355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Frederik Pohl » Gateway — brama do gwiazd » Текст книги (страница 13)
Gateway — brama do gwiazd
  • Текст добавлен: 12 октября 2016, 00:40

Текст книги "Gateway — brama do gwiazd"


Автор книги: Frederik Pohl



сообщить о нарушении

Текущая страница: 13 (всего у книги 17 страниц)

Powoli ruszyłem w kierunku mego pokoju, Louise Forehand wyjrzała ze swoich drzwi, po czym weszła za mną. – Bob – zapytała z napięciem w głosie – czy coś słyszałeś, że mają ogłosić jakąś wysoką premię za niebezpieczeństwo?

Zrobiłem jej miejsce obok siebie. – Ja? Nie, skąd miałbym wiedzieć? – Jej blada, muskularna twarz była bardziej zacięta niż zazwyczaj, nie miałem pojęcia dlaczego.

– Myślałam, że może coś słyszałeś, od Dane Miecznikowa na przykład. Wiem, że się znacie, i widziałam, jak w szkole rozmawiał z Klarą. – Nic na to nie odpowiedziałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem co. – Krążą plotki, że przygotowuje się dość ryzykowną wyprawę naukową. Chciałabym w niej wziąć udział.

Objąłem ją. – Co się stało?

– Uznali, że Willa nie żyje. – Zaczęła płakać.

Przytuliłem ją i dałem się jej wypłakać. Pocieszyłbym ją, gdybym wiedział jak, ale czy w ogóle był na to jakiś sposób? Po chwili wstałem i poszperałem w szafce w poszukiwaniu skręta, którego Klara zostawiła tam parę dni temu. Znalazłem go, zapaliłem i podałem Louise.

Zaciągnęła się długo, głęboko i wypuściła dym dopiero po chwili. – Ona nie żyje. Bob – powiedziała. Nie płakała, była przygnębiona, ale zdążyła się już rozluźnić, co wyraźnie widać było po mięśniach szyi i kręgosłupie.

– Jeszcze może wrócić, Louise.

– Nie. – Potrząsnęła głową. – Korporacja uznała jej statek za zaginiony. Owszem, statek może jeszcze i wróci, ale Willa nie będzie żyła. Ostatnia rację żywności zużyli dwa tygodnie temu. – Zapatrzyła się na chwilę przed siebie, potem westchnęła i uniosła się, by jeszcze raz pociągnąć. – Gdyby tylko Sess był tutaj – powiedziała opadając do tyłu i wyciągając się, wyczuwałem dłonią pulsowanie jej mięśni.


OGŁOSZENIA DROBNE

POTRZEBUJĘ twojej odwagi, by wyruszyć po pół miliona plus premię. Nie proś – rozkazuj! 87-299.

PUBLICZNA AUKCJA przedmiotów osobistego użytku osób, które nie powróciły. Plac Korporacji, Charlie 9, Jutro 13.00-17.00.

TWOJE DŁUGI zostaną spłacone, gdy uzyskasz Jedność. On/Ona jest Heechem i wybacza. Kościół Cudownie Utrzymanego Motocykla. 88.344.

JEDYNIE MONOSEKSUALIŚCI – celem wzajemne zrozumienie. Pieszczoty wykluczone. 87-913.

Zauważylem, że skręt zaczyna działać. Na mnie na pewno. To nie było zwykłe doniczkowe paskudztwo wciśnięte między bluszcz na Gateway. Klarze udało się zdobyć prawdziwą Czerwoną Neapolitańską od jednego z chłopców z krążownika, uprawianą w cieniu winnic Lacrima Cristi na zboczu Wezuwiusza. Louise odwróciła się do mnie i wtuliła brodę w zagięcie mojej szyi. – Ja tak bardzo kocham swoją rodzinę – powiedziała już spokojnie. – Myślałam, że się w końcu nam powiedzie. Przecież już najwyższa pora.

– Kochanie – wyszeptałem z twarzą zanurzoną w jej włosach. Jej włosy zaprowadziły do ucha, ucho do warg i tak krok po kroku zatapialiśmy się w miłość delikatnie, spokojnie, nie czując upływu czasu. Powoli odprężaliśmy się. Louise kochała się z dużym wyczuciem, była rozluźniona i otwarta. Po kilku miesiącach nerwowych paroksyzmów Klary czułem się z nią bezpiecznie jak dziecko. Na koniec uśmiechnęła się, pocałowała mnie i odwróciła się. Leżała nieruchomo, spokojnie oddychając. Milczała przez dłuższą chwilę i dopiero kiedy poczułem wilgoć na nadgarstku, zorientowałem się, że znowu płacze.

– Przepraszam cię – powiedziała, gdy próbowałem ją pogłaskać. – Myśmy po prostu nigdy nie mieli szczęścia. Są takie dni, gdy mi to nie przeszkadza, ale kiedy indziej nie mogę już znieść tej myśli. Dzisiaj akurat jest zły dzień.

– Jeszcze się jakoś wszystko ułoży.

– Nie wydaje mi się. Przestałam już w to wierzyć.

– Jakoś tu przecież dotarłaś. Czy to nie jest już szczęściem? Obróciła się do mnie i spojrzała mi głęboko w oczy.

– Zastanów się – powiedziałem – ilu mężczyzn gotowych jest oddać swoje jądra tylko po to, by się tutaj dostać?

– Bob – zaczęła powoli i przerwała. Chciałem coś powiedzieć, ale zamknęła mi usta dłonią. – Czy wiesz, jak zdobyliśmy pieniądze?

– Oczywiście, Sess sprzedał swój aerolot.

– Sprzedaliśmy dużo więcej. Za aerolot mieliśmy zaledwie sto tysięcy, co nie starczyłoby nawet na jeden bilet. Dostaliśmy pieniądze od Hata.

– Waszego syna? Tego, który zmarł?

– Miał guz na mózgu. Można było zahamować jego rozwój, bo znaleźli go w porę, albo prawie w porę. Operacja pewnie by się udała. Mógłby jeszcze żyć co najmniej dziesięć lat, choć oczywiście w nie najlepszym zdrowiu. Naruszone zostały ośrodki mowy i centrum nerwowe. Ale mógłby przecież teraz żyć. Tylko że – podniosła rękę z mojej piersi i potarła nią po twarzy, choć nie płakała – nie chciał, żeby pieniądze za aerolot poszły na jego Czasowy Serwis Medyczny. Wystarczyłoby ich zaledwie na pokrycie kosztów zabiegu i potem znowu zostalibyśmy bez grosza. Więc po prostu sprzedał się, Bob, wszystko, co miał, nie tylko jądra. Sprzedał się cały. Były to doskonałej jakości narządy dwudziestodwuletniego mężczyzny rasy nordyckiej warte kupę forsy. Zgłosił się do lekarzy, a oni, jak się to mówi? uśpili go. Kawałki Hata tkwią teraz pewnie w kilkunastu osobach. Wszystko poszło na przeszczepy – nam wypłacono pieniądze. Było tego prawie milion, opłaciliśmy w ten sposób lot na Gateway i jeszcze trochę zostało. Tak więc wygląda to nasze szczęście.

– Bardzo mi przykro – powiedziałem.

– Niepotrzebnie. Po prostu nam się nie wiedzie. Hat nie żyje, Willa leż. Bóg raczy wiedzieć, gdzie jest mój mąż i nasze ostatnie żyjące dziecko. A ja jestem tutaj, Bob, i przyznam się, że bardzo często z całego serca chciałabym też umrzeć.

Zostawiłem ją śpiącą w moim łóżku i zszedłem do Parku Centralnego. Wstąpiłem po drodze do Klary, a ponieważ jej nie było, napisałem, gdzie jestem, i spędziłem następną godzinę leżąc na plecach i przyglądając się, jak dojrzewają owoce morwy. Nie było tam nikogo oprócz mnie i paru turystów, którzy pośpiesznie zwiedzali park przed odlotem z Gateway. Nie zwracałem na nich uwagi i nawet nie zauważyłem, kiedy odeszli. Serdecznie współczułem Louise i wszystkim Forehandom, ale jeszcze bardziej współczułem samemu sobie. Oni nie mieli szczęścia – ale to, czego mnie brakowało, bolało jeszcze bardziej: ja nie miałem odwagi sprawdzić, dokąd by mnie moje szczęście zawiodło. Chore społeczeństwa wyłuskują odważnych śmiałków, tak jak wyciska się pestki z winogron. A pestki niewiele mają już wtedy do powiedzenia. Podejrzewam, że podobnie rzecz się miała z żeglarzami Kolumba czy pionierami przedzierającymi się przez terytoria Komanczów, na pewno byli, jak ja, nieprzytomni ze strachu, ale też nie mieli wielkiego wyboru. Tak jak i ja. A Bóg jeden tylko wie, jak strasznie się bałem.

Nagle usłyszałem jakieś głosy – głos dziecka i delikatny powolny śmiech Klary. Usiadłem.

– Cześć, Bob – powiedziała zatrzymując się przede mną i kładąc rękę na kędzierzawej główce malutkiej, czarnej dziewczynki. – To jest Watty.

– Cześć, Watty.

Nawet mnie samemu mój głos wydał się dziwny. Klara przyjrzała mi się dokładnie. – Co się stało? – spytała.

Odpowiedzi na to pytanie nie można było zamknąć w pojedynczym zdaniu, zdecydowałem się więc na wybór jednej tylko kwestii. – Willę Forehand uznano za martwą.

Klara skinęła głową bez słowa. – Rzuć piłkę – pisnęła Watty. Klara rzuciła piłkę w kierunku dziewczynki, ta złapała ją i odrzuciła, cały czas adagio jak wszystko na Gateway.

– Louise jest zdecydowana wyruszyć po premię za ryzyko – powiedziałem. – Wydaje mi się, że chce, żebym ją, to znaczy żebyśmy ją ze sobą zabrali.

– Ach tak?

– Co ty na to? Czy Dane wyjawił ci już swoje sekrety?

– Nie! Nie widziałam się z Dane'em już od… nawet nie pamiętam kiedy. A poza tym dzisiaj rano wyruszył w Jedynce.

– Nie zrobił pożegnalnego przyjęcia – zaprotestowałem zdziwiony. Wydęła wargi.

– Uwaga! Proszę pana! Leci! – zawołała dziewczynka. Rzucona piłka przyfrunęła w moim kierunku jak wypełniony gorącym powietrzem balon, ale mimo to o mały włos się z nią nie rozminąłem. Mój umysł pochłaniało coś innego. Odrzuciłem piłkę koncentrując na niej uwagę.

– Przepraszam cię. Bob – zaczęła Klara po chwili. – Byłam chyba w kiepskim nastroju.

– Hm. – Mój mózg intensywnie pracował.

– Przeżywaliśmy ostatnio trudny okres – powiedziała pojednawczo. – Chciałabym ci to jakoś wynagrodzić. Mam coś dla ciebie.

Rozejrzałem się wokół, a ona wzięła moją dłoń i wsunęła to coś na rękę. Była to bransoleta ekspedycyjna z metalu Heechów, musiała kosztować co najmniej pięćset dolarów. Nie stać mnie było na coś takiego. Gapiłem się na prezent nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

– Bob?

– Co?

– Zwykle w takich sytuacjach mówi się „dziękuję” – w jej głosie brzmiała nutka niecierpliwości.

– Wypada również – odrzekłem – mówić prawdę. A nie twierdzić, że nie widziałaś Dane'a, jeśli spędziłaś z nim wczorajszy wieczór.

– Szpiegujesz mnie! – żachnęła się.

– A ty mnie okłamujesz!

– Nie jestem twoją własnością. Dane też jest człowiekiem, a poza tym dobrym przyjacielem.

– Przyjacielem! – warknąłem. To ostatnia rzecz, jaką można o Miecznikowie powiedzieć. Na samą myśl, że Klara z nim spała, ściskało mnie w kroku. Nie podobało mi się to uczucie, bo nie wiedziałem, jak je nazwać. To nie była zwykła złość, czy nawet zazdrość. Było w tym coś dla mnie niezrozumiałego. – Przecież to dzięki mnie go poznałaś! – warknąłem ponownie, zdając sobie sprawę z nielogiczności tego okrzyku.

– Nie daje ci to do mnie żadnego prawa! No dobrze – Klara była zniecierpliwiona. – Może rzeczywiście przespałam się z nim kilka razy. Ale to w niczym nie zmienia mojego stosunku do ciebie.

– Zmienia za to mój do ciebie.

– I ty śmiesz – spojrzała na mnie z niedowierzaniem – mówić coś podobnego, sam śmierdząc jeszcze jakąś tanią kurewką?

To był cios poniżej pasa. – Nie było w tym nic taniego. Pocieszałem zbolałą kobietę.

Roześmiała się. Był to nieprzyjemny odgłos, złości nie da się ukryć. – Louise Forehand? Czy wiesz, że ona dawała dupy, by dostać się tutaj?

Dziewczynka trzymała teraz piłkę w rękach i przyglądała się nam. Widać było, że ją przestraszyliśmy. – Nie pozwolę ci ze mnie kpić – powiedziałem więc, starając się zapanować nad głosem nie dopuszczając, by zabrzmiał w nim gniew.


UWAGI NA TEMAT METALURGII

Pytanie: Słyszałem kiedyś, że metal Heechów został zbadany przez Narodowe Biuro Norm?

Profesor Hegramet: Nieprawda.

Pytanie: Widziałem taki program w piezowizji…

Profesor Hegramet: Nie. To, co widziałeś, to sprawozdanie Biura Norm dotyczące szacunku ilościowego metalu Heechów. To nie była analiza, lecz opis. Wytrzymałość na rozciąganie, siła przełomu, temperatura topnienia i tak dalej.

Pytanie: Nie bardzo rozumiem, na czym polega różnica?

Profesor Hegramet: Wiemy dokładnie, jak się ten metal zachowuje. Nie wiemy jednak, czym jest. A jaka jest najciekawsza właściwość metalu Heechów? Teri?

Pytanie: To, że się błyszczy?

Profesor Hegramet: Tak, błyszczy się. Emituje światło, które wystarcza do oświetlenia pomieszczeń i które należy zakrywać, gdy chcemy mieć ciemno, i błyszczy tak już przynajmniej od pół miliona lat. Skąd bierze się ta energia? Biuro twierdzi, że metal ten zawiera pierwiastki transuranowe, które powodują promieniowanie, tylko że nie wiemy dokładnie, co to za pierwiastki. Jest tam również coś, co przypomina izotop miedzi. A miedź przecież nie posiada żadnych stałych izotopów. Jak dotąd. Biuro zatem podaje dokładna częstotliwość niebieskiego światła oraz wszelkie właściwości fizyczne z dokładnością do ósmej czy dziewiątej cyfry po przecinku, ale nie mówi, jak można taki metal wyprodukować.

– Ach – rzekła z niewypowiedzianym obrzydzeniem i odwróciła się odchodząc. Wyciągnąłem rękę, by ją dotknąć, ale załkała i uderzyła mnie, najmocniej, jak tylko mogła. Jej dłoń trafiła w moje ramię.

I to był błąd. To zawsze jest błędem, bez względu na racjonalne wytłumaczenie, najważniejsze są sygnały. A ten był niedobry. Wilki nie dobijają się nawzajem, ponieważ mniejszy i słabszy osobnik zawsze poddaje się. Przewraca się wtedy na grzbiet, odsłania gardło i unosząc łapy sygnalizuje, że jest zwyciężony. Po czymś takim zwycięzca nie może już zaatakować. W przeciwnym razie wilki dawno już by wyginęły. Z podobnego powodu mężczyźni nie zabijają kobiet, a przynajmniej nie przez pobicie na śmierć. Nawet jeśli bardzo tego chcą, coś im na to nie pozwala. Jeśli jednak kobieta popełnia błąd posyłając mężczyźnie niewłaściwy sygnał, czyli uderzając go pierwsza…

Walnąłem ją cztery czy pięć razy – tak mocno, jak tylko mogłem – w pierś, twarz, brzuch. Upadła na ziemię, łkając. Ukląkłem obok niej, jedną ręką uniosłem jej głowę i absolutnie z zimną krwią uderzyłem jeszcze dwukrotnie. Cała scena, jakby zaaranżowana przez Boga, rozwijała się w sposób nieunikniony. Dyszałem, jakbym biegiem wspiął się na jakąś wysoką górę. W uszach łomotała mi krew, wzrok mąciła czerwonawa mgiełka.

Usłyszałem w końcu daleki, cichy płacz.

Zobaczyłem wpatrującą się we mnie z otwartymi ustami małą Watty; po jej fioletowoczarnych policzkach spływały łzy. Chciałem do niej podejść, uspokoić ją, ale krzyknęła i uciekła za winoroślą.

Odwróciłem się więc do Klary, która siedziała nie patrząc na mnie, dłonią zakrywała usta. Po chwili oderwała ją i spojrzała na coś, co w niej trzymała, był to ząb.

Nic nie powiedziałem. Nie wiedziałem co i nie bardzo wierzyłem, że coś wymyślę. Odwróciłem się więc i odszedłem.

Nie pamiętam już, co robiłem przez następne kilka godzin.

Nie spałem, choć byłem fizycznie wycieńczony. Przez krótką chwilę siedziałem u siebie w pokoju na szafce. Potem znowu wyszedłem. Pamiętam, że z kimś rozmawiałem. Chyba czarowałem jakiegoś turystę z Wenus, że zawód poszukiwacza jest ryzykowny, choć jednocześnie zajmujący. Pamiętam też, że jadłem coś w kantynie. A przez cały ten czas myślałem tylko o jednym – chciałem zabić Klarę. Od dawna już tłumiłem tę nagromadzoną furię i nawet jej sobie nie uświadamiałem, dopóki Klara nie pociągnęła za spust.

Nie wiedziałem, czy mi kiedykolwiek wybaczy. Nie byłem pewien, czy powinna, a nawet – czy ja tego chcę. I tak nie mogłem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek jeszcze pójdziemy do łóżka. W końcu jednak nabrałem pewności, że pragnę przynajmniej ją przeprosić.

Tyle tylko, że nie było jej w domu. W mieszkaniu zastałem jedynie pulchną młodą Murzynkę, która z pełnym tragizmu wyrazem twarzy powoli układała ubrania. Kiedy spytałem o Klarę, zaczęła płakać. – Wyjechała – zaszlochała.

– Wyjechała?

– Och, wyglądała tak okropnie! Ktoś ją musiał pobić. Przyprowadziła Watty i powiedziała, że nie będzie mogła się nią zajmować. Oddała mi wszystkie swoje ubrania. Ale co ja zrobię z Watty, kiedy będę szła do pracy?

– Dokąd wyjechała?

Kobieta podniosła głowę. – Wróciła na Wenus. Jej statek odleciał godzinę temu.

Nie rozmawiałem już z nikim więcej. Udało mi się jakoś zasnąć we własnym łóżku i to bez niczyjego towarzystwa.

Obudziwszy się spakowałem swoje rzeczy – ubrania, holodyski, szachy, zegarek. Także bransoletę Heechów, którą dostałem od Klary. Sprzedałem je, wybrałem wszystko z konta i zabrałem do kupy całą sumę, która wyniosła 1400 dolarów plus jakieś drobne. Wziąłem pieniądze do kasyna i postawiłem je na numer 31.

Duża, powolna kula wpadła do zielonej przegródki. Zero. Przegrałem. Zszedłem więc do Kontroli Lotów i zgłosiłem się na najbliższą Jedynkę. Dwadzieścia cztery godziny później byłem już w Kosmosie.

Rozdział 23

– Co ty rzeczywiście myślisz o Danie, Bob?

– A jak ci się wydaje, do cholery? Przecież uwiódł mi dziewczynę.

– To dość staroświeckie pojęcie. A poza tym cała ta historia miała miejsce już tak dawno temu.

– Oczywiście. – Czasami uważam, że Sigfrid nie gra fair. Ustala reguły gry, których później sam nie przestrzega.

– Daj spokój! – mówię z oburzeniem. – Wprawdzie wszystko to wydarzyło się tak dawno, ale dla mnie jakby wciąż trwało, bo ciągle jeszcze we mnie tkwi. W mojej pamięci jest zupełnie świeże. A czyż nie to jest twoim zadaniem? Czy to nie ty masz wyciągnąć te dawne sprawy po to, by wreszcie przyschły i przestały mi doskwierać?

– Nadal nie wiem, dlaczego jest to dla ciebie takie świeże. Bob.

– Chryste! – Sigfrid znowu nie jest w najlepszej formie. Wydaje mi się, że po prostu nie potrafi sobie poradzić z napływem niektórych złożonych informacji. W końcu, jakby na to nie patrzeć, jest tylko maszyną i nie robi tego, co wykracza poza jego program. Przeważnie reaguje po prostu na słowa kluczowe – biorąc oczywiście w pewnym stopniu pod uwagę ich znaczenie. Oraz na takie niuanse, jak na przykład ton głosu czy gra mięśni, odbierane przez czujniki na macie i paski.

– Zrozumiałbyś to pewnie, gdybyś nie był maszyną, lecz człowiekiem – odpowiadam.

– Może i tak. Bob.


UWAGI NA TEMAT ŻYCIA HEECHÓW

Pytanie: Nie mamy wiec pojęcia, jak wygląda, na przykład, stół Heechów czy jakikolwiek inny sprzęt domowy.

Profesor Hegramet: Nie wiemy nawet, jak wygląda ich dom. Nigdy czego? podobnego nie znaleźliśmy. Odkryliśmy jedynie tunele. Lubili rozgałęziające się szyby, z których odchodziły pokoje. Lubili też duże pomieszczenia w kształcie wrzeciona, ścięte na rogach. Jedno odnaleźliśmy tutaj, dwa na Wenus, prawdopodobnie zachowały się też na wpół skorodowane pozostałości jednego na Planecie Peggy.

Pytanie: Dobrze wiemy, jaka jest premia za odkrycie przedstawiciela rasy inteligentnej. A jaka jest premia za odkrycie Heecha?

Profesor Hegramet: Znajdź go tylko. Potem możesz zażądać dowolnej ceny.

– To prawda, że wydarzyło się to dawno temu – sprowadzam go z powrotem na właściwy trop. – Nie rozumiem jednak, czego jeszcze chcesz się doszukać w tej całej historii?

– Chciałbym, żebyś mi wyjaśnił pewną sprzeczność, którą wyczuwam w tym, co mówisz. Twierdzisz, iż nie boli cię, że Klara miała stosunki z innymi mężczyznami. Dlaczego więc przywiązujesz takie znaczenie do tego, że spała z Danem?

– On ją źle traktował! – To prawda. Pozostawił ją uwięzioną, jak muchę w bursztynie.

– Czy rzeczywiście chodzi ci o to, jak się zachował wobec Klary? A może było coś między tobą i Danem?

– Nigdy w życiu! Między nami nigdy nic nie było!

– Mówiłeś mi, że Dane odczuwał pociąg do obu płci. Jak wyglądał wasz wspólny lot?

– Miał dwóch innych chłopców do zabawy! Ale przysięgam – nie mnie. Nie mnie! – powtarzam starając się, by spokojny głos odzwierciedlał mój faktyczny brak zainteresowania tym idiotycznym tematem. – Mówiąc szczerze, chciał się do mnie kilka razy dobrać, ale powiedziałem mu, że to mnie nie interesuje.

– W twoim głosie brzmi więcej złości, niż mogłoby to wynikać z samej treści słów.

– Do diabła! – Muszę przyznać, że teraz już jestem naprawdę zły. – Twoje idiotyczne podejrzenia doprowadzają mnie do szału! – mówię z trudem. – To fakt, że pozwoliłem mu się objąć raz czy dwa. Ale to wszystko, nic poważniejszego. Dałem się trochę użyć dla zabicia czasu. Owszem, nawet mi się podobał. Był wysoki, przystojny. A ja czułem się trochę samotny… – O co znów chodzi?

Dźwięk, który wydobywa się teraz z Sigfrida, przypomina lekkie chrząknięcie, jakim zawsze przerywa, niby to nie przerywając.

– Co przed chwilą powiedziałeś?

– Kiedy?

– Wtedy, gdy stwierdziłeś, że między wami nic nie zaszło poważnego?

– O Boże, nie pamiętam już, co powiedziałem. No, że nie było w tym nic poważnego. Tylko tak, dla zabicia czasu.

– Nie tak to określiłeś.

– Czyżby?

Zastanawiam się słuchając echa moich własnych słów. – Pewnie powiedziałem „użyłem sobie”, i co z tego?

– Nie, Bob. Nie mówiłeś też, że sobie użyłeś. Co powiedziałeś?

– Nie wiem!

– Stwierdziłeś, że dałeś się użyć.

Przestaję się bronić. Mam takie uczucie, jakbym nagle odkrył, że zlałem się w majtki albo że mam rozpięty rozporek. Wychodzę na zewnątrz mego własnego ciała i przyglądam się moim myślom.

– Jak rozumiesz stwierdzenie, że dałeś się użyć?

– Ach tak – śmieję się szczerze zaskoczony i jednocześnie rozbawiony. – To chyba była iście freudowska pomyłka. Bystry jesteś. Moje gratulacje dla programistów.

Sigfrid nie odpowiada na moją uprzejmą uwagę. Chce, żebym spokojnie wszystko przetrawił.

– No dobrze – mówię. Czuję się otwarty, nie pozwalam, by cokolwiek się wydarzyło i przeżywam ten moment, jakby miał on trwać zawsze – podobnie jak Klara uwięziona w momentalnym i wiecznym spadaniu.

– Bob – pyta Sigfrid łagodnie – czy kiedy się onanizowałeś, nie myślałeś o Danie?

– Nie znosiłem tych myśli – odpowiadam. Czeka.

– Nienawidziłem siebie za to. Nie, właściwie to bardziej chyba sobą pogardzałem.

Sigfrid odczekuje chwilę. – Czy chce się teraz płakać? – mówi. Ma racje, ale nie odpowiadam.

– Czy chcesz płakać? – zachęca mnie.

– Marzę o tym.

– To czemu tego nie robisz?

– Żebym to wiedział jak – mówię. – Niestety, nie potrafię.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю