Текст книги "W szpilkach od Manolo"
Автор книги: Maria-Mirabella
сообщить о нарушении
Текущая страница: 5 (всего у книги 11 страниц)
[ 9 o ]
– Moi drodzy. Doskonale wiecie, że nasza firma znajduje się na bardzo niebezpiecznym zakręcie. A takie wydarzenia, jak to... jak sytuacja z Władysławem – biedny prezes pokręcił głową. Nie wiedział, jak ubrać w słowa
to, że jego długoletni pracownik to złodziej, malwersant
i dziwkarz. Doprawdy, jak mi przykro! Chyba musia
łam znowu nie zapanować nad mimiką, bo tym razem
Maliszewski wgapiał się we mnie i dojrzałam, że lekko drży
mu kącik ust. Odwróciłam wzrok i do końca spotkania
starałam się nic nie stracić z przemówienia naszego bossa.
– Tak więc proszę was, a właściwie zobowiązuję, do
naprawienia morale wśród waszych ludzi. Jesteśmy pracownikami korporacji, wbrew temu, co się dzieje, wbrew sytuacjom, które miały miejsce, zawsze musimy reprezentować interes firmy. I dlatego musicie w odpowiedni sposób nastawić ludzi na właściwy tor. Mamy swój cel,
wynik na nas czeka. I nic nie może osłabić ludzi, zwłaszcza że za dwa miesiące zostaniemy rozliczeni i to będzie nasze być albo nie być.
– Oto jest pytanie – mruknęłam, a Lejdi spojrzała na
mnie z dezaprobatą. Prezes zakończył perorę i ruszyliśmy
do swoich pokoi jak te potulne owieczki. Widziałam, że
niektórzy pod nosem komentują całe zajście i nadal pasjonują się występem Władysława. Jakby wcześniej nikt o tym nie wiedział... Zakłamanie. I tyle. Z westchnieniem
ominęłam windę i ruszyłam w stronę schodów. Kątem
oka dostrzegłam jakiś ruch za plecami. Odwróciłam się
i stanęłam oko w oko z Michałem.
– Co...
[91]
– Nie lubię, kiedy chodzisz po nocach – jego wzrok
mógł zabijać. Na szczęście byłam odporna. Ale miałam
wrażenie, że się przesłyszałam.
– Skąd...
Machnął ręką, jakby odganiał muchę.
– Powinienem wiedzieć... w sumie powinienem ci powiedzieć – zacisnął usta. Nie miałam zamiaru tego słuchać. Nic nie rozumiałam, ale wiedziałam jedno. On za dużo wiedział o mnie, a to już mi trochę nie pasowało.
Odwróciłam się i chciałam ruszyć na dół. Szarpnął się,
skoczył dwa stopnie niżej i zagrodził mi drogę.
– Nie wiem, o co ci chodzi, ale mam dość tajemnic.
Poza tym jesteśmy w pracy i sam kazałeś mi zachowywać
się profesjonalnie. Więc to robię. Panie dyrektorze – mój
ton mógł zwalić z nóg nawet największego twardziela.
Oczywiście Maliszewski wcale się tym nie przejął, tylko
złapał mnie w objęcia. Z wściekłości zablokowały mi się
drogi oddechowe i chyba dlatego nie obrzuciłam go jakimś
wykwintnym bluzgiem.
– Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię. Błagam tylko, nie
chodź sama wieczorami. Czy możesz to dla mnie zrobić?
– A ja wreszcie chciałabym usłyszeć od ciebie coś
normalnego. I puść mnie, bo ktoś zobaczy -spojrzałam
mu w oczy. To nie było mądre posunięcie. Był tak blisko,
pachniał fantastycznie, a jego oczy wwiercały się we mnie
z jakimś dziwnym uporem. Mrużył je, jakby chciał coś
powiedzieć, coś z siebie wyartykułować, ale przychodziło
mu to z trudem. Przyciskał mnie do siebie, całkowicie
mnie tym rozpraszając i wprawiając moje ciało w jakiś
dziwny rytm. Na pewno nieprofesjonalny rytm. Nie tutaj,
[ 9 2 ]
nie teraz. Znowu... Oparłam dłonie o jego klatkę piersiową
i odsunęłam go lekko. O dziwo, zrobił krok do tyłu. Był
smutny. A ja zła.
– Muszę wracać do pracy – mruknęłam i ruszyłam
na dół, czując na sobie jego wzrok. Boże, jak ten facet
mnie rozpraszał! I wkurzał. I niepokoił! Musiałam sobie
jakoś z tym poradzić, byłam przez niego całkowicie wybita
z mojego stałego rytmu. Oczywiście nie ukrywałam sama
przed sobą, że było to na swój sposób fascynujące, ale czy
nie mogło być bardziej... normalnie? No cóż. Widać przyciągałam albo zdradliwych kłamców, albo wariatów, albo...
– Oj, przepraszam – wbiegając (jeśli na szpilkach to
możliwe) na korytarz, wpadłam na kogoś. No tak. Mój
pech miał chyba dzisiaj swój dzień.
– Zabijesz kiedyś kogoś – Sekulski rozmasowywał bark.
No proszę, jaki delikates!
– A ty się skradasz jak szpieg Shoguna!
– To Shogun miał szpiega? – zdziwił się.
Wzruszyłam ramionami. Nie chciało mi się prowadzić
z nim tej idiotycznej konwersacji.
– I jak było u bossa?
– A właśnie, a czemu ciebie nie było? – zmrużyłam
oczy i objęłam się ramionami. W sumie guzik mnie to
obchodziło, ale byłam też ciekawa, co zmyśli.
– Miałem spotkanie w banku – potrząsnął głową. -
A co myślałaś? Że poszedłem na wagary?
– Nie zdziwiłabym się – burknęłam, odwróciłam się
i poszłam w kierunku swojego pokoju. Wiedziałam, że
gapi się na mnie. Cholera! Za dużo ostatnio tych testosteronów w moim otoczeniu!
[93]
W pokoju opowiedziałam dziewczynom o zebraniu
u najwyższego, pośmiałyśmy się trochę i umówiłyśmy na
wieczorne tańce. Baśka w sobotę wychodziła za mąż, ale
nie robiła żadnego weseliska, miał być obiad dla rodziny
i potem młodzi wyjeżdżali w góry. A impreza dla przyjaciół miała być w klubie za dwa tygodnie. Uważałam to za bardzo dobry pomysł, szkoda kasy na jakieś durne rosoły
i „łocepiny" dla rodziny. Zresztą Bacha i Piotrek brali ślub
cywilny, co zresztą spotkało się z utyskiwaniem babć, ale
jakoś musiały się z tym pogodzić. Czasami myślałam, jak
zareagowałaby moja mama. Bo gdy kiedyś... gdy kiedyś
znajdę tego swojego „jedynego" (buahaha), to też będę to
traktować jak formalność i stanę z nim przed urzędnikiem
stanu cywilnego. A moja mama? Hm, znając ją, powiedzia
łaby: „I tak nie mogłabyś mieć białej sukni"! Uśmiechnęłam
się na samą myśl. Ale i tak byłaby przeszczęśliwa, że córa
wreszcie zmieni nazwisko.
– To idziemy dzisiaj ruszać dupkami! Nie będę tańczyć
na swoim weselu, to chociaż pobaluję z wami dzisiaj – no
tak, argumenty Baśki były nie do podważenia.
Na tańcach Przemek chyba zorientował się, że trzeba
nas zmasakrować. Narzucił takie tempo, że myślałam, iż
moje płuca ogłoszą upadłość. Po zajęciach wyszłam spod
prysznica, ubrałam się i czekałam na dziewczyny. Nasz
trener też wychodził, kiwnął głową do recepcjonistki, do
mnie uśmiechnął się szeroko i pomachał.
– Będziesz w piątek? – zapytał, otwierając drzwi.
– Nie dam rady. W sobotę Baśka ma ślub.
– A, no tak, zapomniałem. To do następnego tygodnia!
– Pa!
[ 9 4 ]
Gdy wyszłam na zewnątrz, chcąc trochę ochłonąć, dostrzegłam czarną beemkę parkującą nieopodal klubu. Nie byłam pewna, czy dobrze widzę, ale gdy otworzyły się
drzwi od strony kierowcy, już nie miałam wątpliwości.
Michał szedł w moim kierunku, wpatrując się tym niepokojąco uporczywym wzrokiem. Dostrzegłam w jego oczach desperację.
– Czy ty mnie szpiegujesz?
– Czasami. Możemy porozmawiać?
– Teraz chcesz nagle rozmawiać?
– Liliano, proszę.
Cholera, to jego „Liliano" miało w sobie coś... no coś takiego, co wprawiało mnie w jakieś dziwne wibracje, czułe, pragnące, tęskniące. Nie lubiłam takiej utraty kontroli, nie
było to nic dobrego. A właściwie... było to niesamowite,
ale ciężko było mi się do tego przyznać.
– Dobrze. Powiem tylko dziewczynom. No i przyjechałam autem.
– Pojedziemy gdzieś, potem odwiozę cię do twojego
samochodu.
– Okej, poczekaj – odwróciłam się i podążyłam do
Baśki i reszty. Właśnie wychodziły z klubu, gapiąc się na
mnie i na Maliszewskiego bez żadnego skrępowania.
– Nie gapcie się tak!
– No to teraz, siostro, już się nie wypieraj, że między
wami nic nie ma – Marta nawet nie starała się ściszyć
głosu.
– Jadę z nim, chce porozmawiać.
– A auto?
– Podrzuci mnie. Na razie, do jutra.
[95]
– Bądź niegrzeczna!
Machnęłam ręką, powstrzymawszy się od skomentowania, i podeszłam do czarnego samochodu. Michał siedział za kierownicą i rozmawiał przez komórkę. Pochylił
się i od wewnątrz otworzył drzwi.
– To niech Artur tam pojedzie. Niech popyta. Przecież
ktoś coś musiał widzieć. Dobra, ja mam teraz spotkanie,
jestem pod telefonem jak coś. Cześć!
Wyłączył się i popatrzył na mnie z poważną miną. Nie
czułam się pewnie, nie wiedziałam, co się dzieje, nie rozumiałam jego zachowania. Jaki Artur? W firmie nie mieliśmy żadnego Artura.
– Gdzie jedziemy? – spytałam, zapinając pas.
– Do lasu – uśmiechnął się.
Faktycznie, ruszył w stronę Osobowic. Tuż przed
Rędzinem zjechał w zatoczkę i zaparkował przy wejściu
do Lasku Osobowickiego. Przez całą drogę mało rozmawialiśmy, pytał, co trenuję, jak moje koty, taka niezobowiązująca rozmowa. Nie zgasił silnika, tylko ściszył radio.
Odpiął pas i zwrócił się w moją stronę:
– Liliano, przepraszam cię za to całe zamieszanie.
– Może w końcu mi wyjaśnisz? Lubię zagadki, ale odkąd pojawiłeś się w firmie i jednocześnie w moim życiu, zaczynam czuć przesyt. Kim jesteś, Michał?
Westchnął, uniósł dłoń i pogłaskał mnie po policzku.
– Wszystko miało być takie proste. Ale gdy cię spotka
łem, wtedy na parkingu... Jeszcze nie wiedziałem, że ty to
ty. A potem... Kiedy tylko przeczytałem twoje nazwisko
na tych dokumentach. Jasna cholera! – przejechał dłonią
po włosach i spojrzał na mnie. W jego wzroku było tyle
[ 9 6 ]
uczuć, że już kompletnie poczułam się zagubiona, zbita
z tropu, niemal zmiażdżona. I zakochana.
– Dalej nic nie rozumiem – odparłam cicho.
– Liliano – zbliżył się do mnie. Pachniał jak zawsze cudownie, biło od niego ciepło, charyzma, pragnienie. Nie ukrywam, takie rzeczy okrutnie na mnie działają. Siłą woli
powstrzymałam się od rzucenia na niego jak wampirzyca
na ofiarę tętniącą ARh+.
– Najpierw wyjaśnij – odsunęłam się i oparłam o drzwi
samochodu. Zrozumiał.
– To nie jest takie łatwe. Nie będę mógł ci od razu powiedzieć wszystkiego, ale postaram się. A ciebie proszę tylko o jedno. O zrozumienie. I o poczekanie. To wszystko.
Dasz radę?
– Postaram się. Nie lubię nacisków.
– Wiem o tym doskonale. Dobrze – wziął głęboki wdech.
– Więc?
– Więc... nie trafiłem do waszej firmy przypadkowo. Nie
był to dla mnie awans, wygrany konkurs, czyjaś przysługa.
– A co? – spytałam spokojnie, chociaż do spokoju było
mi w tej chwili tak daleko, jak do ciepłych krajów.
– Jestem gliniarzem. Tajniakiem. Ze specjalnej sekcji
do walki z najcięższymi przestępstwami przeciwko życiu
i zdrowiu. Pracuję także jako psycholog policyjny. Robię
specjalizację z profilowania.
Jego słowa huczały mi w głowie. Ich echo rozbrzmiewało jeszcze długo po tym, jak Michał zamilkł i utkwił we mnie swoje niebieskie oczy. Starałam się zrozumieć, co
właśnie mi przekazał. Gliniarz. Policjant. Profiler. Jasna
cholera! W tej chwili rozumiałam jeszcze mniej.
[97]
– To wszystko? – odkaszlnęłam. Miałam kompletnie
zaschnięte gardło. Mój towarzysz sięgnął do schowka tuż
koło moich nóg i wyciągnął puszkę coli.
– Proszę.
– Dzięki – otworzyłam i upiłam łyk. Oczywiście, wzię
łam ten łyk zbyt duży, napój poleciał mi do nosa, zaczę
łam się krztusić, dławić i kaszleć. Michał wyszarpnął
chusteczki z kieszonki w drzwiach i zaczął ratować mnie
i chyba tapicerkę. Chociaż więcej uwagi poświęcił wycieraniu mojej twarzy i dekoltu.
– Już, już... – wreszcie udało mi się zaczerpnąć porządny wdech.
– Jesteś kobieta-awaria – uśmiechnął się.
– Wszystko przez te rewelacje. A więc... jeśli jesteś taj-
niakiem, który trafił do naszej firmy, oznacza to, że ktoś
z naszej firmy jest podejrzany o coś, w sprawie czego prowadzisz śledztwo? – jak na tę niecodzienną sytuację mój mózg pracował całkiem rześko.
Pokiwał głową.
– A coś więcej? – rozłożyłam ręce i potrząsnęłam
głową. – Hello! Uważasz, że to wystarczy? Panie Bond?
– Toczy się śledztwo. W sprawie porwań młodych
kobiet. Już zaginęło pięć dziewczyn. Jeszcze nie zostały
znalezione. Ich... – zerknął na mnie – ciała też nie. Nie
wiemy, co się z nimi dzieje. Gdzie są. Czy jeszcze żyją.
To śledztwo o najwyższym priorytecie.
– Uważasz, że ktoś od nas jest tym porywaczem? – pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam sobie wyobrazić, że któryś z białych me-troseksualnych kołnierzyków mógłby okazać się
[98]
psycholem-porywaczem. Do tego trzeba fantazji i inteligencji w końcu!
– Jest kilka poszlak – zacisnął usta.
– Jasne, teraz powołasz się na dobro śledztwa -
parsknęłam.
– Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. W ogóle nie
powinienem ci nic mówić. To...
– Wiem, wiem, top secret. To dlaczego mi mówisz?
I kto jest podejrzany? A te dziewczyny... czekaj! – klasnęłam w dłonie. – Mój przyjaciel mówił mi coś o tym. Że musi mnie pilnować, bo ktoś porywa dziewczyny. Teraz
skojarzyłam.
Michał pokręcił głową i zmrużył oczy.
– Dlatego byłem zły, że chodziłaś nietrzeźwa po nocach.
Z równie nietrzeźwym facetem.
Coś mi zaświtało.
– Pilnowałeś mnie? Szpiegowałeś pod domem?
Michał westchnął.
– I wtedy w dyskotece też nie byłeś przypadkiem? I tych
dwóch facetów z tobą to twoi kumple z policji?
– Jesteś spostrzegawcza. Nawet gdy jesteś pijana.
– Zupełnie zbędna uwaga – zmarszczyłam czoło, nadal przypominając sobie pewne sytuacje, w których mój (mój?) James Bond pojawiał się tu i tam.
– Liliano, naprawdę nie spodziewałem się, że tak wyjdzie. Jestem zły na siebie, na tę całą sytuację. Wyobraź
sobie, prowadzę śledztwo, działam w ukryciu, a tu... pojawiasz się ty. I burzysz cały mój misterny plan.
Przysunął się bliżej i wplótł dłonie w moje włosy.
To strasznie głupie określenie, ale jakoś tak mi się
[ 9 9 ]
przypomniało, w końcu ileś tam tych romansideł się
w życiu przeczytało. Bo on nic nie wplatał (plotła wianki
i wrzucała je do falującej wody, Boże, jakie głupoty mi
przychodzą do głowy w takiej chwili. Pełnej napięcia
chwili, dodam). On po prostu złapał w garść moje włosy
i zacisnął na nich palce.
– I burzysz mój świat – dodał. A ja już byłam całkowicie ugotowana. Mógł mnie polać sosikiem i konsumować.
Kolejny ostrzegawczy dzwonek rozległ się w mojej głowie,
ale ciało wiedziało, co chciało.
– Nie chciałam tego – odparłam cicho i dotknęłam
jego policzka.
– Ależ chciałaś. Już wtedy, na parkingu – szepnął, przybliżył się jeszcze bardziej i bez zbędnych słów po prostu zaczął całować. Teraz powinnam wykropkować to, co działo się dalej. Ale nigdy nie byłam pruderyjna, więc powiem
tylko tyle, że takiego żaru, namiętności i pragnienia nigdy
w życiu nie czułam. Był zdecydowany, perfekcyjny, jednocześnie łagodny i delikatny. Jego jedna ręka nadal przytrzymywała moją głowę, ugniatając włosy, a druga wędrowała po szyi i dekolcie. Moje ciało oszalało, najchętniej zrzuci
łabym z siebie ubranie i oddała mu się na tylnym siedzeniu
auta. Lecz miałam resztki rozsądku, chociaż najchętniej
zakopałabym je pod leśną ściółką. Objęłam jego twarz
dłońmi i z równym zaangażowaniem oddawałam poca
łunki. Na resztę wyjaśnień przyjdzie pora później, teraz
chciałam po prostu czuć. I chciałam jego. Nic więcej mnie
nie obchodziło. Coś mi tam świtało, porwania, dziewczyny,
podejrzani, firma. Ale jednocześnie to wszystko było daleko, daleko stąd. A tutaj byłam ja, on, jego dłonie, usta,
[ 1 0 0 ]
on cały. I to w tej chwili liczyło się najbardziej. Wszystkie
te złe rzeczy na pewno na nas poczekają.
Gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, Michał długo
patrzył mi w oczy, głaskał policzki i obdarzał delikatnymi
pocałunkami. Poddawałam się temu, byłam szczęśliwa, nie
chciałam burzyć tej pełnej intymności chwili.
– Och, Liliano. Nie przypuszczałem, że spotka mnie
coś takiego. Nie liczyłem już na nic – mówił cicho, nie
przestając delikatnie pieścić mojej twarzy.
– Ja też nie.
– Pojedziemy do ciebie czy do mnie? Nie jestem w stanie dłużej czekać.
– Do mnie – odparłam cicho i wiedziałam. Wiedziałam,
że nadal niewiele wiem. Że dużo może się jeszcze zdarzyć.
Że tak naprawdę to wszystko nadal jest kompletnie niejasne i podwójnie zagmatwane. Ale teraz nie dopuszcza
łam żadnego innego rozwiązania. Musiałam z nim być.
Po prostu.
Nie pamiętam za bardzo drogi do mojego mieszkania.
Nie pamiętam parkowania, biegu po schodach, kiedy co
drugi schodek zatrzymywaliśmy się i chyba całowaliśmy.
Chyba, bo pamiętam to jak przez mgłę. W mieszkaniu nie
dotarliśmy nawet do sypialni. Zerwał ze mnie ubranie, pokazując swoją całą atawistyczną samczość, a ja wypchnę
łam w cholerę wszystkie feministyczne pierdolety, w które
czasami wierzyłam i które czasami głosiłam. Zajmę się tym
kiedy indziej, teraz musiałam mieć go w sobie i nie liczyło
się nic więcej. Kochał mnie z gwałtowną delikatnością,
wiem, że to oksymoron, ale teraz to także się dla mnie nie
liczyło. Pewne było to, że tak właśnie czułam się w jego
[101]
objęciach, gdy poruszał się we mnie tak szalenie tkliwie,
mocno, a jednocześnie z pietyzmem. Gdy oboje skończyliśmy, tuląc się nawzajem, gdy ochłonął, wstał, wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Tam poświęcił każdemu elementowi mojego ciała odpowiednio dużo czasu, tak dużo, że nad ranem nie miałam chyba ani skrawka skóry, który
nie byłby przez niego dotknięty, pocałowany, polizany.
Gdy zasnęłam w jego ramionach, wiedziałam jedno.
Ten facet może sobie nawet być szpiegiem obcego wywiadu, agentem M I 6 albo innego CIA, a nawet seryjnym mordercą. W tej chwili miałam to w głębokim poważaniu.
W tym momencie kochałam go całą sobą. Kochałam jego
oczy, usta, dłonie, kochałam to, co potrafił zrobić z moim
ciałem. Uwielbiałam moje imię w jego ustach, które wypowiadał za każdym razem, gdy dochodził. Tani romans?
A niech będzie i tani. Ale mój. I Michał także był mój. Tu
i teraz. I nie myślałam o tym, co przyniesie jutro. Nie w tej
chwili, gdy czułam jego ciepłe ciało przy moim. Zasnęłam
zaspokojona i szczęśliwa. I zakochana. Na zabój.
*
Rano obudził mnie zapach kawy. A także głos Michała,
który z kimś rozmawiał.
– Dlaczego zakopujesz miseczkę? Nie lubisz tej karmy.
Czekaj, powącham. Noo, pachnie znakomicie. Nie lubisz
tuńczyka. A ty złaź ze stołu! Nie patrz tak na mnie. Nie
wolno kotom chodzić po stole. Obraziłeś się. A może obraziłaś? Cholera, nie wiem, jakiej płci jesteś, wyglądasz w sumie na dziewczynę.
[102]
Uśmiechnęłam się. Każda posiadaczka kociej armii wie,
że facet, który umie postępować z nie swoimi kotami, to
taki trochę biały kruk w antykwariacie. Poprawiłam rozwichrzoną fryzurę i pobiegłam nago do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i umyć zęby. Michał spojrzał na
mnie z kuchni i wyszczerzył się w uśmiechu, wskazując
jednocześnie na zegarek. Siódma! I cholera! W tej chwili
wszystko mi się przypomniało, a przede wszystkim to,
że musieliśmy jechać do pracy. To znaczy... ja do pracy,
a on? Na służbę?
Gdy już doprowadziłam się do porządku, weszłam do
kuchni, a tam czekała na mnie kawa i tosty. I Michał, który
oczywiście wyglądał świeżo i nieziemsko seksownie.
– Ty zawsze tak masz? Taki skowronek z rana? – mruknęłam, parząc sobie usta kawą.
– Lata treningu. O szóstej zawsze biegam, dzisiaj zrobiłem wyjątek.
– Aha.
– Miałem niezły trening w nocy – uśmiechnął się złośliwie, podszedł bliżej i pocałował w usta. – Miałbym ochotę na więcej, ale chyba muszę zawieźć ciebie i siebie do pracy.
– No właśnie, jak to teraz będzie?
– Normalnie. Rób swoje, a ja swoje.
– A nie możesz mi coś więcej powiedzieć? – uśmiechnęłam się i spojrzałam mu prosto w oczy.
Pokręcił głową.
– Nie rób tak, bo znowu będziesz musiała brać prysznic.
Ale to nie zadziała na rozwiązanie mojego języka. Chociaż
zadziała na pewno na mój język i jego aktywność.
[103]
– Nie rozmawiam z tobą – wydęłam usta, chociaż od
samych jego słów zrobiło mi się ciepło tu i tam.
– Oczywiście.
Ach, ta jego pewność siebie!
– Dziękuję, że nakarmiłeś moje kociaki.
– Właśnie, nawet nie wiem, jak się nazywają i jakiej są
płci. Ta szara to dziewczyna?
– Zgadłeś. To Misia. Czarna też dziewczyna, Zojka,
a ten dumny białoczarny to facet, Piksel.
– To on zakopywał miski.
– On nie lubi tuńczyka. Woli świeżą wołowinę, ale dostaje ją trzy razy w tygodniu.
– Dobra z ciebie pańcia.
– Dobra – uśmiechnęłam się. – Wszystkie kotki wzię
łam ze schroniska albo z interwencji. Staram się też pomagać bezdomnym zwierzakom, zawsze przed zimą organizuję zbiórki gazet i różnych starych kołder, koców
dla naszego schroniska.
– Widziałem maila. Jesteś wspaniała – stanął tuż przy
mnie i mocno przytulił. Gładził moje plecy i całował włosy.
Jak miałam normalnie funkcjonować po takim poranku,
naprawdę nie wiedziałam.
– To nic wielkiego – odparłam niemrawo, całując jego
szyję.
– Jesteś taka niesamowita – wyszeptał i znowu zaczął
mnie całować. Oczywiście skończyło się tak, że wylądowaliśmy w sypialni, kochając się w pośpiechu jak wariaci.
Gdy w końcu doprowadziliśmy się do normalnego stanu
użytkowania, postanowiłam zapytać go jeszcze o jedną
rzecz.
[ 1 0 4 ]
– Słuchaj – zaczęłam z lekkim oporem. Spojrzał na
mnie wyczekująco. – A ta ruda babka, z którą widziałam
cię wtedy w dyskotece i która przywiozła cię do autobusu,
gdy wyjeżdżaliśmy na spęd, to kto?
Bardzo starał się nie uśmiechać, ale tym razem przegrał.
Wyszczerzył się, a ja przewróciłam oczami.
– Tak tylko pytam – wzruszyłam nonszalancko ramionami, jakby było mi to zupełnie obojętne.
– A jak myślisz? Kim ona może dla mnie być. Hm, zastanówmy się... – potarł brodę, udając, że intensywnie nad czymś rozmyśla.
Naburmuszyłam się, założyłam szpilki i sięgnęłam po
płaszcz. Nie miałam zamiaru pokazywać mu, że jestem wściekle zazdrosna albo coś w tym stylu. Odwróciłam się i znalazłam w jego ramionach. Cholera! Niech to wiecznie trwa!
– Liliano – znowu ten ton, od którego miękły mi nogi -
to moja partnerka w firmie. To znaczy... w tej mojej firmie – zaakcentował.
– Aha.
– Nie ahaj. Nic mnie z nią nie łączy. To znaczy, w sumie
łączy mnie z nią bardzo dużo.
– Ach tak?
– Liliano, to moja siostra – uśmiechnął się, zawijając
pasmo moich włosów na palec.
Zamrugałam, starając się przyswoić kolejną rewelację,
którą mnie obdarzył.
– Tak, kochanie, to moja siostra – pocałował mnie delikatnie. – Nigdy nie grałbym na dwa fronty. Takie coś mam już za sobą. Zresztą to ja byłem tym idiotą, który dał się
w ten sposób ograć.
[105]
– Jak to?
– Opowiem ci na przykład dzisiaj przy kolacji. Chociaż
w sumie nie ma o czym mówić. Byłem żonaty trzy lata.
Ale już po dwóch moja żona znalazła sobie pocieszyciela. W sumie mało przebywałem w domu, służba nie drużba. Kiedyś wróciłem wcześniej i musiałem naprawdę
użyć całej siły woli, aby nie odstrzelić nagiej dupy fagasa mojej żony. Bardziej prozaiczne już to nie może być. Od dziesięciu lat jestem po rozwodzie. To cała historia. Mam czterdzieści lat. I dopiero teraz... – znowu mnie pocałował.
– Och, Michał. To wcale nie jest prozaiczne. To zwykłe
kurestwo – przytuliłam się do niego.
– Twoja definicja jest o niebo lepsza. To co, dzisiaj
kolacja?
Pokiwałam głową, starając się zrozumieć to, co do mnie
powiedział. Ale nie kolejna rewelacja o siostrze, niewiernej żonie, nie to mną wstrząsnęło. On zwrócił się do mnie
„kochanie". Moją duszę zalało takie ciepło, taka tkliwość,
że poczułam przerażenie. Nie chciałam znowu... zbierać
mojego roztrzaskanego serca z podłogi.
Gdy byliśmy już w samochodzie, ponownie zaczęłam
badać teren. To znaczy naciągać mojego osobistego Kojaka
na zwierzenia. Wiem, że byłam niereformowalna, ale tak
już miałam. Poza tym naprawdę byłam bardzo ciekawa,
jakie mają tropy.
– Podejrzewasz bossa? – spytałam niespodziewanie,
gdy wyjeżdżaliśmy z mojego osiedla. Umówiliśmy się, że
do fabryki pojedziemy razem, a potem Michał podrzuci
mnie do klubu po moje auto.
[106]
– Nie odpuścisz? – pokręcił głową, wjeżdżając
w Dembowskiego. Jakiś wariat chciał wymusić pierwszeństwo, Michał pogroził mu palcem jak małemu dziecku i ruszył z piskiem opon.
– To bardzo poważna sprawa. Chciałabym wiedzieć,
kogo mam się wystrzegać.
– Nie chodź sama wieczorami, wszystkie dziewczyny
zostały porwane późnym wieczorem albo nocą.
– Może ci pomogę? Zwiedzasz te kluby, żeby trafić na
jakiś trop?
Mój kierowca pokręcił głową z lekkim zniecierpliwieniem.
– Nie kręć głową, chyba nie sądzisz, że dam się zbyć
jakimiś szczątkami informacji?
Zatrzymaliśmy się na światłach, chciałam dalej ciągnąć swój wykład, ale w tym momencie jego usta spadły na moje. Skoncentrowałam uwagę na całkiem innej sferze doznań.
Gdy ruszyliśmy, objęłam się ramionami i burknęłam:
– Nie grasz czysto.
– Wiem, biorę przykład z ciebie.
– Co to znaczy?
– Wiesz, na jakie męczarnie mnie narażałaś podczas spotkań w firmie? Te twoje miny, to przewracanie oczami, komentarze pod nosem... Chyba nie przepadasz za swoją szefową?
– To aż tak widać? – w sumie nie powinnam się dziwić,
jakoś się szczególnie nie ukrywałam. Ale on jest też za bardzo spostrzegawczy.
– Ja to widzę, Liliano. Czasami byłaś zabawna, ale też często nieznośna. Jako twój szef powinienem dać ci kilka batów na twój śliczny tyłeczek.
[107]
– Jakbyś tego dziś w nocy nie zrobił – parsknęłam.
Michał zerknął na mnie i dojrzałam w jego oczach wiele
niepokojących mnie uczuć. Gdybym miała instynkt samozachowawczy, być może spasowałabym, ale że zawsze byłam świruską, uśmiechnęłam się i posłałam mu całusa.
– Znowu igrasz z ogniem. Od początku wiedziałem,
że z tobą będzie piekielna przeprawa – westchnął, złapał
moją dłoń i pocałował. – Ale jestem na to gotowy. Z tobą
zawsze jestem gotowy – uniósł brew i uśmiechnął się.
Cholera, to nie fair! Ten facet miał nade mną niepokojącą władzę, dobrze, że nie do końca o tym wiedział i lepiej, żeby pozostał w tej niewiedzy jak najdłużej.
Prowadząc taką grę słów, dojechaliśmy do firmy. Michał
oczywiście zaparkował na moim miejscu (moim!), śmiejąc
się w głos, gdy obrzuciłam go oburzonym spojrzeniem.
Zanim się zorientowałam, już wysiadaliśmy, a wówczas
doszło do mnie, że nadal nic nie wiem i nic się nie dowiedziałam, bo mój Kojak oczywiście skierował rozmowę na wygodny sobie tor. Cwaniak i negocjator! I manipulant!
Doskonały produkt na menadżera wysokiego szczebla,
ot co!
– To dzisiaj kolacja? Potem będę musiał jechać, ale
chciałbym z tobą zjeść jak człowiek.
– Dobrze, przygotuję coś.
– W sumie wystarczy mi deser.
– Wariat!
Roześmieliśmy się oboje i w tym momencie dojrzałam
idącą z drugiej strony Lejdi, która patrzyła na nas z zaskoczeniem. Zapewne zorientowała się, że przyjechaliśmy jednym autem. No tak, to teraz się zacznie...
[108]
Wsiedliśmy razem do windy. Lejdi uśmiechała się promiennie do Michała, a na mnie zerkała z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gdy już miałam wysiadać, szefowa zwróciła się do mnie z cukierkowym uśmiechem, z którego aż kapał jad. Wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do
mojej pierwszej ulubionej setki.
– Liliano, gdy już wypijesz poranną kawę, przyjdź, proszę, do mnie. Mam kilka pilnych tematów.
– Jasne. Do zobaczenia – uśmiechnęłam się równie szeroko i fałszywie, życzyłam im miłego dnia i wysiadłam, ze wszystkich sił starając się nie patrzeć na Michała.
Naprawdę było to dla mnie cholernie trudne. Nigdy nie
wyobrażałam sobie sytuacji, w której mój facet, mój kochanek będzie ze mną pracował. A w dodatku kochanek, który jest undercover. A teraz jeszcze moja niedopieszczona
szefowa sprawi, że pewnie znowu ugrzęznę w obrzydliwych zestawieniach i zamieszkam w Excelu. No cóż, cierp, ciało, jakżeś... Coś tam, coś tam. Ale teraz musiałam się
przygotować na coś wcale nie lepszego, czyli na atak moich przyjaciółek. Które, nawiasem mówiąc, zmolestowały mnie wczoraj esemesami. Oczywiście nie odpowiedziałam,
bo byłam... jakby trochę zajęta.
– Cześć – powiedziałam krótko, gdy weszłam do pokoju. Starając się nie patrzeć na dziewczyny, podążyłam w kierunku mojego biurka.
– Czeeeść.
– Wiiiitaaaaj.
– Dzikuskoooo.
Pokręciłam z niesmakiem głową.
– Macie jakiś problem z wymową?
[109]
– Jasne. A ty masz minę kota, który wypił całą miseczkę
tłuściutkiej śmietanki – Baśka uśmiechała się znacząco.
– Moje koty nie lubią śmietanki – burknęłam, włączając komputer. Wiedziałam, że nie dadzą mi spokoju, więc w końcu spojrzałam na nie. Od razu odwróciły się w moją
stronę i przybliżyły, gotowe do wysłuchania zwierzeń wszelakich. Nie miałam jednakże zamiaru wchodzić w szczegóły, w żadnym wypadku. Ale musiałam rzucić im chociażby
jakiś ochłapek, żeby zaspokoić ich niezdrową ciekawość.
– Nie gapcie się tak, niewyżyte harpie – zaczęłam przyjaźnie. – Oficjalnie nic nie wiecie, a mnie i Michała łączą tylko stosunki służbowe.
– No i wreszcie zaczynasz mówić jak człowiek! – Marta
klasnęła radośnie w dłonie. – Najbardziej interesują nas
właśnie te... stosunki.
– Nie bądźcie nienormalne. Porozmawialiśmy sobie
z Michałem, potem pojechaliśmy do mnie, to wszystko.
– Jasssne. I co? Oglądaliście gwiazdy?
– Gwiazdy to ona miała, gdy on...
– Mówisz?
– A nie wygląda?
– Ona? No przecież mówiłam, kot, śmietanka...
– On też wygląda na gwiazdora...
– Na takiego, co potrafi na niejedną planetę wysłać kobietę. Nawet mi się zrymowało!
– Spokój! – warknęłam, bo moje przyjaciółki zaczynały się niebezpiecznie rozpędzać w kierunku, z którego wkrótce nie byłoby odwrotu. – Przestańcie. Tak, byliśmy
razem tej nocy. I... to niejeden raz. I w różnych... gwiazdozbiorach, to jest, konfiguracjach. Wariatki!
[110]
Trochę mnie wkurzało ich wścibstwo, ale przecież wiedziałyśmy o sobie naprawdę wiele i pamiętam też, że nie tylko w takich sytuacjach mogłam na nie liczyć. Gdy Marek
(wiarołomny) zafundował mi przepiękne poroże, wzię
łam tydzień urlopu i postanowiłam zapić się na śmierć.
Oczywiście pogotowie ratunkowe w składzie: Baśka, Marta
i Lidka nie pozwoliło mi sczeznąć w alkoholowym amoku,
tylko podążyło ratować moją skatowaną duszę. Tak więc
nie miałam im też za złe obecnej sytuacji, kiedy wiedziałam,
że chcą mojego szczęścia i życzą mi, abym wreszcie znalazła
odpowiedniego faceta. Oczywiście, niesamowicie gryzło
mnie także to, że nie mogłam powiedzieć im wszystkiego
o Michale. W sumie byłoby fajnie pochwalić się, że ma się
faceta-tajniaka. Nagle złapałam się na tym, że myślę o nim
jak o swoim mężczyźnie. A on? Co on myślał o mnie? Na
razie musiałam te wszystkie wątpliwości i przypuszczenia
odłożyć na później, bo czekała mnie wizyta u upierdliwej
Lejdi, która pewnie musiała bardzo mocno przeżyć to, że
śmiałam jechać z Michałem jednym samochodem. Byłam
też ciekawa, czy go o coś pytała, ale nie chciałam teraz
zbliżać się zbyt blisko do jego gabinetu, aby nie wzbudzać
dodatkowych podejrzeń. On też musiał się czuć nieszczególnie. Nie dość, że krył się ze swoim policyjnym zadaniem, to jeszcze musiał ukrywać, że coś go ze mną łączy. O ile
łączyło... Ech, musiałam skupić się na pracy, bo z takiego
dywagowania to nic dobrego nie wyjdzie.
Powiedziałam dziewczynom o spotkaniu na parkingu
i o tym, że szefowa wezwała mnie do siebie.
– Jakby co, wypieraj się wszystkiego – Baśka była
zdecydowana.
[111]
– Nie sądzisz chyba, że wariatka zapyta mnie, czy sypiam z Maliszewskim?
– A cholera ją wie. Kłam w żywe oczy, jesteś w tym
dobra.
– Dzięki – odparłam z przekąsem, wzięłam notes i ruszyłam na górę schodami.
Lejdi siedziała w swoim gabinecie, pisząc coś energicznie na laptopie. Uśmiechnęła się służbowym (czytaj: fałszywym) uśmiechem i wskazała mi krzesło przy małym stoliku, który stał nieopodal biurka.