Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"
Автор книги: Marcin Przybyłek
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 14 (всего у книги 17 страниц)
12. Anna.
Zjawiska przyrodnicze wyglądają najpiękniej, gdy masz kieszeń pełną pieniędzy albo duszę wypełnioną beztroską. Łapiesz w nozdrza ulotny zapach istnienia, ciesząc się po prostu tym, że żyjesz… Dalekie pomarańczowe koło oświetlało zmarszczki oceanu. Leżałem na wysokich skałach, wokół których rozpościerały się doskonale utrzymane plaże. Obok prężyła ciało Ann Sokolowsky, vel female version 345.00012. Kochałem takie chwile. Gdy odezwał się interkom, przyszła fala smutku. Otworzyłem półprzezroczyste okno, przysłaniaj ąc słoneczną tarczę.
–Torkil? – z ekranu patrzyła Steffi. Ann uniosła głowę.
–Steffi? – przywitałem rudowłosą. – Jak… zdrowie?
Spojrzała podejrzliwie na Annę. – Widzę, że przeszkadzam.
–Ależ nie… – zawahałem się. Przecież przeszkadzała. – To jest Ann Sokolowsky. Aniu, poznaj Steffi…
Wstyd się przyznać: nie znałem jej nazwiska.
–Alland – dokończyła.
–Bardzo mi miło – uśmiechnęła się blondynka. – Mnie również. Hm… – rozejrzała się nerwowo. – Co to za gra? Chyba jej nie znam.
–Och, to Rajska Plaża – odezwała się Ann. – Świat dla zakochanych.
Moja szyja i krtań jakby zalały się betonem. Zwróciłem drewniany wzrok na rudowłosą. Usiłowała zapaść się pod ziemię.
–Może… zadzwonię później – przemogła chrypkę. – Tak, skontaktuj się jutro. – Zrobiłem poważną minę. – Naprawdę się cieszę, że zadzwoniłaś. Nasze spojrzenia splotły się, ogrzały i związały w namiętnym uścisku. Uspokoiła się.
–Czekam – poprosiłem.
Wracaliśmy ze skał, trzymając się za ręce. Dookoła spacerowały pogrążone w rozmowach pary. Piasek przesypywał się pod stopami.
–Od dawna znasz tę dziewczynę?
Otwierałem usta, by odpowiedzieć, gdy podbiegł do nas dziwny, przysadzisty, jakby nieco przybrudzony osobnik. Zastanawiałem się, skąd wytrzasnął takiego skina.
–Skąd jesteś? – zwrócił się do Anny. Zatrzymaliśmy się.
–Stąd… Z Rajskiej Plaży… – odparła zbita z tropu, – Tu są twoje korzenie? – miał skrzekliwy głos. Rozejrzała się bezradnie.
–Jestem stąd…
–A, enpecka? – jego uśmiech był jakiś bluźnierczy.
Ogarnęła mnie furia.
–Zmiataj, popaprańcu! – uniosłem rękę. Brudne indywiduum odsunęło się kilka kroków. – Bez obrazy – krzyknął pojednawczo. – Do takich jak pani nic nie mamy. Sprawdzałem – błysnął świńskimi oczkami – czy nie diginetka.
–Co? – zdziwiłem się.
–Ta zaraza zagraża wszystkim! – wyrzucił kiełbaskowate rączki w górę. – Organikom i zoenetom! W realium i w sieci! Strzeżmy się!
Jegomość zmykał zygzakiem, jakby ktoś za nim strzelał. Podbiegł do innej pary.
–Skąd pochodzisz? – spytał atrakcyjną kobietę. Przez chwilę patrzyliśmy, nie odzywając się. Pociągnąłem Ann za sobą.
–Nie psujmy sobie wieczoru.
Na wschodzie błyszczały pierwsze gwiazdy. Zbliżyliśmy się do wody Mokry piasek, utwardzony przez fale, wydawał się szklisty.
–Czy ty mnie pamiętasz? – przerwałem ciszę. – To znaczy jak wychodzę? Wylogowuję się? Ja o tobie pamiętam. Myślę, wspominam, snuję plany… A ty?
Błękitne oczy w łunie zmierzchu wyglądały niemal granatowo.
–Oczywiście, że o tobie pamiętam. Mam pamięć. Mówi tak, bo tak czuje, czy dlatego, że ją zaprogramowano? Zmierzchało: zgaszona czerwień przechodziła w purpurę i fiolet. Zepchnąłem niechciane myśli w głąb mózgu. Odetchnąłem zapachem morza. – Wiesz – postanowiłem zmienić temat – chciałbym z tobą obejrzeć nową grę Phantom Games, nazywa się Infinity. Erpeg w kosmosie. Podobno lepsza od Dream Space.
–Multiplayer? – zaciekawiła się. – Jak Rajska Plaża. Melancholijnie pokręciła głową.
–Do Brahmy czy Wisznu, proszę bardzo. Tam mogę, jak wszyscy Non Player Characters. Ale w inne światy wchodzą tylko żywi gracze. Nie jestem kompatybilna.
Chciałem kogoś posiekać. Tak bardzo starałem się nie pamiętać, że jest programem, ale ten fakt dziwnie często powracał w rozmaitych okolicznościach.
–Przykro mi – zacisnąłem wargi. – Mnie również.
I znowu nie wiedziałem, czy rzeczywiście coś czuje, czy tylko o tym mówi. Wolałem nie pytać. Neojazzowa muzyka z kawiarenki przycupniętej nieopodal tonęła w szumie fal. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Tak jak dziesiątki razy wcześniej oniemiałem w obliczu doskonałego piękna. W jej kształtach zaklęta była odpowiedź na ostateczne pytanie, granice ciała znaczyły przepaść między istnieniem i śmiercią.
–Czy wiesz, że twoja sylwetka jest poezją zaklętą w kształt? – Ściskało mnie w gardle.
Na tle nocy jej opalenizna wydawała się niemal czarna. Błysnęły zęby.
–Lubię, kiedy tak mówisz.
Zbliżyłem rękę do piersi uwięzionej w napiętym plażowym topie. Dotyk był jak przekraczanie nieprzekraczalnej granicy Chciałem krzyczeć.
–A to lubisz? – wydusiłem. Pokręciła głową.
–Uwielbiam.
Wychodziłem z gry z największą niechęcią. Upływała czwarta doba i gamepill przestawał działać. Musiałem. Na głównej stronie kręcił się tłum eterycznych postaci. Zapoznawali się z reklamami nowo uruchomionego dodatku: kosmoportu, z którego można było się udać na stację orbitalną. Ich radość i podniecenie były mi obce. Choć mogłem polecieć z Anną, i tak była uwięziona w Rajskiej Plaży niczym złoty orzech w łupinie. Unosiłem rękę w geście rewitalizacji, gdy mój wzrok przyciągnął powoli rotujący sześcian reklamowy otoczony krzykliwymi hasłami. Wcześniej go nie widziałem. W sieci nietrudno coś przegapić. Rozwinąłem go. W twarz uderzyła eksplozja barw.
Chcesz, by twoja miłość stała się taka jak ty? Pragniesz dać jej życie? Twórca Rajskiej Plaży, firma Blue Whales Interactive, proponuje absolutne nowum! Upgraduj ją do dibeka! Włożymy psyche ukochanej w syntetyczny mózg! Nadasz jej pożądane cechy i staniesz się równy Stwórcy! Na twój wzór, a jeśli chcesz, nawet podobieństwo, stworzymy najprawdziwszego człowieka! Masz kłopoty z przyjaciółmi? Wykreuj nowych! Oto nasze kontakty…
Ciekawe. Zgrałem połączenia. Obok połyskiwał inny sześcian:
Masz już cyfrowego przyjaciela? Stworzyłeś przyjaciółkę? Wstęp do Creators Club! Poznaj innych Kreatorów! Podziel się wrażeniami! W naszej społeczności…
Oczywiście. Zamknąłem bryłę. Ledwie pojawia się coś nowego, od razu jak grzyby po deszczu mnożą się fankluby ligi, stowarzyszenia i inne podejrzane zgrupowania. Stroniłem od wszelakich skupisk. Człowiek w grupie staje się czymś o wiele gorszym od człowieka pojedynczego. Brzmi nieprawdopodobnie, ale tak jest.
Zdjąłem kask i usiadłem na łożu. Pęcherz miałem pełen, ale jelita puste. Przebywałem w Plaży przynajmniej przez miesiąc, robiąc przerwy jedynie na sikanie. Odżywianie przez nanowtyczkę spowodowało, że już po pierwszej czterodniowej sesji w przewodzie pokarmowym panowała próżnia niczym w lodówce kawalera. Ściągnąłem kombinezon. Lustro wiszące naprzeciw ukazało proporcjonalną rzeźbę mięśni obciągniętych cienką skórą. Nie przyłożyłem do tego ręki: nowy typ łoża stymulował układ motoryczny na tyle intensywnie, że nie tylko przeciwdziałał zanikom, ale rozbudowywał muskulaturę. Brzuch zanadto zaklęśnięty. Powinienem coś zjeść. Nie było to takie proste, odzwyczajony system trawienny nie zniósłby zwykłego pożywienia. Trzeba było odwiedzić neomilkbar. Ale przedtem chciałem się skontaktować z przedstawicielem Blue Whales Interactive. Odziany w szlafrok zasiadłem naprzeciwko konsoli. Powstrzymałem się od kawy. Zabiłaby mnie.
Na holoekranie pojawiła się inteligentna twarz łysiejącego szatyna.
–Levi Chip, Blue Whales Interactive, czym mogę służyć?
–Dzień dobry Torkil Aymore, dzwonię w sprawie ogłoszenia o dibekach.
Uśmiechnął się szerzej.
–Ach, bardzo mi miło. W takim razie może porozmawiamy w… bardziej cywilizowany sposób?
–Słucham?
–Czy pański komputer jest wyposażony w vipres?
–Niedawno zainstalowałem…
–Więc zapraszam do siebie.
Jego fotel zaczął się odchylać. O co mu chodzi? Wydałem dyspozycje. Podnóżek uniósł moje podudzia, oparcie zaczęło opadać, a głowę otuliła biokształtka. Ach, rozumiem! Przed oczami zamajaczyła kreska dewitalizacji. Subtelnie testują wypłacalność klienta! Mało kogo stać na virtual presence, tak jak nieliczni mogą sobie pozwolić na wykup sejfu z dibekiem. Wyłoniłem się w niewielkim pomieszczeniu otoczonym holoekranami.
–Jak pan ocenia nasze produkty? – głos za plecami.
Odwróciłem się. Wyglądał tak samo, może miał odrobinę więcej włosów. Ach, ta miłość własna.
–Wirtualnych partnerów?
–Robią wrażenie, prawda? Novatronics postawiło na realność świata, a my inwestujemy w rozbudowanie sztucznej inteligencji. Zresztą to zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę specyfikę Rajskiej Plaży… A propos, widział pan ostatni mod? Dodaliśmy kosmoport. Można polecieć na bazę orbitalną! Tam to dopiero urządziliśmy baseny…
–Port widziałem, ale jeszcze nie korzystaliśmy. – Ściągnąłem brwi i przeszedłem do rzeczy – Mam partnerkę w państwa grze.
–To dla nas zaszczyt.
–Widziałem ogłoszenie o możliwości upgradu.
–Tak.
–Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej. – Usiądźmy.
Zmaterializowały się biofotele. Na ekranach pojawiły się projekcje ukazujące wnętrza laboratoriów Blue Whales Interactive. Więc do tego był mu potrzebny vipres. Chciał zrobić prezentację!
–Wykupiliśmy licencję od Novatronics – rozpoczął.
Monitory ukazały przekroje syntetycznych mózgów.
–O ile nasi konkurenci trudnią się głównie przekładaniem żywych dusz do dibeków, my zrobiliśmy coś zgoła innego i… nie zawaham się użyć tego słowa: rewolucyjnego. Poddaliśmy analizie tysiące układów psychicznych z najróżniejszych kręgów kulturowych i wiekowych…
Ekrany ukazały migawki twarzy rozmaitych ras.
…i udało się nam stworzyć program konstruujący dusze od zera lub awansujący istniejące cyowe byty do poziomu psychiki organicznej. Nie przesadzę, jeśli powiem, że zbliżamy się do stworzyciela. Splotłem ręce na kolanach.
–Nie chce pan powiedzieć, że zrozumieliście działanie psychiki?
–Oczywiście, że nie. Pojęliśmy jedynie jej strukturę. Ujmę to inaczej. Maszyny liczące ją pojęły i nas o tym poinformowały. Człowiek jest, jakby to powiedzieć, za głupi, by zrozumieć coś tak skomplikowanego jak dusza.
Nie dałem po sobie poznać, że spodobała mi się ta odpowiedź.
–I na tej podstawie rozpoczęliście kampanię reklamową? Jesteście pewni, że wiecie, co robicie? Psychika to nie błahostka.
–Ależ panie Aymore, niech pan się uspokoi. Pozwoli pan, że przypomnę, na czym polegała pierwsza próba zapisania i odtworzenia dźwięku za pomocą aparatu zwanego fonografem.
–A co to ma do…
–Proszę o szansę. Za chwilę wszystko stanie się jasne.
Wcisnął przycisk na konsolce fotela. Na ekranach pojawiły się animacje.
–Otóż fonograf był tubą zbierającą drgania powietrza, podłączoną do igły na którą owe drgania były przenoszone. Jej koniec przykładano do woskowego walca, który powoli się obracał. Drgająca szpila żłobiła w nim zygzakowaty rowek.
–Bardzo zajmujący opis, ale wciąż nie rozumiem…
–Ale pan jest niecierpliwy. – Zmrużył oko. – To musi być miłość. Kiedy nagranie skończyło się, cofano walec…
Projekcje śledziły jego słowa i dopasowywały się tempem.
–…wkładano szpic w wyrzeźbiony rowek, kręcono korbą, kolec podążając za śladem drgał, poruszenia były przenoszone na wzmacniającą drgania tubę i okazało się, że…
–Urządzenie odtwarzało nagrany dźwięk.
–Otóż właśnie. – Uniósł rękę. – Błagam, jeszcze chwila, zaraz pan zrozumie. Wyobraźmy sobie, że fonograf rejestrował tylko jeden ton, powiedzmy nutę C.
Ekrany wyświetliły wielki paluch naciskający fortepianowy klawisz.
–Fonograf – ciągnął – odtworzyłby ją bez problemów, nieprawdaż?
Skinąłem głową.
–Teraz pianista gra sonatę, zaś obok akompaniuje skrzypek. Czy sądzi pan, że urządzenie ma jakikolwiek kłopot z zapisem?
–Nie sądzę.
–Brawo. Dodajmy bębny, partię smyczków, drewno, blachę, nawet dzwonki i harfę. Dorzućmy pokasływania, szepty, dźwięki za oknem, oddalone szczekanie psa…
Animacja ukazała orkiestrę wraz z domem i otaczającymi go ulicami. Pośrodku tkwił malutki fonograf.
–Nagranie odtworzyłoby wszystkie te dźwięki – stwierdziłem.
–Dokładnie – przedstawiciel szeroko się uśmiechnął. – Na tym przykładzie chcę wyjaśnić, że nie trzeba znać natury zjawiska, żeby je skopiować. – Zrobił krótką pauzę. – Jak to jest, że ucho słyszy wszystkie instrumenty grające jednocześnie? Dlaczego ich brzmienia nie zleją się, nie zniosą, nie odkształcą? Przecież wciąż drga jedno i to samo powietrze! Igła też nie ma kłopotów z zapisaniem tego całego galimatiasu. Co najciekawsze – przełknął ślinę – choć słychać krocie brzmień, to r o w e k j e s t jeden.
Zapadła doniosła cisza. Projekcja ukazywała wielki kolec drgający w woskowej szczelinie.
–Z tego, co zrozumiałem – ocknąłem się z zamyślenia – kopiujecie konstelację duszy, nie dbając o jej sens?
–Niezupełnie. Jak powiedziałem, schemat jest nam znamy Dlatego igieł jest kilkaset i nie żłobią ścieżki, ale raczej odciskają ślad w przestrzeni trójwymiarowej, co czyni ich zapis wielokrotnie pojemniejszym i bardziej złożonym od jednowymiarowej linii.
–Trochę mnie pan uspokoił. – Taka jest moja rola.
Obraz na ekranach ukazywał leniwie płynącą rzekę otoczoną wyniosłymi topolami.
–Tak więc, jestem zainteresowany… – podjąłem. – Stworzeniem człowieka?
Dotarło do mnie, jak wielką wagę może mieć to przedsięwzięcie. To już nie była zabawa. Dotąd mogłem korzystać z towarzystwa Ann bez zastanawiania się nad przyszłością.
–Pan myśli – zauważył Levi. – To dobrze. Działam trochę na szkodę swojej firmy, ale w perspektywie długofalowej jestem przekonany, że na korzyść. Bardzo proszę, niech pan rozważy konsekwencje. Po włożeniu do dibeka pańska miłość otrzyma odpowiedni IN, zacznie podlegać prawu. Pracujemy nad możliwością przyznania diginetom praw do głosowania.
–Diginetom? – tego określenia użył dziwny człowiek, który zaczepił nas na plaży.
–Och, to robocza nazwa dla osób żyjących w sieci, lecz w odróżnieniu od zoenetów nie mających organicznego pochodzenia. Myślę jednak, że ten termin się nie przyjmie. W końcu praktycznie niczym nie będą się różnić od braci poczętych w realium.
–Może tym, że nie mają rodzin… I wspomnień z dzieciństwa.
–Kłania się słynny Dickowski Blade Runner. Pan też ogląda starocie?
–W zasadzie miałem na myśli Newborna Sennhausera.
–A, tak. Potraktował temat poważniej.
–Zrobił pierwszą sensowną analizę, nie epatując widza strzelaninami i brawurowymi sekwencjami pościgów.
–Po marketingowym przesileniu wielu reżyserów zaczęło tworzyć ambitniejsze holobrazy… – zmarszczył brwi, porządkując myśli. – Wracając do wątpliwości, rzeczywiście nie będą mieli wspomnień z dzieciństwa. Ale tylko pozornie.
–To znaczy?
Ekrany wyświetliły płaczącego noworodka.
–Czym jest dzieciństwo? Początkiem życia. Niesłusznie kojarzymy je z maleńkimi ludzikami potykającymi się o własne nóżki. Czy sądzi pan, że duży, gabarytowo duży człowiek, który się dopiero urodził, nie będzie miał dzieciństwa?
–Chyba nie sugeruje pan, że po upgradzie Ann zacznie się zachowywać jak osesek!
–Nie. Zdolność mowy, poruszania, myślenia, wszystko to będzie gratis zaimplementowane. Ale reszta, czyli wzmacnianie torów neuronalnych, tworzenie skojarzeń, to wszystko będzie tylko śladowo zaznaczone w jej mózgu. Ostateczny kształt tych podstruktur zależeć będzie od interakcji i własnych przemyśleń. No i oczywiście od pańskich preferencji w momencie kreacji. Damy panu do wyboru szeroki wachlarz matryc.
–A nie moglibyście użyć… mojej?
Roześmiał się.
–Chyba nie chciałby pan uprawiać seksu z krewną?!
Rozmowa z Levi Chipem trochę mnie rozstroiła. Musiałem się zastanowić. Spacerowałem powietrznymi estakadami Warsaw City i czekałem na świt. Przebywanie w grach dość szybko rozstraja dobowy rytm. Nad głową z rzadka poświstywały pneumobile, a w dole rozpoczynały kursy tuby transportu publicznego.
Pierwsze gry pojawiły się u schyłku XX wieku. Dwie kreseczki udające paletki tenisowe odbijały kwadratową piłkę na dwuwymiarowym monitorze. Nie poprzestano na tym: pojawiła się grafika trójwymiarowa, do gier wkroczyła fabuła, w końcu rozrywka dorównała kinu. W latach dwudziestych XXI wieku płaskie monitory zostały wyparte przez ekrany 3d. Po odkryciu fal grawitacyjnych skonstruowano kaski stosowane w diagnostyce medycznej. Gdy zmapowano mózg, ktoś wpadł na pomysł zastosowania odkrycia w grach. Wprowadzono prototypy leżanek, zaproponowano pierwsze środowiska i prawdziwe uczestnictwo. Dzisiaj gry dorównały nie kinu, ale życiu. Ba, prześcignęły je. Moja Anna wyewoluowała z kreseczki odbijającej piłeczkę. Parsknąłem.
Oparłem się o balustradę i zapatrzyłem na północny wschód. Mój Stockomville w towarzystwie innych linowców ginął w błękicie niczym nienaturalnie wyciągnięty ołówek. Nie chciałem być z Anną na zawsze, ale lubiłem ją na tyle, by zrobić jej prezent.
Z drugiej strony, pakować ją w gmatwaninę życia pełnego stresów i przeszkód? Czy rodzice płodzący organiczne dziecko zadaj ą sobie takie pytania? Nie miałem pojęcia. Czy nie lepszy jest byt pseudoświadomy? Będzie moją utrzymanką czy sama zdecyduje się na pracę? Jeśli będę za nią płacił, zwiąże się ze mną, uzależni jak żona i córka jednocześnie. A może zacznie się puszczać na lewo i prawo? Otrząsnąłem się z przekornych myśli. Poradzi sobie. W Rajskiej Plaży nie ma przewodników. Zresztą sprawdzę. Zapiszczał zassany żołądek. Gdzieś tu powinien być neomilkbar.
Z menu „Dla graczy" wybrałem naleśniki z serem. Oczywiście tylko tak się nazywały Naprawdę były specjalnie zbilansowanym pokarmowym miksem. Właściciel twierdził, że jego prapradziadek serwował w tym samym miejscu dokładnie takie same potrawy. „W każdym razie pod względem smaku". Możliwe, ale podawał je kilkaset metrów niżej, pod poziomami i estakadami, które przykryły stare miasto.
Jak będzie wyglądało jej życie? Starannie przeżuwałem pokarm. Pierwszy kęs był niebezpieczny: groził bolesnym skurczem przełyku. Umysł zrodzony bez obciążeń ciałem, chorobami, starzeniem, zmęczeniem, bólem, znający tylko beztroskę i zabawę… Jaki będzie? Lepszy czy gorszy od pokręconych ludzkich psychik? Popiłem truskawkowym izotonicznym płynem. Wstawało słońce. Budowle uśmiechnęły się do nowego dnia. Czy warto się w to pakować? Moje dotychczasowe życie miało wiele cech tak cenionej wolności: robiłem, co chciałem, jadłem, co lubiłem, wstawałem, kiedy miałem ochotę, i bawiłem się w to, co mi odpowiadało. Nie posiadałem zwierząt domowych, nawet elektronicznych: niezależnie od faktu, że wnętrza miały suche i pozbawione życia, nie zniósłbym skowytu droida pozbawionego „głasków". Kreacja człowieka, choćby tylko opłacenie procesu, stwarzała sytuację zależności.
Tafle drzwi błysnęły popchnięte przez nowego gościa. Harry Norman! Oczywiście ten zdeklarowany kawaler też tu się żywił.
–Torkil! Ty stegozaurze!
Wstałem i poddałem się torturze miażdżenia żeber. Otarł się o mój policzek niegolonym zarostem. Usiadł i zamówił pierogi.
–Zachciało się papu staremu graczowi? – pytał, pałaszując danie.
–Po miesiącu…
Potrząsnął blond kudłami. W wesołych oczach odbijały się wieżyce miasta.
–Te gry cię zabiją. Trzeba żyć!
–Próbuję, kochany, zastanawiam się tylko, gdzie? Dziarsko dziabnął widelcem w ciasto.
–Znasz mnie. Lubię światy, ale zoenetem zostanę dopiero, jak się zestarzeję. Jeśli będzie mnie stać. Po chwili jego talerz był pusty.
–Chodź, przejdziemy się – zaproponowałem.
–Odzwyczailiśmy się od dreptania? – zarechotał. – Odwal się.
Na zewnątrz zrobiło się gwarno. Dzieci pędziły do szkoły, kobiety zaglądały do sklepów, w restauracjach i kawiarniach pojawili się konsumenci. Ich widok wywołał w pamięci Brahmę. Nawet powietrze podobnie pachniało. Poczułem silne szturchnięcie. Spojrzałem zły na blondyna. Wskazywał wzrokiem idące deptakiem dwa motomby, jeden męski, drugi żeński. Najtańsze modele, Oscary. „Mężczyzna" obejmował „kobietę" w talii. Oglądały się za nimi dziesiątki zdziwionych oczu. Połyskujące chromowaną stalą androidy zdawały się nie zwracać na gapiów uwagi.
–Popisują się – stwierdził Norman.
Chłonąłem widok, zdając sobie sprawę, że za kilka lat nie będzie niczym niecodziennym. Coraz więcej zoenetów przebąkiwało o przenosinach z nieruchomych netombów do nowocześniejszych nośników.
–Są jak kosmonauci na obcej planecie: też w skafandrach, niczego nie zjedzą, nie poczują zapachu… Czy pewnego dnia będę się tak przechadzał z Anną?
Przysłowie mówi, że nieszczęścia chodzą parami. Mnie też tak się zdawało, póki nie usłyszałem pukania do drzwi. Rzadko przyjmuję gości. Ostatnio był tu Harry, chyba ze trzy lata temu. Zjawił się też Peter „Crash" Kytes w zbroi motomba. Aha, i w grze Otchłań, choć wirtualnie, pojawili się Norman, diabeł imieniem Lirot oraz piękna Pauline Eim. Tym razem gamedekini postanowiła wpaść naprawdę.
–No co? – przecisnęła się obok mnie w progu. – Rewizyta!
Jeszcze pod wrażeniem dotyku sprężystych piersi, które otarły się o mój tors, starałem się zrozumieć jej wypowiedź. Prawda. Byłem u niej dwa razy: gdy rozgryzałem sprawę wielebnego Raymonda Hallowaya i po szalonym rajdzie w ramionach opancerzonego „Crasha". Dlaczego akurat teraz? Powlokłem się za nią do salonu.
–Ładnie tu – usadowiła się w fotelu. – Poproszę drinka.
–Słomkowego, pomarańczowego czy fosforyzującego? – spytałem przez ramię.
–Pierwszy to żubrówka z sokiem jabłkowym – zgadywała – ostatni pewnie gin z tonikiem, a to środkowe? Campari z wyciśniętą pomarańczą? Przytaknąłem.
–W takim razie żaden z nich. Przezroczysty na skałach.
–Martini z lodem?
–Dodaj kroplę wódki.
–Uu. Jest… – zerknąłem na chronometr – dwunasta. Tak wcześnie?
–A co to? Drobnomieszczańskie przesądy?
Miała rację. Sam uważałem je za niedorzeczne. Nalałem i sobie. Zlustrowałem swoje ubranie. Na szczęście było czyste. Dobrze, że zjadłem. Inaczej nie mógłbym pić, a z ust jechałoby mi środkiem odkażającym.
Kiedy w żołądku, a potem w głowie zrobiło się ciepło i przyjemnie, uznałem, że wizyta gamedekini to wcale dobry pomysł. Na stole skrzyło się szkło, z głośników płynęła kołysząca muzyka.
–Pauline – odezwałem się, nalewając płyny – jak to jest być kobietą?
–Chodzi ci o menstruację, orgazm i te sprawy? – wyciągnęła rękę po alkohol.
Była jak zwykle nienagannie ubrana: oczywiście mini, oczywiście kabaretki, biała bluzka z żabotem i czarne włosy upięte w kok. Typ Hiszpanki. Może nie mój ulubiony, ale z pewnością miły dla oka.
–Nie, w zasadzie o bycie jako takie – odparłem po chwili. – Wolałabyś być czy nie być?
–Kobietą? Co za pytanie. Oczywiście, że być! – A wirtualnie? Chciałabyś żyć jak zoenetka?
–Mam to w planach. Jeśli zamierzasz zaprosić mnie do łóżka, informuję, że takie tematy raczej nie działają pobudzająco.
Nie zdołałem ukryć zaskoczenia. Poruszyłem się jakoś niezgrabnie i rzuciłem jej głupie spojrzenie. Udała, że nie widzi.
–Jeśli chodzi o zoenectwo – podjęła – wystarczająco dużo kłopotów mam z Kononem.
–Smyk się buntuje?
–Jak cholera. Marudzi, że Brahma jest nudny. Otrząsnęła się. Poprawiła włosy. Wiedziała, że przy tym ruchu okrąglej ą piersi.
–Wracając do tematu, może zrobiłbyś trochę głośniej? – wskazała na spikery.
Do jakiego tematu?! Stanąłem przy klawiaturze i pokręciłem kółkiem. Głośniki nasiliły masaż klatki piersiowej miękkimi basami. Zapatrzyłem się na panoramę Warsaw City Mam roztrojenie jaźni. Jedna kobieta tam, w Rajskiej Plaży, duch, cyfrowa, choć w dotyku jak aksamit. Druga też tam, rudowłose wcielenie realnej nieznajomej. Trzecia tu. Organika. Jelita w środku. Jak się nie umyje, to śmierdzi. Tyle że teraz i na ogół jest bardzo czysta… Przypomniałem sobie wyuzdany seks z Twisted Perverted, który prawdopodobnie odbyłem właśnie z nią, choć oficjalnie nigdy tego nie potwierdziła. Wyzwolona…
–Tak dawno nie robiłam tego na żywo, że postanowiłam odświeżyć wrażenia.
Odwróciłem się. Rozpinała bluzkę. I tak niezaprzeczalnie żywa…
Seksuolodzy twierdzą, że najprzyjemniejszą częścią aktu nie jest szczytowanie, lecz immisja. Zgadzam się z nimi, zwłaszcza gdy opierasz podbrzusze o niewiarygodnie sprężystą pupę.
Plecy jak najpiękniejsze skrzypce. Ja w niej. W tym miejscu łączyliśmy się, jednoczyliśmy, stapialiśmy. Właśnie tam byłem kobietą. Wsuwanie i wysuwanie symbolizowało oddalanie i łączenie tego, co męskie i żeńskie. Mogłem się oświadczyć, wyznać dozgonną miłość, zgodzić na wszystko. Jęczałem i kląłem. Chichotała. Musiał ją bawić sprzęg przekleństw i nabożnej czci, jaką oddawałem jej ciału. Gdyby tylko wiedziała, co w niej widzę… Odwróciła się na wznak. Spojrzałem na cudowny wykrój brzucha i pogalopowałem w wir spełnienia.
Leżeliśmy obok siebie. Przed oczami wirowały miraże, które się ukazały podczas zbliżenia: wielomasztowe jachty o niebotycznych rufach i bukszprytach wysuniętych daleko w przód, porty morskie, Arabowie w ozdobnych turbanach…
–O czym myślisz?
–O wizjach, jakie miałem…
–Miałeś wizje?!
–Gdy człowiek obcuje z dziełem sztuki…
Roześmiała się.
–Głupi jesteś.
Po co mi ta Anna? Źle mi z Pauline?
–Masz przekaz, masz przekaz – odezwał się alt komputera, a ja, powodowany głupim odruchem, wyciągnąłem rękę do pilota.
–Witaj, Torkilu – na ekranie widniała anielska twarzyczka Steffi w koronie płomiennych włosów. Przełknąłem ślinę.
–Zgodnie z twoją prośbą dzwonię, ale że bardzo się denerwuję, postanowiłam nagrać wypowiedź i po prostu ją przesłać. W ten sposób jakoś sobie poradzę ze stresem i nie powiem niczego głupiego…
Kątem oka dostrzegłem sztywną twarz gamedekini. – Wiesz, gdy wczoraj rozmawialiśmy, ta Anna powiedziała, że jesteście w miejscu dla zakochanych, to mnie bardzo zasmuciło… – zagryzła wargi.
Eim chciała zagryźć mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Steffi odetchnęła.
–Jak widzisz, kolor włosów pozostał ten sam, jak prosiłeś. Twój wzrok na końcu rozmowy podtrzymał mnie na duchu. Mam nadzieję, że się nie pomyliłam. – Spojrzała melancholijnie. – Odezwij się do mnie. Trochę… – przekrzywiła głowę – tęsknię.
Przekaz dobiegł końca. Gamedekini wyskoczyła z pościeli i zaczęła się ubierać.
–Bierzesz się za nieletnie?
Namawianie, żeby została, nie miało sensu.
–Przecież wiesz, że równie dobrze może być staruszką – zripostowałem.
–Widzę, że to dziecko. Po latach spędzonych w światach człowiek wyczuwa takie rzeczy. Ile ma wiosen?
Naciągnęła pończochy.
–Skończyła osiemnaście…
–No to masz szczęście. Miło z nią było? – poprawiała biozłącza na spódniczce.
–Miałem zlecenie…
Głupio się czułem, leżąc w pościeli i patrząc, jak szykuje się do wyjścia. Szybko jednak oceniłem, że przy jej błyskawicznym tempie, zanim zdążę włożyć nogę w drugą nogawkę, ona już zamknie za sobą drzwi. Nie ruszałem się, żeby zachować jasność myśli.
–Ciekawe. Teraz gamedecy zajmują się właśnie tym? – wysapała, poprawiając mankiety bluzki.
–Czy jesteś zazdrosna?
–A Anna, o której wspominała, to może ta enpecka w bikini, która cię zaczepiła podczas otwierania Brahmy?
–Tak…
–O! Panu Torkilowi nie wystarczają już organiczki i panienki w sieci? Jeszcze programy posuwa?! – Ależ Pauline, przecież oficjalnie my nie jesteśmy razem.
Miała czerwone policzki.
–Pauline…
Zacięła usta. Szukała walkteła.
–Pauline, jeśli jesteś zazdrosna…
Jakaś narcystyczna część mojej natury domagała się, żeby to usłyszeć. Ależ ze mnie głupiec. Oczywiście, że była zazdrosna. Dotarło to do mnie dopiero po trzaśnięciu drzwi.
Pogoda, jak zwykle w Rajskiej Plaży, sprzyjała miłosnym wyznaniom: lekki wiatr, słońce, zapach morza i muzyka wypełniająca eter romantycznymi tonami. Nie byłem zdecydowany, co powiedzieć Annie. Postanowiłem płynąć z prądem: co będzie, to będzie.
Po lekkim lunchu wygrzewaliśmy się na leżakach grawitacyjnych. Ustawiłem powolne obracanie wokół długiej osi. Po dziesięciu rewolucjach czułem się jak baran na rożnie.
–Ann – nie wiedziałem, jak zacząć. – Czy chciałabyś zobaczyć realium?
–Widziałam – mruknęła. Obracało ją wokół osi strzałkowej. Zachowywała się jak śmigło samolotu. – W newsach, serwisach. Jest takie jak Brahma, prawda?
Łyknąłem ze słomki. – Tak.
–Tylko że trochę brzydsze i są na nim znaki… Oderwałem usta od spiralnie pomalowanej rurki. – Znaki?
–Ślady… upływu czasu. – poprawiła rękę pod po liczkiem. – Realium się starzeje, prawda? Uśmiechnąłem się.
–Od milionów lat…
Następnych kilkanaście minut spędziłem w błogim niebycie, obserwując lazur nieba, surferów i po wolne spacerowce konkurujące z cumulusami.
–Ann, chciałem cię o coś zapytać.
Otrząsnęła się z drzemki. Złożoność jej programu była zadziwiająca.
–Czy… czy nie chciałabyś się rozwi… To jest, czy nie chciałabyś wejść do… dibeka?
–Dibeka? – czarne źrenice okolone turkusowymi tęczówkami rozszerzyły się. – Chcesz ze mnie zrobić człowieka?
Tylko patrzyłem.
–Ależ – przełknęła łzy – oczywiście, że chcę! Naprawdę? Naprawdę to dla mnie zrobisz?
Zeskoczyła z przeziernych poduch. Zrzuciła mnie z moich. Poturlaliśmy się po wydmie. Przyjąłem uścisk.
–Mam taki… – wydusiłem z trudem, bo tak mocno mnie przytulała -…zamiar.
–To cudownie!
Rzecz jasna, nie miałem pojęcia, czy coś czuję, czy tylko zachowuje się, jakby czuła.
Pocieszała mnie myśl, że wkrótce ta kwestia przestanie mieć znaczenie.
–Ann, tylko jedna prośba.
Rozstawaliśmy się po wschodzie słońca. Gdzieś daleko pokrzykiwały mewy.
–Słucham?
–Zrobię to dla ciebie. Staniesz się diginetką, ale to nie oznacza ślubu.
Wreszcie to wykrztusiłem. Przez chwilę patrzyła w piasek. Uśmiechnęła się. W tym uśmiechu była wolność.
–Chcesz zachować niezależność? – Właśnie.
–To chyba oczywiste?
Może dlatego tak ją kochałem?
–Spotkajmy się w wirtualnym laboratorium – zaproponował Levi Chip.
–Dlaczego wirtualnym? – zdziwiłem się.
–Maszyny, kable, monitory, klawiatury nie są w stanie zastąpić dobrze zaprojektowanego sieciowego menu. Obejrzy pan wszystko szybko, dokładnie i w dowolnym powiększeniu.
–Zgoda.
Zapadając się w fotel, miałem wrażenie, że odchodzę w inny świat.
–Co my tu mamy… – przedstawiciel Blue Whales Interactive rozglądał się po wielkich holoekranach. Na jednym wyświetliła się lista.
–Świetnie – podjął. – Niech pan pozwoli – wskazał materializujący się fotel.
Przygasło światło.
–Gotowy? Odprężony? – roześmiał się.
Był naprawdę dobrym handlowcem. Poruszyłem barkami.
–To spory stres – przyznałem.
–Zaradzimy – wystukał polecenie.
Po moim ciele rozeszły się relaksujące masażowe impulsy Zamruczałem.
–Widzę, że pan się nie opiera – skomentował. – Czemuś takiemu? Nigdy!
Dał mi kilka minut. Masaż rozpłynął się w dreszczykach podobnych do kropli deszczu.
–Już? Skinąłem głową.
–A więc do roboty Na początek sfera archetypowa, czyli podświadomość kolektywna… Jak pan sądzi? Matryca rasy czarnej, żółtej, białej, czerwonej?
–Zanim… – zająknąłem się – przystąpimy do wyboru, chciałbym się jeszcze upewnić…
–Tak?
–Co w zasadzie będziemy robić? – W jakim sensie?