Текст книги "W szpilkach od Manolo"
Автор книги: Maria-Mirabella
сообщить о нарушении
Текущая страница: 9 (всего у книги 11 страниц)
to mus.
Gdy weszłam do siebie, dziewczyny najpierw mnie wy-
ściskały, a potem zaczęły rzucać mięsem. Takim tłustym
i poprzerastanym.
– Dajcie spokój, bo świnka pęknie – roześmiałam się,
wskazując na naszą karną skarbonkę.
– To jej wina. Pewnie nagadała preziowi, wiadomo, że
facet jest wpływowy.
– Chyba naiwny!
– Jeszcze będzie żałował!
– Dziewczyny, uspokójcie się. Wiecie, co miałam dzisiaj
im dać. Dokładnie to samo, co oni mnie. Ale przynajmniej
lepiej na tym wyszłam.
– Chociaż to – burknęła Baśka. – Ale nie wiem, jak tu
teraz będzie bez ciebie.
– Normalnie, dacie radę. Jak zawsze.
– No to kiedy oblewamy? – Marta otworzyła kalendarz.
[177]
– Moje zwolnienie? – uśmiechnęłam się.
– Twoje nowe życie. Bez barier, zasad, korposzczurów.
– W sumie może będzie co oblewać – kiwnęłam głową
i opowiedziałam im o planie moim i Julki.
– Lilka, to fantastyczny pomysł!
– Super, zawsze tego chciałaś, siostro!
– Trzeba robić to, co się lubi!
Dziewczyny oczywiście były pełne entuzjazmu i wiary
w to, że ze wszystkim sobie świetnie poradzę. Ja także
w to wierzyłam, chociaż oczywiście bałam się, bo jednak
było to trochę ryzykowne. Ale tutaj i teraz byłam szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. To chyba trochę dziwne jak na osobę, która właśnie straciła robotę? Jednak gdy zadzwoniłam do Michała i powiedziałam mu o tym wszystkim, odparł krótko:
– I o to chodziło, Liliano. Po tylu latach pracy dla nich
coś ci się należy, a ty w tym czasie przygotujesz grunt na
to, co naprawdę cię kręci.
– Mówisz o sobie? – uśmiechnęłam się.
– Też.
– A tak w ogóle to w sobotę idziemy do mamulki na
obiad. I od razu powiedz, jakie lubisz ciasto, bo zebrałam
opieprz, że nie mam takich elementarnych wiadomości
na twój temat.
– Lubię takie pyszne bułeczki...
– Michał!
– A, o to pytasz? Oj, dobra, lubię sernik i szarlotkę.
– Nie mam siły do ciebie.
– Owszem masz, silna z ciebie kobieta. Do wieczora,
Liliano.
[178]
– Pa!
Gdy wychodziłam już z pracy z pudełkiem kartonowym
w objęciach (ach, ten amerykański styl zwalniania!), przy
windach spotkałam Sekulskiego. Miał minę, jakby właśnie
wrócił od dentysty, który nie stosuje znieczulenia.
– Słyszałem. Bardzo mi przykro.
– A mnie niekoniecznie. Ale miło, że się przejąłeś.
– Zawsze przejmuję się tym, co dotyczy ciebie.
Poczułam się jakoś dziwnie. Niezręcznie. Nigdy nie
myślałam, że on... To przecież absurd!
– Trzymaj się – kiwnęłam mu głową, gdy wchodziłam
do windy. Zanim drzwi się zamknęły, czułam na sobie jego
uporczywy wzrok, wwiercający się we mnie. Nie było to
komfortowe doznanie. Ten człowiek był bardzo dziwny,
a jeszcze w perspektywie pewnych podejrzeń względem
jego osoby cieszyłam się, że nie będę już więcej mieć z nim
nic do czynienia.
Sobota zbliżała się wielkimi krokami. Wraz z J u l k ą ciągle szukałyśmy namiarów na jakiś ciekawie położony lokal, którego wynajem nie zrujnuje nas już na wejściu, a mamulka dzwoniła do mnie codziennie, zamęczając nowymi
przepisami na ulubione ciasta Michałka. Obiecywałam sobie, że jak przetrwam ten „proszony" obiad, to już żadne inne wyzwanie nie będzie mi straszne. Gdy w końcu dotarliśmy do domu rodziców, nie wiedzieć czemu trochę się denerwowałam, za to Michał wyglądał jak najbardziej
wyluzowany facet świata. Nie wiem, czy ta jego nonszalancja była tylko przykrywką dla nerwów. Nie sądzę. Po prostu przyjmował wszystko takim, jakie było, nie analizując i nie poddając rozkładowi na czynniki pierwsze.
[179]
Ale to chyba była domena facetów. A na pewno takich
facetów jak on. Zresztą, co ja mogę wiedzieć o męskiej
naturze, jak powiedziałaby z troską mamulka? Jednakże
gdy w mieszkaniu rodziców zobaczyłam moje dwie ciotki,
czyli Maryśkę – siostrę ojca i Helenkę – siostrę mamy, już
nie byłam przekonana o słuszności przyjęcia z beztroską
zaproszenia na obiad do mojej zdradliwej mamulki.
– Lilusiu, coś taka blada, dziecko? – Helenka ucałowała
mnie krwistymi ustami, zostawiając na moich policzkach
czerwień swych warg.
– Jaka ona blada?! Przecież czerwieni się jak burak -
Maryśka patrzyła na mnie krytycznie, wydmuchując nosem dym z papierosów Marlboro, które z lubością paliła w liczbie dwóch paczek dziennie.
– A to twój narzeczony? Przedstaw go, bo chłopaczyna
nie wie, co robić – Helenka zatrzepotała natuszowanymi
rzęsami.
– To nie jest mój narzeczony – warknęłam, ale Helenka
machnęła tylko ręką, jakby odganiała natrętną muchę.
Michał, gdyby mógł, pewnie trzasnąłby butami jak oficer przed przełożonym, ale zgiął się w przedwojennym ukłonie i ujął dłoń starszej siostry mojej mamy.
– Michał Maliszewski, bardzo mi miło – po czym pocałował ciotkę Helenkę w wypielęgnowaną dłoń.
– Lizus – burknęłam, siadając ciężko przy stole. Tylko
pokrzepiający wzrok taty dawał nadzieję, że może uda mi
się jakoś przetrwać to sobotnie popołudnie i nie udławić
się obiadem.
– Słyszałam, że jest pan policjantem. To prawda, że
kiepsko wam płacą? – Maryśka nie bawiła się w subtelności,
[180]
ją z kolei Michał przywitał twardym uściskiem ręki. Jednak
dobry był z niego psycholog, z miejsca rozpoznawał, z kim
ma do czynienia i wiedział, jak się zachować. To dar, zdecydowanie. Ja byłam mistrzynią porażek i w sumie mia
łam to gdzieś, tylko czasami wychodziłam na idiotkę albo
nieopanowaną nerwuskę.
– Nie są to oszałamiające kwoty, ale nie narzekam – odparł spokojnie mój chłopak, wróć, „chłopaczyna".
– No tak, ale rodzina wymaga nakładów pieniężnych.
Jak ma pan zamiar dbać o Lilusię, dzieci?
Dobrze, że akurat nic nie piłam, bo na pewno wszyscy
obecni przy stole mieliby prysznic z truskawkowego kompotu mojej mamy.
Michał zachował kamienną twarz i chyba tylko ja dostrzegłam błysk rozbawienia w jego oku. Mnie za to wcale nie było do śmiechu.
– Oprócz tego, że jestem oficerem, skończyłem także
psychologię, tak więc myślę, że dam Lilianie wszystko,
czego potrzebuje – odparł spokojnie, patrząc na moje
ciotki. Helenka uśmiechała się z rozrzewnieniem,
a Maryśka robiła kółka z dymu, co było jasnym przekazem
akceptacji dla Michała. O czym on oczywiście nie wiedział.
– Marysiu, Helu, nie męczcie Michałka, on się już zaopiekuje naszą Lilianką – mamulka wniosła wazę z roso
łem, łamiąc tym samym swoją świętą zasadę podawania
tej zupy tylko w niedzielę. No ale czego się nie robi na
„proszonym" obiedzie, aby biesiadnicy byli zadowoleni?
– O ile wcześniej nie zwariuje – mój ojciec mruknął pod
nosem, sięgając po wazę i nie patrząc na swoją żonę, która,
jakby mogła, spiorunowałaby go wzrokiem. Michał siedział
[181]
obok i starał się nie parsknąć śmiechem, a ja sama już nie
wiedziałam, czy mam dołączyć do niego, czy może dla odmiany krzyczeć, wywalić rosół z wazą albo wazę z rosołem i uciec stamtąd jak najdalej. Oczywiście nic takiego nie zrobiłam, ale znowu ogarnęła mnie dziwna ochota na zrobienie czegoś idiotycznego. Czasami miałam ochotę na coś takiego na spotkaniach biznesowych, kiedy białe kołnierzyki prowadziły te swoje podchody, a ja musiałam ze wszystkich sił trzymać się wewnętrznego poczucia przyzwoitości, aby nagle nie wybuchnąć histerycznym śmiechem albo nie
zacząć tańczyć na środku sali konferencyjnej, pokazując
wszystkim język. Już na samą myśl o tym wybuchałam śmiechem, nad którym czasami nie mogłam zapanować, a moi interlokutorzy zastanawiali się, jaką gafę popełnili, skoro
wywoływało to u mnie tak podejrzany grymas.
Po obiedzie, który, o dziwo, upłynął w miarę spokojnie,
na stół wjechały sernik i szarlotka, a moja mama ochoczo ukroiła dwa wielkie kawały i nałożyła Michałowi na talerzyk.
– Jedz, Michałku, resztę ci zapakuję, bo Lilianka raczej
ci nie upiecze.
– No raczej – burknęłam z przekąsem.
– Lilianko, mogę cię nauczyć piec, przecież wiadomo,
że mężczyźni lubią słodkości – ciotka Helenka oczywiście
podjęła dyskusję.
– Ja mojemu mężowi nigdy nie piekłam i przeżyłam
z nim trzydzieści lat – powiedziała głośno ciotka Maryśka,
odpalając papierosa; nie przejmowała się niepalącym towarzystwem siedzącym przy stole.
[182]
– Chyba aż trzydzieści... – burknął jej brat, a mój ojciec.
Michał zakrztusił się sernikiem i czym prędzej sięgnął po
filiżankę z kawą.
– Twój mąż z ciast najbardziej lubił śledzie i mięcho,
więc nie miałaś takiej potrzeby – Helenka machnęła nonszalancko ręką.
– Twój za to gustował w cieście i likierach, przy czym
często mieszał proporcje.
– Ludwik kochał dobre trunki, ale nigdy nie przekraczał granic – Helenka wzruszyła ramionami. Ciotka była oazą spokoju, niełatwo było ją wytrącić z równowagi, nad
czym usilnie pracowała Maryśka, z miernym, jak na razie, skutkiem.
– Bo ty je ciągle przesuwałaś.
– Nigdy nie byłam zazdrosną heterą – ciotka Helenka
starannie zamieszała kawę w ozdobnej filiżance z zastawy,
którą moja mama wyciągała tylko na specjalne okazje.
– Nieważne, Lilianko, powiedz lepiej, kiedy ślub? -
ciotka Maryśka utkwiła we mnie swój stalowy wzrok, a ja
w tym czasie doznałam lekkiej wewnętrznej apopleksji.
– Ale Marysiu, oni się jeszcze nie zaręczyli... – moja
mama chociaż raz przyszła mi z pomocą.
– Ja nie wiem, na co teraz ci młodzi czekają. No, zwłaszcza że Lilianka do najmłodszych nie należy – Maryśka pokręciła głową z jawną krytyką.
– No właśnie, szkoda czasu, przecież musisz myśleć
o swoim wieku, dziecko – Helenka szybko dołączyła do
swojej wiecznej antagonistki, z którą i tak koniec końców
zawsze się zgadzała.
[183]
– My sami ustalimy, co i kiedy chcemy zrobić w naszym
życiu – starałam się odpowiedzieć miło i bez żadnych podtekstów typu „to nie wasz zakichany interes!".
– Panie Michale, co pan o tym sądzi? Czasami mężczyzna powinien wziąć sprawy w swoje ręce... – Maryśka nie zamierzała odpuścić. Mój ojciec wzniósł oczy do
nieba i podszedł do barku, a mama zdradliwie uciekła do
kuchni, ale byłam pewna, że nastawia uszu niczym radary
na autostradzie.
– Oczywiście, ma pani rację. Już dawno się tym zająłem
i pozwolą panie, że sam doprowadzę sprawy do końca -
odparł uprzejmie, acz stanowczo. Od razu przypomniał
mi tego Michała z pierwszych chwil, kiedy go poznałam.
Nie powiem, bardzo mi się ta wersja podobała.
– I tak mówi prawdziwy mężczyzna! – Maryśka była
usatysfakcjonowana.
Ojciec postawił koniak i wszyscy oprócz mnie wypili
„po koniaczku". Tym razem ja prowadziłam samochód,
zresztą ciągle brałam lekarstwa i mieszanie z nimi alkoholu
nie było wskazane. Gdy już pożegnaliśmy się z moją nieznośną rodzinką, gdy mamulka zapakowała nam wałówkę (nie omieszkała zaprosić nas na kolejny obiad), wreszcie
wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do mojego mieszkania.
– Powinieneś teraz uciec z krzykiem – odezwałam się
po chwili.
– Dlaczego? – czułam na sobie wzrok Michała.
– Chcesz się związać z taką psychopatyczną rodziną?
– Chcę się związać z tobą.
Zreflektowałam się, że trochę się zapędziłam, niezaprzeczalny skutek insynuacji mojej familii.
[184]
– Zresztą tylko chodzimy ze sobą – wzruszyłam
ramionami.
– Hm, tak sądzisz? – poczułam jego dłoń nakręcającą
pasmo moich włosów na palec.
– A nie jest tak?
– Myślę, że to coś o wiele więcej niż tylko... chodzenie.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Wiem, że cię kocham.
– Ja... ciebie też.
– I gdy poznałem twoją rodzinę, kocham cię jeszcze
bardziej.
– Chcesz mnie uratować z rąk psychopatycznej familii?
– Psychopaci to moja specjalność. Ale nie o to chodzi.
Ja i Dorota nie mamy rodziny. Bardzo szybko zostaliśmy
bez ojca, musieliśmy o wszystko walczyć, do wszystkiego
dochodzić sami. Mama była bardzo związana z ojcem, po
jego śmierci nigdy nie odzyskała równowagi. Umarła siedem lat temu. W sumie od zawsze byliśmy sami. Mama miała czasami dobre dni, kiedy chciała, abyśmy czuli się
rodziną. Chciała też pomagać, opowiadałem ci. Ale tak
naprawdę myślę, że umarła dawno temu razem z ojcem...
Tak więc ja i Dorota mieliśmy praktycznie tylko siebie.
Może to uczy życia, ale dziecko musi mieć czas na dorośnięcie, na błędy, na wybaczanie. Rodzina to umożliwia, gdy jej nie masz, sam sobie musisz być sterem, wskazówką, wytłumaczeniem, wybaczeniem przewinień.
Łatwo jest się zagubić.
– Nigdy o tym nie mówiłeś.
– Mam trochę rzeczy w zanadrzu, które mogą ci się
nie spodobać. Jako nastolatek byłem okropnym gnojkiem.
[185]
Pewnie gdyby nie Dorota, znajdowałbym się po tej drugiej stronie prawa.
– Ale dałeś radę, przecież osiągnąłeś tak wiele.
– Dałem. Daliśmy w sumie, ale łatwo nie było. Czasami
było strasznie, miałem tak wiele okazji na, wiesz, łatwy
szmal, wystarczyłby jeden krok, jeden telefon do dawnego
kumpla, jeden wyjazd „na miasto". Do tego nie potrzebowałem studiów, szkoleń, kursów.
– To złudne.
– Zgadza się, ale bardzo zachęcające, zwłaszcza dla
młodego człowieka. Jednak udało mi się nie pójść w tym
kierunku. Dlatego gdy poznaję twoją rodzinę, myślę o tym,
że nigdy takiej nie miałem, ale bardzo chciałbym mieć.
Wjechaliśmy w moją ulicę, zatrzymałam auto tuż przed
wejściem do bramy. Zgasiłam silnik i popatrzyłam na
Michała.
– Zrobię wszystko, żebyśmy mieli normalną rodzinę -
powiedziałam cicho.
– Ja też – wtulił twarz w moje włosy. Uwielbiałam, gdy to
robił. – Muszę tylko jeszcze... – w tym momencie zadzwonił służbowy telefon Michała. Gdy zobaczył, kto dzwoni, zmarszczył czoło i wyszedł na zewnątrz. Widziałam, że
nie jest zadowolony z tego, co usłyszał. Gdy wysiadłam
i otworzyłam bagażnik, podszedł do mnie i pomógł wyciągnąć torby z wiktuałami, które naszykowała mamulka.
– Muszę jechać.
– Stało się coś?
– Jakieś zamieszanie, zaraz po mnie przyjadą. Chodź,
odprowadzę cię do domu.
– Piłeś koniak.
[186]
– Tylko jeden, zresztą przyjadą po mnie, nie przejmuj
się.
Gdy już byliśmy w moim mieszkaniu, Michał włożył
skórzaną kurtkę, zabrał jakieś papiery, które miał w teczce,
i popatrzył na mnie z żalem.
– Chciałem spędzić tę noc w twoich objęciach.
– Służba nie drużba. Nie powiesz mi, o co chodzi?
– Jeszcze nie. Ale o co pytasz? – utkwił we mnie wzrok.
– O to, co zacząłeś mówić w samochodzie. Że coś
musisz.
– Muszę... już iść – odparł wymijająco, patrząc na komórkę, na którą ktoś właśnie puścił mu sygnał. – Wrócę jak najszybciej. Pa, moja Liliano.
Pocałował mnie szybko i wyszedł, a ja poczułam, że
dzieje się coś, na co nie mam wpływu. A bardzo tego nie
lubiłam.
Michał wrócił dopiero w południe następnego dnia.
Mruknął coś niewyraźnie, wziął prysznic i padł jak nie
żywy na łóżko. Musiałam chyba przyjąć to do wiadomo
ści i jeśli mielibyśmy być razem (wierzyłam w to całym
sercem), to nie pozostawało mi nic innego, jak zacząć
się przyzwyczajać do takiego trybu pracy mojego faceta.
Z racji tego, że miałam dużo czasu, postanowiłam zrobić coś dla siebie. Pojechałam do kosmetyczki, potem do fryzjera, a po południu miałam oglądać z Julką kolejny lokal. W międzyczasie wyciągnęłam Baśkę na kawę.
Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni w Arkadach
Wrocławskich i zajadałyśmy ciastko z bezą.
– Ale to pyszne.
[187]
– I słodkie.
– Cholernie.
– Jak w fabryce?
– Gówno wielkie, mówiąc kolokwialnie – Baśka oblizała łyżeczkę i westchnęła.
– Lejdi się czepia?
– A wiesz, że nawet nie? Ostatnio jakaś taka czarująca
chodzi.
– Może ma jakąś nową ofiarę na widelcu?
– Może, ale raczej nie z firmy. Za to Sekula chodzi jak
z krzyża zdjęty.
Oparłam się o aksamitne obicie fotela i spojrzałam na
przyjaciółkę.
– Co?
– Wiesz, myślę, że Sekula coś do mnie ma, znaczy miał,
a właściwie może nadal ma, sama nie wiem.
I opowiedziałam Baśce o wszystkich dziwnych spotkaniach i jeszcze dziwniejszych tekstach mojego kolegi z pracy.
– Noo, brzmi ciekawie. W sumie Sekula całkiem do
rzeczy gość, dopóki się nie odzywa.
– Fakt, ale nie można całe życie milczeć – uśmiechnęłam się.
– No popatrz, złamałaś mu serce. Wyraźnie, mówię ci,
wygląda jak śmierć na urlopie.
– Daj spokój. Nie chcę już o tym myśleć.
– A jak pan Michał?
– Dobrze, ostatnio byliśmy na obiedzie u moich
rodziców.
Baśka otworzyła szeroko oczy.
[188]
– I co? Przeżyłaś?
– Jak widać. Ale przeprawa była ciężka, zwłaszcza że
mamulka zaprosiła dwie ciotki.
– Smoka i smoczycę?
– Dokładnie. Ale Michał za to miał niezły ubaw.
– Dobrze, że wzięłaś faceta z poczuciem humoru.
– Innej opcji nie było.
– Lilka?
– No? – kiwnęłam na kelnerkę, prosząc o rachunek.
– Mogę o coś zapytać? – moja przyjaciółka nagle
spoważniała.
– Jasne.
– Czym właściwie zajmuje się Michał?
Oj. Wiedziałam, że w końcu kiedyś to nastąpi. Najgorsze
było to, że nic nie uzgodniłam z moim osobistym gliniarzem i dlatego kompletnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć Baśce.
– On... on zajmuje się wieloma rzeczami, sprawami
właściwie. Ale wiesz, nie za bardzo mogę o tym mówić,
jeszcze nie teraz.
– Aha. To znaczy, że teraz pracuje nad pewną... sprawą?
– moja przyjaciółka była nie w ciemię bita.
– Coś w tym rodzaju – odparłam wymijająco.
– No tak, to już więcej nie pytam.
– Na razie ci wystarczy?
– Aż nadto – Baśka uśmiechnęła się szeroko. – Zawsze
miałaś pociąg do mundurów.
– Bardzo śmieszne. Chodź, wariatko, odprowadzę cię
do obozu pracy.
– To jeszcze śmieszniejsze.
[189]
Po południu spotkałam się z Julką. Znalazłyśmy naprawdę świetne miejsce, w którym mogłybyśmy otworzyć naszą klubokawiarnię. Lokal miał prawie 110
metrów kwadratowych, umiejscowiony był w jednej
z uliczek prowadzących do Rynku. Wymagał odświeżenia, ale cena nie zabijała, tak więc wstępnie dogadały
śmy się z najemcą i umówiłyśmy na podpisanie umowy.
Perspektywa rychłego zrealizowania marzeń zaczynała
się krystalizować w nader realny biznes. To sprawiło, że
poszłyśmy do Przedwojennej na kielicha, decydując się
jednocześnie zostawić samochody na parkingu. Jak to
zwykle bywa, na jednym kielichu się nie skończyło i zanim się obejrzałam, była dwudziesta druga, a ja miałam już nieźle w czubie.
W pewnym momencie przysiadło się do nas jakichś
dwóch facetów, z którymi Julka rozpoczęła nader elo-
kwentną dyskusję nieco plączącym się językiem. Nagle
poczułam, że ktoś za mną stoi. Obejrzałam się i zobaczy
łam kamienną twarz mojego Michała.
– Czy ty wiesz, do czego służy komórka? – spytał spokojnie, nachylając się i wpatrując wprost we mnie. Przez alkoholową mgłę zrozumiałam, że chyba jest wkurzony.
A raczej bardzo, bardzo wściekły.
– Nie wiem... Do słuchania muzyki? – czknęłam.
– Dzwoniłem chyba ze sto razy – warknął.
– Ale i tak mnie znalazłeś – zachichotałam.
– Jasne, myślisz, że nasza sekcja specjalna nie ma co
robić, tylko namierzać pijane dziewczyny oficerów?
– Och, panie Bond, jaki pan bez humoru dzisiaj – zrobiłam smutną minkę.
[190]
Michał zacisnął szczęki i pożegnał za mnie Julkę i naszych dwóch towarzyszy, bo jednak poczułam się źle i musiałam natychmiast wyjść. Potem cierpliwie trzymał mi włosy, gdy wyrzucałam z siebie trudy wieczoru, stojąc
pochylona w pobliskiej bramie. Następnie podał mi wodę
mineralną do opłukania ust i chusteczkę do ich wytarcia.
Przetransportował mnie do samochodu i zapiął pasami.
Dopiero gdy ruszył, bardzo gwałtownie zresztą, a ja leciutko wytrzeźwiałam, doszła do mnie groza sytuacji.
– Przepraszam – mruknęłam niewyraźnie.
Michał nagle zahamował, zjechał na pobocze, włączył
światła awaryjne i popatrzył na mnie wściekłym wzrokiem.
– Ty przepraszasz? A za co?
Hm, tak, jego wzrok zdecydowanie mógł mordować.
Na miejscu. Na śmierć. Na amen.
– No za to, że nie odbierałam – westchnęłam.
– I za to, że nie powiedziałaś, gdzie jesteś. I za to,
że twój telefon ma chyba ze trzydzieści nieodebranych
połączeń ode mnie. I za to, że poruszyłem dwie sekcje
z wojewódzkiej, żeby cię znaleźć. Co pewnie teraz będzie
przedmiotem kpin i żartów przez najbliższy rok. I przez
to, że piłaś wódkę z jakimiś frajerami. Za to przepraszasz?
– No... też.
Cholera, nie wyglądało to dobrze, a w jego prezentacji
wręcz tragicznie.
– Liliano. Myślałem, że coś ci się stało. Myślałem, że
oszaleję. Chciałem kogoś zabić. A ty... po prostu piłaś
wódkę – roześmiał się gorzko. – A ja głupi...
– Jezu, Michał, przepraszam. Nie pomyślałam – złapałam go za rękę.
[191]
– Właśnie. Nie pomyślałaś. Zawiozę cię do domu. Daj
kluczyki, przywieziemy ci twoje auto.
– Nie zostaniesz ze mną? – spytałam smutno.
– Nie, muszę wracać do firmy, mam dużo pracy.
– Jesteś zły?
– Liliano. Jestem rozczarowany. Lepiej już do mnie nic
nie mów. Pomilczmy sobie w drodze do domu.
Milczeliśmy. A do mojego trzeźwiejącego umysłu zaczęło dochodzić coś bardzo bolesnego. Co czułabym, gdyby on zniknął z mojego życia? Czy w ogóle byłabym
w stanie coś czuć? Czy moje życie wówczas po prostu...
zniknęłoby, skończyło się?
Nazajutrz obudziłam się z okrutnym kacem – i po-
stalkoholowym, i moralnym. Trzymałam w rękach komórkę i czytałam pełne niepokoju esemesy od Michała, widziałam też dziesiątki nieodebranych od niego połączeń. Faktycznie, mogłam rozczarowywać. A raczej moja głupota mogła to robić. Zdecydowanym ruchem wybra
łam numer do Michała, mając nadzieję, że nie odrzuci
połączenia. Nie odrzucił.
– Nie mogę za bardzo rozmawiać, stało się coś?
– Nie, jestem w domu. I chciałam cię bardzo przeprosić za wczoraj. Byłam taka ucieszona, że znalazły
śmy fajne miejsce na naszą klubokawiarnię, w końcu
miałam tyle czasu dla siebie, odwiedziłam fryzjera,
kosmetyczkę, a potem... po prostu dobrze się bawi
łam. A ci kolesie tylko się przysiedli. To nie było nic...
naprawdę.
– Wiem.
– Wiesz?
[192]
– Wiem. Potrzebowałaś trochę oddechu, należało ci
się, po tym wszystkim. Tylko błagam, na drugi raz daj mi
znać, powiedz, że idziesz na dyskotekę, nie wiem, do kina,
na księżyc i możesz być poza zasięgiem. Naprawdę bardzo
się martwiłem. Ba! Martwiłem! Szalałem.
– Wiem, też bym szalała, gdybym nie mogła się do ciebie dodzwonić.
– No widzisz. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Jesteś
najważniejsza.
Ciepło zalało moje serce. Kiedyś zbiłabym się po łapach
za takie harlequinowskie stwierdzenie, ale chyba najlepiej odzwierciedlało to, co w tej chwili działo się w moim wnętrzu.
– Kocham cię, Michał.
Usłyszałam jego westchnienie.
– Liliano, za takie proste i szczere wyznanie chyba
warto było wczoraj szaleć z niepokoju.
– Nie warto.
– Wiem lepiej. Muszę kończyć. Wrócę wieczorem, a ty
pomyśl nad tym, jak mnie skutecznie przeprosić.
– Dobrze, coś wymyślę – uśmiechnęłam się.
– Ma być intensywnie i niegrzecznie – dodał już szeptem i wyłączył się. A ja siedziałam jeszcze przez jakieś pięć minut z idiotycznym bananem na twarzy.
Jednak zanim skończył się dzień, mój świat i tak runął,
co pewnie było zabawne, ale na pewno nie dla mnie. Za
to dla kogoś innego i owszem.
Po południu znowu spotkałam się z Julką, podpisałyśmy
umowę z najemcą i pełne zapału robiłyśmy plan zagospodarowania wnętrza. Jej brat malował fajne obrazy na szkle.
[193]
Obiecał, że przygotuje kilka takich oryginalnych prac specjalnie dla nas. Chciałyśmy też pojechać w weekend na giełdę staroci, aby kupić parę oryginalnych mebli, ozdób,
może jakiś fajny kinkiet, oryginalną lampę. Chciałyśmy
połączyć tradycję z nowoczesnością, ale przede wszystkim stawiałyśmy na przytulność i poczucie bezpieczeństwa. Makatki na ścianach, dywany, okrągłe stoliczki, coś w stylu starego antykwariatu. Coś z klimatem. Obie by
łyśmy zgodne, że takie coś najbardziej nam odpowiada
i sprawi, że ludzie będą się czuć jak siebie.
Nawet nie zauważyłyśmy jak się ściemniło. Julka była
bez samochodu, więc zaproponowałam jej podwiezienie
do domu. Mieszkała na drugim końcu miasta, gdzieś jeszcze za Muchoborem, więc jechałaby do siebie wieczność.
Potem analizując wszystko po raz wtóry i wtóry, zastanawiałam się nad przeznaczeniem. Nad losem. Nad jego kaprysami, złośliwością, może perfidią? A może nad...
sprawiedliwością? Wówczas wiele takich myśli przychodziło mi do głowy. Wiele złych obrazów prezentowała moja pobudzona wyobraźnia. I jeszcze więcej dziwnych
rozwiązań tej sytuacji, które miały niewiele wspólnego ze
zdrowym rozsądkiem, za to z rozpaczą i szaleństwem -
i owszem. Ale gdy jechałam z J u l k ą na Muchobór, wtedy...
byłam jeszcze szczęśliwa.
Gdy moja koleżanka wysiadła, zawróciłam, mając zamiar jechać prosto do domu. Ale dostrzegłam sklep, więc postanowiłam wstąpić i kupić jakieś dobre wino na moją
„przeprosinową" kolację. Kolejny znak od losu. Przecież
mogłam wrócić do siebie na Biskupin i tam zakupić butelkę.
Coś mną jednak kierowało i zatrzymałam się nieopodal
[194]
sklepu, bo wszystkie miejsca na małym parkingu były zajęte. I wówczas... z czarnego znajomego samochodu wysiadły dwie osoby. Równie znajome. A jedna była nawet więcej niż znajoma. Michał, mój Michał szedł w stronę
osiedlowego sklepiku, obejmując... Lejdi. Znienawidzoną
przeze mnie Lejdi. Zacisnęłam dłonie na kierownicy, nie
wiedząc, co robić. Może to przypadek? Może ją spotkał?
Może ją podwoził? I przytulał? Trzymał dłoń na jej ramionach? O co tu, do diabła, chodzi??? Wtem Lejdi uniosła głowę i pocałowała Michała w policzek, a on roześmiał
się tym swoim zawadiackim uśmiechem. Moim uśmiechem! Moim ukochanym, ubóstwianym uśmiechem!!!
Oddychałam ciężko, chciałam zapłakać, zawyć, chcia
łam gryźć, krzyczeć, chciałam podbiec do nich i złapać
ją za te jasne kudły, wrzucić w błoto, zdeptać, zniszczyć.
Ale oczywiście... to wszystko podpowiedziała mi tylko
moja wyobraźnia.
Wzięłam głęboki wdech, odpaliłam silnik, wrzuciłam
wsteczny i powoli, spokojnie, metodycznie, nie jak ja, tylko
ktoś całkiem inny, nowy, nieznajomy wróciłam do domu.
Tam, równie spokojnie, powoli, ale dokładnie spakowa
łam wszystkie rzeczy Michała i wystawiłam je na korytarz.
Po raz kolejny pakowałam rzeczy mężczyzny, który mnie
okłamywał. I zdradzał. Czy to ze mną coś było nie tak? Czy
ten świat był całkowicie porąbany i już nikomu nie było
warto ufać? Nie wiedziałam. Wówczas niewiele wiedzia
łam. Ale uświadomiłam sobie jedno: nie chcę go już nigdy
więcej widzieć. Nie chcę z nim rozmawiać i słuchać marnych wymówek. Wyrosłam z tego, to już za mną, raz to przeżyłam, nie miałam zamiaru robić powtórki z rozrywki.
[195]
Zadzwoniłam do Baśki, pytając, czy mogę przyjechać,
nakarmiłam koty, zostawiłam zapas karmy i wody, zamknęłam drzwi i nie zważając na dzwoniącą komórkę, uciekłam. Uciekłam do świata znieczulonego przez czerwone wino, kiedy wtulona w Baśkę pozwoliłam sobie w końcu na płacz. A on... dzwonił i dzwonił, w końcu
znalazł mnie w mieszkaniu mojej przyjaciółki, która
nie wpuściła go do środka. I nadal dzwonił, aż w końcu
wyłączyłam cholerny szpiegowski telefon i odpłynęłam
w niebyt.
*
Dwa dni później postanowiłam pojechać do domu.
Musiałam doprowadzić się do porządku i odzyskać równowagę. Nie byłam typem histeryczki, musiałam poszukać dawnej Liliany, z którą przez lata było mi dobrze. On, Michał, wystawał pod mieszkaniem Baśki, ale nie byłam
w stanie z nim rozmawiać. Z komórki przyjaciółki zadzwoniłam tylko do mamy z prośbą, aby nakarmiła koty.
Okazało się, że „Michałek" już to zrobił i w ogóle co się
dzieje i co ja znowu wymyśliłam? No tak, on ciągle miał
klucze od mojego mieszkania. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę wrócić do siebie i uporządkować wszystko, postawić do pionu. Tylko... ten
cholerny ból w piersiach, to zdające się pękać serce, te usta
zaciskające się na samą myśl, na samo wspomnienie... On,
taki mój, taki pewny. Jak mógł?!
Baśka namawiała mnie na wyjazd, nie próbowała przekonywać, że warto o to walczyć, wiedziała, co przeżyłam wcześniej, a nawet w połowie nie było to tak intensywne
[196]
jak teraz. Sama też była zszokowana, gdy powiedziałam
jej o tym, co ujrzałam przed sklepem na Muchoborze.
– Lilka, ale on? Z nią? To... chore!
– Nie, to takie proste i powszechne – uśmiechnęłam
się gorzko. – Tylko ja byłam znowu naiwna.
– Nie byłaś. To wyglądało na coś szczerego. I prawdziwego. Nawet ja dałam się nabrać, a wiesz, że do takich rzeczy mam zawsze duży dystans.
– Jak się okazuje, nie było w nas nic prawdziwego.
Właśnie. Miałam już tego dość. Jego tajemnic, ukrywania prawdy, kluczenia. Podwójnych tożsamości, podwójnego życia, dwóch kochanek. Jak widać...
Gdy dotarłam do domu, zobaczyłam zaparkowane
czarne B M W . Czekał na mnie? Śledził? Było mi to naprawdę obojętne. Dwa dni znieczulenia u Baśki, teraz kac gigant, jakieś wewnętrzne zamknięcie się na świat
i wpadłam w taki stan, że jedyne, na co miałam ochotę,
to uciec stąd daleko. Wyjechać z tego miasta i złapać trochę oddechu.
– Liliano! – wybiegł z samochodu i znalazł się tuż
obok mnie. Nie wyglądał ciekawie, pewnie oboje mieli
śmy podobne oblicza, podkrążone oczy, czerwone białka
niczym u pijaka (no, ja zapewne byłam całkiem blisko
takiego image'u), rozczochrane włosy. Wcale nie było
mi go żal!
– Zabrałeś swoje rzeczy? – spytałam głosem pozbawionym jakiejkolwiek intonacji. Byłam zmęczona. Marzyłam tylko o prysznicu i moim łóżku.
– Czy porozmawiasz ze mną? – wszedł za mną na klatkę
schodową.
[197]
– Oddaj klucze.
– Proszę cię, nic nie rozumiesz.
– Wiesz co? – odwróciłam się gwałtownie, uniosłam
głowę i spojrzałam w jego przekrwione oczy. – Chyba
już nie chcę rozumieć. Chcę odpocząć. Tylko tego chcę.
Klucze – wyciągnęłam dłoń.
Bez słowa położył pęk kluczy do mojego mieszkania.
Ruszyłam do góry, poczułam jego uścisk na nadgarstku.
– Liliano. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Daj mi jeszcze
trochę czasu. Tak niewiele potrzebuję, wówczas wszystko
będzie jasne. Zaufaj mi. Kocham cię.
Dlaczego brzmiał tak... szczerze? Taki mój? Mój Michał.
Prostolinijny, a jednocześnie skomplikowany? Boże, jak ja
go kochałam... Ale nie mogłam. Nie chciałam. Wiem, co
widziałam. On jak zwykle miał swoje tajemnice. A ja po
prostu byłam zmęczona.
– Zostaw mnie. Mam dość. Muszę odzyskać równowagę – wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i pobiegłam do swojego mieszkania. Tam chciałam zatrzasnąć drzwi, ale
zablokował je nogą i nie pozwolił mi na to.
– Musisz, musisz, musisz! A może raz pomyślałabyś
o czymś więcej niż tylko czubek własnego nosa! – krzyknął.
Poczułam, że zaczyna ogarniać mnie furia.
– Jak śmiesz! Na pewno nie będę myśleć o tobie i o twojej nowej pani, z którą obściskujesz się, kiedy akurat mnie nie ma pod ręką! – teraz ja się wydarłam.
– Dlaczego tak nisko mnie oceniasz? Czy nie zasługuję
na odrobinę zaufania, czemu ulegasz pieprzonym stereotypom? Liliano!
[198]
– Nie mów do mnie „Liliano"!!! Co ty w ogóle do mnie
mówisz? Czy słyszysz sam siebie? – roześmiałam się trochę histerycznym śmiechem.
– To nie jest takie proste do wyjaśnienia. Nie mogę,
czasami jest coś, co nie pozwala, ale błagam cię, nie wierz
w to, co widziałaś. Uwierz we mnie, w to, co czuję do
ciebie. I uwierz w swoje uczucia. Nie daj się zmylić. Ty
i ja. To coś, w co musimy wierzyć – mówił już cicho,