355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Maria-Mirabella » W szpilkach od Manolo » Текст книги (страница 6)
W szpilkach od Manolo
  • Текст добавлен: 1 апреля 2017, 18:30

Текст книги "W szpilkach od Manolo"


Автор книги: Maria-Mirabella



сообщить о нарушении

Текущая страница: 6 (всего у книги 11 страниц)

– Poczekaj sekundę, kończę pisać maila i już siadam.

Usiadłam przy stoliku, otworzyłam notes i zaczęłam

rysować coś pod dzisiejszą datą. Lejdi dokończyła stukać

w klawiaturę i dołączyła do mnie.

– Liliano, potrzebuję na jutro analizę ostatniego półrocza pod kątem nakładów, przychodów, kosztów, a także planowanych kampanii na kolejny kwartał.

– A dlaczego akurat na jutro? To bardzo dużo pracy.

– Mam zamiar zweryfikować budżet. Idę z tym do prezesa, dlatego muszę mieć odpowiedni materiał.

– Takie rzeczy przygotowuje się co najmniej dwa, trzy

dni. Chyba nie chcesz, aby było to zrobione po łebkach? -

starałam się nie irytować, ale to naprawdę było niezmiernie trudne.

– To nie może być zrobione po łebkach. To pójdzie do

prezesa, a potem może nawet do bossa bossów.

Boss bossów to był nasz właściciel, którego Lejdi wielbiła i hołubiła.

– Dlatego potrzebuję więcej czasu – zacisnęłam usta,

mając w dupie biurowe konwenanse.

[112]

– Masz czas do jutra do dwunastej. To ponad dwadzieścia cztery godziny od teraz – zerknęła na zegarek. -

Niejeden raz szykowałaś mi podobny materiał w krótszym

czasie. Na pewno sobie poradzisz, jak zawsze.

– Na drugi raz proszę o informowanie mnie o takich

zadaniach odpowiednio wcześniej.

– Oczywiście.

Wstałam i już miałam wychodzić, gdy usłyszałam jej

chrząknięcie. Odwróciłam się i spojrzałam na nią, bo

wyraźnie miała jeszcze coś powiedzieć. Nie myliłam się.

– Liliano, a ty mieszkasz gdzieś niedaleko pana

Maliszewskiego?

A! Tu cię mam!

– Nie wiem. Michał zabrał mnie po drodze, bo wczoraj

zostawiłam auto pod klubem. Może zapytaj go po prostu,

gdzie mieszka, jeśli tak bardzo cię to ciekawi – dodałam

z uśmiechem i nie czekając na jej reakcję, wyszłam. Z ca

łych sił starałam się nie trzasnąć drzwiami. Wiedziałam, że

kopię pod sobą dołek, ale w sumie dobrze by było, gdyby

mnie zwolnili, bo może wówczas miałabym większą motywację, aby coś zmienić w swoim życiu zawodowym i zacząć wreszcie robić to, co sprawiałoby mi radość. Bo

ta praca już dawno przestała mnie cieszyć, ale z drugiej

strony samej zmienić coś, rzucić to, zwolnić się... było

mi bardzo ciężko.

Czując się jak zbity pies, dotarłam do swojego pokoju

i usiadłam przy biurku. Opowiedziałam dziewczynom

o wszystkim i cierpliwie wysłuchałam ich utyskiwań,

a także stanowczo podziękowałam za ich chęć pomocy.

Każda miała swoje obowiązki, a takie analizy zawsze

[113]

robiłam sama, więc nie było sensu kogokolwiek w to angażować. Wiedziałam, że zajmie mi to czas do wieczora i wówczas przypomniałam sobie, że przecież miałam

dzisiaj zjeść kolację z Michałem. Nie chciałam do niego

dzwonić, dlatego wzięłam komórkę i napisałam esemesa:

Mam szychtę nocną, co oznacza, że nie zjemy dzisiaj razem kolacji.

Otworzyłam Excela i zaczęłam zabawę tabelami przestawnymi, kiedy rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Możemy zjeść bardzo późną kolację. Czyżby twoja szefowa wysiała cię na karnego jeżyka?

Odpisałam pośpiesznie: Chyba do karnej kompanii. Ale

wcale mnie to nie zdziwiło.

Bardzo mi przykro. Ale gdy skończysz, zadzwoń do mnie,

przyjadę po ciebie, gdziekolwiek bym był. A tak w ogóle to

bardzo tęsknię.

Uśmiechnęłam się, przeczytawszy tę wiadomość. Nie

zwlekając, napisałam: Przecież jestem tylko piętro niżej.

On odpowiedział: I tak za daleko. Chcę cię mieć przy

sobie.

I zanim zdołałam cokolwiek odpisać, przyszedł kolejny

esemes: już zawsze...

Zrobiło mi się gorąco, ciepło, słonecznie, pomimo tego

ogólnie gównianego dnia w fabryce. Chyba musiałam się

głupio uśmiechać, wgapiając w komórkę, bo Baśka chrząknęła znacząco i powiedziała:

– No i się zaczęło. Czułe esemesy. Nie martw się, po

pół roku to minie.

– Ale znawczyni. Przypominam ci, że za kilka dni wychodzisz za mąż. Skąd taki sceptycyzm?

[114]

– To proza życia – wtrąciła się Lidka.

– Nieważne. Dajcie mi się cieszyć chwilą obecną, za

pół roku pogadamy – machnęłam ręką i zanim zdążyłam

się zastanowić, czy dobrze robię, napisałam do Michała:

To może zaczniemy już od soboty? Pójdziesz ze mną na

ślub Baśki?

Raz kozie śmierć. Tak jak powiedział Kamil, czasami powinnam brać sprawy w swoje ręce. Mój uśmiech chyba nie mógł być szerszy, kiedy odczytałam odpowiedź: Z tobą?

Wszędzie! I pamiętaj, nie wychodź sama dzisiaj. Zadzwoń,

przyjadę. Liliano!

Było po dwudziestej pierwszej, gdy skończyłam zabawę

z mało romantycznym, ale za to pragmatycznym Excelem.

Byłam z siebie bardzo dumna, bo skończyłam wszystko,

i to w mniej niż pieprzone dwadzieścia cztery godziny,

które przepowiadała mi zakichana szefowa ma. Aha!

Wredny babsztylu, zdziwisz się jutro!

Postanowiłam napić się wody, odwiedzić toaletę i zadzwonić do Michała, tak jak obiecałam. Czułam się cholernie pozbawiona mobilności, będąc bez auta, musiałam dzisiaj w końcu zabrać samochód spod klubu, Michał nie

mógł mnie przecież wozić w nieskończoność. Wyszłam na

zewnątrz, oczywiście w biurze nie było już nikogo, nawet

sprzątaczki zakończyły swoją pracę. Zamknęłam pokój

i poszłam do toalety. Potem udałam się do kuchni, napi

łam wody i umyłam swój kubek po kawie. Gdy wyszłam

na korytarz, nagle zgasło światło. Poczułam się trochę niepewnie, znowu moja zwariowana wyobraźnia zaczęła podpowiadać mi wszelkie możliwe scenariusze, ale w każdym

[115]

z nich moja osoba występowała jako ofiara jakiegoś bardzo perfidnego mordu. Odsuwając na bok widok siebie z zaciśniętą apaszką na szyi, po omacku dotarłam do moich drzwi. I gdy usiłowałam trafić w dziurkę od klucza, nagle usłyszałam jakiś szelest. Zmartwiałam, przestałam

chyba nawet oddychać, za to moje serce właśnie pokonywało szybkość uderzeń na sekundę. Przypomniały mi się wszystkie obejrzane horrory, a także całkiem świeże i realne przypadki porwań kobiet. W końcu ktoś od nas musiał być podejrzany, skoro Michał znalazł się właśnie tutaj!

Byłam wściekła na siebie, że nie wzięłam nawet komórki.

I gdy nagle zapaliło się światło, dostrzegłam wysoką postać

stojącą tuż przy męskiej toalecie. Oślepiona, najpierw jej

nie rozpoznawałam, ale po chwili zdziwiona zapytałam:

– A ty co robisz tutaj o tej porze?

Sekulski stał niezdecydowany, być może rozpatrując dwie

możliwości: skorzystać z toalety, nie skorzystać z toalety.

A ze mnie opadło całe napięcie. Spodziewałam się jakiegoś

psychola z maczetą, a tymczasem przede mną stał nielu-

biany kolega z firmy.

– Musiałem coś dokończyć. I w sumie o to samo mogłem zapytać ciebie.

– Też musiałam coś dokończyć – wzruszyłam

ramionami.

– Jedziesz teraz do domu? – ruszył w moim kierunku.

Spojrzałam nieco zdziwiona, bo rzadko kiedy był do mnie

przyjaźnie nastawiony, a teraz wyraźnie miał ochotę na

nawiązanie dyskusji.

[116]

– Zaraz będę się zbierać – oczywiście, tylko najpierw

zadzwonię do pewnego faceta z niebieskimi oczami.

– Jak chcesz, mogę cię zawieźć – Sekulski podszedł

jeszcze bliżej. Z bliska dostrzegłam, że jak na faceta ma

nieprawdopodobnie długie rzęsy. W ogóle wyglądał tak...

interesująco. Gdyby jeszcze nie był takim korporacyjnym

szczurem... Zresztą czy to miało obecnie dla mnie jakieś

znaczenie? Raczej nie. Zdecydowanie nie.

– Dzięki, mam transport – odparłam krótko.

– Nie widziałem twojego samochodu na parkingu – patrzył mi prosto w oczy. Cholera, o co tu chodziło? Czyżby...

– Mam podwózkę. Sorry, ale jest już bardzo późno,

a muszę jeszcze gdzieś zadzwonić. Narka.

Odwróciłam się i weszłam do pokoju. Przez szybę

widziałam, że Rafał stał jeszcze na korytarzu, jakby się

nad czymś zastanawiał, aż w końcu z lekkim ociąganiem odwrócił się i poszedł. Przez moment zastanawiałam się, co to właściwie oznaczało, ale w tej chwili rozbrzmiał dzwonek mojej komórki i gdy spojrzałam

na wyświetlacz, zorientowałam się, że dzwoni Michał.

Po raz trzeci zresztą.

– Halo?

– Dlaczego nie odbierasz? – po jego zimnym tonie zorientowałam się, że jest zły.

– Byłam w toalecie.

– Chodzisz po pustym biurze bez komórki?

– Nie przesadzaj. Poza tym biuro nie jest puste. Jest

jeszcze Rafał.

– Skończyłaś już pracę? – jego ton nadal mógł zamra

żać. Poczułam, jak rodzi się we mnie bunt.

[117]

– Tak, ale mogę sama wrócić. I tak muszę w końcu

zabrać auto.

– Za dziesięć minut będę na parkingu. Pa! – i bez zbędnych pożegnań po prostu się wyłączył.

Wykrzywiłam się do trzymanej w ręku komórki i najchętniej zadzwoniłabym do niego, aby w jakiś efektowny sposób zakończyć tę rozmowę, ale przecież byłoby to

głupie i dziecinne. Lecz miałam na to ogromną ochotę.

Pozbierałam rzeczy i udałam się na parking. Po drodze

zastanawiałam się, o co właściwie chodziło Sekulskiemu

i nagle zrozumienie uderzyło we mnie jak grom z jasnego

nieba. Czyżby Rafał był na liście podejrzanych? W sumie

zachowywał się trochę niepokojąco. Z powodzeniem mógł

być poszukiwanym świrem. Czasami tak dziwnie patrzył,

nic nie mówił, pojawiał się w różnych miejscach zupełnie

niespodziewanie.

Ojej! Wychodząc już na parking, przystanęłam, bo coś

mnie w tym wszystkim zaskoczyło. Przecież on notorycznie pojawiał się tam, gdzie i ja. Czy powinnam się zacząć bać? W tym momencie zapomniałam o chęci utarcia nosa mojemu osobistemu gliniarzowi. Wiedziałam, że

muszę jak najszybciej się z nim tym wszystkim podzielić.

Wybiegłam na zewnątrz i niemal zostałam przewrócona

przez jakiegoś biegnącego faceta.

– Co pan...!

– Jezu, strasznie...!

– Michał?! Chcesz mnie zabić? – rozcierałam ramię,

patrząc na stojącego przede mną mężczyznę, który wyraźnie z uczucia zaskoczenia błyskawicznie przeszedł do maksymalnego wkurzenia.

[118]

– Dzwonię i dzwonię. Najpierw nie odbierasz, potem

jesteś obrażona, teraz znowu schodzisz z góry pół godziny.

Zdenerwowałem się!

Chyba mówił prawdę, oddychał ciężko, jego oczy rzucały gromy, kości policzkowe pulsowały. Och, wściekły wyglądał jeszcze bardziej... smakowicie. No cóż, nic nie

mogłam poradzić na moje kulinarne skojarzenia, był moim

ulubionym daniem i tyle, zlinczujcie mnie za to!

– Nic się nie stało, rozmawiałam z Sekulskim. Spokojnie -

zmierzałam ku zaparkowanemu nieopodal samochodowi

Michała, ale w tym samym momencie poczułam mocny

uścisk i znalazłam się w objęciach tego nerwowego faceta.

– Stało się. To poważna sprawa. A ty tak lekko do tego

podchodzisz. Jak bardzo serio mam być, żebyś to zrozumiała? Jestem w cholernie trudnej sytuacji! Nie dość, że martwię się o każdą młodą babkę w tym mieście, że moje

tropy są słabe i opierają się tylko na poszlakach, to jeszcze

ty w tym wszystkim... – jego twarz była tuż przy mojej, pochylił się i wpatrywał we mnie z jakąś dzikością, rozpaczą, pragnieniem. – W tym wszystkim jesteś ty, i to w samym

centrum, a ja nie mogę skupić się na niczym innym, tylko

ciągle myślę o tobie i wariuję...

I nie dając mi szansy na odpowiedź, zamknął mi usta

swoimi. Skutecznie uniemożliwił jakąkolwiek reakcję. To

było ponad moje siły. On, ta sprawa, praca, Lejdi, burza

uczuć w mojej głowie, sercu i wszędzie. Wczepiłam się

w niego i oddałam ten drapieżny pocałunek, nie zważając na to, że parking jest monitorowany i ktoś może nas zobaczyć. Miałam to gdzieś. I egoistycznie miałam gdzieś

to całe śledztwo, moją szefową, prezesa, chciałam tylko

[119]

być z Michałem i w tej chwili jedynie ta myśl kołatała mi

się w głowie.

– Jedźmy już – jego zachrypnięty głos wyraźnie pokazywał, że jest zły i podniecony. Usiadłam w fotelu pasażera i karnie zapięłam pasy.

– Do ciebie? – popatrzył na mnie z poważną miną.

– Do mojego samochodu, a potem do mnie.

– Dobrze, zapomniałem o tym.

Gdy w końcu dotarliśmy do domu, mojego oczywiście,

zorientowałam się, że jest już bardzo późno i lodówka

płacze z głodu. Ale okazało się, że Michał to przewidział

i kupił chińczyka na wynos, trzeba było tylko podgrzać.

Zjedliśmy w milczeniu. Widziałam dzikie błyski, jakie rzucały jego oczy. Nie powiem, fascynowało mnie to. Po posiłku (i po nakarmieniu kociarni oczywiście) poszliśmy do salonu. Usiadłam na sofie, a Michał zaczął chodzić po

pokoju jak lew po klatce, wzdychać i spoglądać na mnie

spod zmarszczonych brwi.

– Powiedz wreszcie, o co ci chodzi. Czuję się jak na

reprymendzie u rodziców.

– Dobrze. Powiem ci coś, co jest tajemnicą. Jest to tajna

informacja w prowadzonym przez nas śledztwie. Nie mo

żesz tego nikomu powiedzieć, bo będę miał poważne kłopoty – wreszcie przestał krążyć jak ogarnięty nerwicą natręctw szaleniec, usiadł obok i wpatrywał się we mnie

jak śledczy w podejrzanego.

– Możesz mi ufać, nikomu nic nie powiem, przecież

wiem, jakie to ważne – odparłam pewnie i spokojnie.

– Robię to tylko dlatego, że może przydadzą mi się

jeszcze twoje oczy, twoje spojrzenie na to wszystko...

[ 1 2 0 ]

Chociaż... – zamyślił się na chwilę i jakby rozważał, czy

może kontynuować. Pokręcił głową, jakby sam ze sobą

prowadził jakąś zawiłą dyskusję, i wreszcie powiedział: -

Sekulski jest jednym z podejrzanych.

Otworzyłam szeroko oczy i wpatrywałam się w Michała.

Sekulski? Czyżby może dzisiejsze podejrzenia okazywały

się strzałem w dziesiątkę? Ale z drugiej strony, gdy to usłyszałam, stawało się to tak nierealne, nieprawdopodobne...

Rafał Sekulski? Czy to możliwe, żeby był porywaczem,

psycholem, może mordercą?

– Jesteście pewni?

– Niczego nie jesteśmy pewni. To tylko poszlaki, a w tej

sprawie jest tak niewiele jakichkolwiek śladów, że muszę

się łapać choćby najmniejszego skrawka podejrzeń.

– Dlatego pojawiłeś się w naszej firmie?

– Tak.

– Kurczę, ale Rafał... to takie dziwne – pokręciłam

głową ze zdumieniem. Nielubiany kolega to jedno, a psychopata – zupełnie co innego.

– To zawsze jest dziwne, tacy socjopaci z reguły nie

wzbudzają podejrzeń, dlatego są tacy groźni. Gdyby

każdy potwór miał na twarzy wypisane okrucieństwo

i szaleństwo, policja miałaby bardzo prostą i przyjemną

pracę.

– To okropne.

Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak straszne

to jest, jak okrutne rzeczy za sobą niesie. I jeszcze jedno:

też byłam w niebezpieczeństwie i ciągle może jestem.

I dziewczyny! Jak miałam dalej funkcjonować, nie mówiąc o tym nikomu? Baśce, reszcie dziewczyn?

[121]

Michał chyba wyczuł moje wątpliwości, bo zacisnął usta

i przytulił mnie, gładząc palcem mój policzek.

– Wiem, że to dla ciebie bardzo skomplikowana sytuacja. Ale proszę cię, musisz być ostrożna i jednocześnie bardzo dyskretna. Możesz porozmawiać ze swoimi kole

żankami o tych porwaniach, pokazać im jakiś artykuł w gazecie albo w internecie, zasugerować, że może lepiej póki co zachować ostrożność, ale nic więcej. Obiecaj mi. Proszę.

– Obiecuję – odparłam, bo przecież zdawałam sobie

sprawę, jakie to ważne. Ale nie zmieniało to moich obaw,

strachu i niepewności. Teraz nie będę w stanie już chyba

normalnie rozmawiać z Sekulskim. Naprawdę wolałabym

nic o tym nie wiedzieć.

– A tak w ogóle to jak sobie dzisiaj poradziłaś? – odsunął

się i popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Widziałam,

że bardzo się starał nadać temu wieczorowi odrobinę normalności, ale jego oczy pozostały czujne i cały zdawał się napięty i w pogotowiu, gotowy do działania.

– Poradziłam sobie, ale jestem przekonana, że to zadanie to było złośliwe widzimisię Lejdi.

– Lejdi? – Michał popatrzył na mnie zdumiony.

Zorientowałam się, że on przecież nie zna ksywki mojej

ulubionej szefowej.

– No tak na nią mówimy, z dziewczynami – wymamrotałam, bo nie chciałam ciągnąć tego tematu. – Jedno jest pewne: ona się do ciebie ślini, a ja teraz znalazłam się

na jej czarnej liście.

– Ślini? – zmarszczył brwi i pokręcił głową.

– Ech, dużo by o tym opowiadać, w każdym razie dziwię się, że jeszcze nie przypuściła szturmu. Ale jestem

[122]

pewna, że już ostrzy swoje szpilki i lada dzień zobaczysz,

co to znaczy atak desperacji.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale nie brzmi to

zachęcająco. Zostawmy tę biedną kobietę i jej desperację, skupmy się na tobie – uśmiechnął się i dostrzegłam w jego oczach błysk, który już znałam i który wzbudzał we

mnie coś na pograniczu nieznośnego oczekiwania i dzikości w sercu.

– Wymagam skupienia?

– Ależ oczywiście. I to bardzo głębokiego.

– Czy wiesz, do czego to prowadzi?

– Wiem. Zawsze wiem, czego chcę. I teraz wiem, że

chcę tylko i wyłącznie ciebie – swoim zwyczajem odebrał

mi możliwość zareagowania, zadania pytania, tylko poło

żył na sofie, nakrył swoim ciałem i poświęcił cały swój zapał, aby doprowadzić mnie do szaleństwa. Co, oczywiście, udało mu się w stu, albo i więcej, procentach.

Gdy w nocy postanowiliśmy się położyć, gdy leżałam

obok niego, słuchając jego spokojnego oddechu i patrząc

na jego profil, zapragnęłam, żeby ta chwila trwała wiecznie, żebym już zawsze miała go przy sobie. Dotknęłam lekko jego brody, uniosłam się i pocałowałam ją. Michał

drgnął, odwrócił się do mnie i w ciemności dostrzegłam

jego błyszczące oczy, wpatrujące się we mnie.

– Co, Liliano?

– Nic, Michale.

– Wiesz, że jesteś śliczna? I mącisz mi w głowie.

– Zupełnie nieświadomie.

– I w tym tkwi twoja moc.

– Michał...

[123]

– Tak?

– Bardzo cierpiałeś, gdy ona... twoja była to zrobiła?

Usłyszałam westchnienie.

– To było takie standardowe. Wiesz, ile małżeństw

gliniarzy się rozpada? Nie chcę szafować liczbami, ale

powiem ogólnie, że całkiem sporo. Tylko ja zawsze wierzyłem, że to oczywiście nas nie dotyczy. Że to naprawdę coś potężnego. A potem... ona sprowadziła to do nic niewartego papierka, który podpisałem i jednocześnie dałem jej wolność. Potem równie standardowo poświęciłem się

pracy z zamiarem niezwiązywania się już z nikim na stałe.

– Dalej tak myślisz?

– Teraz... boję się trochę tego wszystkiego, zwłaszcza

ze względu na okoliczności, w jakich się poznaliśmy, ale...

nie myślę już tak – jego dłonie błądziły po moim ciele,

oczy błyszczały, a usta rozciągnęły w szerokim uśmiechu.

– Ja... ja też się boję – odparłam cicho i opowiedziałam

mu o moim byłym kłamliwym narzeczonym, o oczekiwaniach matki, o tym, że nie miałam już nadziei, że kiedykolwiek spotkam kogoś, komu byłabym znowu w stanie zaufać i z kim mogłabym być. Tak na poważnie.

– Tak na zawsze – dokończyłam trochę nieśmiało jak

na mnie.

Michał otoczył mnie ramionami i wtulił twarz w moją

szyję, coś mamrocząc.

– Co mówisz? – uśmiechnęłam się, głaszcząc go po

głowie.

– Powiedziałem, że ten twój były to skończony idiota,

ale w sumie jestem mu wdzięczny, bo dzięki jego skretyniałym zachciankom jesteś teraz moja.

[124]

No dobrze. Zawsze zastrzegałam, że nie pozwolę facetowi na jakieś pokrętne prawo własności do mnie samej, nie jestem samochodem, motocyklem, domkiem na działce, wędką. Ale gdy Michał powiedział te słowa, wtulając się we mnie, taki ciepły, pachnący i, o czym jestem przekonana, szczery, znowu musiałam przyznać, że chyba

pora zrewidować swoje poglądy.

– Twoja?

– Tak. Przynajmniej bardzo chcę, aby tak było, Liliano.

– Postaramy się o to, Michale.

I aby nie tracić już reszty nocy na zbędne rozmowy,

przywarłam do jego mocnego ciała, zostawiając całe zło,

nienawiść, miłosne zawody, niewiernych kochanków i zło

śliwe szefowe zakopane głęboko gdzieś w podświadomości.

Na wydobycie na wierzch tego całego paskudztwa jeszcze

przyjdzie czas. Teraz był nasz czas... jego i mój.

Do końca tygodnia miałam bardzo dużo pracy, bo Lejdi

nagle się przypomniały wszelkie możliwe zestawienia

i analizy, jakie tylko mogłam dla niej przygotować. Z zaciśniętym na ustach uśmiechem, który swoim fałszem mógł

powalić każdego, przyjmowałam jej polecenia „na klatę"

jak to się teraz mówi. Oczywiście Lejdi była niewzruszona,

taką zimną rybę jak ona mało co było w stanie poruszyć.

Cieszyłam się, że mi się to jednak udało. Chyba domy

ślała się, że coś mnie zaczyna łączyć z Michałem, w końcu

ślepa nie była. Gdy spotykaliśmy się na korytarzu bądź na

jednym z licznych i ciągnących się zebrań kadry menadżerskiej, z całych sił starałam się nie krzyżować spojrzeń

[125]

z moim facetem, ale coś ciągle mnie ciągnęło w jego stronę

i kończyło się to tak, że patrzyliśmy na siebie przez ułamek sekundy, ale nasze oczy aż gorzały od uczuć, które nas przepełniały. Myślę, że ona doskonale to zauważała.

Wieczorami Michał przyjeżdżał do mnie, szykowałam kolację (tak, robiłam zakupy, szykowałam, kroiłam, piekłam), piliśmy wino (ze swoją dziewczyną, chłopakiem) i kochali

śmy się namiętnie. Od tygodnia nie przespałam całej nocy,

ale w sumie wyszło mi to na zdrowie. Byłam promienna, zadowolona, szczęśliwa. Endorfiny zafundowały sobie niezłe party w moim organizmie i nie ubolewałam z tego powodu.

W piątek zadzwoniła moja mama. Właśnie, kolejny schodek,

a właściwie całe piętro w moim życiu. Bałam się wspomnieć,

że pojawił się przy mnie mężczyzna (tajniak, gliniarz, broń,

kajdanki, och!), a z drugiej strony przepełniała mnie taka

radość, taka nadzieja, taki optymizm, że chciałam się tym

z kimś podzielić. Lecz już oczami wyobraźni widziałam dalekosiężne plany mamulki, związane chociażby z tym, do jakiego przedszkola zapisać dzieci, które urodzą się z tego

związku. Tego się bałam, tych wyrazistych obrazów mojej

przyszłości, wolałam rysować je sobie powoli, z rezerwą,

pewną taką nieśmiałością, jak mówiła pani w którejś z idiotycznych reklam. Nie chciałam fajerwerków, pochopnych decyzji i kuszenia losu. Byłam ostrożna, ale po tym wszystkim, co było za mną, wydawało się to raczej normalne.

– Cześć, mamo – powiedziałam, jednocześnie ładując

serki topione do wózka.

– Co się nie odzywasz? Pracujesz ciągle? – była wyraźnie sfochowana. No tak, ostatnio nie składałam meldunków.

[126]

– Mam dużo pracy.

– Jak zwykle, tylko praca i praca. Jasne, jest ważna, ale

nie najważniejsza!

– Znowu zaczynasz. Dzwonisz tylko po to czy jest jakiś

inny powód? – zatrzymałam się przy jogurtach, szukając

tych o smaku biszkoptów. Uwielbiałam je.

– Nie opowiedziałaś mi, jak udało się spotkanie

z Kamilem...

No tak. Kamil, spotkanie. To wszystko wydawało mi się

tak odległe... Tak dalekie. Odkąd Michał i jego rewelacje

pojawiły się w moim życiu, wszystko inne w okamgnieniu

stało się daleką przeszłością.

– Mamo, ale co chcesz właściwie wiedzieć?

– No tak ogólnie. Jak się bawiliście?

Super, mamo, najpierw nawaliliśmy się jak pershingi,

a potem uskutecznialiśmy dubbing do rana, po czym w stanie nieważkości wróciliśmy do domu i zasnęliśmy w pozycjach kwiatu lotosu w salonie, pozwalając moim kotom bezkarnie buszować po zastawionym resztkami żarcia stole.

– Normalnie, mamo, kolacja, lekkie winko, rozmowy

o starych czasach.

– A czy wy... no wiesz?

– Nie wiem, a co? – o nie, nie zamierzałam mojej matce

niczego ułatwiać.

– Jesteś niereformowalna!

Oczywiście, powinnam była zgwałcić mojego kumpla-

geja. Naprawdę, nigdy się nie nauczę!

– O co właściwie ci chodzi?

– O to, że na ślub Baśki znowu pójdziesz sama! Jak ta

ofiara!

[127]

Z gniewem wrzuciłam jogurt do koszyka i pognałam

w stronę stoiska monopolowego. Moja matka potrafiła

doprowadzić mnie do szału.

– I tak nie poszłabym z Kamilem, jeśli już o to ci chodzi, bo on wyjeżdża.

– Nawet gdyby nie wyjeżdżał, i tak nic byś z tym nie

zrobiła. Przecież ty się zaręczyłaś ze swoją firmą!

– Mamo, czyżby wyrzucili cię z pilatesu? Twoja kole

żanka Ulka coś ci przykrego powiedziała? Obiad się przypalił? Musisz odreagować na mnie?

– Nie, tylko Ulka będzie znowu babcią! A jej córka jest

brzydka jak noc i ma iloraz inteligencji naszej draceny!

A męża zaradnego, dobrego, pracowitego!

– Nie będę teraz o tym rozmawiać. Kończę.

– Jasne, najlepiej się wyłączyć i zostawić mnie z tym

wszystkim!

– Niby z czym? Z głupimi stereotypami? Jeśli je tak lubisz, życzę ci powodzenia, ale nie będę żyła wedle jakiegoś głupiego planu z lat siedemdziesiątych. Zresztą... na ślub

Baśki wcale nie idę sama! Cześć, mamo! – prawie zwichnę

łam sobie kciuk, wyłączając telefon. Stanęłam przy półce

z winami i oddychałam ciężko. Cholera jasna, moja matka

była perfekcyjnym podnośnikiem ciśnienia. Takie rozmowy

powtarzały się cyklicznie, a wszystko przez te jej durnowate

koleżanki, dla których pan mąż, dzieci, niedzielna msza,

a potem druga pielgrzymka do supermarketu były szczytem

marzeń każdej szanującej się dziewczyny. Kiedy moja matka

zmieniła się w taką prostą w swych dążeniach matronę?

Pokręciłam głową, ochłonęłam i kupiłam trzy butelki

cavy. Zadzwonię do Kamila (swoją drogą telefon od mamy

[128]

mi o tym przypomniał), spotkam się z nim, napiję wina

i będzie super. Potem przyjedzie Michał, skutecznie odganiając wszelkie demony i od razu świat będzie piękniejszy! Głupia recepta na spokój ducha, ale w tej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Kamil okazał się zainteresowany spotkaniem ze mną,

a raczej tym, co zamierzałam mu powiedzieć. Zapytał

tylko, czy konsumpcja była, na co odpowiedziałam twierdząco. Roześmiał się, pochwalił i obiecał przyjechać o osiemnastej. Wysłałam zatem esemesa do Michała,

w którym informowałam go, że spotykam się z przyjacielem i zapytuję, czy przyjedzie wieczorem do mnie.

Odpisał po pięciu minutach: Nie omieszkam. A co to za

przyjaciel? Adres, wiek, stan cywilny. Wiesz, że właśnie

skończyłem smarować broń.

Roześmiałam się. Odpisałam: To czekam. Kamil. Kanada,

35, kawaler. Nie lubię broni.

Nie lubię Kamila.

On jest gejem i moim najlepszym kumplem.

Lubię Kamila. Będę po 22. Liliano!

Wiecie... po takich esemesach naprawdę... chciało mi

się wszystkiego! Włączyłam głośno muzykę, klubowy cover przeboju Cyndi Lauper Girls just wanna have fun, do którego ostatnio szaleliśmy w dyskotece. Właściwie słuchałam rocka i metalu, ale klub to klub i lubiłam czasami poskakać. Teraz też to robiłam. Moje koty patrzyły na

mnie z właściwą sobie nonszalancją, postanawiając spokojnie przeczekać szał pańci, która śpiewała, tańczyła, wykonując jakieś dziwne ruchy rękoma i nogami, głową,

szyją i wszystkim naraz.

[129]

Gdy już się zmęczyłam, otworzyłam cavę, postanawiając podtrzymać euforię, która nagle mnie ogarnęła. Nawet rozmowa z matką poszła w zapomnienie.

Czułam się wzmocniona (nie tylko przez wino), szczęśliwa i miałam wszystko inne głęboko w poważaniu. Taki chwilowy szał ćpuna. A ja byłam w narkotycznym szale.

Miłosnym narkotycznym szale. Cóż, moje hamulce poszły w odstawkę.

Gdy Kamil zadzwonił do drzwi, kolacja już była prawie gotowa, oczywiście część zostawiłam dla Michała, wiedząc, że pojawi się później. No, no, Liliano, naprawdę

wiele zmieniło się w twoim życiu, pomyślałam. Dwóch

facetów na jeden wieczór!

– Cześć, piękna – Kamil pocałował mnie w policzek

i wręczył butelkę wina. – No, siostro, wyglądasz kwitnąco!

Zawsze twierdzę, że najlepsza recepta na urodę to porządne... – nie dałam mu dokończyć, skutecznie zatykając dłonią usta. – Wyspanie się! – dokończył, gdy zwolniłam

ucisk na jego twarz. – A co myślałaś?

– Nie wiem, o czym ty myślałeś. Chodź, jedzonko

gotowe.

– A więc nie skończy się na zeschniętej kiełbasie i śledziach? – Kamil ze zdumieniem spojrzał na zapiekankę serową, sałatkę i sernik.

– Nie sądzisz chyba, że piekłam sernik? – popatrzy

łam na niego z politowaniem. – Ale reszta jest mojego

wyrobu – dodałam nie bez dumy.

– Nie wiem, kim jest ten facet, ale chyba musi być wyjątkowy, skoro tak cię odmienił.

[130]

– Nie przesadzaj. Po prostu miałam ochotę coś dla kogoś zrobić. Wcześniej nie chciało mi się gotować dla siebie samej.

– No coś w tym jest. Ale i tak jestem pełen szacunku.

Dla niego.

– Odwal się. Jemy czy gadamy o niczym?

– Jemy.

Podczas kolacji opowiedziałam Kamilowi co nieco o naszym szalonym romansie, o tym, że w pracy mam lekko przerąbane, że matka doprowadza mnie do szału, że nie

wiem, jak dalej to wszystko pogodzić. Musiałam bardzo

uważać, aby nie zdradzić się z moją „policyjną" tajemnicą.

Tak ciężko było o tym nie mówić, a przecież to stanowiło

clue wszystkiego.

– No to wygląda bardzo dobrze, Lilka – Kamil odstawił

pusty talerz i nalał mi i sobie wina. – Cieszę się, że coś się

zaczęło układać w twoim życiu.

– Mam nadzieję, że nie zdąży się spieprzyć, zanim na

dobre się ułoży.

– Nie patrz na to przez pryzmat waszych byłych związków – oczywiście powiedziałam przyjacielowi o krótkim małżeństwie Michała. – To nigdy tak nie działa, a może

wiele popsuć. Uważasz, że nie możesz wykonać kolejnego kroku, bo ostatnio gdy go zrobiłaś, wpadłaś w czarną dziurę. To wielki błąd, można wiele stracić.

– Wiem. Ale czasami takie głupie myśli mnie atakują...

– westchnęłam.

– Jasne, lecz trzeba czasami być po prostu... odważnym.

I przeć do przodu. A co do twojej mamulki – pokręcił

[131]

głową i uśmiechnął się. – Dobrze wiesz, że wszystko, co

robi i mówi, jest podyktowane miłością do ciebie.

– To jest okrutnie męcząca miłość. A właściwie wkurzająca – mruknęłam, rysując palcem obwód kieliszka.

– Ale nie zmienisz tego. Lecz możesz ją uspokoić.

Zmienić jej kierunek myślenia.

Uniosłam brew i patrzyłam na kumpla w oczekiwaniu.

– Nie patrz tak. Dobrze wiesz.

– Nie.

– Jedyne wyjście.

– Nie ma mowy.

– Odczepi się od ciebie.

– Nie znasz jej chyba, skoro tak twierdzisz. Zacznie

mnie zamęczać do granic wytrzymałości.

– Ale będzie szczęśliwa.

– Nie wiem, zastanowię się.

Tak, musiałam to przemyśleć. Wiedziałam, o co chodzi

Kamilowi. O to, abym pojechała do rodziców z Michałem

i przedstawiła im go jako mojego chłopaka. Po pierwsze, wiedziałam, że mamulka dostanie mamulkowatego zachwytu połączonego z dużym pierdolcem na punkcie

mojego rychłego zamążpójścia. A po drugie... czy to już

był ten moment? Na pewno nie! Poza tym Michał nie był

pluszowym miśkiem, którego mogłam wziąć pod pachę

i robić z nim, co zechcę. A na rozmowy na te tematy na

pewno nie byłam gotowa. O nie, jeszcze nie teraz!

Posiedziałam jeszcze z Kamilem, porozmawialiśmy

o jego najbliższych planach zawodowych i wycieczce do

Ameryki Południowej, do której właśnie się przygotowywał. Obiecaliśmy pisać do siebie częściej i rozmawiać na

[132]

Skypie. Na pożegnanie przytulił mnie mocno i pocałował

w czubek głowy.

– Trzymaj się, Lilka. Nie daj się tej harpii w robocie,

a z Michałem wszystko się ułoży. Z tego, co mówisz, to

raczej facet, który ma poukładane w głowie.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że będzie dobrze.

Gdy tak staliśmy w objęciach, rozległ się lekki stukot i w drzwiach pojawił się ten „poukładany" facet.

Oczywiście pierwsze, co dostrzegłam, to broń, którą ukrył

pod skórzaną kurtką, potem wyraz zaskoczenia, złości

i zupełnej obojętności, w błyskawicznym tempie pojawiające się na jego twarzy.

– O! Michał! – wysunęłam się z objęć Kamila i dokonałam szybkiej prezentacji:

– To mój przyjaciel ze szczenięcych Kamil, to mój... -

cholera, słowo „chłopak" brzmiało tak głupio, zwłaszcza

w odniesieniu do Michała. Ale ten ostatni wiedział, jak


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю