355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Frederik Pohl » Gateway — brama do gwiazd » Текст книги (страница 4)
Gateway — brama do gwiazd
  • Текст добавлен: 12 октября 2016, 00:40

Текст книги "Gateway — brama do gwiazd"


Автор книги: Frederik Pohl



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 17 страниц)

Blondynka, którą była jedna z córek Forehandów, odskoczyła w bok i przecząco pokręciła głową. Ja również nie wiedziałem, za to Sheri zaryzykowała:

– Czy to przypadkiem nie wieszak?


CZYM ZAJMUJE SIĘ KORPORACJA?

Zadaniem Korporacji jest eksploatacja pozostawionych przez Heechów statków oraz sprzedaż, badania, a także inne formy wykorzystania artefaktów, towarów, surowców naturalnych oraz wszystkich innych rzeczy, które za pomocą tych statków zostaną odkryte.

Korporacja popiera przemysłowe zastosowanie technologii Heechów i w tym celu udziela licencji płatnych procentowo od zysków.

Dochody Korporacji przeznaczone są na wypłatę udziałów uczestników o ograniczonej odpowiedzialności, takich jak ty, którzy przysłużą się do odkrycia nowych wartościowych rzeczy, na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem Gateway i wykraczających poza sumę wpływającą z opłat dziennych. Z dochodów tych pochodzi również roczna opłata dla uczestników głównych pokrywającą koszty nadzoru sprawowanego przez krążowniki znajdujące się na orbicie w pobliżu Gateway. Składają się one również na fundusz przeznaczony na nieprzewidziane wydatki, zaś nadwyżkę dochodu wykorzystuje się na subsydiowanie badań i wdrożeń wartościowych przedmiotów.

W kończącym się 30 lutego roku finansowym całkowity dochód Korporacji wyniósł ponad 37101012 dolarów amerykańskich.

Nauczycielka zmrużyła oczy w zamyśleniu:

– Hm. Nie sądzę. Ciągle mam jednak nadzieję, że jeden z was nieopierzeńców odpowie kiedyś na to pytanie. Podczas lotu potrafi się nagrzewać, nie wiadomo dlaczego. A tutaj jest toaleta. Z tym dopiero będziecie mieli mnóstwo zabawy. Działa jednak, trzeba tylko wiedzieć jak. Możecie zawiesić hamaki i spać tutaj – zresztą gdzie chcecie. Tamten róg i nisza to martwa przestrzeń. Jeżeli w waszej załodze ktoś zechce być przez chwilę sam, może się tam schronić. Przynajmniej na trochę.

– Dlaczego nikt z was nigdy się nie przedstawia? – zapytała Sheri. Instruktorka uśmiechnęła się. – Nazywam się Gelle – Klara Moyniin. Czy coś jeszcze chcecie o mnie wiedzieć? Latałam dwa razy, bez większego powodzenia, a teraz zabijam czas czekając ha „dobrą” wyprawę. Pracuję więc jako młodszy instruktor.

– Skąd będziesz wiedziała, która jest dobra? – zapytała córka Forehanda.

– Bystra z ciebie dziewczyna. To rozsądne pytanie. Lubię takie pytania, ponieważ dowodzą, że myślicie, ale jeżeli nawet istnieje na nie odpowiedź, to ja jej nie znam. No więc – wiecie już, że ten statek to Trójka. Był na sześciu wyprawach, ale mogę się spokojnie założyć, że ma jeszcze dość paliwa na kilka dalszych. Sama wolałabym go niż Jedynkę. Jedynki są dobre dla wielkich ryzykantów.

– Jimmy Chou też tak mówił – zauważyła dziewczyna – ale mój ojciec twierdzi, że przejrzał wszystkie rejestry lotów od czasu Pierwszej Orbity i że Jedynki nie są wcale takie złe.

– Twój ojciec może wziąć moją, jeśli tylko zechce – odpowiedziała Gelle – Klara Moyniin. – Tu nie tylko chodzi o statystykę, w Jedynkach daje się we znaki samotność. Poza tym jedna osoba nie może wszystkiemu podołać. Jeżeli się na coś natrafi, dobrze mieć kogoś w statku, w tym jednego na orbicie. Większość z nas tak robi, bo ma się w ten sposób poczucie bezpieczeństwa – przynajmniej jest ktoś, kto może ci pomóc, jeśli sprawy przybiorą zły obrót. Tak więc dwoje z was wsiądzie do lądownika i leci, by się rozejrzeć. Oczywiście, kiedy coś znajdziecie, musicie podzielić to na troje. Jeżeli jest tego dużo, starczy dla wszystkich. Jeżeli nie, to i tak jedna trzecia zera nie jest mniej niż zero.

– W takim razie, czy nie lepsza jest Piątka? – zapytałem. Klara popatrzyła na mnie i jakby mrugnęła okiem. Nie myślałem, że pamięta wczorajszy taniec. – Może tak, a może nie. Jeśli chodzi o Piątki, to odznaczają się one prawie nieograniczoną selektywnością celu.

– Czy możesz mówić bardziej po ludzku? – poprosiła słodko Sheri.

– Piątki wybierają cele, których nie mają Trójki i Jedynki. Moim zdaniem dlatego, że niektóre z tych miejsc są niebezpieczne. To Piątka powróciła z wyprawy w najgorszym stanie, jaki widziałam. Wszystko było pokiereszowane, osmalone, pogięte – nikt nie wie, jak w ogóle udało jej się wrócić. Ani gdzie była. Słyszałam, tylko, jak ktoś mówił, że mogła znaleźć się w fotosferze jakiejś gwiazdy. Załoga niewiele mogła nam już powiedzieć. Wszyscy zginęli.

Oczywiście – ciągnęła pogrążona w zadumie – opancerzona Trójka ma prawie tak dużą selektywność celu, jak Piątka, ale wszędzie jest ryzyko. A teraz bierzmy się do roboty, dobrze? Ty – wskazała na Sheri – usiądź tutaj.

Dziewczyna Forehandów i ja cofnęliśmy się pośród sprzętu wykonanego zarówno przez ludzi, jak i Heechów, żeby zrobić jej miejsce. Nie było tego zbyt wiele. Gdyby wyrzucić wszystko z Trójki, można by uzyskać przestrzeń o wymiarach cztery na trzy metry, ale oczywiście nigdzie się wtedy nie poleci.

Sheri siadła przed kolumną gałek z kołkami usiłując usadowić się wygodnie. – Co za tyłki mieli ci Heechowie? – poskarżyła się.

– Następne rozsądne pytanie – zauważyła nauczycielka – i znów brak równie rozsądnej odpowiedzi. Jeżeli ją znajdziesz, to powiedz. To Korporacja założyła tę siatkę na siedzenie. Pierwotnie jej tam nie było. No, dobra. Patrzysz teraz na selektor celu. Połóż rękę na jednej z gałek. Którejkolwiek. Tylko nie dotykaj innych. A teraz porusz ją. – Z niepokojem spoglądała, jak Sheri dotyka dolnej gałki, naciskają palcami, potem kładzie na niej całą dłoń, zapiera się całym ciałem o oparcie fotela w kształcie litery V i ciśnie. W końcu gałka poruszyła się i wzdłuż kolumny zaczęły migotać światełka.

– Musieli być bardzo silni – jęknęła Sheri.

Po kolei mocowaliśmy się z tą samą gałką – Klara nie pozwoliła nam tego dnia dotknąć innych – i kiedy przyszła kolej na mnie, byłem zaskoczony, że musiałem użyć całej siły, by ją poruszyć. Nie była chyba zaklinowana przez rdzę, wręcz przeciwnie, wyglądało na to, jakby z góry zaplanowano, że gałka ma się obracać z trudem. Prawdopodobnie tak było, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, w jakie tarapaty można popaść zmieniając przypadkowo ustawienie w trakcie lotu.

Oczywiście teraz wiem o tym znacznie więcej, niż wiedziała wtedy moja instruktorka. Nie to, żebym był mądrzejszy, ale wciąż jeszcze zrozumienie tego, co dzieje się podczas ustawiania kursu na cel, zabiera wielu ludziom kupę czasu.

Selektor celu to po prostu pionowy rząd generatorów cyfrowych. Światełka, które się zapalają, oznaczają liczby – nie jest to jednak takie oczywiste, ponieważ nie wyglądają jak liczby. Nie są ani pozycyjne ani dziesiętne (Najwyraźniej Heechowie wyrażali liczby jako sumy liczb pierwszych i wykładników potęgowych – ale to za mądre na moją głowę). Tak naprawdę, cyfry odczytywać muszą jedynie piloci kontrolni i programiści lotów pracujący dla Korporacji, i tak zresztą nie robią tego sami, lecz za pomocą komputerowego translatora.


STATKI GATEWAY

Statki dostępne na Gateway mogą odbywać międzygwiezdne podróże z szybkością większą od prędkości światła. Nie ustalono dotychczas zasady systemu napędowego (zob. podręcznik pilota). Statek wyposażony jest również w dość konwencjonalny silnik rakietowy na ciekły wodór i tlen, stosowany do korekcji lotu i do napędu lądownika wchodzącego w skład każdego pojazdu międzygwiezdnego.

W zależności od liczby osób na pokładzie statki dzielimy na Jedynki, Trójki i Piątki. Niektóre pojazdy są szczególnie ciężkiej konstrukcji i te określamy jako „opancerzone”. Większość opancerzonych statków to Piątki.

Każdy statek zaprogramowany został do automatycznego lotu w kierunku miejsc przeznaczenia. Powrót jest samoczynny i w praktyce o dużej niezawodności. Kurs pilotażu ręcznego przygotowuje do wszelkich koniecznych zadań związanych z bezpieczeństwem lotu (por. przepisy bezpieczeństwa w podręczniku pilota).

Pierwszych pięć cyfr – odczytując z dołu do góry – oznaczać ma pozycję celu w przestrzeni (według Dane Miecznikowa nie jest to z dołu do góry, lecz od przodu do tyłu, co mówi nam coś o samych Heechach. Byli ukierunkowani trójwymiarowo jak prymitywny człowiek, a nie, jak my, dwuwymiarowo.

Wydawałoby się, że trzy liczby wystarczą, by opisać każde położenie we Wszechświecie. Jeśli tworzy się trójwymiarowe wyobrażenie Galaktyki, to można za pomocą trzech wymiarów wyznaczyć liczbowo dowolny punkt. Ale Heechowie potrzebowali na to pięciu. Czy znaczy to, iż przestrzeń była dla nich pięciowymiarowa? Mieczników twierdzi, że nie…

W każdym bądź razie, kiedy zablokuje się pierwszych pięć liczb, pozostałym siedmiu można nadać całkiem dowolne położenie, a statek i tak poleci, jeśli tylko pociągnie się dźwignię startu.

No więc wybierasz, a właściwie robią to programiści kursu z Korporacji, cztery liczby na chybił trafił. Potem obracasz piątą gałkę, aż zaczyna się jarzyć jakby różowe światełko ostrzegawcze. Czasami ledwie migoce, czasami pali się jaskrawo. Jeżeli zatrzyma się gałkę w tym położeniu i naciśnie płaską owalną część pod dźwignią startu, wtedy pozostałe pokrętła obracają się same o kilka milimetrów w lewo lub w prawo, a różowe światełko jaśnieje jeszcze silniej. Kiedy się zatrzymują, światełko jest już przeraźliwie różowe i przeraźliwie jaskrawe. Mieczników mówi, że to automatyczny dostrajacz. Urządzenie to uwzględnia błąd człowieka – przepraszam, mam na myśli błąd Heechów – kiedy więc ustawienie zbliża się do jakiegoś porządnego celu, końcowe dostrojenie odbywa się automatycznie. Być może Mieczników ma rację.

(Oczywiście odkrycie każdej z tych rzeczy kosztowało mnóstwo czasu i pieniędzy, a przede wszystkim istnień ludzkich. Zawód poszukiwacza nie należy do bezpiecznych. W kilku pierwszych przypadkach wyprawy były prawie samobójstwem.)

Czasami wykona się cały obrót piątą gałką i nic z tego nie wyjdzie. Klniesz wtedy, na czym świat stoi. Potem przestawiasz jedną z czterech pozostałych i próbujesz raz jeszcze. Cały obrót trwa tylko kilka sekund, ale piloci kontrolni spędzili dziesiątki godzin, by uzyskać właściwy kolor.

Oczywiście do czasu mojej wyprawy, zanim wyruszyłem, programiści kursu i piloci kontrolni znaleźli już kilkaset możliwych ustawień, których kolor uznano za odpowiedni – ale jeszcze ich nie wykorzystano – jak również tych wszystkich, które okazały się niewarte powtórzenia. A także takie, z których załogi nie powróciły.

W tym czasie nie miałem jednak o tym jeszcze zielonego pojęcia i kiedy usiadłem w zmodyfikowanym fotelu Heechów, wszystko to dla mnie było zupełnie nowe. Nie wiem, czy uda się wam zrozumieć to uczucie?

Siedziałem w fotelu, w którym jakieś pół miliona lat temu siedział Heech. Przede mną był selektor celu. Statek mógł dotrzeć wszędzie. Jeżeli wybrałem niewłaściwy cel, mogłem się znaleźć nawet koło Syriusza, Procyona czy Obłoku Magellana.

Instruktorce znudziło się zwisanie głową w dół i wślizgnęła się do statku stając za moimi plecami. – Twoja kolej, Broadhead – powiedziała kładąc dłoń na moim ramieniu i coś – chyba biust – na moich plecach.

Nie miałem ochoty niczego dotykać. – Czy w ogóle nie można z góry wiedzieć, gdzie się trafi? – zapytałem.

– Pewnie można – odpowiedziała – jeśli jest się Heechem i ma się skończony kurs pilotażu.

– Nawet tego, że jakiś kolor zaprowadzi się dalej od innego?

– Nikt do tego jeszcze nie doszedł. Oczywiście, cały czas próbują. Jest tutaj specjalny zespół zajmujący się wyłącznie programowaniem raportów wypraw, które powróciły, względem ustawień, z jakimi wyruszyły ich statki.

– Jak na razie, bez rezultatu. No, dalej, Broadhead. Oprzyj całą rękę na pierwszej gałce, tej, której próbowali pozostali. Pchnij ją. Trzeba do tego więcej siły, niż myślisz.

I rzeczywiście. Aż się bałem pchnąć ją na tyle mocno, by się poruszyła. Klara pochyliła się nade mną i położyła swoją dłoń na mojej, wtedy zdałem sobie sprawę, że ten miły zapach olejku piżmowego, który od kilku chwil drażnił moje nozdrza, pochodził od niej. Nie było to jednak tylko piżmo, również jej feromony mile wtulały się w moje chemoreceptory. Bardzo przyjemna odmiana wśród smrodu Gateway.

Tym niemniej, kolor nawet mi nie mignął, chociaż próbowałem przez całe pięć minut, nim mnie odwołała, polecając Sheri zając moje miejsce.

Kiedy wróciłem do pokoju, był posprzątany. Z wdzięcznością zastanawiałem się, kto to mógł zrobić, ale zmęczony, nie zaprzątałem sobie tym za długo głowy. Póki się nie przyzwyczaisz, niska grawitacja bywa wyczerpująca, używasz zdecydowanie za dużo mięśni, nim się na nowo nauczysz oszczędności ruchów.

Rozwiesiłem hamak i właśnie zasypiałem, kiedy usłyszałem skrobanie w drzwi i głos Sheri: – Bob?

– Co?

– Nie śpisz?

Nie spałem oczywiście i pytanie to zinterpretowałem zgodnie z jej intencjami. – Nie. Leżę i myślę.

– Tak jak i ja… Bob?

– No?

– Może chcesz, żebym do ciebie przyszła? Zrobiłem wysiłek, by się rozbudzić i rozważyć atrakcyjność tej propozycji.

– Ja chcę bardzo – powiedziała.

– Dobrze. Jasne. To znaczy, bardzo się cieszę. – Wślizgnęła się do pokoju, a ja przesunąłem się w hamaku, który zakołysał się lekko, kiedy wczołgiwała się obok mnie. Miała na sobie trykotową koszulkę i majtki, kiedy stoczyliśmy się łagodnie w zagłębienie hamaka, poczułem jej ciepłe, miękkie ciało.

– Nie musimy się kochać, ogierze – powiedziała. – Jak zresztą chcesz.

– Zobaczymy, co nam wyjdzie. Boisz się?

Jej oddech pachniał słodko. Czułem go na policzku.

– O wiele bardziej, niż myślałam.


OGŁOSZENIA DROBNE

SKĄD WIESZ, że nie jesteś Unitarianinem? Wstąp do formującego się Bractwa Gateway. 87-539.

BILITIS POTRZEBNA dla Salony i Lesbii. Wspólne podróże aż do sukcesu. Potem – szczęśliwe życie w Irlandii Północnej. Tylko stały trójukład małżeński. 87-033 lub 87-034.

PRZECHOWALNIA MIENIA. Oszczędzisz na czynszu, unikniesz konfiskaty mienia przez Korporację, kiedy będziesz na wyprawie. Przyjmujemy instrukcje pośmiertne, jeśli ktoś nie powróci. 88-125.

– Dlaczego?

– Bob… – Ułożyła się wygodnie, po czym skręciła głowę spoglądając na mnie przez ramię. – Czasami pieprzysz takie głupoty.

– Przepraszam.

– Naprawdę. Zastanów się tylko, co my robimy. Wsiądziemy na statek nie mając pojęcia, czy leci tam, gdzie powinien, ani nawet, dokąd powinien lecieć. Polecimy szybciej niż światło, a nikt nie wie jak.

Nie wiemy, jak długo nas nie będzie, nawet gdybyśmy wiedzieli, dokąd lecimy. Możemy więc równie dobrze spędzić resztę życia w podróży i umrzeć, zanim tam dotrzemy, jeśli oczywiście po drodze nie natkniemy się na coś, co nas zniszczy w mgnieniu oka. Racja? Jak więc możesz mnie pytać, dlaczego się boję?

– Dla podtrzymania rozmowy. – Przytuliłem się do jej pleców i położyłem rękę na piersi, nie agresywnie, ale dlatego, że była taka przyjemna w dotyku.

– I nie tylko to. Nic nie wiemy o istotach, które zbudowały te puszki. Skąd wiadomo, że to nie jakiś figiel? A może to sposób wabienia świeżego mięsa do ich raju?

– Racja – przyznałem. – Obróć się w tę stronę.


PRZEPISY BEZPIECZEŃSTWA DLA STATKÓW GATEWAY

Jak wiadomo, urządzenie napędowe kapsuły znajduje się w romboidalnej skrzyneczce umieszczonej pod środkowym kilem Trójki i Piątki, lub też – jak w przypadku Jedynek – w urządzeniach sanitarnych.

Nikomu nie udało się z powodzeniem otworzyć żadnego z tych pojemników. Wszelkie próby kończyły się eksplozją o sile równej 1 kT. Prowadzone obecnie prace badawcze mają na celu poznanie zawartości skrzynki bez uszkodzenia. Jeżeli więc jako uczestnik masz jakiekolwiek informacje czy sugestie mogące mieć związek z powyższą sprawą, niezwłocznie skontaktuj się z urzędnikiem Korporacji.

Pod żadnym jednakże pozorem nie wolno samemu otwierać skrzynki! Manipulowanie przy skrzynce lub cumowanie statku, na którym uległa ona uszkodzeniu, jest surowo wzbronione pod karą pozbawienia wszelkich praw i natychmiastowego wydalenia z Gateway.

Manipulowanie urządzeniami sterującymi również grozi niebezpieczeństwem. W żadnych okolicznościach nie wolno zmieniać ustawienia kursu po starcie pojazdu. Jak dotąd, nie powrócił żaden statek, w którym planowano przeprowadzić zmianę kierunku lotu.

– A statek, który nam pokazali dziś rano, absolutnie nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałam – powiedziała robiąc to, o co ją prosiłem, i kładąc rękę na moim karku.

Rozległ się jakiś ostry gwizd, nie wiedziałem skąd.

– Co to?

– Nie mam pojęcia. – Odezwał się jeszcze raz, zarówno w tunelu, jak i – głośniej – w moim pokoju. – Och, to piezofon. – Dźwięk pochodził z piezofonów – mojego własnego oraz moich sąsiadów po obu stronach, dzwoniły wszystkie jednocześnie. Po chwili ucichł.

– Tu Jim Chou – usłyszeliśmy głos. – Ci z kursantów, którzy chcą zobaczyć, jak wygląda statek po powrocie z nieudanej wyprawy, niech zejdą do doku nr 4. Właśnie go wciągają.

Słyszałem szepty Forehandów w pokoju obok i czułem, jak wali serce Sheri. – Chodźmy lepiej.

– Dobrze. Ale nie mam na to zbyt dużej ochoty.

Statek powrócił na Gateway, choć nie całkiem samodzielnie. Natrafił na niego jeden z orbitujących krążowników. Później holownik dotransportował go do doków Korporacji, gdzie zwykle stacjonują rakiety z planet. Właz jest wystarczająco duży, by weszła tam Piątka. A to była Trójka… lub to, co z niej pozostało.

– O Boże… – wyszeptała Sheri. – Jak myślisz, Bob, co się z nimi stało?

– Z ludźmi? Zginęli. – Co do tego nie było najmniejszej wątpliwości. Statek przedstawiał opłakany widok. Lądownika nie było, pozostał jedynie sam międzygwiezdny pojazd, czyli kapelusz grzyba, ale i on był cały pogięty, rozdarty i osmolony. Rozdarty! Metal Heechów, który nie mięknie nawet w łuku elektrycznym!

Ale to jeszcze nie było najgorsze.

Tego, co najgorsze, nie zobaczyliśmy nigdy, słyszeliśmy jedynie relacje. Jeden z poszukiwaczy był wciąż we wnętrzu statku. W całym jego wnętrzu. Został dosłownie rozbryzgany po sterowni, a jego szczątki tkwiły tam zapieczone w ścianach. Przez co? Bez wątpienia przez temperaturę i przyspieszenie. Być może pojazd znalazł się w chromosferze słonecznej lub na ciasnej orbicie wokół gwiazdy neutronowej. Napięcie mogło rozerwać statek, podobnie jak i ludzi. Nigdy się tego jednak nie dowiedzieliśmy.

Pozostałych dwóch członków załogi nie odnaleziono. Nie tak łatwo było to wprawdzie stwierdzić, ale spis organów ujawnił tylko jedną szczękę, jedną miednicę i jeden kręgosłup – choć w wielu małych kawałkach. Może tamci byli w lądowniku?

– Przesuń się, nieopierzeńcu!

Sheri chwyciła mnie za ramię i odciągnęła na bok. Nadchodziło pięcioro członków załogi krążowników – Amerykanka i Brazylijczyk umundurowani na niebiesko, Rosjanin – na beżowo, Wenusjanka w białym kombinezonie polowym i Chińczyk – w wielofunkcyjnym, czarno-brązowym. Twarze tych ludzi różniły się wprawdzie, ale upodabniał je ten sam wyraz – mieszanina poczucia obowiązku i niesmaku.

– Chodźmy stąd – pociągnęła mnie Sheri. Ani ona, ani ja nie mieliśmy ochoty patrzeć, jak szperają wśród szczątków. Cała grupa, Jimmy Chou, Klara i pozostali instruktorzy zaczynali się wycofywać do pokoi. Nie dość szybko jednak. Staliśmy przy iluminatorach, w chwili, kiedy patrol otworzył statek, doleciał odór ze środka. Trudno mi go nawet opisać. Przypominało to coś jakby fetor przegniłych odpadków gotowanych na karmę dla świń. Nawet w smrodzie Gateway był nie do zniesienia.

Instruktorka opuściła szyb zlotni na swoim poziomie – dość nisko, w drugiej strefie Poziomu Wygody. Kiedy obróciła się w odpowiedzi na moje dobranoc, ujrzałem po raz pierwszy, że płacze.

Pożegnaliśmy Forehandów pod ich drzwiami, potem rozejrzałem się za Sheri, która zdążyła już odejść.

– Muszę to odespać – powiedziała. – Przepraszam cię. Bob, ale odeszła mi już ochota.

Rozdział 9

Sam nie wiem, po co ciągle przychodzę do Sigfrida von Psycha. Spotykamy się zawsze w środę wieczór i nie lubi, gdy przedtem piję lub ćpam. Tym sposobem mam zepsuty cały dzień, a w dodatku jeszcze mnie to słono kosztuje. Nawet nie wyobrażacie sobie, ile muszę płacić za życie, jakie tu wiodę. Cena apartamentu przy Placu Waszyngtona wynosi 18 tysięcy dolarów miesięcznie. Do tego dochodzi podatek z racji stałego zamieszkania pod Wielkim Kloszem przekraczający trzy tysiące (Nawet na Gateway płaciło się znacznie mniej). Poza tym pokaźne rachunki za futra, wino, damskie fatałaszki, kwiaty… Sigfrid mówi, że próbuję zdobyć miłość za pieniądze. Niech mu tam będzie. No i cóż w tym złego? Stać mnie na to. A nie wspomniałem jeszcze o Pełnym Serwisie Medycznym.

Natomiast wizyty u Sigfrida są za darmo. Serwis obejmuje terapię psychiatryczną – jaką zechcę. Może to być terapia grupowa czy masaż wewnętrzny za tę samą cenę, czyli nic. – Biorąc nawet pod uwagę, że jesteś tylko kupą żelastwa – drwię sobie z niego czasami – żaden z ciebie pożytek. Toteż cena jest właściwa.

– Czy dzięki temu sam czujesz się bardziej wartościowy? – pyta.

– W zasadzie nie.

– Dlaczego więc wciąż powtarzasz sobie, że jestem tylko maszyną? Albo że nic nie kosztuję. Czy też że nie mogę zmienić swego programu.

– Widzę, że chcesz się wykpić. – Wiem, że go tym usatysfakcjonuję, wyjaśniam więc: – Zepsułeś mi cały poranek. Moja przyjaciółka S. Laworowna została u mnie na noc. Ona jest naprawdę do rzeczy. – Opowiadam więc Sigfridowi trochę o S. Laworownie, a także o tym, jak wyglądała, kiedy wychodziła ode mnie w opiętych szortach, z długimi opadającymi do talii włosami koloru starego złota.

– Musiała być bardzo miła – komentuje Sigfrid.

– Możesz spokojnie postawić na to każdą swoją śrubkę. Tylko że rano budzi się bardzo powoli. Właśnie kiedy zaczynała się ożywiać, musiałem opuścić swój letni domek nad Morzem Tappajskim i przyjść tutaj.

– Czy ją kochasz. Bob?

Odpowiedź brzmi „nie”, chcę więc, żeby pomyślał, że „tak”. Mówię więc: – Nie.

– Wydaje mi się, że mówisz szczerze. Rób – stwierdza z aprobatą i rozczarowaniem w głosie. – To dlatego gniewasz się na mnie?

– Sam nie wiem. Jestem chyba w kiepskim nastroju.

– Czy wiesz może dlaczego?

Wyczekuje, po chwili mówię więc: – Przerżnąłem wczoraj w ruletkę.

– Czy więcej, niż mogłeś?

– Nie. – Ale i nie był to powód do radości. Były też inne rzeczy. Zbliżała się chłodna pora roku. Mój domek nad Morzem Tappajskim nie znajduje się pod Kloszem, jadanie więc z S. Laworowną na ganku nie należało do najlepszych pomysłów. Nie chciałem jednak wspominać o tym Sigfridowi. Wtedy zapewne powiedziałby coś bardzo rozsądnego, że dlaczego na przykład nie jemy lunchu w środku. Musiałbym mu na to odpowiedzieć, nie po raz pierwszy zresztą, że moim marzeniem z lat chłopięcych było właśnie posiadanie takiego domku nad Morzem Tappajskim i jadanie lunchu na ganku z widokiem na samo morze. Tamę Hudsona zbudowano, kiedy miałem jakieś dwanaście lat. Nieraz śniłem o zdobyciu Wielkiej Forsy i życiu Bogacza. No tak, ale on już o tym wszystkim słyszał.

– Dziękuję ci. Bob – mówi Sigfrid odchrząkując na znak, że godzina już minęła. – Czy zobaczymy się w przyszłym tygodniu?

– Przecież zawsze się spotykamy – uśmiecham się. – Jak ten czas leci. Chciałem dzisiaj wyjść trochę wcześniej.

– Naprawdę?

– Umówiłem się znowu z S. Laworowną – wyjaśniam. – Jedziemy wieczorem do domku letniego. Szczerze mówiąc, jej terapia lepiej mi służy niż twoja.

– Robbie, czy tylko tego oczekujesz od kobiety?

– Masz na myśli seks? – Odpowiedź w tym przypadku brzmi „nie”, ale nie chcę, żeby wiedział, czego naprawdę oczekuję od S. Laworowny.

– Jest trochę inna niż pozostałe moje dziewczyny – mówię więc. -Ma choćby, jak i ja, niezłe chody, a poza tym świetną robotę. Podziwiam ją.

W rzeczywistości jednak nie aż tak bardzo. Lub raczej zbytnio mi na tym nie zależy, czy ją podziwiam czy też nie. S. Laworowną ma jedną cechę, która wywiera na mnie większe nawet wrażenie niż najzgrabniejszy tyłeczek, jakim Bóg obdarzył kobietę. Cholernie dobrze sobie radzi z informatyką. Skończyła Uniwersytet w Akademogorsku, jest członkiem Instytutu Inteligencji Maszyn im. Maxa Plancka, a także uczy na studiach podyplomowych na Wydziale Informatyki Stosowanej Uniwersytetu Nowojorskiego. Wie więcej o Sigfridzie niż on sam o sobie, a to otwiera przede mną pewne interesujące możliwości.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю