Текст книги "W szpilkach od Manolo"
Автор книги: Maria-Mirabella
сообщить о нарушении
Текущая страница: 11 (всего у книги 11 страниц)
piszą. Ale mnie wówczas... po prostu trafiło. I po tym
[219]
wszystkim, co miałem za sobą, poczułem oczywiście złość
na samego siebie, że daję się wmanewrować znowu w jakieś uczucia, pragnienia, całe to cholerstwo, które przez wiele nocy nie pozwalało mi spać. A z drugiej strony... tak
bardzo chciałem znowu coś poczuć, poza tym miałem
wrażenie, a może nadzieję? W każdym razie przeczuwa
łem, że z nią to będzie prawdziwa, jak to mówią, jazda.
I była. I jest. Potrząsnąłem głową. Zostaw to, Michał. Na
później. Teraz... musisz się skupić.
Zrobiłem to w samą porę, bo Artur uniósł dłoń i wskazał kierunek, w którym powoli zaczęliśmy się przesuwać. Po cichu zakradliśmy się do na pozór opuszczonego baraku. Dotarcie tam utrudniały nam wysokie chaszcze,
musieliśmy ominąć starą wyschniętą studnię, pozosta
łość po drewutni i już byliśmy przy starym popegeerow-
skim budynku. Nieopodal miała swoją siedzibę komuna
narkomańska i kumple z sekcji antynarkotykowej, gdy
rozwalali tamten burdel, zwrócili uwagę na opuszczony
barak z nową kłódką, zawieszoną na całkiem solidnych
drzwiach. Oczywiście znali naszą sprawę, więc od razu dali
nam namiar na tę podejrzaną ruderę. Po cichym rozpoznaniu mieliśmy dziewięćdziesięcioprocentową pewność, że właśnie tutaj mogą znajdować się porwane dziewczyny.
A ja chyba miałem stuprocentową pewność. Im bardziej
zbliżałem się do budynku, tym większe przekonanie mnie
ogarniało, że ona jest w środku.
Grupa uderzeniowa wpadła jako pierwsza. My zaraz za
nią. W środku było ciemno, słabe żarówki dawały niewielki
obraz wnętrza. Ale od razu dojrzałem to, co dla mnie
[220]
najważniejsze. A jednocześnie, gdy to zobaczyłem, zimny
dreszcz zalał całe ciało. Zacisnąłem zęby i wycelowałem.
*
Patrzyłam na stojącą obok mnie postać i zastanawiałam
się, gdzie popełniłam błąd, dlaczego nie zorientowałam
się wcześniej. Gdzie mój szósty zmysł, przeczucie, psi nos,
intuicja? Jasne, skupiona byłam na czymś innym, a właściwie kimś innym. Dlatego te zmysły poszły w odstawkę, dając szersze pole do popisu innym, bardziej... przyjemnym i przydatnym mi, przynajmniej w ostatnim czasie.
Ale teraz zastanawiałam się nad kolejną rzeczą. Co robić?
Bo to, że groziło mi wyraźne niebezpieczeństwo, było
bardziej niż pewne! Chciałam grać na zwłokę, jak zwykle
robią ofiary w konfrontacji z niebezpiecznymi psycho-
lami w książkach i filmach sensacyjnych. Ale tutaj nie
mogłam kreować fabuły, teraz tworzyła się sama, tworzyła ją ta chwila, ten moment. A właściwie przeorany mózg socjopaty. Zanim usłyszałam huk i hałas, krzyki,
szuranie, zanim dojrzałam czarne mundury, zapewne
jednostki specjalnej (w końcu oglądało się polskie seriale policyjne, Pitbul albo ten, no Glina, ewentualnie Paradoks, ech, co też mi do głowy przychodzi w takiej
chwili!), poczułam szarpnięcie i dotyk zimnego ostrza na
szyi. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdąży
łam poddać się dzikiej panice. Pamiętam to jak przez mgłę.
Jakbym dawno temu była świadkiem takiego zajścia albo
gdybym miała tylko taki pokręcony sen. Który urwał się
gwałtownie, a ja przebudzona, poruszona, przestraszona
[221]
znalazłam się w swoim łóżku, w domu, wśród znajomych
i bezpiecznych przedmiotów.
Wśród szumów i krzyków, dymu i ogólnego zamieszania
dojrzałam wysoką postać w czerni. Z wycelowanym pistoletem. Czy tam rewolwerem? Nie mam pojęcia, w każdym razie z pokaźnym „gnatem" w ręce. Gdy tylko to zobaczy
łam, wiedziałam... wiedziałam, że nic mi nie grozi.
– Rzuć to! – Michał był bardzo spokojny, a zimny ton
jego głosu przyprawił mnie o dreszcze.
– Nigdy!
– Nikt do tej pory nie zginął! Nie rób sobie większej
szkody. Sobie, swoim bliskim. Zastanów się. Jesteśmy
w stanie ci pomóc. Nie było ofiar. Niech tak zostanie – mój
kochany gliniarz mówił spokojnie, bez żadnych porywów
w głosie, świadczących o zdenerwowaniu czy napięciu.
Poczułam, że ręka opasająca mnie na wysokości klatki
piersiowej drgnęła.
– Dlaczego mnie nie chciałeś? Dlaczego? Naprawdę
byłam w stanie cię kochać. Byłam w stanie kochać ich
wszystkich... A oni zawsze wybierali je! A ty wybrałeś
ją! – ręka znowu zacisnęła się mocniej, a ja poczułam
silny ucisk na szyi.
O nie! Tak się bawić nie będziemy! Myśl, szybko, Liliano!
Spojrzałam na mojego Michała. Tak, mojego! Bo teraz...
wszystko już zrozumiałam. Zmrużył lekko oczy, jakby
chciał mi przekazać, że nie, że to głupi pomysł. Ale nie
miałam wyjścia. Nieznacznie uniosłam prawą nogę i z ca
łej siły wbiłam obcas moich ukochanych szpilek od Manolo
w stopę stojącej za mną osoby. Jednocześnie z całej siły
odepchnęłam więżące mnie ramię. Byłam silna, szybka,
[222]
adrenalina dodawała mi mocy, a nienawiść jeszcze to spotęgowała. Usłyszałam dziki krzyk, wrzask właściwie, pełen histerycznych tonów, ale już odskoczyłam w przeciwnym
kierunku. W tym samym momencie usłyszałam huk wystrzału. Do piwnicy wpadła grupa policjantów, wszyscy wymierzyli broń do leżącej, rannej w ramię postaci.
– Hanno Ból! Jesteś aresztowana!
Gdy ją wyprowadzili, widziałam jej wściekłą twarz
i oczy rzucające gromy. Nie miałam wątpliwości, że
mogłaby mnie skrzywdzić. Ba! Lejdi? Tylko skrzywdzić?! Bez żadnego zastanowienia załatwiłaby mnie tym błyszczącym nożem rzeźnickim. Siedziałam pod ścianą
i nie mogłam uwierzyć w to, co działo się wokół mnie.
Ona? Ona była tym psycholem? Tym porywaczem. Oj,
przepraszam, porywaczką? Jak to możliwe, do diabła?
Jasne, czasami zastanawiał mnie jej stan psychiczny,
ale nigdy nie przypuszczałabym, że jest zdolna do czegoś takiego. Oczywiście socjopaci mają to do siebie, że potrafią doskonale zmanipulować otoczenie. Potrafią
grać. Potrafią zbudować wokół siebie pewną otoczkę...
No tak! Wszystko jasne. Lejdi cały czas grała. Było jej
świetnie z tą pozą niefrasobliwej, często mało pojmującej kobietki. Idealna przykrywka dla inteligentnego psychopaty. Ale kobieta? To burzyło chyba podstawy
profilowania socjopatów. Najczęściej byli to biali mężczyźni w wieku od do... Ale świat ewoluuje, przestępcy także. Poza tym, skoro mamy parytety, to dlaczego sfera
ciemnej strony umysłu miałaby tutaj stanowić jakieś
odstępstwo?
– Liliano...
[223]
Jego głos nie miał już w sobie nic z tego zimnego obcego
tonu, który przyprawiał o dreszcze. Był tak samo ciepły
i przytulny, jak policyjny koc, którym mnie otulił. Uniósł
mnie jak piórko, wziął na ręce i mocno przytulił. Objęłam
go za szyję i wiedziałam, że żaden chory psychol nie da
nam rady. Taki duet jak ja i on zdarza się niezwykle rzadko.
Ale to naprawdę coś!
– Michał...
– Liliano. To było bardzo głupie. Ułamek sekundy, zawahania... nawet nie chcę o tym myśleć.
– Może i głupie. Ale skuteczne – wymamrotałam.
– No tak. Dlatego nie chciałem, abyś w tym wszystkim
brała udział. Ale i tak... och, Liliano, wybacz mi – popatrzył na mnie ze smutkiem w tych jego pięknych oczach.
– To ja przepraszam – wydukałam, bo jakieś dziwne
wzruszenie dusiło mi gardło.
Odsunął się i spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
– Czy ja dobrze słyszałem?
– Nie rób z tego czegoś wielkiego – mruknęłam, wtulając nos w jego szyję.
– Nie zamierzałem. Ale warto cieszyć się chwilą.
Kolejne dni upłynęły na niemających końca przesłuchaniach, w których oczywiście uczestniczył mój osobisty gliniarz. Gdy tylko dostrzegał jakąś nutkę zmęczenia lub
zniecierpliwienia w moim głosie (a o to ostatnie nie było
trudno), w stanowczy sposób przerywał maglowanie mnie
i żądał przerwy. Wkrótce cały wydział do walki z czymś
tam miał mnie dość. Ale w końcu wszystko się skończyło
i mogłam wrócić do domu. Tam mój Michał oczywiście
[224]
się mną zajął, wykąpał, nakarmił, a potem leżał przy mnie,
gdy zasypiałam, i witał po przebudzeniu. Całe napięcie
opadło ze mnie. Byłam trochę bezbronna, przerażona i na
granicy paniki. Gdy adrenalina pogalopowała w nieznane,
zostały tylko lęk, próba zrozumienia i domniemania „co
by było, gdyby". Michał trwał przy mnie, tulił, gdy płaka
łam, oddalał wszelkie obawy i zapewniał, że to już koniec.
I nic mi nie grozi. Dosyć szybko wróciłam do siebie, bo nie
należałam do typów histerycznych, raczej do zawziętych
i upartych. I te dwie cechy pomogły mi w miarę prędko
odzyskać równowagę. Michał w umiejętny sposób trzymał moją mamulkę w stosownej odległości, bo obawiałam się jej reakcji, zawodzenia, histerii. Wszystko wyjaśnił rodzicom i obiecał, że przywiezie mnie w weekend do nich, zjemy wspólny obiad i porozmawiamy. Za to też byłam
mu niezmiernie wdzięczna.
Siedzieliśmy przy stole, piliśmy kawę z baileysem i poczułam, że teraz muszę wiedzieć wszystko. Muszę to sobie ułożyć w głowie, zrozumieć i potem schować do jakiejś
szufladki na zapleczu umysłu, nie zapomnieć, ale nie mieć
tego cały czas na pierwszym planie.
– Chodziłeś z nią, bo już ją mieliście na widelcu? – spytałam wprost.
Michał spojrzał na mnie tymi niebieskimi gałami i odstawił filiżankę.
– To nie było... chodzenie – powiedział ostrożnie.
– Zwał jak zwał.
– Od początku ją podejrzewałem. Zawsze coś ją łączyło
z zaginionymi. Albo była to jakaś była dziewczyna faceta,
z którym się spotykała, albo kolejna dziewczyna, albo
[225]
jakaś koleżanka koleżanki. Dalsze lub bliższe otoczenie,
ale zawsze punktem zbieżnym była ona.
– To dlaczego wspominałeś coś o Sekule? Znaczy
Sekulskim?
– Króciutko. Na początku myśleliśmy, że to on. W końcu
bardziej pasował do profilu. Ale szybko usunęliśmy go
z grona podejrzanych.
– To czemu...
– Dlaczego podrzucałem ci go na tacy? – Michał skrzywił się. Aha! Niewygodny temat! Oparłam brodę na dłoniach i wpatrywałam się w mojego faceta. Niech on raz poczuje się jak na przesłuchaniu!
– Nie patrz tak, Liliano – mruknął. – Musiałem ci coś
podrzucić. Znałem cię już trochę, wiedziałem, że zaraz
będziesz chciała ingerować, pomagać, a nawet prowadzić
śledztwo. Gdybyś tylko dowiedziała się, że podejrzewamy
tę całą Lejdi, to... Przecież osobiście chciałabyś zakuć ją
w kajdanki.
– Prawie mi się udało.
Michał westchnął i przewrócił oczami.
– Nie mogłem do tego dopuścić.
– A więc okłamywałeś mnie?
– Kierowałem się dobrem śledztwa. To tyle. I tak mia
łem utrudnione zadanie...
– A czemuż to? – zamrugałam, uśmiechając się nieśmiało.
Michał pokręcił głową.
– Jesteś niemożliwa. Dobrze wiesz dlaczego. Pojawiłaś
się i zburzyłaś cały mój plan. Przewróciłaś wszystko do
góry nogami. Całe moje skupienie diabli wzięli. Nigdy sobie tego nie wybaczę...
[226]
– Nie przesadzaj. W końcu nie ma się co dziwić – wzruszyłam ramionami.
– Ach, ty niebywale skromna kobieto – westchnął. -
Jedno jest pewne. Gdy zacząłem się z nią spotykać, a to
było tylko kilka wyjść, przysięgam – łypnął na mnie niebieskim okiem – a więc po tych spotkaniach, rozmowach już wiedziałem, że to ona. I gdy spieprzyłem to zadanie...
ona się wkurzyła i uderzyła w ciebie.
– Dlaczego spieprzyłeś?
– Nie sądzisz chyba, że wystarczyło jej trzymanie się
za rękę? A ja... po raz pierwszy nie mogłem zachować się
jak profesjonalista. Powinienem robić wszystko, aby zebrać jak najwięcej dowodów, ale nie mogłem... I przez to ty ucierpiałaś.
Wstałam i podeszłam do niego. Ujęłam jego twarz
w dłonie i zajrzałam w oczy.
– Michał. Uwierz mi. Nie ucierpiałam. Byłoby gorzej,
gdybyś z pełną premedytacją doprowadził swoje zadanie
do finału.
– Wiem – pocałował mnie w rękę. – Kocham cię,
Liliano. Bardzo. Jak wariat. To trochę szablonowe, ale nie
mam innych słów.
– Te słowa wystarczą, Michale.
A potem... słowa już nie były nam potrzebne. Były tylko
nasze gorące usta, niecierpliwe dłonie i nieposkromione
pragnienie, z którym walczyliśmy, a w końcu poddali
śmy się, tuląc się do siebie, pełni obawy, ale i nadziei, że
w końcu będzie normalnie.
[227]
Parę dni, tygodni później
Powrót do normalności zajął mi trochę, ale nie aż tak
długo, jak się spodziewałam. Oczywiście musiałam
przeżyć atak rodzicielskich uczuć mamulki, troskę ojca,
zwariowany niepokój Kamila, który dzwonił niemal codziennie, wizyty moich przyjaciółek, Julki, a także siostry Michała, jego kumpli z wydziału. Dla nich wszystkich
byłam „Lilianką Michała" Jakoś zagrażało to nieco mojej
wypracowanej przez lata autonomii, ale suma summarum było całkiem miłe i w żaden sposób nie sprawiało mi przykrości. Pamiętnego weekendu u moich rodziców
raczej też nie będę miała szansy zapomnieć. Bowiem do
zawsze ta data będzie dla mnie zapamiętana jako chwila,
gdy obiecałam takiemu jednemu niebieskookiemu zostać
panią Maliszewską. Michał okazał się cholernym tradycjonalistą, wystąpił przed moimi rodzicami w nowym garniturze, błysnął uśmiechem, machnął kwiatami dla mojej mamy i padł na kolana, prosząc o „rękę pańskiej córki". To
znaczy o rękę córki mego ojca. Myślałam, że go zabiję!
A z drugiej strony... niech szlag trafi uprzedzenia i nowoczesne spojrzenie na instytucję małżeństwa. Kochałam tego faceta i chciałam być z nim. Więc oczywiście... da
łam włożyć sobie na palec śliczny pierścionek, dałam się
wycałować mamie i ojcu i na koniec zostałam nagrodzona
wcale niegrzecznym całusem mojego... cholera! – mojego
narzeczonego!
Jeśli chodzi o plany zawodowe, to dwa miesiące po
pamiętnych wydarzeniach w pegeerowskim baraku otworzyłam wraz z Julką naszą klubokawiarnię, którą nazwałyśmy po prostu Książkowo. Otwarcie było całkiem
[228]
huczne, udało mi się nawet załatwić obecność dziennikarzy z „Gazety Wrocławskiej" którzy potem całkiem fajnie opisali nowe miejsce w mieście, gdzie można poczytać,
odpocząć, napić się herbaty, kawy i zjeść kawałek ciasta
domowej roboty.
Gdy tak siedziałam wieczorem za barem, patrzyłam na
ludzi, czytających, rozmawiających półgłosem, szepczących w świetle przytulnych lampek na stoliczkach, doszłam do wniosku, że człowiek to jednak dziwna istota.
Czasami potrafi tylko narzekać. Cierpieć latami, męcząc
się wśród ludzi, których nie lubi i nie szanuje, niszczyć
swoje ego, burzyć porządek własnego ja, ale nie zrobi nic,
aby cokolwiek zmienić. A przecież wystarczy uświadomić
sobie, co chce się w życiu robić, a potem po prostu zacząć
to robić. To chyba w jakiejś polskiej komedii było? Ale
prawda to oczywista. Z drugiej strony... gdzie byłabym
teraz? Gdybym nie poznała Michała? Nie znalazłabym
się na celowniku Lejdi? Nie zostałabym zaatakowana? Nie
postanowiłabym nie wracać do fabryki? Teraz może nadal
tkwiłabym w klimatyzowanym biurze i zastanawiała się,
co, do diabła, mam robić ze swoim życiem!
Tymczasem nie tylko ja podjęłam decyzję o zmianach.
Jakiś tydzień przed otwarciem klubu, gdy szykowaliśmy
wystrój, biegając jak opętani po wszystkich pomieszczeniach, malując, wieszając obrazki, plecionki, ususzone bukiety, niespodziewanie odwiedził mnie Sekula. Michał
rzucił mu średnio przyjazne spojrzenie, ale nie zareagował,
ja za to uśmiechnęłam się i zaprosiłam gościa do stolika.
– Lilka, świetnie to wygląda – pokiwał głową z uznaniem.
– Jest jeszcze chaos. Ale mam nadzieję, że zdążymy.
[229]
– Na pewno. Słuchaj, chciałem się w sumie pożegnać.
Dostałem propozycję pracy w Warszawie.
– Rzucasz fabrykę?
– Rzucam.
– I bardzo dobrze. A co teraz? Kolejne korpo?
Rafał aż się wzdrygnął.
– Nie, nigdy więcej – uśmiechnął się lekko. – Mój kumpel otwiera sklep z akcesoriami motocyklowymi. Sam jeżdżę, więc to mój konik. Wreszcie będę mógł robić to, co mnie kręci.
– Świetnie! Nie wiedziałam, że masz motocykl!
– Tak... dużo rzeczy o mnie nie wiesz, Lilka.
– No nie mieliśmy okazji bliżej się poznać – próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam się trochę niezręcznie.
– Żałuję. Rozegrałem to nie tak, jak powinienem. A potem... – Rafał wskazał na stojącego nieopodal Michała, który z obojętną miną malował ścianę za barem, ale by
łam pewna, że jego uszy niczym doskonały radar wyłapują
strzępki wypowiadanych przez nas słów.
– No tak. Ale wiesz, wszystko przed tobą. Nowe miasto, nowa praca, nowi ludzie. Można powiedzieć, że zaczynasz nowe życie – wstałam, aby odprowadzić go do wyjścia.
– Ale ciebie tam nie będzie. Dałem ciała. Moja wina.
Na drugi raz powinienem mieć lepszy refleks.
– Na pewno świetnie sobie poradzisz – odparłam trochę bez sensu.
– Na pewno. Ty też. Trzymaj się, Lilka – i zanim zdą
żyłam się zorientować, poczułam jego ciepłe usta na policzku. Uśmiechnął się, pomachał jeszcze przy wyjściu i już
[ 2 3 0 ]
go nie było. Odwróciłam się i zobaczyłam wpatrującego
się we mnie Michała.
– Maluj, bo czas nas goni – burknęłam.
– Jak myślisz, trafię go stąd?
– Boże, co ty mówisz? Maluj!
– Mam nadzieję, że to było czułe pożegnanie przed jakąś dłuższą nieobecnością pana Sekulskiego?
– Tak właśnie było.
– To dobrze. Bo jestem najlepszy w wydziale.
– W czym?
– W trafianiu do ruchomego celu.
Tak właśnie często wyglądały nasze rozmowy. Michał
miał fantastycznie złośliwe poczucie humoru, które kochałam. Przy takim facecie nie miałam szans na nudę. On przy mnie też niekoniecznie, więc rysowała się przed nami
perspektywa niezwykle ciekawego i intensywnego życia.
A do tego każde z nas robiło coś, co uwielbiało, ja spełni
łam moje marzenie i połączyłam pracę z przyjemnością.
A on... cóż... nadal łapał psycholi.
Teraz też pracował nad kolejną zagadkową sprawą.
W lesie znaleziono ukryte zwłoki kobiety, ze skrępowanymi dłońmi, otoczone gałązkami jemioły. Rzadko kiedy
„brał robotę" do domu, ale gdy w końcu koło dwudziestej
pojawił się na kolacji, szybko ją zjadł i rozłożył swoje papiery. Wiedziałam, że chroni w ten sposób i mnie, i siebie, aby nie zwariować i mieć chwilę na oddech. Ale z drugiej
strony widać było, że ta sprawa bardzo go gnębi.
– Macie jakiś trop?
– Jeszcze nic – zmarszczył czoło i czytał jakiś gęsto
zapisany raport.
[231]
– A ustaliliście personalia ofiary?
– Liliano – łypnął na mnie okiem.
– Czyli tak. A mąż? Ma alibi? – wcale nie bałam się
tego jego miażdżącego spojrzenia. Może podejrzani się
go bali, ale ja wcale.
– Czy nie masz czegoś do roboty? Idź nakarm koty.
– Nakarmiłam – odparłam mechanicznie. Mój umysł
przeniósł się do ponurego lasu, który był świadkiem dramatycznych ostatnich chwil tej biednej kobiety.
– Liliano! Widzę, jak główkujesz. Przestań natychmiast!
– mój ukochany patrzył na mnie spod tak zwanego byka.
– Dobrze, dobrze. A jaka przyczyna zgonu?
– Liliano!
– Przestań z tym swoim... – wykrzywiłam się, chowając brudne talerze do zmywarki.
– Z czym?
– Nieważne.
Przez chwilę milczałam, sprzątając po kolacji. Michał
przeglądał kolejne papierzyska z miejsca oględzin i notował coś w swoim skórzanym notesie. Zatrzasnęłam klapę zmywarki i włączyłam program.
– Michał.
– Tak?
– Bo wiesz, pomyślałam, że skoro znaleziono tam jemiołę, to może to jakiś znak, wiesz całusy pod jemiołą albo jakiś chory bożonarodzeniowy zabójca, albo tradycjonalista, w oczywisty sposób negujący wszelkie mody z Zachodu, a szczególnie te, które dotyczą najważniejszych
poniekąd dla nas...
– LILIANO!!!!
[232]
Imię: Liliana.
Wiek: czy to istotne? Ech, dobra, dwadzieścia sześć...
dziesięć lat temu.
Stan cywilny: mężatka (pan mąż: superglina z błyskotliwym umysłem, sprawnymi rękami i pięknymi oczami).
Zawód: właścicielka klubokawiarni Książkowo.
Zwierzaki: kocham, posiadam, pieszczę.
Dzieci: wkrótce.
Plan na najbliższy rok: kontynuować swoje pasje, kochać się ze swoim wspaniałym mężem tak często, jak tylko to możliwe, udawać, że jego śledztwa wcale mnie nie interesują, ale starać się mu pomagać i robić to tak, aby się nie zorientował, bo przecież znowu będzie to jego...
Lilianooooo...
To wszystko fikcja. Literacka. Przysięgam!
Playlista
Gossip, Move in the right direction
Lana Del Ray, Summertime sadness
Ewelina Lisowska, Nieodporny rozum
Gotye, Somebody that used to know
Shaggy, Girls just wanna have fun
Example, Changed the way you kiss me
Rihanna, Diamonds
Liber & Mateusz Mijał, Winny
Pink, Try
Florence & The Machine, Spectrum
Ewelina Lisowska, W stronę słońca