355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Maria-Mirabella » W szpilkach od Manolo » Текст книги (страница 3)
W szpilkach od Manolo
  • Текст добавлен: 1 апреля 2017, 18:30

Текст книги "W szpilkach od Manolo"


Автор книги: Maria-Mirabella



сообщить о нарушении

Текущая страница: 3 (всего у книги 11 страниц)

– Jaaasne – odparłam z przekąsem. – Baśka NA PEWNO

się nie zorientuje. Tia!

Musiałyśmy zakończyć konwersację na marynistyczne

tematy, bo moja przyjaciółka weszła do pokoju z kubkiem kawy.

– Kurwa mać! – powiedziała subtelnie i od razu karnie wrzuciła pięćdziesięciogroszówkę do świnki. Szklana skarbonka zapełniała się w zastraszającym tempie.

– Co się stało?

– Otworzyłam lodówkę w kuchni i smród mnie zabił.

Jakaś stara sałatka, która już wychodzi z siebie. Ogórek

kiszony! Biały! Ze dwa wiekowe mleka, których dawczyni pewnie już dawno nie żyje. Gdzie my pracujemy?

Korporacja? Ludzie na poziomie? Ciekawa jestem, czy

w swoich lodówkach też mają taki syf?!

– Może ktoś robi doświadczenia? Hoduje i patrzy, co

wyrośnie?

– Jasne, bakterie na ogórku to już koło wynalazły.

Zrobiłam zakupy i na pewno nie wsadzę ich do tej wylęgarni wąglika!

– Może napiszemy kartkę? – zaproponowałam.

– Możemy, mam już treść: „Zabierz, brudasie, stare

żarcie, bo cię rzucimy na pożarcie!"

– Nie, lepiej będzie: „Lodówka ma wszystkim służyć,

a nie szkodliwe bakterie obsłużyć".

– Łeee, bez sensu, lepiej tak: „Syfiarze z lodówki, spadajcie i na świeże produkty miejsce dajcie".

[50]

– A może najprościej: „Uprasza się o zabranie nieświe

żych produktów"?

– Jaka nuuudaaaa.

Moje koleżanki wykazywały się olbrzymią kreatywnością, posuwając się coraz dalej, aż w końcu popłakałyśmy się ze śmiechu. W końcu napisałyśmy grzeczny komunikat do

potencjalnych właścicieli sfatygowanych produktów, z jednoczesnym ostrzeżeniem, że jeśli „starocie" nie zostaną usunięte do jutra, komisja żywnościowa zrobi to sama.

Kierując się datą ważności lub węchem. Przylepiłyśmy

kartkę do lodówki i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wróciłyśmy do pracy.

W związku z tym, że sobotę miałam zajętą zabawą

z Baśką i jej marynarzem (o czym ta pierwsza oczywiście

nie miała pojęcia), postanowiłam dzisiaj pojechać do rodziców. Wstąpiłam najpierw do siebie, nakarmiłam kociarnię, posprzątałam kuwety i ruszyłam na Karłowice, gdzie

mieszkali moi staruszkowie. Oczywiście najpierw zadzwoniłam, bo o ile mogłam liczyć, że ojca zastanę, to mama mogła być wszędzie. U Janeczki albo u Zośki. Na pilate-sie dla seniorów albo w kinie Warszawa, gdzie grali teraz

ambitne filmy i na pewno nie sprzedawali popcornu. Ale

mama była w domu i bardzo się ucieszyła, że do nich jadę.

Byłam pewna, że poruszy temat Kowala, ale nie miałam

zamiaru wyprowadzać jej z błędu. W drodze do rodziców

zatrzymałam się w Leclercu przy Trzebnickiej, aby zrobić zakupy. A tam natknęłam się na Sekulskiego. Którego nie lubiłam, a on nie lubił mnie. Może dlatego kiwnęli

śmy do siebie w niemym geście powitania i ruszyliśmy

[51]

w przeciwne strony, pchając przed sobą wózki z zakupami.

Pomyślałam, że tak jak ten facet jest przystojny, tak zakochany w sobie i wredny dla innych. Ciekawe, czy miał

dziewczynę? A może był gejem? Nie, na geja nie wyglądał,

poza tym gdyby wolał facetów, nie gapiłby się na moje cycki. Potrząsnęłam głową, uwalniając się od głupich myśli, jakbym nie miała innych obiektów do rozmyślań. Jeden na

pewno był, ale cóż z tego, skoro nieosiągalny?

– Lilianko, chodź, kochanie, na pewno jesteś głodna? -

mama jak zawsze troszczyła się o mój żołądek. Uważała,

że nie odżywiam się zdrowo, nie jem regularnie i nie potrafię gotować. A właściwie nie lubię. Nie mogłam się z nią nie zgodzić.

– Nie, dziękuję. Ale widzę, że zrobiłaś sałatkę z tuńczykiem. To poproszę na wynos.

– A pierożki?

– Ruskie?

– Oczywiście.

– To też poproszę.

Czasami czułam się jak studentka, która po tygodniu

zajęć w wielkim mieście wraca do rodzinnego domu i potem wyjeżdża z wielką wałówką. To było trochę dziwne, że ja, stara... hm... młoda kobieta koło trzydziestki (no co?),

ciągle pożywia się u rodziców. Ale ten, kto mieszka sam,

a ma kochającą pichcić rodzicielkę w tym samym mieście,

chyba najlepiej to zrozumie. Poza tym... nie chciałam

jej odbierać przyjemności dokarmiania innych. Mama

marzyła o wszystkożernym zięciu, którego mogłaby rozpieszczać jedzeniem, lecz w tej chwili miała tylko mnie.

No i koty.

[52]

– Mam też świeżutką wątróbkę i wołowinkę dla twoich sierściuszków.

– Dziękuję, mamo. Jesteś kochana – pocałowałam ją

w policzek. – O wszystkim pamiętasz.

– No jak się ma tak roztrzepaną córkę, to trzeba. Ale

dobrze, nie rób min. Powiedz mi lepiej, co planujesz na

przyjazd Kamila.

– A co mam planować?

Matka spojrzała na mnie ze zdumieniem. Jasne, powinnam przygotować chyba wielką ucztę, a wiedziałam, że Kamil będzie najszczęśliwszy, gdy pójdę z nim do pubu

i się nawalimy, tak jak po mojej maturze, gdy specjalnie

na tę okazję przyleciał do kraju.

– Przyjeżdża do ciebie przyjaciel. Z zagranicy! A może

nawet ktoś więcej niż przyjaciel! – oczy mamy rzucały

gromy. Oczywiście stało się to, co przewidywałam. Małe

swatanko. Z gejem. Ha, ha, ha!

– Mamo, ja i Kamil to wyłącznie stara przyjaźń. Nie

dorabiaj sobie do tego ideologii – mruknęłam, mieszając

kawę z syropem orzechowym. Moją ulubioną.

– Nigdy nic nie wiadomo. On sobie nie ułożył życia, ty

też nie – w jej głosie słyszałam rezygnację połączoną z nadzieją. Byłam wstrętna, że nie wyprowadzałam jej z błędu, ale ona za to doprowadzała mnie do szału tymi próbami

zeswatania swojej córki z jakimś facetem.

– Nie rób planów, bo możesz się zdziwić.

– Och, Lilianko. Chciałabym, żebyś się w końcu

ustatkowała.

– Dobrze, mamo, muszę już iść. Jutro czeka mnie panieński Baśki – dodałam nieopatrznie.

[53]

– O widzisz! Wszyscy układają sobie życie. Nawet twoja

Baśka, która do tej pory była zapaloną singielką.

– Może dlatego, że w końcu spotkała właściwego faceta – burknęłam, pakując wiktuały, które naszykowała mi rodzicielka, do torby.

– Nie czekaj na księcia z bajki, czasami trzeba iść na

kompromis.

– Dobrze, mamo, pójdę zapytać pana Zenka z kiosku

na dole, czy jest zainteresowany.

– I znowu zaczynasz te swoje... – mama machnęła

ręką i poszła do kuchni. Założyłam moje ukochane szpilki

i spojrzałam na ojca, który stał w progu z nieodłączną

książką w ręku.

– Co czytasz, tato? – spytałam.

– O tajemnicach u wojny światowej – no tak, to był

konik taty. – Nie przejmuj się gadaniem mamulki – od

lat tak ją nazywał. – Ona cię kocha, tylko czasami zdarza

się jej zagalopować.

– Nie zagalopować, tylko próbuję jej pomóc – mama

niespodziewanie pojawiła się w przedpokoju. – Masz,

wino własnej roboty – wcisnęła mi do ręki butelkę. – Zrób

pyszną kolację, postaw wino, Kamil będzie zachwycony.

Nic nie odpowiedziałam, bo naprawdę chciało mi się

śmiać z tego wszystkiego. Zabrałam jedzenie, afrodyzjak

dla mojego homoseksualnego przyjaciela, pocałowałam

mamę i ojca i wyszłam. Moje wizyty u rodziców przebiegały w podobny sposób od czasu, gdy byłam sama.

Mama nagabywała mnie lub próbowała umawiać na

randki w ciemno, a ojciec... No cóż, ojciec przypominał

mi męża pani Dulskiej, szkoda tylko, że jeszcze nie musiał

[54]

maszerować po pokoju, żeby wyrobić codzienną normę

spacerów. Ale kochałam moich rodziców i wiedziałam, że

się o mnie martwią.

Nazajutrz pospałam dłużej, wiedząc, że czeka mnie intensywna noc. Przeprawa z marynarzem i Baśką mogła być dosyć... ciężka i zapewne obfitująca w wiele dodatkowych wrażeń, dlatego wstałam dopiero po jedenastej.

Oczywiście wcześniej zerwałam się na chwilę z łóżka i na

śpiocha nakarmiłam ekipę i posprzątałam kuwety. Gdybym

tego nie zrobiła, cała trójka chodziłaby po mnie jak po łące,

mrucząc, miaucząc, ugniatając i dotykając mokrymi nosami mojego nosa. A tak to kociarnia się najadła i wróciła do sypialni, gdzie prawie do południa wspólnie pospaliśmy.

Wieczorem pojechałam tramwajem do centrum, spotykałyśmy się w klubie Antidotum w Rynku. Zrobiłam sobie ostrzejszy makijaż, założyłam „małą czarną", wysokie szpilki (obowiązkowo) i skórzaną kurtkę. Upięłam włosy

i wyglądałam całkiem nieźle. Nie żebym była zakochana

w sobie czy coś. Ale wiedziałam, że mogę się podobać,

w końcu miałam lustro i oczy, które jeszcze nie potrzebowały okularów.

– Lilka, wyglądasz super! – moje przyjaciółki stały

przed wejściem do klubu przy Kiełbaśniczej. Muzyka grała

z umieszczonych na zewnątrz głośników, zachęcając do

zejścia na dół i zabawy w najlepsze. Oprócz mojej stałej

ekipy były jeszcze inne koleżanki Baśki, w sumie uzbierało się nas trochę i teraz przy akompaniamencie pisków, śmiechu i głośno dudniącej muzyki zeszłyśmy na dół i zostałyśmy zaprowadzone do naszej loży, którą specjalnie na

[55]

ten wieczór zarezerwowałyśmy. Imprezę rozpoczęłyśmy

od dwóch szotów i już wkrótce bawiłyśmy się na parkiecie. Lubiłam wyjścia do klubu z moimi przyjaciółkami.

Szalałyśmy, tańczyłyśmy, śpiewałyśmy. Pełen luz, zabawa

i muzyka. I taniec. Kochałam tańczyć, wówczas zamyka

łam się w sobie, byłam jak w transie. Tylko ja i rytm.

Po kilku odtańczonych kawałkach wróciłyśmy do naszej loży, gdzie wręczałyśmy Baśce prezenty. Oczywiście, jak można się było spodziewać, większość podarunków

związana była z nocą poślubną. Biorąc pod uwagę liczbę

fikuśnych majteczek, żeli erotycznych i innych akcesoriów tego typu, tych nocy było przed Baśką naprawdę sporo. Będzie się musiała napracować. A raczej Piotrek.

Ode mnie dostała album poświęcony Kamasutrze. Coś dla

ciała i coś dla ducha. Od razu dziewczyny zaczęły oglądać

fotografie i głośno komentować.

– Źle to trzymasz – darła się Marta. – Do góry nogami!

– Dobrze! To on jest w takiej pozycji!

– Ale że co? Zwisa z lampy? – chichotała Lidka, która

już miała nieźle w czubie.

– Dajcie mi to! – wyrwałam album i spojrzałam z miną

znawcy. – Nie znacie się! To trzeba...hm... – zaczęłam

odwracać album, aby mój zalkoholizowany wzrok zdołał

odczytać górę i dół fotografii przedstawiającej plątaninę

ciał. Nagle poczułam czyjąś obecność za swoimi plecami.

Zanim zdołałam się zorientować, co się dzieje, zakodowa

łam rozdziawione usta moich przyjaciółek.

– Myślę, że najlepiej tak to oglądać – niski męski głos

trafił wprost do mojego ucha, a czyjś oddech połaskotał

mnie w szyję. Doleciał do mnie także zapach pięknych

[56]

perfum. Jakiś znajomy zapach. Odwróciłam się i spojrzałam wprost w niebieskie oczy wysokiego mężczyzny.

– Tak się bawicie – Maliszewski błysnął zębami w uśmiechu i wskazał gestem na trzymaną przeze mnie książkę. -

Widzę, że jeszcze wiele musisz się nauczyć. Mogę pomóc.

Odwróciłam się do moich przyjaciółek i sięgając po

wściekłego psa, powiedziałam głośno:

– Miał być marynarz, a nie dyrektor!

*

Zepsułam niespodziankę dla Baśki. Marta i Lidka chciały

we mnie wlać pięć wściekłych psów, ale uciekłam na

parkiet. Miałam alkoholową fazkę, lecz zakodowałam,

że Maliszewski oparł się o bar i nie spuszczał ze mnie

wzroku. Był z jakimiś dwoma facetami i jedną babką.

Nikt od nas. Jakieś podejrzane typy. Przynajmniej takie

odniosłam wrażenie. Jeden facet był wyższy nawet od

mojego prześladowcy. Miał chyba ze dwa metry wzrostu, kręcone włosy związane w kucyk i druciane okulary.

Wyglądał jak połączenie inteligenta z facetem, którego

lepiej nie spotkać w ciemnej bramie. Drugi był o wiele

niższy, ogolony na zero, idealny materiał na dresiarza

z dzielnicy cudów. Jego bystre spojrzenie taksowało

falujący tłum. Dziewczyna, a właściwie kobieta, była

wysoka, miała ładnie obcięte kasztanowe włosy i niezły biust. Wprawdzie byłam heteroseksualna, ale to nie znaczy, że nie potrafiłam dostrzec atutów. A on,

Michał... No cóż. Wyglądał jak zawsze fantastycznie.

Ciacho z kremem z najlepszej cukierni. Ech, mogłabym

być jego polewą.

[57]

Tańczyłam i śmiałam się. Rozpuściłam włosy, bo i tak już

fryzurę miałam trochę zburzoną. Zobaczyłam, że obiekt

moich rozmyślań zmrużył oczy, coś powiedział do swoich

znajomych i ruszył w moją stronę, przeciskając się przez

szalejący tłum. Czułam się wspaniale. Znacie te motylki

w brzuchu? To nie przesada. Jasne, teraz motylki pływały

wraz z niesamowitą ilością wypitego alkoholu, ale i tak

było cudownie.

– Igrasz z ogniem – pomimo hałasu usłyszałam jego

niski głos. A to oznaczało, że stał bardzo blisko. Właściwie

dotykał mnie każdym skrawkiem swego twardego ciała.

– Tańczę. Nie wiem, o co ci chodzi – odwróciłam się

i spojrzałam na niego. Jego oczy pociemniały, pewnie od

stroboskopowych świateł. Tańczył tuż przy mnie, ale jego

dłonie nie miały zamiaru mnie dotknąć. Powiem szczerze.

Nie miałabym nic przeciwko temu.

– Dobrze wiesz – wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, że poczułam, iż cały alkohol ze mnie wyparowuje.

Ogarnęło mnie trudne do opanowania pragnienie. Jasna

cholera. Nigdy w życiu żaden facet tak na mnie nie patrzył.

– Wiem – szepnęłam.

Maliszewski zmarszczył brwi i zacisnął szczęki. Miałam

wrażenie, że zaraz eksploduje. Byłam pewna, że zaraz poczuję jego mocne dłonie na moich biodrach a jego usta zmiażdżą moje. Jednak nagle odsunął się jak oparzony,

wpatrując się w coś lub kogoś ponad moją głową.

– Przepraszam cię – rzucił i już go nie było.

Tańczyłam przez chwilę sama, połykając gorzką pigułkę rozczarowania. Po chwili wróciłam do naszej panieńskiej loży, gdzie pan marynarz już zaczął swój

[58]

występ. Baśka i dziewczyny piszczały i tańczyły z młodym striptizerem, ja natomiast przygarnęłam butelczynę i postanowiłam znieczulić się całkowicie. Moja kochana

wódeczko, ty na pewno mnie nie zostawisz i nie polecisz

jak po ogień.

Impreza zakończyła się we wczesnych godzinach porannych. Byłam nieźle sfazowana, ale zarejestrowałam jedną istotną rzecz. Czyjeś mocne dłonie ujęły mnie w pasie

i poprowadziły do wyjścia. A znajomy niski głos zapewnił Baśkę, że bezpiecznie trafię do domu. Gdy uniosłam głowę, spojrzałam wprost w przepiękne niebieskie oczy

i wiedziałam, że tak właśnie się stanie. I że ten wieczór nie

będzie tak całkiem do bani.

Zasnęłam w samochodzie Maliszewskiego i jak przez

mgłę widziałam swoją drogę do domu, wejście na klatkę

schodową, szukanie przez Michała kluczy w mojej torebce,

aby wejść na piętro. W mieszkaniu poprowadził mnie do

sypialni, ściągnął buty, nakrył kołdrą. Nagle opanowało

mnie jakieś dziwne rozrzewnienie. Często zdarzało mi

się to po alkoholu.

– Dlaczego mnie zostawiłeś? – wyjęczałam.

Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ale jego oczy

były poważne.

– Nie zostawiłem. Jestem z tobą.

– Ale tam, wtedy. Na parkiecie. Chciałam cię pocałować – oczywiście powiedziałam to tylko dlatego, że byłam nawalona jak sztucer.

Pochylił się nade mną, jego oczy znowu wpatrywały

się we mnie z tym dziwnym błyskiem, który kilka razy

widziałam podczas naszych spotkań w firmie.

[59]

– Musiałem coś załatwić. Wkrótce wszystko ci powiem.

Ale teraz... śpij, moja Liliano.

Jego ciepłe usta na moich to był sen czy wydarzyło się

to naprawdę? Nie wiedziałam, bo odleciałam w mglisty

niebyt. Miałam tylko wrażenie, że jakaś duża dłoń głaszcze mój policzek, potem ktoś otula mnie kołdrą, a potem...

Potem zasnęłam i śniłam o wspaniałym mężczyźnie z niebieskimi oczami, który już-już miał mnie brać w ramiona, ale nagle odwracał się i znikał, a ja nie mogłam go dogonić.

Nazajutrz obudziłam się oczywiście z okrutnym kacem,

ale przyjęłam to z godnością, w końcu wiedziałam, co

robię poprzedniego wieczoru. Czyż nie? No, może nie

do końca. Z trudem uniosłam powieki i musiało minąć

trochę czasu, zanim zarejestrowałam, gdzie jestem, która

jest godzina i co właściwie się stało, że w mojej głowie

gra zespół czołowych doboszów. Wreszcie wzrok padł na

stolik nocny. Obok lampki stała butelka wody mineralnej,

a obok dwie tabletki przeciwbólowe. Mechanicznie po

łknęłam środek, aby choć na moment zagłuszyć dudnienie

w czaszce. Po chwili mogłam zebrać myśli. A właściwie

jedną, przebijającą się przez wszystkie inne: skąd Michał

wiedział, gdzie mieszkam???

Ten dzień nie należał do udanych. Nie sądzę, żeby znalazł się na liście ulubionych, niezapomnianych, które dane mi było przeżyć. Myślę, że nie załapałby się nawet

na pierwszą setkę. Przede wszystkim dlatego, że czułam

się jak przeżuty przez szczeniaka stary kapeć. Wyglądałam

podobnie. A po drugie... a właściwie po pierwsze. Nie mogłam przestać myśleć o pewnym niebieskookim facecie.

[ 6 0 ]

Fascynował mnie nie tylko ze względu na swoją fantastyczną powierzchowność, opiekuńczość względem mnie, swego rodzaju rycerskość też. Miał wszystkie te cechy,

które wyśmiewałam w rozmowach z koleżankami, choć

w głębi duszy pragnęłam takiego właśnie faceta.

Zastanawiałam się ciągle, skąd Maliszewski mógł wiedzieć, gdzie mieszkam. Czy jego zainteresowanie moją osobą posunęło się już tak daleko, że poznał mój adres?

To chyba trochę... dziwne? Jakiś stalker czy co? I te jego słowa, które w pijackim widzie udało mi się zapamiętać.

I ta czułość, tkliwość, na której wspomnienie moje serce

zaczynało bić w szalonym rytmie. Co to wszystko mogło

oznaczać? A może doszukuję się drugiego dna – facet po

prostu okazał się dżentelmenem i odwiózł spitą koleżankę

do domu? No tak. Przecież adres mógł wziąć od Baśki czy

którejkolwiek z dziewczyn. Nie wiem, czy do końca by

łyby w stanie podać mu nawet swoje miejsce zamieszkania,

ale na pewno jest tu jakieś proste i niebudzące podejrzeń

wytłumaczenie. Innego wyjścia nie było, moja kryminalna

i horrorowata dusza, wychowana na powieściach Kinga

i Pattersona, znowu dawała o sobie znać. Postanowiłam

skupić się na przyjemniejszych aspektach minionego wieczoru i nocy. Wspominałam chwile, kiedy znajdowałam się blisko Michała. Odnotowałam niepokojące symptomy,

które mogły prowadzić do czegoś, nad czym nie miałam

kontroli i to mnie trochę ostudziło. Byłam ciekawa, jak

będą wyglądały nasze dalsze kontakty. Postanowiłam pozostawić sprawy swobodnemu tokowi i zdać się na los.

Los chyba wiedział lepiej, bo oto następnego dnia, gdy

przyjechałam do firmy (parkując obok czarnej beemki,

[61]

zajmującej oczywiście moje miejsce), zostałam wezwana

do dyrektora Maliszewskiego. Nie zdążyłam nawet porozmawiać z moimi przyjaciółkami, na których twarzach widziałam przeżycia mocnego weekendu. Sama też wyglądałam średnio, ale informacja pozostawiona przez sekretarkę od razu postawiła mnie do pionu. I psychicznego, i fizycznego. Poczułam, że serce chce wyskoczyć mi z piersi i zanim dotarłam na szóste piętro, udałam

się do toalety, gdzie wzięłam kilka głębszych oddechów,

aby uspokoić... hormony. Gdy weszłam do gabinetu, nienagannie wyglądający Maliszewski siedział przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Odniosłam wrażenie, że facet

chyba w ogóle nie sypia. Albo sypia bardzo dobrze, bo na

jego twarzy nie dostrzegłam nawet drobnego symptomu

zmęczenia.

– Usiądź. Proszę – wskazał krzesło naprzeciwko biurka.

Spojrzał na mnie, gdy siadałam. Miałam wrażenie, że jego

wzrok przenika mnie na wskroś. Nie wiem, jak inaczej to

opisać. Odkryłam jednak, co oznaczają te ponure błyski

w oczach, kiedy czasami na mnie zerka. On chciał mnie.

Tak jak i ja jego. Już bardziej nie mogłam sobie skomplikować życia...

– Dziękuję za to, że odwiozłeś mnie do domu – powiedziałam, patrząc na jego twarz. Cholernie przystojną twarz, dodajmy.

Drgnął i uniósł wzrok znad dokumentów, w które się

wpatrywał. Wydawał się zaskoczony. Czy sądził, że nie

pamiętam? Nie byłam aż tak nagrzana, no dobrze, może

byłam, ale jego obecności na pewno nie mogłam pomylić

z niczyją inną.

[62]

– Proszę. Polecam się na przyszłość – kącik jego ust

drgnął. Miałam ochotę przejechać po nim językiem. Jasna

cholera. Ostre napalenie wchodziło w ostateczną fazę.

– Hm. A właściwie skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

Rzucił mi spojrzenie spode łba. Wydawał się zniecierpliwiony. I trochę zły. Co już zupełnie było dla mnie niezrozumiałe.

– Twoje koleżanki mi powiedziały. Nie mogłem cię zostawić. Wyglądałaś na... bardzo zmęczoną.

Jasne, o ile zmęczeniem można nazwać stan głębokiego

upojenia alkoholowego. Całe szczęście, że był dobrze wychowany. A może to wcale nie było takie szczęśliwe dla mnie...?

– No tak. Nieczęsto mi się to zdarza. A właściwie dlaczego mnie wezwałeś? – objęłam się ramionami i wpatrywałam w niego. On przez chwilę też patrzył na mnie i miałam wrażenie, że zaraz coś się wydarzy. Albo ja

rzucę się na niego, albo on na mnie. Oczywiście, moja

głupia wyobraźnia pokazała mi nader sugestywny obrazek moich wysoko uniesionych nóg i jego szczupłego ciała falującego pomiędzy nimi. Odchrząknęłam i pokręciłam się na krześle, jakbym siedziała na rozżarzonych węglach. A może tak było? Musiałam natychmiast odzyskać równowagę. Przybrałam jedną ze swoich zawodowych masek.

– O co chodzi? Mam dużo pracy, więc...

Michał jakby się otrząsnął z zamyślenia, widziałam

tylko te niepokojące błyski w jego niebieskich oczach.

Oddałabym wiele, aby się dowiedzieć, o czym, a może

o kim rozmyślał.

[63]

Wstał, odwrócił się i zapatrzył w okno, które obejmowało całą frontową ścianę, prezentując panoramę miasta.

– Wyobraź sobie, że masz do przeprowadzenia ważny

projekt. Zajmujesz się nim tylko ty, nikt nie może ci pomóc.

Przynajmniej nikt z twojego zespołu. Jednak pojawia się

nieoczekiwana trudność. Ktoś wydaje się także zaanga

żowany w tę sprawę. Nie wiesz, czy do końca możesz mu

ufać, nie znasz tej osoby. Poza tym masz świadomość, że

wciągnięcie tej osoby do projektu, może ściągnąć na nią,

powiedzmy... nieprzyjemności. I to jest bardzo delikatne

określenie na to, co może tę osobę spotkać. No ale – odwrócił się i zapatrzył na mnie – bez pomocy tej osoby projekt może upaść. A konsekwencje tego upadku poniesiesz nie tylko ty, ale wiele innych osób. Co byś zrobiła?

Wygładziłam spódnicę i wzięłam głęboki oddech. Nie

miałam pojęcia, o co mu chodzi. Co to miało być, jakiś

test?

– Wiesz, nie znam do końca sprawy i jak rozumiem,

nie możesz wyjaśnić mi szczegółów...

Michał pokręcił przecząco głową.

– No, tak właśnie myślałam – westchnęłam. – Jeśli ten

projekt jest naprawdę ważny i chcesz go z sukcesem zakończyć, a czujesz, że bez pomocy ci się to nie uda, to chyba nie masz wyjścia. Domyślam się, że nie masz zaufania do

tej osoby, ale może czasami warto zaryzykować. Może ta

osoba pomoże ci i szybciej, i sprawniej zakończyć pracę,

może w tym chorym świecie biznesu czasami warto komuś

zaufać? I dać szansę. Wiesz, to takie moje subiektywne

odczucia, bo nie mam pojęcia, o co ci chodzi – uśmiechnęłam się i rozłożyłam ręce.

[ 6 4 ]

Michał podszedł do mnie i ujął je w swoje dłonie.

– Dziękuję ci, Liliano. Bardzo mi pomogłaś – nieoczekiwanie pochylił głowę i pocałował moje ręce.

Siedziałam jak zamurowana i siłą woli powstrzymywa

łam się od chęci złapania jego twarzy i pocałowania go

w usta. Ale jeszcze nie upadłam na głowę. Tylko że... zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Brak kontroli. To coś, czego nienawidziłam i starałam się tego unikać.

– Mam taką nadzieję. Chociaż nadal nic z tego nie rozumiem – odparłam cicho. Michał puścił mnie i odsunął

się z wyczuwalnym żalem.

– Pamiętasz, co ci wczoraj powiedziałem? – patrzył

na mnie tak, jakby wzrokiem prosił, żebym nie zadawała

pytań.

– Pamiętam.

– Więc poczekaj jeszcze trochę. W tej chwili... nie

mogę, a bardzo bym chciał... – zmrużył oczy i objął się

ramionami. – Czasami trzeba wybrać i ja chyba to zrobię,

wkrótce – dodał zupełnie niezrozumiale. W tym momencie rozległo się pukanie i po chwili w drzwiach pokazała się jasna głowa Lejdi.

– Cześć, Michał, nie przeszkadzam? – zaszczebiotała.

Maliszewski potrząsnął głową w geście zaprzeczenia

i spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem.

– Dziękuję. To na razie wszystko.

Kiwnęłam głową, odwróciłam się i wyszłam, po drodze

posyłając uśmiech mojej szefowej. Jeszcze nikt nigdy nie

wytrącił mnie tak z równowagi jak ten mężczyzna. Na

piechotę zaczęłam schodzić na dół, ale po drodze zatrzymałam się na półpiętrze i zapatrzyłam w panoramę miasta,

[65]

tak naprawdę nie widząc nic. Musiałam zebrać myśli. Nie

wiedziałam, co się dzieje, a tego bardzo nie lubiłam. Coś

było nie tak. Może Maliszewski to jakaś wtyka podstawiona przez radę nadzorczą? Może szukają jakiegoś haka?

Ale na kogo? Na Lejdi? Nie, niemożliwe. Prezes? Ależ skąd.

I ci ludzie, którzy wczoraj towarzyszyli Michałowi w dyskotece... I w ogóle skąd on się tam wziął? Wrocław to nie jest małe miasto, a klubów nocnych znajduje się w nim

naprawdę mnóstwo. I akurat w tym, w którym bawiłam

się z przyjaciółkami, pojawił się Maliszewski? Coś mi tu

śmierdziało...

Stałam na półpiętrze i całe szczęście, że nie myślałam

głośno, ale miałam chyba jakiś specyficzny wyraz twarzy,

bo nagle drgnęłam na dźwięk męskiego głosu.

– Dobrze się czujesz?

Spojrzałam na Sekulskiego, który z jakimiś papierami

szedł na górę. Wzruszyłam ramionami i burknęłam:

– Dobrze. Zamyśliłam się.

– Widzę właśnie.

Ten facet miał w sobie coś takiego, co wzbudzało we

mnie niechęć. Zdawał się rozbierać mnie wzrokiem,

a jednocześnie było w nim coś, co od razu stawiało mnie

na baczność. Jakaś niechęć połączona z gniewem. Tak.

Ten facet był ogarnięty gniewem. Dopiero teraz to sobie

uświadomiłam.

– Fajnie się bawiłyście w sobotę – dodał nagle, gdy już

łapał za poręcz, aby udać się na górę. Spojrzałam na niego

z zaskoczeniem. Nie zdążyłam ukryć uczuć. Wydawał się

zadowolony, że udało mu się mnie zaskoczyć.

– Też tam byłeś?

[ 6 6 ]

– Przez chwilę, wyskoczyłem z kumplami. Ładnie wyglądałaś – powiedział to tak cicho, że miałam wrażenie, że mi się wydawało. Odwrócił się i pobiegł, przeskakując

po dwa stopnie, na szóste piętro. A ja stałam przez chwilę

z prawdopodobnie rozdziawioną buzią. I po raz kolejny

w tym dniu poczułam, że nie mam nad czymś kontroli.

Gdy dotarłam do pokoju, Baśka, Marta i Lidka oglądały

zdjęcia z sobotniej nocy i rechotały tak, że słychać je było

na całym piętrze.

– Popatrz na minę Lidki, jak marynarz ściągnął spodenki!

– Weź, spodziewałam się czegoś więcej.

– Chyba czegoś większego.

– Ale rozczarowanie... biedny chłopak, chyba zmieni

profesję.

– Zniszczyłaś jego młodość.

– Zabiłaś jego plemniki.

– Odwalcie się, wcale tak nie było.

– A zobaczcie tutaj, w tle widać, jak Lilka tańczy

z Ciachem.

Drgnęłam i spojrzałam na monitor Baśki. Faktycznie,

tuż za roześmianą Baśką i Lidką, w tle dostrzegłam siebie,

a obok mnie wysoką postać faceta, który prześladował

mnie w snach. Dziewczyny od razu przypomniały sobie

o zajściu z soboty i moim istnieniu.

– No opowiadaj!

Spojrzałam nic nierozumiejącym wzrokiem. A przynajmniej starałam się, aby taki był.

– Ale co?

– No jak to co? – Marta przewróciła oczami. – Ciacho

zawiózł cię do domu.

[ 6 7 ]

– I co z tego?

– Okazał się taki szarmancki. Naprawdę.

– Był uprzejmy i tyle – wzruszyłam ramionami.

– Jassssne – Baśka wyszczerzyła się w uśmiechu. -

Ciekawe, dlaczego zaoferował pomoc tylko tobie?

– Nie wiem. Po każdą z was przyjechał facet – znowu

wzruszyłam ramionami.

– Masz jakiś skurcz czy co? Opowiadaj jak człowiek.

Zawiózł cię i co?

– No i nic. Położył do łóżka, naszykował wodę, prochy

i tyle. Rano, gdy się obudziłam, już go nie było – usiadłam

do swojego komputera i odpaliłam pocztę.

– Łeee, a już miałyśmy nadzieję... – Marta spojrzała na

pozostałe dziewczyny z zawiedzioną miną.

– Nadzieję na co?

– Na hot romans w naszej fabryce. Chociaż raz Lejdi

nie byłaby główną bohaterką.

– No to musicie liczyć na kogoś innego. Romanse to

ostatnia rzecz, jaka teraz siedzi mi w głowie – uznałam,

że małe kłamstwo nie zaszkodzi. – Poza tym na drugi raz

nie rozdawajcie mojego adresu każdemu facetowi, który

zaproponuje podwózkę. Mogę trafić na jakiegoś psychopatę i będziecie mnie mieć na sumieniu.

W pokoju zaległa cisza. Uniosłam wzrok i zobaczyłam

wpatrujące się we mnie trzy pary oczu.

– Co? Mam coś na twarzy? – spytałam z niecierpliwością.

Moje koleżanki spojrzały po sobie niespokojnie i wreszcie Marta odezwała się dziwnie cicho.

– Ale my nie dawałyśmy mu adresu.

Teraz ja wgapiłam się moją przyjaciółkę.

[ 6 8 ]

– No nie patrz tak. Byłyśmy naprane, sądzisz, że pamiętałybyśmy twój adres?

– Ja nawet swojego nie pamiętałam – parsknęła Baśka. -

Maliszewski zaoferował się, że cię zawiezie. To wszystko.

Nikt o adres nie pytał i nikt nikomu go nie podawał.

– To nic z tego nie rozumiem – znowu czułam zamęt.

– Żadna filozofia, może sama mu podałaś albo znalazł

w dowodzie. Wielka mi sensacja – Lidka machnęła ręką.

Może i tak. Tylko Lidka, Marta i Baśka nie wiedziały

o jednej zasadniczej rzeczy. Kiedyś, dawno temu, w jednym z klubów ktoś ukradł mi torebkę ze wszystkimi dokumentami. I od tamtej pory idąc na dyskotekę, brałam tylko małą torebeczkę, bez której nigdzie się nie ruszałam.

I miałam w niej tylko pieniądze przeznaczone na nocne

szaleństwa. I klucze do mieszkania. Nic więcej.

*

Kolejne dni mijały zupełnie standardowo, w przeciwieństwie do minionego weekendu. W czwartek mieliśmy jechać na dwudniowy wyjazd integracyjny do Książa.

W planie było także zwiedzanie niedawno otwartych

podziemi w Kamiennej Górze. W ogóle ten tydzień zapowiadał się imprezowo, bo weekend miałam spotkać się z Kamilem, tak więc już czułam przemęczenie na samą

myśl o nadchodzących rozrywkach. A jeszcze dziwna sytuacja z Michałem, o którym nie mogłam przestać my

śleć. Spotykałam go na biurowych korytarzach i gdy miał

towarzystwo, kiwał do mnie obojętnie w niemym geście

uprzejmego powitania. Jednak gdy mijaliśmy się i byli

śmy sami, uśmiechał się i w jego oczach znowu pojawiał

[ 6 9 ]

się ten błysk pragnienia, od którego od razu robiło mi się

gorąco. To były niesamowite chwile, ale nie należałam

do osób cierpliwych. Nie obchodziło mnie, że pracujemy

razem, że on zachowuje się co najmniej podejrzanie, że

Lejdi ślini się na jego widok. Umiałam czytać z mowy

ciała, a jego ciało wyraźnie wysyłało do mojego esemesa

o treści nienadającej się do głośnego wymówienia. I jeszcze ten wyjazd. To takie proste. Ale zbyt oczywiste. I wiedziałam, że jeśliby miało między nami do czegoś dojść, to na pewno nie na wyjeździe firmowym. Niemniej jednak

cieszyłam się, że będziemy tam razem i może uda nam się

porozmawiać. Swobodnie. Tak, jasne. Oczami wyobraźni

widziałam tę rozmowę i od razu od tych obrazów zrobiło

mi się nieco cieplej.

Nazajutrz mieliśmy wyjeżdżać wczesnym rankiem, zatem spakowałam się zaraz po powrocie z pracy. Chwilę medytowałam nad szufladą z bielizną i zdecydowanie, acz

z żalem, schowałam trzymany w ręku koronkowy komplet, który więcej odkrywał, niż zakrywał i zakładany był

jedynie w celu marketingowym. Uznałam, że na to jeszcze przyjdzie czas, podczas wyjazdu integracyjnego nie miałam zamiaru posunąć się aż tak daleko we własnym

„PR" Wieczorem pojechałam na tańce. Były organizowane

przez jedną z moich koleżanek. Zajęcia prowadził całkiem smakowity facet, Przemek, który świetnie tańczył


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю