opuszki palców. Poza smakiem i czuciem technologia przenośnych maszynek osiągnęła szczyt. W zasadzie walktele mogły zamieniać obraz otoczenia w grę. Tylko kto chciałby się bawić w realium, gdzie byle upadek kończy się prawdziwym skaleczeniem, a otoczenie musi opierać się na tym samym planie co rzeczywistość?

–Czekaj, dziecino, wypróbujemy cię… Otworzyłem menu połączeń. Było tak wielkie, że trochę się przestraszyłem.

Odruchowo wcisnąłem głowę w poduszkę. Da tknąłem wiszącego w powietrzu znaczka Normana. Na wskazującym palcu poczułem lekki opór eterycznego klawisza. Zapalił się sygnał komunikacji. Raptem pod sufitem zamajaczyła gigantyczna głowa blondyna.

–Torkil? – programista przecierał oczy – Co gały wybałuszasz? Nie wyglądam chyba tak źle?

–Nie, nie, Harry – postarałem się przybrać normalny wyraz twarzy.

Wyciągnąłem rękę w prawy górny róg i zmniejszyłem ekran. Buźka rozmówcy trochę się skurczyła.

–Wypróbowuję tylko – chrząknąłem – nowy walktel.

–O! Pan Aymore ma za dużo pieniędzy? – roześmiał się. – W takim razie upraszam o łaskawą pamięć.

–O tobie nigdy nie zapominam, przyjacielu drogi. – Zrobiłem głupią minę. – No dobra, tylko tyle od ciebie chciałem. Urządzonko sprawne.

Skrzywił się.

–Ładnie, ładnie. Budzi, żeby powiedzieć do widzenia.

Nie chciało mi się pracować. Postanowiłem nie sprawdzać poczty, tylko wejść w sieć ot tak, z czystej ciekawości, jak za starych dobrych czasów. Miałem ochotę na Dream Space: pohasać Talismanem, zarobić nieco wirtualnego brzdęku… Ale zanim otworzyłem stronę gry, zaskoczyła mnie reklama. Większość sieciowców instaluje filtry ograniczające spam, jednak moja profesja wymaga nieustannego śledzenia rynku. Znalazłem się w powietrznym tunelu: miałem wrażenie spadania i wznoszenia się, pędziłem w przód i w tył jednocześnie. Tylko gry dają możliwość łączenia sprzecznych odczuć. Dał się słyszeć męskożeński wielogłos:

–Otchłań…

Otaczająca przestrzeń ułożyła się w litery. – …to nie jest zwykły świat.

Zawirowałem. Albo świat zawirował. Nie byłem pewien.

–Chcesz sprawdzić, czy naprawdę jesteś twardzielem? Prawdziwym, nie udawanym? – Poczułem przyspieszenie, za moment zaczęło mnie wyhamowywać. Czy może odwrotnie. – Myślisz, że wiesz, kim jesteś? – Pojawiło się lustro. Zobaczyłem swoją twarz, która gwałtownie odmłodniała, zmieniła się w oblicze dziecka, by po chwili zakwitnąć siatką zmarszczek i przekształcić się w maskę mumii. – Sądzisz, że panujesz nad sobą? Wydaje ci się, że znasz swoje myśli? – Coś odkształciło mi głowę i wywróciło na lewą stronę. Zupełnie jak po wypiciu połowy Johnny Walkera. – Oto świat interaktywny, elastyczny, dopasowujący się do ciebie jak bioubranie! Co pomyślisz, to się staje! – Przede mną pojawiła się butla wypełniona bursztynowym płynem. – Czego się boisz, to się pojawia! – Poczułem migrenowy ból głowy, typowy dla stanów przepicia. – Czego pragniesz, to cię kusi! – Zobaczyłem karafkę pełną świeżej, zmrożonej wody Nieźle mnie skołowało. Zamiast gołej panienki, dzbanek ha dwa o.

–Nas możesz oszukać, ale nie oszukasz siebie! Powietrzny tunel przekształcił się w wirującą galaktykę zbitą z fioletowej materii, nade mną zamajaczyło błękitne niebo.

–Nowa wielopoziomowa gra… – wpadłem w dziurę i rozpocząłem opętańczy lot w czarną czeluść. Nie powstrzymałem okrzyku przerażenia. Przed oczami zamajaczył płonący napis: „Otchłań!"

–Sprawdź, co w tobie siedzi! Czy ciocie i wujkowie mieli rację?

Nagle znalazłem się na przyjęciu sprzed lat. Urodziny. Obrzydliwe matrony: ciocia Hortensja i Hiacynta kręcące nalanymi twarzami, karcące surowym wzrokiem: „Co z ciebie wyrośnie?"

–Czy rację miałeś Ty?

Inne wspomnienie. Kradnę jabłka z plantacji sąsiada. Goni mnie mechadog. Ustawiam biper i otwieram magnetyczne ogrodzenie skleconym w domu wytrychem. Strażnik chwyta w zęby wabik, przechodzę przez otwór i zamykam go od drugiej strony.

–A może prawda jest jeszcze inna? – Przed oczami wiruje fioletowa mgła. – My tego nie wiemy. Wiesz to Ty. Tyle, że nie jesteś jeszcze świadom! To gra inna niż wszystkie, bo każdy spotyka w niej co innego… – Stałem w gabinecie przed wielkim lustrem oprawionym w złote rzeźbione ramy – Samego siebie!

Reklamówka skończyła się. Potrząsnąłem głową. Jak żyję, czegoś podobnego nie widziałem. Są gry historyczne, strategiczne, science fiction, fantasy, sportowe, pararzeczywiste, ale żeby wymyślić coś takiego? Cóż – przetarłem oczy, usuwając powidoki – w sumie zawsze było to możliwe. Wywoływanie wspomnień, skojarzeń, powiązań, jak w hipnozie. Trzeba było tylko kogoś, żeby na to wpadł. I wychodzi, że już ktoś taki się znalazł. Wyciągnąłem półprzezroczystą rękę, by wejść na stronę Dream Space. Zawahałem się. Czy jestem prawdziwym twardzielem? Uśmiechnąłem się półgębkiem. Pewnie, że tak!

Menu zawieszone było nad powoli obracającą się masą powietrza. Zdziwiło mnie ograniczenie wyboru płci: tylko drzwi dla pań.

–Jestem mężczyzną… – rzuciłem w powietrze. – To pewne? – spytał wielogłos.

–Nieomal w stu procentach.

–Więc nie musisz się obawiać czasowej odmiany…

Rozejrzałem się za źródłem głosu. Wiedziałem, że to bez sensu.

–Szukasz nas? – chór zaniósł się śmiechem. – Jesteś pewien, że to gra dla ciebie?

Zmarszczyłem brwi.

–Co to do diabła ma zna… – Podpisz dokument.

Przede mną zamajaczyła karta:

OŚWIADCZENIE


Niniejszym potwierdzam, że przyjmuję na siebie wyłączną odpowiedzialność za wszelkie wydarzenia i ich skutki, jakie spotkają mnie w grze „Otchłań" oraz po jej ukończeniu.

Tu umieść swój IN…

–Co to za żarty?

Wielogłos zdawał się dobrze bawić. – Bez zatwierdzenia nie wejdziesz…

–Nie dbacie o klienta?

–O takiego, który nie dba o siebie? Nie…

–Na wszystko macie odpowiedź?

Wielogłos zaszczycił mnie dostojnym milczeniem. Wprowadziłem podpis.

–Gratulujemy odwagi. Witamy w Otchłani. Wybierz, ach, to znaczy – kilka chichotów – wejdź w drzwi i dokonaj wyboru wyglądu.

Kobiecych skinów używałem niezwykle rzadko: Kiedyś, dawno temu, z ciekawości. Modele były najróżniejsze: białe, czarne, żółte, mieszane, niskie, wysokie, szczupłe, grube, stare, młode, nawet dzieci. Wybrałem katalog „Krew afrykańska 1/ biała 18/ żółta 1/ wiek 28/ wzrost 170/ talia 59/ biodra 90/ biust 90/ oczy błękitne/ włosy kasztanowe". Tym sposobem ograniczyłem zbiór do niecałych pięciuset figur. Po skomponowaniu twarzy ze zbiorów czół, policzków, ust, oczu, nosów i szczęk, przekroczyłem dziwne drzwi ozdobione wstęgami, cekinami i serpentynami.

Otoczył mnie gwar niezliczonych głosów: ktoś się śmiał, ktoś krzyczał, nieco dalej toczyła się dyskusja, raptem rozległ się dziki ryk i równie nagle ucichł, z tyłu sączyły się niezrozumiałe szepty i jakby odległy, zwielokrotniony echem szloch. Stałem w niewielkim pokoju udekorowanym jak do karnawału: lampiony, balony, girlandy, skrawki materiału zwisające z niskiego sufitu, sterty szeleszczących śmieci pod stopami. Obrazu dopełniał tłum dziwacznie ubranych ludzi: w pantalonach, kaftanach, satynowych szatach, jedwabnych pidżamach ozdobionych pufiastymi guzikami… Tuż obok przemaszerował rycerz, szczęściem nie nadepnął mi na nogę pancerną folgą. Gość w seledynowym turbanie wykłócał się z drobnym barmanem o marchewkowych włosach postawionych w szpic. Co to za cyganeria?

Z ruchliwej ludzkiej masy wychynął wysoki Murzyn ubrany w złotą szatę przetykaną miedzianą nicią. Średnica fryzury afro wynosiła z pewnością około metra.

–Witaj, nieznajoma.

Wytrzeszczyłem oczy Spojrzałem na swoje śniade ciało. Zapomniałem, że jestem kobietą! W sumie się cieszyłem. Zmęczyła mnie egzystencja zmarnowanego wymiętego detektywa. Z przyjemnością powitałem świeżą, ponętną powłokę. To raj dla transseksualistów!

–Witaj, piękny chłopcze – odparłem, czy raczej odparłam, zmysłowym głosem.

–Jestem mistrzem labiryntu, twoim przewodnikiem. Przekażę ci kilka podstawowych informacji. – Nie wielogłos?

Zdziwił się.

–Nic nie wiem o żadnym wielogłosie. – Rozmawiał…am z nim w menu.

–Ach – żachnął się – to musiała być realizacja twoich obaw. Głos wewnętrzny.

Zatkało mnie. Ten program jest niebezpieczny! Murzyn podszedł bliżej.

–W Otchłani nie ma nic pewnego i niezmiennego. Nazywamy to podstawową zasadą. Gra ma wiele poziomów. Czy dostaniesz się do następnych, nie wiem. Zależeć to będzie od elastyczności umysłu. Znajdujemy się w westybulu. To rozgrzewka. Ma pomóc graczom w rozbudzeniu ukrytych pokładów psychiki. Jeśli nie chcesz się pogubić, pamiętaj, że tu niemal wszystko jest odwrotne. Od tej pory dawna „góra" jest „dołem". Dawny „dół" jest „górą". Lewa strona jest po prawej i vice versa. Kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami. „Nie" znaczy „tak", a „tak" znaczy „nie". W całym tym galimatiasie ja jestem jedynym łącznikiem z tym, co nazywasz normalnością.

Zamilkł. Trawił…am uzyskane informacje. Zapowiadało się interesująco. Spojrzałam na jego niecodzienny strój.

–Dlaczego tak ekstrawagancko się ubrałeś? Wyszczerzył zęby w kolorze kości słoniowej. – Nie wiem. To twój sen, nie mój.

–Czy to znaczy, że ja nadałem, nadałam ci wygląd?

Rozciągnął wargi w dyskretnym uśmiechu i się odwrócił.

–Będziesz wiedziała, jak mnie przywołać. Otworzyłam usta.

–Czyli jak? – krzyknęłam za znikającym w tłumie łącznikiem.

Straciłam go z oczu. Może się rozwiał? Weszłam między ludzi. Obok przekoziołkował akrobata ubrany w zielony kostium. W ucho dmuchnął połykacz ognia.

–Uważaj! Cholera, włosy mi przypalił! – nadspodziewanie szybko weszłam w kobiecą rolę.

Przy barze stał drobny mężczyzna o rozczochranej mlecznej czuprynie. Nie wiem, dlaczego przyciągnął moją uwagę. Twarz ani przystojna, ani myśląca. Może wyróżniał się tym, że stał nieruchomo i z nikim nie rozmawiał?

–Co za piękność się zbliża – powitał mnie wesołym głosem.

Mocniej zakręciłam biodrami. Wypięłam piersi.

–Merci, merci, madame, za pokaz – ukłonił się w pas. Zaszeleściły żółte płócienne spodnie. Pomarańczowe szelki zwałkowały się na bawełnianej koszulce.

–Wystarczy kurtuazji – przerwałam. – Wiesz coś o tym miejscu?

–Coś niecoś…

–Jesteś graczem? – A wyglądam?

W sumie było mi wszystko jedno.

–Tak.

–Więc może jestem. – Rozejrzał się. – Miło tu, prawda? Te wszystkie pokręcone kierunki, tłum artystów, happeningowców i innych świrusów. Oni, kochana, czują się jak u siebie!

–Na tym polega cała gra? Na łażeniu po kuriozalnych pokojach i gadaniu z dziwakami?

Wydął usta.

–Niezupełnie. Są inne poziomy Wyższe. Ale ich nie widziałem. Podobno byli gracze, którzy się t a m dostali: opowiadali masę dziwnych rzeczy. – Przełknął ślinę. – Mówili, że dopiero wtedy zaczyna się zabawa. Ale, szczerze mówiąc, nie bardzo mnie tam ciągnie. Tu mi się podoba. To jest, by tak rzec, knajpa z towarzychem non-stop! I prochami! Moim zdaniem twórcy najwięcej zarobią na westybulu.

Stałam, milczałam i mrugałam.

–Powiadasz, że następne poziomy są wyżej?

–No jakoś tak.

Pokoi były z pewnością setki, jeśli nie tysiące. Drzwi, sale, przedsionki, sienie, salony, wszystkie podobne i wypełnione podobnie dziwną menażerią: linoskoczkami, szczudłołazami, tancerzami, klaunami, zamaskowanymi przebierańcami, rozhulanymi, rozśpiewanymi, rozkochanymi, pijanymi. Niektórzy mnie zaczepiali, inni potrącali, odważniejsi zastępowali mi drogę i zaglądali w oczy. Odtrącałam ich, bo chciałam dotrzeć do schodów. Niejasne informacje doprowadziły mnie w końcu do klatki schodowej z luksusowego tekowego drewna. Srebrna tablica informowała: „Na wyższy poziom: Trzy piętra w górę, potem amfiladą przed siebie, w prawo, w lewo i w prawo hi,hi".

–Bardzo śmieszne – mruknęłam.

Przyłapałam się, że od dłuższego czasu mój umysł; funkcjonuje dokładnie tak, jak podczas rozwiązywania jakiejś sprawy Torkil, a w zasadzie Torkilko, jesteś na wakacjach, upominałam się w myślach. Zapamiętałam instrukcję i postanowiłam wykonać ją dokładnie odwrotnie. Zeszłam trzy piętra w dół. Amfilada rozciągała się w przód i w tył. Oczywiście ruszyłam w kierunku przeciwnym do sugerowanego. Jak to było? Aha, w prawo, lewo i prawo, czyli powinnam iść w lewo, prawo i lewo. Energicznie poprawiłam fiszbinowy stanik i śmiało ruszyłam wyznaczoną trasą. Ostatnie drzwi opatrzone były metalową płytą: „Następny poziom?"

Naparłam na klamkę. Pomieszczenie niczym nie różniło się od poprzednich. Aż do tego stopnia, że przy barku dostrzegłam znajomego blondyna. Niedaleko fikał zielony akrobata, a połykacz ogni spijał kolejną porcję spirytusu.

–Psiakrew!

Roztrzepaniec w żółtych spodniach rozpostarł ręce. – Witaj, piękna! Już się za tobą stęskniłem! Chyba coś zażył, bo oczy miał szkliste. Podeszłam i oparłam się o polerowany blat. – Ciągle tu stoisz?

–A bo mi źle?

Przyjrzałam mu się uważnie. Coś mi zaświtało. – Ty też jesteś przewodnikiem?

–Nie.

–„Nie" to znaczy „tak"?

–„Nie" znaczy „nie" i tyle.

Może to nie przewodnik. Tamten Afroman mówił, że jest jedynym łącznikiem z normalnością. Czyli, jeśli go zrozumiałam, przewodnicy mówią prawdę.

–Mówiłeś, że jest gdzieś wyższy poziom. Byłam tam, poszłam zgodnie z instrukcją, zeszłam trzy piętra w dół i wyszłam właśnie tu.

Łyknął niebieskiego trunku.

–Chcesz się wydostać z labiryntu? – Jego wzrok nabrał ostrości. – Naprawdę? A co według ciebie te ściany oznaczają? Co to wszystko – zatoczył ręką – ilustruje? – Stuknął mnie w pierś. Miałam ochotę strzelić go w pysk. – Największym wrogiem człowieka jest on sam. A najstraszniejszym więzieniem jego własny umysł.

–Jesteś moim przewodnikiem! – Nie jestem twoim geniuszem.

Ależ oczywiście! Przypomniałam sobie wykłady z psychologii. Podświadomość nie zna słowa „nie"! Nic nie mówiłam o geniuszach! To on użył tego słowa w zdaniu: „Nie jestem twoim geniuszem". Według analizy kontrastywnej powiedział: „Jestem twoim geniuszem"! Czyli duchem opiekuńczym! Poczułam typową gamedeczaną dumę. Nie mogłam opanować skurczu uśmiechu. Odezwałam się:

–Zwykłe maszerowanie w tę i z powrotem nie ma sensu. Mury, schody, pomieszczenia, ludzie, symbolizują… schematyczność umysłu, prawda?

–Nie.

–Człowiek myśli, że się rozwija, a wraca w te same miejsca, prawda?

–Nie.

–Dlatego czuje się bezpieczny, bo ma pozór zmian, ale żadna przemiana się nie dokonuje, prawda?

–Nie.

–Skończysz z tym „nie"? – spytałam. – Skończysz z tym „nie"? – spytałem.

Spojrzałam w bok. Stało tam moje męskie odbicie i patrzyło równie zdziwionym wzrokiem. Wpatrywałem się w kobiece alter ego spoglądające na mnie szeroko rozwartymi oczami.

Rozdwoiłam się!

Dotknąłem kobiety. Uczucie było dziwne i podniecające. Przypomniałem sobie chwile seksu, kiedy uroda partnerki tak mnie podniecała, że chciałem nią być, wchodziłem głębiej i głębiej, jakbym pragnął, żeby część mnie rzeczywiście się nią stała. Jakbym chciał być kobietą.

I oto byłam kobietą, dotykaną przez siebie samego, męskiego. I raptem zapragnęłam posiąść wszystkich krzepkich mężczyzn na ziemi i upajać się rozkoszą, celebrować swoją urodę na ołtarzach ich ciał.

Zerkałem na nich oboje i gładziłem blond włosy postawione na sztorc.

Przyglądałem się im ze swoich długich szczudeł i zastanawiałem się, o czym tak rozprawiają. Właśnie wypluwałem spirytus w płomień pochodni, gdy zwróciła moją uwagę dziwna grupa myśląca tak jak ja i dodatkowo na kilkanaście innych sposobów.

Odrywałam usta od karminowych warg kochanka, gdy moją głowę nawiedził gwar moich-niemoich myśli. Nasze guziki zaczepiły się w tańcu. Pochyliłem się nad haftem, gdy ogarnął mnie chór wewnętrznych głosów.

Słyszeliśmy w głowach wielogłos. Męsko-żeński, wzmagający się z każdą sekundą, pulsujący, omdlewający, zstępujący po schodach ciała w katedralne głębie nadbrzusza i miednicy małej. Ruszyliśmy szturmem przez amfiladę pokojów, z każdym mijanym pomieszczeniem dzieląc się na coraz mniejsze cząstki. Z setek otoczaków przemienialiśmy się w tysiące kamyków, które po upływie sekund rozsypały się w setki tysięcy ziaren piasku, rozbijających się na miliony drobin pyłu. Byłem milionem osobowości. Byliśmy wielością. Zerwał się wiatr, który rozwiał widok pokojów, schodów, linoskoczków i błaznów. Znaleźliśmy się nad otchłanią. Kolejny podmuch rozproszył nas całkowicie. Byliśmy powietrzem. Powiem inaczej: było powietrze. Pod spodem obracała się eteryczna spirala.

–Czy jesteś gotowy na śmierć? – spytał głos. Pojęcie straciło znaczenie. Ależ tak, chciałem odpowiedzieć, lecz zamiast tego tylko pomyślałem. Nie miałem wszak ust ani płuc. Po prostu mnie nie było. Było samo bycie. Oto, czym egzystencja różni się od esencji.

–A więc giń!

Zapadłem się w czerń. Lub ogarnęła mnie czerń. Albo połknąłem czerń. Może raczej ona połknęła mnie. A najpewniej wszystko razem.

Wylogowało mnie. Pasek rewitalizacji piął się w stronę końca znacznika, a ja powoli odzyskiwałem poczucie realności. Miękki dźwięk zasygnalizował pełne odzyskanie władzy nad ciałem. Zacisnąłem pięści i pośladki. Wziąłem głębszy wdech. Delikatnie zdjąłem kask. A więc to tak? Tylko tyle? Taka gra? Rozejrzałem się po gabinecie. Przeczesałem palcami włosy Za dużo na niej nie zarobią. Sama wyrzuca człowieka w realium, nie daje żadnych odpowiedzi… Odetchnąłem i ściągnąłem kombinezon.

W łazience wszedłem do komory tuszu. Na konsolce ustawiłem półgęstą mgłę z minimalną ilością biodetergentu. Miałem ochotę na długą kąpiel. Wydałem polecenie lekkiego unoszenia. Niewidzialne grawitacyjne poduchy pochwyciły mnie i ukołysały. Uczucie niedosytu i rozgoryczenia powoli ustępowało leniwemu opadaniu, niczym w otchłań. Usłyszałem szelest. Uniosłem głowę. Za mgłą oparu majaczyła postać. Błyskawicznie wyłączyłem suspensor i tusz.

–Torkil, Torkil. – Harry Norman. Wyszczerzony. W prawej ręce pistolet. Obok piękna Pauline Eim, matka zoeneta, moja – jak mi się wydawało – przyszła partnerka. Broń w ręce lewej.

–Gdzie stare nawyki, druhu miły? – Blondy kręci głową. – Zapomniałeś zamknąć drzwi? Gamedec nie pamięta o tak fundamentalnej sprawie? Chcesz, żeby ci ktoś zrobił krzywdę na łożu?

Zawinąłem się w szlafrok. Rozejrzałem się bezradnie. Na przyszłość trzeba będzie wykombinować schowek na broń. Stanąłem na antypoślizgowej macie tuż obok kabiny.

–Skąd wiesz, że byłem w świecie? Dotknął powierzchni łoża.

–Jeszcze ciepłe.

–Przyszliście mnie… przed czymś obronić? – uśmiechnąłem się z przymusem. – Mają na mnie napaść?

Pauline stała nieruchomo. Harry również nie zmienił pozycji. Potrząsnął gęstą grzywą.

–W zasadzie to przyszliśmy cię ukatrupić. Wszedłem w twój terminal i zobaczywszy, że dopiero co się zalogowałeś, postanowiłem zrobić to we śnie. Byłoby to… hm… bardziej humanitarne. Ale pospieszyłeś się i teraz trzeba będzie na żywca. – Wzruszył ramionami. – Trudno.

Zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o ścianę. – No dobra. – Norman uniósł broń.

–Zaraz! – wykrzyknąłem. – A słowo wyjaśnienia? Holofilmów nie oglądasz? Nie wiesz, że morderca przed oddaniem strzału wyłuszcza ofierze zawikłaną intrygę?

Roześmiał się. Kobieta pozostała niewzruszona. – Masz rację, przyjacielu. Tyle że w filmach źli faceci po skończonej opowieści giną wskutek sprytu tych dobrych albo dzięki przypadkowi. – Rozluźnił ramiona i opuścił lufę. – To nie film. Powiem ci, dlaczego. Chodź, Pauline, usiądziemy.

Spoczęli na fotelach. Szkoda, że nie ukryłem tam jadowitych kolców.

–Mogę wyjść z łazienki?

Przyzwolił gestem. Ostrożnie przekroczyłem próg i oparłem się o futrynę.

–Pamiętasz – odezwał się – niedawno otrzymałeś ofertę pracy z Novatronics.

Skinąłem głową.

–Nie przyjąłeś jej. Odrzuciłeś też drugą i trzecią. To był błąd.

–Oboje pracujecie dla tej firmy?

–I z przykrością informujemy, że nie masz na nich haka. A wiesz trochę za dużo: o Brahmie, Supra City, Hallowayu, prezesie Knee i wielu innych fiszach. Wolny strzelec, który skupia tyle informacji, jest niebezpieczny.

–Nie wygłupiaj się, Harry, chyba mnie nie zastrzelisz? Dla pieniędzy?

–Nie chodzi o mamonę, ale wielką grę, którą zwyczajnie przeoczyłeś – parsknął. – Słynny gamedec tak zagubił się w swoich światkach, że nie zauważył, iż świat się zmienia.

Przeszył mnie dreszcz.

–Novatronics już dawno szykował się na miejsce głównego rozgrywającego. Załapaliśmy się w odpowiedniej chwili. A ty? Spóźniłeś się. W dodatku stałeś się człowiekiem niewygodnym.

Przełożył broń do drugiej ręki. Sprawdził poziom naładowania baterii.

–Pieniądz łączy wszystko. Politycy, biznesmeni, byli wrogowie… jednoczy ich chęć zysku, a ty ze swoim idealistycznym podejściem mógłbyś wszystko zepsuć.

Energicznie przerzucił pistolet do prawej ręki. – Harry, zaczekaj, chyba mnie nie zdradzisz?

Sprawdziły się moje koszmary: nie zauważę spisku, nie ogarnę całości obrazu, zdradzi mnie przyjaciel i – przełknąłem ślinę – przyjaciółka. Stało się, przeoczyłem, przeoczyłem!

–To chyba wszystko. – Harry podniósł broń. W jego oczach nie było litości. Tylko czyste wyrachowanie.

–Poczekaj, Norman, daj mi tę przyjemność – niespodziewanie odezwała się pani Eim. – Kiedyś nie wykorzystałam okazji.

Przypomniał mi się virtuality show i nieprzyjemny widok wylotu lufy. Tym razem odległość była mniejsza, a Pauline nieskora do rozmów. Boże! Być zabitym przez kobietę! I to taką, która będzie z tego czerpać przyjemność! Napiąłem wszystkie mięśnie.

Co miałem do stracenia? Rzuciłem się na nich jak jakiś opętaniec. Pauline odchyliła się na oparcie i wystrzeliła. Norman również oddał strzał. Pociski wywaliły wielkie dziury w ścianie. Jeszcze żyję! Zanim Harry odzyskał równowagę, zamachnąłem się, żeby mu wytrącić pistolet. Chybiłem. Zakląłem w duchu. Niemal czułem miejsce na plecach, które za chwilę rozedrze salwa Pauline. Łowiąc każdą mikrosekundę życia, skoczyłem na mężczyznę… i przeleciałem na wylot. Odwróciłem się. Znieruchomieli. Patrzyłem na nich oniemiały Stali jak manekiny Przewrócony fotel lekko się kiwał na poręczy. Podszedłem do postaci Normana. Wyciągnąłem rękę. Utonęła w garniturze.

–Fantomy?!

Machnąłem ręką. Cios przeleciał przez obraz głowy. – Rany boskie! Fantomy?!

Chwyciłem się za serce.

–Cholerne dowcipnisie! – wrzasnąłem i nieporadnie zaatakowałem widma. – Kto to zrobił?

Wyłuskałem z oczu soczewki. Zapomniałem je wyjąć przed wejściem. Postacie zniknęły Rzuciłem szkła na biurko. Gardło ściskała fala grozy.

–Tak mnie nastraszyć! – darłem się w stronę, gdzie przed chwilą stali niedoszli mordercy – Tak mnie nastraszyć! Przez ten walktel! Norman! Masz przesrane, wydymańcu! Przesssrane!

Masowałem rozfalowaną pierś. Opadłem na fotel. – Dostanę zawału. Kurwa, zawału dostanę przez ten dowcip.

Ogarnęła mnie furia.

–Dowcip! Dowcip! Do dupy ci, Norman, wsadzę nanowtyczkę za ten dowcip! – Odchyliłem głowę, by głębiej odetchnąć.

Rozwiązanie zagadki było proste. Asasynami byli Harry i Pauline. Z tych dwojga tylko Harry miał kompetencje, żeby napisać program. W którym sklepie kupowałem tę zabawkę? Sprzedawcy musieli być w zmowie z tym idiotą. Dostaną ode mnie, oj, dostaną… Stres powoli się wypłukiwał. A Pauline też oberwie. Przecież musiała mu udostępnić personalnego skina. Pokręciłem głową. Pauline, Pauline, jesteś taka mądra, a dałaś się namówić na głupi numer. Przecież to się mogło źle skończyć. Podniosłem głowę. Człowiek to dziwna istota. Prawie się uspokoiłem. Pewnie odchoruję stres za kilka dni.

Podszedłem do holomonitora. Uruchomiłem tablicę połączeń. Usiadłem. Jednak jestem jeszcze słaby. Na ekranie pojawiła się gęba programisty.

–Okropny chuju, coś ty mi zrobił – zacząłem oględnie.

–Gratuluję, panie Aymore – odpowiedział dziwnie zgrubiałym głosem.

–Wstawiłeś pogłos do modułu brzmie…

Twarz blondyna przemorfowała się w facjatę rogatego demona.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю