355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Henryk Sienkiewicz » Pan Wołodyjowski » Текст книги (страница 27)
Pan Wołodyjowski
  • Текст добавлен: 17 октября 2016, 03:12

Текст книги "Pan Wołodyjowski"


Автор книги: Henryk Sienkiewicz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 27 (всего у книги 40 страниц)

Rozdział XLII

Przez tydzień jeszcze Basia chorzała tak ciężko, że – gdyby nie zapewnienie medyka – i mały rycerz, i pan Zagłoba byliby przypuszczali, że płomyk jej życia zgaśnie lada chwila. Dopiero po upływie tego czasu uczyniło się jej znacznie lepiej; przytomność wróciła jej zupełnie i chociaż medyk przewidywał, że przyjdzie jej z miesiąc albo półtora leżeć, przecie było już rzeczą pewną, że do zupełnego zdrowia powróci i dawne siły odzyska.

Wołodyjowski, który w czasie choroby krokiem niemal nie odchodził od jej wezgłowia, pokochał ją po tych terminach – o ile to było możliwe – jeszcze ogniściej i świata za nią nie widział. Chwilami, gdy siedział przy niej, gdy patrzył w tę twarzyczkę, wychudłą jeszcze i mizerną, ale wesołą, w te oczy, którym z każdym dniem powracał dawny ogień, brała go ochota i śmiać się, i płakać, i krzyczeć z radości:

– Zdrowieje moja Baśka jedyna, zdrowieje!

I rzucał się do jej rąk, a czasem całował te biedne, małe stopki, które tak walecznie brnęły przez śniegi głębokie do Chreptiowa, słowem, kochał ją i czcił nadzwyczajnie. Czuł się też okrutnie dłużnym Opatrzności i pewnego razu rzekł wobec pana Zagłoby i oficerów:

– Chudym pachołek, ale choćbym miał ręce do łokci urobić, jużże się przecie na kościółek, bogdaj drewniany, zdobędę. Bo ile razy w nim dzwony zadzwonią, tyle razy wspomnę miłosierdzie boskie i dusza zgoła rozpłynie się we mnie z wdzięczności!

– Daj Boże wpierw szczęśliwie turecką wojnę przebyć – odrzekł mu na to pan Zagłoba.

Na to mały rycerz ruszył wąsikami i odpowiedział:

– Pan Bóg najlepiej wie, co go więcej udelektować może: zechceli kościółka, to mię uchroni, a jeśli będzie wolał krew moją, to mu jej też nie poskąpię, jak mi Bóg miły!

Basia wraz ze zdrowiem odzyskiwała i humor. W dwa tygodnie później kazała odchylić nieco wieczorem drzwi do alkierza i gdy oficerowie zebrali się w świetlicy, ozwała się do nich swym srebrzystym głosem:

– Dobry wieczór waćpanom! Już nie zamrę, aha!

– Bogu Najwyższemu dzięki! – odpowiedzieli chórem żołnierze.

– Sława Bohu, detyno myłenkaja! – zawołał osobno pan Motowidło, który szczególniej ojcowskim afektem Basię kochał, a który w chwilach wielkiego wzruszenia zawsze mówił po rusińsku.

– Patrzcie, waćpanowie – mówiła dalej Basia – co to się stało! Kto by się był tego spodziewał? Szczęście, że się jeszcze tak skończyło!

– Bóg czuwał nad niewinnością – ozwał się znów chór przeze drzwi.

– A pan Zagłoba nieraz mnie wyśmiewał, że to do szabli mam więcej ochoty niż do kądzieli. Dobrze! Siła by mi pomogła kądziel albo igła! A przecieżem się wcale po kawalersku spisała, nieprawdaż?

– Że i anioł by się lepiej nie spisał!

Dalszą rozmowę przerwał pan Zagłoba zamknięciem drzwi od alkierza, bo się obawiał zbytniego zmęczenia dla Basi. Lecz ona poczęła na niego prychać jak kotka, bo miała ochotę do dalszej gawędki, a zwłaszcza do słuchania dalszych pochwał swego męstwa i dzielności. Teraz, gdy niebezpieczeństwo przeszło i stało się tylko wspomnieniem, była bardzo dumna ze swego postępku z Azją i wymagała koniecznie pochwał. Niejednokrotnie też zwracała się do małego rycerza i dotykając palcem jego piersi mówiła z miną rozpieszczonego dziecka:

– Chwalić za męstwo!

A on, posłuszny, chwalił, a on pieścił, całował po oczach i po rękach, aż pan Zagłoba, lubo sam rozczulał się nad nią w duszy niepomiernie, udając zgorszenie poczynał mruczeć:

– Ha! Rozpuści się to do reszty jak dziadowski bicz!…

Radość ogólną w Chreptiowie z powodu ocalenia Basi mąciła tylko myśl o szkodzie, jaką zdrada Azji Tuhaj-bejowicza wyrządziła Rzeczypospolitej, i o strasznym losie starego pana Nowowiejskiego, obydwóch pań Boskich i Ewki. Basia trapiła się tym niepomału, a z nią i wszyscy, bo już zdarzenia raszkowskie wiadome były dokładnie nie tylko w Chreptiowie, ale nawet w Kamieńcu i dalej. Przed kilku dniami zatrzymał się właśnie w Chreptiowie pan Myśliszewski, który pomimo zdrady Azji, Kryczyńskiego i Adurowicza, nie tracił nadziei, że mu się jeszcze uda przeciągnąć na polską stronę innych lipkowskich rotmistrzów. W też ślady za panem Myśliszewskim przyjechał pan Bogusz, a po nich przyszły wiadomości wprost z Mohilowa, z Jampola i z samego Raszkowa.

W Mohilowie pan Gorzeński, widocznie lepszy żołnierz niż mówca, nie dał się podejść. Przejąwszy rozkaz Azji do pozostałych załogą Lipków, sam napadł na nich z garścią mazurskiej piechoty i wyciął lub w niewolę zabrał; oprócz tego wysłał ostrzeżenie do Jampola, przez co i to drugie miasto ocalało. Potem wkrótce wróciły wojska. Tak więc jeden tylko Raszków padł ofiarą. Wołodyjowski odebrał stamtąd właśnie list od pana Białogłowskiego donoszący o tamtejszych zdarzeniach i innych sprawach dotyczących całej Rzeczypospolitej.

„Dobrze, żem przyjechał (pisał między innymi pan Białogłowski), gdyż Nowowiejski, który mnie zastępował, teraz nie byłby w stanie tej funkcji pełnić. Już on do kościeja[492]

[Закрыть]
podobniejszy niż do człowieka i pewnikiem wielkiego kawalera stracimy, bo go boleść nad miarę sił przycisnęła. Ojca mu zarżnięto, siostra w ostatnim pohańbieniu, przez Azję Adurowiczowi darowana, a pannę Boską Azja wziął sobie. Nic już po nich, choćby się i udało je z jasyru wydobyć. Wiemy o tym od jednego Lipka, który przy przeprawie przez rzekę karku sobie nadkręcił i uchwycon przez naszych, na węglach wszystko dywulgował. Azja Tuhaj-bejowicz, Kryczyński i Adurowicz poszli aż hen, pod Adrianopol. Nowowiejski wydziera mi się za nimi koniecznie, mówiąc, że Azję musi choćby ze środka sułtańskiego obozu wziąć i za swoje mu zapłacić. Zawsze on był zawzięty i rezolut, a teraz mu się nie dziwić, ile że o pannę Boską chodzi, której zły termin łzami rzewnymi wszyscy oblewamy, bo dziewka była słodka i nie wiem, którego by serca tu sobie nie zjednała. Ja przecie Nowowiejskiego hamuję i powiadam, że Azja sam do niego przyjdzie, bo wojna pewna, a równie i to pewne, że ordy przodem ruszą. Mam wiadomości z Multan od perkułabów, ba, i od kupców tureckich, że pod Adrianopolem wojska już poczynają się zbierać. Ordy moc. Ściąga też jazda turecka, jako to oni nazywają: „spahisy”, a sam sułtan ma nadciągnąć z janczarami. Dobrodzieju! mrowie będzie nieprzebrane, bo cały Wschód wyruszy, a u nas wojska garść. Cała nadzieja w opoce kamienieckiej, którą, daj Bóg, aby przystojnie opatrzono. W Adrianopolu już wiosna, a u nas omal, bo dżdże idą okrutne i trawa się pokazuje. Ja idę do Jampola, bo Raszków jeno kupa popiołu, i nie masz gdzie głowy skłonić ani co w gębę włożyć. Przy tym tak myślę, że wkrótce nas ze wszystkich tych komend pościągają”.

Mały rycerz miał swoje wiadomości, również pewne, a nawet jeszcze pewniejsze, bo z Chocimia pochodzące, że wojna nieunikniona. Niedawno nawet posłał je hetmanowi. Jednakże list Białogłowskiego, jako z ostatniej rubieży pochodzący, właśnie dlatego że te wiadomości potwierdzał, silne na nim uczynił wrażenie. Nie wojny jednak obawiał się mały rycerz, ale chodziło mu o Basię.

– Rozkaz hetmański, aby komendy ściągać – mówił do pana Zagłoby – może przyjść lada dzień i – służba służbą – trzeba będzie ruszać nie mieszkając, a tu Baśka leży i czas zły.

– Żeby i dziesięć rozkazów przyszło – odrzekł pan Zagłoba – Baśka grunt. Będziem siedzieć, póki całkiem nie ozdrowieje. Wojna przecie się nie zacznie nie tylko przed końcem zimy, ale i przed końcem roztopów, tym bardziej że armatę ciężką będą przeciw Kamieńcowi prowadzić.

– Kiedy w waćpanu to zawsze stary wolentariusz[493]

[Закрыть]
siedzi – odparł niecierpliwie mały rycerz – waćpan myślisz, że rozkaz można dla prywaty spostponować.

– Ha! Jeślić milszy rozkaz od Baśki, to ją pakuj na wóz i jedź. Wiem, wiem, tyś ją dla rozkazu gotów choćby widłami podsadzać, jeśli się pokaże, że o własnej mocy do bryki siąść nie zdoła. Niechże was kaduk porwie z taką dyscypliną! Po staremu człowiek robił, co mógł, a czego nie mógł, tego i nie uczynił. W gębie masz miłosierdzie, ale niech jeno krzykną: „Hajda na Turka!” – to je wypluniesz jak pestkę, a tę niebogę przy koniu na arkanie poprowadzisz!

– Ja nie mam miłosierdzia dla Basi?! Bójże się waćpan ran Ukrzyżowanego! – zakrzyknął mały rycerz.

Pan Zagłoba sapał czas jakiś gniewnie, dopieroż spojrzawszy na strapioną twarz Wołodyjowskiego tak przemówił:

– Michale, wiesz, że co mówię, to mówię z afektu iście rodzicielskiego dla Baśki. Inaczej, czybym ja tu jeszcze siedział pod obuchem tureckim, zamiast wczasu w bezpiecznej stronie zażywać, czego by mi w moich leciech i nikt za złe mieć nie mógł? A kto ci Baśkę zaswatał? Jeśli się pokaże, że nie ja, to mi rozkaż wypić kadź wody, niczego dla smaku do niej nie przylawszy.

– Życiem się waćpanu za to nie wypłacę! – odrzekł mały rycerz.

I wzięli się w ramiona, po czym zapanowała zaraz między nimi najlepsza zgoda.

– Już ja sobie tak ułożyłem – rzekł mały rycerz – że gdy przyjdzie wojna, waćpan zabierzesz Baśkę i pojedziesz z nią do Skrzetuskich, do ziemi łukowskiej. Tam przecie czambuły nie dojdą.

– Uczynię to dla ciebie, chociaż na Turka znalazłaby się ochotka, bo nie masz dla mnie nic bezecniejszego nad ten świński naród wina nie pijęcy!

– Jednego się tylko boję, oto, że Baśka naprze się do Kamieńca, żeby być przy mnie. Skóra mi cierpnie, gdy o tym pomyślę, a jak Bóg Bogiem, będzie się napierała.

– To nie pozwolisz. Mało to już złego z tego wynikło, że jej we wszystkim folgujesz i żeś na ową ekspedycję raszkowską pozwolił, chociażem od razu przeciw niej zakrzyknął!

– A nieprawda! Powiedziałeś waćpan, że nie chcesz radzić.

– Skoro ja mówię, że nie chcę radzić, to gorzej, niżbym odradzał.

– Powinna mieć Baśka naukę, ale co to z nią! Jak będzie widziała miecz nad moją głową, uprze się!

– To nie pozwolisz, powtarzam! Dla Boga! Co za słomiany mąż!

– Kiedy, confiteor[494]

[Закрыть]
, że jak ona piąstki w oczy wsadzi a pocznie płakać albo niechli tylko zacznie płacz symulować, oho, już we mnie serce jako masło na patelni. Nie może być inaczej, tylko musiała mi coś zadać. Odesłać ją, odeślę, bo mi jej przezpieczeństwo od własnego zdrowia milsze, ale gdy pomyślę, że przyjdzie ją tak zmartwić – dalibóg – dech mi z żałości zapiera.

– Michale, miej że Boga w sercu, nie daj się za nos wodzić!

– Ba, nie daj się! Któż i tak mówił, jeśli nie waćpan, że miłosierdzia żadnego nad nią nie mam?

– Hę? – rzekł Zagłoba.

– Waćpanu niby na przemyślności nie zbywa, a sam się teraz za ucho skrobiesz!

– Bo się namyślam, jakiej najlepiej perswazji zażyć.

– A jak od razu piąstki w oczy wsadzi?

– Wsadzi, jak mi Bóg miły! – rzekł z widoczną obawą pan Zagłoba.

I tak się kłopotali obaj, bo prawdę rzekłszy, Basia pozbadła zupełnie ich obydwóch. Rozpieścili ją do ostatka w chorobie i tak kochali, że konieczność postąpienia wbrew jej sercu i chęci napełniała ich przestrachem. Że Basia oporu nie stawi i podda się z pokorą wyrokowi, o tym wiedział dobrze jeden i drugi, ale nie mówiąc już o Wołodyjowskim, nawet pan Zagłoba wolałby uderzyć samotrzeć na cały pułk janczarów niż widzieć ją wsadzającą piąstki do oczu.

Rozdział XLIII

Tymczasem tego samego dnia nadeszła im niezawodna, jak sądzili, pomoc w osobach niespodzianych a miłych nad wszystko gości. Oto pod wieczór przyjechali bez żadnego poprzednio oznajmienia oboje Ketlingowie. Radość i zdumienie na ich widok były w Chreptiowie nieopisane; oni zaś dowiedziawszy się od pierwszego pytania, że Basia przychodzi już do zdrowia, ucieszyli się również bardzo. Krzysia skoczyła zaraz do alkierza i w tejże chwili wychodzący stamtąd pisk i okrzyki oznajmiły rycerzom o uszczęśliwieniu Basi.

Ketling z Wołodyjowskim trzymali się długi czas w objęciach, to odsuwając się wzajem od siebie na długość ramienia, to znów łącząc się w uścisku.

– Dla Boga! – rzekł wreszcie mały rycerz – Ketling! Do buławy mniej bym się ucieszył niż do ciebie, ale co porabiasz w tych stronach?

– Pan hetman mnie przełożonym nad artylerią kamieniecką uczynił – odrzekł Ketling – więc przyjechaliśmy z żoną do Kamieńca. Tam dowiedziawszy się o terminach, które was spotkały, wybraliśmy się bez zwłoki do Chreptiowa. Chwała Bogu, mój Michale, że się wszystko szczęśliwie zakończyło. Jechaliśmy w strapieniu wielkim i w niepewności, bośmy jeszcze nic nie wiedzieli, czy tu na radość, czy na smutki przyjeżdżamy.

– Na uciechę, na uciechę! – wtrącił pan Zagłoba.

– Jakże to się stało? – pytał Ketling.

Mały rycerz i pan Zagłoba poczęli na wyprzodki opowiadać, a Ketling słuchał, oczy i ręce do góry wznosił i Basine męstwo podziwiał.

Nagadawszy się do syta, jął mały rycerz wypytywać Ketlinga, co się z nim działo, a ów szczegółowie zdawał sprawę. Po ślubie mieszkali na pograniczu Kurlandii. Było im ze sobą tak dobrze, że i w niebie nie mogło być lepiej. Ketling biorąc Krzysię wiedział doskonale, że „nadziemską istotę” bierze, i tego zdania dotychczas nie zmienił.

Panu Zagłobie i Wołodyjowskiemu przypomniał się po tym wyrażeniu dawny Ketling, zawsze wyrażający się dwornie a górno – i poczęli go na nowo ściskać, a gdy już tymi uściskami nasycili swą przyjaźń dostatecznie, stary szlachcic spytał:

– Zali tej nadziemskiej istocie nie przytrafił się jakowyś ziemski casus[495]

[Закрыть]
, który nogami wierzga i palcem w gębie zębów szuka?

– Bóg nam dał syna! – odrzekł Ketling – A teraz znowu…

– Zauważyłem – przerwał Zagłoba. – A tu u nas wszystko po staremu!

To rzekłszy utkwił swoje zdrowe oko w małym rycerzu, ów zaś począł raz po razu wąsikami ruszać.

Dalszą rozmowę przecięło wejście Krzysi, która ukazawszy się we drzwiach, rzekła:

– Baśka prosi.

Ruszyli zaraz wszyscy do alkierza i tam zaczęły się nowe powitania. Całował Ketling ręce Basi, a Wołodyjowski znów Krzysine, zarazem zaś przypatrywali się sobie wszyscy ciekawie, jak ludzie, którzy nie widzieli się dawno.

Ketling nie zmienił się prawie nic: włosy miał tylko krótko obcięte i to czyniło go młodszym; natomiast Krzysia była zmieniona, przynajmniej w owym czasie, niepomiernie. Nie była tak wiotka i wysmukła jak dawniej i na twarzy była bledsza, przez co meszek nad jej ustami wydawał się ciemniejszy. Zostały jej tylko dawne prześliczne oczy z niezmiernie długimi rzęsami i dawna w obliczu pogoda. Ale rysy jej, niegdyś tak cudne, straciły dawną subtelność. Mogło to być wprawdzie chwilowe tylko, jednakże Wołodyjowski, spoglądając na nią i porównując ją ze swą Baśką, mimo woli mówił sobie:

– Dla Boga! Jak ja mogłem w tej się kochać tam, gdzie obie były razem? Gdzie ja miałem oczy?

Przeciwnie zaś Baśka wydawała się Ketlingowi prześliczną. Bo też była śliczna ze swoją płową, wichrowatą czupryną nasuniętą na brwi, ze swoją cerą, która straciwszy nieco rumieńców, stała się po chorobie do listka białej róży podobna. Teraz jednak twarzyczka jej była zarumieniona cokolwiek z radości i delikatne jej chrapki poruszały się szybko. Wydawała się tak młoda, że prawie niedorosła, i na pierwszy rzut oka można było sądzić, że jest o jakie dziesięć lat od Ketlingowej młodsza.

Ale jej piękność podziałała tylko w ten sposób na czułego Ketlinga, że z jeszcze większą tkliwością począł myśleć o żonie, bo czuł się względem niej winnym.

Obie niewiasty wypowiedziały sobie już wszystko, co w tak krótkim przeciągu czasu można było wypowiedzieć, więc teraz cała kompania zasiadłszy przy łóżku Basi poczęła wspominać dawne czasy. Ale ta rozmowa nie szła jakoś, były bowiem w tych dawniejszych czasach różne drażliwe materie: były konfidencje pana Michałowe z Krzysią i obojętność małego rycerza względem ukochanej teraz Baśki, i różne przyrzeczenia, i różne desperacje. Pobyt w Ketlingowym dworku miał dla wszystkich urok i wdzięczną pozostawił po sobie pamięć, ale mówić o tym było niezręcznie.

Wkrótce też Ketling rozpoczął z innej beczki.

– Nie wspominałem jeszcze – rzekł – iżeśmy po drodze wstępowali do państwa Skrzetuskich, którzy nas przez dwie niedziele puścić nie chcieli i tak podejmowali, że i w niebie nie mogłoby nam być lepiej.

– Na miły Bóg! Jak się mają Skrzetuscy? – zawołał pan Zagłoba. – To i jegoście w domu zastali?

– Zastaliśmy, bo na czas od pana hetmana z trzema starszymi synami przyjechał, którzy w kompucie służą.

– Skrzetuskich nie widziałem od czasu naszego wesela – rzekł mały rycerz. – Był on tu z chorągwią w Dzikich Polach i synowie byli z nim razem, ale nie przygodziło się spotkać.

– Okrutnie tam wszyscy tęsknią za jegomością! – rzekł Ketling zwracając się do pana Zagłoby.

– Ba! A ja za nimi! – odparł stary szlachcic. – Ale to tak: siedzę tu, kuczy mi się bez nich; pojadę tam, będzie mi się kuczyć bez tej łasicy… Takie to życie ludzkie, że nie w jedno, to w drugie ucho wiatr wieje… A najgorzej sierocie, bo żebym ja miał co swego, to bym cudzego nie kochał.

– Waćpana by i rodzone dzieci więcej od nas nie miłowały – odrzekła Basia.

Usłyszawszy to pan Zagłoba uradował się bardzo i porzuciwszy tęskne myśli, wpadł zaraz w jowialny humor, więc posapawszy nieco, odrzekł:

– Ha! Głupi byłem wtedy u Ketlinga, żem oto i Krzyśkę, i Baśkę wam swatał, a o sobie nie pomyślał! Jeszcze był czas…

Tu zwrócił się do niewiast:

– Przyznajcie się, że obie kochałyście się we mnie i że każda wolałaby za mnie iść niż za Michała albo Ketlinga.

– Ma się rozumieć! – zawołała Basia.

– Halszka Skrzetuska też by mnie była w swoim czasie wolała. Ha! Stało się! To mi dopiero niewiasta stateczna, nie żadna powsinoga, co Tatarom zęby wybija! A zdrowa tam ona?

– Zdrowa, jeno nieco strapiona, bo im dwóch średnich z Łukowa ze szkół do wojska uciekło – odrzekł Ketling – sam Skrzetuski jeszcze rad, że to w wyrostkach taka fantazja, ale matka, zwyczajnie matka!

– Siła tam wszystkich dzieci? – spytała z westchnieniem Baśka.

– Chłopców jest dwunastu, a teraz poczęła się płeć nadobna – odrzekł Ketling.

Na to pan Zagłoba:

– Ha! Szczególne błogosławieństwo boże nad tym domem! Wszystkom to pohodował na własnym łonie jako pelikan… Muszę średniakom uszu nakręcić, bo jeśli mieli uciekać, niechby byli tu do Michała uciekli… Czekajcie no, to musiał drapnąć Michałko z Jaśkiem? Takie tam tego mrowie, że samemu ojcu imiona się mieszały. A wrony to na pół mili naokół nie ujrzysz, bo wszystko, szelmy, z guldynek wystrzelały. Ba, ba! Drugiej takiej niewiasty ze świecą szukać! Co jej, bywało, powiem: „Halszka! Basałyki[496]

[Закрыть]
mi dorastają, trzeba mi nowej uciechy!” – to niby na mnie fuknie, a na termin jest! Jakoby kto zapisał! Imainujecie sobie: do tego doszło, że jak która podwika[497]

[Закрыть]
w okolicy nie mogła się konsolacji[498]

[Закрыть]
doczekać, to szat od Halszki pożyczała – i pomagało, jak mi Bóg miły!…

Wszyscy zdziwili się bardzo, tak że nastała chwila milczenia – po czym ozwał się nagle głos małego rycerza:

– Baśka! Słyszysz?

– Michał, będziesz cicho? – odpowiedziała Basia.

Lecz Michał nie chciał być cicho, bo mu różne chytre myśli przyszły do głowy, zwłaszcza zaś wydało mu się, że przy tej sprawie można będzie i drugą, równie ważną załatwić, więc począł mówić, niby tak sobie, od niechcenia, jako o rzeczy w świecie najzwyczajniejszej:

– Dalibóg, warto by też Skrzetuskich odwiedzić! No, jego nie będzie, bo on do hetmana ruszy, ale ona przecie ma rozum i Pana Boga kusić nie zwykła, więc ostanie w domu.

Tu zwrócił się do Krzysi:

– Idzie wiosna i aura będzie piękna. Teraz dla Baśki jeszcze za wcześnie, ale później nieco, dalibóg, może bym się nie przeciwił, bo to przyjacielski obowiązek. Pan Zagłoba by was tam obie odwiózł, a na jesień, jak się tu uspokoi, to i ja bym za wami ściągnął…

– A to jest arcyprzednia myśl! – zawołał pan Zagłoba. – Ja i tak muszę jechać, bom już ich niewdzięcznością nakarmił. Ha! Zapomniałem, że żyją na świecie! Aż mi i wstyd!

– Co waćpani na to? – pytał Wołodyjowski patrząc pilnie w Krzysine oczy.

Lecz ta najniespodzianiej odrzekła ze zwykłym sobie spokojem:

– Rada bym, ale nie może to być, bo ja w Kamieńcu przy mężu zostanę i żadną miarą go nie odstąpię.

– Dla Boga, co słyszę! – zawołał Wołodyjowski. – Waćpani w fortecy zostaniesz, która na pewno oblegana będzie i to przez nieprzyjaciela, żadnej dyskrecji nie znającego. Nie mówię jeszcze, żeby z jakim politycznym nieprzyjacielem miała być wojna, ale tu przecie z barbarzyństwem sprawa. Aza waćpani wiesz, co to zdobyte miasto? Co to turecki albo tatarski jasyr? Uszom swoim nie wierzę!

– A wszelako nie może inaczej być! – odrzekła Krzysia.

– Ketling! – zawołał w rozpaczy mały rycerz – także to dałeś się już opanować? – Człowieku, miej Boga w sercu!

– Deliberowaliśmy długo – odrzekł Ketling – i na tym stanęło.

– I syn nasz już w Kamieńcu jest, pod opieką jednej mojej powinowatej. Zali to Kamieniec koniecznie ma być zdobyty?

Tu Krzysia podniosła swe pogodne źrenice do góry.

– Bóg i od Turka mocniejszy, ufności naszej nie zawiedzie! A żem przysięgła mężowi, iż go do śmierci nie opuszczę, przeto moje miejsce przy nim.

Mały rycerz zmieszał się okropnie, bo właśnie zgoła czego innego od Krzysi oczekiwał.

Basia zaś, która od samego początku rozmowy spostrzegłszy zaraz, dokąd Wołodyjowski zdąża, uśmiechała się chytrze, teraz utkwiła w niego bystre swe oczka i rzekła:

– Michale, słyszysz?

– Baśka! Będziesz cicho! – zawołał w najwyższej konfuzji mały rycerz.

To rzekłszy począł rzucać desperackie spojrzenia na pana Zagłobę, jakby oczekując od niego ratunku, lecz ów zdrajca powstał nagle i rzekł:

– Trzeba też o jakowymś posiłku pomyśleć, bo nie samym słowem człowiek żyje.

I wyszedł z alkierza.

Pan Michał pognał wkrótce za nim i zastąpił mu drogę.

– No i co teraz? – spytał Zagłoba.

– No i co?

– A niech tę Ketlingową kule biją. Dla Boga! Jak nie ma ginąć ta Rzeczpospolita, kiedy białogłowy w niej rządzą?…

– Nicże waćpan nie wymyślisz?

– Jak ty się żony boisz, co ja ci na to wymyślę? Każ się kowalowi podkuć – ot, co!


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю