Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"
Автор книги: Marcin Przybyłek
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 17 (всего у книги 17 страниц)
Wstałem z łoża, zdjąłem kask i rozejrzałem się dookoła. Co za bałagan. Zaalarmowało mnie nagłe odemknięcie drzwi. Ledwo zdążyłem się położyć i nasunąć hełm, do wnętrza wparował prezes. Czy mój apartament to hotel? Potężny mężczyzna pokręcił głową i zabrał się za sprzątanie. Zakręciło mi się w głowie. Porządnicki? Upakował ubrania do szuflad, po czym założył cyfrowe gogle i zabrał się za układanie bibelotów na blatach. Robił to dość dokładnie, niemal tak, jak stały przed demolką. Po pół godzinie mieszkanie wyglądało jak nowe. Pochylił się, by obejrzeć komputer, coś przy nim zrobił, cmoknął i wyszedł. Tym razem to koniec gości, pomyślałem i zapadłem w sen.
Dokładnie o dziewiątej trzydzieści wystukałem jego numer.
–Borgia! Znowu mnie okradli! Ratuj, przyjacielu!
–Jak to? – zdziwił się.
–Te pieniądze na mieszkanie! Nie dotarły! Znów pomyłka!
Uśmiechnął się smutno.
–Więc mamy sprawczynię.
–Słucham?
–Wybacz, kolego, ale musiałem to zrobić. Wynagrodzę ci to. Byłem tej nocy w twoim mieszkaniu i zamontowałem kamery Myślę, że to, co nagrały, może cię zainteresować. Niedługo u ciebie będziemy.
Istotnie, za godzinę wtargnął do mieszkania na czele czterech policjantów. Towarzyszyła im lekko spanikowana Sarah.
–Proszę bardzo, panowie – odezwał się blondyn. – Tu umieściłem kamery – przeszedł się po mieszkaniu i usunął chipy wielkości łebka od szpilki. – A oto zapis. Można? – spojrzał pytająco, podchodząc do czytnika.
Przytaknąłem. Wsunął dysk w szczelinę. Holobraz wyświetlił wizytę Sary: skradała się przez hall i salon tak samo jak w rzeczywistości, ale zamiast wywracać szuflady po prostu podeszła do komputera, schyliła się, wykonała przy nim niezidentyfikowane czynności i wyszła.
–Ależ to nie tak było! – krzyknęła przerażona.
–Przyznaje pani, że włamała się tu tej nocy? – spytał sierżant.
Pokręciłem głową, podziwiając psychologiczny kunszt blondyna. Gdyby sprawczyni zobaczyła zwykły zapis, mogłaby, zachowawszy zimną krew, wyprzeć się wszystkiego i powiedzieć, że to komputerowa symulacja. Modyfikacja wizyty zaskoczyła ją i spowodowała, że sama się wygadała.
–Tak, ale w innym celu, powiedz im, Borgia! Mężczyzna podszedł do komputera i zdjął z niego jakiś przedmiot. Pokazał go policjantom.
–Przykleiła chip.
–Ależ, ależ to nieporozumienie! – Sarah podbiegła do niego. – Powiedz im, przecież sam mnie namówiłeś, żebym tu przyszła!
–Nie wiem, Saro, o czym mówisz.
–Jak to? Mówiłeś, że to Aymore jest złodziejem, że okradł siebie, żeby odsunąć podejrzenia, wstąpił do klubu, żeby być bliżej ofiar, że sam podłożył sobie chip, gdy u niego byłeś, i zrobił to we wszystkich mieszkaniach, a także w moim apartamencie! – Spojrzała na policjantów. – Panowie, przysięgam, że mówię prawdę! On twierdził, że Torkil to geniusz komputerowy i stworzył niewidzialnego wirusa, ale przestraszył się, że oprócz policji śledztwo prowadzą również Ariston i Levi, dlatego zdecydował się mnie wrobić! Prezes w zaufaniu poinformował mnie, że gamedec będzie tej nocy w grze, podał adres i namówił, żebym poszukała tych robali! Próbowałam, ale nic nie znalazłam!
Blondyn stał z założonymi rękami i lekko się uśmiechał.
–Bardzo ładna historyjka, Saro, ale myślę, że ci nie pomoże. Jesteśmy w mieszkaniu człowieka, który chciał kupić apartament dla cyfrowej ukochanej. Wiedziałaś o tym i dlatego podłożyłaś chip. Pieniądze nie dotarły na miejsce. Okradłaś go.
–O niczym nie wiedziałam i niczego nie podkładałam! Ja tylko szukałam…
–Doprawdy? – uśmiechnął się z politowaniem. – To mieszkanie nie wygląda jak po rewizji. Chyba że pan Aymore posprzątał. Czy tak było? – spojrzał niewinnymi oczkami.
–Niczego nie dotykałem – zapewniłem.
–Panno Saro Koronowsky – odezwał się sierżant – aresztuję panią pod zarzutem włamania i kradzieży. Zbliżył się do niej z kajdankami.
–Pozwolicie państwo, że skoro jesteście w moich progach – odezwałem się – włączę się do dyskusji? Dlaczego chce pan skuć tę kobietę?
Funkcjonariusz spojrzał zdziwiony.
–Widział pan. W nocy włamała się i podłożyła chip.
–Nie uwierzył pan w jej słowa?
Człowiek w mundurze uśmiechnął się cynicznie. – Pod wpływem stresu sprawca wygaduje różne rzeczy Czasami pomysłowe, ale historyjka panny Koronowsky nie trzyma się kupy.
–Na pewno?
–Ależ to nagranie…
–Jest sfałszowane.
–Jak pan śmie! – wybuchnął Borgia.
Odsunąłem się o pół kroku. Ważył co najmniej trzydzieści kilogramów więcej ode mnie.
–A tak. Otóż tej nocy wcale nie byłem w grze.
Stuknąłem w klawisz. Holoekran wyświetlił cudowny poranek na Rajskiej Plaży. Po piasku spacerowała Ania z Pauline ubraną w mój osobisty skin.
–Pauline? – odezwałem się.
Mój sobowtór podniósł głowę.
–Tak, Torkilu?
–Dobrze się bawiłyście?
Sokolowsky roześmiała się.
–To było bardzo interesujące.
Ariston zbladł. Widok mnie i Anny na tle oceanu był bardzo romantyczny Mrugnąłem do nich.
–Na razie was pożegnam.
Wyłączyłem podgląd.
–Udawałem uczestnictwo w grze, a naprawdę drzemałem na łożu obserwując mieszkanie z innych kamer, zainstalowanych przez mojego przyjaciela.
Wybrałem numer Harry'ego. Przywitała mnie zaspana twarz.
–Przyjacielu? Masz to?
Przetarł oczy.
–Cześć, Torkil. Myślę, że twoja hipoteza jest prawdziwa.
–Znakomicie. Zostań z nami. – Spojrzałem na zebranych. – Oto, co zdarzyło się tu naprawdę.
Uruchomiłem zapis i komentowałem:
–Pan Ariston instaluje kamery Na razie wszystko się zgadza.
Przewinąłem godzinny fragment, w którym nic się nie działo.
–Teraz pani Koronowsky plądruje apartament w poszukiwaniu nieistniejących pluskiew. Na nieszczęście szuka ich także w pobliżu komputera, co może wyglądać jak podłożenie robala. Jak widzicie, istotnie zrobiła z mieszkania pobojowisko.
Kobieta spłoniła się. Z rumieńcem było jej do twarzy Policjanci zrobili głupie miny. Najbardziej krzywił się sierżant, który dopiero co stwierdził, że jej historyjka nie ma sensu.
Przewinąłem film.
–Powtórne odwiedziny prezesa, który słusznie postanowił posprzątać po poprzedniczce, bo wiedział, że widząc bałagan, domyślę się wizyty „włamywacza" i nie zdecyduję się na przelew! Nie byłoby dowodu winy! Sprawdza w goglach, jak wyglądało wnętrze przed interwencją, był tu wszak przedtem z tym samym ekwipunkiem… i voila, wszystko lśni! Swoją drogą dziękuję. Nie musiałem sam się męczyć. Nienawidzę sprzątania. – Mrugnąłem do niego. Patrzył na mnie jak bojowy mech przed oddaniem śmiertelnej salwy. – Teraz podkłada chip i wychodzi.
–No, ale… w takim razie… – sierżant wyraźnie stracił rezon – kto jest tym włamywaczem? Złodziejem?
Czas na ostatni akt.
–Zapraszam państwa bliżej.
Otworzyłem w komputerze okno poczty i odnalazłem numer konta, na które miałem wpłacić pieniądze. Rozwinąłem nowy plik tekstowy.
–Proszę o uwagę – podniosłem ręce jak prestidigitator – zamierzam przepisać powyższy numer. W tym momencie prezes Creators Club rzucił się do ucieczki.
–Ależ co pan! – krzyczeli szamoczący się z nim policjanci.
Przyprowadzili go do ekranu, trzymając za nadgarstki. W cichości ducha pogratulowałem sobie sprytu. Tak kumulowałem napięcie, żeby nie wytrzymał i próbował prysnąć. Dzięki temu mundurowi ostatecznie uwierzyli, że kobieta jest niewinna. Człowiek bardzo łatwo przywiązuje się do pierwszego wrażenia i niechętnie je porzuca.
–Można? – spytałem niewinnie. – Zaczynam.
Na ekranie pojawił się wężyk cyfr i liter.
–Teraz sprawdźcie, czy zrobiłem to poprawnie. Porównali ciągi. Pierwszy odezwał się sierżant. – Zrobił pan błąd w kilku miejscach.
Uśmiechnąłem się zjadliwie do Borgii.
–Cóż za zaskoczenie.
–Ale co to ma do rzeczy? – zdziwił się dowódca. – Będę te błędy popełniał w nieskończoność, dopóki nie zostanę odczarowany przez terapeutyczne tony muzyki pana prezesa.
–Nie rozumiem.
–Pozwoli pan?
Założyłem słuchawki na uszy jednego z policjantów.
–Harry – odezwałem się do małego okienka na holobrazie, z którego Norman przyglądał się nam z nieskrywanym rozbawieniem. – Puść ten kawałek.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Sarah patrzyła na mnie z nadzieją. Zacisnąłem powieki, co znaczyło: „Wszystko będzie dobrze". Ariston wyglądał jak hipopotam zamknięty w klatce bez wentylacji. Policjant zdjął mikrogłośniki.
–Bardzo pana proszę – położyłem rękę na jego ramieniu – niech pan spróbuje przepisać ten numer bezbłędnie.
Po kilku bezskutecznych próbach sierżant był przekonany.
–Jak to możliwe? – spytał.
Uśmiechnąłem się.
–Najlepiej wyjaśni to sam autor. Ja wiem tylko tyle, że był terapeutą w prestiżowym związku European Therapists, z którego został usunięty za eksperymenty nad programowaniem umysłu za pomocą impulsów dźwiękowych. Według analiz przeprowadzonych przez Novatronics – wskazałem Harry'ego – w muzyce, którą Ariston podkładał pod rozmowy Sary z wybranymi klientami, konkretnie te połączenia, które poprzedzały ożywienie i transakcję, były zawarte hipnotyczne treści powodujące, że osoba poddana transowi permanentnie myliła się podczas przepisywania numeru, zawsze w tych samych miejscach. Tuż po transakcji pani Koronowsky dzwoniła drugi raz, tym razem z muzyką odczarowującą. Nie było żadnego komputerowego wirusa, żadnego włamywacza, tylko hipnoza, czyli też rodzaj buga, ale implementujący się w głowie. Ariston dobierał ofiary bardzo starannie i tylko im „dokładał" do muzyki hipnotyczny podkład. Gdy dowiedział się, że jestem gamedekiem, chciał zdjąć ze mnie muzyczny trans jeszcze przed ożywieniem Anny, lecz nie wiedział, że podczas rozmowy byłem tak zmęczony, że wyłączyłem fonię. Stąd jego zdziwienie, że jednak zostałem „okradziony". Słusznie się lękał – spojrzałem na niego przyjaźnie – bo istotnie, choć zajęło to trochę czasu, rozgryzłem go.
–A panna Sarah? – spytał skonsternowany sierżant.
–Niewinna ofiara prezesa – odparłem. – Ariston dowiedziawszy się, że mnie okradł, przestraszył się i postanowił ją wrobić. Może stwierdził, że ma już wystarczająco dużo pieniędzy i czas kończyć ze złodziejstwem, albo jedno i drugie. Myślę, że plan awaryjny miał gotowy od dawna, świadczy o tym zaprogramowany skaner wyświetlający nieistniejące ślady rękawic oraz zestaw do wykrywania chipów, których używał podczas wizyty w moim apartamencie. Wcale nie znalazł robala na moim komputerze. Chip cały czas był przyklejony do nanorękawicy, którą miał na ręku. Trik polegał na umiejętnie wykonanym ruchu. Dałem się nabrać. Podrzucenie listków do mieszkań pozostałych graczy i odciśnięcie śladów na klamce nie było trudnym zadaniem, jak również podrzucenie chipów i rękawic do apartamentu Sary. Podczas procesu pani Koronowsky zorientował się, że poszlakowa sprawa nie gwarantuje trwałej odsiadki, więc sam opłacił adwokata, by wzbudzić jej zaufanie, przyjął z powrotem do pracy i postanowił poczekać na okazję, która niezbicie udowodni jej winę. W międzyczasie otrzymałem w prezencie motomba wraz z muzycznym programem, który nasunął mi myśl, że sprawcą jest prezes Borgia. Postanowiłem zastawić na niego pułapkę i sam stworzyłem okazję do kolejnej kradzieży. Prezes wmówił Sarze, że to ja jestem złodziejem. Upokorzona kobieta łatwo uwierzyła swojemu wybawcy i rozpaczliwie usiłowała oczyścić się z podejrzeń. Rzeczywiście zamierzałem dzisiaj wpłacić sporą sumę na konto pośrednika nieruchomości, ale jak panowie widzieli, nie mam szans poprawnie wypełnić formularza. Zostałbym okradziony… – specjalnie zaakcentowałem słowo: „zostałbym" i spojrzałem na prezesa CC – bo w istocie jeszcze przelewu nie dokonałem.
Borgia bezsilnie spuścił głowę. Wreszcie zachował się jak klasyczny przestępca przyłapany na gorącym uczynku. Zerknąłem na Harry'ego.
–Słuchałeś tej muzyki?
–Nie. Tylko analizowałem strukturę. Odetchnąłem. Stuknąłem w klawisze i przesłałem mu podpisany formularz z kwotą i numerem konta. – Mam prośbę. Wypełnij to za mnie i przelej.
Po kilku dniach wina została udowodniona, pieniądze odzyskane, a moje konto powiększyło się o milion kredytów. Ariston pod przymusem „odczarował" moją psyche, co sprawdziłem przy świadkach. Do programów, serwerów i chatów wprowadzono nowy typ bramek antyhipnotycznych, pojawiły się firmy reklamujące najnowsze skanery i aplikacje szukające muzycznych pułapek. Ogłoszono to, co od dawna wszyscy wiedzieli, tyle że nie potrafili udowodnić i udokumentować, a tym bardziej wykorzystać: umysł jest programem i jako taki może podlegać manipulacjom, a nawet zainfekowaniu cyfrowym wirusem. Ostateczna różnica między diginetami i organikami została zniesiona. Nieprawdopodobne? A cóż może być dziwniejszego od tego, że miesiąc wcześniej wszyscy, łącznie ze mną, uwierzyli w historię, w której jedynym dowodem był pusty chip?
Wreszcie mogłem zająć się Anną. Przewiozłem motomba do siedziby Blue Whales Interactive, gdzie przenieśli zasobnik z dibekiem we wnętrze machiny. Spotkaliśmy się przy wejściu. Rzuciła mi się w ramiona. Przygotowałem się na śmierć. Ku mojemu zaskoczeniu stalowy droid miał nadzwyczajne wyczucie dotyku. Gdy skończyła wygłaszać dziękczynne peany, podała mi krążek.
–Wczytaj w walktela i załóż soczewki.
Głos brzmiał w realium dokładnie jak w Rajskie; Plaży.
–Co to jest? – spytałem.
Mechaniczne części twarzy ułożyły się w uśmiech – Zobaczysz.
Wsunąłem dysk i założyłem sprzężone z walktelem cyfrowe rogówki.
Czy chcesz uaktywnić program „Anna"?
pojawił się napis w powietrzu. Pacnąłem w eteryczne „Tak".
–O rany! – obraz Dooma rozpłynął się, a w jego miejscu pojawiła się Ann Sokolowsky odziana w to samo bikini, w którym zobaczyłem ją po raz pierwszy, dawno temu, gdy rozwiązywałem sercowe dylematy senatora O'Neila.
–Aniu! – podszedłem i przytuliłem zimny metal. Odskoczyłem.
–Lepiej, jeśli będziesz tylko patrzył – uśmiechnęła się, tym razem nie mechaniczną twarzą, ale najprawdziwszą Aniną buzią.
–Może kiedyś zrobią motomby odziane w skórę… – westchnąłem.
–Słyszałam, że już próbują.
Więc to tak widziały siebie te dwa Oscary, które widzieliśmy z Normanem! Wcale nie musiały się czuć jak na innej planecie!
–Nie ma muzyki – stwierdziła.
Roześmiałem się. Ile jeszcze razy usłyszę podobne komentarze?
–Aniu, w realium nie usłyszysz melodii ot tak, z powietrza.
Po pięciu minutach zapomniałem, że dotykam droida: ręka motomba rozgrzała się od mojej dłoni. Za kilka chwil nie pamiętałem, jak wygląda Doom. Spacerowaliśmy najładniejszymi deptakami. Do idyllicznego nastroju nie pasowały wytrzeszczone oczy przechodniów. No i skąpy strój partnerki. Myślała o tym samym, bo zatrzymała się przed wystawą sklepu z odzieżą.
Promocja!
jarzył się trójwymiarowy napis.
Ubrania dla motombów gratis!
Weszliśmy.
–O! Jest muzyka! – diginetka ciekawie się rozglądała. – Jak w domu!
–Dlaczego taki pomysł na promocję? – spytałem sprzedawczynię, gdy Anna mierzyła strój.
–Ile ubrań kupi droid? – stara sprzedawczyni uśmiechnęła się łobuzersko. – Przecież nie zbiednieję! A wie pan, jaka to reklama dla sklepu?! Klientów dwa razy więcej niż zwykle! Każdy chce zobaczyć cudaka!
Sokolowsky wyszła zza kotary odziana w sarong ozdobiony holoprojekcją czerwonożółtych kwiatów i krótką kamizelkę do kompletu.
–Bez tego byłam po prostu naga – szepnęła mi do ucha. – Wreszcie czuję się jak człowiek.
Jakoś nigdy nie uwierzyłem w istnienie psychopatów, dlatego postanowiłem odwiedzić byłego prezesa Creators Club w nowym lokum.
–Witam zwycięzcę – uśmiechnął się wychynąwszy z energetycznej bariery. W ręce trzymał hologazetę. – Uścisnąłbym dłoń, ale nie mogę – spojrzał na oddzielającą nas eteryczną ścianę.
Usiedliśmy. Przyglądałem się jego twarzy i szukałem rysów drapieżcy złoczyńcy, kogoś pozbawionego wyższych uczuć. Może miał nazbyt ciężkie kostne wały nad oczami, ale czy to coś znaczyło? Wątpię.
–Przyszedłeś porozmawiać? – miałem wrażenie. że oddzielająca nas ściana zadrżała od basu.
–Jestem ciekawy – uśmiechnąłem się. – Jak się czuję? – wyszczerzył zęby. Potarłem skroń.
–Nie. Chcę wiedzieć, dlaczego to robiłeś. – Kradłem?
Chciałem ułatwić mu zadanie:
–Zabranie czegoś instytucji, firmie, państwu jest łatwiejsze, bo odbierasz coś bezosobowej strukturze, ale żywym, prawdziwym osobom, z którymi rozmawiałeś? Uśmiechałeś się do nich?
Wybuchnął gromkim śmiechem.
–A czymże jest uśmiech? Uśmiechają się wszyscy: od samarytan po najgorszych zwyrodnialców. Nigdy nie oceniaj po uśmiechu. To prymitywny grymas. Coś w tym jest.
–Więc dlaczego?
–Ciągle nic nie rozumiesz, prawda?
Położył przed sobą gazetę. Numer sprzed kilku dni. Holobrazki migały, ukazując powtarzające się animowane sekwencje. Na pierwszej stronie widniała jego twarz i tytuł: „Ariston Borgia Odkrywa Cyfrową Naturę Duszy!"
Mlasnął.
–Dziennikarze to kretyni. Nie wiedzą, że odkrył to Platon w dialogu Timaios. Ja tylko rozwinąłem jego myśl.
Pokręciłem głową.
–Chodziło o sławę?
Uśmiechnął się półgębkiem. Odchylił się do tyłu. – Też. Mimo wszystko nie chciałem, żeby mnie złapali, a tylko porażka mogła ujawnić mój geniusz. Czy zawsze myślisz tak schematycznie i jednotorowo? Jakim cudem udało ci się rozwikłać tę sprawę? Uraził mnie.
–Po prostu się komunikuję. Kiwnął głową, patrząc w bok.
–Przeceniana jest rola świadomości. Cóż, że rozmawiałem z ofiarami, i tak ich nie znałem. Nie chciałem znać. A może wiedziałem, że poznanie jest niemożliwe… Najpierw zaaranżowałem szopkę z samookradzeniem, potem założyłem klub, nawiązałem kontakty z BWI i przygotowałem się do pracy Pierwszy raz był jak podróż Kolumba do Nowego Świata: nie wiedziałem, czy się uda, sprawdzałem własne umiejętności, wiedzę, dawałem upust wściekłości na dupków, którzy wykluczyli mnie z European Therapists. Efekt był piorunujący.
Jego twarz złagodniała.
–A potem… – spojrzał ostro, jakby próbował opowiedzieć szczurowi lądowemu, czym jest sztorm na otwartym morzu – kradzież jest wciągającym, wręcz uzależniającym, bardzo atrakcyjnym sposobem zarabiania pieniędzy. Ani się spostrzegłem, jak rozgrywka pochłonęła mnie bez reszty Jesteś graczem, więc powinieneś zrozumieć. Podglądałem twoją rozmowę z Sarą i stwierdziłem, że chcę się z tobą zmierzyć, chociaż czułem, że jesteś niebezpieczny. Jakaś część osobowości kazała mi skoczyć w przepaść. Podłożyłem nagranie z hipnogramem. Gdy się dowiedziałem, że jesteś gamedekiem, postanowiłem się wycofać… Tyle że wtedy zadziałała moja nieznana natura: palec obdarzony własną wolą… Ale nie udało się. Mimo wszystko była to wspaniała rozgrywka.
–Nie masz wrażenia, że wyrządzałeś zło? Opuścił kąciki ust w błazeńskiej parodii antycznej maski.
–Greccy bogowie czynili zło raz za razem. Herosi rżnęli się, truli, obdzierali ze skóry. Celtowie uważali, że światem rządzi szalona starucha. Mit, przyjacielu, jest obrazem duszy.
–Nie rozumiem.
–A ja nie rozumiem pojęcia zła.
Na Rajskiej Plaży zachodziło słońce. Byliśmy sami. Odetchnąłem zapachem wieczornej bryzy. Ostatnich pięć miesięcy jawiło się niczym dekada. Z trudem ogarniałem wydarzenia, które przywiodły nas do tego miejsca: reklama w portalu gry, pierwsze rozmowy z Chipem, kłótnie z Pauline, telefony od Steffi, konstrukcja psyche Anny, transfer do dibeka, kradzież i perypetie z Creators Club, szkoła, proces Sary Koronowsky, wizyty w niezliczonych grach, zwolnienie niewinnej, prezent od dyrektor Eim, zastawienie pułapki na hipnotyzera, przeprowadzka ożywionej do nowego mieszkania, rozmowa z więźniem… Miałem wrażenie, że wychodzę na prostą z bardzo długiego wirażu. Jeśli ja się tak czułem, doznania niespełna półrocznej Sokolowsky były dziesięciokrotnie silniejsze. Przyjrzałem się jej. Twarz niby ta sama, ale rumieniec na policzkach… Kiedyś też się rumieniła, lecz jakoś… bardziej przewidywalnie. Uśmiechnąłem się do tej myśli. Właśnie. Dawniej nie musiałem się zastanawiać, co ona przeżywa. Teraz… Spojrzałem w morze. Zza lśniącego widnokręgu wystawała maleńka cząstka słońca. Czerwona jak grapefruit. Teraz mogę się jedynie domyślać. Albo i zaryzykować…
Stanąłem naprzeciwko. Zatrzymała się i spojrzała tym samym wzrokiem co kiedyś. Nie przypuszczałem, że wspomnienie z dawnych czasów, gdy była programem, podziała na mnie uspokajająco. Zrozumiałem, że nowej Anny po prostu nie znam. Ale czy poznanie kogokolwiek w ogóle jest możliwe? Przypomniałem sobie dziwaczną wymianę zdań z byłym terapeutą. Otrząsnąłem się i spojrzałem na towarzyszkę. Nie uciekłem i wyciągnąłem rękę do jej piersi. Gdy dotykałem sprężystej tkanki, wybuchł gejzer podniecenia: bez pytania o zgodę, filozofowania czy doszukiwania się głębi w każdym geście. Wzięła głęboki wdech.
–Myślałam – wydusiła przez ściśnięte gardło – że się nie doczekam.
Oddychała coraz szybciej. Przysunąłem się. Jej ciało promieniowało żarem jak nigdy przedtem. Przytuliłem ją. Drżała. Jednak jest różnica. Odwzajemniała uścisk bardziej intensywnie i spontanicznie niż kiedyś. Tuliliśmy się i całowaliśmy przez długą chwilę, tak długą, że na pewno gdzieś tam w nieskończoności ciągle się jeszcze całujemy. W tajemnym zakątku wieczności przy dogasającym słońcu Rajskiej Plaży osiągnąłem nieśmiertelność. Potem ugięły się pod nami kolana. Nie mogąc dłużej hamować żądzy, wtargnęliśmy w siebie niczym wezbrane fale, przy ogłuszającym akompaniamencie dudniących serc. Świat dookoła obracał się, wirował i kołysał, jakby to on, a nie my, upił się namiętnością.
Nie wiem, ile godzin leżeliśmy, patrzyliśmy w gwiazdy i na nowo poznawaliśmy wzajemne milczenie. Gdy się żegnaliśmy, uprzedziłem, że muszę odpocząć kilka dni i uporządkować sprawy w realium.
–Przecież ja też mieszkam w realium! – odparła ze śmiechem.
Prawda. Zapomniałem.
Po zdjęciu kasku, kombinezonu i wypięciu nanowtyczki wykąpałem się, ubrałem w szlafrok i nalałem szklankę Jacka Danielsa. W uszach huczał ocean. Komputer informował o nieodebranych wiadomościach od Steffi i Pauline. Pozostałe dwa serca domagały się posłuchu. Łyknąłem palącego płynu. Zamknąłem oczy i zobaczyłem sylwetkę Anny na tle zachodzącego słońca. Odemknąłem powieki i miałem wrażenie, że przez chwilę widzę poczciwą twarz Aristona Borgii. Zamrugałem. Za szybą mieniło się milionem świateł miasto, które nigdy nie zasypia. Zerknąłem w prawo, gdzie pośród kilku innych linowców majaczył Kampiville. Ciekawe, czy stąd widać jej okno? Zmrużyłem oczy. Daremnie jednak wytężałem wzrok. Ledwie widziałem pulsujące światła pozycyjne i rozmazaną poświatę dziesiątek tysięcy szklanych tafli, ciągnących się od czarnej puszczy do atramentowego nieba. Gdzieś tam, na sto piętnastym piętrze, czyli o ponad dwieście poziomów niżej, tkwił motomb więżący umysł ukochanej. Jednej z trzech ukochanych, poprawiły złośliwe duszki. A może czterech? Przed oczami zamajaczyła twarz Sary. Haust alkoholu uciszył upiorny chichot. Zastanawiałem się, czy Anna została w Rajskiej Plaży, czy może się wylogowała tak jak ja. Nie zażywała gamepilla, nie musiała jeść, mogła przebywać w wirtualiach tak długo, jak pozwalały akumulatory A kiedy motomb stał bez ruchu, wystarczały na bardzo długo. Jeśli jednak się wylogowała, to czy stała w tym samym miejscu, czy przechadzała się po pustym mieszkaniu? Może patrzyła w okno i szukała mojego wzroku? Mając wmontowane te wszystkie optyczne wzmacniacze, może umiałaby mnie odnaleźć? Podniecała ją perspektywa nowego życia czy raczej ogarniała depresja z powodu samotności? Nie miałem pojęcia, a decyzja, którą podjąłem, wydawała się coraz bardziej problematyczna. Odwróciłem wzrok. Stuknąłem szkłem w biurko i opadłem w przepastny fotel.
Odezwał się telesens. Drgnąłem. Kto śmie zakłócać święty czas gamedeka? Jeśli Steffi, to…
Na ekranie widniała znów umalowana i jakby promieniejąca twarz Sary W tle majaczyło wnętrze przytulnego baru i brzmiała pościelowa muzyka. Spojrzała przepraszająco.
–Nie przeszkadzam?
–Ależ skąd – skłamałem.
Poprawiła włosy.
–Jeszcze… możemy przejść na ty?
Serce zabiło mi mocniej.
–Z przyjemnością.
–Więc jeszcze ci nie podziękowałam. Zawdzięczam ci wolność. Pomyślałam… – zerknęła niepewnie – że może byśmy się spotkali. Mam trochę czasu… – wzięła głęboki wdech.
Nie chciałem patrzeć na wypełniający się dekolt, ale głupie oczy, nie pytając o zdanie, chłonęły widok, jak spragnione gardło pochłania zimny pomarańczowy sok. Wciąż nie odbyłem ćwiczeń uczących kontroli nad ciałem. Może zresztą nie chciałem ich odbyć? – …i jestem w bardzo miłym lokalu.
Zajrzała mi w oczy świetlistymi piwnymi oczami tak głęboko, że miałem wrażenie, jakby mnie dotknęła gdzieś w środku. Przeszedł mnie dreszcz.
–Co ty na to? – spytała szeptem.
O, nie.
This file was created with BookDesigner program
2010-11-16
LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/