355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Henryk Sienkiewicz » Pan Wołodyjowski » Текст книги (страница 18)
Pan Wołodyjowski
  • Текст добавлен: 17 октября 2016, 03:12

Текст книги "Pan Wołodyjowski"


Автор книги: Henryk Sienkiewicz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 18 (всего у книги 40 страниц)

– Muc[397]

[Закрыть]
to sobie zwyczajny, nie żadna piękność, mości dobrodzieju – odrzekł pan Nowowiejski – a do Raszkowa jedziem, bo tam syn mój niecnota pod chorągwią pana Ruszczycową służy. Lat blisko dziesięć, jak z domu uciekł i listami jeno do mojej ojcowskiej klemencji[398]

[Закрыть]
pukał.

Wołodyjowski aż w ręce klasnął:

– Zarazem się domyślił, że waszmość pana Nowowiejskiego młodego rodzic, i właśnie pytać miałem, tylko żeśmy to byli żałością jejmości pani Boskiej zajęci. Zarazem się domyślił, bo i rysów jest podobieństwo! Proszę, to on waszmości syn!…

– Tak mnie nieboszczka jego matka zapewniała, a że niewiasta była cnotliwa, więc nie mam przyczyny wątpić.

– Podwójniem z takiego gościa rad! Dla Boga! Tylko nie nazywaj że mi waść syna niecnotą, bo to znamienity żołnierz i godny kawaler, któren zaszczyt największy waszmości przynosi. Po panu Ruszczycu pierwszy to w całej chorągwi zagończyk; chyba waszmość nie wiesz, że to oczko w głowie hetmana! Całe komendy już mu powierzano i z każdej funkcji z niepomierną sławą się wywiązywał.

Pan Nowowiejski pokraśniał z zadowolenia.

– Mości pułkowniku – rzekł – nieraz po to jeno ojciec dziecko przygani, by ktoś jego słowom zaprzeczył, i tak mniemam, że nie można rodzicielskiego serca bardziej udelektować, jak przyganie negując. Już mnie też słuchy o chwalebnych Adaszkowych służbach dochodziły, ale teraz dopiero prawdziwie mi pocieszno, gdy potwierdzenie tej famy z tak sławnych ust słyszę. Powiadają, że nie tylko ma być mężny żołnierz, ale i stateczny, co mi nawet dziw, bo zawsze był wicher. Ochotę do wojny od małego, szelma, miał, a najlepszy dowód, że pacholęciem uciekł z domu. Przyznaję, że gdybym go był wówczas złapał, byłbym mu był pro memoria[399]

[Закрыть]
nie żałował, ale teraz trzeba będzie, widzę, zaniechać, bo mi się znowu na jakie dziesięć lat pochowa, a staremu tęskno.

– Że to jednak przez tyle lat do domu nie zajrzał?…

– Bom mu wzbronił. Atoli dość mi tego i teraz pierwszy przyjeżdżam, gdyż on, na służbie będąc, nie może. Chciałem imć państwa łaskawców moich o gościnność dla dziewki prosić, a sam do Raszkowa jechać, skoro jednak powiadacie, że wszędy bezpieczno, to wezmę i ją ze sobą. Ciekawa świata sroka, niech mu się napatrzy.

– I ludzie niech jej się napatrzą! – wtrącił Zagłoba.

– Nie mieliby na co! – odrzekła panna, której śmiałe czarne oczy i złożone jakby do całusa usta mówiły zresztą co innego.

– Muc to zwyczajny, nic więcej jak muc! – rzekł pan Nowowiejski. – Ba, ale jak gładkiego oficera zobaczy, to aż ją podrzuca. Z tej przyczyny wolałem ją ze sobą zabrać niż zostawić, zwłaszcza że samej dziewce w domu niebezpieczno. Ale jeśli mi przyjdzie bez niej do Raszkowa jechać, niechże ją jejmość pani na sznurku każe przywiązać, inaczej bryknąć gotowa.

– Ja sama nie byłam lepsza – odrzekła Basia.

– Dawali jej kądziel prząść – ozwał się Zagłoba – a ona z nią tańcowała, jak nie miała z kim lepszym! Ale waćpan wesoły człowiek, panie Nowowiejski. Baśka! Chciałbym się z panem Nowowiejskim stuknąć, bo i ja też lubię czasem krotochwile…

Tymczasem, nim podano wieczerzę, otworzyły się drzwi i wszedł Mellechowicz. Pan Nowowiejski nie spostrzegł go od razu, bo zagadał się z panem Zagłobą, natomiast spostrzegła go Ewka i płomienie uderzyły jej na twarz, a potem zbladła nagle.

– Panie komendancie! – rzekł do Wołodyjowskiego Mellechowicz. – Wedle rozkazu, tamci wyłapani.

– Dobrze! Gdzie są?

– Podług rozkazu: kazałem ich powiesić.

– Dobrze! A twoi ludzie wrócili?

– Część ostała dla grzebania ciał, reszta jest ze mną.

W tej chwili pan Nowowiejski podniósł głowę i nadzwyczajne zdumienie odbiło się na jego obliczu.

– Dla Boga! Co ja widzę! – rzekł.

Po czym wstał, poszedł wprost przed Mellechowicza i zakrzyknął:

– Azja! A ty tu co robisz, hultaju?!

I podniósł rękę chcąc chwycić za kołnierz Lipka, lecz ów wzburzył się w jednej chwili, jak gdyby kto garścią prochu w płomień cisnął, pobladł jak trup i chwyciwszy żelazną dłonią rękę Nowowiejskiego, rzekł:

– Nie znam waści! Coś za jeden?!

I odepchnął go silnie, aż pan Nowowiejski potoczył się na środek izby.

Przez czas jakiś z wściekłości słowa nie mógł przemówić, lecz chwyciwszy dech począł krzyczeć:

– Mości komendancie! To mój człowiek, i do tego zbieg! W moim domu od małego!… Hultaj! Zapiera się! To mój człowiek! Ewa! Kto to jest? Gadaj!

– Azja! – rzekła, drżąc cała, panna Ewa.

Mellechowicz ani na nią spojrzał. Oczy wpił w pana Nowowiejskiego i łopocąc nozdrzami, patrzył w starego szlachcica z nieopisaną nienawiścią, ściskając ręką głownię noża. Przy czym od ruchu nozdrzy wąsy jego poczęły drgać, a spod tych wąsów przebłyskiwały białe kły, zupełnie jak u rozwścieczonego zwierza.

Oficerowie stanęli kołem. Basia wyskoczyła na środek między Mellechowicza a Nowowiejskiego.

– Co to znaczy? – spytała marszcząc brwi.

Widok jej uspokoił nieco przeciwników.

–Panie komendancie – rzekł Nowowiejski – to znaczy, com rzekł: to jest mój człowiek imieniem Azja – i zbieg. Służąc z młodych lat wojskowo na Ukrainie, znalazłem go półżywego w stepie i przygarnąłem. To Tatarczuk. Chował się przez dwadzieścia lat w domu moim i uczył się razem z synem. Gdy syn uciekł, ów wyręczał mnie w gospodarstwie, póki mu się amorów z Ewuchą nie zachciało, co ja spostrzegłszy kazałem go wychłostać; on zasię potem zbiegł. Jak on się tu zwie?

– Mellechowicz!

– To sobie przybrał przezwisko. On zwie się Azja, nic więcej! Powiada, że mnie nie zna, ale ja go znam i Ewucha także.

– Dla Boga! – rzekła Basia – toż syn waszmościów wielekroć go u nas widział. Jakże go nie poznał?

– Syn mógł go nie poznać, bo gdy uciekł z domu, obaj mieli po piętnaście lat, a ten sześć jeszcze u mnie siedział, przez który czas odmienił się znacznie i dorósł, i wąsy mu wyrosły. Ale Ewucha wraz go poznała. Mości państwo, już też prędzej obywatelowi dacie wiarę niźli temu przybłędzie z Krymu!

– Pan Mellechowicz jest hetmańskim oficerem – rzekła Basia – nic nam do niego!

– Pozwól waść, że go wypytam. Audiatur et altera pars[400]

[Закрыть]
! – ozwał się mały rycerz.

Lecz pan Nowowiejski wpadł w złość.

– Pan Mellechowicz! Jaki on pan! Mój pachoł, który się pod cudze nazwisko podszył. Jutro tego pana psiarkiem moim uczynię, pojutrze baty temu panu każę dać, i w tym sam hetman mi nie przeszkodzi, bom szlachcic i swoje prawa znam!

Na to pan Michał ruszył wąsikami i rzekł już ostrzej:

– A jam nie tylko szlachcic, ale i pułkownik, i moje prawa także znam. Człeka swojego prawem możesz waść dochodzić i do inkwizycji hetmańskiej się udać, ale rozkazuję tutaj ja, nikt inny!

Pan Nowowiejski pomiarkował się zaraz, wspomniawszy, że mówi nie tylko do komendanta, ale i do zwierzchnika własnego syna, a przy tym najsławniejszego w Rzeczypospolitej rycerza.

– Panie pułkowniku – rzekł łagodniejszym już tonem. – Jać go wbrew woli waszmościowej nie wezmę, jeno prawa swoje wywodzę, którym proszę, aby była wiara dana.

– Mellechowicz, co ty na to? – spytał Wołodyjowski.

Tatar wbił oczy w ziemię i milczał.

– Bo imię ci Azja, to wszyscy wiemy! – dodał Wołodyjowski.

– Co tu innych dowodów szukać! – rzekł Nowowiejski. – Jeśli to mój człowiek, to ryby ma siną farbą na piersiach wykłute!

Usłyszawszy to pan Nienaszyniec otworzył szeroko oczy i usta, następnie porwał się za głowę i zakrzyknął:

– Azja Tuhaj-bejowicz!

Wszystkie oczy zwróciły się na niego, ten zaś aż trząsł się cały, jakby wszystkie rany otworzyły mu się na nowo, i powtarzał:

– To mój jasyr! To Tuhaj-bejowicz! Na Boga! To on!

A młody Lipek podniósł dumnie głowę, powiódł swym żbiczym wzrokiem po zgromadzeniu i nagle rozerwawszy żupan na swej szerokiej piersi rzekł:

– Ot, ryby siną barwą wykłute!… Jam jest syn Tuhaj-beja!…

Rozdział XXVIII

Umilkli wszyscy, tak wielkie imię strasznego wojownika uczyniło wrażenie. Onże to przecie wespół z groźnym Chmielnickim całą Rzecząpospolitą potrząsał; on wylał morze krwi polskiej; on Ukrainę, Wołyń, Podole i ziemie halickie kopytami końskimi stratował, zamki i grody poburzył, wsie ogniem nawiedził, dziesiątki tysięcy ludzi w jasyr wziął. Syn takiego człowieka stał oto teraz przed zgromadzeniem w chreptiowskiej stanicy i mówił ludziom do oczu: „Ja mam sine ryby na piersiach, jam jest Azja, kość z kości Tuhaj-bejowej”. Lecz taka była w ówczesnych ludziach cześć dla krwi znamienitej, iż mimo zgrozy, jaką imię przesławnego murzy musiało w duszy każdego żołnierza wywołać, Mellechowicz wyrósł w ich oczach, jakby całą wielkość ojcowską wziął w siebie.

Patrzyli więc na niego ze zdumieniem, a głównie niewiasty, dla których wszelka tajemnica największą stanowi ponętę; ów zaś, jakby i we własnych oczach przez wyznanie wyrósł, stał hardo, głowy nie spuszczał, i wreszcie rzekł:

– Ów szlachcic – tu wskazał na Nowowiejskiego – prawi, żem ja jego człek, a ja mu na to rzeknę, iż rodzic mój po lepszych grzbiecie na koń siadał. Prawdę zresztą mówi, żem u niego był, bom był, i pod jego puhą[401]

[Закрыть]
grzbiet mi krwią spłynął, czego nie zapomnę, tak mi dopomóż Bóg!… Mellechowiczem nazwałem się, żeby jego pościgu uniknąć. Ale teraz, choć mogłem do Krymu zbiec, tej ojczyźnie krwią i zdrowiem służę, więc niczyj ja, jeno hetmański. Mój ojciec chanom pokrewny i w Krymie bogactwa a rozkosze mię czekały; ja zaś tu zostałem we wzgardzie, bo tę ojczyznę miłuję i pana hetmana miłuję, i tych miłuję, którzy mi nigdy kontemptu[402]

[Закрыть]
nie okazali.

To rzekłszy skłonił się Wołodyjowskiemu, schylił się przed Basią tak nisko, iż głową dotknął niemal jej kolan, zresztą nie spojrzawszy na nikogo więcej wziął szablę pod pachę i wyszedł.

Przez chwilę trwało jeszcze milczenie; pierwszy pan Zagłoba ozwał się:

– Ha! Gdzie to pan Snitko! Mówiłem, że temu Azji wilkiem z oczu patrzy, a to i wilczy syn!

– Lwi syn! – odrzekł Wołodyjowski – I kto wie, czy w ojca nie poszedł!

– Dla Boga! Uważaliście waćpaństwo, jak to mu zęby błyskały, zupełnie jak staremu Tuhaj-bejowi, gdy był w gniewie! – rzekł pan Muszalski. – Po tym jednym bym go poznał, bom też starego Tuhaj-beja często widywał.

– Nie tak często jak ja! – odpowiedział pan Zagłoba.

– Teraz rozumiem – wtrącił pan Bogusz – dlaczego on ma taki mir między Lipkami i Czeremisami. Oni to przecie Tuhaj-bejowe imię jako święte wspominają. Przez Bóg żywy! Gdyby ten człowiek chciał, mógłby ich co do jednego w sułtańską służbę zaprowadzić i siła klęsk nam przyczynić.

– Tego on nie uczyni – odparł Wołodyjowski – bo to, co rzekł, że tę ojczyznę i hetmana miłuje, to prawda: inaczej by nie służył między nami, mogąc do Krymu iść i tam we wszystko opływać. Już też rozkoszy u nas nie zaznał!

– Nie uczyni – powtórzył pan Bogusz – bo gdyby chciał, to by już uczynił. Żadnej do tego nie miał przeszkody.

– Przeciwnie – dodał Nienaszyniec – wierzę teraz, że on owych zdrajców rotmistrzów na powrót do Rzeczypospolitej skaptuje.

– Panie Nowowiejski – rzekł nagle Zagłoba – żebyś tak waćpan był wiedział, że to Tuhaj-bejowicz, może byś tego… może byś tak… co?

– Kazałbym mu zamiast trzysta – tysiąc trzysta puh dać. Niech mnie piorun trzaśnie, jeślibym tego nie zrobił! Moi mości panowie! Dziwno mi to, że on, będąc Tuhaj-bejowym szczenięciem, do Krymu nie zbiegł. Chyba że się niedawno o tym dowiedział, bo u mnie nic nie wiedział. Dziwno mi to, powiadam, ale dla Boga, nie ufajcieże mu! Toć ja go dawniej od ichmościów znam i powiem tylko tyle: diabeł nie jest tak przewrotny, wściekły pies nie tak zapalczywy, wilk mniej zawzięty i okrutny od tego człowieka. Jeszcze on nam tu wszystkim sadła za skórę zaleje!

– Co waść mówisz! – rzekł Muszalski. – My jego przy robocie pod Kalnikiem, Humaniem, Bracławiem i w stu innych potrzebach widzieli.

– Nie daruje on swego! Zemści się!

– A dziś Azbowych grasantów jak golił! Co waść prawisz!

Tymczasem Basia cała była w ogniach, tak ją ta Mellechowiczowska historia zajęła; ale chciało się Basi, żeby i koniec był godny początku, więc potrząsając Ewą Nowowiejską szeptała jej do ucha:

– Ewka, a ty jego miłowała? Przyznaj się, nie zapieraj! Miłowałaś, ha? Jeszcze miłujesz, co? Jestem pewna! Bądź ze mną szczera. Komu się zwierzysz, jeśli nie mnie, niewieście? Widzisz! Prawie królewska krew w nim! Pan hetman mu dziesięć indygenatów, nie jeden, wyrobi. Pan Nowowiejski się nie sprzeciwi. Niechybnie i Azja cię jeszcze miłuje! Już ja wiem, już wiem. Nie bój się! On we mnie ufność ma. Zaraz go wezmę na pytki. Bez przypiekania powie. Miłowałażeś go okrutnie? Miłujeszże go jeszcze?

Ewka była jakby odurzona. Gdy Azja po raz pierwszy skłonność ku niej okazał, była jeszcze niemal dzieckiem, potem nie widziała go przez lat wiele i przestała o nim myśleć. Zostało jej po nim wspomnienie zapalczywego wyrostka, który był na wpół towarzyszem jej brata, a na wpół człowiekiem służebnym. Ale teraz, gdy po długiej rozłące ujrzała go znowu, stanął przed nią junak[403]

[Закрыть]
piękny i groźny jak sokół, oficer i słynny zagończyk, a do tego syn, wprawdzie obcego, lecz książęcego rodu. Więc i jej młody Azja przedstawił się zupełnie inaczej, więc widok jego oszołomił ją, a zarazem olśnił i upoił. Wspomnienia ocknęły się ze snu. Serce jej nie mogło pokochać junaka w jednej chwili, ale w jednej chwili poczuła w nim lubą do tego gotowość.

Basia nie mogąc dopytać się zabrała ją wraz z Zosią Boską do alkierza i na nowo zaczęła nalegać:

– Ewka! Gadaj prędko, ogromnie prędko! Miłujesz go?

Pannie Ewie łuna biła na twarz. Była to czarnowłosa i czarnooka panna o krwi gorącej, która krew na każdą wzmiankę o kochaniu falą uderzała jej na jagody[404]

[Закрыть]
.

– Ewka! – powtórzyła po raz dziesiąty Basia – miłujesz go?

– Nie wiem – odrzekła po chwili wahania panna Nowowiejska.

– Ale nie przeczysz? Oho! To już wiem! Jeno się nie wzdragaj! Jam pierwsza powiedziała Michałowi, że go kocham – i nic! I dobrze! Musieliście się dawniej okrutnie kochać! Ha! Teraz rozumiem! To on z tęskności za tobą taki zawsze ponury jak wilk chodził. Żołnierzysko mało nie uschło! Co między wami było, powiadaj!

– W lamusie[405]

[Закрыть]
mi powiedział, że mnie miłuje – szepnęła panna Nowowiejska.

– W lamusie!… to dopiero!… A potem co?

– Potem mnie ułapił i począł całować – ciągnęła jeszcze ciszej panna.

– Niech go nie znam, tego Mellechowicza! A ty co?

– A ja bałam się krzyczeć.

– Bała się krzyczeć! Zośka, słyszysz!… Kiedy się wasze kochanie wykryło?

– Ojciec nadszedł i zaraz go obuszkiem[406]

[Закрыть]
uderzył, potem mnie bił i jego kazał tak bić, tak bić, że dwie niedziele leżał!

Tu panna Nowowiejska rozpłakała się po części z żalu, a po części z konfuzji. Na ten widok załzawiły się zaraz i modre oczka czułej Zosi Boskiej, atoli Basia poczęła Ewę pocieszać:

– Wszystko to się skończy dobrze, moja w tym głowa! I Michała do roboty zaprzęgnę, i pana Zagłobę. Już ja ich namówię, nie bój się! Przed pana Zagłoby dowcipem nic się nie ostoi. Ty jego nie znasz! Nie płacz, Ewka, bo czas na wieczerzę…

Mellechowicza na wieczerzy nie było. Siedział w swojej izbie i grzał sobie na ogniu gorzałkę z miodem, którą następnie przelewał do mniejszej blaszanki i popijał przegryzając sucharem.

Pan Bogusz przyszedł do niego późną już nocą, aby się z nim o nowinach rozmówić.

Tatar posadził go zaraz na zydlu obitym owczą skórą i postawiwszy przed nim pełny kusztyczek[407]

[Закрыть]
gorącego napoju, spytał:

– A pan Nowowiejski zawszeli chce chłopa swego ze mnie uczynić?

– Już o tym mowy nie ma – odparł pan podstoli nowogrodzki. – Prędzej by pan Nienaszyniec mógł się do ciebie przyznać, ale i jemu nic po tobie, bo tam już siostra jego albo zmarła, albo zgoła nie życzy sobie w losie odmiany. Pan Nowowiejski nie wiedział, ktoś był, gdy cię za konfidencję z córką karał. A teraz i on jako ogłuszony chodzi, bo choć ojciec twój siła złego ojczyźnie naszej wyrządził, przecie wojownik był znakomity, i zawsze co krew, to krew. Dla Boga! Nikt tu palca na cię nie zakrzywi, póki tej ojczyźnie wiernie służysz, zwłaszcza że wszędy masz przyjaciół.

– Dlaczego bym jej nie miał wiernie służyć? – odparł Azja. – Mój ojciec was bił, ale on był poganin, ja zaś Chrystusa wyznaję.

– Otóż to jest! Oto jest! Nie możesz ty już do Krymu wracać, chyba z utratą wiary, że zaś musiałaby iść za tym i utrata zbawienia, więc żadne dobra ziemskie ani godności wynagrodzić by ci tego nie mogły. Po prawdzie, toś ty wdzięczność winien i panu Nienaszyńcowi, i panu Nowowiejskiemu, bo pierwszy z nich spomiędzy pogan cię wydobył, a wtóry w prawdziwej wierze wyhodował.

Na to Azja:

– Ja wiem, że ja im wdzięczność winien, i postaram się wypłacić. Słusznieś waszmość zauważył, że siła tu dobrodziejów znalazłem!

– Tak to mówisz, jakby ci gorzko w gębie było, a przecie policz sam życzliwych.

– Jegomość pan hetman i waszmość w pierwszym rzędzie: to do śmierci będę powtarzał. Kto więcej, to nie wiem…

– A komendant tutejszy? Czy ty myślisz, żeby on cię w czyjekolwiek ręce wydał, choćbyś nie był Tuhaj-bejowym synem? A ona! A pani Wołodyjowska! Słyszałem przecie, co o tobie przy wieczerzy mówiła… Ba! A jeszcze przedtem, gdy Nowowiejski cię poznał, zaraz za tobą poczęła się oponować! Pan Wołodyjowski wszystko by dla niej uczynił, bo on świata za nią nie widzi, siostra zaś brata nie może więcej miłować jako ona ciebie. Przez całą wieczerzę z gęby jej nie schodziło twoje imię…

Młody Tatar pochylił nagle głowę i począł dmuchać w półkwaterek[408]

[Закрыть]
gorącego napoju; przy czym gdy do odmuchania wydął sinawe nieco wargi, twarz uczyniła mu się tak dzika i tak tatarska, że aż pan Bogusz rzekł:

– Dalibóg, jakiś ty wszelako w tej chwili do starego Tuhaj-beja podobny, to przechodzi imaginację. Znałem go przecie doskonale, widywałem go i na chańskim dworze, i w polu; jeździłem do jego siehenia mało dwadzieścia razy.

– Niech Bóg błogosławi sprawiedliwym, a zaraza niech wydusi krzywdzicieli! – odrzekł Azja. – Zdrowie hetmańskie!

Pan Bogusz wypił i rzekł:

– Zdrowie i długie lata! Garść nas wprawdzie tych, którzy przy nim stoimy, ale prawdziwych żołnierzy. Da Bóg, nie damy się tym łuszczybochenkom, co sejmikować tylko umieją i panu hetmanowi zdradę przeciw królowi zadawać. Szelmy! To my w stepie dzień i noc czołem do nieprzyjaciela stoim, a oni dzieżki pełne bigosu i jagieł[409]

[Закрыть]
wożą, a łyżkami w nie bębnią! Ot, ich robota! Pan hetman posła za posłem śle, o pomoc dla Kamieńca prosi, jako Kasandra[410]

[Закрыть]
upadek Ilium i narodu Priama przepowiada, a ci o niczym nie myślą, jeno ciągle dochodzą, kto przeciw królowi zawinił.

– O czym waszmość mówisz?

– Et, nic! Uczyniłem comparationem[411]

[Закрыть]
naszego Kamieńca z Troją, aleś ty pewnie o Troi nie słyszał. Niech się jeno uspokoi trochę, a pan hetman indygenat ci wyrobi, szyję daję! Czasy idą takie, że okazji ci nie zbraknie, jeśli szczerze chcesz się sławą okryć.

– Albo ja się sławą pokryję, albo mnie ziemia pokryje. Usłyszysz waść o mnie, jako Bóg na niebie!

– A cóż tamci? Co Kryczyński? Wrócą? Nie wrócą? Co teraz czynią?

– Po sieheniach stoją: jedni w Udrzyjskim Stepie, inni dalej. Ciężko im się ze sobą porozumieć, bo daleko. Mają rozkaz na wiosnę do Adrianopola wszyscy ruszać i żywności co najwięcej ze sobą brać.

– Na Boga! To jest ważne, bo jeśli w Adrianopolu będzie wielki wojskowy congressus[412]

[Закрыть]
, to wojna z nami pewna. Trzeba pana hetmana zaraz o tym uwiadomić. On też myśli, że wojna nastąpi, ale to byłby już niechybny znak.

– Halim mówił mi, iż tam między nimi mówią, jakoby i sam sułtan do Adrianopola miał zjechać.

– Pochwalone imię Pańskie! A tu u nas wojska ledwie garść. Cała nadzieja w opoce kamienieckiej. Zali Kryczyński stawia jakie nowe kondycje?

– Więcej oni wypisują skarg, niźli stawiają kondycyj[413]

[Закрыть]
: powszechna amnestia, przywrócenie do praw i przywilejów szlacheckich, jakie za dawnych czasów mieli, zatrzymanie szarży dla rotmistrzów – oto, czego chcą. Ale że sułtan więcej im już przyznał, więc się wahają.

– Co prawisz! Jakże sułtan więcej im może przyznać niźli Rzeczpospolita? W Turczech jest absolutum dominium[414]

[Закрыть]
i wszystkie prawa od jednej sułtańskiej fantazji zależą. Choćby i ten, który obecnie żywie i panuje, wszystkich obietnic dotrzymał, to następca złamie je albo podepce, kiedy zechce. Tymczasem u nas przywilej święta rzecz – i kto szlachcicem zostanie, temu sam król nie może nic odjąć.

– Oni powiadają, że szlachtą byli, a dlatego ich na równi z dragonami traktowano, a starostowie kazali im nieraz rozmaite powinności odbywać, od których nie tylko szlachta jest wolna, ale nawet i bojarzynkowie putni[415]

[Закрыть]
.

– Skoro im hetman przyrzeka…

– Żaden z nich o wspaniałomyślności hetmańskiej nie wątpi i wszyscy go po cichu w sercu kochają, ale myślą sobie tak: hetmana samego zdrajcą hassa szlachecka okrzykuje; na dworze u króla go nienawidzą; sądem mu konfederacja grozi – jakże on potrafi co wskórać?

Pan Bogusz począł trzeć czuprynę.

– Więc co?

– Więc sami nie wiedzą, co mają czynić.

– I u sułtana zostaną?

– Nie.

– Ba! Kto im rozkaże wrócić do Rzeczypospolitej?

– Ja!

– Jakże to!

– Tuhaj-bejowym jestem synem!

– Mój Azja! – rzekł po chwili pan Bogusz – Nie neguję, że oni mogą się w twojej krwi i sławie Tuhaj-bejowej kochać, chociaż oni są nasi Tatarzy, a Tuhaj-bej był naszym wrogiem. Takie rzeczy ja rozumiem, bo i u nas jest szlachta, która z pewną chlubą opowiada, że Chmielnicki był szlachcicem i nie z kozackiego, ale z naszego narodu pochodził, z Mazurów… No! Przecie taki szelma był, że w piekle gorszego nie znaleźć, ale że znamienity wojennik, więc radzi się do niego przyznają. Taka już natura ludzka! Żeby jednak twoja Tuhaj-bejowa krew dawała ci prawo rozkazywać wszystkim Tatarom, do tego słusznych racji nie widzę.

Azja czas jakiś milczał, potem wsparł dłonie na udach i rzekł:

– To ja wam powiem, panie podstoli, dlaczego Kryczyński mnie słucha i inni mnie słuchają. Bo oprócz tego, że oni proste Tatarczuchy, a ja kniaź, jest jeszcze we mnie rada i moc… No! Ani wy nie wiecie, ani sam pan hetman nie wie…

– Jaka rada, jaka moc?

– Ja toho skazaty ne umiju[416]

[Закрыть]
– odrzekł po rusińsku Azja. – A czemu ja na takie rzeczy gotów, na które inny by się nie ważył? Czemu ja to pomyślał, czego by inny nie pomyślał?

– Co gadasz? O czymżeś pomyślał?

– Ja pomyślał o tym, że gdyby mi pan hetman wolę a prawo dał, tak ja by nie tylko tych rotmistrzów wrócił, ale pół ordy na usługi hetmańskie postawił. Mało to pustej ziemi na Ukrainie i w Dzikich Polach? Niech hetman jeno ogłosi, że który Tatar przyjdzie do Rzeczypospolitej, ten szlachcicem zostanie, w wierze ucisku nie będzie miał, a we własnych chorągwiach będzie służył, że wszyscy własnego hetmana będą mieć, jako Kozacy mają, a moja głowa, że wnet się cała Ukraina zamrowi. Przyjdą Lipkowie i Czeremisy, przyjdą od Dobrudży i Białogrodu, przyjdą z Krymu – i stada przypędzą, i żony z dziećmi na arbach przywiozą. Waszmość nie trzęś głową: przyjdą, jako dawniejsi przyszli, którzy przez wieki Rzeczypospolitej wiernie służyli. W Krymie i wszędy chan i murzowie ich gnębią, a tu szlachtą zostaną i szable będą mieć, i pod własnym hetmanem w pole chodzić. Przysięgnę waszmości, że przyjdą, bo tam głodem czasem przymierają. A gdy się między ałusami rozgłosi, że ja z mocy pana hetmana wołam, że Tuhaj-beja syn woła, tedy tysiące tu staną.

Pan Bogusz porwał się za głowę:

– Na rany boskie, Azja! Skąd tobie takie myśli przychodzą? Co by to było?!

– Byłby na Ukrainie naród tatarski, jako jest kozacki! Kozakom przyznaliście i przywileje, i hetmana, czemu byście nam nie mieli przyznać? Waszmosć pytasz, co by było? Chmielnickiego by drugiego nie było, bo byśmy nogą Kozakom na gardziel zaraz nastąpili, buntów chłopskich by nie było, rzezi ani spustoszenia, ani Doroszeńki by nie było, bo niechby się podniósł, pierwszy bym go na smyczy hetmanowi pod nogi przywiódł. A chciałaby potęga turecka na was iść, to byśmy sułtana bili; chciałby chan zagony puszczać, to chana. Nie także dawniej Lipkowie i Czeremisi czynili, chociaż w Mahometowej wierze trwali? Czemu byśmy mieli inaczej czynić, my, Tatarowie Rzeczypospolitej! My, szlachta!… Teraz waćpan licz: Ukraina spokojna, kozactwo w ryzie utrzymane, od Turka zasłona, kilkadziesiąt tysięcy wojska więcej – ot, com pomyślał – ot, co mnie do głowy przyszło, ot, dlaczego mnie Kryczyński, Adurowicz, Morawski, Tworowski słuchają – ot, dlaczego, gdy krzyknę, pół Krymu na one stepy się zwali!

Pan Bogusz tak był zdumiony i przygnieciony słowami Azji, jak gdyby ściany tej izby, w której siedzieli, rozstąpiły się nagle i nowe, nieznane ukazały się oczom jego krainy.

Przez długi czas słowa nie mógł przemówić i tylko patrzył na młodego Tatara, a ów począł chodzić wielkimi krokami po izbie, wreszcie rzekł:

– Beze mnie by się ta rzecz stać nie mogła, bom ja syn Tuhaj-beja, a od Dniepru do Dunaju nie masz głośniejszego między Tatary imienia.

Po chwili zaś dodał:

– Co mi Kryczyński, Tworowski i inni! Nie o nich samych, nie o kilka tysięcy Lipków i Czeremisów, ale o całą Rzeczpospolitą chodzi. Mówią, że z wiosną wielka wojna z sułtańską potencją nastanie, ale pozwólcie mi jeno, a ja takiego waru między tatarstwem nagotuję, że sam sułtan ręce poparzy.

– Dla Boga! Ktoś ty jest, Azja? – wykrzyknął pan Bogusz.

A ów podniósł głowę:

– Przyszły hetman tatarski!

Blask płomienia padał w tej chwili na Azję oświecając jego twarz okrutną i piękną zarazem, a panu Boguszowi zdawało się, że jakiś inny człowiek przed nim stoi, taka wielkość i pycha biły od postaci młodego Tatara. Uczuł też pan Bogusz, że Azja prawdę mówi. Gdyby podobne wezwanie hetmańskie zostało opublikowane, Lipkowie i Czeremisi wróciliby niechybnie wszyscy, a i dzikich Tatarów pociągnęłoby za nimi bardzo wielu. Stary szlachcic znał wybornie Krym, w którym po dwakroć był niewolnikiem, a potem, wykupiony od hetmana, posłował; znał dwór bachczysarajski, znał ordy siedzące od Donu do Dobrudży; wiedział, że zimą liczne ałusy z głodu przymierają; wiedział, że murzom przykrzy się despotyzm i zdzierstwo chańskich baskaków[417]

[Закрыть]
, że w samym Krymie często przychodzi do buntów – więc zrozumiał od razu, że żyzne ziemie i przywileje znęciłyby niechybnie tych wszystkich, którym w starych siedzibach było źle, ciasno lub niebezpiecznie.

Znęciłyby tym bardziej, gdyby począł ich wołać syn Tuhaj-beja. On jeden mógł tego dokonać, nikt inny. On sławą swego ojca mógł wzburzyć ałusy, uzbroić jedną połowę Krymu przeciw drugiej połowie, pociągnąć dzikie ordy białogrodzkie i zatrząść całą potęgą chanową, ba, nawet sułtańską!

Gdyby hetman chciał korzystać z okazji, to Tuhaj-bejowego syna mógł uważać jako człowieka przez samą Opatrzność zesłanego.

Więc pan Bogusz począł innym na Azję patrzyć okiem i zdumiewać się coraz bardziej, jak takie myśli mogły się w głowie jego wylęgnąć? I aż pot uperlił rycerzowi czoło, tak mu się zdały ogromne. Jednakże dużo jeszcze wątpliwości zostało mu w duszy, więc tak ozwał się po chwili:

– A wiesz ty, że o taką rzecz musiałaby być wojna z Turkiem?

– Wojna i tak będzie! Czemu by kazali ordom pod Adrianopol iść? Wtedy chyba wojny nie będzie, jak niesnaski w sułtańskim państwie powstaną; jeżeli zaś i przyjdzie ruszyć w pole, połowa ordy będzie po naszej stronie.

„Na każdą rzecz ma szelma argument!” – pomyślał pan Bogusz. – W głowie się kręci! – rzekł po chwili. – Widzisz, Azja, w każdym razie to niełatwa rzecz. Co by to powiedział król, co kanclerz, a stany? A wszystka szlachta, po większej części panu hetmanowi teraz nieżyczliwa.

– Mnie jeno pozwolenia hetmańskiego na piśmie trzeba; a jak tu raz siądziem, niechże nas potem rugują[418]

[Закрыть]
! Kto będzie rugował i czym? Radzi byście Zaporożców z Siczy wyżenąć, ale wam nijak.

– Pan hetman zlęknie się odpowiedzialności.

– Za panem hetmanem pięćdziesiąt tysięcy szabel ordyńskich stanie prócz wojska, które ma w ręku.

– A Kozacy? O Kozakach zapominasz? Ci poczną się natychmiast oponować.

– Na to my tu i potrzebni, żeby był miecz nad szyją kozacką zawieszony. Czym Dorosz stoi? Tatarami! Niech Tatarów ja wezmę w ręce, wówczas Dorosz musi hetmanowi czołem uderzyć.

Tu Azja wyciągnął dłonie i palce w kształcie szponów orlich rozłożył, za czym chwycił za rękojeść szabli.

– Ot, my Kozakom prawo pokażem! W chłopy oni pójdą, a my będziem dzierżyć Ukrainę. Słysz, panie Bogusz, wy myśleli, że ja mały człek, a ja nie taki mały, jako się Nowowiejskiemu, tutejszemu komendantowi, oficyjerom i wam, panie Bogusz, wydało! Ot, ja nad tym dzień i noc myślał, aż wychudł, aż mi twarz wpadła – patrz waszmość! – i sczerniała. Ale com wymyślił, tom dobrze wymyślił, i dlatego rzekłem wam, że we mnie jest moc i rada. Waćpan sam widzisz, że to wielkie rzeczy; jedź do pana hetmana, a żywo! Przedstaw mu, niech mi da na piśmie, a ja o stany nie będę dbał. Hetman ma duszę wielką, hetman będzie wiedział, że to i moc, i rada! Powiedz hetmanowi, żem Tuhaj-beja syn, że ja jeden to uczynić mogę; przedstaw, niech się zgodzi; jeno, na Boga! Byle na czas, byle póki śniegi w stepie, byle przed wiosną, bo na wiosnę wojna będzie! Jedź wraz i wraz wracaj, abym zaś prędko wiedział, co mi wypadnie uczynić.

Pan Bogusz nie spostrzegł się nawet, że Azja mówił tonem rozkazującym, jakby już był hetmanem i swemu oficerowi wydawał polecenia.

– Przez jutro wypocznę – rzekł – a pojutrze ruszę. Daj Bóg, abym hetmana w Jaworowie znalazł! Prędka u niego decyzja i wnet będziesz miał odpowiedź.

– Jak waszmość myślisz, czy pan hetman się zgodzi?

– Być może, że ci każe do siebie przyjechać, dlatego do Raszkowa teraz nie wyjeżdżaj, bo stąd prędzej staniesz w Jaworowie. Czy się zgodzi, nie wiem, ale weźmie on to pod pilną uwagę, bo potężne racje przytaczasz. Przez Bóg żywy, anim się tego po tobie spodziewał, ale teraz widzę, żeś niezwyczajny człek i że cię Pan Bóg do wielkości przeznaczył. No, Azja, Azja! Namiestnik w chorągwi lipkowskiej, nic więcej, a takie rzeczy w głowie mu siedzą, od których strach człeka bierze. Już teraz nie będę się dziwował, choćbym czaple pióro na twoim kołpaku, a nad tobą buńczuk[419]

[Закрыть]
zobaczył… Wierzę i w to, co powiadasz, że cię owe myśli po nocach żarły… Zaraz pojutrze ruszę, jeno wypocznę nieco, a teraz idę już, bo późno i w głowie mi szumi jak we młynie. Ostawaj z Bogiem, Azja… W skroniach mnie łupie, jakobym się upił… Ostawaj z Bogiem, Azja, synu Tuhaj-bejowy!

Tu pan Bogusz uścisnął wychudzoną dłoń Tatara i zawrócił się ku drzwiom, ale w progu jeszcze stanął i rzekł:

– Jakże to?… Nowe dla Rzeczypospolitej wojska… gotowy miecz nad szyją kozacką… Dorosz upokorzon… niesnaski w Krymie… potencja turecka osłabiona… koniec zagonom na Ruś… Dla Boga! Dla Boga!


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю