Текст книги "W szpilkach od Manolo"
Автор книги: Maria-Mirabella
сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 11 страниц)
na korytarz, bo dzwoniła jej komórka. Utkwiłam wzrok
w moim ukochanym.
– Michałku? – chciałam unieść znacząco brew, ale poczułam ból, skrzywiłam się i zamknęłam oczy.
– Leż spokojnie. A co do twojej mamy, to myślę, że
chyba jestem na czele jej listy ulubieńców.
Chwila, czy ja słyszałam w jego głosie dumę? Jasne!
Super! Zestaw: podejrzliwy tajniak i nadopiekuńcza
swatka. Po prostu dobrali się jak w korcu maku! Teraz
nawet do toalety nie pójdę sama, a mama zacznie znosić mi do domu wszystkie kolorowe pisma z sukniami ślubnymi.
Westchnęłam ciężko. Michał przysunął się bliżej i pocałował moje dłonie.
– Myślałem, że zwariuję – wyszeptał. – Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało.
– Myślisz, że to mógł być ten wariat? A może Sekulski?
Pokręcił głową.
– Ma alibi. Nie myśl o tym. Badamy wszystko.
– A może to jakiś włamywacz?
– Liliano. Nie myśl o tym, proszę. Wypoczywaj. Jutro
przyjadę z Dorotą. Moją siostrą. Ona porozmawia z tobą,
wspólnie ustalicie kilka szczegółów. Teraz postaraj się
w ogóle o tym nie myśleć.
– To trudne.
– Wiem, kochanie. Ale spróbuj.
– Lubię to.
– Co?
[155]
– Jak tak do mnie mówisz – mówiłam bardzo cicho.
Michał przysunął się jeszcze bliżej i leciutko dotknął ustami moich ust.
– Bo to prawda – szepnął.
– Co?
– Kocham cię.
Te słowa jeszcze długo po jego wyjściu siedziały mi
w głowie. Każda literka wyryła się w moim umyśle jak niewidzialne piętno. W sumie lekki wstrząs mózgu, poobijany bok i porozrzucane zakupy to była całkiem znośna cena za
takie wyznanie. Oczywiście wcale tak nie myślałam, zamotany okolicznościami umysł podpowiadał mi takie dziwne rozwiązania, a raczej interpretację tego, co się wydarzyło.
Ale czułam się już lepiej, wracał mój sceptycyzm i złośliwy
humor, a w dodatku facet, którego kochałam, wyznał mi
miłość. I to gdzie? W szpitalu, w którym znalazłam się po
ataku jakiegoś psychola. Bardziej romantycznej scenerii
nie mogłam sobie wymarzyć!
Nazajutrz tuż po śniadaniu na salę, którą dzieliłam
z jedną kobietą, wparowały moje trzy przyjaciółki. Nie
wiedziałam, co one robią tutaj o tej porze, a zwłaszcza co
robiła tutaj Baśka! Przecież... przecież miała być jeszcze
w górach, spacerować, pić wino i kochać się. Sama tak
zapowiadała!
– Co ty robisz?
– Wchodzę na salę szpitalną.
– Jezu, co tutaj robisz?
– A jak myślisz? – moja przyjaciółka postawiła na stoliku obok łóżka sok marchew plus banan, jabłuszka i jakieś kolorowe gazety.
[156]
– Rozmawiałyśmy z Maliszewskim, znaczy... – Lidka
chrząknęła. – Z Michałem. Powiedział, że jutro wychodzisz.
– Gdzie go spotkałyście? – Byłam nieco oszołomiona
zamieszaniem, jakie towarzyszyło mi od chwili, kiedy
wczoraj otworzyłam oczy. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu i mieć trochę spokoju.
– Rano w fabryce. Wszyscy się bardzo martwią. Lejdi
nawet o ciebie pytała! – Marta powiedziała ostatnie zdanie z przekąsem.
– No oczywiście, pewnie bardzo się o mnie troszczy.
– No – Lidka zerknęła na Baśkę, a ta potrząsnęła lekko
głową. A Marta się skrzywiła. Coś mi tu nie pasowało.
– Co się tak krzywicie. Skurcze macie?
– O co ci chodzi?
– To ja się pytam. Co jest grane?
– Zrobić ci herbatkę? – Lidka zerwała się z krzesła
i chciała biec gdzieś z kubkiem.
– Uspokój się. Co się dzieje? Baśka? – utkwiłam wzrok
w przyjaciółce, która zacisnęła usta i pokręciła głową.
– Lejdi dzisiaj przyjechała do firmy z Maliszewskim. Co
nic nie znaczy! – dodała szybko. A ja poczułam kompletny
zamęt. Teraz chciałam... spać.
– Może ją podwoził?
– Może zepsuło się jej auto?
– Może mieli spotkanie?
– O ósmej?
– Może mieszkają gdzieś blisko siebie?
Dziewczyny zaczęły wyjaśniać ten dziwny fakt, że mój
facet (mój!), który nie był tym, za kogo się podawał, jechał samochodem z kobietą, której hobby wiązało się ze
[157]
zdobywaniem przystojniaków i chęcią doprowadzenia ich
jak najszybciej do ołtarza. Oczywiście, nie sądziłam, żeby
Michał dał się nabrać na takie coś, nie po tym, co wczoraj
mi powiedział, nie po tych wszystkich dniach, które ostatnio razem przeżyliśmy. Ale... jednak... byłam zakochaną kobietą. I całkiem... zazdrosną. Jak się właśnie okazało.
Pieprzona Lejdi! Wykorzysta okazję, że mnie nie będzie
w fabryce i z całych sił będzie się starała przebywać jak
najbliżej Michała.
– Martwisz się tym, Lilka? – moje przyjaciółki wpatrywały się we mnie z troską.
– Nie. Ale ona jest głupia i tyle.
– Jest – dziewczyny były zgodne.
– A on nie jest – dodała Baśka. – Przynajmniej takie
sprawia wrażenie.
– Miejmy nadzieję, że to nie złudne wrażenie – dokończyła Marta i w tym momencie rozmowa musiała się zakończyć, bo przyszedł mój lekarz prowadzący i grzecznie, acz stanowczo poprosił dziewczyny o opuszczenie sali.
Po wyjściu doktora, który poinformował mnie, że nazajutrz wracam do domu, w sali pojawił się Michał w towarzystwie rudowłosej kobiety, z którą go kilka razy widziałam. Teraz dopiero dostrzegłam podobieństwo.
Mieli takie samo zdecydowane spojrzenie i ładny uśmiech.
– Witaj, Dorota jestem.
– Lilka.
Michał przysunął dwa krzesła i oboje usiedli obok łóżka.
– Jesteś gotowa odpowiedzieć na kilka pytań? – rudowłosa spojrzała na mnie uważnie.
– Jasne.
[158]
– Czy wtedy, na klatce, widziałaś kogoś?
– Nie, weszłam do góry, bo zrobiłam zakupy i nie mia
łam żadnej siatki. Ciągle o tym zapominam, zawsze biegam
po schodach z kluczami w zębach. Za każdym razem sobie obiecuję... – przerwałam, dostrzegłszy niemal niedostrzegalne skrzyżowanie spojrzeń Michała i Doroty i cień uśmiechu na ustach tej ostatniej. No tak. Moje dygresje.
Wzięłam głęboki wdech. – Mniejsza z tym. Tak więc weszłam do góry, nie było światła. Przeklęłam w myślach zarządcę budynku i po omacku próbowałam dojść do drzwi.
Zmierzchało, a korytarz prowadzący do mojego mieszkania
jest długi i ciemny. Próbowałam znaleźć komórkę w torebce,
aby choć trochę sobie poświecić, ale było to wówczas tak
samo realne jak to, że zaraz zatańczę tu sambę. Grzebałam
w torbie, usłyszałam jakiś szelest, ktoś był za mną...
Czy Michał zgrzytnął zębami?
– No więc ktoś był tuż za mną. Spytałam, czy ktoś tam
jest. Bałam się, to sytuacja jak z thrillerów, które namiętnie
czytam. Usłyszałam tylko jakiś sceniczny szept, że to moje
przeznaczenie. A potem... – machnęłam ręką, obrazując
nader czytelnie, że moje ciało fiknęło kozła.
Michał kręcił głową, zaciskając usta. Wyobraziłam sobie, że gdyby teraz w jego ręce wpadł ten świr z korytarza, dopiero by zobaczył, co to znaczy spotkać się ze swoim
przeznaczeniem.
Dorota wszystko skrupulatnie notowała w grubym notesie, oprawionym w brązową skórę.
– Wszyscy detektywi mają takie notesy.
Rudowłosa zamrugała oczami, bo niespodziewanie
przeskoczyłam z tematu na temat.
[159]
– I pachniało tam – dodałam szybko.
Michał spojrzał na mnie nieco rozkojarzony.
– Pachniało?
– Jakoś tak... ładnie.
– Perfumy?
– Może... albo odświeżacz. Nie wiem, może to z któregoś mieszkania. Ale jedyne, co pamiętam, zanim w mojej głowie zgasło światło, to ten zapach. Takie kwiaty...
z czymś. Może trawa? Nie wiem, nie pamiętam teraz. Ale
wiem, że coś pachniało.
– Biorąc pod uwagę twój wzrost i buty na szpilkach,
które miałaś na sobie...
– Zawsze mam. Gdy jestem w fabryce. Znaczy w firmie.
Dorota uśmiechnęła się i zerknęła na swojego brata,
unosząc brew.
– Tak. Więc biorąc to pod uwagę, a także siłę zadania
ciosu i kąt, z którego padło uderzenie, możemy wywnioskować, że była to osoba praworęczna, mniej więcej twojego wzrostu.
– Więc jakiś niezbyt wysoki facet. Jak na faceta, oczywiście – skonkludowałam.
– Być może. Niestety, nie mamy zbyt wielu śladów.
– Szukamy, Liliano – milczący dotąd Michał złapał
mnie za rękę i lekko ścisnął. – I na pewno znajdziemy.
– Mam nadzieję – mruknęłam. – Bo jeśli to ten świr od
porwań, to skoro raz mu ze mną nie wyszło, jest wielkie
prawdopodobieństwo, że spróbuje ponownie.
Gdy Dorota pożegnała się ze mną, Michał na chwilę
z nią wyszedł, ale zaraz wrócił. Usiadł obok i westchnął.
– Chcę do domu – powiedziałam cicho.
[160]
– Wiem, jutro rano cię zabiorę. Moja siostra powiedziała, że trafiłem w dziesiątkę.
– To znaczy?
– Z tobą. Jesteś idealną kobietą dla mnie.
– To ona tak twierdzi.
– Ja też.
– To dlatego jechałeś dzisiaj samochodem z Lejdi? – to
pytanie jakoś samo wyszło, a raczej wypłynęło z moich ust.
Michał lekko się skrzywił.
– Jesteś lepsza niż wywiad.
– Ty masz swoich ludzi, ja mam swoich.
– Oczywiście. Gdy wjeżdżałem do biurowca, stała na
przejściu i kiwała do mnie. Więc zaprosiłem ją do auta.
To wszystko.
– Aha.
– Co to ma znaczyć? – pochylił się nade mną.
– Które?
– To twoje „aha".
– Nic, zwykłe potwierdzenie. Przyjmuję wyjaśnienie.
– Ale ja nie mam czego wyjaśniać.
– Nie tłumacz się.
– Czy to nasza pierwsza kłótnia?
– Nie wiem. Ty mi powiedz.
– Czy ty jesteś zazdrosna? – cholera, uśmiechał się.
Zrobiłam minę à la primadonna i wzruszyłam ramionami.
W pozycji leżącej było to trochę trudne, ale poradziłam sobie.
– W życiu!
Teraz już szczerzył się od ucha do ucha. Chciałam powiedzieć coś złośliwego, ale przybliżył swoją twarz do mojej i lekko skubnął ustami moją dolną wargę.
[161]
– Uwielbiam cię.
– Pochlebca.
– I wciąż czekam.
– Niby na co?
– Dobrze wiesz. I nie mydl mi tu oczu jakimiś scenami
zazdrości, bo dobrze wiesz, że jako jedyna jesteś w stanie poruszyć mnie do głębi. I to w różnych znaczeniach
– uniósł brew, uśmiechając się kącikiem ust. Och, był taki
do zjedzenia, że powinnam się teraz zacząć ślinić, aby dopełnić przekaz tego obrazu. Ślinianki wprawdzie zachowały się normalnie, ale serce biło jak opętane.
– Ciekawe, jakie to znaczenia? – też się uśmiechnęłam.
– Ja wciąż czekam. A cierpliwy nie jestem.
– To co zrobisz?
– Może to? – i nie patrząc na sąsiadkę leżącą obok na
szpitalnym łóżku (która zresztą mało umiejętnie udawała,
że śpi), przywarł ustami do moich ust. Całował mocno,
tęsknie i nieco drapieżnie. Gdy skończył, miałam wrażenie, że ogarnia mnie gorączka. To pewnie od uderzenia w głowę. Tak, na pewno...
– I co? Liliano?
– Wiesz co? Michale?
– Tak?
– Ja też ciebie uwielbiam.
– I co jeszcze? – oczywiście nie miał zamiaru odpuścić.
Westchnęłam. Poczułam na policzku jego ciepłą dłoń.
Nie byłam w stanie dłużej walczyć.
– I kocham.
– Kochasz?
– Tak.
[162]
– Jak bardzo?
– Jak stąd do Marsa.
– I z powrotem.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego
pachnącą szyję.
*
Następnego dnia wyszłam ze szpitala. To znaczy zosta
łam właściwie wyniesiona przez Michała przy akompaniamencie utyskiwań mojej mamy, która chciałaby, abym najlepiej przestała się ruszać (bo przecież miałam wstrząs
mózgu), zbyt dużo mówić („kochanie, nie męcz się") i oddychać („co tak wzdychasz, słabo ci?"). Zanim dotarliśmy do domu, miałam ochotę zamordować mamulkę, a jej
zwłoki porzucić w odosobnionym miejscu. Albo przynajmniej wywieźć ją do dobrze ukrytego domku w lesie i zamknąć na jakiś czas. Oczywiście wcale tak nie myślałam, jednakże taka troska i zamieszanie wokół mnie nie były mi
na rękę i szczerze powiedziawszy, nigdy tego nie lubiłam.
Jednak było we mnie coś z samotniczki, bo najchętniej
zostałabym sama. No, może tylko z nim. Na pewno tylko
z nim. Na szczęście moja mama, upewniwszy się, że patrzę
w miarę przytomnym wzrokiem, widzę pięć palców u ręki
i nie mam zawrotów głowy ani mdłości, zaopatrzywszy mi
lodówkę tak, jakby przewidywała jakiś kataklizm, zostawiwszy milion przykazów i nakazów Michałowi, pożegnała się z nami i pojechała do siebie.
– Uff...
– Co tak wzdychasz? Słabo ci? – Michał spytał poważnie.
– Bardzo śmieszne – skrzywiłam się.
[163]
– Twoja mama jest świetna.
– Jest. Ale czasami strasznie upierdliwa.
– Troszczy się o ciebie i tyle. Ja też mogę być bardzo
upierdliwy – usiadł obok na sofie i objął mnie.
– Nie próbuj, nie lubię nachalnych facetów.
– Nie jestem nachalny, raczej... zapobiegliwy.
– To znaczy.
– Mam zamiar pilnować cię jak oka w głowie. Będziesz
miała ochronę.
– Nie uważam, aby było to potrzebne.
– A ja owszem. Nie kłóć się ze mną, Liliano.
– Musisz akcentować moje imię?
– To znaczy? – zmrużył oczy.
– Nieważne. O jakiej ochronie mówisz?
– Spokojnie. Będę pilnował cię osobiście, ale nie zawsze będzie to możliwe. Wówczas zajmie się tym Dorota.
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale ktoś coś do ciebie ma. Zanim odkryję, kto to jest, nie będziesz nigdzie sama chodziła.
– Super.
– Liliano!
– Znowu to robisz!
– Niby co?
– Nic – zamknęłam oczy. Byłam zmęczona. I trochę
zła. Poczułam jego usta na policzku.
– Nie złość się, proszę. Martwię się o ciebie. Liliano -
teraz z kolei delikatnie dotykały mojej skroni.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Naprawdę
dostrzegłam w jego wzroku strach, a także ogrom innych
uczuć, od pragnienia po... złość. Czasami był dla mnie
[164]
taki niezrozumiały. I pełen tajemnic. Może właśnie dlatego tak mnie pociągał? Nie. Po prostu go kochałam. Bo był facetem idealnym dla mnie. Facetem z charakterem.
No dobra. Do tego miał świetne ciało. Żeby nie było, że
coś kręcę i oszukuję.
– Wiem. Michale. Ja... trochę się przestraszyłam.
Przytulił mnie, wtulając twarz w moje włosy.
– To zrozumiałe. Nie dopuszczę już więcej do takiej
sytuacji.
– Wierzę ci.
– A teraz zaniosę cię do sypialni. Musisz odpoczywać.
– Nie musisz mnie nosić. Mam nogi.
– Ale chcę.
Oczywiście jego uparta natura wzięła górę, a ja byłam
zbyt zmęczona, by oponować. Zasnęłam w jego ramionach,
z nosem wtulonym w jego szyję. I przekonana, że gdy się
obudzę, już nic nie będzie mi groziło.
Kolejne dni upłynęły całkiem przyjemnie. I ogromnie leniwie. Ogarnęła mnie chyba nawet lekka apatia. W końcu wzięłam się w garść, przeczytałam dwie książki z recen-zyjnego stosiku, napisałam opinie, umieściłam na blogu,
kupiłam przez internet kilka nowych powieści, a także
płyt z muzyką. Fajnie było nic nie robić, oprócz karmienia kotów i utrzymywania jako takiego porządku w domu.
Oczywiście bez szaleństw, w końcu to dom był dla mnie,
a nie ja dla niego. Pewnego razu, gdy Michała jeszcze nie
było, przyjechała moja najlepsza przyjaciółka, czyli Baśka.
Usiadła strapiona. Widziałam, że coś ją gryzie.
– Co jest, mała?
– Ech...
[165]
– Co się dzieje?
– Hm...
– No, widzę, że jesteś dzisiaj bardzo wylewna i przytłaczasz elokwencją.
– Nie, bo... – znowu westchnęła. Postanowiłam poczekać, aż się odblokuje.
I tak też się wkrótce stało.
– Bo mam dość tej pieprzonej korpo, durnej Lejdi,
która, gdy ciebie nie ma, uczepiła się mnie jak desperatka
kawalera. I jeszcze Sekulskiego, który zawraca mi non stop
gitarę i pyta o ciebie, swoją drogą o co mu chodzi? I tego,
że mieliśmy jechać na urlop, ale Piotrek nie dostanie wolnego, moja kocica po raz kolejny oblała nową sofę w salonie i w ogóle... – złapała gwałtownie powietrze. – Źle mi tam bez ciebie – dokończyła i wygięła usta w podkówkę.
Taka Baśka z takimi problemami? Co się dzieje? Moja
przyjaciółka należała do twardych babek (twardym trza
być, nie miętkim – to jej mantra), ale czasami coś ją przytłaczało. I oczywiście byłyśmy dla siebie wielkim oparciem w fabryce, a gdy którejś z nas nie było jakiś czas w firmie,
ta druga czuła się bardzo osamotniona i wrzucona do
wielkiego kotła wraz z innymi wyrobnikami.
– Wiem, kochana – poklepałam ją po dłoni. – Gdy ciebie nie ma, też nienawidzę tam być. A Sekula czego właściwie chciał? – od razu włączył mi się dzwonek alarmowy.
– A, ciągle wypytuje. Czy jesteś już zdrowa, kiedy wrócisz do firmy, czy wszystko w porządku, czy wiadomo właściwie, co się stało... Tak jak prosiłaś, nie mówiłyśmy,
co naprawdę się wydarzyło. Powiedziałam, że zasłabłaś
i spadłaś ze schodów.
[166]
– Teraz pewnie będą krążyć ploty o mojej rychłej ciąży.
– No! I to z Maliszewskim. To pewnie dlatego Lejdi
chodzi taka wkurwiona – Baśka się wyszczerzyła, sięgając po winogrona.
– Ja chyba nie chcę już tam wracać.
– Nie wracaj. Zawsze możesz mieć zawroty, mdłości...
Ciągnij zwolnienie, póki możesz. A potem zobaczysz, coś
się wymyśli.
– Uważasz, że samo się coś wymyśli?
– Uważam, że każdy z nas ma swoją linię przeznaczenia,
losu. Coś się pojawi na twojej drodze i odmieni twoje życie.
– Już coś takiego, a raczej ktoś się pojawił – mruknęłam.
– No więc właśnie. To dopiero początek. Poza tym nie
uważasz, że do dupy by było, gdybyśmy musiały tam pracować do emerytury?
– O dżizas! To straaasznie długo – roześmiałam się.
– Wyobrażasz sobie nas? Jak palcami z artretycznymi
guzkami walimy w klawiaturę?
– Jasne, i co chwilę biegamy do toalety.
– Głupia. Od czego miałybyśmy pampersy? – Baśka
prychnęła. – Ale za to najlepsze byłyby drzemki w czasie
pisania, na przykład, sprawozdania. Piszesz o wynikach
kwartału i nagle... bach! Głowa na klawiaturze i zaczynasz
puszczać „pufki". Jak moja babcia.
– Twoja babcia ma osiemdziesiątkę. Ma prawo do
„pufek"
– Nam na emeryturze niewiele będzie brakowało.
– Myślisz, że będziemy też puszczać bąki?
– O rany! To będzie bardzo wietrzne biuro!
– Chyba bardzo onomatopeiczne.
[167]
– Wariatka. Raczej bardzo dźwięczne. I wdzięczne. Nie
wspomnę o aromacie.
– Brzuch mnie boli, przestań!
– Oj, już zaczynasz?
– Milcz!
Nasze wariactwa sprawiły, że Baśka przestała myśleć
o pracy, ja za to zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie
nie zrobić tak, jak radziła mi przyjaciółka. Czyli posiedzieć
trochę na zwolnieniu, a w międzyczasie zastanowić się
nad tym, co chciałabym dalej robić? To znaczy doskonale
wiedziałam, co chciałabym robić. Czytać książki, prowadzić bloga, otworzyć małą klubokawiarnię. Tylko ciągle brakowało mi wewnętrznej siły, która sprawiłaby, że podjęłabym zdecydowane działania, zmierzające do realizacji tych marzeń. Może ten wypadek to był jakiś znak? Trochę
straszny, bolesny i nieprzyjemny, ale znak?
I może to mało prawdopodobne, ale kolejny znak pojawił się już wkrótce. A był nim mail od mojej dawnej koleżanki ze szkoły: Hej, Lilka - pisała. – Zupełnie przypadkiem trafiłam na twojego błoga w sieci i postanowiłam napisać. Cieszę się,
że odnalazłaś swoją pasję, ja także mam swojego konika.
Od jakiegoś czasu zajęłam się wypiekami i także prowadzę
bloga, na którym umieszczam moje, powiedzmy, dzieła
i przepisy. Możemy się spotkać? Mam dla ciebie pewną
propozycję. Pozdrawiam, Julka.
Byłam bardzo zaskoczona. Z Julką nie miałam kontaktu
od czasów szkoły, byłyśmy nawet blisko i pamiętałam, że
na pewno należała do osób „które znają Józefa" Do tego
grona nie kwalifikowałam wielu osób, ale dawna koleżanka
[168]
z podstawówki zajmowała tam należne miejsce. Niewiele
myśląc, odpisałam na jej wiadomość:
Witaj, Julko. Dzięki za wiadomość, która była dla mnie
wielkim zaskoczeniem. I oczywiście bardzo mnie ucieszyła. Od
razu przypomniały mi się nasze wariactwa ze szkoły. Cieszę
się, że także nie dałaś się prozie życia i robisz to, co sprawia ci przyjemność. Trzeba mieć wentyl bezpieczeństwa, bo inaczej można by szybko stać się pensjonariuszem psychiatryka.
Ale do rzeczy: z wielką chęcią spotkam się z tobą. A właściwie chciałam cię zaprosić na kawę do mnie do domu, gdyż niedawno miałam mały wypadek i jestem trochę... uziemiona.
Spotkajmy się może w piątek? Po południu?
Dalej podałam namiary na siebie i adres. Po chwili Julka
zadzwoniła na podany przeze mnie numer i umówiłyśmy
się konkretnie na najbliższy piątek na godzinę 16. Powiem
szczerze, że nie mogłam się doczekać tego spotkania.
Gdy Michał wieczorem wrócił do domu, zastał mnie
wpatrzoną w ekran komputera, z uśmiechem czytającą
kucharskie przepisy.
– O! Jakaś nowość – pocałował mnie w usta i poszedł
do łazienki.
– Niby co?
– Ty i gotowanie! – odkrzyknął z łazienki.
Prychnęłam.
– Mówiłaś coś?
– Ależ skąd!
– Masz zamiar to upiec? – oczy zaświeciły mu się na
widok makowego tortu, który widniał na ekranie.
– Kochanie, jak ja coś takiego kiedyś stworzę, to będzie
znak, że koniec ludzkości już blisko.
[169]
– Tak myślałem – uśmiechnął się i poszedł do kuchni
odgrzać gołąbki, które zrobiła moja mama.
– Nie żebym nie potrafiła! – krzyknęłam, sama nie
wiem po co. Jakby mi zależało, żeby nie uważał mnie za
zupełne kucharskie beztalencie. Przez żołądek do serca?
I inne takie? Oj, głupie to było, zaczynałam przerażać
samą siebie.
– Oczywiście, że potrafiłabyś, Liliano.
Rzuciłam mu ponure spojrzenie i zamknęłam laptopa.
– Czyli nici z makowego tortu? – uśmiechnął się, pochłaniając trzy wielgachne gołąbki w zastraszającym tempie.
Swoją drogą nie wiem, gdzie mu się to wszystko mieściło,
a jeszcze wyglądał tak fantastycznie. Natura, rozdzielając
skłonności, chyba była na haju – dała tak wiele kulinarnej
swobody facetom, a tak bardzo ograniczyła nas, kobiety.
– Nie w tym życiu. To dzieło mojej dawnej koleżanki ze
szkoły. Odezwała się do mnie dzisiaj mailowo. Umówiłam
się z nią na piątek.
– To super. A ona te swoje wypieki do sieci wrzuca?
– Prowadzi bloga, piecze, wymyśla przepisy i umieszcza
swoje wyroby na blogu. Bardzo fajnie też wszystko opisuje.
– No to podeślij linka, chociaż popatrzę.
– Odczep się. Czyli jak się pojawi taka... pieczarka, to
od razu mnie zostawisz?
– Pieczarka?
– No, taka, co umie piec?
– Nie, dla pieczarki nie. Ale... tortowniczka makow-
niczka, kto wie? – wytarł usta serwetką i uniósł znacząco
brwi. Profilaktycznie wydęłam dolną wargę, robiąc minę
obrażonej primadonny.
[170]
– Ojej, widzę, że się obraziłaś. No cóż – westchnął, ruszając powoli w moją stronę – nie pozostało mi nic innego, jak tylko cię przeprosić.
No cóż. Nie miałam nic przeciwko. Byłam bardzo, ale to
bardzo obrażona, a on z kolei pałał wielką ochotą przeprosin. Nie powiem, było to przepyszne. Na pewno lepsze od niejednego torcika makowego. Z bitą śmietaną w dodatku.
Do piątku czas upłynął mi na słodkim lenistwie. Michał
musiał znowu wyjechać. Mało mi mówił, trochę mnie to
martwiło, ale z drugiej strony domyślałam się, że nie chce
mnie za bardzo wtajemniczać w śledztwo, poniekąd coś
mnie z tym wszystkim łączyło. Starałam się o tym nie my
śleć, gdyż w domu czułam się bezpiecznie i wolałam nie
zastanawiać się, że gdzieś tam jest ktoś, kto może życzyć
mi źle. Oczywiście mój facet nie zostawił mnie samej, od
czasu do czasu zaglądała Dorota, z którą zaczęło mnie łączyć coś na kształt przyjaźni. Miała specyficzne poczucie humoru, nieco złośliwe, co sprawiało, że niekiedy przypominała mnie samą. Zastanawiałam się, czy w jej życiu jest ktoś, przy kim mogła bez obawy odpiąć broń i być
może bardziej... kobietą niż policjantką. Jednak nasza
znajomość jeszcze nie weszła na taki etap, abyśmy mogły
swobodnie rozmawiać na podobne tematy. Jednego byłam
pewna: facet, na którym mogłaby skupić dłużej wzrok,
musiałby być kawałkiem twardego gnojka, bo przy takiej
kobiecie jak Dorota inny nie miałby szans na przetrwanie. I za to lubiłam ją coraz bardziej. No cóż, uwielbiałam baby z ikrą i tyle. Facetów też. Dlatego byłam z Michałem.
[171]
Nic mnie tak nie kręciło, jak słowne przepychanki, które
od początku do końca miały swoisty podtekst. A z moim
chłopakiem... było tak zawsze. Nawet gdy rozmawialiśmy
przez telefon.
– Jak sobie radzisz sama?
– Ostatnimi czasy byłam zawsze sama i jakoś przeżyłam.
– Ale wówczas nie znałaś mnie.
– Może miałam spokojniejsze życie?
– Ale na pewno nudniejsze.
– Jesteś niesamowitym egocentrykiem.
– Ale za to sprawnym i wygimnastykowanym.
– Wyłącz się!
– Kocham cię, pa!
Tak mniej więcej wyglądały nasze rozmowy, które zawsze mnie rozbawiały i wprowadzały w dobry nastrój.
Tymczasem czekałam na Julkę i już cieszyłam się na to
spotkanie po latach.
Gdy w końcu dawna przyjaciółka stanęła w moich
drzwiach, miałam wrażenie, że czas się cofnął i znowu
jesteśmy w podstawówce.
– Lilka, wyglądasz świetnie! Jak zawsze.
– Ty też, wariatko. Kopę lat, a my wciąż takie same!
Gdy już się powitałyśmy i zasiadłyśmy na sofach z winem, serami i winogronami, mówiłyśmy jedna przez drugą, nie mogąc wprost nacieszyć się swoim towarzystwem.
Wspomnienia wracały, zalewały nas ciepłym powiewem
lat minionych, kiedy wszystko było takie proste, nie miały
śmy trosk, zmartwień, wrogów. Prawie przekrzykiwałyśmy
się, wracając do coraz bardziej zwariowanych wydarzeń
z naszej wspólnej przeszłości.
[172]
– A pamiętasz, jak na zetpetach ten mały wkomponował się w błoto?
– To na budowie przed szkołą?
– Dokładnie! Jak cała klasa siedziała w oknie i obserwowała, a baba z zetpetów nie mogła nas posadzić na miejscach.
– A mały po kolana w błocie. Jak go wyjęli, to kaloszki
zostały.
– Nooo, a on w skarpetach, biedak.
– A kobieta się drze na nas, żebyśmy siadali, a my nic!
– No bo kaloszki...
– I błoto...
Popłakałyśmy się ze śmiechu. Chyba takie oczyszczające
wycieczki w przeszłość każdemu są potrzebne.
Po serii wspomnień nadeszła pora na falę planów i biznesowych zamierzeń.
– Rozglądałam się za miejscem. Znalazłam dwa lokale,
jeden blisko Rynku, mały i drogi, drugi w okolicach Placu
Bema, blisko starówki. Większy i trochę tańszy.
– Julka, szybka jesteś – uśmiechnęłam się.
– Gdy dostałam twojego maila, doszłam do wniosku,
że nie ma co czekać, tylko robić swoje. To znaczy kuć żelazo póki gorące.
– I bardzo dobrze. Nosiłam się z podobnym zamiarem
już bardzo długo, ale jakoś nie mogłam się zebrać.
– Potrzebowałaś kopniaka w pewną część ciała? – Julka
wyszczerzyła się i sięgnęła po ser i winogrona.
– Dokładnie tego. Wiesz, mam dość pracy w korpo.
Chcę robić coś, co sprawi mi radość, choćbym miała się
przy tym urobić jak chłop na roli.
[173]
– No tak, ale to twoja rola.
– Właśnie! Winka?
– Jasne.
Wraz z ubywaniem wina z butelki nasze plany rosły
w niepokojącym tempie i nieprzewidywalnym kierunku.
Aż wreszcie zasnęłyśmy na sofach, oglądając Seks w wielkim mieście.
Ostatnie dni mojego zwolnienia lekarskiego upłynęły na wizytach u lekarza, badaniach i spotkaniach z Julką. W międzyczasie Michał powiadomił mnie, że oficjalnie kończy swoją przykrywkę w naszej firmie. W tym samym czasie
moje przyjaciółki także poinformowały mnie o odejściu dyrektora Maliszewskiego. Gdy pytałam go o powody tej dziwnej decyzji, odpowiadał wymijająco i zmieniał temat. Trochę mnie to irytowało, ale teraz, gdy pojawiła się perspektywa
własnego biznesu i opcja uwolnienia się od wampirycznego
korpo i pewnej harpii, miałam inne priorytety i wszelkie
zagadki, tajemnice, śledztwa zeszły na drugi plan. A nawet
trzeci. Oczywiście Michał nadal zajmował centralne miejsce w moim życiu, on chyba nigdy nie dałby się zepchnąć na boczny tor. Zresztą nie było to moim zamiarem, za bardzo
gwiazdorzył w mojej egzystencji. Co było zresztą cudowne
i przyjemne. Ale teraz wspólna klubokawiarnia z Julką była
czymś, na czym skupiałam się dzień i noc. A mój facet, widząc, że tak bardzo mi na tym zależy, obiecał załatwić ekipę remontową, gdy już zdecydujemy się na jakiś lokal, bo na
pewno pomieszczenia będą wymagały odnowienia.
W międzyczasie dostaliśmy oficjalne zaproszenie na
obiad do moich rodziców. Ostatnio nasza wizyta nie
[174]
doszła do skutku, wiadomo, z jakich powodów. Mamulka
jednakże poznała Michała i jeśliby mogła, założyłaby jego
fanklub. Dlatego gdy doszłam już do siebie, notorycznie
męczyła mnie, abyśmy przyjechali na „proszony" obiad.
– Lilianko, szpital to nie miejsce na poznawanie narzeczonego córki.
– Mamo! On nie jest moim narzeczonym.
– Dobra, dobra. Ja tam swoje wiem, widzę przecież, jak
on na ciebie patrzy. To kwestia czasu.
– Jeśli sądzisz, że Michał oświadczy mi się na twoim
„proszonym" obiedzie, to jesteś w błędzie.
– A ty jak będziesz taka niedobra, to w końcu chłopak
nie wytrzyma i ucieknie z krzykiem. O mężczyznę trzeba
dbać, troszczyć się, bo zaraz się znajdzie jakaś dobra duszyczka, koleżaneczka, która z chęcią zaopiekuje się biedakiem. Zwłaszcza jeśli ten wygląda tak jak Michałek.
– Mamo, nie mam czasu, bo właśnie wchodzę do Julki
– skłamałam, leżąc w salonie na sofie.
– Ale będziecie w sobotę na obiedzie? – tym razem
mamulka nie zamierzała odpuścić.
– Tak!
– Zrobię mięsko pieczone, buraczki własnej roboty
i ziemniaczki z wody. A placuszek upiec? Co Michałek
lubi?
– Nie mam pojęcia – burknęłam.
– Jesteś okropna! Właśnie o tym mówię. Jeśli ty nawet
nie wiesz, co on...
– Muszę kończyć. Będziemy w sobotę o czternastej, pa!
Wyłączyłam się, bo miałam ochotę rzucić telefonem, a to całkiem fajna komórka była. Cóż, moja mama
[175]
wydawała się pod pewnymi względami niereformowalna
i nic nie mogłam na to poradzić. Musiałam zaakceptować
ten fakt i tyle.
Zanim nadeszła sobota, musiałam pojawić się w firmie.
Kończyło mi się zwolnienie, a ja nie zamierzałam dłużej
tam pracować. Miałam oszczędności i zanim byśmy z Julką
zaczęły zarabiać, mogłam spokojnie przez pół roku żyć
z tego, co odłożyłam. Dlatego przyjechałam do fabryki
z napisanym i wydrukowanym wypowiedzeniem. Jak się
okazało, korpo było szybsze.
– Pani Liliano, zapraszam – gdy tylko weszłam do recepcji, ktoś musiał chyba donieść o tym prezesowi, bo pojawił się niemal natychmiast i zaprosił do siebie. Była
tam też kadrowa. Już wiedziałam, co się święci.
– Jesteśmy, hm, w trudnej sytuacji, kryzysowej bym
powiedział, musimy, hm, dokonać redukcji etatów, hm,
to bardzo trudne, po tylu latach, hm... proszę...
Prezes, wręczając mi wypowiedzenie, był chyba bardziej zestresowany ode mnie. Przeczytałam, podpisałam, dyskretnie chowając własną rezygnację. Bo teraz, nie dość,
że dostałam trzymiesięczną odprawę, to jeszcze do końca
okresu wypowiedzenia byłam zwolniona ze świadczenia stosunku pracy. To przecież idealny układ dla mnie, w obecnej sytuacji i biorąc pod uwagę moje plany. Pięknie
się uśmiechnęłam, oddałam służbową komórkę i poszłam
do swojego (byłego już) pokoju, aby wyczyścić komputer.
Dali mi czas do końca dnia; dobrze, że miałam dysk przenośny, który zawsze nosiłam w mojej przepastnej torebce, bo przynajmniej miałam gdzie wrzucić osobiste dokumenty i zdjęcia. W końcu przez tyle lat trochę się uzbierało.
[176]
W firmie już wszyscy wiedzieli, że zostałam zwolniona.
Moja Baśka miała minę żałobnika, niektórzy wprost okazywali żal, inni nie ukrywali zadowolenia. Jak na przykład Lejdi.
– Liliano, taki niefart. Najpierw upadek ze schodów
i szpital, teraz utrata pracy. Jak ty sobie poradzisz?
– Poradzę sobie jakoś. Chyba dam radę, w końcu nie
jestem sama, Michał jest dla mnie olbrzymim wsparciem
– dodałam ze słodkim uśmiechem, trochę zła na siebie,
że daję się wciągać w takie gierki, ale z drugiej strony jej
wściekła mina, której nawet nie potrafiła zamaskować,
sprawiła mi czystą przyjemność. Czasami trzeba posłu
żyć się bronią wroga, niskie to i przyziemne, ale jak mus,