Текст книги "Gamedec. Granica rzeczywistości"
Автор книги: Marcin Przybyłek
Жанры:
Киберпанк
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 12 (всего у книги 17 страниц)
–Masz naderwane ścięgna i więzadła obu stawów barkowych. Lekko wywichnięty prawy obojczyk. Spore stany zapalne po obu stronach mostka. Niewielkie uszkodzenie w okolicy łopatki. Mikrourazy prostowników grzbietu. Wylew w okolicach krzyża. I… dawno nie robiłeś siku.
–Dzięki… panie… doktorze – wyjąkałem. – Masz coś na ból?
Skrzywił się.
–Tylko moją metodę.
Powrót pamiętam jak przez mgłę. Miałem gorączkę. Chyba mu doradziłem, żeby jechał do Pauline. Pomysł wydawał się sensowny: lokacja Kytesa była spalona, mojej nie chciałem narażać, a ona i tak pracowała dla Novatronics. Przyjęła mnie najczulej, jak potrafiła. Naszpikowała prochami i ułożyła w łóżku. Ostatnie słowo, jakie usłyszałem, wyszło z metalowej gardzieli Pete'a:
–Bohater…
Transmisja z przeniesienia duszy Kytesa okazała się wielkim medialnym sukcesem. W ciągu godziny do siedziby Novatronics nadeszło z górą siedem tysięcy zapotrzebowań. Następne tyle dotarło po upływie doby.
–Ciekawe, dlaczego nie wszyscy? – patrzyłem na unieruchomione ręce i zwoje kolorowych rurek odżywiających sponiewierane ciało. Nienawidziłem szpitali.
Na twarzy androida pojawił się wyraz zastanowienia.
–Niektórzy liczą na bezmózgi.
–Pauline – zwróciłem się do brunetki – co to właściwie są te bezmózgi?
–Czekam na nie od kilku lat. Klony wyhodowane z tkanek dawcy, pozbawione mózgów.
–To możliwe? – zdziwiłem się.
–Na razie nie. Za dużo zależy od regulacji neurohormonalnej – pokręciła głową. – Nie wiem, kiedy uściskam Konona.
–Uściskasz go w Brahmie – odezwał się milczący dotąd Harry.
–Zaakceptuję jego formę życia tylko pod warunkiem, że sama zostanę zoenetką.
–Nie mówisz poważnie – obruszyłem się. Spojrzała na mnie jak na kogoś niedorozwiniętego. – Dopóki nie będziesz miał dziecka, nie zrozumiesz, czym jest rodzicielska miłość.
Zaschło mi w gardle.
–Myślałem, że my… – niespokojnie spojrzałem na słuchaczy.
–Nie podoba ci się już enpecka?
Ubodła mnie do żywego. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wypunktowanie różnic między człowiekiem a programem wydawało się bezcelowe. Przecież je znała. Na jej ramieniu położył kosmatą łapę Lee Roth. Diabeł z koszmaru.
–A ty znasz różnicę między psychiką sztuczną i żywą?
Wytrzeszczyłem oczy Miałem nadzieję, że go nie słyszą.
–Skoro Novatronics potrafi skopiować mózg i psychikę, tu znaczy, że potrafi też stworzyć sztuczną duszę. Nawet jeśli na razie idzie na łatwiznę i tego nie robi, jest tylko kwestią czasu, kiedy twoja Ann Sokolovski stanie się równie skomplikowana co ty. Powiem więcej. Gdyby jakaś modelka zgodziła się na sklonowanie bezmózga, który przyjąłby dibeka, Ann mogłaby…
–Stać się człowiekiem?
–Cokolwiek to znaczy.
–Z kim ty rozmawiasz? – Pauline patrzyła okrągłymi oczami. Henry również. Kytes uniósł kanciaste brwi.
Zmieszałem się. Demon znikł.
–To przez prochy… Peter, trzeba ujawnić te dane – zmieniłem temat.
Jego twarz pozostała nieruchoma.
–Nic nie ujawnimy Nie wyrzuca się asa, jeśli atak nie przyniesie korzyści. Oni nie pozbyli się atutu i my też tego nie zrobimy.
–Ale ludzie. Ludzie będą chorować.
–I się leczyć. Nie naruszymy tej równowagi. Chyba że rozgrywka rozwinie się dalej.
Spojrzałem na niego uważnie. Fragmenty układanki złożyły się w całość.
–Akcja była zaplanowana. Nie improwizowana. Dokładnie wiedziałeś, dokąd lecimy i po co. Przytaknął.
–Jesteś agentem Novatronics. Stąd twoje nadzwyczajne wyposażenie i determinacja, by „kontratakować". Nie robiłeś tego dla siebie, bo pieniądze z zawodów Goodabads są tylko częścią twojego uposażenia.
Wychwyciłem ledwie zauważalne potwierdzające gesty Harry'ego i Pauline.
–Znowu zostałem wynajęty przez firmę, w której wszyscy, zdrajcy, pracujecie.
Milczenie.
–Przypuszczam, że ta klinika także do niej należy, bo inaczej nie moglibyśmy swobodnie rozmawiać. Przełknąłem ślinę. Trudno było znieść ciszę.
–Jak wyzdrowieję, to was zamorduję. Zamknąłem oczy. W świecie snu czekała female version z dwoma księżycami odbitymi od rogówek.
11. Mrok.
Zerknąłem na wskaźnik naładowania broni. Dwadzieścia strzałów. Pot spływał po skroniach. Stalowa rączka fotonowej fuzji parzyła rozognione zagięcie między kciukiem a palcem wskazującym. Każdy oddech był bolesnym błaganiem o koniec. Szmer za plecami. W moim jęku, gdy obracałem się na pięcie i przykucałem, składając do strzału, brzmiała desperacja człowieka zmęczonego nieustającym strachem. Fioletowe smugi energii rozdarły zombiego na strzępy, parujące resztki bryznęły na ekrany centrum dowodzenia. Na tej stacji nie ma żywej duszy! Za pancernymi szybami czernił się lodowaty kosmos. Nadstawiłem ucha. W pobliżu szumiała stacja respawnu. Jeśli do niej dotrę, mam szansę na regenerację! Ruszyłem na zgiętych nogach. Nie byłem w stanie opanować drżenia kolan. „Stan energii 30%". Ominąłem plamy brunatnej mazi i wychynąłem zza plastikowej ścianki. Szlag! Natychmiast się schowałem. Kamera! Muszę w nią trafić! Rzut oka na stan baterii pistoletu. Siedemnaście. Bogowie, prowadźcie moje ramię, Za plecami pękła świetlówka. Napiąłem mięśnie. Dreszcz śmierci przebiegł po kręgosłupie. Głuchy pomruk i ledwie słyszalne gulgotanie mogło zapowiadać tylko jednego stwora: świerzbołaza. Rzuciłem się w bok, mając nadzieję, że ruchu nie zarejestruje urządzenie optyczne. Niestety dosłyszałem charakterystyczny przyspieszony pisk. Odwróciłem się do potwora. Cały korytarz wypełniał brunatny robal, który jakby uprzejmie zapraszał do okrągłej paszczy, okolonej setką jadowitych kolców. To chyba koniec!
–Masz e-mail, masz e-mail – oznajmił kobiecy alt, gdy przetaczałem się po desce rozdzielczej. Wykonałem gest pauzy. Świat znieruchomiał: świerzbołaz właśnie unosił przednią część glutowatego cielska, szykując się do ataku, a do pomieszczenia wbiegali trzej zombi, którzy usłyszeli alarm wywołany przez kamerę. Przyjrzałem się korytarzowi w oddali. Tam rzeczywiście był respawn. Otworzyłem okno poczty. W powietrzu zamajaczył list:
Szanowny Panie, z pewnością słyszał pan o grze Mrok i nagrodzie, jaką ufundowali twórcy za rozwiązanie zagadki. W zamian za pomoc oferujemy część łupu. Czekamy jutro o godzinie 11.00 w portalu gry. Z góry dziękujemy za pomoc.
Pozdrawiamy
Fear Walkers
Uniosłem brwi. Zapowiadało się normalne zlecenie: jacyś gracze napotkali zbyt skomplikowany problem i postanowili poprosić o pomoc gamedeka. Stęskniłem się za zwykłą robotą. Jeszcze raz zlustrowałem centrum operacyjne piątego poziomu stacji kosmicznej Raven Heart: potwór na co najmniej dziesięć strzałów i trzech gości po dwa. Pozostaje jeden ładunek na pudło… A nie, bo jeszcze kamera. Przełknąłem ślinę. Zmęczony jestem. Zostawię to na później. Otworzyłem okno sejwu. Zgrałem stan i wylogowałem.
–Stacja Raven Heart żegna – oznajmił grobowy głos, gdy oddalał się kompleks kosmiczny – See you again – dodał bas. Obraz bazy zakryły odkształcające się sylwetki potworów. – That is… if you dare…
Znalazłem się na głównej stronie. Rozejrzałem się dookoła. Półprzezroczyści gracze zapoznawali się z regułami, dyskutowali, omawiali strategie. Włączyłem dyspozycję rewitalizacji. Zalała mnie czerń, widziałem jedynie poziomy pasek wypełniający się zielenią. Gdy wskaźnik dotarł do stu procent, poczułem swoje ciało. Odetchnąłem znajomym zapachem apartamentu.
Zsunąłem kask i usiadłem na łożu. Za szklaną taflą rozpościerała się nocna panorama Warsaw City. Z perspektywy Cotomou, dzielnicy, z której wyrastał mój linowiec, miasto wyglądało bardzo okazale. Wypiąłem nanowtyczkę doprowadzającą do ciała niezbędne substancje odżywcze. Zasobnik przymocowany do zaczepu łoża był niemal pusty. Otrząsnąłem się i rozpiąłem kombinezon. Grałem niemal cztery doby. Poczułem ucisk na pęcherz i odbyt. Gamepill przestał działać. Jeszcze godzina i naluszka byłaby niezbędna.
Rankiem zajrzałem do informatora. Mrok nie był grą typu MNRPG, czyli Multiplayer Net Role Playing Game. Był w zasadzie singlem podobnym do tego, w którym przebywałem dzień wcześniej. Gra wymagała obecności czterech osób w trybie współpracy. Takie zabawy zajmowały niszową pozycję, większość uczestników wybierała wielkie światy z tysiącami żywych postaci. W tytułach podobnych do Mroku czy Raven Heart liczyło się nie tyle środowisko i mnogość możliwości, co pomysł i intryga.
Na oficjalnej stronie informowano, że dla pierwszego zwycięskiego teamu firma Safe House Electronics ufundowała pojazd osobowy marki Tossan Lambda oraz pięć tysięcy kredytów. Wzruszyłem ramionami. Pneumobilu nie potrzebowałem, zwłaszcza że Lambda była młodzieżowym modelem bez opcji lotu w stratosferze, a zlecenia za pięć tysięcy dawno przestały mnie interesować. Ale… wciąż lubiłem grać.
Portal wyglądał niewinnie. Spokojna muzyka, nastrojowe alpejskie widoczki. Wśród tłumu eterycznych postaci dostrzegłem dwie dziewczyny i chłopca. Instynkt podpowiedział, że to oni. Odmłodzeni staruszkowie albo przyjdzie mi niańczyć dzieci. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do nich. Fear Walkers? Dosyć szumna nazwa jak na trójkącik.
–Specjalizujemy się w horrorach. Ostatnio skończyliśmy System Shock XXI, Shadows Beneath i Hellside. – oświadczył blondyn, nad którym majaczył napis „David".
Ciekawe, dlaczego „ostatnio"? Czyżby lamerzy udający weteranów? A co z wcześniejszymi Contorted Bodies, Haunted Mansions czy choćby Raven Heart? Na ich miejscu pochwaliłbym się wszystkimi osiągnięciami.
–Naprawdę pan się zgodził? – brunetka o imieniu Gabrielle, jeśli wierzyć wirtualnym napisom, zacisnęła pięści w geście radości.
–Jesteśmy bardzo szczęśliwi – potwierdziła ruda Steffi. – Sam Torkil Aymore z virtuality show!
–Mówiłem wam? – odezwał się chłopak. – Forsa zwabi każdego!
–Za pozwoleniem – wtrąciłem – pieniądze nie były motywem. Po prostu lubię grać, a Mroku nie znam.
–Nie chce pan swojej części nagrody? – spytała Gabrielle.
–O nie, musicie mi zapłacić. Inaczej to niemoralne. – Szkoda czasu na rozmowy. – David prawdopodobnie był przywódcą stadka. – Przejrzyjmy reguły i wchodźmy.
Według opisu obszar gry obejmował dom z otoczeniem. Na uczestników czekała tajemnica do rozszyfrowania. Aby zdobyć nagrodę, wszystkie osoby z drużyny musiały „przeżyć". W rozgrywkę zaimplementowano uczucie głodu, potrzeby fizjologiczne i sen. – Po co? – skrzywił się Dave.
–Nie pójdziesz z koleżanką do toalety – uśmiechnąłem się z udawanym żalem. – Samotność potęguje lęk. Gdy zechce ci się pić, powędrujesz do kuchni również bez towarzystwa. Zmorzy cię sen, więc położysz się do łóżka. Strach w ciemności jest bardziej realny.
Na modrym niebie świeciła centralna gwiazda naszego systemu planetarnego, rozsiewając niewidzialne promienie, od których brązowieje skóra. W oddali majaczyły sine granie gór. Śnieg trzeszczał przy każdym kroku.
–Zima? – Krucze włosy Gabrielle połyskiwały odbitym błękitem nieba.
–Szybciej zapada zmrok! – zaśmiał się złowieszczo David. Okoliczne świerki odbiły spłaszczony rechot.
Zaciągnąłem się krystalicznym powietrzem.
–Ostatni raz widziałam śnieg trzy lata temu. – odezwała się cicho Steffi.
–Gdzie? – odwróciła głowę Gabrielle.
–Byliśmy na wakacjach w okolicach koła podbiegunowego.
–Raju, ale fajnie, wakacje z przygodami! – rozochocił się David.
–Zimowisko! – brunetka klasnęła w dłonie.
–Ciekawe, czy będzie dobre żarcie? – Chłopak przystanął, pochylił się i ulepił śnieżkę.
Na końcu drogi, pośrodku niewielkiej polany, stał wyniosły dom. Połyskliwe kasztanowe dachówki, beżowy tynk, modrzewiowy płot. Okna odbijały mroźny szafir nieba.
Kamienne schody prowadziły do szerokich czarnych drzwi o wyokrąglonym szczycie. David pierwszy dostrzegł pęk kluczy wiszący na ozdobnym miedzianym haku. Spinał je chromowany pierścień. Wśród cyfrowych ostrzy połyskiwał mosiężny brelok. – Daj – wyciągnąłem rękę.
–Specjalista przy pracy – zachichotał do dziewczyn, wręczając mi klucze.
Włączyłem nagrywarkę. Wyostrzyłem brzegi obrazu.
–Dzień zero, godzina… – rzut oka na chronometr -…jedenasta trzydzieści, gra Mrok. Wchodzimy do domu, który jest przestrzenią rozgrywki. Klucze… – zrobiłem najazd na obiekt. – Przy nich wisior… – Przedstawiał reprodukcję słynnej ryciny Leonarda da Vinci: koło z symbolem człowieka wpisanego w kwadrat i okrąg. Z pewną modyfikacją. Zamiast ludzkiej twarzy wyryto ohydnie uśmiechniętą głowę rogatej bestii. – Rewers… – obróciłem medalion. Tylko napis: „Mrok". – Gracze – skierowałem wzrok na towarzyszy. – Steffi… – rudowłosa piękność delikatnie się uśmiechnęła. – Gabrielle… – brązowooka brunetka obnażyła zęby jak do zdjęcia w żurnalu – oraz przewodnik David… – Młodzieniec skinął poważnie głową. – Od tej pory nagrywam bez przerwy – uprzedziłem ich. – Każdy szczegół może mieć znaczenie. Możesz otworzyć. – Podałem blondynowi metalowy pierścień.
Odszukał właściwą klingę i wsunął do czytnika. Usłyszeliśmy śpiewny dźwięk walktela. Chłopiec sięgnął do kieszeni. Założyłem okulary.
–Wy też włóżcie – poradziłem kobietom. – Davidzie, włącz wspólny odbiór.
–Mogę się połączyć?
Skinąłem głową. W trójwymiarowym oknie generowanym przez urządzenie komunikacyjne, widocznym przez nasze okulary, pojawiła się poczciwa twarz gosposi.
–Dzień dobry państwu. Tak jak się umawialiśmy, pokoje są przygotowane, łóżka pościelone, ciepła woda bez ograniczeń, spiżarnia i lodówki pełne. Pobyt opłacony do jutra, do godziny ósmej. Życzę miłego wypoczynku!
–Bardzo dziękujemy – odezwał się zbity z tropu David.
–Aha – uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. – Bądźcie ostrożni.
–Co pani ma na myśli?
–Ważne, co ty masz na myśli, chłopcze. Gospodyni odwróciła się i zniknęła w mroku. Chociaż nie jestem podatny na sugestię, poczułem lekki dreszcz. A może po prostu zmarzłem?
W sieni, ledwo zamknąłem drzwi, oblała nas absolutna ciemność.
–Niech ktoś zapali światło – zaśmiała się nerwowo Gabrielle.
–Nie ma autoluksów? – zdziwił się Dave. Po omacku odszukałem archaiczny pstryk.
–Aaaaaa! – wrzasnęła brunetka.
Usłyszałem, jak Steffi tupie nogami. Zakryłem uszy przed przeraźliwym kobiecym piskiem. David skulił się, jakby osłaniał się przed ciosem. Nie wiedział, czego się przestraszyły dziewczyny, bo stał plecami do… lustra, które odbijało czwórkę poszukiwaczy przygód, w tym dwie pionierki spanikowane do granic wytrzymałości. Odbicie było prawie wierne, lecz zamiast naszych głów prezentowało gęby rogatych bestii. Dziwnie było patrzeć na przerażone mordy potworów. Dopiero gdy towarzyszki wypłukały hormony walki z zaalarmowanych krwioobiegów, opuściłem ręce.
–To tylko lustro – zmatowiał mi głos. – Trochę… zmodyfikowane
Kryształowa tafla bezszelestnie wsunęła się w szparę w ścianie.
–Już po wszystkim.
Zielone, fosforyzujące strzałki prowadziły przez korytarz w prawo, do kuchni.
–Ale z was strachajły – naśmiewał się David. – fotomontażu się obawiają! To pewnie rozgrzewka. A co będzie, jak zobaczycie prawdziwą, żywą paskudę? – wykrzywił twarz.
–Już widzimy – brunetka wytarła łzę stresu. Obok lodówki stała konsola z czarnym ekranem, na którym widniało jedno zdanie: „Co kryje się w mroku?"
Blondyn wyciągnął rękę do klawiszy.
–Ostrożnie – ostrzegł wysoki kobiecy głos. – Wprowadzenie nieprawidłowej odpowiedzi kończy grę. Niewprowadzenie odpowiedzi do godziny ósmej rano następnego dnia kończy grę. Wirtualna śmierć jednego z uczestników kończy grę. Zanim mnie dotkniesz, dobrze się zastanów, Davidzie.
Wydął wargi ze wzgardą maskującą zaskoczenie.
–Oto zegarki – odezwał się głos. Na blacie zmaterializowały się chronometry nadgarstkowe. – Sugeruję ich założenie.
–Ja mam dosyć – odezwała się Steffi.
–Trochę optymizmu! – lider Fear Walkers wskazał chłodziarkę. – Głodni?
Pokręciliśmy głowami.
–No to do roboty! Torkilu, prowadź!
Rozejrzałem się. Na parterze oprócz kuchni znajdowała się jadalnia i duży salon z kominkiem. Przeszedłem do głównego pomieszczenia. Fotele, sofa, zestaw holowizji. Pod oknem dziwna stalowa skrzynia. Zrobiłem zoom. Cyfrowy zamek. Na pokrywie wyryty symbol strzelby. Odwróciłem się. Schody na piętro. Drzwi do piwnicy.
–Zaczniemy od podstaw, czyli podziemi. Tam najłatwiej o ciemność.
–Już mi mrówki chodzą po plecach – zadygotała Gabrielle.
–Super – zapalił się David.
Objąłem ramieniem Steffi, do której dziwnie nie pasowała nazwa „Fear Walker".
Rozluźniła się.
–Mam nadzieję, że jesteś pełnoletnia?
Zbliżenie z dzieckiem, które nie jest enpecem, realne czy w grze, było przestępstwem.
–Od miesiąca. – Spojrzała w prawo.
Albo była leworęczna, albo kłamała. Jak wiadomo, statystyczni praworęczni, przypominając sobie autentyczne wydarzenia patrzą w lewo, zaś konfabulując – w prawo. Z mańkutami jest odwrotnie. Pod materiałem swetra czułem bardzo atrakcyjne ciało. Nie miało znaczenia, jak wyglądała w realium. Światy były dla mnie realniejsze od rzeczywistości. Ludzie kształtowali w nich powierzchowność tak, jak chcieli, a nie jak dyktowała dziwka natura.
Otworzyłem drzwi. Mrok. Odszukałem włącznik. – Wygłupiają się z tymi przełącznikami – gderał David. – Odkąd żyję, nie widziałem domu z takimi wichajstrami.
–Krótko żyjesz – skonstatowałem, schodząc po wąskich schodkach. – Ja pamiętam.
Drzwi na lewo prowadziły do kotłowni. Pod kuchnią znajdowała się sala treningowa z kilkoma automatami do ćwiczeń i suchą sauną. Obok, pod salonem, pyszniła się sala balowa z wirtualnymi fordanserami.
–Idźcie się pogimnastykować – zakomenderowałem. – Spróbujcie nie władować się w tarapaty. Ja sprawdzę tam – wskazałem pomieszczenie z piecem.
Oczywiście mrok. Włączyłem światło. Bardzo zadbana, sterylna centrala. Kanciasty granatowy golem podgrzewał wodę. Zerknąłem na konsolę sterowania. Odczyty temperatur wyglądały na prawidłowe. Z brzucha grzewczego potwora wypełzały splątane miedziane rury, jak jelita wyprute atakiem nieznanego drapieżnika. Wężowisko wnikało w ścianę niczym dziesiątki tętnic tłoczących ożywczą krew w organizm domostwa. Każdy dom ma swoje serce… Zamyśliłem się. Moją uwagę przyciągnęła mgiełka unosząca się nad jedną z rurek. Podszedłem i wyciągnąłem rękę.
–Chryste!
Przegrzana para zaatakowała przedramiona i szyję mroźnym ukąszeniem, które w ułamku sekundy przekształciło się w wyjący amarantowy spazm bólu. Skośnie zbliżająca się podłoga uderzyła mnie w bark i bok głowy. Zwijałem się, jęcząc przekleństwa. Drgający słup wodnego pyłu wściekle syczał, wydobywając się z uszkodzonej rury Przed oczami stanął pamiętny dzień. Miałem cztery lata. Wyciągnąłem rączkę i chwyciłem czarny uchwyt, sądząc, że to świetna zabawa. Ojciec krzyknął i rzucił się do mnie, ale byłem szybszy. Sprytniejszy. Pociągnąłem z całej siły i biały ból oparzeliny zalał wrzeszczącą twarz, szyję i pierś. Wrzący ryż. Zacisnąłem oczy. Łzy popłynęły na czystą plastikową podłogę. Przypomniałem sobie miesiące w szpitalu, reperatywy, wszczepy komórek macierzystych i dręczące pytanie: Czy będę mógł się bawić z kolegami? Czy tutaj nie zmienią mnie w potwora?
W uchylonych drzwiach stanęła Gabrielle. – Co się stało?!
Skoncentrowałem się i nakazałem mięśniom, żeby ustawiły mnie pionowo.
–Zimna woda – wykrztusiłem.
Gabrielle chwyciła mnie pod rękę i zaprowadziła do łazienki obok sauny. W międzyczasie zdążyłem odmówić mantrę i złagodzić ból do Hammerfieldowskiej „czwórki". Wgramoliłem się pod tusz. Odkręciłem wodospad mroźnej odsieczy. Stałem, kiwałem się, drżałem z bólu i dreszczy wywołanych skokiem temperatury. Jak wytrzymam do rana?! Po chwili brunetka wróciła. Moja nagość nie zrobiła na niej wrażenia.
–Znalazłam w apteczce – podała mi niebieską i czerwoną tabletkę. – Chyba wiedzieli, co się stanie, bo zanim ją otworzyłam, musiałam rozwiązać zagadkę.
Zmarszczyłem twarz. Ból nie pozwolił okazać zdziwienia w inny sposób.
–Nie była trudna – ciągnęła. – Musiałam wpisać nazwisko reżysera Midnight Howl.
Szczęście, że nie ja rozwiązywałem problem. Pierwszy raz słyszałem ten tytuł. Uśmiechnęła się:
–To mój ulubiony film. Najdroższe specyfiki. – skomentowała, gdy łykałem proszki. – Nanoleki. Inflaheal i painstop. Za dziesięć minut będziesz jak nowy.
Siedziałem na ławce do skłonów, okutany w miękki szlafrok. Zrozumiałem, dlaczego tylko brunetka przejęła się moim losem: David obtańcowywał wirtualne tancerki, otoczony kręgiem dźwięku i światła, a Steffi katowała doskonałe ciało setką stopni Celsjusza w saunie. Gabrielle, upewniwszy się, że już mi lepiej, wsiadła na rower i wznowiła ćwiczenia. Odetchnąłem. Ból mijał.
Rozejrzałem się po siłowni. Uwagę przyciągał dziwnie ocieniony kąt. Nie rozumiałem, dlaczego był taki mroczny. Nic go nie zasłaniało. Podnosiłem się, by rzecz zbadać, gdy z sali balowej dotarł krzyk.
Wpadliśmy z Gabrielle do pulsującego muzyką wnętrza. David leżał na posadzce, trzymając się za jądra. Dookoła rechotał tłum fordanserek.
–Przestańcie! Przestańcie! – błagał chłopak, czołgając się do wyjścia.
Podbiegliśmy i wyciągnęliśmy go z kolorowego zgiełku. Brunetka zatrzasnęła drzwi. Usadziliśmy rannego pod ścianą. Jęczał. Mrugnąłem do Gabrielle. Pobiegła na górę po leki.
–Co się dzieje? – dobiegł do nas przytłumiony głos Steffi.
–Mały wypadek! Panujemy nad sytuacją! – odkrzyknąłem w stronę sauny.
Rudowłosa nacisnęła na klamkę. Usłyszałem, jak brunetka zbiega po schodach. Nagle rytmiczne odgłosy kroków przerwał rumor i stłumiony jęk. Zostawiłem Davida i pobiegłem na górę.
–Nie mogę wyjść! – krzyknęła Steffi.
Brunetka leżała na podeście, cicho jęcząc. Miała nienaturalnie wykrzywioną rękę w barku. Sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje. Oznaczałoby to przegraną: program automatycznie by ją wylogował. Przypomniałem sobie kursy pierwszej pomocy. Niewiele myśląc, chwyciłem za jej przedramię, zablokowałem stopą klatkę piersiową i naciągnąłem z całej siły. Bark chrupnął. Oczy dziewczyny wyszły z orbit. – Aaaaa!
–Nastawione.
–Wypuśćcie mnie! – darła się Steffi uwięzionaw saunie.
–Zostawiam ci dwie – wcisnąłem brunetce w rękę czerwoną i niebieską tabletkę, zerwałem się i pobiegłem do sali ćwiczeń.
–Masz – podałem leki Davidowi. Spojrzał pytająco. – Zaraz będziesz jak nowy. Nabiał też.
–Ratunku! – Płomiennowłosa waliła w szklane drzwi. Cała błyszczała od potu. – Duszę się! Otworzyłem szerzej oczy i zmarszczyłem brwi. Ta mina pomagała mi w skupieniu. Nacisnąłem klamkę. Nie ustępowała.
–Pomocy! – krzyczała uwięziona. – Usiądź na podłodze! Tam jest najchłodniej! – poradziłem.
Odsunąłem się na kilka kroków. Obejrzałem drewnianą ścianę. Nic.
–Wyłącz piec!
Dziewczyna posłusznie przekręciła regulator. Siedziała po turecku i ciężko oddychała. Czerwona zasłona włosów oblepiała czaszkę i smukłe plecy. Nagle Steffi rozczapierzyła palce i zawyła nienaturalnie niskim głosem:
–Nieeee!
Sprawdziłem jeszcze raz klamkę. Dlaczego nie ustępuje? Przecież to nielogiczne…
Zamka nie ma… Coś musi uruchamiać mechanizm zapadki… Na chybił trafił pchnąłem ją do góry i natrafiłem na sprężysty opór. Szarpnąłem mocniej i usłyszałem szczęk zwalnianego rygla. Szklana tafla ustąpiła. Wyciągnąłem dziewczynę. Była w szoku. Ułożyłem ją pod prysznicem i włączyłem lodowaty deszcz. Przestrzenie między jej żebrami gwałtownie się zapadły, gdy wzięła histeryczny wdech. Zaczęła głośno szlochać. Co miałem zrobić? Zrzuciłem szlafrok i wszedłem do kabiny. I też histerycznie wciągnąłem powietrze. Wytrzymałem kilka sekund odmierzanych uderzeniami spanikowanego serca i podgrzałem wodę. Podniosłem dziewczynę. Strasznie płakała. I była strasznie piękna. Przytuliła sprężyste ciało do mojego, uniosła biodra i staliśmy się jednym. Adrenalina to najlepszy afrodyzjak.
Wyleczeni i przebrani zebraliśmy się w sali ćwiczeń. David i Gabrielle trochę dziwnie na nas patrzyli. A może mi się zdawało.
–No, mistrzu, co to było? – odezwał się lider. Nie miałem pewności, czy pyta o prysznicowe tete-a-tete, czy o wydarzenia w piwnicy Założyłem to drugie.
–Mam teorię, ale najpierw powiedz, co czułeś, kiedy dostałeś od fantoma między nogi? Zarumienił się.
–Ból jak cholera, oczywiście. To nie ma znaczenia…
–Pozwól – przerwałem – że ja będę decydował, co ma znaczenie. I nie ściemniaj o bólu. To akurat jest oczywiste.
Zacisnął zęby.
–Nie chcesz mówić? – Potarłem brwi. – W takim razie ja będę zgadywał, a ty mi pomożesz, dobrze? Skinął głową.
–Jesteś nieśmiały.
Dziewczyny zesztywniały. Patrzyły oniemiałe.
–Dave? – odezwała się Gabrielle. – Nieśmiały? – Kiedy byłeś małym chłopcem – kontynuowałem – może na jakiejś szkolnej holotece czy przy innej okazji postanowiłeś przełamać swoją ułomność…
–Poprosiłem do tańca najładniejszą dziewczynę w grupie – przerwał. – Tak poradziła mama. Podszedłem, a ona mnie wyśmiała. Przyłączyły się koleżanki – opuścił głowę. – Miałem przechlapaną całą podstawówkę. Dowiedziały się wszystkie dziewuchy, że kurdupel Dave startował do Priscilli. Byłem pośmiewiskiem. Nie odezwałem się do żadnej dziewczyny, dopóki nie zdałem do gimnazjum.
–I dlatego jesteś taki niby na luzie? Skrzywił wargi.
–Nie wiem.
Podeszła do niego Gabrielle i czule go objęła. – Teraz ty – spojrzałem na brunetkę.
–Chyba wiem, o co chodzi – wyznała. – Kiedy leżałam przy schodach ze zwichniętą ręką, przypomniała mi się przedwcześnie skończona kariera sportowa.
Steffi i Dave kiwnęli głowami. Widocznie znali tę historię.
–Byłam niezła w piłce grawitacyjnej. Podczas kwalifikacji do mistrzostw juniorów wyszła na jaw wada w stawie biodrowym. Miałam kontuzję podczas meczu. Czułam się dokładnie tak samo jak dzisiaj. Wściekły ból i rozpacz. Potem wykryli za płytką panewkę. Powiedzieli, że cholerstwo będzie się odnawiać. Marzenia o sławie odpłynęły w niebyt… – oczy zaszły jej łzami. – A tak to kochałam… Lekarze powiedzieli, że można naprawić, ale trzeba zmodyfikować genotyp, wyhodować nową miednicę, bo tamta sama się nie przerobi, zrobić operację, wymienić, a wiecie, ile zarabiają moi rodzice. Jeśli kiedyś tyle zarobię, to będę za stara. – Kopnęła w aparat wzmacniający mięśnie brzuszne.
Nadąłem policzki. Zapowiadała się sesja terapeutyczna.
–Steffi – spojrzałem na kochankę – nie mów. Jako dziecko zamknęłaś się w jakiejś komórce i nie mogłaś się wydostać?
–Dokładnie tak. Krzyczałam, wyłam, koleżanki się śmiały, a ja w panice pchałam całym ciałem, waliłam pięściami, błagałam… – pokręciła głową. – A jeszcze większy wstyd poczułam, kiedy wreszcie mnie wypuścili…
–Drzwi były otwarte, tylko trzeba było je pociągnąć zamiast pchać?
–Jakbyś przy tym był. Klepnąłem się w kolano.
–No to mamy komplet osobistych strachów. Dave boi się kobiet, Gabrielle kontuzji, Steffi zamkniętych pomieszczeń, a ja…
Spojrzeli ciekawie. – …szpitala.
Lider Fear Walkers przełknął ślinę.
–Ale jak to możliwe, że gra znała takie sprawy?
–O, to nie takie trudne. Odpowiedni skan, impuls i strzał w dziesiątkę.
–Niemożliwe.
Uśmiechnąłem się. – Nie takie rzeczy widziałem w Otchłani.
Wzruszył ramionami
–Słyszałem, że to straszne nudy.
–Jak dla kogo…
Otrząsnął się.
–Kontynuujemy czy wychodzimy?
–Chyba żartujesz? – wypiąłem dumnie pierś. To pierwszy etap. Zniechęcający. Prawdopodobnie większość graczy odpada właśnie tutaj. Ze strachu albo dlatego, że nie mogą otworzyć apteczki.
Steffi i Dave spojrzeli zdziwieni.
–Te pastylki – wskazałem opakowania leżące na podłodze – zawdzięczacie Gabrielle.
–Jak to? – spytał blondyn.
Mrugnąłem do brunetki.
–Widzieliście Midnight Howl? – spytała.
Wytrzeszczyli oczy. Zdaje się, że mieliśmy szczęście. Postanowiłem nie zdradzać się z moją indolencją.
–Idziemy – zakomenderowałem.
Podszedłem do wypatrzonego wcześniej kąta. W podłodze czerniła się klapa.
–I nawet wiem, dokąd.
Gdy dotknąłem drzwiczek, w powietrzu zamajaczył napis:
Kto jest autorem powieści Wyprawa do wnętrza Ziemi?
Młodzież, rzecz jasna, nazwiska Juliusza Verne'a nie znała, ale stary spec od fantastycznych wizji nie miał kłopotów z odpowiedzią. Pod włazem oczywiście czaił się mrok. Włącznika nie było.
–Dave, kochany – uśmiechnąłem się jowialnie. – Przy kominku są jakieś szczapy. Pokaż, że byłeś dobrym skautem i przynieś cztery pochodnie z zapalnikiem.
Gdy drużyna stanęła na skalistym, nierównym podłożu, zrobiło się nieswojo. Dziewczęta rozcierały ramiona. W oddali rozlegało się echem kapanie wody Krople w jaskini… Dźwięk, który nasi włochaci przodkowie znali aż za dobrze. Sala najeżona była stalagmitami. Uniosłem pochodnię. Sklepienie zdobiła gęsta szczotka stalaktytów.
–Gdzie jesteśmy? – wyszeptała Gabrielle.
–To korzenie domu – mruknąłem. Skały odbiły i odkształciły głos w niknący czarny szum. – Prakorzenie…
–Przestań – Steffi przytuliła się do mojego ramienia.
Jakie to szczęście, że Fear Walkers to nie sami faceci.
–Pójdę przodem – oznajmiłem.
–Ostrożnie – palce Steffi przesunęły się po moich plecach jak najsłodsza obietnica.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. W sercu lodowatej jaskini. Ogromną salę wypełniała rozkołysana czerń. Chwiejny płomień pochodni oświetlał tylko śliskie kamienie pod stopami. Za chwilę stracę poczucie kierunku. Gierczany zegarek nie zawierał kompasu. Odwróciłem się do pozostałej trójki, żeby uprzedzić, że nie mogę iść dalej. Nagle za plecami usłyszałem znajomy niski pomruk i gulgotanie. Zwielokrotnione jaskiniowym pogłosem dźwięki brzmiały jak zapowiedź końca świata. Od stóp do głowy oblała mnie fala zimna. W okolicy karku i nasady czaszki poczułem wibrujące buczenie, jakby ktoś wsadził mi wibrator w rdzeń kręgowy. W nosie zawiercił rdzawy zapach krwi. Adrenalina wstrzyknęła zabójczą dawkę we wszystkie żyły. Odwróciłem się tak szybko, że coś strzeliło mi w szyi. Krzyknąłem i odruchowo przysiadłem, jakbym składał się do strzału z fotonowej fuzji. Tyle, że w nagle zgrabiałej i bezwładnej dłoni trzymałem dopalającą się gałąź. Nikłe światło wydobywało z cieni pomarszczony pysk świerzbołaza, wielki jak wrota dzielnicy uciech. Migoczący płomień sprawiał, że jadowite kolce zębowe zdawały się kołysać jak zboże przy silnym wietrze.
–W nogi! – wrzasnąłem, rzuciłem w potwora pochodnią i popędziłem za zmykającymi towarzyszami. Nogi jak z waty ledwie mogły odnaleźć właściwy rytm. Czarne postacie znikały w otworze włazu. Wytrzeszczyłem oczy i starałem się zapamiętać miejsce, gdzie zardzewiała drabinka wyrastała z podłoża. Otoczyła mnie ciemność. Bulgotanie za plecami przybrało na sile, jakby tysiąc diabłów gotowało krew w kotle wielkości jeziora. Uderzyłem głową o metal. Walcząc ze słabością w udach, wskakiwałem na oślizgłe, zimne pręty. Z ulgą zobaczyłem światło sali gimnastycznej. Wyciągnęły mnie krzepkie ręce Davida i smukłe dłonie dziewcząt.
–Glut tu nie wejdzie – uspokajał chłopak. – Za wąskie przejście.
–To świerzbołaz! – krzyknąłem.
–Co? – wytrzeszczyła oczy Gabrielle.