355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Maria-Mirabella » W szpilkach od Manolo » Текст книги (страница 2)
W szpilkach od Manolo
  • Текст добавлен: 1 апреля 2017, 18:30

Текст книги "W szpilkach od Manolo"


Автор книги: Maria-Mirabella



сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 11 страниц)

– Ale czujecie? Takie ciacho w naszej firmie? Lejdi dostanie zajoba.

– Harpia już się na niego szykuje, jestem pewna.

Usiadłam ciężko przy swoim biurku. Pozwoliłam moim

koleżankom powystrzelać się z jadu, jakim zgodnie i hojnie obdarowywały Lejdi. Która sobie na to w pełni zasłużyła. Lejdi miała koło trzydziestki, ośmioletnią córkę, którą wychowywała sama. Ale usilnie pragnęła to zmienić,

więc biada facetowi, który wpadł jej w oko. Przypuszczała

frontalny atak, a że do brzydkich i ułomnych nie należała,

wówczas koleś wpadał szybciej niż przysłowiowa śliwka

w kompot. No i wtedy się zaczynało...

– W związku z tym, że widzimy się w weekendy, wyliczyłam, że w tym czasie zużywasz prąd na kwotę trzydziestu złotych, a wody za dwadzieścia pięć. W związku z tym proszę o wrzucanie odpowiedniej kwoty do puzderka kosztów.

– W związku z tym, że prosiłeś mnie o wypożyczenie

filmów z wypożyczalni, koszt tego wyniósł sto złotych,

więc proszę cię o wrzucenie połowy tej sumy do puzderka

kosztów.

– W związku z tym, że przywiozłeś do mnie swoje pranie, wyliczyłam, że...

– W związku z obiadem dla twoich znajomych...

– W związku z zakupami świątecznymi...

W związku z powyższym koleś uciekał z krzykiem po

maksymalnie półrocznym okresie umieszczania znacznych sum w puzderku kosztów. Skąd o tym wiedziałam?

[ 2 9 ]

Świat jest mały, żyjemy w końcu w globalnej wiosce.

Przyjaciółka mojej matki miała syna, on miał dziewczynę,

a ta miała siostrę, która obracała się w tym samych kręgach,

co Lejdi. Ta ostatnia z jakichś dziwnych powodów lubiła

opowiadać o swoich życiowych zmaganiach związanych

z poszukiwaniem odpowiedniego mężczyzny. Dzieliła się

troskami, chwilami szczęścia i metodami postępowania

z potencjalnymi przyszłymi małżonkami. A że rzeczona

siostra niezbyt przepadała za tą operatywną kobietą, przekazywała jej rewelacje dalej. A było co przekazywać. Tak więc miałam pełen obraz Hanny Ból, która nawet nazwisko miała odpowiednie. Bo znajomość z nią bolała, czy to na gruncie zawodowym, czy też prywatnym. Poza tym

Lejdi uwielbiała biurowe romanse i gdy tylko pojawił się

jakiś nieszczęśnik, zbyt słaby, by uniknąć wpadnięcia w jej

misterne sieci, potem uciekał z krzykiem i zmieniał nie

tylko obiekt zainteresowań, ale i miejsce pracy. Tak więc

mogłam jedynie przypuszczać, jak Bolesna Hania zajmie

się panem Michałem blue eye. I nie ukrywam, trochę mnie

to, powiedzmy, wkurwiało.

– No, Lilka, mów! Pobudka! – zniecierpliwiony głos

mojej przyjaciółki wreszcie do mnie dotarł.

Skupiłam wzrok na Baśce, wiedząc doskonale, że Marta

i Lidka też wgapiają się we mnie z uwagą.

– Zwyzywałam go na parkingu. Bo zajął moje miejsce.

Potem zgubiłam papiery i on pomógł mi pozbierać. Byłam

złośliwa, on też, potem jechaliśmy razem windą, myślałam,

że już nigdy go nie zobaczę. Ale jak widać, próżne nadzieje.

A teraz dostałam zadanie, nad którym będę siedzieć pół

nocy. Koleś się uwziął. Będzie się mścił. To tyle.

[ 3 0 ]

Baśka pokręciła głową.

– Ty masz pierdolca na punkcie tego miejsca parkingowego. Kto ci powiedział, że należy do ciebie?

– Ja.

– Dobra, bez komentarza. Ale może przesadzasz, może

koleś nie będzie wredny?

– Nie wiem, zrobię wszystko o co prosił, ale wiecie,

trochę dałam ciała.

– Bo ty zawsze musisz postawić na swoim.

– Oj, dobra, dajcie spokój. A to, że koleś jest zarozumiały, to widać. Myśli, że jak jeździ beemką, to...

– Lilka – Marta spojrzała na mnie z politowaniem. -

Ty też jeździsz beemką.

– Ale ja nie zajmuję cudzego miejsca parkingowego!!!

– wydarłam się. W tym samym momencie otworzyły się

drzwi naszego pokoju i do środka wszedł prezes i nie kto

inny, jak Michał Maliszewski vel rurka z kremem.

– Co tu takie hałasy? Pani Liliano, przyszedłem przedstawić nowego dyrektora. Oprowadzam go po firmie.

Michał – zwrócił się do wysokiego mężczyzny – panie

były na spotkaniu, Lilianę już znasz. To dział analiz, będziecie na pewno bardzo blisko współpracować.

– Mam taką nadzieję – facet z parkingu odparł ciepłym

i niskim głosem, gapiąc się wprost na mnie. Od jego wibrującego barytonu mi też zawibrowało to i owo, ale oczywi

ście na twarzy miałam maskę uprzejmego zainteresowania.

W końcu byłam mistrzynią jednej roli, granej od lat.

– Pani Liliana jest nieco... ekscentryczna, ale to świetny

fachowiec. Na pewno przekona cię, Michale, do wielu ciekawych rozwiązań.

[31]

– Nie mogę się doczekać – niski baryton zamruczał, a ja

chętnie zamruczałabym dla niego. Maliszewski uśmiechał

się, kiwnął głową w geście pożegnania, a gdy już wychodzili, odwrócił się i spojrzał na mnie znowu tym zagadkowym wzrokiem, pełnym złośliwości, ale czegoś jeszcze.

Gdy zamknęły się za nimi drzwi, dziewczyny przez

chwilę wzdychały, jakby miały hiperwentylację, po czym

odwróciły się i spojrzały na mnie. Marta uśmiechnęła się

półgębkiem, Baśka szczerzyła zęby, a Lidka patrzyła rozmarzonym wzrokiem. Nie wytrzymałam.

– Mam coś na twarzy?

– Oczywiście. Masz wszystko wypisane na twarzy.

– Odwal się, Baśka. To nie ja śliniłam się do rurki.

– Za miesiąc wychodzę za mąż. Ślinienie to wszystko,

co mi pozostało.

– Ja mam męża – Lidka zastrzegła, usuwając z twarzy

rozmarzenie.

– Ja mam faceta – Marta wzruszyła ramionami.

– No i? – warknęłam.

– Ale TY nie masz...

– A ON gapi się na ciebie...

– Jak na c o ś do zjedzenia...

Moje przyjaciółki otoczyły mnie i wyszczerzyły się

w uśmiechach.

– Spadajcie. Coś wam się wydaje. Nie macie nic do roboty? Chcecie dostać bana od szefowej? Czyli ode mnie?

– Nie chcemy – Baśka odparła z godnością. – Ale uwa

żam, że wpadłaś w oko panu Ciasteczko, a patrząc na twoją

reakcję, śmiem przypuszczać, że chętnie zapoznałabyś się

z jego... smakiem.

[32]

– Z jego rurką chyba – Marta parsknęła.

– Z jego kremem?

– Z jego nadzieniem?

– Z dżemikiem...

– Z orzeszkiem...

Moje nienormalne przyjaciółki wreszcie doprowadziły mnie do płaczu ze śmiechu. Potem wzięłyśmy się do pracy, przygotowałam część rzeczy, o które mnie prosił

Maliszewski, resztę miałam zamiar dokończyć w domu.

Gdy szłam na parking, miałam cichą nadzieję, że go spotkam, ale czarnego B M W już nie było, a moje miejsce było wolne. Pojechałam do domu, zastanawiając się, co przyniosą

najbliższe dni i trwając w jakimś nieokreślenie dziwnym

stanie, nie myślałam już o kolejnym dniu z pracy ze wstrętem. Co mnie zaskoczyło, ale i przeraziło. Bo... domyślałam się, co, a raczej kto jest tego powodem. W związku z tym

było to coś, co zaczęło mnie bardzo, ale to bardzo martwić.

*

Następny dzień zaczął się dla mnie pechowo. Jakbym

ostatnio narzekała na nadmiar szczęścia. Rano okazało

się, że nie mam prądu. Chciałam jeszcze dokończyć raport

dla pana MM, ale bateria w laptopie mi zdechła i niestety

nie mogłam nic zrobić. Postanowiłam wcześniej pojechać

do firmy, weszłam pod prysznic, namydliłam się, wtarłam

szampon we włosy i w tym momencie coś zabulgotało

w rurach, a z prysznica poleciał smętny strumyczek, którym spłukałam akurat pianę z dużego palca u nogi.

– Kurwa mać! – zareagowałam po swojemu. Łapałam

się ostatnio na tym, że stanowczo za dużo używałam

[33]

stów powszechnie uznawanych za obelżywe. Musiałam

coś z tym zrobić. Od tego można się uzależnić, tak samo

jak od fajek czy innych używek. Poza tym, no cholera, nie

wypadało. No i znowu. Dobra, zajmę się tym później, teraz

muszę coś zrobić z namydloną sobą.

Wyszłam spod prysznica, wytarłam się w ręczniki i poczłapałam do kuchni, mając nadzieję, że w czajniku zostało trochę wody. Na szczęście był pełen. Chciałam zagrzać

wodę, lecz przecież nie miałam prądu.

Poczułam się jak człowiek pierwotny, szkoda, że nie

miałam dwóch patyczków, może udałoby mi się wykrzesać

jakąś iskrę. W sumie może moje zgrzytające zęby dałyby

radę? Uzbrojona w butelkę wody mineralnej i czajnik ruszyłam do łazienki. Moje koty patrzyły na mnie zdumione i zaskoczone, jasne, goła pańcia z namydloną głową miota

się po kuchni, rzucając mięsem, cokolwiek nienadającym

się do konsumpcji. Mamrocząc inwektywy dotyczące

wątpliwego poziomu rozwoju instytucji dostarczających

wodę i prąd do płacących rachunki i podatki mieszkańców, zdołałam spłukać resztki szamponu i doprowadzić się do stanu jako takiej używalności. A raczej wyglądu

przypominającego ludzki. Tym sposobem dojechałam

do pracy na dziewiątą, a miałam zamiar być wcześniej.

Oczywiście na moim miejscu (MOIM) parkingowym stała

już czarna beemka. Postałam trochę obok, zastanawiając

się, czy może zostawić jakiś liścik o subtelnej treści w stylu:

„Zjeżdżaj stąd!" albo: „To moje miejsce, koleś!" a może:

„Masz ładne oczy".

Potrząsnęłam głową i udałam się w stronę biurowca,

rzucając wściekłe błyski w kierunku czarnego auta. Koło

[34]

windy spotkałam Baśkę, która rozmawiała chyba ze swoim

narzeczonym.

– Ale po co nam tyle kwiatów? Na festiwal ogrodowy

jedziesz? – potupała gniewnie nogą. – Nie, kochanie... -

czy w jej głosie słyszałam trochę jadu? – Nie potrzebujemy wozu kwiatowego. I kwiatów we włosach potarganych przez cholerny wiatr też. I w ogóle nic nie potrzebuję. Pójdę

do ślubu z pieprzoną stokrotką przyczepioną do czoła!!! -

Baśka prawie zwichnęła sobie kciuk, naciskając wściekle

czerwoną słuchawkę w komórce. Potem wzięła głęboki

wdech i chyba dopiero mnie dostrzegła. Gdy nadjechała

winda, wsiadłyśmy do środka, upchnięte przez czterech

kolesi z czwartego piętra, którzy często nas spotykali, ale

chyba oczekiwali, że pierwsze zaczniemy się im kłaniać.

Gdy niewychowani metroseksualni wysiedli, spojrza

łam na moją przyjaciółkę.

– Kolejne pomysły organizatorki ślubów? – spytałam

ze zrozumieniem.

– Nie mam zdrowia do baby, a Piotrek na wszystko

się zgadza.

– No ale chyba się nie zgodził, tylko dzwonił do ciebie, aby usłyszeć twoją opinię? – spytałam ostrożnie.

Wiedziałam, że przyszły mąż Baśki wielbi ziemię, po

której stąpa moja przyjaciółka, i na pewno nie zadecydowałby o takiej rzeczy sam, bez jej akceptacji.

– No to usłyszał.

Po chwili zawibrowała jej komórka. Gdy zobaczyła, kto

dzwoni, odebrała czym prędzej.

– No tak. No dobrze. Ja ciebie też kocham. No kocham.

Tak, kocham. Tęsknię. Pa, pa!

[35]

Uśmiechnęłam się. Baśka i Piotrek byli wspaniałą parą,

jeśli miałabym z kimś tworzyć związek, to chciałabym żyć

w takim układzie jak oni właśnie. Partnersko-kumpelskim,

pełnym pasji, miłości i zaufania.

Baśka wyszła z windy, promieniejąc. Takie minutowe

kłótnie zdarzały się im często, zapalali się i gasili ciepłymi

słowami i miłością. To był związek, o który warto było

walczyć.

– Zrobiłaś raport?

– Jasne. Prawie. Muszę tylko coś dopisać, bo w domu

miałam blackouta – opowiedziałam przyjaciółce o moich

zmaganiach z brakiem wody i prądu.

Siedziałyśmy przy kawie. Lidka i Marta szykowały zestawienia dla oddziałów, a ja udawałam, że się nie denerwuję. Ale Baśka znała mnie doskonale.

– Stresujesz się?

– Nie. Trochę. Bardzo.

– Przecież dasz radę. Jak zawsze.

– Dam. Ale wiesz, to jest coś... coś, na co nie mam

wpływu.

– No tak, masz problem z kontrolą.

– Chyba samokontrolą – uśmiechnęłam się.

– Też. Dlatego nie latasz samolotami.

– No właśnie, to jest coś, na co nie mam wpływu. I ta

sytuacja też to przypomina.

– Jazda bez trzymanki.

– Rollercoaster.

– Gra wstępna – Baśka wyszczerzyła się.

Popukałam się palcem w czoło i nie skomentowałam.

– Wiesz, chciałabym robić coś innego – westchnęłam.

[36]

– Wiem, ja też.

– Chyba dojrzewam do zmian w moim życiu. Chciałabym

mieć coś swojego, coś, co sprawiałoby mi radość. Excel jest

mało romantyczny.

– A co sprawiałoby ci radość? – Baśka uśmiechnęła się.

– Chciałabym mieć taką małą kameralną kawiarenkę,

gdzie można w zaciszu poczytać książkę, napić się kawy,

zjeść ciasto domowego wypieku – odparłam rozmarzona.

– Nie byłoby to dla ciebie... zbyt spokojne?

– Nie. Chyba potrzebuję wyciszenia. Spokoju. Starzeję

się – dodałam nie bez rezygnacji w głosie.

– Przesadzasz. Ale sam pomysł przedni. Powinnaś się

tym zająć. Przecież wiesz, że jak się na to zafiksujesz, to

dasz radę – moja przyjaciółka była pełna przekonania.

– Sama nie wiem. Czasami ciężko zdecydować się na

zmiany.

– Ale czasami wychodzą na dobre.

– Wiem. Ale teraz – zerknęłam na zegarek – zbliża się

godzina W. A raczej M. Czyli spotkanie z Maliszewskim.

– O to na twoim miejscu bym się nie martwiła. Przecież

wiesz, co robisz.

– Jasne – wzruszyłam ramionami. – Ale tak się

zastanawiałam...

– Nad czym?

– Dlaczego on się tu pojawił. Ten cały Michał. Czy to

nie zapowiedź większych zmian? Przecież IT jakoś sobie

radziło, my też, Lejdi wchodzi w dupska komu może, po

co jeszcze jeden szef szefów?

– Nie wiem. Taka polityka. A ty nie doszukuj się drugiego dna. Zawsze tworzysz teorie spiskowe.

[37]

Nic już nie odpowiedziałam, ale zastanawiało mnie to.

Pewnie dlatego, że ten facet zrobił na mnie takie wrażenie.

Jasne, wolałabym go spotkać w innych okolicznościach, bo

wbrew temu, co sugerowały moje przyjaciółki, nigdy nie

pozwoliłabym sobie na romans z kimś z firmy. Już jedną

specjalistkę od takich zagrań w fabryce mieliśmy.

Gdy dotarłam do gabinetu nowego szefa szefów, ten

właśnie wychodził, kierując się do sekretariatu. Rozmawiał

przez komórkę. Gestem dał mi znać, żebym weszła do

środka, i prawie wybiegł na korytarz. Wyraźnie nie chciał,

aby ktoś słyszał jego rozmowę. Usiadłam w niskim fotelu,

raport położyłam na stoliku, rozejrzałam się po gabinecie. Zauważyłam, że na biurku stoi jakaś fotografia. Byłam niezmiernie ciekawa, kogo przedstawia, ale przecież nie

mogłam wstać i zaglądać na drugą stronę biurka, bo

Maliszewski mógł w każdej chwili wrócić. Ale czyje zdjęcie facet umieszcza na biurku w pracy? Odpowiedź mogła być tylko jedna. Ech, jakby to coś zmieniało... Pokręciłam

głową, mamrocząc coś do siebie.

– Raport się nie udał? – usłyszałam głęboki głos i ujrzałam pana Michała zamykającego drzwi. Przypatrywał

mi się z lekkim uśmiechem, wyglądając jak milion dolarów. O tej porze powinien mieć podkrążone oczy, ziewać i popijać kawę, a facet był rześki jak rosa na trawie.

– Udał się. Czyżby był pan zawiedziony?

– Proszę mówić mi po imieniu. Nie lubię oficjalnych

form – usiadł na drugim fotelu i sięgnął po moje papiery.

– Przygotowałam wszystko, o co pan... o co prosiłeś.

Odchrząknęłam. Nie wiem, dlaczego się denerwowałam,

skoro byłam pewna swojej wiedzy.

[38]

Maliszewski czytał moje dokumenty, marszcząc czoło

i kiwając raz po raz głową. Nie wiedziałam, czy jest zadowolony, bo raz się skrzywił, a raz westchnął. Wkurzało mnie to, miałam wrażenie, że robi tak dlatego, aby jeszcze

bardziej mnie zdenerwować. Co zresztą się udało. Miałam

ochotę mu powiedzieć, żeby przestał wydawać z siebie te

dziwaczne dźwięki, ale w porę ugryzłam się język. Jeszcze

nie do końca oszalałam i straciłam panowanie.

– No doooobrze – wreszcie odłożył papiery na stolik

i spojrzał na mnie. Miał cholernie niebieskie oczy, okolone gęstymi rzęsami. Nauczono mnie patrzeć rozmówcy w oczy, ale teraz przychodziło mi to z wielkim trudem. -

Wygląda na to, że jest tutaj wszystko, o co prosiłem. A teraz chciałbym porozmawiać z tobą o kilku rzeczach. Jak oceniasz współpracę z działem Rafała Sekulskiego?

Zmrużyłam oczy, nieco zaskoczona. A co to w ogóle

miało do rzeczy? Rafał zarządzał odrębną działką, nie przepadaliśmy za sobą, bo zawsze gdy rozmawiał ze mną, wgapiał się w mój dekolt. Kiedyś nie wytrzymałam i warknęłam,

że oczy mam wyżej, na co on spojrzał na mnie z wrogością. Od tamtej pory unikaliśmy się i rozmawialiśmy tylko wówczas, gdy byliśmy do tego zmuszeni przez okoliczności.

– Dobrze – wzruszyłam ramionami. – Ale nie wiem,

co to ma wspólnego z moją działką...

– Poznaję tę firmę. I ludzi. Chcę wiedzieć, czy wszystko

działa jak w dobrze naoliwionej maszynie. Ze wszystkimi

rozmawiam o tym, jak im się pracuje z poszczególnymi,

kluczowymi dla spółki osobami – Maliszewski wpatrywał

się we mnie świdrującym spojrzeniem. Poczułam się jak

na przesłuchaniu.

[39]

– O mnie też pytałeś? – zmarszczyłam brwi.

– A jakże. Usłyszałem wiele... ciekawych opinii – znowu

był złośliwy.

– W większości nieprawdziwych – burknęłam.

– Serio? – zdziwił się. – Nieprawdą jest to, że jesteś

świetnym fachowcem i zawsze można na tobie polegać?

Odkaszlnęłam.

– To akurat prawda. Czy coś jeszcze, bo mam dużo

pracy? – zirytowałam się.

– Oczywiście usłyszałem jeszcze, że jesteś narwana

i czasami nie panujesz nad językiem.

– Jak ktoś jest tępawy i nie rozumie po raz setny tego

samego, to być może.

– Jednak prosiłbym cię, abyś starała się panować nad

sobą. Furia to mało biznesowe zachowanie.

Dobrze, że nic nie piłam, bo na pewno bym się zakrztusiła.

– I nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie: jak ci się

pracuje z Rafałem?

Musiałam wziąć głęboki wdech, żeby zapanować nad

ogarniającą mnie irytacją.

– Dobrze. Pan Rafał to idealna osoba do zarządzania

tą działką. Ma doskonałe układy z prasą, prowadzi bloga

o naszej firmie, zarządza całą sekcją social media. Jest

sprawny, szybki, ma refleks i jest dobrym mediatorem -

mówiąc to, uśmiechałam się uprzejmie, ale moje oczy

zapewne rzucały gromy.

– Faktycznie, mieli rację... – Maliszewski westchnął,

a w jego spojrzeniu znowu pojawił się ten zagadkowy wyraz. Jakby złości pomieszanej z rozbawieniem i czymś jeszcze. Trochę mnie to rozpraszało.

[ 4 0 ]

– Kto?

– Jesteś złośliwa. Niemożliwa. Wredna.

– Czy to wszystko? – podniosłam się. Chyba się przesłyszałam. Na pewno! On też wstał i podszedł bardzo blisko mnie. Bliżej, niż pozwalały na to „zasady biznesowe"

– W tej chwili tak. Ale będę potrzebował twojej pomocy, Liliano. Jeszcze nie wiem, czy to właśnie ty, ale skłaniam się do tego, że to chyba będziesz ty – powiedział

cicho, wpatrując się w mnie i wprowadzając do mojej

głowy podwójny chaos. Jeden spowodowały dziwne słowa,

jakie do mnie wypowiedział, drugi – jego przytłaczająca

osoba, znajdująca się zbyt blisko mnie. Miałam wrażenie,

że każdym zmysłem odbieram jego zmysły. Wręcz czu

łam, jak w moim organizmie zachodzą reakcje chemiczne.

Musiałam się ewakuować. Cofnęłam się, a on uśmiechnął

się nieznacznie i podszedł do swojego biurka.

– W przyszłym tygodniu będziemy mieli okazję porozmawiać na mniej oficjalnym gruncie, bo szykuje się wyjazd dla kadry zarządzającej. To doskonała szansa na poznanie

wszystkich w nieco innych okolicznościach.

– Jasne, niektórzy kochają wyjazdy integracyjne -

mruknęłam.

– Lubię obserwować ludzi na takich wyjazdach. Wówczas

pokazują swoje prawdziwe ja.

– Powinieneś być psychologiem – dodałam, łapiąc za

klamkę.

Michał roześmiał się w głos i pokręcił głową.

– Chyba jednak dokonałem właściwego wyboru.

Wzruszyłam ramionami, nie mając pojęcia, o co mu

chodzi, kiwnęłam głową w geście pożegnania i wyszłam

[41]

na korytarz. Chciałam pomyśleć nad tą dziwną rozmową,

ale nie miałam okazji, gdyż od razu przyszpiliła mnie Lejdi.

Moja ulubienica. Ten dzień jednak miał być do dupy.

– Liliano – odezwała się tym swoim afektowanym tonem i uśmiechnęła, jakby była moją serdeczną przyjaciółką.

– Czy możesz przejrzeć wszystkie umowy z partnerami?

Trzeba sprawdzić, jakie mamy okresy wypowiedzeń. Niech

któraś z twoich dziewczyn to zrobi.

– Zamykamy miesiąc. Mamy co robić – odparłam spokojnie, widząc, że Maliszewski wyszedł na korytarz.

Lejdi odrzuciła głowę w tył, zaśmiała się i powiedziała

na tyle głośno, że na pewno to słyszał:

– Jak zawsze zabawna. Do jutra do dwunastej potrzebuję mieć raport w tej sprawie.

– Jasne – mruknęłam, odwróciłam się i ruszyłam

w stronę wind. Tam miażdżąc guzik przywołujący windę,

wyobrażałam sobie różne miłe rzeczy, jakie robię przy

użyciu fizycznej siły.

– Ja jestem zabawna? – mamrotałam do siebie. -

Doprawdy? Jak ja jestem zabawna, to ciebie wcale nie ma!

Gdy wreszcie nadjechała winda, kątem oka dostrzegłam stojącego w holu Maliszewskiego, który przyglądał

mi się z rozbawionym wyrazem twarzy. Nie mogłam się

pohamować, wykrzywiłam się w uśmiechu i zwiałam do

windy. Boże! Czasami zachowywałam się jak idiotka, ale

było mi wszystko jedno. Lejdi w ogóle nie czuła klimatu.

Na koniec miesiąca grzęzłyśmy w zestawieniach, analizach,

raportach, niektóre generował nam system, ale wiele gównianych tabelek trzeba było przygotowywać „na piechotę".

Ale pewnie prezes zapytał ją o którąś z umów, ona nie

[ 4 2 ]

miała bladego pojęcia, no ale przecież jest pogotowie ratunkowe w postaci Liliany i jej zespołu. Gdy słyszałam to jej „twoje dziewczyny", otwierał mi się scyzoryk w kieszeni.

A raczej cały zestaw świeżo naostrzonych noży. Wpadłam

do swojego pokoju, moje towarzyszki korporacyjnej niedoli od razu wiedziały, że coś jest nie tak.

– Ciacho cię wkurzył? – Marta spytała, nie odrywając

spojrzenia od monitora.

– Też. A właściwie nie on – opowiedziałam o rozmowie z Michałem, pomijając dziwne kwestie, które do mnie wypowiadał. A potem rzuciłam bombę, którą na moje

barki zrzuciła Lejdi.

– Jasne kurwa, to jest mega pilne! – Baśka nie przebierała w słowach.

– Pięćdziesiąt groszy!!! – Marta i Lidka wydarły się jak

opętane, wskazując na szklaną świnkę-skarbonkę, którą dostałam od jednego z naszych partnerów biznesowych. Do tej pory wrzucałyśmy tam groszówki „na czarną godzinę".

– Walcie się – Baśka wściekła rzuciła monetę do świni.

– O co chodzi? – spytałam, obawiając się o zdrowie

psychiczne moich koleżanek.

– Uznałyśmy, że za bardzo przeklinamy, dlatego za

każdą „wiąchę" wrzucamy pięćdziesiąt groszy.

– O rany. A można abonament wykupić? – roześmia

łam się.

– Nie można – Baśka machnęła ręką z rezygnacją. -

Pilnuj się, bo możesz być liderką.

– Tutaj o to nietrudno. No nic, babki, musimy sprawdzić te pieprzone umowy.

– Pięćdziesiąt groszy!!!! – przyjaciółki zgodnie zawyły.

[43]

– O kurwa!

– ZŁOTÓWKA!!!!!

Z godnością wrzuciłam żądaną złotówkę, zagryzając

wargi, bo coś mocniejszego cisnęło mi się na usta, ale nie

miałam już więcej drobnych. Potem w milczeniu zasiad-

łam do swoich obowiązków, wiedząc, że jak je skończę,

będę jeszcze musiała zająć się umowami. Pieprzonymi

umowami! Aha! W myślach mogę kląć, i to za darmo!

Siedziałyśmy nad papierzyskami do osiemnastej,

Lidka pojechała wcześniej, bo musiała odebrać chłopców z przedszkola. Miała dwóch synów, jej mąż pracował

na drugą zmianę – zrozumiałe. Potem wysłałam Baśkę

i Martę do domu, postanawiając resztę dokończyć już

sama. Zanim się zorientowałam, było już po dziewiętnastej. Biuro o tej porze było wyludnione, nieliczni pracowali tak długo. Zebrałam papiery, łapiąc się na tym, że po raz kolejny biorę robotę do domu. Gdy zjechałam windą

na parking, było tam niemal pusto. Moje auto stało w odosobnieniu, czarnej beemki oczywiście już nie było. Jasne, skoro przyjeżdżał z samego rana (i zajmował moje miejsce), to i wychodził wcześniej. Oczywiście moje rozumowanie było bez sensu, ale nie wiedzieć czemu trafiało do mnie takie wytłumaczenie. Otworzyłam bagażnik i wrzuciłam tam dokumenty, laptopa i zakupy, które zrobiłam w czasie pracy. Nagle doszedł mnie jakiś dziwny odgłos.

Obejrzałam się w nadziei, że zobaczę jakiegoś pracusia

zmierzającego do swojego samochodu, ale nic nie dostrzegłam. Za to za jedną z kolumn dojrzałam cień. Jakby ktoś się tam krył. Uświadomiłam sobie nagle, że jestem tutaj

zupełnie sama. Na dworze zapadł już zmierzch, połowa

[ 4 4 ]

parkingowych lamp nie działała. Wybujała wyobraźnia

zaczęła podsuwać mi nader sugestywne obrazy, w których

moje zmasakrowane ciało spoczywało gdzieś w rowie, będąc smakowitym kąskiem dla czerwi. Ostatnio byłam po lekturze serii o antropologu sądowym, gdzie bardzo obrazowo opisano, co dzieje się z ciałem człowieka po śmierci.

A raczej po morderstwie.

– Opanuj się! – warknęłam do siebie i nie patrząc w kierunku, z którego dochodziły podejrzane odgłosy, wsiad

łam do samochodu.

Piękna brunetka zamordowana na parkingu!

Parkingowy morderca powrócił!

Piękność z Biskupina zaginęła w dramatycznych

okolicznościach!

Tak mogłyby wyglądać nagłówki gazet po moim gwałtownym, acz efektownym opuszczeniu tego łez padołu.

Wyjechałam na ulicę i śmiałam się w głos. Powinnam pisać książki! A najlepiej kryminały.

Słuchając mojego ukochanego Within Temptation, wjechałam na ulicę Promień, gdzie mieszkałam od trzech lat.

Miałam eleganckie i bardzo przytulne mieszkanie, które

kupiłam za własne pieniądze, posiłkując się niewielkim

kredytem. Pomijając epizod z wiarołomnym Mareczkiem,

mieszkałam sama, to znaczy z kotami. I żyło mi się całkiem miło. Ale nie ukrywajmy, gdyby teraz czekał na mnie jakiś przedstawiciel płci męskiej, taki około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, z diabelnie niebieskimi oczami, byłabym na pewno bardzo zadowolona.

– Pomysły rodem z harlequina – parsknęłam, wysiadając. Wyciągnęłam rzeczy z bagażnika i przeszłam na

[45]

drugą stronę osiedlowej drogi. I gdy już miałam wchodzić

do mojej klatki schodowej, kątem oka (którego podobno

nie mam, jeden pan z reklamy ostatnio przekonywał) dostrzegłam duże czarne auto wyjeżdżające z mojej ulicy.

Usiłowałam dojrzeć markę, ale było już ciemno, a auto...

miało wygaszone światła. Kształt wskazywał na pewną

znajomą i ulubioną markę. Ale... co, do diabła, robił

Michał Maliszewski pod moim domem, siedząc w samochodzie z wygaszonymi światłami? Chyba zmęczenie, irytacja i pewne budzące emocje poranne spotkania sprawiły, że widziałam to, co chciałabym widzieć. Nie było innego

wytłumaczenia, chyba że pan blue eye to seryjny zabójca

i wkrótce zostanę jego kolejną ofiarą. Weszłam do bramy

i dla pewności zatrzasnęłam za sobą drzwi. Nienormalna

wyobraźnia to jedno, ale zachowanie podstawowych zasad

bezpieczeństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziło. W domu

nakarmiłam koty, zjadłam lekką kolację, wzięłam prysznic i padłam niemal nieprzytomna do łóżka, zasypiając w locie. Śniłam o przystojnym seryjnym zabójcy, który

zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia i zaczął

mordować dla mnie tych, którzy mnie denerwowali. To

był naprawdę... fantastyczny sen.

Rano zaspałam. To znaczy miałam taki zamiar. Postanowiłam pojechać do pracy na dziesiątą, jedenastą, w końcu miałam nienormowany czas pracy. Do dwunastej na

pewno bym zdążyła, ale za to podenerwowałabym trochę Lejdi, której pewnie ze strachu zaczęłaby się trząść bródka i siedziałaby jak mysz pod miotłą w swoim pokoju,

[ 4 6 ]

aby czasem nie napatoczyć się na prezesa. Ale moja matka

przypomniała sobie o moim istnieniu (nie żeby kiedykolwiek zapomniała albo dała mi zapomnieć, że jest moją rodzicielką: „szesnaście godzin męki, a ty nawet nie chcesz mnie wysłuchać" i inne takie) i zadzwoniła do mnie punkt

ósma.

– Lilianko, nie śpisz już?

– Teraz już nie – wymamrotałam.

Matka udała, że nie słyszy mojego zaspanego głosu.

– Tak myślałam! Mam do ciebie prośbę. Pamiętasz

Kamila Kowala? – czy w jej głosie słyszałam niczym nieuzasadnioną radość?

– No pamiętam. Mieszka w Kanadzie – otworzyłam

drugie oko i ziewnęłam.

– Ja też pamiętam, jak kąpaliście się nago w baseniku.

I wyobraź sobie, że Kamil przyjeżdża do Polski.

– No to super.

– I w związku z tym jego mama prosiła nas, abyśmy go

ugościli. I pomyślałam sobie, że mogłabyś się nim zająć.

– Co masz na myśli?

– Oprowadziłabyś go po Wrocławiu, może zabrała

gdzieś na kolację. Chłopak wyjechał z kraju, jak miał osiem

lat. Niech zobaczy, jak wiele się zmieniło.

– Dooobrze, mamo. Przyjadę do was w weekend, to

pogadamy.

– Wiedziałam, że się zgodzisz. Zadzwonię do Irenki.

Pa, córeczko!

– Paaa – powiedziałam do wyłączonej komórki.

Czy moja matka usiłowała mnie zeswatać z Kamilem?

Czy nie wiedziała, że on gustuje w płci przeciwnej do

[47]

mojej? Miałam mailowy kontakt z przyjacielem z dzieciństwa, pisaliśmy do siebie dosyć często, ale ostatnio nasz kontakt trochę się urwał i pewnie dlatego nie wiedziałam,

że Kowal przyjeżdża. Moja matka będzie rozczarowana.

Z tą krzepiącą myślą wstałam i rozpoczęłam kolejny

dzień. Miałam nadzieję, że nie będzie tak beznadziejny jak

poprzedni. O dziwo, okazało się, że był to nawet fajny dzionek. Przede wszystkim dlatego, że gdy wjechałam na parking, moje miejsce było wolne. Rozejrzałam się i nigdzie nie dostrzegłam czarnej beemki, tak więc pan Ciastko

dzisiaj chyba zaspał. Potem dowiedziałam się, że dyrektor

Maliszewski pojechał służbowo do Warszawy. Nie ukrywam, zrobiło mi się trochę smutno z tego powodu, bo odkąd pojawił się w fabryce, trochę milej mi się tutaj przychodziło. To głupie, ale w głębi duszy tak właśnie czułam.

Oczywiście Lejdi irytowała mnie jak zawsze, ale dostała

raport, więc do końca dnia już nic ode mnie nie chciała.

Jasne, najpierw musiałam jej wszystko wytłumaczyć, aby

wiedziała, co ma przekazać dalej. Przyzwyczaiłam się już

do tego, że tłumaczę oczywiste rzeczy po sto razy, ale nie

ukrywałam irytacji i gdyby była bardziej spostrzegawcza,

dostrzegłaby w moim głosie znużenie pomieszane ze złością. No ale... postawa biznesowa nie pozwalała na okazywanie uczuć. Lejdi wyznawała amerykańską modę na sukces. Co by się nie działo, była zawsze happy, uśmiechnięta i pełna wdzięku. Może dzięki temu zaszła tak daleko?

Pewnie też bym tak mogła, gdybym czasami zamknęła

swój pyskaty dziób i nie przewracała oczami, gdy ktoś

ewidentnie wypowiadał się na temat, o którym niewiele

wie. No ale ja to ja, nie zamierzałam się zmieniać, poza

[ 4 8 ]

tym nie miałam zamiaru pracować tutaj do końca swych

dni. W mojej głowie krystalizował się plan, który miałam

zamiar wcześniej czy później zrealizować. Wyścigi zawsze

mnie męczyły, a ten, w którym obecnie brałam udział,

sprawił, że miałam wielką ochotę pójść w drugą stronę.

– Hej, Lilka, obudź się! – Marta wyrwała mnie z zamy

ślenia, szepcząc konspiracyjnie.

– Dlaczego szepczesz? – sama mimowolnie też zni

żyłam głos.

– Baśka zaraz wróci. Pamiętasz o sobocie?

– A co ma być w sobotę?

– Jezu, obudź się! Panieński Baśki.

– Aaa, to już teraz! – uderzyłam się dłonią w czoło.

– No tak. Zamówiłyśmy marynarza.

Spojrzałam na Martę i Lidkę osłupiałym wzrokiem.

– Jakiego kurw..., jakiego marynarza? – w ostatniej

chwili zdusiłam przekleństwo, a Lidka z groźną miną

wskazała mi świnkę.

– Bo w klubie mamy zamkniętą lożę i tam o północy

przyjdzie marynarz.

– Z dużym masztem – zachichotała Marta.

– Jesteście nienormalne? Baśka was zabije.

– O północy będzie już tak nawalona, że na pewno uzna

to za świetną zabawę – odparła z przekonaniem Lidka.

– Ale ona nienawidzi takich, powiedzmy, rozrywek -

pokręciłam głową.

– A skąd może o tym wiedzieć, skoro nigdy się tak nie

bawiła?

– No ale prosiła, żebyśmy nie przygotowywały żadnych

idiotyzmów.

[ 4 9 ]

– Tam będzie około dwudziestu babek. Nie będzie wiedziała, która na to wpadła.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю