355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Maria-Mirabella » W szpilkach od Manolo » Текст книги (страница 11)
W szpilkach od Manolo
  • Текст добавлен: 1 апреля 2017, 18:30

Текст книги "W szpilkach od Manolo"


Автор книги: Maria-Mirabella



сообщить о нарушении

Текущая страница: 11 (всего у книги 11 страниц)

piszą. Ale mnie wówczas... po prostu trafiło. I po tym

[219]

wszystkim, co miałem za sobą, poczułem oczywiście złość

na samego siebie, że daję się wmanewrować znowu w jakieś uczucia, pragnienia, całe to cholerstwo, które przez wiele nocy nie pozwalało mi spać. A z drugiej strony... tak

bardzo chciałem znowu coś poczuć, poza tym miałem

wrażenie, a może nadzieję? W każdym razie przeczuwa

łem, że z nią to będzie prawdziwa, jak to mówią, jazda.

I była. I jest. Potrząsnąłem głową. Zostaw to, Michał. Na

później. Teraz... musisz się skupić.

Zrobiłem to w samą porę, bo Artur uniósł dłoń i wskazał kierunek, w którym powoli zaczęliśmy się przesuwać. Po cichu zakradliśmy się do na pozór opuszczonego baraku. Dotarcie tam utrudniały nam wysokie chaszcze,

musieliśmy ominąć starą wyschniętą studnię, pozosta

łość po drewutni i już byliśmy przy starym popegeerow-

skim budynku. Nieopodal miała swoją siedzibę komuna

narkomańska i kumple z sekcji antynarkotykowej, gdy

rozwalali tamten burdel, zwrócili uwagę na opuszczony

barak z nową kłódką, zawieszoną na całkiem solidnych

drzwiach. Oczywiście znali naszą sprawę, więc od razu dali

nam namiar na tę podejrzaną ruderę. Po cichym rozpoznaniu mieliśmy dziewięćdziesięcioprocentową pewność, że właśnie tutaj mogą znajdować się porwane dziewczyny.

A ja chyba miałem stuprocentową pewność. Im bardziej

zbliżałem się do budynku, tym większe przekonanie mnie

ogarniało, że ona jest w środku.

Grupa uderzeniowa wpadła jako pierwsza. My zaraz za

nią. W środku było ciemno, słabe żarówki dawały niewielki

obraz wnętrza. Ale od razu dojrzałem to, co dla mnie

[220]

najważniejsze. A jednocześnie, gdy to zobaczyłem, zimny

dreszcz zalał całe ciało. Zacisnąłem zęby i wycelowałem.

*

Patrzyłam na stojącą obok mnie postać i zastanawiałam

się, gdzie popełniłam błąd, dlaczego nie zorientowałam

się wcześniej. Gdzie mój szósty zmysł, przeczucie, psi nos,

intuicja? Jasne, skupiona byłam na czymś innym, a właściwie kimś innym. Dlatego te zmysły poszły w odstawkę, dając szersze pole do popisu innym, bardziej... przyjemnym i przydatnym mi, przynajmniej w ostatnim czasie.

Ale teraz zastanawiałam się nad kolejną rzeczą. Co robić?

Bo to, że groziło mi wyraźne niebezpieczeństwo, było

bardziej niż pewne! Chciałam grać na zwłokę, jak zwykle

robią ofiary w konfrontacji z niebezpiecznymi psycho-

lami w książkach i filmach sensacyjnych. Ale tutaj nie

mogłam kreować fabuły, teraz tworzyła się sama, tworzyła ją ta chwila, ten moment. A właściwie przeorany mózg socjopaty. Zanim usłyszałam huk i hałas, krzyki,

szuranie, zanim dojrzałam czarne mundury, zapewne

jednostki specjalnej (w końcu oglądało się polskie seriale policyjne, Pitbul albo ten, no Glina, ewentualnie Paradoks, ech, co też mi do głowy przychodzi w takiej

chwili!), poczułam szarpnięcie i dotyk zimnego ostrza na

szyi. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdąży

łam poddać się dzikiej panice. Pamiętam to jak przez mgłę.

Jakbym dawno temu była świadkiem takiego zajścia albo

gdybym miała tylko taki pokręcony sen. Który urwał się

gwałtownie, a ja przebudzona, poruszona, przestraszona

[221]

znalazłam się w swoim łóżku, w domu, wśród znajomych

i bezpiecznych przedmiotów.

Wśród szumów i krzyków, dymu i ogólnego zamieszania

dojrzałam wysoką postać w czerni. Z wycelowanym pistoletem. Czy tam rewolwerem? Nie mam pojęcia, w każdym razie z pokaźnym „gnatem" w ręce. Gdy tylko to zobaczy

łam, wiedziałam... wiedziałam, że nic mi nie grozi.

– Rzuć to! – Michał był bardzo spokojny, a zimny ton

jego głosu przyprawił mnie o dreszcze.

– Nigdy!

– Nikt do tej pory nie zginął! Nie rób sobie większej

szkody. Sobie, swoim bliskim. Zastanów się. Jesteśmy

w stanie ci pomóc. Nie było ofiar. Niech tak zostanie – mój

kochany gliniarz mówił spokojnie, bez żadnych porywów

w głosie, świadczących o zdenerwowaniu czy napięciu.

Poczułam, że ręka opasająca mnie na wysokości klatki

piersiowej drgnęła.

– Dlaczego mnie nie chciałeś? Dlaczego? Naprawdę

byłam w stanie cię kochać. Byłam w stanie kochać ich

wszystkich... A oni zawsze wybierali je! A ty wybrałeś

ją! – ręka znowu zacisnęła się mocniej, a ja poczułam

silny ucisk na szyi.

O nie! Tak się bawić nie będziemy! Myśl, szybko, Liliano!

Spojrzałam na mojego Michała. Tak, mojego! Bo teraz...

wszystko już zrozumiałam. Zmrużył lekko oczy, jakby

chciał mi przekazać, że nie, że to głupi pomysł. Ale nie

miałam wyjścia. Nieznacznie uniosłam prawą nogę i z ca

łej siły wbiłam obcas moich ukochanych szpilek od Manolo

w stopę stojącej za mną osoby. Jednocześnie z całej siły

odepchnęłam więżące mnie ramię. Byłam silna, szybka,

[222]

adrenalina dodawała mi mocy, a nienawiść jeszcze to spotęgowała. Usłyszałam dziki krzyk, wrzask właściwie, pełen histerycznych tonów, ale już odskoczyłam w przeciwnym

kierunku. W tym samym momencie usłyszałam huk wystrzału. Do piwnicy wpadła grupa policjantów, wszyscy wymierzyli broń do leżącej, rannej w ramię postaci.

– Hanno Ból! Jesteś aresztowana!

Gdy ją wyprowadzili, widziałam jej wściekłą twarz

i oczy rzucające gromy. Nie miałam wątpliwości, że

mogłaby mnie skrzywdzić. Ba! Lejdi? Tylko skrzywdzić?! Bez żadnego zastanowienia załatwiłaby mnie tym błyszczącym nożem rzeźnickim. Siedziałam pod ścianą

i nie mogłam uwierzyć w to, co działo się wokół mnie.

Ona? Ona była tym psycholem? Tym porywaczem. Oj,

przepraszam, porywaczką? Jak to możliwe, do diabła?

Jasne, czasami zastanawiał mnie jej stan psychiczny,

ale nigdy nie przypuszczałabym, że jest zdolna do czegoś takiego. Oczywiście socjopaci mają to do siebie, że potrafią doskonale zmanipulować otoczenie. Potrafią

grać. Potrafią zbudować wokół siebie pewną otoczkę...

No tak! Wszystko jasne. Lejdi cały czas grała. Było jej

świetnie z tą pozą niefrasobliwej, często mało pojmującej kobietki. Idealna przykrywka dla inteligentnego psychopaty. Ale kobieta? To burzyło chyba podstawy

profilowania socjopatów. Najczęściej byli to biali mężczyźni w wieku od do... Ale świat ewoluuje, przestępcy także. Poza tym, skoro mamy parytety, to dlaczego sfera

ciemnej strony umysłu miałaby tutaj stanowić jakieś

odstępstwo?

– Liliano...

[223]

Jego głos nie miał już w sobie nic z tego zimnego obcego

tonu, który przyprawiał o dreszcze. Był tak samo ciepły

i przytulny, jak policyjny koc, którym mnie otulił. Uniósł

mnie jak piórko, wziął na ręce i mocno przytulił. Objęłam

go za szyję i wiedziałam, że żaden chory psychol nie da

nam rady. Taki duet jak ja i on zdarza się niezwykle rzadko.

Ale to naprawdę coś!

– Michał...

– Liliano. To było bardzo głupie. Ułamek sekundy, zawahania... nawet nie chcę o tym myśleć.

– Może i głupie. Ale skuteczne – wymamrotałam.

– No tak. Dlatego nie chciałem, abyś w tym wszystkim

brała udział. Ale i tak... och, Liliano, wybacz mi – popatrzył na mnie ze smutkiem w tych jego pięknych oczach.

– To ja przepraszam – wydukałam, bo jakieś dziwne

wzruszenie dusiło mi gardło.

Odsunął się i spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.

– Czy ja dobrze słyszałem?

– Nie rób z tego czegoś wielkiego – mruknęłam, wtulając nos w jego szyję.

– Nie zamierzałem. Ale warto cieszyć się chwilą.

Kolejne dni upłynęły na niemających końca przesłuchaniach, w których oczywiście uczestniczył mój osobisty gliniarz. Gdy tylko dostrzegał jakąś nutkę zmęczenia lub

zniecierpliwienia w moim głosie (a o to ostatnie nie było

trudno), w stanowczy sposób przerywał maglowanie mnie

i żądał przerwy. Wkrótce cały wydział do walki z czymś

tam miał mnie dość. Ale w końcu wszystko się skończyło

i mogłam wrócić do domu. Tam mój Michał oczywiście

[224]

się mną zajął, wykąpał, nakarmił, a potem leżał przy mnie,

gdy zasypiałam, i witał po przebudzeniu. Całe napięcie

opadło ze mnie. Byłam trochę bezbronna, przerażona i na

granicy paniki. Gdy adrenalina pogalopowała w nieznane,

zostały tylko lęk, próba zrozumienia i domniemania „co

by było, gdyby". Michał trwał przy mnie, tulił, gdy płaka

łam, oddalał wszelkie obawy i zapewniał, że to już koniec.

I nic mi nie grozi. Dosyć szybko wróciłam do siebie, bo nie

należałam do typów histerycznych, raczej do zawziętych

i upartych. I te dwie cechy pomogły mi w miarę prędko

odzyskać równowagę. Michał w umiejętny sposób trzymał moją mamulkę w stosownej odległości, bo obawiałam się jej reakcji, zawodzenia, histerii. Wszystko wyjaśnił rodzicom i obiecał, że przywiezie mnie w weekend do nich, zjemy wspólny obiad i porozmawiamy. Za to też byłam

mu niezmiernie wdzięczna.

Siedzieliśmy przy stole, piliśmy kawę z baileysem i poczułam, że teraz muszę wiedzieć wszystko. Muszę to sobie ułożyć w głowie, zrozumieć i potem schować do jakiejś

szufladki na zapleczu umysłu, nie zapomnieć, ale nie mieć

tego cały czas na pierwszym planie.

– Chodziłeś z nią, bo już ją mieliście na widelcu? – spytałam wprost.

Michał spojrzał na mnie tymi niebieskimi gałami i odstawił filiżankę.

– To nie było... chodzenie – powiedział ostrożnie.

– Zwał jak zwał.

– Od początku ją podejrzewałem. Zawsze coś ją łączyło

z zaginionymi. Albo była to jakaś była dziewczyna faceta,

z którym się spotykała, albo kolejna dziewczyna, albo

[225]

jakaś koleżanka koleżanki. Dalsze lub bliższe otoczenie,

ale zawsze punktem zbieżnym była ona.

– To dlaczego wspominałeś coś o Sekule? Znaczy

Sekulskim?

– Króciutko. Na początku myśleliśmy, że to on. W końcu

bardziej pasował do profilu. Ale szybko usunęliśmy go

z grona podejrzanych.

– To czemu...

– Dlaczego podrzucałem ci go na tacy? – Michał skrzywił się. Aha! Niewygodny temat! Oparłam brodę na dłoniach i wpatrywałam się w mojego faceta. Niech on raz poczuje się jak na przesłuchaniu!

– Nie patrz tak, Liliano – mruknął. – Musiałem ci coś

podrzucić. Znałem cię już trochę, wiedziałem, że zaraz

będziesz chciała ingerować, pomagać, a nawet prowadzić

śledztwo. Gdybyś tylko dowiedziała się, że podejrzewamy

tę całą Lejdi, to... Przecież osobiście chciałabyś zakuć ją

w kajdanki.

– Prawie mi się udało.

Michał westchnął i przewrócił oczami.

– Nie mogłem do tego dopuścić.

– A więc okłamywałeś mnie?

– Kierowałem się dobrem śledztwa. To tyle. I tak mia

łem utrudnione zadanie...

– A czemuż to? – zamrugałam, uśmiechając się nieśmiało.

Michał pokręcił głową.

– Jesteś niemożliwa. Dobrze wiesz dlaczego. Pojawiłaś

się i zburzyłaś cały mój plan. Przewróciłaś wszystko do

góry nogami. Całe moje skupienie diabli wzięli. Nigdy sobie tego nie wybaczę...

[226]

– Nie przesadzaj. W końcu nie ma się co dziwić – wzruszyłam ramionami.

– Ach, ty niebywale skromna kobieto – westchnął. -

Jedno jest pewne. Gdy zacząłem się z nią spotykać, a to

było tylko kilka wyjść, przysięgam – łypnął na mnie niebieskim okiem – a więc po tych spotkaniach, rozmowach już wiedziałem, że to ona. I gdy spieprzyłem to zadanie...

ona się wkurzyła i uderzyła w ciebie.

– Dlaczego spieprzyłeś?

– Nie sądzisz chyba, że wystarczyło jej trzymanie się

za rękę? A ja... po raz pierwszy nie mogłem zachować się

jak profesjonalista. Powinienem robić wszystko, aby zebrać jak najwięcej dowodów, ale nie mogłem... I przez to ty ucierpiałaś.

Wstałam i podeszłam do niego. Ujęłam jego twarz

w dłonie i zajrzałam w oczy.

– Michał. Uwierz mi. Nie ucierpiałam. Byłoby gorzej,

gdybyś z pełną premedytacją doprowadził swoje zadanie

do finału.

– Wiem – pocałował mnie w rękę. – Kocham cię,

Liliano. Bardzo. Jak wariat. To trochę szablonowe, ale nie

mam innych słów.

– Te słowa wystarczą, Michale.

A potem... słowa już nie były nam potrzebne. Były tylko

nasze gorące usta, niecierpliwe dłonie i nieposkromione

pragnienie, z którym walczyliśmy, a w końcu poddali

śmy się, tuląc się do siebie, pełni obawy, ale i nadziei, że

w końcu będzie normalnie.

[227]

Parę dni, tygodni później

Powrót do normalności zajął mi trochę, ale nie aż tak

długo, jak się spodziewałam. Oczywiście musiałam

przeżyć atak rodzicielskich uczuć mamulki, troskę ojca,

zwariowany niepokój Kamila, który dzwonił niemal codziennie, wizyty moich przyjaciółek, Julki, a także siostry Michała, jego kumpli z wydziału. Dla nich wszystkich

byłam „Lilianką Michała" Jakoś zagrażało to nieco mojej

wypracowanej przez lata autonomii, ale suma summarum było całkiem miłe i w żaden sposób nie sprawiało mi przykrości. Pamiętnego weekendu u moich rodziców

raczej też nie będę miała szansy zapomnieć. Bowiem do

zawsze ta data będzie dla mnie zapamiętana jako chwila,

gdy obiecałam takiemu jednemu niebieskookiemu zostać

panią Maliszewską. Michał okazał się cholernym tradycjonalistą, wystąpił przed moimi rodzicami w nowym garniturze, błysnął uśmiechem, machnął kwiatami dla mojej mamy i padł na kolana, prosząc o „rękę pańskiej córki". To

znaczy o rękę córki mego ojca. Myślałam, że go zabiję!

A z drugiej strony... niech szlag trafi uprzedzenia i nowoczesne spojrzenie na instytucję małżeństwa. Kochałam tego faceta i chciałam być z nim. Więc oczywiście... da

łam włożyć sobie na palec śliczny pierścionek, dałam się

wycałować mamie i ojcu i na koniec zostałam nagrodzona

wcale niegrzecznym całusem mojego... cholera! – mojego

narzeczonego!

Jeśli chodzi o plany zawodowe, to dwa miesiące po

pamiętnych wydarzeniach w pegeerowskim baraku otworzyłam wraz z Julką naszą klubokawiarnię, którą nazwałyśmy po prostu Książkowo. Otwarcie było całkiem

[228]

huczne, udało mi się nawet załatwić obecność dziennikarzy z „Gazety Wrocławskiej" którzy potem całkiem fajnie opisali nowe miejsce w mieście, gdzie można poczytać,

odpocząć, napić się herbaty, kawy i zjeść kawałek ciasta

domowej roboty.

Gdy tak siedziałam wieczorem za barem, patrzyłam na

ludzi, czytających, rozmawiających półgłosem, szepczących w świetle przytulnych lampek na stoliczkach, doszłam do wniosku, że człowiek to jednak dziwna istota.

Czasami potrafi tylko narzekać. Cierpieć latami, męcząc

się wśród ludzi, których nie lubi i nie szanuje, niszczyć

swoje ego, burzyć porządek własnego ja, ale nie zrobi nic,

aby cokolwiek zmienić. A przecież wystarczy uświadomić

sobie, co chce się w życiu robić, a potem po prostu zacząć

to robić. To chyba w jakiejś polskiej komedii było? Ale

prawda to oczywista. Z drugiej strony... gdzie byłabym

teraz? Gdybym nie poznała Michała? Nie znalazłabym

się na celowniku Lejdi? Nie zostałabym zaatakowana? Nie

postanowiłabym nie wracać do fabryki? Teraz może nadal

tkwiłabym w klimatyzowanym biurze i zastanawiała się,

co, do diabła, mam robić ze swoim życiem!

Tymczasem nie tylko ja podjęłam decyzję o zmianach.

Jakiś tydzień przed otwarciem klubu, gdy szykowaliśmy

wystrój, biegając jak opętani po wszystkich pomieszczeniach, malując, wieszając obrazki, plecionki, ususzone bukiety, niespodziewanie odwiedził mnie Sekula. Michał

rzucił mu średnio przyjazne spojrzenie, ale nie zareagował,

ja za to uśmiechnęłam się i zaprosiłam gościa do stolika.

– Lilka, świetnie to wygląda – pokiwał głową z uznaniem.

– Jest jeszcze chaos. Ale mam nadzieję, że zdążymy.

[229]

– Na pewno. Słuchaj, chciałem się w sumie pożegnać.

Dostałem propozycję pracy w Warszawie.

– Rzucasz fabrykę?

– Rzucam.

– I bardzo dobrze. A co teraz? Kolejne korpo?

Rafał aż się wzdrygnął.

– Nie, nigdy więcej – uśmiechnął się lekko. – Mój kumpel otwiera sklep z akcesoriami motocyklowymi. Sam jeżdżę, więc to mój konik. Wreszcie będę mógł robić to, co mnie kręci.

– Świetnie! Nie wiedziałam, że masz motocykl!

– Tak... dużo rzeczy o mnie nie wiesz, Lilka.

– No nie mieliśmy okazji bliżej się poznać – próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam się trochę niezręcznie.

– Żałuję. Rozegrałem to nie tak, jak powinienem. A potem... – Rafał wskazał na stojącego nieopodal Michała, który z obojętną miną malował ścianę za barem, ale by

łam pewna, że jego uszy niczym doskonały radar wyłapują

strzępki wypowiadanych przez nas słów.

– No tak. Ale wiesz, wszystko przed tobą. Nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie. Można powiedzieć, że zaczynasz nowe życie – wstałam, aby odprowadzić go do wyjścia.

– Ale ciebie tam nie będzie. Dałem ciała. Moja wina.

Na drugi raz powinienem mieć lepszy refleks.

– Na pewno świetnie sobie poradzisz – odparłam trochę bez sensu.

– Na pewno. Ty też. Trzymaj się, Lilka – i zanim zdą

żyłam się zorientować, poczułam jego ciepłe usta na policzku. Uśmiechnął się, pomachał jeszcze przy wyjściu i już

[ 2 3 0 ]

go nie było. Odwróciłam się i zobaczyłam wpatrującego

się we mnie Michała.

– Maluj, bo czas nas goni – burknęłam.

– Jak myślisz, trafię go stąd?

– Boże, co ty mówisz? Maluj!

– Mam nadzieję, że to było czułe pożegnanie przed jakąś dłuższą nieobecnością pana Sekulskiego?

– Tak właśnie było.

– To dobrze. Bo jestem najlepszy w wydziale.

– W czym?

– W trafianiu do ruchomego celu.

Tak właśnie często wyglądały nasze rozmowy. Michał

miał fantastycznie złośliwe poczucie humoru, które kochałam. Przy takim facecie nie miałam szans na nudę. On przy mnie też niekoniecznie, więc rysowała się przed nami

perspektywa niezwykle ciekawego i intensywnego życia.

A do tego każde z nas robiło coś, co uwielbiało, ja spełni

łam moje marzenie i połączyłam pracę z przyjemnością.

A on... cóż... nadal łapał psycholi.

Teraz też pracował nad kolejną zagadkową sprawą.

W lesie znaleziono ukryte zwłoki kobiety, ze skrępowanymi dłońmi, otoczone gałązkami jemioły. Rzadko kiedy

„brał robotę" do domu, ale gdy w końcu koło dwudziestej

pojawił się na kolacji, szybko ją zjadł i rozłożył swoje papiery. Wiedziałam, że chroni w ten sposób i mnie, i siebie, aby nie zwariować i mieć chwilę na oddech. Ale z drugiej

strony widać było, że ta sprawa bardzo go gnębi.

– Macie jakiś trop?

– Jeszcze nic – zmarszczył czoło i czytał jakiś gęsto

zapisany raport.

[231]

– A ustaliliście personalia ofiary?

– Liliano – łypnął na mnie okiem.

– Czyli tak. A mąż? Ma alibi? – wcale nie bałam się

tego jego miażdżącego spojrzenia. Może podejrzani się

go bali, ale ja wcale.

– Czy nie masz czegoś do roboty? Idź nakarm koty.

– Nakarmiłam – odparłam mechanicznie. Mój umysł

przeniósł się do ponurego lasu, który był świadkiem dramatycznych ostatnich chwil tej biednej kobiety.

– Liliano! Widzę, jak główkujesz. Przestań natychmiast!

– mój ukochany patrzył na mnie spod tak zwanego byka.

– Dobrze, dobrze. A jaka przyczyna zgonu?

– Liliano!

– Przestań z tym swoim... – wykrzywiłam się, chowając brudne talerze do zmywarki.

– Z czym?

– Nieważne.

Przez chwilę milczałam, sprzątając po kolacji. Michał

przeglądał kolejne papierzyska z miejsca oględzin i notował coś w swoim skórzanym notesie. Zatrzasnęłam klapę zmywarki i włączyłam program.

– Michał.

– Tak?

– Bo wiesz, pomyślałam, że skoro znaleziono tam jemiołę, to może to jakiś znak, wiesz całusy pod jemiołą albo jakiś chory bożonarodzeniowy zabójca, albo tradycjonalista, w oczywisty sposób negujący wszelkie mody z Zachodu, a szczególnie te, które dotyczą najważniejszych

poniekąd dla nas...

– LILIANO!!!!

[232]

Imię: Liliana.

Wiek: czy to istotne? Ech, dobra, dwadzieścia sześć...

dziesięć lat temu.

Stan cywilny: mężatka (pan mąż: superglina z błyskotliwym umysłem, sprawnymi rękami i pięknymi oczami).

Zawód: właścicielka klubokawiarni Książkowo.

Zwierzaki: kocham, posiadam, pieszczę.

Dzieci: wkrótce.

Plan na najbliższy rok: kontynuować swoje pasje, kochać się ze swoim wspaniałym mężem tak często, jak tylko to możliwe, udawać, że jego śledztwa wcale mnie nie interesują, ale starać się mu pomagać i robić to tak, aby się nie zorientował, bo przecież znowu będzie to jego...

Lilianooooo...

To wszystko fikcja. Literacka. Przysięgam!

Playlista

Gossip, Move in the right direction

Lana Del Ray, Summertime sadness

Ewelina Lisowska, Nieodporny rozum

Gotye, Somebody that used to know

Shaggy, Girls just wanna have fun

Example, Changed the way you kiss me

Rihanna, Diamonds

Liber & Mateusz Mijał, Winny

Pink, Try

Florence & The Machine, Spectrum

Ewelina Lisowska, W stronę słońca


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю