355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Granica rzeczywistości » Текст книги (страница 8)
Gamedec. Granica rzeczywistości
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 8 (всего у книги 17 страниц)

Trafiłem w moment zeskoku co do nanosekundy. Wyprostowałem się i podniosłem ręce.

–Nie strzelajcie! Już jest niegroźny! Obejrzałem się. Potwór rozwiał się w powietrzu. Łowcy patrzyli oniemiali. Na ich twarze wypełzł uśmiech. Wrzasnęli z uciechy.

–Brawo, bracie! Znakomicie! Podeszli i klepali mnie po plecach. – Ale rodeo!

–No, to jest klasa! – pochwalił Nick Hartman vel Hammond.

–Mówiłem, że jest najlepszy? – wykrzykiwał Hannibal Hunt vel Knee.

–Niech ucałuję tę gębę! – zbliżył się Hans Zack vel Stein.

Patrzyłem na nich z obrzydzeniem.

–No – odezwał się Hannibal – dawaj adres tego drania.

–A co z nim zrobicie? Jego twarz stwardniała. – To już nasza sprawa.

–Oddacie go policji? W końcu zamordował człowieka.

–To cię nie interesuje. Adres – powtórzył. Pozostali otoczyli nas wąskim kołem.

–A może ja powiadomię policję?

–Twój kontrakt dobiegł końca. Bądź profesjonalistą.

Odetchnąłem głębiej.

–Muszę panu coś powiedzieć, prezesie Knee… Zesztywniał. Podobnie jak reszta łowców.

–Wiem o wszystkim. O ultimatum, waszych prawdziwych stanowiskach, nawet o tym, że w wyniku napaści velociraptora nikt w istocie nie zginął. Pobledli.

–Sukinsyn – wysyczał Nick – ja go zaraz… – wymierzył we mnie działko.

–Zaczekaj – powstrzymał go przewodnik. – Widziałeś, co zrobił z gadem? To spec.

–Dlaczego nie chcieliście się zgodzić na jego żądania? Tak trudno traktować człowieka jak człowieka? – Nikt nam nie będzie siłą dyktował warunków! – Bo od pozycji siły to wy jesteście, prawda?

–Chrzanisz. Nie znasz praw rynku?

–Nie. Od kilkunastu lat nie mam nad sobą szefa. Otyły mężczyzna brzydko się uśmiechnął.

–Myślisz, że nie potrafimy cię zmusić? Tutaj może jesteś mocny, ale jak wyjdziemy… W realium może ci się stać prawdziwa krzywda, wiesz?

–Nazywasz się Hannibal Knee? – spytałem.

–Tak i oświadczam, że jeśli nie dasz tego adresu, nie będzie dla ciebie bezpiecznego miejsca na świecie.

Pacnąłem prawą dolną ósemkę wydając polecenie Janowi Sandersowi. W powietrzu zamajaczył ekran. – Co to jest?! – krzyknął Hans.

Obraz ukazywał nas od góry Projekcja była zatrzymana w momencie, gdy zeskakiwałem na ziemię. Pacnąłem siódemkę. Film ożył i zaczął odtwarzać naszą rozmowę. Naciskając na prawy dolny kieł ściszyłem głośność.

–Nagranie to pozostanie w posiadaniu moim, mojego wspólnika, właściciela drapieżnika oraz w depozycie u notariusza. Jeśli stanie mi się jakaś krzywda… rozumiecie?

Larry Joy vel Leonard Jay podszedł, żeby dać mi po gębie. Pacnąłem lewą górną jedynkę. Czas zwolnił. Uchyliłem się od ciosu i strzeliłem go w żuchwę. Powoli wyleciał w powietrze. Wyłączyłem spowolnienie. Rozległ się głuchy jęk. Ziemia zadrżała, gdy uderzył w nią plecami.

–Uspokój się, Jay – Hannibal patrzył, jakby chciał mnie pożreć. – Rozumie pan, że w tej sytuacji nie możemy dokonać transakcji.

–Ależ oczywiście – uśmiechnąłem się. – Pożegnam panów.

Wzniosłem rękę w geście wylogowania.

–Ach, zapomniałem – odwróciłem się do ponurej gromadki. – Wasz ulubiony gad wróci. Unieszkodliwiłem go tylko czasowo.

–Będzie nas dalej dręczył! – wyrwało się Jozuemu.

–Może przyjmiecie go do kompanii? Naprawdę niewiele się różnicie.

Stałem w oknie, patrzyłem na nocną panoramę Warsaw City i odtwarzałem w pamięci przebieg sprawy. Nie wiedziałem, jak długo uda się Janowi pozostać nieuchwytnym. Nie miałem też pewności, czy paczka Hannibala nie zdecyduje się na usługi innego gamedeka. I oczywiście nie miałem pojęcia, jakie mój następca zajmie stanowisko.

Przez kilka dni dane mi było uczestniczyć w kolejnej odsłonie odwiecznej walki dobra ze złem, lewicy z prawicą, tańcu czarnej i białej kropli splecionych w symbolu jin jang. Wspomniałem podmokłe tereny Happy Hunting Grounds. Dobrze, że nie muszę tam wracać. Wypiłem łyk brandy. Bursztynowy płyn spłynął gorącą strugą do żołądka. Odetchnąłem. Nocne powietrze pachniało ozonem i ulotnym aromatem beztroskiego dzieciństwa.

8. Finta


Dziewczyna miała agresywny, ostry profil. Szliśmy głównym traktem rozrywkowej dzielnicy. Światła kafejek, holoprojekcji i reklam wydobywały z cieni jej regularne rysy, karminową szminkę i ciemne, błyszczące oczy. Objąłem ją w talii. Pod cienkim materiałem wyczułem wysportowane, szczupłe ciało. Odwzajemniła spojrzenie i wdzięcznie cmoknęła w powietrze. Błysnęły długie szpilki spinające krucze włosy. Nie odzywałem się, by nie psuć przyjemnego napięcia, jakie narastało między nami z każdym krokiem i oddechem.

Za plecami dał się słyszeć narastający hałas: szum śmigacza, wrzaski i śmiechy Odwróciliśmy się. Na pokładzie pojazdu weseliła się gromada podpitych chłystków wymachujących bronią. Nagle jeden z nich wycelował w naszym kierunku. Rzuciliśmy się w bok. Trzy błękitne dyski rozpruły materiał chodnika i rozbiły holowystawę sklepu z bibelotami. Osłoniłem dziewczynę przed odłamkami. Przez chwilę trwaliśmy w bezruchu, przykucnięci. Pojazd przemknął obok i zniknął za zakrętem, pokrzykiwania rozpłynęły się w dźwiękach ulicy. Partnerka poprawiła garderobę.

–Idioci! – skwitowała. Spojrzałem z troską.

–Wszystko w porządku?

Obciągnęła materiał na krągłych piersiach i wzięła głęboki wdech.

–Możemy iść.

Kilkanaście metrów dalej jaśniały otwarte drzwi hourobaru. Wnętrze zapraszało przyćmionymi światłami, neojazzową muzyką, miękkim gwarem, zapachem kawy i perfum. Wskazałem drzwi.

–Wstąpimy?

Uśmiechnęła się i lekko się do mnie przytuliła. Pierś w biostaniku naparła na moje żebra. Pozostałem na wdechu.

Sączyliśmy „cytrynowy żal", milczeliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy, słuchając tłukących się serc. Odległą ścianę zdobił duży holobim: nalana twarz biskupa połyskiwała na tle symbolu stacji Global News. W dole ekranu świeciły litery: „Rajmond Halloway".

–Ojcze biskupie – wywiad prowadziła drobna dziennikarka – czy mógłby ojciec wyjaśnić widzom, na czym polega tak bronione przez ojca stanowisko?

–Projekt Brahma – zabrzmiał cichy, jakby świszczący głos duchownego – byłby początkiem końca. – Końca świata?

–Naszego, tego tutaj, zwanego przez graczy realium, na pewno. Dopóki gry są rozproszone, nie mają pełnej władzy nad duszami. Gdy wszystkie zostaną połączone z jednym światem, padnie na ludzkość cień złotego cielca. Brahma, według zapowiedzi twórców, niczym nie będzie się różnić od rzeczywistości. – Duchowny wziął szeleszczący wdech. – Po co tworzyć drugi świat? Człowieczym celem nie jest naśladowanie kreacji Pana, lecz jego wielbienie. Ten, kto chce stworzyć Brahmę, sprzeniewierza się dziełu Boga, który umiłowawszy nas, ofiarował nieskończenie złożony, wspaniały ekosystem. Jesteśmy synami marnotrawnymi, odrzucając taki dar, nurzając się w światach sensorycznych, źródłach grzechu i gnuśności. Dlatego postanowiłem postawić weto i nie dopuścić do realizacji. Brahma może być bramą do piekieł. Moim obowiązkiem jest zatrzymać ten niepokojący exodus do świata konsumpcji. Nie dopuśćmy do…

–Ciekawe, która firma dostała koncesję na budowę – przerwałem.

–Szefowie pewnie rwą włosy z głów – szczupłymi palcami gładziła szyjkę kieliszka.

–Zmienią człowieka i projekt ruszy. Pieniądz rządzi wszystkim.

Uniosła brwi w zamyśleniu.

–Obawiam się, że w kościele trudno jest tak po prostu kogoś zwolnić…

Pokoiki hourobarów mają niepowtarzalny urok: wielkie łoże wyłożone srebrzystoszarym aksamitem, gęsty, futrzany dywan, cicha, intymna muzyka. Nie czekaliśmy. Podeszła i zaczęła rozpinać mi koszulę. Dziękowałem Bogu, że założyłem tę z guzikami. Biozłącza psują atmosferę. Zabrałem się za jej bluzeczkę, ale nie potrafiłem jej podciągnąć. Była zbyt obcisła. Roześmiała się i popchnęła mnie półnagiego na sprężyste łoże. Zerwałem narzutę, odkrywając kremową, atłasową pościel. Odwróciła się plecami. Wykorzystałem ten moment, by schować pod kołdrę krótki nóż.

Ściągała elastyczny materiał niesłychanie wolno, odsłaniając plecy rozszerzające się cudownymi krzywymi. Rozpięła biostanik i odwróciła się w samej spódniczce. Czy cała ta scena nie trwała zbyt długo? Błyskawicznie rozpiąłem spodnie i ściągnąłem je razem ze slipkami i skarpetami. Spoczywałem oparty o poduszki niczym egipski bóg ziemi Ged czekający na niebiańską kochankę Nut. Pomarańczowe figi miały piękny wykrój, podkreślający wcięcie talii i krągłość bioder. Trochę żałowałem, że tak szybko je ściągnęła. Godne uwagi, że została w biopończochach. Pasek lewej był jakby ciaśniej opięty… albo miała niezauważalnie grubsze udo. Trudno rozpoznać przy tak głębokiej opaleniźnie.

Gdy poruszała się w górę i w dół, a jej brązowy pępek ocierał się o moje policzki, doznawałem tysięcy zawałów i cudownych zmartwychwstań. Gdy zbliżaliśmy się do szczytu, odchyliłem się na puchowe wzgórza i zerknąłem w miejsce, gdzie położyłem broń. Była w zasięgu. Założyłem prawą rękę za głowę i zacząłem się bawić kucykiem. Na widnokręgu doznań rozpoznałem nieuniknioną gęstą falę rozkoszy zwiastującą zbliżający się koniec. Kobieta czuła ją także, bo była jakby w transie. Tuż przed finałem uniosła się, zatrzymała i wystudiowanym ruchem położyła lewą rękę na brzuchu. Zacisnąłem szczęki broniąc się przed skurczem. Przeciągnęła palcami po pionowej bruździe między mięśniami prostymi i zatrzymała na krągłej piersi. Napiąłem całe ciało. Ręka powędrowała wyżej, do szyi. Kątem oka spostrzegłem, że prawa znika za udem. Czyżby lewy pasek pończochy, ten bardziej opięty, był zmyłką? Ściskając w spoconej dłoni zmaltretowany kucyk, zupełnie zapomniałem o nożu. Sięgnęła do włosów i wyszarpnęła ostrą stalową szpilę. Jej biodra opadły, nadziewając się na mnie do samego dna. Wybuchła gwiazda orgazmu. Moja lewa ręka zablokowała jej prawą, która wyciągnąwszy zza pończochy krótki sztylet próbowała ugodzić mnie w brzuch. Oderwałem kucyk uwalniając drzemiące w nim cienkie ostrze i z całej siły wbiłem w gładki brzuch.

Krzyknęła. Pociągnąłem nożem w dół, otwierając szkarłatną ranę. Krew trysnęła na pościel. Dziewczyna zwiotczała. Zanim osunęła się na posłanie, zgasł ostatni spazm rozkoszy, a jej obraz rozmył się i zniknął, podobnie jak czerwone plamy Serce waliło jak kowalski młot. Przed oczami zamajaczyło okno punktacji i projekcja ukazująca całą scenę w zwolnionym tempie.

–Zabójstwo przy użyciu broni białej – odezwał się aksamitny głos. Trójwymiarowy znacznik najechał na obraz ręki ściskającej kucykową rękojeść. – Tysiąc punktów. – Obok obrazu zamigotały liczby – Zabójstwo podczas aktu seksualnego – kontynuował głos – bonus razy dwa. – Liczba podwoiła się. – Zabójstwo w walce – projekcja ukazała moment, gdy przytrzymałem rękę ze sztyletem. Automatyczny operator zrobił najazd. Nie zdawałem sobie sprawy, że była tak blisko… – Bonus razy cztery – Liczby zawirowały. – Zabójstwo podczas wspólnego szczytowania, bonus razy dziesięć.

Odezwał się cichy akord grany na dzwonach i rozbłysła odznaka w prawym górnym rogu.

–Gratulacje. Osiągnąłeś nowy poziom. Twoja ranga to… – wyszukiwarka zatrzymała się na chwilę – Skrytobójca.

Odetchnąłem. Na ten awans czekałem naprawdę długo. Otrzymany punkt doświadczenia przeznaczyłem na wzmocnienie spostrzegawczości. W końcu właśnie ona uchroniła mnie przed przegraną. Zainstalowałem kucyk. Sprytna bestia, myślałem. Szpil-

ki we włosach były pierwszą fintą. Opięty pasek na pończosze sugerujący, że coś z tyłu ukrywa, drugą. Gest ręką biegnącą przez ciało – trzecią. Finta w fin cie w fincie. Staruszek Herbert się kłania. Wyciągnąłem nóż spod kołdry Nie pomyślała o tym, że wyczuję, że jest odwrócona zbyt długo i zachęca do ukrycia broni. No i oczywiście nie wiedziała, że beztrosko odrzuciłem rękę za głowę, żeby trzymać nóż! w gotowości. Bez straty czasu na zamach.

Poprawiłem koszulę i zerknąłem w lustro. Imidż potężnego blondyna o kwadratowej żuchwie, długich włosach zaczesanych do tyłu i stalowym spojrzeniu bardzo mi odpowiadał. Świat Twisted Perverted był jedynym, w którym stosowałem pełny kamuflaż.

Ledwo zszedłem do baru, zaczepiło mnie dwóch ubranych na czarno jegomościów. Nie miałem ochoty na bójkę.

–Gratulujemy – odezwał się chudy dryblas. – Słucham?

–Pan wyszedł, a ona… hm… nie.

–Jesteśmy w TP To się zdarza, nieprawdaż? Niski brunet uśmiechnął się. Było w tym grymasie coś brudnego.

–Tak, ale pan nie wie, kogo pan przed chwilą pokonał, panie… Aymore.

Z zaskoczenia otworzyłem usta. Trochę udawałem. Specjalnie stosowałem niewyszukane cyfrowe narzędzia, żeby ktoś usiłujący namierzyć moje prawdziwe dane nie musiał się zbytnio męczyć. Dzięki temu przeciwnik nabierał przekonania, że nie jestem zbyt silnym oponentem. Albo uznawał, że sam jest świetny. Finta w fincie.

Usiedliśmy.

–Kogóż więc zadźgałem? – spytałem niefrasobliwie.

Anorektyk sięgnął po papierosa.

–Koleżankę po fachu. Bardzo dobrą.

Zrobiłem zdziwioną minę.

–Ostatnią z listy – dodał drugi.

Stare filmy podpowiadają, że najlepszą metodą wyciągania informacji jest milczenie. Milczałem więc. – Skoro eliminacje dobiegły końca, oto nasza propozycja…

–Eliminacje? – przerwałem.

–Szukamy kogoś najlepszego. Czy nie uważa pan, że najdoskonalszą metodą wyłonienia czempiona są zawody?

Zamyśliłem się. Ostatnimi czasy nie szukałem zajęcia. To raczej robota mnie znajdowała… Brunet znowu paskudnie się uśmiechnął. Jak to jest? Przecież widzę tylko projekcje wewnętrznych stanów. Rzeczywiście tak się krzywi czy to błąd programu? Zatarł ręce.

–Reprezentujemy pewną osobę, która potrzebuje ochrony.

–Weźcie policję. Albo bodygardów.

–V Runners mają za małe doświadczenie. – Chudy się skrzywił. Postanowiłem nazwać go Vinnie. – A ochroniarze, cóż, stoją… przy łożu. Tu, w grze, najlepszym strażnikiem jest gamedec. Nie zaszkodzi, jeśli przy okazji świetnie rozumie zasady TP, a pan, jak się wydaje, opanował je w stopniu mistrzowskim…

–Ta niby przypadkowo spotkana dziewczyna… – zacząłem.

–…doskonale wiedziała, co robi – wszedł w słowo czarny.

Ze względu na brudny uśmiech nazwałem go Harry.

–Znała moje personalia?

–Tak. Ale to już nie ma znaczenia. Odpadła z gry.

–Czy mógłbym wiedzieć, kim była?

Mężczyzna zeszpecony zgniłym grymasem odchylił się na oparcie fotela.

–To pana nie obchodzi. Liczy się pan i zlecenie. Zmrużyłem oczy.

–Kto potrzebuje pomocy? Vinnie splótł palce.

–Salvator Nes – słowa wypłynęły z jego ust niczym długi, modulowany syk.

Harry złożył ręce jak do modlitwy. – Sprawa jest delikatna. Obawiamy się, że coś mu grozi.

–Kto to jest?

–Już mówiliśmy. Salvator Nes. Potrząsnąłem głową.

–A naprawdę?

–Ten fakt nie jest relewentny. Pan ceni dyskrecję? – Chcę znać ryzyko.

Vinnie wyprostował się na krześle. Zatrzeszczały wiązania rattanu.

–Honorarium je zlikwiduje.

–Hm? – starałem się usunąć z oczu błysk chciwości.

–Pięćdziesiąt tysięcy za udaną ochronę. Przełknąłem ślinę. Zapowiadała się miła praca, ale…

–A jeśli nikt się nie pojawi? – Dziesięć procent.

–Jak długo?

–Do odwołania.

–Chcecie ze mnie zrobić psa na smyczy? Co będzie, gdy rzecz się przedłuży do dwóch, trzech miesięcy?

Harry potarł kark.

–Tego nie przewidzieliśmy – Spojrzał w prawo, jakby próbował zwizualizować rozwiązanie. – Cóż. myślę, że po dwóch miesiącach…

Vinnie uniósł rękę.

–Będziemy musieli to skonsultować.

Zawsze powtarzam: po zamordowaniu kochanki weź antygrawitacyjny tusz, owiń się w szlafrok i zrelaksuj piwem, winem, brandy lub dymem z cygara. Ewentualnie wszystkim naraz. I powspominaj. Albo jeszcze lepiej odtwórz zdarzenie z nagrywarki. Na to ostatnie nie miałem czasu. Włączyłem muzykę, ustawiłem fotel naprzeciwko panoramicznej szyby, wziąłem w garść ciężką szklanicę z Danielsem i zatopiłem się w medytacji popołudniowego krajobrazu Warsaw City Pneumobile, ludzie – tak naprawdę niewidoczni z powodu odległości, ale zawsze można poimaginować – drabiny linowców i nierealne miliardy świateł… uwielbiałem ten widok. Zrobiłem gapiowatą minę – zawsze pomagała mi w koncentracji.

Jak można zaszkodzić graczowi w TP? Osłabić blokady i naprawdę zamordować? Pokręciłem głową. Zgon odczuwano w sposób nieprzyjemny, ale ograniczniki były bezpieczne. Niektórzy – masochiści – wręcz rozkoszowali się chwilą wniknięcia w ciało ostrza, kuli lub promienia energii: specyficznym mdlącym uczuciem, gdy po całym organizmie przechodzi dreszcz, a mięśnie wiotczeją. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Mało prawdopodobne. Program był legalny, nieustannie kontrolowany przeznaczony dla umiarkowanych zboczeńców. Takich jak ja. Prawdziwa śmierć oznaczałaby procesy sądowe, odszkodowania, kłopoty i gigantyczne straty Nawet najlepszy haker nie odważyłby się na to. O ile by podołał. Łyknąłem. Aaale ładne aerauto. Limuzyna, limuzyna… Podziwiałem podłużne srebrne cygaro. W środku pewnie lala jak malowanie. Pojazd przepłynął i zginął w powietrznym nurcie. Jeśli coś mu grozi, musi być bardziej pokrętne… Na przykład trik czasowy. He, he. Wykrzywiłem twarz w wyuzdanym grymasie. Uwięzić diabła w nieskończonym orgazmie, aż skończy się gamepill! Hę, panowie przy łożu musieliby odłączyć go na twardo. A wtedy biedaczek przeżyłby szok. Wyrwać kogoś z takiego stanu… Uuu, reset główki gotowy. Ja bym tak zrobił.~ Naprawdę byłem zboczony. Torkil, skup się! Ładne niebo. Tamta chmurka jak… baranek. Baranek boży. Cholera! Ze złością odstawiłem szklankę. Przesadziłem z trunkiem. Wstałem i zacząłem się przechadzać. Myśl!

„Anioł stróż" to jedna z form pracy gamedeka. Człowiek nie uczestniczy bezpośrednio w świecie, tylko go obserwuje. Coś jak duch, niewidzialny świadek albo właśnie anioł. By utrudnić przeciwnikowi wyśledzenie powiązań, kontaktowałem się tylko z Vinnle'em i Harrym. Salvator nie powinien wiedzieć, czy przy nim jestem. Ale chyba wiedział. Mimo to zachowywał się naturalnie. Był łysym, drobnym mężczyzną lubującym się w duszeniu prostytutek. Mordy bez broni były najwyżej punktowane. Zdawało się, że podnieca go szamotanina, jęki kobiet, które próbują się bronić, nawet te momenty, kiedy prostytutki go atakują lub ranią. Chyba miał trochę nie po kolei w głowie: mamrotał wersety z Apokalipsy i z tym większą zaciekłością rzucał się w szaleństwo.

Poderwała go ponętna szatynka. Gdzieś w bramie. Typowy wstęp do pojedynku. Obejrzałem ją dookoła.

Standardowe wyposażenie: dwa noże w pończochach, długa brosza od biedy mogąca służyć jako narzędzie do łamania krtani. Niewiele więcej. Salvator jak zwykle był bez oręża. Tylko wprawne rączki. Wdrapali się do jakiegoś pokoju – wirtualnego mieszkania kurtyzany – i rozpoczęli rytuał. Kobieta dała się położyć na plecach. Zdziwiłem się, bo w tej pozycji miała niewielkie szanse na szybkie dobycie ostrzy. Kamizelkę z biżuterią również położyła poza swoim zasięgiem. Może punkty doświadczenia przeznaczała na siłę ud i miażdżyła klatki piersiowe?

Obserwowałem akt bez większego zainteresowania. Skupiłem się na stabilności programu, śledząc wykresy w oknie podglądu. Gdy byli mniej więcej połowie stosunku – tak przynajmniej wskazywały wskaźniki podniecenia – wychwyciłem ingerencję program. Otworzyłem drugie okno. Psiakrew! śledczy! Uruchomiła program śledczy! Dotyka go wykorzystuje to… ale po co?! Otworzyłem trzecie okno. Włączyłem program kontrujący. Pasek postępu śledzenia zwolnił, ale nadal piął się do celu. Zaalarmowało mnie coś innego. Gość był rozbierany. Zdejmuje mu skina! Wtedy zrozumiałem. Dla osoby pragnącej zachować anonimowość największym zagrożeniem była demaskacja! Program śledczy służył wyłuskaniu Indywidualnego Numeru potwierdzającego tożsamość i przywołaniu oryginalnego wyglądu, zaś rozbieracz przygotowywał miejsce na prawdziwą skórę! Dreszcz przerażenia poczułem wtedy, gdy kontroler poinformował, że właśnie uruchomiono ukrytą kamerę.

–Anioł stróż do ochrony!

–Tak? – W czwartym oknie ukazały się znajome gęby.

–Wycofajcie ptaszka! Niech ucieka! Połączcie się z nim!

–A pan nie może jakoś pomóc? – zdawali się b zdezorientowani.

–Nie pora na wyjaśnienia! Musi biec do azylu! TP nie jest jak inne światy, gdzie można wyjść w każdym miejscu. To byłoby zbyt łatwe: przegrywasz walkę, więc zmykasz w inny wymiar. Do tego cel służyły azyle – niewielkie budki z symbolem uniesionej ręki. Tylko tam działał gest otwarcia okna. Vinnie i Harry wbiegli~ do budynku. Zanim dotrą do pokoju, może być po wszystkim!

Uruchomiłem kolejną aplikację i wprowadziłem dwóch enpeców z maksymalnym poziomem agresji Wpadli do pomieszczenia siejąc zamęt i chaos. Spółkująca para rozłączyła się z krzykiem. Pasek śledczego zatrzymał się na osiemdziesięciu procentach: Rozbieracz na siedemdziesięciu. Odetchnąłem. Bandyci ruszyli do ataku. Salvator, niewiele myśląc i nie, tracąc czasu na zakładanie odzienia, wyskoczył przez okno. Przeniosłem pole widzenia za mury. Byłem przekonany, że się połamie. Spryciarz uchwycił się rynny i sprawnie zsunął się w dół. Ruszył do najbliższego azylu w stroju Adama. Widzowie będą mieli temat do licznych opowieści.

Wróciłem do pokoju. Córa Koryntu wykorzystała lukę między bandziorami i rzuciła się do wyjścia. Na schodach zderzyła się z milusińskimi Nesa. Przewróciła Harry'ego i zanim zdążyli się zorientować, zniknęła w cienistej ulicy Nie ograniczony fizycznymi przeszkodami, sprawnie podążyłem jej śladem.

Pasek rewitalizacji dotarł do końca, a ja poczułem żywe ciało. Nie wstawałem z łoża. Potrzebowałem chwili na zastanowienie. Myśli nie chciały dokonać żadnej sensownej syntezy. Westchnąłem z rezygnacją i zsunąłem kask. Odłączyłem nanowtyczkę i poszedłem do kuchni.

Mocna kawa jest tym, co gamedecy lubią najbardziej. To i wielki, nowiutki holomonitor z gromadą nielegalnych programów.

–Wyśledzę cię, panienko – mruczałem.

Nasze aplikacje starły się i nawzajem blokowały. Miałem rekording jej wyjścia, nie tylko obraz sylwetki, lecz dokładny zapis procedur. Zdobycie adresu było kwestią czasu.

Zadzwonił telesens.

Ekran ukazywał gustowny apartament, a na pierwszym planie śliczną twarz… Pauline Eim!

–Witam piękną panią! – zakrzyknąłem. – Co za niespodzianka! Nawet nie wiesz, nad czym pracuję! Uśmiechnęła się zagadkowo. Jakby smutno.

–A może wiem? – Słucham?

–Nic im nie mów. Czekam u siebie. – Ale…

Rozłączyła się. Ledwie złapałem oddech, usłyszałem drugi gong. Przyjąłem połączenie. Ciemny ekran, głos Harry'ego:

–Ochraniana osoba czuje się dobrze. Dziękujemy za asystę.

Skrzywiłem się. Zaciemnienie wizji zakrawało na paranoję.

–Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. – Na czym polegało zagrożenie? Poczułem ostrzegawcze ukłucie.

–Pracuję nad tym…

–Jak pan coś znajdzie… – Oczywiście.

Niedawno wymieniłem holomonitor. Nowy model oferował obraz o takiej nieprawdopodobnej głębi i ostrości, że oglądając te same aplikacje co kiedy miałem wrażenie, że widzę szczegóły, których przedtem nie było. Patrząc na mieszkanie gamedekini z bliska, a nie poprzez ekran, miałem podobne odczucia.

–Ty byłaś tą panienką? – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.

Odpowiedziała znaczącym milczeniem.

–Nie przypuszczałem, że kiedyś staniemy po przeciwnych stronach barykady.

Podała mi drinka.

–Jesteśmy najemnikami. Tyle że ja wiem, dla kogo pracuję. I w zasadzie zaprosiłam cię, by namówić do zdrady.

Przysłowie mówi: Nigdy nie mów nigdy Chciałem wykrzyknąć, że gamedec jest jak ksiądz albo inny adwokat i jeśli raz zdradzi klienta, nigdy nie powinien przyjąć następnej sprawy Ale tego nie zrobiłem. Pauline znała tę śpiewkę. Czekałem, aż mi odsłoni drugie dno.

Oparła się o blat dębowego biurka i skrzyżowała piękne nogi w siatkowych pończochach. Skąd ja znam te uda? Zmarszczyłem brwi. Ach, pewnie z Supra City.

–Pamiętasz Novatronics Ltd. i Geofreya Higginsa? – spytała.

–Tego od virtuality show? Pewnie. Wtedy jakby – spojrzałem na jej pełne usta – bliżej się poznaliśmy.

Lekko się zarumieniła. – Pamiętasz tę grę?

–Dokładnie odwzorowane Warsaw City Ciągle popularna. Ale co to ma do rzeczy?

–Chcesz znać sprawę, to słuchaj. – Wychyliła szklaneczkę. – Novatronics ma największe doświadczenie w dziedzinie tworzenia światów zbliżonych do alium.

–Nie przesadzaj. A Happy Hunting Grounds? chociażby TP?

–Chodzi o infrastrukturę: działające sklepy, restauracje, rozumiesz?

–Nie.

–Ale o projekcie Brahma słyszałeś?

–Nawet niedawno… – przypomniało mi się wystąpienie biskupa.

Łyknęła znowu.

–Ten świat to wielka szansa. – Dla kogo?

Odstawiła puste szkło. Otarła usta wierzchem dłoni, jak mała dziewczynka szykująca się do wyrecytowania wiersza.

–Gdzie moje maniery? – rzuciła w powietrze. – Wy się jeszcze nie znacie.

Stężałem. Czyżby ktoś nas podsłuchiwał? Podeszła do sztucznej ścianki i wcisnęła czerwony przycisk. Rozjarzył się zielenią. Biała płaszczyzna z cichym mlaskiem uciekła w górę. W cienistej wnęce stała kevlarowa skrzynia ozdobiona niewielkim panelem sterowniczym. Netomb. Za matową szybką dostrzegłem mózg zawieszony w polu grawitacyjnym, otoczony siecią włosowatych naczyń.

Przerwała ciszę:

–Pozwól, że ci przedstawię – wskazała pudło – To jest Konon Eim, mój syn.

Zaschło mi w gardle. Zrozumiałem, dlaczego tak szybko wypiła alkohol. Wlałem w siebie spory haust i nie patrząc gdzie, postawiłem opróżnioną szklaneczkę.

–Ile… – wydukałem – ile… ma lat?

–Siedem. A zoenetem jest od dwóch. Odniosłem wrażenie, że ma ochotę pogłaskać klatkę, tak jak matka dotyka głowy dziecka, lecz nie zrobiła tego. Widok urządzenia tak dalece odbiega od wyglądu człowieka, że blokował ludzkie odruchy, – Był wypadek. Mój mąż, Charlie, pilotował śmigi orbitalne. Prywatny interes. Na piąte urodziny, obiecał Kononowi rejs. Banalne aż do bólu. – Skurczyła się. – Syn miał więcej szczęścia. Udało się go uratować… w pewnym sensie.

Zapadło milczenie. Nie bardzo wiedziałem, co robić: objąć ją? Objąć ich oboje? Napiąłem policzek w geście półuśmiechu, półzażenowania, zaszurałem butami i spojrzałem w dół. Potem pogmerałem językiem przy dziąśle. Całe piękne zdanie. Byłem wdzięczny że wreszcie się odezwała:

–Brahma ma być taki jak realium: administracja, szkoły, uczelnie, wszystko najnormalniejsze na świecie. Teraz rozumiesz, dla kogo to szansa? – Westchnęła. – Po katastrofie weszłam w społeczność rodziców nieletnich zoenetów. Wiesz, ile ich jest na Ziemi? – Wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem. – Około pięciu tysięcy. Sporo, nie uważasz? Jeśli da dasz do tego dorosłych, circa dwadzieścia tysięcy, to wychodzi małe miasto.

Spojrzała z hamowaną rozpaczą na ciężką skrzynię.

–Konon to małe dziecko. Jak myślisz, czy może śledzić rozwój swojego ciała, widzieć, jak rośnie? Skąd! Od dwóch lat przywdziewa skiny bohaterów, chłopów wielkich jak dęby Od dwóch lat siecze, rąbie, strzela, skrada się i dziwaczeje. Jego koledzy to nie przyjaciele z podwórka, ale inne zabijaki. Nie chcę myśleć, ile razy próbował seksu, ile razy go widział i ile razy zabił. Chcę, żeby się rozwijał, rósł, miał symulację normalnego, rzeczywistego wyglądu, tego, jak wyrasta mu meszek pod nosem, wypadają zęby, jak ma hormonalne erekcje, jak śpi i tak dalej. Chcę, żeby chodził do szkoły, przebywał w zwykłym otoczeniu. Nakłaniam go do odwiedzin Supra City, ale nie słucha. Nie lubi się brudzić, myć, pocić, robić kupy… W Brahmie miałabym nad nim kontrolę zupełnie jak zwykła mama: to ja otwierałabym portale o innych światów.

Zamrugałem. Nigdy nie przypuszczałem, że młodociani zoeneci mają takie problemy.

–Za pięć, dziesięć lat – podjęła – mam nadzieję, będzie możliwe odtworzenie jego ciała. Jak się do niego odniesie? Czy w ogóle będzie chciał wyjść z tych cukierkowych wizji? Jeśli nie przywyknie do Brahmy, to wyewoluuje! – Zacisnęła pięści. Podeszła do mnie i mocno się przytuliła – Wyewoluuje i przestanie być człowiekiem!

Gładziłem jej smukłe plecy i szukałem słów pocieszenia. Nie zdążyłem.

–Jak mam mu wytłumaczyć, że to, co robi, jest na niby? Dla niego to na niby jest jedyną rzeczywistością! Dlatego potrzebny jest świat bez okien wiszących w powietrzu! Inaczej powstaną potwory!

Zwolniłem uścisk i oparłem się o parapet. Za dużo napięć jak na moją biedną głowę.

–A dwu-, trzylatki? – rzuciła. – Zdajesz sobie sprawę, jakie spustoszenie następuje w ich umysłach?

Uspokoiła się. Podeszła do barku i nalała słonecznego płynu.

–I to wszystko blokuje Rajmond Halloway vel Salvator Nes – oświadczyła, podając mi szkło. Cudem nie wypuściłem szklanki.

–Jego świątobliwość?!

–Zoeneci mają dużo pieniędzy i chcą mieć własny świat. Firma Novatronics chce im to zapewni Wygrała przetarg. Dogadała się z konkurencją. Wszystko jest na dobrej drodze. A świętoszek wetuje. Całe szczęście, że jest zwykłym człowiekiem. Jak na duchownego ma ciekawe hobby, nie uważasz?

–Novatronics wynajęła cię, by go rozebrać, na grać i zaszantażować?

–A ty jesteś jego ochroniarzem.

Ciekawe, co on w tych panienkach widzi? Może realizuje misję oczyszczania świata? Sceneria jak poprzednio: schody, kawalerka, duże łóżko. Nes zrywający z niej ubranie… Torkil, jesteś zazdrosny? Przemogłem nieprzyjemne uczucie i skoncentrowałem się na pracy. Spółkowali. Zacisnąłem zęby. Ciało miała zmienione: bledsze, grubsze w talii, większe piersi. Mimo to czułem się nieswojo. Egoisto! Pomyśl, jak ona się czuje i dla kogo to robi! Otworzyłem okno namiaru. Może wyłączyła odczucia cielesne? Teoretycznie to możliwe. Szkoda, że nie spytałem. Kontroler poinformował o uruchomieniu kamery. Włączyłem wizję. W powietrzu zamajaczyła półprzezroczysta reprezentacja obiektywu. Pauline miała wprawę w niezauważalnej operatywie. Ciekawe, jak to robi. Tak jak ja, językiem, czy może palcami? A może wyszkoliła się w mentalnych instrukcjach? Rzecz była możliwa i słyszałem o gamedekach, którzy opanowali tę sztukę. Mnie wydawała się zbyt absorbująca.

Okno stanu zawiadomiło o uruchomieniu śledczego i rozbieracza. Włączyłem kontrę. Pauline zastosowała maskownicę. Jej aplikacje zniknęły. Zakląłem. Otwierałem liczne programy i usiłowałem zastosować remedium. Bez skutku. Po kilku chwilach włączyłem podgląd Harry'ego i Vinnie'ego. Opierali się o mur i leniwie wciągali dym.

–Panowie, nie wiem, co się dzieje. Nic nie widzę. jakiś podstęp – głos mi drżał. – Lepiej będzie, jak go wyciągniecie. Mam związane ręce.

–Uruchom drabów! – krzyknął Vinnie, zrywając się do biegu.

–Nnie mogę… Nie wiem, czy sam będę w stanie wyjść…

–Jasna cholera! – wrzasnął Harry.

Wyłączyłem ich. Spojrzałem na scenę pode mną. Salvator ciągle był łysym drobnym facetem duszącym Pauline, która doskonale odgrywała scenę szalonej walki o życie: z trudem łapała oddech, charczała i bezskutecznie próbowała go z siebie zrzucić.

Harry i Vinnie wpadli do pomieszczenia. W tym momencie postać Nesa zamazała się. Ochroniarze zamarli. Widmo przybrało ostrzejsze kształty, ukazując powierzchowność Rajmonda Hallowaya, wcale nie drobnego mężczyzny, kończącego morderczy akt. – Ojcze, nie! – krzyknął Vinnie.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю