Текст книги "W szpilkach od Manolo"
Автор книги: Maria-Mirabella
сообщить о нарушении
Текущая страница: 7 (всего у книги 11 страниц)
mnie wyratować.
– Michał. Jestem z Lilianą – powiedział krótko i uścisnął dłoń Kamila.
– Kamil właśnie wychodził. A ty jak wszedłeś? – spojrzałam zaskoczona na mojego... no dobra, chłopaka, który nadal miał nieodgadniony wyraz twarzy.
– No właśnie, jak ja wszedłem? Hm, zastanówmy się...
– znowu zaczynał te swoje... Zorientowałam się jednakże,
że jest na mnie o coś zły. Jasne, już wiedziałam! Nie zamknęłam drzwi wejściowych. Paranoik, przysięgam!
– Dobrze, ja już uciekam. Trzymaj się, Michał, miło
mi było cię poznać. Dbaj o Lilkę, jest tego warta! Cześć,
piękna, widzimy się na Skypie, buziak! – Kamil chyba
[133]
wyczuł napięcie pomiędzy mną a Michałem, bo pożegnał
się czym prędzej i już go nie było. Dopiero wtedy mój facet
zdjął kurtkę, pod którą miał pas z bronią.
– Przyjechałem prosto z firmy. Tej mojej firmy – dodał zupełnie bez potrzeby, bo wiedziałam, o co chodzi. -
Myślałem, że jesteś już sama. Inaczej nie miałbym broni.
Przepraszam.
– Kolacja się przeciągnęła. Słuchaj, jesteś zły, że nie
zamknęłam drzwi, ale był Kamil...
– Nie jestem zły. Po prostu, gdy wszedłem i zobaczyłem ciebie w jego objęciach, miałem lekkie déjà vu.
Nieważne, głupia niekontrolowana reakcja. Wybacz
mi – zupełnie niespodziewanie to on mnie przepraszał.
Podszedł bliżej, ujął moje dłonie w swoje i pocałował.
Naprawdę, czasami był taki zaskakujący. Często złośliwy.
Ale zawsze szarmancki. Zdecydowanie miałam na jego
punkcie świra.
– To tylko przyjaciel. Dobry przyjaciel.
– Wiem, to było głupie. A tak w ogóle to znowu byłaś
nieostrożna. Zamykaj drzwi na klucz, bardzo cię proszę.
– Zawsze zamykam, ale nie byłam sama.
– To nic nie zmienia.
– Coś się stało w pracy?
– Nic i to mnie właśnie przybija. Prasa węszy, szef wiesza na nas psy, rodziny rozpaczają...
– Nie możecie przycisnąć Sekulskiego?
Michał pokręcił głową.
– To nie takie proste. Ale nie rozmawiajmy o tym.
Pogadajmy o tobie.
– A nie zjesz najpierw?
[134]
– Zjem. W tej chwili mam ochotę tylko na ciebie.
No cóż. Nie mogłam przecież głodnemu odmówić!
Gdy nadeszła sobota, cieszyłam się, że moja przyjaciółka
wychodzi za mąż i denerwowałam chyba tak samo jak ona.
Rano pojechałam z nią do fryzjera, do Dorotki, która od
lat zajmowała się naszymi koafiurami.
– I tak mnie wkurzają, bo chcą samochód czymś przystrajać, a ty wiesz, że ja nie lubię tych ludowych pierdoł!
– Pani Basiu, a ja to musiałam do ślubu z lalką na masce jechać – Dorotka wtrąciła, skupiając się na niesfornym loku mojej przyjaciółki.
– Widzisz, inni mają gorzej – powiedziałam spokojnie. – Zresztą ze dwie kokardki i balonik to nic strasznego.
– Sralonik! Co ja jestem – klown w wesołym miasteczku?
– Daj spokój. Niech rodzice mają poczucie, że to naprawdę ślub. Może ten jeden jedyny balonik sprawi, że będą mieć przeświadczenie, że ich dzieci właśnie się
pożeniły.
Baśka łypnęła na mnie brązowym okiem.
– A ciebie co walnęło? Jakaś zmiana ideologii?
– E tam – machnęłam ręką, przeglądając najnowszy
numer „Pani" – Żadna zmiana, tylko może nie warto tracić energii na coś, co i tak nic nie zmieni? Przecież wyjdziesz dzisiaj za Piotrka, a skoro wasze mamy chcą wam przystroić samochód, to dlaczego macie odmawiać im tej
przyjemności?
– Od kiedy taka łagodna i wyrozumiała jesteś? – Baśka
patrzyła na mnie zezem, i to podejrzanym zezem, nie
mogła ruszać głową, chyba że chciała zmienić się w Van
[135]
Gogha, bo Dorotka właśnie operowała nożyczkami koło
jej ucha.
– Może zawsze taka byłam – odparłam enigmatyczno-
refleksyjnie, ale moja przyjaciółka zbyt długo mnie znała,
aby nabrać się na takie bzdety.
– Jassssne – wyszczerzyła się. – Ty łagodna to jak błyskotliwość u Lejdi.
– Nie przypominaj mi o tym babsku – burknęłam
swoim zwykłym tonem i do razu poczułam się lepiej.
– Nie będę – obiecała moja przyjaciółka. – Ale już
wiem, czemu jesteś odrobinę... spokojniejsza.
– No świetnie, posłucham z uwagą twojej diagnozy.
– Twoje lekarstwo ma ponad metr dziewięćdziesiąt
centymetrów wzrostu, niebieskie oczy, ładny uśmiech, niezłą furę i pewnie niezłego... – Baśka poruszała znacząco brwiami w górę i w dół.
Popukałam się palcem w czoło.
– A co? Jest inaczej?
– Nie jest. Zresztą... opanuj się! – zdenerwowałam się,
ale tylko na niby. W głębi duszy dokonałam szybkiej analizy własnego zachowania. Czy naprawdę złagodniałam?
To dobrze czy źle?
– Oj, dobra, dzisiaj w końcu czeka mnie noc poślubna,
muszę się odpowiednio nastroić, co chcesz?
– Nic, nic. Wiesz, cieszę się, że się wam udało. Piotrek
to świetny facet, a tylko na takiego zasługujesz.
Baśka zerknęła na mnie uważnie. Uśmiechnęła się.
– Lilka, ty też zasługujesz na świetnego faceta i mam
nadzieję, że właśnie takiego spotkałaś.
– Ja też mam taką nadzieję.
[136]
Ślub Baśki i Piotrka miał rozpocząć się o 16 w Urzędzie
Stanu Cywilnego przy Włodkowica. Umówiłam się z dziewczynami, że będziemy wcześniej. Miałyśmy dla nich wspólny prezent. Szykowałam się do wyjścia, bo Michał zadzwonił,
że już po mnie jedzie. Powiedziałam mu, żeby dał mi sygnał,
wówczas zejdę na dół. Włożyłam szarą sukienkę, czarne
rajstopy, wysokie szpilki, skórzany płaszcz, apaszkę, okulary. Chciałam wyglądać ładnie. Oczywiście, jechałam na ślub najlepszej przyjaciółki, trudno, żebym wyglądała jak
żul, ale tak naprawdę chciałam prezentować się ładnie dla
niego. Dobrze, wiem, wiem, takie oczywiste, przewidywalne,
prozaiczne, ble, ble, ble. No i co z tego? Taki był mój cel i patrząc na swoje odbicie w dużym lustrze w sypialni, doszłam do wniosku, że wyszło całkiem nieźle. Moje narcystyczne
podziwianie własnego odbicia przerwał sygnał komórki, co
oznaczało, że policja już czeka. W myślach tak sobie o nim
myślałam: mój pan oficer, moje ciacho z kajdankami, moja
osobista ochrona, mój James Bond. Kto mi zabroni?
Gdy wyszłam za ulicę, na parkingu przed moją klatką
stało auto Michała, a on sam oczywiście rozmawiał przez
telefon. Ogarnęłam szybkim spojrzeniem jego wysoką postać, doprawdy ten facet miał chyba szósty zmysł. Ubrany był w szarą koszulę, czarną marynarkę i czarne wąskie
spodnie. Wyglądał jak milion dolców, no nie miałam innego bardziej adekwatnego określenia. Gdy mnie dojrzał, skończył rozmowę, schował telefon do kieszeni marynarki
i ruszył w moim kierunku.
– Hej – powiedziałam trochę bez sensu, bo całkowicie
zbił mnie z tropu swoim spojrzeniem, które zdawało się
przenikać mnie na wskroś.
[137]
– Już dawno powiedziałem, że lubisz igrać z ogniem.
Wyglądasz cudownie. Jesteś piękna.
– Dziękuję. Ty też wyglądasz całkiem... smakowicie.
Idealnie dobrałeś kolory.
– Szósty zmysł.
No czyż ten facet nie był idealny? Idealny dla mnie?
Ślub Baśki był pełen humoru i swobody, bo prowadzący
go urzędnik wykazał się niespotykanym luzem i dystansem, burząc tym samym obraz urzędasa z łańcuchem na szyi, sztywno i bez polotu klepiącego formułę: „świadomy
praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny" i tak
dalej. Ludzi na ślubie było sporo, zauważyłam kilka osób
z firmy, trochę bliższych Baśce, nie tak jak my, ale w jakiś
sposób zaprzyjaźnionych. Staliśmy wszyscy razem, więc
nikt nie był w stanie ocenić, że przyjechałam z Michałem,
ale on postanowił jednak zaakcentować to, że byliśmy tutaj
nieprzypadkowo razem. Gdy wręczyłyśmy z dziewczynami
prezent naszej przyjaciółce i odeszłyśmy na bok, czekając
na tradycyjną lampkę szampana, mój pan gliniarz, przywitawszy się z ludźmi z naszej fabryki, podszedł do mnie, objął, wtulił twarz w moje włosy i powiedział cicho:
– Teraz rozpocznie się festiwal rozgadanych plotkar.
Nic nie odpowiedziałam, tylko stałam grzecznie, uśmiechając się i starając nie dostrzegać pełnych zaskoczenia i zaciekawienia spojrzeń, rzucanych nam przez ludzi
z korpo. W sumie byłam zadowolona, bo im szybciej, tym
lepiej. Dobrze, że Michał nie miał problemów z robieniem
kroku do przodu i podejmowaniem decyzji.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, reszta gości i bliższych
i dalszych znajomych ruszyła do państwa młodych (jakie
[138]
to idiotyczne określenie! Pamiętam, jak ciotka ojca wychodziła za mąż w wieku sześćdziesięciu lat, to dopiero była panna młoda!), aby złożyć im życzenia na nowej drodze
życia. Tymczasem ja, Lidka i Marta wyciągnęłyśmy z bagażnika samochodu tej ostatniej boomboxa i włączyłyśmy na cały regulator kawałek, przy którym poznali się Baśka
z Piotrkiem.
Me puszczę cię,
nigdzie sama stąd nie pójdziesz,
zostaniesz tu,
ja będę czekał, aż uśniesz,
będę czekał, aż uśniesz.
To był oczywiście Happysad i Łydka. Baśka, gdy to usłyszała, zaczęła się śmiać, ale widziałam w jej oczach łzy.
Cholera, kochałam tę wariatkę! Otoczyłyśmy ją w trójkę,
śpiewałyśmy i śmiałyśmy się. Następnie to samo zrobiły
śmy z Piotrkiem. O tak, jestem pewna, że to stanowczo
odstawało od standardowego wyglądu ślubu i weseliska.
Potem Baśka i Piotrek podziękowali nam za wszystko
i zaprosili za dwa tygodnie na imprezę do siebie do domu
na „bifora", a potem na tańce oberwańce do klubu.
Zaczęliśmy się rozchodzić, ale Michał złapał mnie za
rękę i przysunął do siebie.
– Nie jedziemy jeszcze do domu.
– A gdzie? – uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
– Zarezerwowałem stolik w gruzińskiej knajpce. Mają
tam pyszne chaczapuri.
– Zaskakujesz mnie – uśmiechnęłam się.
– Staram się. Przy tobie muszę być czujny.
– Dlaczego tak sądzisz? – zmarszczyłam brwi.
[139]
– Bo jesteś nieprzewidywalna. Muszę być w ciągłej
gotowości.
– Kiedyś się zmęczysz.
– Nie licz na to. Chodźmy – przytulił mnie i ruszyliśmy
w stronę Św. Mikołaja. A ja walczyłam z głupimi myślami,
które mówiły mi, że to wcale nie jest tak, jak widział to
Michał. Wcale nie jestem aż tak niezwykła, nieprzewidywalna. Nie trzeba mnie było ciągle zaskakiwać, robić niespodzianek. Chciałam tylko być kochana. Tak po prostu.
Kochana.
*
Nazajutrz była niedziela i Michał postanowił chyba zabawić się w kaowca z lat osiemdziesiątych, starając się zorganizować mi niemal każdą minutę tego wolnego dnia.
Najpierw wycieczka rowerowa na Pergolę, potem Park
Południowy, pizza, lody. A wieczorem spacer po magicznie oświetlonym Ostrowie Tumskim. Wieczorem zrobił
kolację, masaż stóp (moich oczywiście) i uraczył mnie
winem własnej roboty. Zanim nadeszła dwudziesta pierwsza, zasypiałam w jego ramionach. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Tam rozebrał, czule całując każdy
odkrywany skrawek mojej nagiej skóry. Zanim nadeszła
dwudziesta druga, byłam potrójnie usatysfakcjonowana,
a teraz leżałam, tuląc ciepłe ciało Michała i całując jego
szyję. Odechciało mi się spać, ale za to wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Podobno seks działa odprężająco, właściwie nie podobno, przecież wiedziałam, że tak jest.
Ale byłam ciekawa, czy zadziałał na mojego faceta tak, aby
mógł porozmawiać na całkiem poważny temat.
[ 1 4 0 ]
– Michał – mruknęłam, gładząc jego nagie plecy.
– Liliano...
– Mam pytanie.
– Hm... – jego dłonie gładziły mój brzuch. Ciężko, naprawdę ciężko było skupić się na wyartykułowaniu czegoś sensownego w takich warunkach.
– Opowiadałam ci już trochę o moich rodzicach. A właściwie o mojej mamie?
– Owszem.
– Pokłóciłam się z nią. Znowu. I jest mi przykro.
Michał oparł głowę o swoje ramię i popatrzył na mnie.
– Dlaczego się pokłóciłaś?
– O to, co zwykle. Wiesz, że moja matka chciała mnie
swatać z Kamilem?
– Z Kamilem? A ona nie wie...
– Nie wie. Jego rodzice też nie wiedzą, albo udają, że
nie wiedzą, ale to już osobny temat – westchnęłam.
– Twoja mama zapewne martwi się o ciebie. To wszystko
wynika z jej troski.
– Ale to bardzo wkurzająca troska.
– Wiem. Moja mama, gdy rozwiodłem się z Izką -
pierwszy raz użył w rozmowie jej imienia – przychodziła do mnie niemal codziennie, gotowała obiady, prała i sprzątała. Na początku było nawet miło, ale w końcu
zaczęło mi to strasznie ciążyć. Poświęciłem się pracy, ale
gdy wracałem do domu, chciałem być w nim sam. Razem
z moją zranioną dumą, bólem i żalem. Lecz moja matka
skutecznie mi to uniemożliwiała. Na początku nie wiedziałem, jak mam to rozegrać, przecież nie mogłem jej zranić. Zwłaszcza że wówczas przeżywała śmierć ojca. Ale
[141]
uznałem, że brak szczerości już raz sprowadził mnie skraj
rozpaczy, dlatego powiedziałem mojej mamie wprost, że
nie chcę jej pomocy, że muszę zostać sam i że ją kocham,
ale to nie może już dłużej trwać.
– Jak zareagowała? – spytałam, głaszcząc jego króciutkie włosy.
– Była zdumiona, potem smutna, ale zrozumiała. Może
to całkiem co innego niż twój układ z rodzicami, a może
wręcz przeciwnie, może chodzi o to, aby po prostu szczerze porozmawiać. I wyartykułować to, co siedzi ci w głowie, na sercu, wszędzie.
– W sumie nigdy z mamą nie rozmawiałam o moim
życiu, o tym, co stało się z Markiem. Zawsze miałam wra
żenie, że ona w głębi duszy oskarża mnie o to, że nie potrafiłam utrzymać przy sobie faceta.
– Liliano. To twoja projekcja. Musisz ją zweryfikować
przez rozmowę z matką. To moja rada, ale oczywiście decyzja należy do ciebie.
– Wiem.
– A tak w ogóle to bardzo chętnie poznałbym twoich
rodziców. Z tego, co opowiadałaś, niezła z nich para -
Michał uśmiechnął się ciepło.
A ja byłam bardzo zaskoczona.
– Wiesz, że chciałam cię właśnie o to prosić? Żebyś
poszedł ze mną do nich. Na ciastko i kawę. Nie żadne
oficjalne obiady, tylko tak po prostu.
– Z wielką przyjemnością z tobą pójdę. Gdzie tylko
będziesz chciała.
– Najpierw spotkam się z mamą i spróbuję z nią
porozmawiać.
[142]
– Bardzo dobrze zrobisz.
– Dziękuję ci – pocałowałam go w usta. Od razu wykorzystał sytuację i przyciągnął mnie do siebie. Uśmiechał
się, głaskał moje policzki i delikatnie muskał moje usta
swoimi wargami.
– Strasznie namieszałaś.
– Namieszałam? Gdzie?
– W moim sercu. Liliano.
To jego „Liliano" trwało i trwało, a ja czekałam, aż powie coś więcej, lecz jego usta poświęciły się innej sprawie, ja z kolei w tej chwili nie chciałam robić tego pierwsza.
Lecz wiedziałam, że kocham go jak wariatka, spragniona
spokoju, normalności z odrobiną szaleństwa, szczerości
i swego rodzaju uwielbienia. A Michał... właśnie to mi
dawał.
Nazajutrz postanowiłam spotkać się z mamą.
Zadzwoniłam do niej i poinformowałam, że przyjadę
po pracy. Z tonu jej głosu wywnioskowałam, że ta wiadomość bardzo ją ucieszyła. Zapowiedziała, że zrobi moje ulubione ruskie pierogi. Ciężar gniewu na siebie
samą przytłoczył mnie jeszcze bardziej, bo czasami by
łam dla niej taka niemiła, a przecież kochałam ją, a ona
mnie. Michał miał rację – chyba jedyną receptą będzie
normalna, ludzka rozmowa.
Za to w fabryce ludzka rozmowa z drugim człowiekiem
wydawała się tak realna jak to, że zaraz zacznę śpiewać arie
operowe. Udawanie i sztuczność były tu na porządku dziennym, a uśmiechy fałszywe jak dobrze spreparowany banknot.
Siedzieliśmy na kolejnej odprawie, Michała nie było,
oficjalnie wyjechał do Warszawy, nieoficjalnie... sama nie
[143]
wiedziałam. To też było irytujące, nie byłam przecież podejrzaną, a raczej ewentualną potencjalną ofiarą, patrząc na to z perspektywy jego prześladowczych zachowań, więc
wkurzało mnie to, że nie mówił mi wszystkiego. Dobro
śledztwa, też coś! Oczywiście podświadomie wiedziałam,
że stawiam go i tak w niezręcznej sytuacji, ale chciałabym, aby dzielił się ze mną wszystkim. To takie naiwne.
Głupie. Dziecinne. Ale chciałam być jego ostoją, przecież
mógł liczyć na moją dyskrecję. A teraz go nie było, nie
wiedziałam, gdzie jest naprawdę, a ja siedziałam w tym
gnieździe os i starałam się przybrać sympatyczny wyraz
twarzy, co było niezmiernie trudne. Zwłaszcza że Lejdi
rzucała co rusz to nowe pomysły, które wymagały zaanga
żowania mojego działu. Od kiedy stała się taka aktywna?
Oczywiście, od chwili, kiedy spotkała mnie z Michałem,
a potem po ślubie Baśki wszyscy w firmie już wiedzieli, że
mnie i jego łączy coś więcej. Wprawdzie nikt nie ośmielił
się komentować tego wprost, ale zdawałam sobie sprawę,
że poza moimi plecami rozgrywało się istne pandemonium domysłów, ploteczek, insynuacji. Sekretarka uśmiechała się znacząco, widząc mnie i Michała idących razem korytarzem, prezes też spoglądał jakoś dziwnie, Lejdi rzucała ponure spojrzenia, zamaskowane fałszywym uśmiechem, a Sekulski... No on zachowywał się najdziwniej.
Unikał mojego wzroku, ale czasami zdarzało mi się go
przyłapać na wpatrywaniu się we mnie. I wówczas w jego
oczach dostrzegałam smutek. Ale nie dawałam się nabrać,
w końcu wzbudził zainteresowanie policji, więc nie był
taki kryształowy, a ten jego chłopięcy urok mógł okazać
się zwodniczy.
[ 1 4 4 ]
Gdy w czasie przerwy ruszyliśmy zgodnym stadłem do
kuchni po kolejne kawy, herbaty, wody, Sekulski tak wymanewrował, że znalazł się tuż koło mnie.
– Ale nudy na tych zebraniach. Bicie piany – mruknął,
teatralnie przewracając oczami.
No to już było istne kuriozum. Sekulski do tej pory był
zwierzem korpo, które żyło od jednego zebrania manage-
mentu do kolejnego i na każdym takim spotkaniu pilnie
notowało niemal każde słowo prezesa, co jakiś czas wrzucając błyskotliwe lub mniej odkrywcze uwagi. W sumie głupi nie był, tylko czasami wkurzał mnie tą swoją korporacyjną postawą i chęcią pracy od rana do wieczora.
No ale odkąd Michał zdradził mi ten element śledztwa,
pilnie śledziłam każdy ruch Rafała, w razie czego gotowa
zareagować. Jednak Sekulski nie wykazywał jakichś morderczych skłonności, nie widziałam w jego wzroku błysku szaleństwa, a z kieszeni nie wystawała zakrwawiona brzytwa. Lecz mając w głowie to, co powiedział Michał,
że najgroźniejsi są ci niebudzący żadnych podejrzeń, już
nieco inaczej patrzyłam na łagodny uśmiech kolegi z pracy.
Wcześniej porozmawiałam z dziewczynami. Zapytałam,
czy czytały o tych podejrzanych zniknięciach kobiet.
– Coś tam czytałam – Lidka wzruszyła ramionami. -
Ten świat jest jednak chory.
– A co, „Fakt" kupujesz? – parsknęła Marta. – Przecież
to bzdury!
– Akurat to o porwaniach to prawda – wtrąciłam się.
– No podejrzane, ostrzegali w gazecie, żeby nie chodzić po nocach.
– Właśnie! – potwierdziłam nieco zbyt entuzjastycznie.
[145]
– A ty co się tak pasjonujesz? Z tego, co wiemy, noce
masz zajęte.
– Właśnie, gdzie jest twoje ciasteczko?
Wzruszyłam ramionami.
– Wyjechał służbowo.
– Lilka, to wygląda megapoważnie.
– Bo to jest poważne. Przynajmniej mam taką nadzieję – dodałam już ciszej.
– No na ślubie Baśki wyraźnie dał do zrozumienia, że
dla niego to nie zabawa. W końcu chyba wie, co oznacza taka bezsłowna deklaracja, zwłaszcza że pracujecie w jednej firmie – Marta popatrzyła na mnie. – Chyba wie,
z czym się to je. Nie byłby idiotą.
– Pewnie masz rację.
Tak, pod warunkiem że facet nie jest tajniakiem z policji, który w każdej chwili może zakończyć misję i zniknąć z firmy. A co ze mną?
Takie idiotyczne myśli ciągle mnie nawiedzały. Jakbym
nie mogła zrozumieć, że jest coś takiego jak uczciwość.
A Michał był uczciwy. Byłam o tym przekonana. Niczego
innego nie przyjmowałam do wiadomości. Ale te myśli,
wątpiące, drążące, zadziorne... Wciąż mnie nie opuszczały.
Sama nie wiedziałam, o co właściwie mi chodzi. Czego
oczekiwałam? Deklaracji? Na litość boską, to chyba trochę za wcześnie? Przecież nie byłam jakąś spanikowaną, przestraszoną staropanieństwem zmurszałą dziewicą, dla
której pan mąż był jedyną opcją, aby odzyskać własną wartość i odpowiedną hierarchię w społeczeństwie. To jednak bardzo mnie męczyło i frustrowało. Poza tym łapałam się
na tym, że cholernie tęsknię za Michałem. Przechodziłam
[146]
właśnie szczytową fazę zauroczenia. Chciałam mieć go
cały czas przy sobie, czuć, smakować, całować. Ostry przypadek napalenia pogłębił się i przerodził w chęć zapiesz-czenia faceta do granic wytrzymałości. Musiałam odzyskać
równowagę, tak jak kiedyś powiedziała Baśka, nie lubiłam
poczucia braku kontroli, a teraz właśnie czułam się tak,
jakbym leciała jumbo jetem dziesięć tysięcy metrów nad
ziemią. To było dla mnie równoznaczne z utratą wszelkiej decyzyjności, realizmu i nawet cynizmu. Zostały mi tylko uczucia, co było dla mnie równie fascynujące, co
przerażające.
Teraz jechałam do domu rodziców. Obiecywałam sobie
spróbować szczerze porozmawiać z mamą. Nie lubiłam
się z nią kłócić, to czasami było takie dziecinne, a przecież
dzieckiem już dawno przestałam być. I było coś jeszcze.
Bardzo chciałam podzielić się mamą moim szczęściem, to
chyba całkiem naturalne. Obawiałam się tylko jej przesadzonej reakcji. Tak, to chyba był jedyny opór przed zwierzaniem się z tego, że w moim życiu pojawił się taki jeden facet. Poza tym miałam jeszcze jedną wątpliwość. Jak mia
łam przedstawić Michała od strony, powiedzmy, zawodowej? Jako mojego przełożonego? Kolejny biały kołnierzyk?
Czy jako gliniarza? W sumie tego nie ustaliłam wcześniej,
powinniśmy chyba zsynchronizować zegarki, znaczy ujednolicić kłamstwa, jakimi uraczę rodziców.
W domu mamulka oczywiście przywitała mnie utyskiwaniem, że się nie odzywam, że pewnie głodna chodzę, że ma jedzonko dla sierściuszków, nie wspominając o tym, że mia
łyśmy ostrą wymianę zdań przez telefon. To też w niej kocha
łam, taką swobodę i beztroskę nawet, z jaką podchodziła do
[147]
wszelkich niesnasek ze swoją jedyną córką. Żałowałam, że nie
odziedziczyłam tego po niej, sama wielokrotnie przetrawia
łam i analizowałam każde słowo wypowiedziane w gniewie
i oczywiście bardzo żałowałam, że w porę nie ugryzłam się
w język. A z drugiej strony miałam swoje racje i starałam się
ich trzymać. Doprawdy, niewesołą osobą w pożyciu czasami
byłam. Ale mamulka też do najłatwiejszych nie należała.
– No i jak było na ślubie Baśki? – zaczęła sprzątać ze
stołu, kiedy już napasła mnie ruskimi z cebulką. Tato siedział w fotelu i przeglądał gazetę, coś mrucząc pod nosem.
– Bardzo fajnie. Było mnóstwo ludzi, urzędnik był
bardzo nieurzędowy i wykazał się niezłym poczuciem
humoru.
– A jak Baśka wyglądała?
– Ślicznie. Wiesz, ona jest ładna z natury, więc nie musi
się zbytnio starać. A zrobiona wygląda jak milion dolców.
Zrobiłyśmy jej niespodziankę i puściłyśmy z boomboxa
ich ulubioną piosenkę. Było wesoło.
– No to fajnie.
– Bardzo fajnie. Za dwa tygodnie mamy imprezkę
w związku z ich ślubem. Teraz młodzi pojechali w góry,
Baśka ma dwa tygodnie urlopu.
– A twoje koleżanki były ze swoimi mężami? – mama
łypnęła na mnie okiem. Ja na nią też.
– Niektóre tak.
– Ech, córeczko. Tato mi ostatnio wypomniał... – machnęła ręką w stronę ojca, który spoglądał na nas zmrużonymi oczami. – Czasami jestem taka marudna, ale wiesz, Ulka, Zośka... one wszystkie...
[148]
– Oj, wiem, mamo. Ale ty też masz się czym chwalić -
uśmiechnęłam się. – Masz cudownego męża, świetną figurę i córkę, która nie musiała wychodzić za mąż, aby dorobić się mieszkania czy samochodu.
– Kochanie, oczywiście, że jestem z ciebie bardzo
dumna. Zawsze się chwalę twoimi osiągnięciami. Ale
martwię się, ciągle pracujesz, ciągle zajęta, a gdzie zwykłe życie?
– Zwykłe życie też mam, mamo. Właśnie – odchrząknęłam, a moja matka uniosła brew. Oho. Nie lubię tego. – Właśnie chciałam cię prosić, żebyś upiekła szarlotkę. Może za kilka dni wpadnę z kimś na popo
łudniową kawę.
Uwierzcie, moja matka wyglądała jak kot, który połknął
kanarka i udaje, że to nic wielkiego.
– Kolega?
– Przyjaciel.
– Ach tak.
– Właściwie... ktoś więcej.
– To znaczy?
– Och, mamo. Jesteśmy razem. No... mój... chłopak.
Jakie to idiotyczne!
– Opowiesz coś więcej? – mama chyba musiała użyć
całej siły swojej słabej woli, żeby nie zasypać mnie wścib-
skimi pytaniami. Ojciec odłożył gazetę i popatrzył na mnie
zatroskanym wzrokiem.
– Poznaliśmy się przypadkiem. Na parkingu – no, chociaż to było prawdą. – Jest po rozwodzie, pięć lat ode mnie starszy. Zresztą poznacie go – wzruszyłam ramionami.
[149]
– A czym się zajmuje? – tato bawił się palcami, co oznaczało, że jest troszkę zdenerwowany. Ja też byłam zdenerwowana, bo teraz właśnie zaczynało się kluczenie.
– Jest psychologiem – wypuściłam powietrze, które
chyba do tej pory wstrzymywałam. W sumie powiedzia
łam prawdę.
– O! Ma swój gabinet? – mama bardzo chciała udawać,
że mało ją to obchodzi, ale trochę kiepsko jej to wychodziło, bo oblicze jaśniało niczym jutrzenka na polu.
– Nie ma. Współpracuje z różnymi... instytucjami.
– No to brzmi ciekawie. A jak ma na imię?
– Michał. Dobrze, mamo, poznasz go. Poznacie.
– Świetnie, to kiedy przyjedziecie?
– Może w piątek? Po południu?
– Jasne. Będziemy czekać.
– Dziękuję.
Uff. Obyło się bez zbędnego przesłuchania, euforycznych okrzyków i wertowania kalendarza, aby znaleźć najodpowiedniejszą datę na zamążpójście. Oczywiście,
wszystko jeszcze przede mną, ale wierzyłam, że mama
przy Michale będzie potrafiła zachować klasę i w porę
poskromi swe zapędy bycia rychłą teściową.
Gdy wyszłam do rodziców, już zmierzchało. W międzyczasie odebrałam esemesa od Michała, w którym napisał, że będzie późno w nocy i zapytał, czy może do mnie przyjechać. Odpowiedziałam, że oczywiście, że będę na
niego czekała.
Po drodze zrobiłam zakupy i gdy zaparkowałam pod domem, zastanawiałam się, jak zabiorę zakupy, skoro oczywiście nie miałam w bagażniku żadnej torby ani kosza.
[150]
Notorycznie jeździłam na większe zakupy bez środków na
ich przetransportowanie z auta do mieszkania. Kończyło
się tym, że biegałam tam i z powrotem po schodach z wywieszonym językiem. Zawsze mnie ten związek frazeologiczny niezmiernie bawił. Czasami nawet próbowałam biec po schodach z tym jęzorem na brodzie, zastanawiając
się, co pomyśleliby sąsiedzi, gdyby zobaczyli mnie w takim
stanie. Cóż, co korpo robi z ludzi... istne zezwierzęcenie.
Chichocząc, wspięłam się do góry, przeklinając zarządcę, że nie naprawił światła na korytarzu. Było ciemno jak... no ciemno było, a do mojego mieszkania prowadził
długi korytarz, który teraz wyglądał jak tunel pod kana
łem La Manche po awarii. Przeklęłam pod nosem i zaczę
łam szukać komórki w torebce (co było kolejnym nie lada
wyczynem, zwłaszcza w tych warunkach), aby sobie choć
trochę poświecić. Nagle usłyszałam jakiś szelest gdzieś
z boku. Odwróciłam się gwałtownie, bo podejrzane odgłosy za plecami w zupełnych ciemnościach to naprawdę mało komfortowa sytuacja.
– Kto tu jest? – wychrypiałam, bo ze strachu głos mi
zamarł.
– Przeznaczenie – upiorny szept był tuż obok, poczu
łam jakiś ruch i mocne uderzenie w okolicę czoła. I wówczas... naprawdę zrobiło się ciemno.
Słyszałam jakieś głosy, ale wszystko skutecznie zagłuszał
uporczywy szum, który rozlegał się gdzieś bardzo blisko. Na początku nie byłam w stanie skojarzyć, skąd ten dźwięk pochodzi, ale zanim zdołałam unieść powiekę,
[151]
zorientowałam się, że to szumi mi w głowie. I wówczas
przypomniało mi się wszystko, powrót do domu, korytarz,
brak oświetlenia, przerażający szept, ból i potem ciemność.
Doszło do mnie, co się właściwie stało. Gdy to zrozumia
łam, z moich ust wydobył się zduszony szloch.
– Ciii... – czyjaś ciepła dłoń pogłaskała mnie po policzku. Ten dotyk był znajomy i kojący.
Powoli otworzyłam oczy i przez chwilę nie widziałam
nic. Gdy nieznośna mgła ustąpiła, ujrzałam moje ukochane niebieskie oczy, które wpatrywały się we mnie ze smutkiem, strachem i jednocześnie gniewem.
– Och, Liliano...
Patrzył na mnie taki smutny, taki zmartwiony.
– Ktoś tam był. Szeptał. Nie było światła... – wyjęczałam.
– Cichutko, kochanie.
– Przeznaczenie...
– Co, Liliano?
– Ten głos... powiedział, że to moje przeznaczenie...
Nie miałam siły na nic więcej. Odleciałam w nieco
mdlącą ciemność.
Gdy ponownie wróciłam do rzeczywistości, a właściwie
do żywych, widziałam już o wiele wyraźniej, a i szum nieco
się zmniejszył. Tym razem przy moim łóżku siedziała
mama.
– Córeczko – wstała i dotknęła lekko mojego czoła. Od
razu przypomniały mi się wszystkie dni, kiedy chorowa
łam, a mama zawsze chłodną dłonią sprawdzała, czy nie
mam temperatury. Przez to wszystko zrobiłam się bardzo
wrażliwa, poczułam, że z moich oczu lecą łzy.
[152]
– Nie płacz, dziecko. Wszystko dobrze.
– Szumi mi w głowie.
– Masz wstrząs mózgu. Ale wszystko będzie w porządku.
– Gdzie tato?
– Pojechał do twoich kotków. Tutaj przeszkadzał, stercząc nad twoim łóżkiem jak kat nad grzeszną duszą. Tam jest bardziej potrzebny.
Jęknęłam. No tak, moje małe szczurki...
– Nie martw się, wszystkim się zajęliśmy. Michał był
u ciebie całą noc, pojechał teraz coś załatwić.
– Był tu?
– Oczywiście. Nie mówiłaś, że jest policjantem...
– On jest... wszystkim.
– Widziałam. Ty dla niego też. Musiałabyś widzieć, co się działo. Znalazła cię sąsiadka. Wezwała pogotowie, policję. Nie wiem, jak się dowiedział, ale
przyjechał razem z pogotowiem. Sąsiadka mówiła, że
takiego zimnego i zorganizowanego człowieka jeszcze
nie widziała. Rozstawił wszystkich po kątach, zorganizował całą akcję. Zadzwonił do mnie. W krótkich i stanowczych słowach poinformował mnie, co się stało.
Zrobił to w taki sposób, że zamiast wpaść w rozpacz,
dokładnie wiedziałam, co robić. Wspaniały człowiek,
Lilusiu. Gdyby nie on... – mama powstrzymała szloch,
pokręciła głową, nie mogąc dalej mówić. Pozbierała
się szybko, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła niemrawo. – W każdym razie najważniejsze, że nie odniosłaś większych obrażeń.
– Czy coś wiadomo? – szepnęłam.
Skrzywiła się.
[153]
– Nikt nic nie widział. Dobrze, że ta sąsiadka szła, bo
nie wiadomo, jak długo byś leżała... – mama znowu się
zatchnęła łkaniem.
– Spokojnie, mamo, rozumiem – zamknęłam oczy.
Chyba nie do końca chciałam mieć ten obraz w głowie, ja,
leżąca na zimnej posadzce, nieprzytomna, z rozbitą głową,
rozsypane zakupy... Cholerna wyobraźnia! Chciałam to
mam, przecież kiedyś to sobie wyobrażałam.
– Będzie dobrze. O! Michałek idzie!
Michałek???
Zanim zdążyło dojść do mnie to, co mówiła mamulka,
poczułam znajomy zapach i ujrzałam oczy, które patrzyły
na mnie z takim ogromem uczuć, że wiedziałam, że nic
mi już nie grozi.
– Liliano. Obudziłaś się – siedział przy mnie, trzymał
moje dłonie, pocałował w czoło.
– Wiecie, kto to mógł być? – spytałam cicho.
Momentalnie przybrał poważny i jakiś taki twardy wyraz twarzy.
– Badamy tropy – odparł wymijająco. – Ty wypoczywaj. Rozmawiałem z lekarzem. Pojutrze powinnaś wyjść.
Ale do pracy tak szybko nie wrócisz.
– Nie mam zamiaru...
– Wprowadzę się do ciebie. Nie możesz teraz zostać
sama.
– Ale...
– Lilusiu – moja mama oczywiście trwała na straży
jak Cerber. – Michałek ma rację. Nie wiadomo, kto to
był, czego chciał... Nie możesz mieszkać sama. Chciałam
cię zabrać do siebie, ale przecież nie zostawisz kotków,
[154]
znam cię. Ale Michałek miał doskonały pomysł. Będzie
dobrze – mama powtórzyła to nie wiem który raz i wyszła