355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Przybyłek » Gamedec. Granica rzeczywistości » Текст книги (страница 15)
Gamedec. Granica rzeczywistości
  • Текст добавлен: 22 февраля 2018, 18:00

Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"


Автор книги: Marcin Przybyłek



сообщить о нарушении

Текущая страница: 15 (всего у книги 17 страниц)

–Czy będziemy konstruować duszę z kawałków psychik, które magazynujecie w banku danych? Złapał się za głowę w udawanym geście pokuty. – Czy to możliwe, że nie wyjaśniłem tak podstawowej sprawy?!

Uśmiechnąłem się. – Możliwe.

Wyłączył ekran wyboru i wystukał coś na transparentnej konsolce. Monitor wyświetlił schemat mózgu.

–Nie będziemy kompilować psyche pana ukochanej z fragmentów innych jestestw. To byłoby żałosne. – Więc z czego?

Potarł policzki, jakby chciał pobudzić krążenie. Jakże uparta jest ludzka natura. Nawet w cyfrowym otoczeniu potrzebuje kinestetycznych bodźców.

–Pan pozwoli – zaczął – że zanim odpowiem na pytanie, posłużę się krótkim wstępem. Może po wysłuchaniu sam pan znajdzie rozwiązanie. W końcu jest pan gamedekiem? – Uśmiechnął się zaczepnie i odwrócił do klawiszy.

–Wyobraźmy sobie mózg noworodka.

W przestrzeni ekranu pojawił się rotujący obiekt. – Organ ten, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, w zasadzie nie wie, do czego jest przeznaczony.

–Ciekawe.

–Nieprawdaż? Nerki nie potrzebują szkolenia, żeby pojąć, jak filtrować krew, wątroba bez zbędnych pytań obejmuje rolę metabolicznej fabryki, serce ssie i pompuje, jakby nigdy nic innego nie robiło, płuca pracują niczym kowalskie miechy i tylko ten szary, pofałdowany zlepek tkanki nie bardzo może się połapać w zadaniach, jakie ma spełniać.

–Ma pan rację. Dziecko nie umie chodzić, koordynować ruchów…

–O prawidłowym postrzeganiu – wszedł mi w słowo – czy komunikowaniu nie wspominając.

Na ekranie pojawiły się pulsujące linie łączące mózg z oczami, uszami, jamą ustną i skórą.

–Co więc robi nasz pupilek? Gromadzi informacje.

–Słusznie czyni – przyznałem.

–Ale – uniósł palec jak trefniś, który ma zaskoczyć monarchę celną pointą – nie robi tego chaotycznie.

Projekcja ukazała obszary kory i wnętrza narządu, pulsujące barwami.

–W końcu jest to mózg, a nie śmieciarka. Informacje są selekcjonowane i porządkowane. Pytanie: jak szarak to robi, skoro nie wie, z czym ma do czynienia?

–Bo… – zmarszczyłem brwi i wytrzeszczyłem oczy by się lepiej skupić – ma specyficzną strukturę? – Brawo! – wykrzyknął. – Mózg organizuje dane zgodnie z indywidualną, swoistą strukturą! Jaki mózg, taka dusza!

–Jeśli dobrze rozumiem, kształt naszej psychiki w dużej mierze zależy od…

–Kształtu mózgu: oczywiście nie rzeźby postrzeganej makroskopowo, ale wewnętrznej organizacji. Zastanowiłem się.

–Trochę już rozumiem, ale wolałbym, by to pan odpowiedział na pytanie, które postawiłem na początku.

Skinął głową.

–Rodzimy się ze zdeterminowanym układem neuronów. Impulsy psychiczne w trakcie życia trochę go modyfikują, ale generalnie pozostaje ten sam. Psyche zależy od konstelacji komórek nerwowych. Gdybyśmy chcieli włożyć pana duszę w dibek, zrobilibyśmy grawitacyjny odcisk mózgu, stworzylibyśmy jego syntetyczny odpowiednik i przenieśli elektryczny układ, czyli pana jaźń, do nowego mieszkania. – Znam procedurę.

–W przypadku Anny zrobimy coś zgoła przeciwnego. Najpierw ustalimy konstrukcję psychiki, a później zrobimy z niej coś w rodzaju odlewu, na podstawie którego zbudujemy dibek.

–Czyli, powracając do pytania, nie skopiujecie fragmentów psychiki z zapamiętanymi obrazami, dźwiękami, przeżyciami, a jedynie struktury, gdzie te rzeczy są zapisane?

–Bingo. Odetchnąłem.

–Chyba rozumiem. – Pokiwałem głową. – I dziękuję za gratisowy wykład.

Wyszczerzył zęby.

–Wpisany w cenę usługi.

Ponownie otworzył ekran wyboru podświadomości kolektywnej.

–A więc jak? Wydąłem wargi.

–Czy nie wszystko jedno? W końcu to obszar wspólny.

–Może tak, może nie, ma pan wybór. – Rasa czarna? – strzeliłem. Spojrzał zdziwiony.

–Najmniej zniekształcona – wyjaśniłem. – Pierwotna? Niby tak. Odhaczone.

Na monitorze zniknął pierwszy wiersz z listy.

–Teraz warstwa pamięciowa. Na razie pustawa. Rzecz jasna włożymy tam trochę wiedzy ogólnej, o czym później, oraz wspomnienia z Rajskiej Plaży. Pan wie, że miała innych mężczyzn?

–Podobnie jak wiele organiczek.

–Tak… – podrapał się w brodę. – Tyle że podrywanie facetów było jej, jakby tu powiedzieć, zawodem.

Była prostytutką?! Ciemności umysłu rozświetliła paniczna myśl. Nie prostytutką, tylko romantyczną dziewczyną szukającą partnera, odezwał się uspokajający głos.

–Rajska Plaża to miejsce dla samotnych serc – przypomniał Chip. – Anna jest programem towarzyskim…

–Niby o tym wiedziałem, ale nigdy nie przykładałem wagi… – odezwałem się niepewnie. – Ale niech pan powie, gdy mnie tam nie ma, ona nie wiąże się z innymi?!

–Oczywiście, że nie. Wypuściłem powietrze.

–Ma wbudowany moduł wierności. Jeśli jesteście parą, ktoś musiałby naprawdę się postarać, żeby was rozerwać.

–Tak jak w życiu? – Tak jak w życiu. Rozwinął kolejny zbiór.

–Struktura podświadomości indywidualnej kobiet sukcesu: artystek, biznesmenek, wykonawczyń wolnych zawodów typu lekarz, nauczyciel, psycholog, filozof, chemik, fizyk, astronauta, ma pan pełną listę.

Ekran zaroił się od punktów i podpunktów. Zlustrowałem zestawienie.

–Może pan rozszerzyć hasło: „Artystki"?

–Służę.

–O, tego szukałem. Pisarki.

Znów zdziwienie. Podobały mu się wybory czy wręcz przeciwnie?

–Jest pan pewien?

–Raczej tak. Rozbudowana fantazja implikuje zamiłowanie do gier.

–Zgadzam się. Sam podobnie bym postąpił. No, to mamy za sobą. Teraz sfera świadomości, można powiedzieć, centrum dyspozycyjno-kierowniczego. Najmniej stabilne układy Duże różnice. Oto lista sławnych kobiet, które zgodziły się na skan.

Ekran powiększył się i zaroił od mrowia nazwisk.

–Chryste, ile ich jest?

–Kilkanaście tysięcy i wciąż przybywa – Chip nie krył dumy.

–Gratuluję.

–Proponuję kompilację co najmniej dziesięciu typów. Dla pełnego zrównoważenia i zatarcia podobieństw.

–Niech pan mi coś wybierze.

–Pan żartuje.

Potarłem kąciki oczu.

–Jej obecny charakter bardzo mi odpowiada. Musieliście czerpać skądś wzorce.

Zastanowił się.

–Trochę mi pan pomógł. Jej numer to… – 345.00012

–Pamięta pan?

–W końcu jest moją wybranką. Znowu to spojrzenie. Wystukał kod.

–Matrycę oparliśmy na sześciu nazwiskach. Musi pan dodać cztery.

–Dowolna poetka, żeglarka, gospodyni domowa i tancerka.

–Niech będzie…

Wydał dyspozycje. Z ekranu zniknął podpunkt.

–Przechodzimy do sfery motorycznej. Spodziewam się, że chciałby pan, żeby była wysportowana? Spojrzałem na listę.

–Akrobatka. Ekran zmienił się.

–Układ wegetatywny Czyli umiejętność panowania nad odruchami.

–Joginka – wybrałem ze zbioru. – Przerwa?

–Nie, idźmy dalej.

–Wedle życzenia. Sensoryczny typ wyobrażeniowy, dźwiękowy czy kinestetyczny?

Zmarszczyłem czoło. – Czyli?

Levi uśmiechnął się.

–Ma zwracać uwagę na pana wygląd, głos czy dotyk?

–Może… – lekko się podnieciłem – miks kinestetyczno-dźwiękowy.

Zawsze uważałem, że kobiety najlepiej reagują na tembr mojego głosu i pieszczoty.

–Zrobione.

Rozwinął kolejną grupę.

–Długo jeszcze? – westchnąłem. – Przerwa?

Zaprzeczyłem.

–Tworzymy człowieka, nie pneumobil – przypomniał. – Ma pan szczęście, że milion innych szczegółów jest zautomatyzowanych. Chociażby zbilansowanie tego zbioru, dzięki czemu cegiełki matryc zatrą się i przekształcą w oryginalną psyche. – Cmoknął przełączając okna. – Jakim ma operować skryptem komunikacyjnym?

Kolejna zagadka. Dziwiło mnie, jak mało wiem o psychice.

–Może pan wyjaśnić?

–Są dwa: męski i żeński. Chrząknąłem.

–W takim razie odpowiedź jest chyba oczywista? Uśmiechnął się pod wąsem.

–Niech się pan nie spieszy. Chciałby pan, żeby lubiła rozmawiać o problemach i rozmyślała na głos czy raczej żeby szukała rozwiązań i myślała milcząc?

Zrobiłem głupią minę.

–To drugie, rzecz jasna.

Zacisnął wargi, powstrzymując uśmieszek. – Męski.

Wystukał instrukcje. – Temperament?

–Nimfomanka! – Wybuchnąłem śmiechem.

–Uwaga – pogroził mi palcem. – Poleci za każdym mężczyzną.

Wstrzymałem oddech. Przejrzałem schemat. – W takim razie oczko w dół.

Spuścił oczy i uśmiechnął się blado.

–Pozwolę sobie zauważyć – odezwał się – że przy tym poziomie potrzeb satysfakcjonujący seks jest możliwy tylko w warunkach cyfrowych.

–Dlaczego?

–W realium pojawiłby się problem otarć i podrażnień. Statystyczne śluzówki by nie wytrzymały. Przygryzłem policzki. Czy takie życie nie stałoby się monotonne?

–Jeszcze jedno oczko w dół.

Przyjął polecenie bez komentarza. Kolejny podpunkt uleciał z ekranu. Wcisnąłem się w oparcie. Dalszą część kreacji pamiętam jak przez grubą zasłonę: stopień optymizmu, potencjały rozwojowe, dynamizmy zmian, mechanizmy obronne, pobudliwość, poziomy uczuć, jakieś wykresy zestawienia, ujmowanie, dodawanie, równoważenie… Pod koniec byłem tak skołowany, że gdyby zapytał, jak się nazywam, odpowiedziałbym: „Maria Callas" i nie widziałbym w tym niczego dziwnego.

–Wdruki zrobimy standardowe.

Ocknąłem się z katatonii. Przed oczami błysnął setny już chyba zbiór.

–Że co? – jęknąłem.

–Chyba nie chce pan, żeby uczyła się wszystkiego od nowa? Potrzebna jej wiedza z zakresu sztuki, nauk ścisłych, humanistycznych, powinna się orientować w polityce, geografii… – zrobił pauzę, widząc, że tracę wątek, ale dzielnie kontynuował: – Znać prądy religijne, wreszcie rozumieć system usług i wymian handlowych, w którym obracamy się, nie zwracając uwagi na jego złożoność…

–Nie wiedziałem, w jakim skomplikowanym świecie żyję… – opadła mi głowa.

Uderzył w klawisz.

–Zrobione. Od pana zależeć będzie jeszcze tylko jedno.

Brzmiało to jak wybawienie. Podniosłem matowy wzrok.

–Mianowicie? Otworzył proste menu.

–Wykształcenie. – Powstrzymał mnie gestem, widząc rodzące się pytanie. – Tytuł magisterski wpisany w usługę. Pełnoletnia, że się tak wyrażę, osoba powinna mieć skończone studia, nie uważa pan? Kręciłem głową.

–No, spokojnie – poklepał mnie po plecach. – Masaż?~

–Nie… już mi lepiej.

Wyostrzyłem spojrzenie i przyjrzałem się propozycjom. Na moją twarz wypełzł drapieżny uśmiech.

–Programistka.

Zastukał niczym pianista kończący koncert i zamknął terminal. Próbowałem przypomnieć sobie ostateczny kształt stworzenia. Wspomnienie było niczym dżungla, którą przeszedłem dawno temu, we mgle, odurzony tropikalną malarią. Nie byłem pewien dokonanych wyborów, nie pamiętałem polowy opcji, wszystko się pomieszało.

–W domu znajdzie pan dokumentację dzisiejszej pracy i kompletne drzewo wariacji. Pozwoli to przemyśleć wszystko jeszcze raz.

Czytał w moich myślach.

–A na dzisiaj koniec – podniósł się. – Na dzisiaj?

–Procedura trwa miesiąc. Zdziwi się pan, ile razy będzie pan coś dodawał, przewartościowywał, modyfikował. W ten sposób unikniemy przykrych i nieodwracalnych konsekwencji: osoby raz ożywionej nie da się zareklamować…

Ledwie wyłączyłem vipres i wstałem z fotela, rozśpiewał się telesens. Wyciągnąłem obolałą rękę, jakby broniąc się przed rozmową. Głupia kończyna posłuchała jakiejś nieświadomej części osobowości i przyjęła połączenie. Zanotowałem w pamięci, by nauczyć się kontrolować odruchy. Ostatnio kosztowały mnie sporo nerwów.

–Dzień dobry, Creators Club, Sarah Koronowsky dzwonię do pana, aby pomóc w niełatwej roli twórcy digineta, zwłaszcza podczas pierwszych miesięcy obcowania z nowo narodzoną…

–Przepraszam – przerwałem – jaką firmę pani reprezentuje?

–Creators Club.

Potarłem czoło. Zlustrowałem urodziwe oblicze okolone brązową burzą włosów. Kolejna piękna kobieta w moim życiu? Tylko nie to.

–Ach tak, widziałem waszą reklamę. Pani wybaczy, jestem bardzo zmęczony…

–Rozumiem. Kiedy mam zadzwonić, by spokojnie porozmawiać?

Zawahałem się. Nie miałem ochoty nigdzie wstępować, z drugiej strony taka laska…

–Może za miesiąc.

Chip miał rację. Preferencje zmieniałem dziesiątki razy. Dzwoniłem, spacerując, kąpiąc się, leżąc w łóżku, jadąc taksówką. W końcu niemal się za przyjaźniliśmy Kształt przyszłej Anny nabierał pro porcji. Sama zainteresowana była bardzo ciekawa informowałem ją więc tak szczegółowo, jak tylko po trafiłem Ku mojemu zdziwieniu zasugerowała kilka bardzo sensownych poprawek. I znowu nie wiedziałem: ona czy programiści tworzący jej cyfrowy byt? ~ może cień świadomych przepływów, który wymkną się ich przewidywaniom? Albo i nie wymknął?

Okres ostatnich modyfikacji przerwały dwa wydarzenia. Pierwszym był e-mail od Steffi.

Tęsknię za tobą. Kiedy wyruszymy na kolejną wyprawę?

Niedługo, odpisałem. Czyżbym miał trzy serca? – myślałem, wysyłając wiadomość. Naprawdę miałem ochotę na spotkanie. Jakoś tak na drugi dzień za dzwoniła Pauline:

–Tak, jestem zazdrosna. – przyznała.

–Kochanie… – Z pewnością mam trzy serca. – Trzeba było tak od razu…

–No bo – poskarżyła się głosem małej dziewczynki – ona zadzwoniła, jak byliśmy w łóżku, i poczułam się okropnie.

–Rozumiem.

–Przyjedziesz do mnie?

Zrobiło mi się gorąco. Ktoś kiedyś porównał mężczyzn do akceleratorów, a kobiety do hamulców. Byłem facetem. Zdawałem sobie sprawę, że takie emocjonalne rozdarcie nie może się dobrze skończyć, a jednak skoczyłem w przepaść.

–O ósmej.

Nie wiem, co było głównym motorem: ciekawość czy chuć.

Moralny kac następnego dnia był tak wielki, że zastosowałem radykalne środki: zablokowałem połączenia zarówno ze Steffi, jak i Pauline. Sekretarka nagrywała wiadomości, a ja ich nie oglądałem. Posunięcie było bezlitosne, choć wolałem je nazywać ascetycznym. Trzy serca, trzy ciała, to jeszcze mogłem znieść, ale trzech rozumów nie posiadałem. Chciałem się skoncentrować na najważniejszym. Odnowię kontakty, jak będzie po wszystkim, pocieszałem się. Przez pierwsze dni czułem się podle. Potem przyszło przyzwyczajenie. Wolałem nie myśleć o chwili, gdy będę się musiał „odzwyczaić": nie chciałem sobie wyobrażać, jakie miny zrobią moje partnerki i jak przyjmą moje przeprosiny Pakowałem się w niezłe bagno.

Na dzień przed transferem, późnym wieczorem, odezwał się telesens. Automat wyświetlił numer Creators Club. Stłumiłem przekleństwo. Byłem podekscytowany jutrzejszym wydarzeniem, nie miałem ochoty na pogaduszki z natrętami. Przyjąłem połączenie, wyobrażając sobie, że sensor, którego dotykam, jest w istocie mechanizmem spłukującym łazienkowe nieczystości. Irytację złagodziła atrakcyjna twarz o orzechowych oczach.

–Pan Torkil Aymore, nieprawdaż?

Czy jestem jedyną osobą na świecie, która wie, ~ pytanie jest agresywną formą rozmowy zmuszając do odpowiedzi?

–Prawdaż. Co to za dziwna muzyka?

–Och, taki nasz rytuał. Prezes Creators Clul Ariston Borgia, specjalnie ją skomponował jako t: rozmów z potencjalnymi członkami, którzy denerwują się przed transferem. Ma właściwości uspokajające.

–Dziwne tony. Pani Sarah Koronowsky, o ile dobrze pamiętam?

Zarumieniła się.

–Asystentka prezesa. Chciałam pana namów do wstąpienia do naszego klubu. Oferujemy ciekav~ bonusy, spotkania, odczyty, wymianę doświadczeń ponadto…

–Już mówiłem, nie jestem zainteresowany.

–Może zmieni pan zdanie później…

–Nie sądzę.

–Jeszcze jedno – wyciągnęła rękę, jakby chciała przedrzeć się przez ekran i powstrzymać mnie przed przerwaniem połączenia. – Z naszych danych wynika, że jutro przeprowadzi pan ożywienie, a po akcji uiści opłatę. Czujemy się w obowiązku poinformowania, że kilku naszych członków miało problemy z przelewem na konto Blue Whales Interactive.

Zbystrzałem. Kwota była niebagatelna.

–Proszę kontynuować.

–Zdarzało się, że pierwszy przekaz nie trafiał we właściwe konto. Pieniądze po prostu znikały…

–To interesujące. Levi Chip nic o tym nie wspominał.

Przymknęła oko.

–Taka informacja raczej nie przysporzyłaby mu klientów, nie sądzi pan?

–Proponujecie jakąś ochronę? Zacisnęła usta w napiętym uśmiechu. – Może połączę pana z prezesem.

Na ekranie pojawiła się przystojna, choć nieco nalana twarz szarookiego blondyna.

–Miło mi, Ariston Borgia – zabrzmiał bas. – Niestety żadnej ochrony nie zapewniamy chcemy po prostu pana ostrzec. Niech pan dobrze sprawdzi pocztę, numer konta, poszuka wirusów. Nic nie wiemy o sprawcy, jego modus operandi czy motywach, ale po cichu, obok policji, prowadzimy prywatne śledztwo.

Rozbłysły mi oczy.

–Śledztwo? Może mógłbym w czymś pomóc? Jestem gamedekiem z wieloletnim doświadczeniem. Albo mi się zdawało, albo lekko się cofnął. Żaden prezes nie lubi, gdy ktoś próbuje okazać, że w czymkolwiek go przewyższa.

–Dziękujemy – odparł przez lekko zesztywniałe szczęki – ale na razie nie widzimy takiej potrzeby. Po prostu niech pan uważa.

Po wymienieniu kilku grzecznościowych fraz pożegnaliśmy się. Już kładłem się do łóżka, gdy ponownie zaśpiewał sygnał połączenia.

–Chrystusie, czy dadzą mi spokój?

Walczyłem z palcem, który znów okazał się silniejszy ode mnie i uruchomił rozmowę.

–To jeszcze raz ja – Ariston Borgia uśmiechnął się przepraszająco.

Tym razem muzyka w tle była inna. Również dziwna, ale jakaś wesoła.

–Kochany panie, jest późno, padam ze zmęczenia, nie macie innych sposobów werbowania członków?

–Zaraz panu wyjaśnię, otóż…

Tym razem palec okazał się mądrzejszy. Chociaż prezes zaczął mnie intrygować, opuszka odruchowo wcisnęła klawisz wyłączenia dźwięku. Przyglądałem się z ukrywanym rozbawieniem, jak prezes się uśmiecha, coś tłumaczy, wybałusza oczy i opuszcza kąciki ust, jakby szykował się do skomplikowanego wywodu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. W pewnym momencie odchylił się i zamilkł. Czekał na moją reakcję. Włączyłem dźwięk.

–To bardzo interesujące – odezwałem się. Zauważyłem brak dziwnej melodii. Zapewne utwór skończył się w trakcie tyrady. Prezes zrobił zaskoczoną minę. Widać nie trafiłem w temat.

–A teraz pozwoli pan, że udam się na spoczynek. Mój ulubiony palec zgasił ekran, gdy rozmówca otwierał usta, żeby zaprotestować.

Chip wyznaczył procedurę na dziewiątą rano. Twierdził, że powinienem wejść w Rajską Plażę i czuwać przy Annie. Ekranowane pomieszczenie w nadmorskim hotelu było białe, spokojne, trochę surrealistyczne. Za oknem rozpościerała się przepastna perspektywa rajskiego nieba i oceanu. Na ścianie rozjarzył się ekran z twarzą Leviego.

–Operacja przypomina przeniesienie żywej duszy do dibeka. Proszę usiąść na tym fotelu. Pan obok. Dobrze będzie, jeśli potrzyma pan partnerkę za rękę – uśmiechnął się.

Partnerkę…, powtórzyłem w myślach. Wybaczcie, dziewczyny! Przed oczami zamajaczyły smutne twarze Pauline i Steffi. Coś mi zawyło w duszy. Zacisnąłem szczęki.

–Za chwilę zobaczy pani za oknem różne obiekty – głos Chipa. – Wszyscy będziemy je widzieć. Proszę głośno je nazywać. Będzie to gwarantem ciągłości transferu.

Coś wystukał. Przyjął powiadomienia gotowości od współpracowników. Zmówiłem koan koncentracji. Poczucie winy odpłynęło w dal. Wiedziałem, że nie na zawsze.

–Można? – spytał Levi. Kiwnęliśmy głowami.

–Odpręż się – szepnąłem.

Patrzyła w okno wzrokiem, który – jak się zdawało – sięgał dalej niż cyfrowe miraże.

–Krzesło – odezwała się.

Spojrzałem przez szkło. Istotnie, w powietrzu powoli przepływało krzesło. Dziwna procedura. Mebel przysunął się do framugi, a od drugiej strony wychynął kolejny obiekt.

–Ryba – przedstawiciel morskiej fauny sunął śladem siedziska.

–Rzeźba – leniwie obracający się posąg.

–Stół… Drzewo… Łabędź… Okręt… Garnek… Obraz… Królik… Krawat… Majtki…

Opanowałem śmiech obserwując monstrualne cytrynowe figi, wydymające się niczym żagle. Dzięki ci, Panie, za poczucie humoru, odetchnąłem, może dzięki niemu przetrwam ciężkie chwile.

–Mężczyzna… Mogliby go ubrać. – Kobieta…

Chociaż z drugiej strony…

Przedstawicielka płci pięknej zbliżała się do krawędzi, gdy na tle oceanu zawisł zielony napis:

Koniec transferu za 10 sekund… 9… 8…

Zerknąłem na Annę. Nie odrywała oczu od cyfr.

4… 3… 2… 1.


Nagle się wyprężyła i zacisnęła rękę na moich palcach. Szeroko otworzyła oczy Gościł w nich lęk ale też uniesienie. Rozchyliła blade usta.

–Ja…

Jakże ważne słowo dla każdego człowieka. Przeciętny homo realium wymawia je sto razy dziennie nie zastanawiając się, co ono znaczy i dlaczego w ogóle może je wypowiedzieć.

–…jestem.

Drugi podstawowy wyraz. „Jestem". „Ja jestem" Esencja i egzystencja zawarta w najprostszym ze zdań.

W jej oczach zakręciły się łzy. Spojrzała na mnie – jedynego bliskiego jej organicznego człowieka. Czy nie tak patrzy wykluwające się pisklę na pierwszą żywą istotę? Czy niesłusznie uznaje ją za mamę? Wstrząsnął nią szloch. Bardzo ludzki i cielesny.

„Do boju ruszą cyfrowe odpowiedniki hormonów stresu, zaskoczą neuroprzekaźniki, pojawi się uczucie niepewności charakterystyczne dla układów nie ogarniających całości swojego bytu…", tłumaczył kilka dni wcześniej Levi.

Podniosła się i mocno mnie objęła. Płakała. A ja razem z nią. Lałem łzy po części w odruchu empatii, po części z niepokoju, co teraz będzie. Echem powróciła jedna z ostatnich telesensycznych dyskusji z Chipem:

–Zapytam ostatni raz, potem będzie za późno; jest pan pewien? Ma pan przemiłą partnerkę. Swego rodzaju ideał.

–Istotnie: swego rodzaju.

–Jest pan niezadowolony?

–Przeciwnie. Ale to nie człowiek.

–Co panu każe tak sądzić? Jaką widzi pan różnicę?

Są pewne zachowania…

–Doprawdy? Niech pan pozwoli zauważyć, że miłość to nie gaz ani fala przepływająca między kochankami. Może trochę feromonów, ale poza tym to przede wszystkim uczucie zrodzone w duszy. Pańskiej duszy, Czy Anna pana kocha, jest i pozostanie tajemnicą do końca świata. Wszak mamy do dyspozycji jedynie jej słowa i czyny, czyż nie?

–Tak, ale…

–Czym więc różni się jej partnerstwo od partnerstwa organiczek? One też jedynie komunikują swoje uczucia. W realium kaski telepatyczne się nie przyjęły.

–Jestem w pełni świadomy egzystencjalnej samotności. Chcę ją uczynić człowiekiem ze względów, których sam do końca nie rozumiem, jednego jednak jestem pewien.

–Tak?

–Robię to dla niej.

–Bo?

–Skoro można zrobić coś dobrego, a decyzja zależy ode mnie, chcę to uczynić.

–To nie będzie samo dobro.

Spojrzałem w źrenice rozszerzone przerażeniem, szczęściem i niezrozumieniem. „To nie będzie samo dobro…"

Zaraz po procedurze przewieźli ją do „szkoły", gdzie miała wykonać pierwsze kroki na niełatwej drodze autokreacji. Gdy zamykali drzwi transportowca, miałem wrażenie, że rozstaję się z ukochaną umierającą na zawał. Przetarłem załzawione oczy.

–My też się pożegnamy – odezwał się Levi zza szyby. – Sugeruję panu wylogowanie, mocną kawę i… przelanie na nasze konto umówionej kwoty – uśmiechnął się drapieżnie. – Numer znajdzie pan w swojej poczcie.

Poczułem ostrzegawcze ukłucie.

Harry Norman przesłał mi najnowsze programy antywirusowe, skanujące, naprawcze, cały zestaw gwarantujący elektroniczne bezpieczeństwo. Przeczesałem system na wszystkie sposoby: sprawdziłem połączenia, łoże, nawet oprogramowanie kasku i vipresu, o platformie cyfrowej nie wspominając. Ani śladu robali. W poczcie istotnie tkwił numer Blue Whales Interactive. Otworzyłem okno przelewów i przepisałem rząd cyferek, znaków i liter. Rzecz jasna łatwiej byłoby je skopiować i wkleić, ale przepisy bankowe już dawno tego zabroniły: złodziejskie wirusy najłatwiej gnieździły się właśnie w schowkach Wprowadziłem IN. Zastanawiałem się, czy nie zapytać Chipa o kradzieże. Jakoś niezręcznie. Poza tym sprzęt został sprawdzony, uzdrowiony, w końcu by: komputerem gamedeka, nie jakiegoś amatora. Wziąłem głęboki wdech i wydałem dyspozycję przelewu Za sekundę przyszło potwierdzenie. Wypuściłem powietrze.

Postanowiłem zastosować się do rady Leviego: zaparzyłem kawę, włączyłem muzykę, pogimnastykowałem się, potem wziąłem tusz i automasaż. Kiedy byłem zupełnie odprężony, odezwał się sygnał połączenia. Znowu zapaleńcy z CC.

–Gratulujemy ożywienia! – z ekranu radośnie patrzyła Sarah Koronowsky.

–Dziękuję, czy śledzicie każdy mój ruch? Uśmiechnęła się przepraszająco.

–Przecież pan jako gamedec rozumie, że w dzisiejszych czasach w zasadzie nie ma ucieczki przed siecią. Chociaż nie jest pan naszym członkiem, objęliśmy pana programem…

–Kochana Saro – przerwałem – to strasznie miło, ale ja naprawdę nie nadaję się na członka waszego klubu.

–Szkoda – uśmiechnęła się smutno.

–To muzyczka na cześć udanego transferu? – Także dzieło naszego prezesa.

–Mam wrażenie, że wczoraj słyszałem jej fragment podczas rozmowy z pryncypałem.

–Mało prawdopodobne. Jest zarezerwowana tylko na takie okazje.

–Bardzo dziwny utwór. Może powinien przerzucić się na malarstwo?

W „szkole" Anna miała przebywać przez następne dwa miesiące. Był to obszar Rajskiej Plaży zamknięty dla turystów, odgrodzony wysokimi żywopłotami i jeszcze szczelniejszymi zaporami antywirusowymi. Nie bardzo rozumiałem, czego się tam uczy Pierwszy raz zobaczyłem ją trzy dni później, przez grubą szybę. Patrzyła na mnie tak zagubiona i zdezorientowana, że chciałem wyć z rozpaczy Miała rozbiegane oczy. Otworzyła usta, jakby próbowała coś powiedzieć. Wskazała na mnie, wykonała nieokreślony gest nad swoją piersią i raptownie zagryzła wargi. Zakryła twarz. Podeszła do niej korpulentna pielęgniarka i ją wyprowadziła. Otyłość wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, pomyślałem.

–Po co ta szkoła? – zapytałem Chipa po powrocie do realium.

–Anna przeżywa ponarodzeniowy szok – wyjaśnił. – Informacyjny, emocjonalny, cielesny – chrząknął – oczywiście w pewnym sensie, wreszcie świadomościowy, a nawet samoświadomościowy. No i nazewniczy. Nawet pan nie wie, jak ułatwiają nam życie matryce nazw, kształtów i dźwięków. Ona ich jeszcze nie zna.

–Tego jej uczą?

–Tak. Osoba nie umiejąca ogarnąć własnych doznań powinna przebywać w otoczeniu z ograniczoną liczbą bodźców. Dostaje proste zestawy symboli w każ dej kategorii zmysłowej. Szkolą ją w systematyzowaniu i nadawaniu im wewnętrznych, niewyrażalnych mian.

–Czy cierpi?

Podrapał się pod nosem. Twarz mu się wydłużyła – Tak jak gamedec usiłujący złamać zagadkę która zdaje się niemożliwa do rozwiązania. Zna pan uczucie niemocy w takich sytuacjach?

Uśmiechnąłem się.

–Wydaje mi się, że tak…

Zmarszczył czoło.

–Skoro jesteśmy przy zagadkach… Przelał pan już pieniądze?

Zmroziło mnie.

–Ależ tak, zaraz po transferze.

Lekko zbladł.

–Może pan przesłać potwierdzenie?

–Już przesyłam… – nie mogłem opanować drżenia palców, gdy szukałem właściwego pliku. Nie tylko dygotałem ze strachu przed kradzieżą, co z powodu bycia posądzonym o nierzetelność.

Zerknął w podręczny ekran. Ciężko westchnął.

–Pomylił się pan w kilku miejscach. Zamiast iksów są igreki, w miejsca dziewiątek wpisał pan siódemki… i dwójki zastąpił pan trójkami.

–Niemożliwe!

–Niech pan sam sprawdzi.

Porównałem dokument z numerem, który otrzymałem pocztą.

–Rzeczywiście. Zaraz to wyjaśnię…

–Obawiam się, że nic pan nie wskóra – przerwał. – To nie pierwszy raz.

–Co pan mówi? – udałem zdziwienie.

–Creators Club pana nie ostrzegał? Prowadzimy razem z nimi śledztwo. Kilkunastu naszych klientów popełniło podobny błąd. Nie wiadomo dlaczego mylili cyfry bądź litery. Podejrzewamy wirusa…

–Ależ sprawdzałem komputer tuż przed połączeniem!

–Robota geniusza. Za każdym razem konto jest inne, a po kilku dniach ktoś je likwiduje.

–Na pewno zapisaliście numery. – Oczywiście.

–Wystarczy ustalić, do kogo należały i…

–Bank Centralny udziela wciąż tej samej odpowiedzi: konta prywatne są niemożliwe do wyśledzenia, nie znajdują się w żadnym rejestrze, jak miliony innych osobistych skrytek.

–Ale przecież można jakoś do nich dojść! Co ma początek, ma i koniec!

Uśmiechnął się smutno.

–Używa pan logiki przedmiotów wobec bytów cyfrowych. Konta nie są określonymi miejscami, pudełkami czy skrzynkami. To software znajdujący się nie wiadomo gdzie, w przypadku sejfów osobistych można powiedzieć, że w zasadzie nigdzie. Mamy numery, ale, by tak rzec, osoba nie będąca posiadaczem może tam tylko coś włożyć, nigdy zaś wyjąć, a już na pewno nie odkryć, kto konto założył. Gdyby tak było, żaden prywatny sejf nie byłby bezpieczny. Przesyły trwają kilka nanosekund, następnie specjalne programy zacierają mapę połączeń. Gdyby nie to wszyscy, którzy chcą ukryć swoje bogactwo, byliby na łasce złodziei. Takie mamy prawo. Pełna dyskrecja prywatnych kont.

–Chce mi pan powiedzieć, że zostałem okradziony, pan wiedział o niebezpieczeństwie i mnie nie ostrzegł? Może dlatego tak pan odradzał ożywienie z lęku przed kolejnym problemem?

Uśmiechnął się krzywo.

–Prowadzę dział kreacji w firmie BWI. Wypełniam swoje zadania najlepiej jak umiem. Prowadzimy śledztwo angażując CC i policję. Klientów mieliśmy ponad dwa tysiące, pan jest czternastą ofiarą. Równie dobrze może to być przypadek. Po prostu dmuchamy na zimne.

–Raczej na letnie…

–Mam propozycję. Jest pan detektywem. Próbujemy rozgryźć tę zagadkę od pół roku i nie posunęliśmy się ani o krok. Daję panu następne pół na rozwikłanie sprawy. Jeśli złapie pan złodzieja, a on wciąż będzie miał pieniądze, transfer będzie gratis.

Wytrzeszczyłem oczy W życiu nie dostałem zlecenia za pięćset tysięcy.

–Co ty kombinujesz?! – twarz Pauline wyglądała jak maska bogini wojny: piękna, okrutna, jakby przybrudzona sadzą z ognisk, na których żywcem palono pojmanych wojowników.

Przeoczyłem ostrzegawczy sygnał sekretarki może dlatego, że zadzwoniła w nocy, a może z powodu załamania kradzieżą. Podobno kobiety kochają nas za błędy, które popełniamy. W jej twarzy nie widziałem miłości, tylko wściekłość rozdrażnionej żmii i satysfakcję szermierza, który wytrącił przeciwnikowi broń z ręki.

–Kochasz się ze mną, jakbyś odprawiał mszę i składał ofiarę bogom, zachowujesz się jak niespełna rozumu… – zamachała rękami, szukając właściwych słów. – Potem dowiaduję się, że lata za tobą jakaś ruda siksa, a ty się uganiasz za mechaniczną panną… – przełknęła ślinę.

Miała podkrążone oczy Zrozumiałem, że zaskoczyło ją udane połączenie, dlatego przemowa, którą z pewnością wielokrotnie ćwiczyła, zaczęła się rwać.

–Spotykamy się znowu, ty tak jak poprzednio wchodzisz we mnie jak w świątynię olśnienia, myślę, że zaraz się oświadczysz, po czym następnego dnia… – wzięła wdech. – Następnego dnia blokujesz połączenia! Ty świnio!

Gdybym stał naprzeciwko, otrzymałbym serię ciosów. Przyłożyła rękę do piersi. Uspokoiła oddech. Oparłem się o poduszki, rozpaczliwie szukając linii obrony.

–Próbuję się z tobą skontaktować – podjęła – chyba od dwóch miesięcy Były ciekawe sprawy. Dostał je kto inny. Chciałam porozmawiać. Gadałam ze sobą. Nie. – Spojrzała w przestrzeń z wielkim zdziwieniem. – Ja się wygłupiam. Ja się kompromituję. – Pokręciła głową.

Nie wyglądała już jak bogini wojny Co najwyżej zapomniana walkiria przed wizytą u specjalisty od depresji. Wyciągnęła rozczapierzone palce.

–Przepraszam, to pomyłka, nie powinnam była… – Pauline, kochanie…

Przełknęła łzę.

–Nie nazywaj mnie tak.

–Pauline, jestem łajdakiem. Powinienem był dawno zadzwonić…

Nie wiem, czy to kwestia późnej pory, natłoku myśli, może szoku po werbalnej napaści, w każdym razie wypaliłem bez żadnych łagodzących wstępów:


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю