355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Frederik Pohl » Gateway — brama do gwiazd » Текст книги (страница 7)
Gateway — brama do gwiazd
  • Текст добавлен: 12 октября 2016, 00:40

Текст книги "Gateway — brama do gwiazd"


Автор книги: Frederik Pohl



сообщить о нарушении

Текущая страница: 7 (всего у книги 17 страниц)

Większość wolnego czasu spędzałem z Klarą. Często spotykaliśmy się u niej, czasami u mnie na godzinkę w łóżku. Spaliśmy ze sobą prawie co noc, można by pomyśleć, że powinno się nam już to znudzić. Ale nie. Nie byłem w końcu pewien, czym to było – rozrywką czy odrywaniem się od rozmyślań nad nami samymi? Leżałem i przyglądałem się Klarze, która zawsze po tym przekręcała się na brzuch i kuliła zamykając oczy, nawet jeśli i tak mieliśmy za chwilę wstać. Rozmyślałem sobie, jak dobrze znam każdy załomek i gładkość jej ciała. Czułem ten słodki, namiętny zapach i marzyłem – marzyłem. Marzyłem o tym, czego nie mogłem wypowiedzieć – o wspólnym z Klarą apartamencie pod Wielkim Kloszem, o wspólnym aerolocie i kwaterze w tunelach na Wenus, nawet o wspólnym życiu w kopalniach żywności. To chyba była miłość. Ale potem ciągle na nią patrząc widziałem, jak moja wyobraźnia zmienia ten obraz – widziałem mój żeński odpowiednik, tchórza, który stojąc przed największą szansą, jaką człowiek może mieć, boi się z niej skorzystać.

Jeśli nie szliśmy do łóżka, razem zwiedzaliśmy Gateway. Nie było to jednak randką. Nie chodziliśmy za często do Błękitnego Piekiełka czy na holofilmy, ani nawet do restauracji. Klara owszem, ale mnie nie było na to stać, więc korzystałem ze stołówki Korporacji, cena posiłków była wliczona w nasz dzienny podatek. Nie mogę powiedzieć, żeby Klara niechętnie płaciła rachunki za nas dwoje, ale też robiła to bez większego entuzjazmu – bardzo dużo grała, a wygrywała niewiele. Były też różne rozrywki towarzyskie – karty, przyjęcia, kółko tańców ludowych, miłośników muzyki, dyskusyjne. Zajęcia te nic nie kosztowały, a czasem były nawet interesujące. Kiedy indziej po prostu zwiedzaliśmy Gateway.

Byliśmy też kilka razy w muzeum. Jednak nie bardzo je lubiłem – wzbudzało jakby we mnie wyrzuty sumienia.


RAPORT LOTU

Pojazd 5-2, Wyprawa 08D33, Załoga: L. Konieczny, E. Konieczny, F. Ito, F. Lounsbury, A. Akaga.

Czas lotu 27 dni 16 godzin. Słońce nie zidentyfikowane, duże prawdopodobieństwo, że jest to gwiazda z 47 grupy Tukana.

Resume: „Wyjście z nadświetlnej w stanie nieważkości. Brak planety w okolicy. Słońce klasy A6, bardzo jasne i gorące w odległości około 3,3 j.a.

Przesłaniając gwiazdę zasadniczą uzyskaliśmy wspaniały widok dwustu lub trzystu pobliskich bardzo jasnych gwiazd, których wielkość pozorna wahała się od 2 do -7. Nie wykryto jednak żadnych artefaktów, sygnałów, planet, czy nadających się do lądowania asteroidów. Mogliśmy tam pozostać jedynie trzy godziny ze względu na silne promieniowanie gwiazdy A6. Na skutek promieniowania podczas powrotnej drogi Larry i Evelyn poważnie zachorowali, lecz odzyskali już siły. Nie zebrano żadnych artefaktów ani próbek”.

Pierwszy raz poszliśmy tam tego dnia, gdy w związku z odlotem Willi Forehand nie byłem w pracy. W muzeum jest przeważnie tłoczno – pełno tam członków załóg krążowników na przepustkach, obsługi statków handlowych, turystów. Tym razem, nie wiadomo dlaczego, było tylko parę osób, mogliśmy się więc dobrze wszystkiemu przyjrzeć. Widzieliśmy setki wachlarzy modlitewnych – tych przejrzystych, krystalicznych, najczęściej odnajdywanych artefaktów. Nikt nie wiedział, do czego służyły, lecz były po prostu ładne, Heechowie zostawiali je prawie wszędzie. Znajdowała się tam też oryginalna sztanca anizokinetyczna, która szczęśliwym poszukiwaczom przyniosła już pewnie jakieś dwadzieścia milionów z samych procentów. Była tak mała, że mogłeś ją wsadzić do kieszeni. Dalej futra, rośliny w formalinie. Oryginalny piezofon, dzięki któremu trzy załogi zgarnęły cholerną forsę.

Rzeczy, które najłatwiej można by ukraść, jak modlitewne wachlarze, krwiste diamenty czy ogniste perły, trzymano za grubym pancernym szkłem. Myślę, że nawet chronił je system alarmowy. To coś dziwnego, jak na Gateway. Nie obowiązuje tu żadne prawo z wyjątkiem zarządzeń Korporacji. Stworzyła ona jakby coś w rodzaju policji oraz pewne reguły – nie wolno kraść czy zabijać – ale nie ma tu sądów. Jeśli złamiesz którąś z tych zasad, służby bezpieczeństwa Korporacji zabierają cię na jeden z orbitujących krążowników. Z twojego kraju, jeśli jest akurat taki. Albo na jakikolwiek inny, jeśli nie ma. Jeśli cię tam nie przyjmą, albo jeśli nie chcesz wsiąść na statek swojego kraju, a uda ci się namówić inną załogę, Korporacji jest to obojętne. Twój proces odbędzie się na krążowniku. Skoro od początku wiadomo, że jesteś winny, masz trzy możliwości. Możesz opłacić swoją podróż powrotną. Po drugie możesz zgłosić się do załogi, jeśli cię zaakceptują. W trzecim przypadku możesz wyjść na zewnątrz statku bez skafandra. Widać więc jasno, że choć na Gateway nie ma zbyt wielu praw, nie ma też wielu przestępstw.

Te drogocenne rzeczy w muzeum zamyka się po prostu, by nie kusiły przyjezdnych, którzy chcieliby ze sobą zabrać jakieś pamiątki.

Dumaliśmy więc razem z Klarą nad odnalezionymi przez innych skarbami… i żadne z nas jakoś nie powiedziało, że i my powinniśmy wyruszyć w poszukiwaniu dalszych.

To nie były tylko eksponaty. Przedmioty te fascynowały – stworzyły je i dotykały dłonie Heechów (macki? szpony?), pochodziły z trudnych do wyobrażenia światów położonych niewiarygodnie daleko. Jeszcze silniej przyciągała mnie jednak bezustannie migocąca tablica, na której pojawiały się po kolei dane o każdym locie, jaki kiedykolwiek wyruszył z Gatewy. Nieustanne podsumowywanie ilości wypraw w zestawieniu z liczbą powrotów, wartość honorariów wypłacanych szczęśliwym poszukiwaczom, oraz lista tych, którym się nie powiodło, gąszcz nazwisk pokrywający całą ścianę powyżej gablot. Liczby mówiły wszystko: 2355 wypraw, która podczas naszego pobytu urosła do 2356, potem do 2357 (odczuliśmy dwa wstrząsy startowe), 841 udanych powrotów.

Nie patrzyliśmy na siebie stojąc przed tym zestawieniem, poczułem jednak uścisk dłoni Klary.

Słowo „udany” nie określa niczego. Oznacza jedynie, że statek powrócił, ale nie mówi nic o stanie załogi.

Po tym wyszliśmy już z muzeum i w drodze do zlotni właściwie nie rozmawialiśmy.

Myślałem sobie, jak wiele prawdy było w tym, co mi powiedziała Emma Fother: ludzkość potrzebuje tego, co my, poszukiwacze, mogliśmy jej dać. Bardzo potrzebuje. Ludzie głodują, a technika Heechów z pewnością uczyniłaby ich życie znośniejszym, jeśli poszukiwacze będą wyruszać i przywozić różne rzeczy.

Nawet za cenę życia kilku osób.

Nawet jeśli wśród tych kilku byłaby Klara i ja. Zadawałem sobie pytanie, czy chciałbym, żeby mój syn – jeśli kiedykolwiek miałbym syna – spędził dzieciństwo tak jak ja?

Kiedy puściliśmy linę na Poziomie Laleczka, usłyszeliśmy jakieś głosy. Nie zwróciłem na nie uwagi; zamierzałem właśnie podjąć decyzję. – Słuchaj, Klara – powiedziałem. – Może byśmy…

Klara jednak patrzyła na coś za moimi plecami. – O, Boże! – zawołała. – Spójrz, kto idzie!

Odwróciłem się i zobaczyłem Shicky'ego unoszącego się w powietrzu i rozmawiającego z jakąś dziewczyną: ze zdziwieniem poznałem, że była to Willa Forehand. Przywitała się z nami jakby lekko zakłopotana i jednocześnie rozbawiona.

Co ty tu robisz? – spytałem. – Wydawało mi się, że jakieś osiem godzin temu wyleciałaś?

– Dziesięć – odpowiedziała.

– Czy coś się popsuło i musieliście wrócić? – próbowała się domyślić Klara.

– Nie – Willa uśmiechnęła się ponuro. – Dotarliśmy na miejsce i wróciliśmy. Jak na razie jest to najkrótszy lot w historii. Byliśmy na Księżycu.

– Na Księżycu Ziemi?

– Dokładnie. – Widać było, że próbuje zapanować nad sobą powstrzymując uśmiech. Lub łzy.

– Na pewno dadzą wam premię – pocieszał ją Shicky. – Jakiś statek poleciał kiedyś na Ganimedesa i Korporacja dała załodze pół miliona.

Pokręciła głową. – Sama dobrze wiem. Jasne, że coś dadzą, ale to i tak będzie nic. Potrzebujemy dużo więcej. – To właśnie było niezwykłe i zaskakujące u Forehandów: zawsze mówili „my”. Musieli być rzeczywiście bardzo zżytą rodziną, nawet jeśli niechętnie rozmawiali na ten temat z obcymi.

Poklepałem ją; miało to wyrażać coś między sympatią i współczuciem. – Co zamierzasz teraz robić?

– Jak to? – spojrzała na mnie zdziwiona. – Zgłosiłam się już na następny lot, na pojutrze.

– Właśnie – rzekła Klara. – Musimy zrobić ci dwa przyjęcia za jednym zamachem. Weźmy się lepiej od razu do roboty…

Wiele godzin później, tuż przed zaśnięciem, spytała mnie:

– Chciałeś mi chyba coś powiedzieć, zanim spotkaliśmy Wille?

– Nie pamiętam – mruknąłem sennie. Nieprawda, wiedziałem, co to było. Tylko, że teraz nie chciałem już tego powiedzieć.


OGŁOSZENIA DROBNE

ORGANY – kupno – sprzedaż – wymiana. Wszelkie narządy podwójne, atrakcyjne ceny. Potrzebne: tylna wieńcowa sekcja serca, L przedsionek, L i P komora i części przyległe. Pfon 88-703, informacja o posiadanych tkankach.

GRACZE HNEFATAFL – Szwedzi lub moskwianie. Wielki Turniej Gateway. Treningi. 88-122.

KORESPONDENCYJNĄ DROGĄ chciałbym z Toronto dowiedzieć się, jak tam jest. Adres: Tony, 955 Bay, TorOntKan M5S2A3.

POTRZEBUJĘ się wypłakać. Pomogę ci obnażyć twój własny ból. Pfon 88-622.

Czasami dochodziłem do takiego stanu, że skłonny byłem prosić Klarę, by wyruszyła ze mną. Były też takie dni, gdy wracały statki z wygłodniałymi, odwodnionymi ludźmi, często z samymi tylko trupami na pokładzie, albo też po upływie określonego czasu szereg zeszłorocznych statków uznano za zaginione. Wtedy byłem bliski opuszczenia Gateway na zawsze. Większość czasu spędzaliśmy jednak odkładając decyzję na później. To nie było takie trudne. Miło było poznawać Gateway i siebie nawzajem. Klara przyjęła pokojówkę – krępą blondynkę z kopalni żywności z Carliarthen, na imię miała Hywa. Świat jej był dokładnie taki jak mój, z tą tylko różnicą, że walijskie fabryki hodowały jednokomórkowe białko na węglu. Wydostała się jednak stamtąd nie dzięki loterii, lecz po dwóch latach pracy na statku handlowym. Nie mogła nawet wrócić do domu. Uciekła ze Statku tracąc w ten sposób zarobione pieniądze. Nie mogła również zostać poszukiwaczem, ponieważ w czasie pierwszego startu nabawiła się arytmii serca, która czasami zdawała się ustępować, a czasami kładła ją na tydzień go łóżka w Szpitalu Końcowym. Hywa miała gotować i sprzątać mnie i Klarze, częściowo zaś zajmowała się małą Kathy Francis, kiedy Klara nie miała na to ochoty, a ojciec Kathy byl zajęty. Klara przegrywała dużo, w zasadzie więc nie mogła sobie pozwolić na Hywę, ale z drugiej strony na mnie też ją nie było stać.

Łatwo było nam nie myśleć o tym, ponieważ udawaliśmy przed sobą nawzajem, a także każde przed samym sobą, że się po prostu bardzo dobrze przygotowujemy na dzień, gdy ogłoszony zostanie Nasz Lot.

Przychodziło nam to bez trudu. Wielu prawdziwych poszukiwaczy robiło tak samo przed kolejną wyprawą. Istniała na przykład grupa Tropicieli Heechów, której spotkania odbywały się co środę, założył ją jeden z poszukiwaczy, Sam Kahane, a kiedy był na wyprawie, która się nie powiodła, grupę prowadził ktoś inny. Sam był już z powrotem i czekał, by dwaj pozostali członkowie jego załogi doszli do siebie i mogli znowu wyruszyć (z powodu awarii zamrażalnika nabawili się między innymi szkorbutu). Sam i jego przyjaciele byli pędzlami w stałym trójkącie, co jednak nie miało wpływu na zainteresowanie Heechami. Posiadał nagrania wszystkich wykładów z różnych egzonauk, prowadzonych w Rezerwacie Wschodniego Teksasu przez profesora Hegrameta, największą światową sławę heechologii. Dowiedziałem się wielu rzeczy, o których nie miałem pojęcia, choć powszechnie wiedziano, że więcej jest pytań niż odpowiedzi w naszej dotychczasowej wiedzy o Heechach.

Przychodziliśmy też na zajęcia grupy kultury fizycznej, gdzie uczyliśmy się ćwiczeń naprężających mięśnie przy minimalnym ruchu kończyn, oraz masażu, co było równie pożyteczne, jak i zabawne. W sumie nawet chyba bardziej zabawne, szczególnie przy seksie. Klara i ja nauczyliśmy nasze ciała zadziwiających rzeczy. Zgłosiliśmy się także na kurs gotowania (okazuje się, że za pomocą ziół i przypraw ze standardowej racji żywności można wiele zrobić). Kupiliśmy ponadto kilka taśm do nauki języków, gdyby przyszło nam wyruszyć z załogą nie mówiącą po angielsku. Ćwiczyliśmy więc włoski czy grecki żargon miejski. Zapisaliśmy się nawet do kółka astronomicznego. Miało ono dostęp do teleskopów Korporacji, spędzaliśmy sporo czasu przyglądając się Ziemi i Wenus spoza płaszczyzny ekliptyki. W tych spotkaniach, gdy miał wolne, uczestniczył Francy Hereira. Lubiliśmy go, zwykle więc szliśmy do siebie na jakiegoś drinka, to znaczy, oczywiście, do apartamentu Klary, gdzie spędzałem bardzo dużo czasu. Francisa mocno, zmysłowo wręcz pociągało to, co było TAM. Wiedział wszystko o kwazarach, czarnych dziurach i galaktykach Seyferta, nie mówiąc już o gwiazdach podwójnych i Novych. Często zastanawialiśmy się, jak to jest, gdy wyprawa trafia na czoło fali Supernovej. To się zawsze może zdarzyć. Powszechnie wiadomo, że Heechowie nade wszystko interesowali się problemami astrofizyki. Niektóre z kursów prowadziły niewątpliwie w pobliże jakiegoś ciekawego zjawiska, a pre-Supernova jest bez wątpienia czymś ciekawym. Tylko, że teraz upłynęło wiele, wiele lat i Supernova już dawno mogła przestać być „pre”.

– Zastanawiam się – powiedziała Klara, sugerując uśmiechem, że są to czysto abstrakcyjne rozważania – czy to właśnie nie przytrafiło się wyprawom, które nie powróciły.

– Statystycznie jest to pewne – Francy uśmiechnął się również, akceptując tym samym reguły gry. Ćwiczył swój angielski, który od początku był dobry, a teraz pozbył się obcego akcentu. Władał również niemieckim, rosyjskim i także sporą liczbą innych języków romańskich poza swoim ojczystym portugalskim, o czym przekonaliśmy się powtarzając z Klarą jeden z dialogów kursu: okazało się, że rozumiał nas lepiej niż my siebie nawzajem.

– Mimo to ludzie wyruszają – dodał.

Milczeliśmy przez chwilę, a potem Klara roześmiała się. – Niektórzy – powiedziała.

– Mówisz tak, jakbyś sam chciał wyruszyć – włączyłem się szybko.

– Miałeś kiedyś co do tego wątpliwości?

– Owszem. Jesteś przecież w Brazylijskiej Flocie. Nie możesz sobie tak po prostu wsiąść na statek i polecieć.

– Mogę wyruszyć w każdej chwili – poprawił mnie. – Potem tylko nie będzie mi wolno wrócić do Brazylii.

– Tak bardzo tego pragniesz?

– Za wszelką cenę – odrzekł.

– Nawet – nalegałem – gdy jest ryzyko, że nie wrócisz lub wrócisz w takim stanie jak ci dzisiaj? – To była Piątka. Wylądowali na planecie, na której rósł trujący powój. Podobno była to bardzo ciężka wyprawa.

– Oczywiście.

Klara zaczynała się nerwowo kręcić. – Chyba już pójdę się położyć. Jej głos coś sugerował, spojrzałem na nią. – Odprowadzę cię – zaproponowałem.

– Nie ma potrzeby.

– Jednak pójdę z tobą – stwierdziłem ignorując ton jej głosu. – Dobranoc, Francy, zobaczymy się za tydzień.

Klara była już w drodze do zlotni i musiałem się pośpieszyć, by ją dogonić.

– Jeśli naprawdę chcesz, wrócę do siebie! – krzyknąłem chwyciwszy linę.

Nie spojrzała w górę, ale też i nie odpowiedziała. Wyszedłem więc ze zlotni na jej poziomie i podążyłem za nią do jej mieszkania. Kathy spała w dalszym pokoju, Hywa drzemała przy holodysku w naszej sypialni. Klara odesłała ją do domu i później zajrzała do dziewczynki, żeby sprawdzić, czy śpi spokojnie. Usiadłem na brzegu łóżka czekając.

– Może to tylko napięcie przedmenstrualne – powiedziała. – Przepraszam cię. Po prostu jestem dzisiaj wściekła.

– Pójdę sobie, jeśli chcesz.

– Boże! Przestań to już w końcu powtarzać! – Usiadła obok mnie i przysunęła się, bym ją objął. – Kathy jest taka słodka – powiedziała po chwili, prawie ze smutkiem.

– Też chciałabyś mieć dziecko?

– Będę miała dziecko – odchyliła się pociągając mnie za sobą. – Nie wiem tylko kiedy. Potrzebuję znacznie więcej pieniędzy, by zapewnić mu przyzwoite życie. A lata lecą.

Kiedy tak leżeliśmy obok siebie szepnąłem z twarzą w jej włosach: – Ja też tego pragnę.

Westchnęła. – Myślisz, że o tym nie wiem? – Nagle jej ciało naprężyło się. usiadła. – Kto tam?

Ktoś próbował otworzyć drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Nigdy ich nie zamykaliśmy, ale też nie mieliśmy niespodziewanych gości. Dopiero teraz.

– Sterling! – zdziwiła się Klara. Pamiętała jednak, jak się należy zachować. – Pozwól, Bob, to jest Sterling Francis, ojciec Kathy. Bob Broadhead.

– Miło mi – odpowiedział. Był znacznie starszy, niż można było sądzić po malutkiej Kathy, miał przynajmniej pięćdziesiątkę, ale wyglądał na starszego i bardzo znużonego życiem. – Zabieram Kathy do domu najbliższym statkiem – rzekł. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wezmę ją do siebie jeszcze dzisiaj. Chcę sam jej powiedzieć.

Nie patrząc na mnie Klara sięgnęła po moją dłoń. – O czym?

– O matce – Francis potarł oczy i dodał: – Nie wiesz? Jan nie żyje. Jej statek wrócił parę godzin temu. Cała czwórka z lądownika wplątała się w jakiś grzyb, zmarli na skutek opuchlizny. Widziałem ją. Wygląda jak… – Urwał. – Najbardziej mi żal Annalee. Została na orbicie, gdy oni wylądowali na powierzchni. To ona przywiozła ciało Jan. Zupełnie bez sensu. Po co? Dla Jan i tak nie miało to znaczenia… Nieważne zresztą. Mogła przywieźć tylko dwójkę, nie było więcej miejsca w zamrażalniku, bo jedzenie… – Znowu urwał i tym razem nie mógł już mówić dalej.


UWAGI NA TEMAT ZADU HEECHÓW

Profesor Hegramet: Możemy się jedynie domyślać, jak wyglądali Heechowie. Byli prawdopodobnie dwunożni. Ich narzędzia jako tako pasują do ludzkich dłoni, mieli wiec zapewne ręce, lub coś podobnego. Przypuszczalnie widzieli w obrębie tego samego widma co my. Musieli jednak być od nas niżsi – mieli może 150 cm, czy nawet mniej. I mieli bardzo śmieszne zadnie części ciała.

Pytanie: Co to znaczy?

Profesor Hegramet: Czy widziałeś kiedyś siedzenie pilota w statku Heechów? Są to dwie płaskie metalowe płyty w kształcie litery V. Człowiek nie wysiedziałby na tym nawet dziesięciu minut. Rozwiesiliśmy więc nad siedzeniem siatkę. Jest to jednak nasze usprawnienie, Heechowie czegoś podobnego nie używali. Musieli prawdopodobnie przypominać osy z wielkim, wydłużonym odwłokiem, zwisającym między nogami.

Pytanie: Czy to znaczy, że tak jak osy mieli żądła?

Profesor Hegramet: Nie, nie wydaje mi się. Choć może i tak. A może mieli po prostu piekielnie duże narządy płciowe.

Czekałem więc siedząc na krawędzi łóżka, podczas gdy Klara pomogła mu obudzić małą i spakować ją. Oni wyszli, a ja odtworzyłem na piezowizorze kilka tablic, które bardzo dokładnie przestudiowałem. Zanim Klara wróciła, zdążyłem je wyłączyć i usiadłem po turecku na łóżku głęboko zamyślony.

– Chryste, co za zwariowana noc – powiedziała posępnie siadając na drugim końcu łóżka. – Odechciało mi się spać. Może skoczę na górę wygrać parę dolców.

– Lepiej nie – odpowiedziałem. Poprzedniego wieczoru siedziałem przy niej przez trzy godziny: najpierw wygrała dziesięć tysięcy, potem straciła dwadzieścia. – Mam lepszy pomysł. Zgłośmy się na lot.

Odwróciła się tak gwałtownie, by na mnie spojrzeć, że na chwilę zniosło ją z łóżka. – Coś ty powiedział?

– Zgłośmy się na lot.

Zamknęła na moment oczy i nie otwierając ich spytała: – Kiedy?

– Lot 29-40. To Piątka z dobrą zalogą – Sam Kahane i jego kumple. Czują się już dobrze i poszukują dwóch osób.

Potarła palcami powieki, po chwili je otworzyła i spojrzała na mnie. – Rzeczywiście miewasz ciekawe pomysły.

Wcześniej już spuściłem ścienne żaluzje, które przesłaniały błysk metalu Heechów: nawet w półmroku widziałem jednak wyraz jej twarzy. Bała się. Mimo wszystko spytała tylko: – To nienajgorsi chłopcy. Czy potrafisz dogadać się z pedałami?

– Jeśli nie będę się ich czepiał, zostawią mnie w spokoju. Szczególnie, gdy będziesz ze mną.

– Hm – mruknęła i przysunęła się do mnie, objąwszy mnie przewróciła na łóżko i wtuliła twarz w moją szyję. – Możemy spróbować – powiedziała tak cicho, że nie byłem z początku pewien, czy to usłyszałem.

Kiedy jednak to do mnie dotarło, ogarnęło mnie przerażenie. Mogła się przecież nie zgodzić. Nie byłoby wtedy problemu. Teraz czułem, jak drżę, choć udało mi się powiedzieć: – Zgłosimy się więc jutro rano.

Pokręciła głową. – Nie – odrzekła stłumionym głosem. Czułem, że tak jak ja drży. – Zatelefonuj tam natychmiast. Zapiszmy się teraz, zanim zmienimy zdanie.

Następnego dnia złożyłem wymówienie w pracy, a rzeczy spakowałem do walizek, w których je przywiozłem. Shicky wziął je na przechowanie. Wyglądał na zasmuconego. Klara zostawiła swoje kursy, zwolniła służącą – która była tym mocno zmartwiona – lecz nie zawracała sobie głowy pakowaniem. Miała jeszcze sporo pieniędzy. Zapłaciła więc z góry za swe dwa pokoje i mogła wszystko zostawić, jak było.

Oczywiście zorganizowano dla nas pożegnalne przyjęcie. Nie zapamiętałem ani jednej z obecnych na nim osób.

A później, nie wiadomo kiedy, wciskaliśmy się już do lądownika i schodziliśmy do kapsuły, podczas gdy Sam systematycznie sprawdzał ustawienia. Zamknęliśmy się w kokonach i włączyliśmy automatyczne odliczanie.

Potem nastąpił przechył i uczucie spadania i bezwład, zanim włączyły się silniki i byliśmy już w drodze.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю