355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Frederik Pohl » Gateway — brama do gwiazd » Текст книги (страница 16)
Gateway — brama do gwiazd
  • Текст добавлен: 12 октября 2016, 00:40

Текст книги "Gateway — brama do gwiazd"


Автор книги: Frederik Pohl



сообщить о нарушении

Текущая страница: 16 (всего у книги 17 страниц)

Później wziąłem się na odwagę i poszedłem na nasze pożegnalne przyjęcie. Będzie tam prawdopodobnie i Shicky, ale też i mnóstwo innych ludzi.


Drogi głosie Gateway,

W zeszły miesiącu wydałem 58,50 funtów z moich ciężko zarobionych pieniędzy, by zabrać swoją żonę i syna na „wykład” głoszony przez jednego z tych waszych „bohaterów”, który „zaszczycił” swą wizytą Liverpool (za co oczywiście płacili ludzie tacy jak ja). Nie przeszkadzało mi nawet tak bardzo, że nie był zbyt dobrym mówcą. Wkurzyło mi nawet tak bardzo, co powiedział. Twierdził mianowicie, że my biedni Ziemianie nie mamy pojęcia, jak ciężkie jest Wasze życie – szlachetnych ryzykantów.

No więc, dzisiaj rano pobrałem z konta ostatnie pieniądzę, żeby kupić dla żony nowy płat płucny (to oczywiście azbestoza melanomiana CV/E). Za tydzień muszę opłacić szkołę swojego chłopaka i nie mam pojęcia, skąd na to wezmę forsę. A dzisiaj, spędziwszy cztery godziny rano oczekując w dokach na jakiś przeładunek (którego zresztą nie było), dowiedziałem się, że brygadzista mnie zwolnił, co znaczy, że jutro nawet nie mam tam po co czekać. A może któryś z waszych bohaterów miałby ochotę na jakieś tanie części zamienne? Sprzedaję wszystko: nerki, wątrobę, wszystko. Organy są w bardzo dobrym stanie, choć rzecz jasna przepracowały 19 lat w dokach. W zdecydowanie gorszym stanie są moje gruczoły łzowe, bo zbyt wiele wylałem łez nad waszym ciężkim losem.

H. Delacross

Mój adres:

„Wavetos”

Pokój B bis 17, Piętro 41

Mersyside L77PR 14JE6

Rzeczywiście był. Tak jak Louise Forehand, która stanowiła centrum zainteresowania. A ja nie wiedziałem nawet, że wróciła. Zobaczywszy mnie skinęła.

– Zarobiłam kupę forsy. Napij się. Bob, ja stawiam.

Pozwoliłem, by ktoś włożył mi kieliszek w rękę i skręta w drugą, i zanim się zaciągnąłem, udało mi się spytać, co takiego znalazła.

– Broń! Wspaniałą broń Heechów. Setki sztuk. Sess mówi, że będzie za to przynajmniej pięć milionów. Plus procenty… jeżeli oczywiście komuś uda się ją skopiować.

Wypuściłem dym i resztki smaku zabiłem łykiem „Białej Błyskawicy”. – Co to za broń?

– Przypomina koparki tunelowe, ale jest przenośna. Może przebić każdą powłokę. Podczas lądowania zginęła Sara alla Fanta – jedno z tych urządzeń przedziurawiło jej skafander. Działką Sary podzielę się więc z Timem, będzie więc tego dwa i pół miliona na głowę.

– Moje gratulacje – powiedziałem. – Wprawdzie wydaje mi się, że nowe sposoby zabijania są chyba ostatnią rzeczą, jaką ludzkość potrzebuje, tym niemniej jednak – gratuluję. – Osiągnąłem postawę moralnej wyższości, której właśnie potrzebowałem. Za mną, zawieszony w powietrzu, znajdował się Shicky i przypatrywał mi się.

– Chcesz pociągnąć? – zaproponowałem skręta. Pokręcił głową.

– Shicky – powiedziałem – to nie ode mnie zależało. Mówiłem im, to znaczy… nie mówiłem im, żeby ciebie nie wzięli.

– A czy mówiłeś, żeby wzięli?

– To nie ode mnie zależało – powtórzyłem. – Posłuchaj – zauważyłem nagle wyjście z tej całej sytuacji. – Ponieważ Louise się udało, Sess prawdopodobnie nie poleci. Możesz przecież wejść na jego miejsce.

Cofnął się patrząc na mnie bacznie, zmienił się tylko wyraz jego twarzy. – To ty nic nie wiesz? – zapytał. – Sess rzeczywiście odwołał swój udział, ale jego miejsce jest już zajęte.

– Przez kogo?

– Przez kogoś, kto właśnie stoi za tobą – powiedział. Odwróciłem się, a ona stała za mną trzymając kieliszek w dłoni i przyglądając mi się z wyrazem twarzy, którego nie mogłem odczytać.

– Cześć, Bob! – powiedziała Klara.


RAPORT LOTU

Pojazd 3-184. Wyprawa 019D140. Załoga S. Kotsis, A. McCarthy, K. Metsuoko.

Czas przelotu: 615 dni 9 godzin. Brak raportu załogi z miejsca przeznaczenia. Sferyczny zapis skanera niezrozumiały. Nie udało się zidentyfikować żadnych jego elementów.

Brak resume.

Zapis z dziennika wyprawy: „To 281 dzień lotu. Metsuoko wyciągnął pusty los i popełnił samobójstwo. 40 dni później decyzję taką samą podjęła Alicia. Wszystko na darmo, bo nie nastąpił jeszcze obrót. Racje, które pozostały, nie wystarczą mi, nawet jeśli wliczę w to ciała Alicji i Kenny'ego, które nadal spoczywają nietknięte w zamrażalniku. Przestawiam więc pojazd na kontrolę automatyczną i połykam pigułkę. Pozostawiliśmy listy, które prosimy przekazać odpowiednim adresatom, o ile oczywiście ten cholerny statek kiedykolwiek powróci”.

Program Lotów wysunął sugestię, że Piątka z podwójną racją żywności i jednoosobową załogą mogłaby wykonać to zadanie i szczęśliwie powrócić. Propozycja włączona do programu realizowanego w dalszej kolejności, gdyż brak istotnych korzyści, które by z niej wynikały.

Do przyjęcia przygotowałem się odpowiednio wcześniej wypiwszy dostateczną ilość drinków w kantynie, byłem już w dziewięćdziesięciu procentach pijany, a w dziesięciu skuty. Jednak kiedy patrzyłem na nią, wszystko wyparowało ze mnie natychmiast. Postawiłem kieliszek, dałem komuś skręta, wziąłem Klarę za rękę i wyprowadziłem z pokoju.

– Czy dostałaś moje listy? – zapytałem.

Wyglądała na zaskoczoną. – Listy? – potrząsnęła głową. – Pewnie je wysłałeś na Wenus. Nie dotarłam tam. Po drodze spotkałam statek kursujący po ekliptyce i zmieniłam plany. Wróciłam na orbiterze.

– Och, Klaro!

– Och, Bob! – przedrzeźniała mnie uśmiechając się szeroko. Jej uśmiech nie był jednak aż tak miłym obrazem, ponieważ widać było, że brak jej jednego zęba, tego, który wybiłem. – Cóż więc mamy sobie do powiedzenia?

Objąłem ją – … Że cię kocham, że jest mi strasznie przykro, a także że chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Pragnę żebyśmy się pobrali, mieszkali razem, mieli dzieci…

– O Jezu, Bob! – westchnęła odpychając mnie, dość zresztą delikatnie. – Jak już zaczniesz mówić, to usta ci się nie zamykają. Wstrzymaj się z tym na moment. Nie ucieknę.

– Nie widzieliśmy się tyle czasu!

– Nie gadaj głupstw – zaśmiała się. – Nie jest to najlepszy dzień dla Strzelców na podejmowanie decyzji, zwłaszcza w sprawach miłości. Pogadamy o tym kiedy indziej.

– Znowu te brednie! Nie wierzę w to zupełnie!

– Ale ja wierzę.

– Poczekaj. – Nagle spłynęło na mnie olśnienie. – Na pewno uda mi się zamienić z kimś z pierwszego statku. A może Susie zamieniłaby się z tobą?

– Nie sądzę, żeby miała na to ochotę – pokręciła głową nie przestając się uśmiechać. – A poza tym są i tak wystarczająco niezadowoleni, że zastąpiłam Sessa. Nigdy nie zgodzą się na kolejną podmianę w ostatniej chwili.

– Nic mnie to nie obchodzi!

– Bob – powiedziała – nie popędzaj mnie. Dużo o nas myślałam. Sądzę, że między nami jest coś, nad czym warto popracować. Nie wszystko jednak jest już dla mnie jasne. Nie chciałabym tego poganiać.

– Ależ Klaro…

– Zostawmy to tak, jak jest. Polecę pierwszym statkiem, ty drugim. Kiedy dotrzemy tam, dokąd mamy dolecieć, będziemy mogli pogadać. Może nawet uda nam się razem wrócić. A tymczasem oboje zastanówmy się, czego tak naprawdę chcemy.

– Ależ, Klaro… – były to jedyne słowa, które przychodziły mi na myśl, i jakie w kółko powtarzałem.

Pocałowała mnie i odepchnęła. – Bob – powiedziała – nie śpiesz się tak. Mamy przed sobą mnóstwo czasu.

Rozdział 27

– Powiedz mr, Sigfrid – pytam – czy jestem bardzo zdenerwowany? Tym razem przyoblekł się w hologram Zygmunta Freuda i patrzy na mnie wojowniczym wzrokiem, o którym zupełnie nie można powiedzieć, że jest gemutlich. Ale jego głos to nadal ten sam łagodnie brzmiący smutny baryton. – Owszem – mówi – moje sensory wykazują, że jesteś teraz mocno poruszony.

– Tak też myślałem – rzucam przekręcając się na materacu.

– Czy możesz mi powiedzieć dlaczego?

– Nie! – Miałem cały taki tydzień: cudowny seks z Doreen i S. Laworowną i potoki łez pod prysznicem, fantastyczne licytacje i rozgrywki w turnieju brydżowym i kompletna rozpacz, jaka mnie ogarniała w drodze do domu. – Czuję się jak huśtawka! – wrzeszczę. – Poruszyłeś coś, z czym nie mogę sobie poradzić.

– Sądzę, że nie doceniasz swoich umiejętności opanowywania bólu – mówi uspokajająco.

– Odpieprz się, dobrze? Co ty możesz wiedzieć o ludzkich zdolnościach?

– Znowu wracamy do tego samego? – prawie że wzdycha.

– Owszem, do cholery! – To zabawne, ale czuję się mniej zdenerwowany. Udało mi się go wciągnąć w dyskusję i niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

– To prawda, że jestem tylko maszyną. Ale za to tak skonstruowaną, by rozumieć ludzi, i możesz mi wierzyć, że konstrukcja jest właściwa.

– Konstrukcja? Sigfrid – staram się go przekonać – nie jesteś przecież istotą ludzką. Możesz wiedzieć, ale nigdy nie będziesz czuć. Nie masz pojęcia, co czuje człowiek zmuszony do podejmowania decyzji i dźwigający ich ciężar emocjonalny. Nie możesz wiedzieć, co to znaczy związać przyjaciela, by w ten sposób powstrzymać go od popełnienia morderstwa. Nie rozumiesz, co się czuje, kiedy umiera ukochana osoba. l gdy wiesz na dodatek, że to twoja wina. Nie znasz strachu, który ściska za gardło.

– Wiem to wszystko – mówi łagodnie. – Naprawdę. Chciałbym się zorientować, dlaczego jesteś aż tak poruszony. Pomóż mi więc.

– Nie!

– Twoje podniecenie oznacza jednakże, że dotykamy głównego nerwu…

– Daruj sobie te dentystyczne metody! – Ale ta analogia nie odciąga go ani na chwilę od tematu, jego obwody są dzisiaj doskonale zestrojone.

– Nie jestem dentystą. Bob. Jestem psychoanalitykiem i mówię ci, że…

– Przestań! – wiem, co muszę zrobić, by odwrócić jego uwagę od miejsca, które boli. Od tamtej pory nie używałem tej sekretnej formuły S. Laworowny, ale teraz chcę się nią powtórnie posłużyć. Wypowiadam słowa, które przemieniają Sigfrida z dzikiego tygrysa w potulnego kociaka, przewraca się na plecy i pozwala mi głaskać się po brzuszku. Jednocześnie rozkazuję mu, by odegrał co barwniejsze kawałki rozmów z atrakcyjnymi i wysoce kapryśnymi pacjentkami. Reszta godziny mija niczym na filmie porno, tak więc jeszcze raz wyszedłem z jego pokoju bez szwanku.

Rozdział 28

 
Ruszajmy dalej, tam gdzie się skryli,
w bezdenne jaskinie gwiazd!
Ślizgiem tunelu, którym pędzili.
Heechowie prowadźcie nas!
 

O Boże! Było to jak na obozie skautów, śpiewaliśmy i dokazywaliśmy przez całe dziewiętnaście dni po odwróceniu ciągu. Nigdy w życiu nie czułem się tak wspaniale. Częściowo było to dzięki uwolnieniu się od dręczącego nas strachu, kiedy nastąpił obrót, wszyscy – tak jak zawsze – odetchnęliśmy z ulgą. Czułem się lekko także dlatego, że pierwsza część podróży była dość zgrzytliwa: Mieczników i jego dwaj chłopcy w skomplikowanym trójkącie, oraz Susie Hereira, znacznie mniej zainteresowana moją osobą niż podczas tamtych jednodniowych spotkań na Gateway. Głównie jednak – jak sądzę – było to spowodowane myślą, że jestem coraz bliżej Klary. Danny A. pomógł mi zrobić wyliczenia. Na Gateway był instruktorem na niektórych kursach i choć czasami może się nawet mylił, wierzyłem mu, ponieważ nie było pod ręką nikogo mądrzejszego. Na podstawie czasu zwrotu obliczył długość trasy na trzysta lat świetlnych, nie na sto procent, ale coś koło tego. Pierwszy statek, ten z Klarą – oddalał się od nas coraz bardziej w drodze do punktu zwrotnego, w pobliżu którego lecieliśmy już z prędkością dziesięciu lat świetlnych dziennie (tak przynajmniej mówił Danny). Piątka Klary wystartowała trzydzieści sekund przed nami, a więc wystarczyło tylko policzyć: jeden dzień świetlny 3 X l010 centymetrów na sekundę razy 60 sekund razy 60 minut razy 24 godziny … w momencie zwrotu Klara była przed nami o dobre siedemnaście i pół miliarda kilometrów. Zdawać by się mogło, że to dużo i rzeczywiście. Ale po zwrocie statku każdego dnia zbliżaliśmy się do nich lecąc tym samym tunelem w przestrzeni, który Heechowie kiedyś wyznaczyli.


OGŁOSZENIA DROBNE

SZEROKA GAMA ZAINTERESOWAŃ: gra na klawesynie. Go, seks grupowy. Szukam czwórki poszukiwaczy o podobnych zainteresowaniach. Garriman, 78-109.

WYPRZEDAŻ TUNELOWA. Sprzedaję wszystkie swoje holodyski, odzież, akcesoria seksualne, książki itd. Poziom Laleczka. Tunel Dwanaście, pytać o DeVittoria, początek godz. 11.00.

DZIESIĄTY MĘŻCZYZNA potrzebny do zastąpienia w naszej grupie modlitewnej Abrama R. Sorchuka, który został uznany za zmarłego. Poszukiwany również dziewiąty, ósmy i siódmy. Uprasza się o kontakt. 87-108.

Mój statek podążał drogą przebytą już przez Klarę. Czułem, że ich doganiamy, czasem zdawało mi się nawet, że dochodził mnie zapach jej perfum.

Kiedy powiedziałem to Danny'emu A., popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – Czy wiesz, ile to jest siedemnaście i pół miliarda kilometrów? Spokojnie zmieści się w tym cały układ słoneczny, połowa głównej osi orbity Plutona wynosi trzydzieści dziewięć jednostek astronomicznych z kawałkiem.

– Ja tylko tak sobie – zaśmiałem się zażenowany.

– Idź lepiej spać – poradził. – I kolorowych snów. – Orientował się w moich uczuciach do Klary. Tak zresztą jak i wszyscy, nawet Mieczników, nawet Susie i może było to moje przywidzenie, ale wydawało mi się, że życzyli nam dobrze. Wszyscy zresztą sobie dobrze życzyliśmy układając dalekosiężne plany, co też zrobimy z naszą forsą. Dla Klary i dla mnie milion dolarów na głowę to był kawałek grosza. Może nie dosyć na Pełny Serwis Medyczny, jeślibyśmy chcieli choć trochę zostawić na przyjemności. Ale gwarantował przynajmniej Wyższy Serwis Medyczny, a to już oznaczało dobre zdrowie – wyjąwszy jakieś rzeczywiście drastyczne przypadki – na następne trzydzieści do czterdziestu lat. Z tego, co zostanie, moglibyśmy spokojnie żyć, podróżować, mieć dzieci. Przytulny dom w przyzwoitym miejscu… zaraz, tylko gdzie? Na pewno nie koło kopalni żywności. Może wcale nie na Ziemi… Czy Klara chciałaby wrócić z powrotem na Wenus? Nie widziałem siebie w roli szperacza tunelowego. Ani też Klary mieszkającej w Dallas czy w Nowym Jorku. Oczywiście życzenia wyprzedzały rzeczywistość jeżeli naprawdę coś znajdziemy, to ten zasrany milion będzie zaledwie początkiem. Moglibyśmy mieć wtedy domy, jakie by się nam tylko zamarzyło i obojętnie gdzie. Tak samo, jak i Pełny Serwis Medyczny plus organy do transplantacji, dzięki którym będziemy zawsze młodzi, zdrowi, piękni i sprawni seksualnie oraz…

– Powinieneś naprawdę się przespać – powiedział Danny A., który leżał w uprzęży obok. – Rzucasz się jak wariat.

Nie miałem jednak ochoty na spanie. Byłem głodny i nie widziałem żadnego powodu, żeby czegoś nie zjeść. Przez dziewiętnaście dni przestrzegaliśmy norm żywnościowych, tak jak to się zwykle robi podczas pierwszej części podróży. Po zwrocie wiadomo już, ile zostało jedzenia do końca wyprawy, nic więc dziwnego, że niektórzy poszukiwacze przybierają na wadze. Wygramoliłem się z ładownika, gdzie tkwili Susie, Danny A. i Danny R., i tam zorientowałem się, dlaczego tak nagle poczułem głód. Dane Mieczników przyrządzał sobie gulasz.

– Czy starczy dla dwóch? – zapytałem.

Spojrzał na mnie zamyślony.

– Myślę, że tak. – Otworzył szczelnie wciskaną pokrywę, popatrzył do środka i wlał dodatkowo sto centymetrów sześciennych wody ze skraplacza pary. – Jeszcze jakieś dziesięć minut – powiedział. – Miałem zamiar wpierw się czegoś napić.

Przyjąłem zaproszenie i flaszka wina zaczęła przechodzić z rąk do rąk. Kiedy mieszał gulasz i dodawał soli, odczytałem mu dane gwiazd. Wciąż lecieliśmy z prędkością bliską maksymalnej, a na ekranie nie pojawiało się nic, co by przypominało jakąś znajomą konstelację, czy chociażby gwiazdę. Ale mimo to zaczynałem się do tego widoku powoli przyzwyczajać, a nawet go polubiłem. Tak jak i wszyscy. Nigdy nie widziałem Dane'a równie wesołego i rozluźnionego.


UWAGI O PIEZOELEKTRYCZNCSCI

Profesor Hegramet: Jeśli chodzi o krwiste diamenty, to odkryliśmy jedynie, że odznaczają się olbrzymia piezoelektrycznościa. Czy ktoś wie, co to znaczy?

Pytanie: Czy to, że kurczą się i rozkurczają pod wpływem prądu elektrycznego?

Profesor Hegramet: Tak. Również na odwrót: zgniecione generują prąd i to bardzo szybko. Stad właśnie piezofon i piezowizja, czyli przemysł przynoszący 50 miliardów dolarów.

Pytanie: A kto dostaje procenty?

Profesor Hegramet: Byłem pewien, że padnie takie pytanie. No więc, nikt nie dostaje. Krwiste diamenty zostały odnalezione wiele, wiele lat przed odkryciem Gateway w tunelach Heechów na Wenus, ich zastosowanie zawdzięczamy Laboratorium Bella. Obecnie wykorzystuje się diamenty syntetyczne, stanowią one podstawę systemu komunikacji, a wszystkie zyski Beli zachowuje dla siebie.

Pytanie: Czy takie samo zastosowanie miały one u Heechów?

Profesor Hegramet: Moim zdaniem tak, choć nie wiadomo w jaki sposób. Można by przypuszczać, że skoro Heechowie zostawili diamenty, powinni również zostawić resztę – odbiorniki i nadajniki. Jeśli zostawili, to nie wiadomo dotąd gdzie.

– Zastanowiłem się – powiedział – że milion mi wystarczy. Po tej wyprawie wrócę do Syracuse, zrobię doktorat i zacznę pracować. Zawsze się znajdzie jakaś szkoła, która zatrudni stałego poetę czy też nauczyciela angielskiego mającego za sobą siedem lotów. Coś mi będą płacić i sądzę, że to wystarczy mi do końca życia.

Tak naprawdę to dotarło do mnie tylko jedno słowo. – Poeta? – powtórzyłem zaskoczony.

– Nie wiedziałeś o tym? – uśmiechnął się szeroko. – Tak właśnie dostałem się na Gateway: Fundacja Guggenheima opłaciła mi podróż. – Wyjął garnek z piecyka, nałożył gulasz na dwa talerze i zabraliśmy się do jedzenia.

I to był facet, który dwa dni temu przez dobrą godzinę wrzeszczał zajadle na swych partnerów, podczas gdy my z Susie wysłuchiwaliśmy tego wściekli, w lądowniku. Teraz było już po zwrocie statku, byliśmy prawie że w domu, bezpieczni, wiedzieliśmy, że nie zabraknie paliwa i nie musieliśmy się o nic martwić, ponieważ nagrodę mieliśmy już w kieszeni. Zapytałem Miecznikowa o jego wiersze. Nie chciał mi niczego zadeklamować, ale obiecał pokazać kopie tego, co wyśle Fundacji, gdy tylko wrócimy na Gateway.

Kiedy skończyliśmy gulasz i wytarłszy garnek i talerze odstawiliśmy je na bok. Dane spojrzał na zegarek. – Jest za wcześnie, by budzić pozostałych – zauważył. – A nie ma nic do roboty.

Popatrzył na mnie z uśmiechem. Był to prawdziwy uśmiech, a nie grymas.

Dziewiętnaście dni minęło w mgnieniu oka i zgodnie z naszymi obliczeniami powinniśmy być już prawie na miejscu. Nikt nie spał i wszyscy tłoczyliśmy się w kapsule podnieceni jak dzieci oczekujące na otwarcie gwiazdkowych prezentów.

Była to najprzyjemniejsza wyprawa, jaką odbyłem i prawdopodobnie jedna z najmilszych w historii. – Wiesz – powiedział Danny R. w zamyśleniu – prawie żałuję, że docieramy na miejsce. – A Susie, która zaczynała już rozumieć naszą angielszczyznę, rzekła: – Sim, ja sei – a potem: – Ja także. – Ścisnęła mnie za rękę, ja oddałem jej uścisk, tak naprawdę jednak myślałem tylko o Klarze. Próbowaliśmy kilkakrotnie porozumieć się przez radio, ale nie działało w tunelu kosmicznym Heechów. Kiedy jednak wyjdziemy z nadświetlnej, będę mógł z nią pogadać na miejscu! Nieważne, że inni będą słuchali, o czym mówimy, ja wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. I znałem nawet odpowiedź, co do tego nie miałem wątpliwości. Z pewnością w obu statkach zapanuje euforia, a pośród tej całej radości i uniesienia odpowiedź musiała być jednoznaczna.

– Zatrzymujemy się! – krzyknął Danny R. – Czujecie to?

– Tak! – Mieczników zapiszczał z radości kołysząc się na maleńkich falach pseudo-grawitacji, które sygnalizowały nasz powrót do normalnej przestrzeni. Był jeszcze i inny znak: – złotawa spirala w środku kabiny zaczynała z każdą chwilą jarzyć się coraz mocniej.

– Chyba się nam udało – krzyknął Danny R. rozpromieniony, ja byłem równie radosny.

– Wezmę się za skaning sferyczny – powiedziałem w przekonaniu, iż wiem jak to zrobić. Susie otworzyła właz do lądownika, razem z Dannym A. mieli wyjść obserwować gwiazdy.

Danny A. nie poszedł jednak za nią. Wpatrywał się w ekran. Kiedy zacząłem obracać statek, widziałem gwiazdy, w czym nie było nic nadzwyczajnego, nie wydawały się wcale osobliwe, choć z jakiegoś powodu były dość mocno zamglone.


Dod do Instr Naw 104

Prosimy o uzupełnienie instrukcji nawigacyjnych o następujące dane:

Ustawienia kursu zawierające linie i barwy zgodne z załączonym wykazem zdają się pozostawać w ścisłym związku z ilością paliwa lub innym środkiem napędu statku.

Ostrzega się wszystkich poszukiwaczy, że trzy jaskrawe linie na paśmie pomarańczowym (wykres 2) wskazują na wyraźny brak paliwa. Żaden ze statków lecący kursem o takim ustawieniu nie powrócił, nawet w przypadku lotów kontrolnych.

Nagle zachwiałem się i prawie upadłem. Obrót statku nie przebiegał tak łagodnie, jak powinien.

– Radio – rzucił Danny A., a Mieczników marszcząc się spojrzał w górę, gdzie świeciła się zielona lampka.

– Włącz! – wrzasnąłem. To mogła być Klara. Mieczników wciąż się marszcząc sięgnął do przełącznika i wtedy zobaczyłem, że spirala jest nienaturalnie jaskrawa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, była koloru słomy, jak gdyby rozżarzona od gorąca. Jednakże nie emitowała ciepła, a złocistą barwę przecinały pasemka czystej bieli.

– To dziwne – zauważyłem.

Nie wiem, czy ktoś mnie w ogóle usłyszał. Radio trzeszczało i wewnątrz kapsuły było bardzo głośno. Mieczników zaczął manipulować przy odbiorniku.

W całym tym hałasie usłyszałem głos, którego z początku nie rozpoznałem. Był to Danny A. – Czy czujecie? – wrzasnął. – To fale grawitacyjne. Coś jest nie tak. Zatrzymaj skaner!

Zrobiłem to automatycznie.

Ale do lego momentu ekran statku zdążył się już obrócić i przed nami ukazało się coś, co nie było ani gwiazdą, ani galaktyką. Była to słabo jarząca się bryła bladoniebieskiego światła – upstrzona plamami, olbrzymia, przerażająca. Już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że to nie słońce. Żadne słońce nie jest bowiem jednocześnie tak niebieskie i tak przyćmione. Światło tej bryły raziło wzrok, choć nie było jaskrawe. Ból wdzierał się w głąb czaszki wwiercając się aż do mózgu.

Mieczników wyłączył radio i w ciszy, która zapanowała, usłyszałem przerażony głos Danny'ego A.: – O mój Boże! Ale żeśmy wpadli. To jest czarna dziura.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю