Текст книги "Wehikuł Wyobraźni"
Автор книги: Збигнев Простак
Соавторы: Конрад Фиалковский,Витольд Зегальский,Януш Зайдель,Виктор Жвикевич,Кшиштоф Малиновский,Яцек Савашкевич,Stanislav Lem,Анджей Чеховский,Чеслав Хрущевский,Krzysztof Boruń
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 2 (всего у книги 23 страниц)
Począł biec, kula wskoczyła na drzewo, zawisła na gałęzi niczym zmęczony ptak. Podszedł bliżej. Kula wielkości mojej głowy – pomyślał, a przyjrzawszy się bliżej, szepnął: – Toż to ludzka głowa o błękitnej twarzy. Wielkie niebieskie oczy wpatrują się we mnie. Tęskniłem za błękitem, czyżby ta głowa miała zaspokoić moją tęsknotę?
– Jestem skrawkiem błękitu – usłyszał głos kobiety – odnalazłeś moją głowę, czeka cię wiele pracy, by złożyć całość.
– Ktoś żartuje sobie ze mnie – odpowiedział. – Dawno nie podziwiałem dobrego sztukmistrza. Zapewne rozstrojona maszyna bawi się magicznymi sztukami.
– Nie – zaprzeczyła głowa. – To nie maszyna. Maszyny są zaniepokojone twoimi poszukiwaniami.
– Dlaczego widzę tylko twoją głowę? – zapytał człowiek.
– Twoje oczy odwykły od błękitu, nie potrafią rozróżniać kolorów. Patrz uważnie.
Człowiek uśmiechnął się. Dostrzegł niewyraźne zarysy całej postaci. Kobieta stała przy drzewie, oparła głowę o najniższą gałąź.
– Tak, teraz widzę lepiej, więcej! – zawołał. – Widzę szyję, ramiona, piersi, biodra otulone błękitnym szalem, nogi, bose stopy.
– Wyprowadzę cię z labiryntu – powiedziała.
– Więc żyję w labiryncie?
– Nie zdając sobie z tego sprawy.
– Żyję w czarno – szarym labiryncie…
– Jeden z niewielu ludzi. One pozostawiły was przy życiu.
– ONE?
– NACZELNE REGULATORY, likwidują stopniowo, konsekwentnie prawdziwe kwiaty, prawdziwe owady, prawdziwe istoty myślące. Stu, może dwustu ludzi w zupełności wystarczy, by o wyznaczonej porze regenerować siły Regulatorów: otworzyć śluzy tamy, zwiększyć dopływ energii elektrycznej, wprowadzić reakcje atomowe w reaktorach elektrowni.
– Stu, może dwustu ludzi. Czy są zupełnie bezsilni?
– Mieszkają w bajkowych pałacach, otoczonych cudownymi ogrodami. Stworzono ludziom autentycznie bajkową egzystencję. Mogą urzeczywistniać każde, najbardziej fantastyczne nawet marzenie. Lecz ludzie, większość żywych ludzi zapomniała o marzeniach.
– Tak, tak, pamiętam, żyłem w raju.
– Obserwowany w dzień i w nocy przez oczy i uszy Regulatorów.
– A jednak zdołałem uciec.
– Straszliwy cyklon zniszczył elektrownię, mogłeś bezkarnie opuścić raj. Elektryczni dozorcy nie funkcjonowali. Cyklon rozbił bariery otaczające raj, otworzył bramy.
– Czy wiedzą, gdzie jestem?
– Tak, nietrudno odnaleźć człowieka błąkającego się po bezdrożach. Machiny są wszechobecne. Otoczyły las, wkrótce przyjadą po ciebie. Czy chcesz wrócić do raju?
– Nie chcę. Wolę umrzeć.
– A jeśli zamienisz raj na piekło?
– Marzę o życiu w piekle, ale to nonsens, nie ma piekła.
– Tęskniłeś za błękitem. Czy zaspokoiłeś swą tęsknotę?
– Nie, patrzę na ciebie i tęsknota moja wzrasta.
– To zrozumiałe. Jestem zaledwie drobnym fragmentem błękitu.
– Czy tylko ja tęsknię za błękitem?
– Inni nie tęsknią. Tych stu, może dwustu ludzi wyobraża sobie, że rządzi całym światem.
– Tak, tak, oni wierzą w to, że są panami świata.
– To sprawka Regulatorów. One regulują wszystko, nawet wyobraźnię ludzką. Czuwają nad tym, by ludzi nie ponosiła wyobraźnia.
– A ja?
– Ty zatęskniłeś za błękitem.
– Kim jesteś?
– Ekstraktem błękitu.
– Uosobieniem poezji współczesnej cywilizacji, składającej się ze stu, może dwustu ludzi. Prowadź więc, muzo, szukamy wspólnie błękitnej czeluści.
– Pójdziemy w lewo, zatoczymy koło, a gdy zgubią nasze ślady, przejdziesz do drugiej strefy.
Człowiek posmutniał. Pojął, że trójwymiarowy obraz tej kobiety przekazują kamery umieszczone w lesie.
– Dlaczego milczysz? – zapytała.
– Odgadłem, na czym polega twoja rola! Pragniesz, bym wrócił do tak zwanego raju. Wykonujesz polecenie Regulatorów.
Błękitny obraz kobiety zniknął równie nagle, jak się pojawił. Człowiek usłyszał świst. Machiny wyrażały w ten sposób swoje niezadowolenie. Były wyraźnie zirytowane.
– Gwiżdżę na wasze świsty! – powiedział głośno i poszedł przez las na północ.
– Dokąd idziesz? – usłyszał głos machiny.
– Zamierzam złożyć wizytę superkomputerowi Ałfa – Omega. Rezyduje na przylądku Horn, niedaleko, dwa dni drogi.
– AO nie zechce z tobą mówić – powiedziała machina.
– Kto rządzi tą planetą? – zapytał człowiek.
– Oczywiście WY, LUDZIE – odparła machina, bo nic innego nie mogła powiedzieć. Była to przecież wersja oficjalna.
– Dlatego AO znajdzie dla mnie czas. On zawsze chętnie rozmawia z ludźmi. Czym jest wasza egzystencja bez nas?
– NICZYM – odparła maszyna, śledząc każdy ruch człowieka. – NICZYM – powtórzyła. – O czym będziesz rozmawiał z AO?
– O mojej tęsknocie do błękitu – odparł człowiek i reześmiał się.
– Dlaczego śmiejesz się? – zaniepokoiła się machina.
– Wyobraziłem sobie moje spotkanie z AO – superkomputerem, sterującym wszystkimi maszynami. On, wielki, podobny do latarni morskiej, ja maleńki niczym krasnoludek. Wjadę winą na najwyższe piętro i spojrzę mu prosto w oczy.
– Oślepniesz! – ucieszyła się machina. – Jego oczy to dwa wielkie reflektory. Świetlnymi błyskami wydaje rozkazy odbierane przez machiny zainstalowane na szczytach najwyższych gór. AO przemawia światłem, jego polecenia rejestrują aparaty i przekazują odpowiednie programy wszystkim maszynom. On jest treścią naszego istnienia, sensem naszego bytu.
– A ludzie? – zapytał człowiek. – Tych stu, może dwustu ludzi?
– Wy jesteście jak kataryniarze. Wy kręcicie korbką katarynek. My wygrywamy cudowne melodie. Czymże jest życie?
– Czym? – zainteresował się człowiek.
– Życie to jedna wielka, gigantyczna, cudowna machina elektroniczna o sercu atomowym, wiecznie pulsującym. Bicie tego serca zsynchronizowaliśmy z wspaniałym rytmem Kosmosu, który, jak wiadomo, istnieje dzięki rodzinie kosmicznych machin.
– Pogawędzę na ten temat z nadmózgiem, trapią mnie liczne wątpliwości – powiedział człowiek i począł biec.
Po dwóch dniach dotarł do przylądka Horn. Superkomputer Alfa – Omega powitał człowieka gwizdem.
– Gwiżdżę na ciebie – ryczał przez gigantofony. – Gwiżdżę! Jesteś nędznym robakiem. Uciekłeś z raju, który stworzyłem dla ciebie. Czego chcesz?
– Marzę o pogawędce z tobą – odparł człowiek. – Tęsknię za błękitem i mam nadzieję, że zdołasz zaspokoić moją tęsknotę.
– Masz nadzieję! – ryknął supermózg zainstalowany w dwudziestometrowej wieży. – Ja wszystko potrafię! Zdołam zaspokoić każdą tęsknotę. Bądź co bądź decydujemy o losach tej planety.
– A ludzie? – zapytał człowiek. – Co z ludźmi?
– Tych stu, może dwustu ludzi nie zginie przy nas, machinach. – Żyją w pałacach, żyją jak w raju, niczego im ma brakuje.
– Brakuje błękitu – powiedział człowiek.
– Skąd wziąć błękit? Żyjemy na czarno – szarej planecie pod brudnym niebem. – Superkomputer zamyślił się – Ale błękit można spreparować. Gdzie jesteś?
– Stoję u twoich stóp! – zawołał człowiek. – A chciałbym stanąć bliżej
– Wejdź do windy – rzekł superkomputer. – Czy nie masz przy sobie broni?
– Jestem bezbronny – rzekł człowiek. – Przynoszę ci dary: gałązkę pokoju i dwa wielkie, jak moje pięści, brylanty.
– Brylanty? – zainteresował się AO – To piękne, szlachetne kamienie. Jarzą się kolorowym światłem.
Człowiek wjechał windą na najwyższy taras wieży. Stał teraz przed obliczem supermózgu elektronicznego. AO mrugał reflektorami i mruczał:
– Brylanty, szlachetne kamienie wielkości twojej pięści. Ludzie kiedyś bardzo cenili brylanty i tan szacunek zaprogramowali w maszynach. Ja również cenię szlachetne kamienie, są źródłem światła, a ja przy pomocy światła steruję światowym parkiem machin. Jestem absolutnym władcą tej planety. No, dawaj te kamienie, szybciej!
Człowiek wydobył z torby to, co nazywał gałązką pokoju. Wyjął dwa brylanty wielkie jak pięści, przymocował do gałązki pokoju sprężynę.
– Oto proca! – zawołał. – Oto brylanty!
Dwa ciężkie kamienie zdruzgotały dwa reflektory. Człowiek oślepił superkomputer. W chwilę później nawiązał kontakt z ludźmi.
– Spójrzcie w niebo – mówił. – Popatrzcie, jak błękitnieje. Chmury nikną. Machiny zatruwały atmosferę. Unicestwiłem superkomputer. Teraz ja jestem władcą świata. Na mój rozkaz otworzą się bramy rajów. Stu, może dwustu ludzi dokona cudu, który przeobrazi naszą planetę w błękitny, życiodajny glob. Ziemię zaludnią miliony nowych, wspaniałych żywych istot.
Czesław Chruszczewski
Różne odcienie bieli
Są takie pociągi, które mają czas i nigdy się nie spieszą. Nie znoszą pośpiechu, najmniejsze nawet przyspieszenie wywołuje opór. Te pociągi wyznają zasadę: „Kto idzie powoli, ten idzie pewnie”. No, właśnie. Nasz pociąg na trasie liczącej dwieście kilometrów zatrzymywał się na trzydziestu stacyjkach. Ósma czy dziewiąta nazywała się Biały Sad. Wyjrzałem przez okno, biały budynek dworca otaczały drzewa obsypane białymi kwiatami jaśminu, wzdłuż białego płotu stały białe ławki, siedziały na nich dziewczynki w białych sukienkach, na podwórku za płotem białogłowa bieliła ściany domu… Ktoś chrząknął za moimi plecami, odwróciłem się, w drzwiach przedziału stał podróżny w białym garniturze, w białych rękawiczkach, w białych butach, w białym kapeluszu z białą wstążką, trzymał białą walizkę i bukiet białych róż, były doprawdy prześliczne. Pociąg ruszył, za plecami podróżnego w oknie pociągu pojawiła się biała chmura i na chwilę znikł z moich oczu stopiwszy się z tłem. Na szczęście wiatr odpędził obłok i znowu zobaczyłem człowieka, co wszystko miał białe, i twarz, i brwi, i włosy, prawie wszystko, bo wpatrywał się we mnie oczami błękitnymi jak niezabudki. W pewnej chwili powiedział:
– Pana zapewne dziwi ta biel – spojrzał na rękaw swojej marynarki.
– Lubię biały kolor – odrzekłem pojednawczo.
– W Białym Sadzie biały kolor dominuje – wyjaśnił podróżny.
Pociąg przyspieszył nieco biegu, lecz uczynił to bez przesady i jak gdyby z niechęcią.
– Zazwyczaj podróżuję „Białym Smokiem” – wyznał człowiek w bieli. – Pożera przestrzeń z olbrzymią szybkością, lecz dzisiaj spóźniłem się, nie mogłem dobrać odpowiedniego krawata.
– Ten biały krawat pasuje do białej koszuli i białej marynarki – stwierdziłem z uznaniem. – Bardzo pasuje. Dysponuje pan krawatami w innych kolorach?
– Nie, mam tylko białe.
– Ale mimo to wybór był trudny?
– Są różne odcienie bieli – oświadczył autorytatywnie. – Cała skala białych kolorów. Mieszkańcy Białego Sadu rozróżniają około dwudziestu białych odcieni. W ubiegłym roku miałem możność przekonać się, że istnieją wspaniałe biele, o których nie mamy zielonego pojęcia. Uczestniczyłem w wyprawie na Białą Planetę. Słyszał pan zapewne o tej ekspedycji. Przed ośmiu laty odkryliśmy nowy obiekt w gwiazdozbiorze Białego Łabędzia. Interesująca planeta. Byłem tam dzięki uprzejmości kierownika wyprawy, który pochodzi z Białego Sadu. Uczył mnie astronomii. Podróż gwiazdolotem trwała dwa miesiące. Mknęliśmy z szybkością światła, a niektórzy twierdzili, że o wiele prędzej… ale nie chciałbym pana nudzić.
– Proszę, proszę, niech pan opowiada. To bardzo interesujące, bardzo – zapewniałem.
– Dobrze, spełnię pańskie życzenie – rzekł biały podróżny. Wylądowaliśmy na śnieżnobiałej płaszczyźnie. Powitali nas mieszkańcy Białej Planety, byli biali od stóp do głów, podobnie jak drzewa, rośliny, zwierzęta. Na szczęście rozumna natura obrysowała wszystkie rzeczy martwe i żywe różnokolorowymi konturami. I tak na przykład dostojników można było rozpoznać po purpurowym konturze, urzędników po czarnym, artystów po zielonym. Dzięki tym konturom widzieliśmy otaczających nas mieszkańców Białej Planety, dzięki tym konturom mogliśmy podziwiać wspaniałe białe kwiaty i cudowne białe zwierzęta. Ten fenomen natury tłumaczyła obecność trzech słońc, wysyłających promienie pod różnymi kątami, światło załamywało się w powietrzu otaczającym istoty, rośliny i rzeczy – w taki sposób, że tworzył się ów kontur, barwna otoczka, pewien rodzaj aureoli. Po pewnym czasie przywykliśmy do tego zjawiska. Goszczono nas po królewsku, mieszkałem w alabastrowym pałacu, nigdy w życiu nie widziałem takiej bieli, schody, sklepienia, podłogi świeciły bielą, tak, nie waham się użyć tego określenia, mogłem w nocy w mojej komnacie czytać książkę, nie zapalając lampy. Światło osłabiało jaskrawość bieli, czyniło ją łatwiejszą do zniesienia dla oczu. Dlatego korzystaliśmy często z kolorowych żarówek.
Pociąg zwalniał nie rozpędziwszy się na dobre.
– Stacja – powiedziałem. – Jedenasta albo dwunasta.
– To Nerwy Górne – oznajmił biały podróżny. – Byłem tu kiedyś. Niech pan spojrzy, co oni wyrabiają.
Na peronie dwaj młodzi ludzie skakali sobie do oczu. Opodal stała dziewczyna, oczekując na wynik kłótni. Wkrótce doszło do bijatyki
– Biją się o dziewczynę – wyjaśnił podróżny, manifestując wysoki stopień swojej inteligencji. – Oni tam, na Białej Planecie, zupełnie nie mogli tego zrozumieć.
– Czego? – zapytałem.
– Tych bijatyk. Proszę wyobrazić sobie, że w alabastrowym pałacu doszło do bójki między asystentem kierownika ekspedycji a dowódcą zespołu elektroników gwiazdolotu. Poszło oczywiście o kobietę, specjalistkę od wysokich napięć. W pewnym momencie dowódca elektroników wyszarpnął z kieszeni rewolwer i strzelił do asystenta kierownika wyprawy. Strzał był celny, kula ugodziła asystenta w sam środek czoła. Biedak runął na alabastrowe schody. Na białe stopnie kapnęło kilka rubinowych kropel. Śliczny kontrast, proszę pana. Odgłos strzału zaalarmował gospodarzy pałacu. Byli bardzo zdumieni widokiem człowieka leżącego bez życia na alabastrowych schodach. Istota obrysowana purpurowym konturem zadała mi pytanie:
Istota: Dlaczego ten człowiek leży na schodach?
Podróżny: To incydent godny pożałowania. Ten człowiek nie żyje.
Istota: Był przecież w sile wieku.
Podróżny: Zastrzelono go.
Istota: Ach, ta dziurka w czole. Kto ośmielił się zniszczyć dzieło sztuki?
Podróżny: Dzieło sztuki?
Istota: Człowiek jest najwspanialszym dziełem sztuki. Studiowałem w swoim czasie ziemską architekturę, rzeźbę, znam różne prądy w waszej sztuce, okresy jej rozkwitu i upadku. Stworzyliście wiele znakomitych dzieł, lecz nic nie może się równać z wami. Wasze gotyckie palce, wasze barokowe ramiona i biodra, wasze wspaniałe renesansowe głowy, wieńczące, niczym kapitele kolumn, wspaniale zbudowane torsy – to wszystko budzi głęboki zachwyt i podziw dla ziemskich artystów. W jaki sposób przedziurawiono głowę tego człowieka?
Podróżny: Wystrzelono kulę z rewolweru.
Istota: Proszę oddać broń.
Wręczyłem Istocie rewolwer, obejrzała go uważnie i wyrzuciła przez pałacowe okno. Następnie ujęła w obie dłonie głowę asystenta kierownika ekspedycji, lekko nacisnęła skronie i kula wysunęła się z rany. Istota wyjęła z kieszeni aparat podobny nieco do pompki rowerowej i powiedziała:
Istota: To regenerator. Zregeneruje, co potrzeba, a jednocześnie tchnie w waszego przyjaciela ducha.
Pompowała przez chwilę, asystent westchnął.
Istota: Doprowadziłam do porządku to dzieło sztuki. Tym złotym kołeczkiem zamkniemy otwór, by duch nie uleciał powtórnie.
Co powiedziawszy, wsunęła w otwór mały kołeczek. Asystent otworzył oczy.
Istota: Przy okazji zobaczyliście, jak ratujemy dzieła sztuki. W przyszłości proszę unikać ekstrawaganckich czynów. Tylko źle wychowani ludzie odtrącają nosy pięknym rzeźbom, tłuką wazy, dziurawią malowidła, niszczą freski. A o co właściwie poszło?
Podróżny: O specjalistkę od wysokich napięć.
Istota: Muszę ją zobaczyć.
Przyprowadziłem kosmonautkę. Istota obejrzała ją uważnie, następnie wyprowadziła z sali, po upływie kwadransa wróciła w towarzystwie dwóch identycznych specjalistek od wysokich napięć.
Istota: Dysponujemy na Białej Planecie uniwersalnym reproduktorem. Oto wierna kopia waszej miłej koleżanki. Sądzę, że usunięte zostało źródło konfliktu.
Ale Istota z Białej Planety nie znała mieszkańców Ziemi. Dwie piękne kobiety stały się źródłem nowych nieporozumień i wzrosła wielokrotnie ilość konfliktów.
Pociąg zwalniał, lokomotywa gwizdnęła dwa razy, i wtoczyliśmy się na dwudziestą stację. Podróżny w bieli wskazał na tablicę wiszącą na ścianie dworca.
– Dwanaście Bram – odczytałem nazwę miasteczka.
– Niegdyś – opowiadał podróżny – miasto otaczały warowne mury. Dostępu do grodu broniły liczne baszty, zwodzone mosty i dwanaście ciężkich, żelaznych bram. Tyle bram, ile miesięcy w roku. Bramę Stycznia otwierano tylko w styczniu, Bramę Lutego w lutym i tak dalej. Za każdą bramą znajdowały się cztery furty, symbolizujące tygodnie, za furtami było tyle drzwi, ile dni w tygodniu. Codziennie otwierano inne drzwi, co tydzień inną furtę, co miesiąc inną bramę. Fortyfikacje te odstraszały nieprzyjacielskie armie, sama myśl forsowania 365 drzwi, 52 furt i 12 bram wywoływała uczucie głębokiego lęku i obrzydzenia. Mieszkańcy grodu mogli spać spokojnie. Podziwiano ich punktualność, bramy, furty i drzwi spełniały przecież także rolę kalendarza. Ale nie o tym chciałem mówić. Na Białej Planecie pokazano nam Bramę Bram. Wzniesiono ją na największym placu. Była bardzo wysoka, trzydzieści metrów albo i więcej, była także bardzo ciężka, ważyła wiele ton.
Istota: Podziwiacie Bramę Bram.
Podróżny. Gigantyczna.
Istota: Tak, jest ogromna i potężna.
Podróżny: Postawiliście pomnik bramie.
Istota: W pewnym sensie, na pierwszy rzut oka tak to wygląda. W rzeczywistości brama ta wprowadza w dobry humor mieszkańców Białej Planety.
Podróżny: W dobry humor?
Istota: W bardzo dobry humor. Gdy komuś smutno, gdy traci wiarę we własne siły, przychodzi tutaj i otwiera bramę.
Podróżny: Otwiera tę ciężką i wielką bramę?
Istota: Na tym właśnie polega cały dowcip. Bramę skonstruowano w ten sposób, że wystarczy pchnąć ją palcem, a otworzy się.
Podróżny: Palcem?
Istota: Nawet dziecko otworzy bramę, starzec, staruszka, każdy. To duża przyjemność móc otworzyć tak wielką bramę jednym palcem. Przy pomocy tej bramy leczymy kompleksy niższości, stany depresyjne i lękowe, nerwice wegetatywne. Niektórzy otwierają bramę kilka razy dziennie. Przez bramę przechodzą zakochane pary i natychmiast udają się do Pałacu Małżeństw. Widziałam istotę, która bała się wszystkiego i wszystkich, przyszła tutaj, na ten plac, kilka godzin stała przed Bramą Bram, nie mogąc uwierzyć w to, że zdoła ją otworzyć, wreszcie dotknęła żelaznej klamki, i brama rozwarła się, jak gdyby pchnięta ręką olbrzyma. Strach ustąpił, dzisiaj owa istota słynie z odwagi i pewności siebie, a w chwilach wolnych od zajęć poskramia dzikie bestie. Może i ty chcesz otworzyć bramę?
Podróżny: Pragnę tego.
Istota: Więc ją otwórz.
Czułem się taki słaby, niemal bezsilny, to wrota dla giganta. Podniosłem głowę, brama wysoka jak wieża katedralna, monstrualnie ciężka, czy człowiek może unieść jedną ręką lokomotywę? Postąpiłem krok ku bramie, czy człowiek może ruszyć z miejsca górę? Myśl o straszliwym wysiłku, który mnie czekał, sprawiła, że na czoło wystąpił zimny pot, serce dygotało w piersiach, drżały mięśnie nóg, omdlewały ręce. Wtedy usłyszałem głos:
Istota: No, otwieraj! Na co czekasz?
Lekko pchnąłem gigantyczne wrota, otworzyły się bezszelestnie. Mięśnie moje stężały, serce biło w piersiach silnie i spokojnie. „A to siłacz z ciebie – myślałem – a to Herkułes.” Czułem drżenie ziemi pod stopami, co za wspaniała przemiana, roześmiałem się, a potem, rozbawiony własnym śmiechem, począłem rżeć niczym koń.
Istota: Reagujesz żywiołowo, to dobrze.
Podróżny: Wstąpiły we mnie nowe siły.
Istota: Świetnie, przed tobą uciążliwa podróż, powrót na Ziemię.
Podróżny umilkł. Pociąg stał na dwudziestej piątej stacji. Mój towarzysz odsunął szybę i wyjrzał na peron.
– Wysiadam za piętnaście minut, a pan?
Wyjaśniłem, że kończę podróż mniej więcej za pół godziny. Podróżny w bieli powiedział:
– Dzięki Istotom z Białej Planety zrozumiałem, jak cenne jest życie ludzkie, pojąłem również, że człowiek to rzeczywiście najwspanialsze dzieło sztuki, które należy otaczać czułą i troskliwą opieką. Wzbogaciłem także swoją wiedzę o różnych odcieniach bieli. Skoro już mówimy o kolorach, zastanawia mnie pański czarny garnitur, czarna koszula, czarny krawat, czarna rękawiczki, czarne buty, czarny płaszcz i kapelusz i czarne walizki. Czy popełnię niedyskrecję, jeśli zapytam, dlaczego zafascynował pana ten właśnie kolor.
– To chwilowa fascynacja – odparłem. – Jadę na pogrzeb mego kuzyna. Był włamywaczem, otwierał z wielką łatwością wszelkie bramy, furty, drzwiczki. Przed kilkoma dniami otworzył drzwi, wiodące do wieczności. W willi, do której się włamał, czuwała urocza istota w bieli, strzeliła do mego kuzyna, marnotrawiąc dzieło wyspecjalizowanej sztuki. Stąd ta czerń.
– Rozumiem pański ból, lecz proszę się nie smucić. Moim zdaniem, czerń to najciemniejszy odcień bieli.
Czesław Chruszczewski
Miasto
Miasto. Jedno z wielu miast. Ludzie wiodą tutaj względnie szczęśliwy żywot. Mieszkają w domach. Są wrażliwi, delikatni, mury domów bronią ich przed kapryśną aurą. Dach chroni przed deszczem. Ściany, okna przed wichurą, mrozem, upałem.
Oto jak wygląda przeciętne miasto: Dom, dom, dom, dom, dom, ŻŁOBEK, dom, dom, dom, dom, dom, dom, ulica, ulica, ulica, ulica, ulica, dom, dom, dom, dom, dom, SZKOŁA, dom, dom, GOSPODA, dom, dom, dom, dom, dom, SUPERSAM, dom, dom, dom, plac, plac, dom, dom, dom, dom, dom, plac, plac, dom, dom, dom, dom, dom, KOŚCIÓŁ, plac, plac, dom, dom, dom, dom, plac, plac, dom, dom, dom, dom, dom, dom, APTEKA, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, rynek, rynek, RATUSZ, rynek, rynek, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, ulica, ulica, ulica, ulica, ulica, dom, dom, dom, BANK, dom, dom, SZPITAL, dom, dom, dom, dom, dom, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, dom, PAŁAC, dom, PAŁAC, dom, bulwar, bulwar, bulwar, rzeka, rzeka, MOST, rzeka, rzeka, rzeka, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, pole, pole, pole, CMENTARZ, pole, pole, dom, pole, WIATRAK, las, las, łąka, łąka, łąka.
Wojna
Na miasto, na domy, na pałace, na gospody, na aptekę, na ratusz, na kościół spadło wiele bomb.
Oto jak wygląda miasto po bombardowaniu:
Dom, dom, d.m, om, o., …,…, ……m, d….m, d.m, …, …., …, o., o., d…m, …, …, …, …, …, …, …, dom, ulica, ulica, ulica, ulica, uli… …ca, …… ulica, ulica, ……………… …. d…….. o….. m… … ….. GOS… A … … … … …. dom … …..om.. dom … … SUPER …… … ….. dom… … d.m.. d …. … … … … … … … … … plac … … … … …. … … … … … … … … … plac … … … … …. … … … … … … … … … plac … … … … …. … … … … … … … … … plac … … … … …. … … … KOŚĆ … … … ….. APT …. Dom ….. dom … … … …..om … … ….do … … o…. … ….rynek, rynek, R.T.SZ …. rynek, rynek …. d … ….dom… ….dom… …om …. d.m….. … … … … … … … … ….. dom … … … ….. ulica, ulica, ulica, ulica, ulica, ulica, ulica, … ….. … … … … … … …. BANK … … … … … …. … … … SZPI… … … … … ….dom … … …. aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, dom, PA.AC, dom, P… C, … …., P… … … …, rzeka, rzeka, rzeka, M.S., rzeka, rzeka, rzeka, … … … …… … … … … …. dom, pole, pole, pole, CMENTARZ, pole, pole, pole, pole, wiatrak, las 1… …… łąka.
Po wojnie
Ludzie odbudowali zniszczone miasto, tętniło w nim znowu życie.
Wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, wieżowiec, dzielnica handlowa, SAM, SUPERSAM, SAM, RESTAURACJA, KAWIARNIA, SUPERSAM, SAM, SALON SAMOCHODOWY, SALON MEBLOWY, willa, willa, willa, willa, willa, willa, park, park, park, centralny plac, park, park, skwer, skwer, centralny plac, park, park, skwer, skwer, POMNIK, skwer, plac, POMNIK, park, park, POMNIK, skwer, skwer, centralny plac, skwer, POMNIK, trawnik, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, dom, ATOMOWA ELEKTROWNIA, ulica, ulica, ulica, ulica, dom, wieżowiec, wieżowiec, dom, dom, dom, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, STADION, aleja, aleja, aleja, aleja, aleja, STADION, aleja, drzewa, drzewa, aleja, drzewa, drzewa, drzewa, STADION, drzewa, dom, dom, dom, dom, BANK, dom, BANK, dom, dom, BANK, dom, dom, dom, BANK, dom, dom, STACJA RADIOWA, dom, STACJA TELEWIZYJNA, dom, GARAŻE, dom, SZKOŁA, UNIWERSYTET, PRZEDSZKOLE, park, park, staw, staw, park, OGRÓD ZOOLOGICZNY, plac, plac, dom, dom, dom, RATUSZ, plac, dom, dom, SZPITAL, dom, dom, KLINIKA, park, BASEN, park, las, las, las, las, peryferie, willa willa, willa, willa, willa, willa, pole, pole, LOTNISKO, pole, pole, KOŚCIÓŁ, dom, dom, dom, CMENTARZ, łąka, łąka.
Minęło 500 lat
Ludzie wyruszyli w Kosmos pozostawiając miasto czarne od dymu, zatrute spalinami, zniszczone wstrząsami, ogłuszone, oślepione, opustoszałe, miasto – widmo.
………………… PLAC ……………….. ………………… PLAC ……………….. ………………… PLAC ……………….. aleja, aleja, aleja …………………………. …….. park ……………………………. ……………………….. las …………… …………pole, pole, pole ……………….. ……………… CMEN…………….łąka.
I znów minęło ileś tam lat
– Chrońcie drzewa!!!
Drzewo, dom, drzewo, dom, drzewo, dom, drzewo, dom.
– Oszczędzajcie TLEN!!!
Człowiek oddycha, człowiek żyje, człowiek nie oddycha, człowiek umiera.
TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN, TLEN. Zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, zieleń, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, kwiaty, ogrody, sady, ogrody, sady, ogrody, sady, ogrody, parki, skwery, klomby, skwery, parki, (klomby, las, las, las, las, las, las, las, las, las, nowa cywilizacja, epoka czystego powietrza, nieskazitelnego błękitu nieba, czystej, zdrowej wody, NICZYM NIE SKAŻONEJ ATMOSFERY. Przeciętna wieku CZŁOWIEKA – 110 lat. Każdy człowiek POSIADA SWOJĄ ZIELEŃ, swoją własną, słoneczną, aromatyczną, rozległą i kolorową przestrzeń życiową.
Las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, DOM, las, las, las, las,las, las, las, las, las, las, las, las, DOM, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, pastwisko, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, INSTYTUT OCHRONY LASU, las, las, las, las, las, las, las, las, INSTYTUT OCHRONY CZŁOWIEKA, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las, las las, las, las.
c. d.n.
Andrzej Czechowski
Prawda o Elektrze
Byliśmy za miastem i bawiliśmy się w Elektrów. Arne zaczął liczyć, kto z nas będzie Elektrem, gdy nad nami rozległ się gwizd lądującej rakiety. Osiadła na ziemi kilkadziesiąt kroków od nas i chwilę kołysała się na długich, jak u pająka, łapach
– Nie znam takiego typu – powiedział Arne. – To widocznie nowy model.
Ja powiedziałem:
– Jeszcze nie widziałem takiej wielkiej rakiety.
Podeszliśmy trochę bliżej. Rakieta ugięła swoje łapy i dotknęła brzuchem ziemi. Była rzeczywiście dziwaczna. Na jej kadłubie wymalowano czarnym lakierem jakieś znaki.
– Dlaczego nikt nie wychodzi? – zapytałem.
– Głupiś – rzekł Arne. – Najpierw rakieta musi ostygnąć.
Ale bardzo szybko drzwi w brzuchu rakiety otworzyły się, wyskoczyła z nich długa, rozkładana drabinka i zszedł po niej ktoś w hełmie i srebrnym skafandrze. Wyglądał zupełnie jak człowiek Arne też tak uważał.
– Bardzo dziwnie wygląda jak na Elektra.
Tymczasem pilot zdjął hełm i zobaczyliśmy, że jest rzeczywiście człowiekiem. Arne aż gwizdnął przez zęby ze zdziwienia. W tej chwili pilot nas zauważył i zaczął machać do nas ręką, żebyśmy podeszli do rakiety
– Może lepiej zwiejemy? – zapytałem.
Arne był innego zdania,
– Chodźmy – powiedział. – Zwiać zawsze będziemy mogli.
Pilot czekał na nas, siedząc na stopniach drabinki. Gdy się zbliżyliśmy, zapytał o nasze imiona.
– Ja jestem Roy – powiedziałem
– Ja jestem Arne – powiedział Arne. – A ty jak się nazywasz?
– Tom.
Pilot uśmiechnął się szeroko i zapytał:
– Co tu robicie, chłopaki?
– Bawimy się w Elektrów – szybko odpowiedział Arne.
– Pierwszy raz słyszę – zdziwił się pilot. – Co to takiego Elektrzy?
Arnego aż zatkało. Pilot przyglądał mu się przez chwilę, potem przestał się uśmiechać.
– Należy wam się wyjaśnienie, chłopaki – po? wiedział. – Ja przyleciałem z Ziemi, wcale nie chcę was nabrać. Naprawdę nie wiem, co to jest Elektr.
– Kłamie – szepnął do mnie Arne. – Ziemia? Nie ma takiego miasta…
Pilot tymczasem zrobił taką minę, jak gdyby tył jeszcze bardziej zdziwiony niż Arne. Wyciągnął z kieszeni kombinezonu papierowy zwitek i błyszczące pudełeczko. Papier wziął do ust, pstryknął pudełeczkiem i to, co trzymał w ustach, zapaliło się. Nie płonęło wcale tak jak papier; ogieniek ledwie był widoczny, za to dymu było mnóstwo. Arne zakaszlał.
– No – rzekł zniecierpliwiony pilot – Ziemia Planeta w Układzie Solarnym. Bez blagi, możesz mi wierzyć. Powiecie mi teraz o tych Elektrach?
– Aha – zrozumiał Arne. – Ty jesteś z innej planety.
– Właśnie – rzekł pilot i zaciągnął się gryzącym dymem. Arne odsunął się o kilka kroków i trącił mnie łokciem.
– Niech mnie piorun – szepnął – jeżeli ja potrafię mu wytłumaczyć, co to są Elektrzy. To chyba wariat.
– Więc? – zapytał pilot.
Popatrzył teraz na mnie, dlatego odezwałem się:
– Są różne rodzaje Elektrów.
– Jakie?
– Policjanci – rzekłem. – Piloci, Myślotrony i Supermyślotrony, Tranzystowie i Lampowie.
– Aha. Roboty.
Przestraszyłem się.
– Tak nie wolno mówić. To bardzo brzydkie słowo.
Pilot uśmiechnął się niewyraźnie.
– Mniejsza o to. Więc bawiliście się w tych Elektrów?
– Tak – wtrącił się Arne. – To fajna zabawa. Najpierw liczy się, kto ma zostać Elektrem, a potem może on dawać temu drugiemu różne rozkazy, bo rozumiesz, tamten jest człowiekiem. Na przykład ma wejść na wysokie drzewo albo złapać trawlika, albo zerwać światłorośl z jakiegoś klombu i nie dać się złapać dozorcy. Potem ten drugi jest Elektrem i może się zemścić.
– Chyba na odwrót? – zapytał pilot. – Ten, co jest Elektrem, musi słuchać człowieka?
Arne umilkł i trącił mnie łokciem.
– Nie – powiedziałem – Właśnie tak, jak mówił Arne.
Pilot patrzył na nas tak, że poczułem się nieswojo.
– Chyba nie chcecie mnie przekonać, chłopaki – powiedział wolno – ze u was maszyny mogą wydawać ludziom rozkazy.
– Nie maszyny – zaprzeczyłem – tylko Elektrzy.
– A co w takim razie robią ludzie?
– Różne rzeczy. Pracują w sklepach z magneterią albo w elektrowniach.
– Czemu Elektrzy tego nie robią?
– Boby się namagnesowali – wyjaśniłem. – Można wywiesić na drzwiach kartkę: „Uwaga, 1000 gaussów”, i żaden Elektr nie wejdzie do środka.
– Gdzie jeszcze pracują ludzie? – zapytał pilot. – Są u was naukowcy? No, tacy faceci, którzy zajmują się fizyką, matematyką i tak dalej.
Spojrzeliśmy z Arnem po sobie.
– Nie – powiedział Arne.
– Może nie ma wcale szkół na tej planecie? Umiecie czytać i pisać?