Текст книги "Pan Wołodyjowski"
Автор книги: Henryk Sienkiewicz
Жанр:
Историческая проза
сообщить о нарушении
Текущая страница: 15 (всего у книги 40 страниц)
Rozdział XXIV
Mellechowicz z wolna przychodził do zdrowia, ale że w podjazdach jeszcze udziału nie brał i siedział zamknięty w izbie, przeto nikt sobie nim głowy nie zaprzątał, gdy nagle zaszedł wypadek, który zwrócił nań powszechną uwagę.
Oto Kozacy pana Motowidły chwycili Tatara, dziwnie jakoś koło stanicy myszkującego, i przyprowadzili go do Chreptiowa.
Po doraźnym zbadaniu jeńca pokazało się, iż był to Lipek, ale z tych, którzy niedawno służby i siedziby w Rzeczypospolitej porzuciwszy, pod władzę sułtańską się udali. Przybywał on z tamtej strony Dniestru i miał ze sobą listy od Kryczyńskiego do Mellechowicza.
Pan Wołodyjowski zaniepokoił się tym bardzo i zaraz zwołał starszyznę na naradę.
– Mości panowie – rzekł – wiecie dobrze, jako wielu Lipków, nawet z takich, którzy od niepamiętnych lat na Litwie i tu na Rusi siedzieli, teraz do ordy przeszło, zdradą się za dobrodziejstwa Rzeczypospolitej wywdzięczając. Owóż słuszna jest: wszystkim nie nazbyt ufać i bacznym okiem na uczynki ich poglądać. Mamy i tu chorągiewkę lipkowską, sto pięćdziesiąt koni dobrych liczącą, której Mellechowicz przywodzi. Tego Mellechowicza ja nie od dawna znam; wiem jeno to, że go hetman za znamienite usługi setnikiem uczynił i tu mi go z ludźmi przysłał. Dziwno mi też było, że go nikt z waszmościów dawniej, przed jego do służby wstąpieniem, nie znał i o nim nie słyszał… Że go Lipkowie nasi nad miarę miłują i ślepo słuchają, to sobie męstwem jego i sławnymi akcjami tłumaczyłem, ale i oni pono nie wiedzą, skąd on jest i co za jeden. Nie podejrzewałem go dotąd o nic anim też wypytywał na poleceniu hetmańskim poprzestając, chociaż on jakowąś tajemnicą się osłaniał. Różne ludzie miewają humory, a mnie do niczyjego nic, byle każden służbę pełnił. Oto jednak ludzie pana Motowidły złowili Tatarzyna, który list od Kryczyńskiego do Mellechowicza przywiózł, a nie wiem, czy waściom wiadomo, kto jest Kryczyński?
– Jakże! – rzekł pan Nienaszyniec. – Kryczyńskiego znałem osobiście, a teraz go wszyscy ze złej sławy znają.
– Razemeśmy do szkół… – zaczął pan Zagłoba, ale uciął nagle, pomiarkowawszy, że w takim razie Kryczyński musiałby mieć dziewięćdziesiąt lat, a w takim wieku ludzie zwykle już nie wojują.
– Krótko mówiąc – rzekł mały rycerz – Kryczyński Tatar polski. Był on pułkownikiem jednej z naszych lipkowskich chorągwi, za czym ojczyznę zdradził i do dobrudzkiej ordy przeszedł, gdzie, jako słyszałem, wielkie ma znaczenie, bo tam się widać spodziewają, że on i resztę Lipków na pogańską stronę przeciągnie. Z takim to człowiekiem Mellechowicz w praktyki wchodzi, a najlepszym dowodem ten list, którego tenor[350]
[Закрыть] jest następujący.
Tu mały pułkownik rozwinął karty listu, uderzył po nich wierzchem dłoni i czytać począł:
„Wielce miły duszy mojej bracie! Posłaniec twój dostał się do nas i pismo oddał…”
– Po polsku pisze? – przerwał pan Zagłoba.
– Kryczyński, jako wszyscy nasi Tatarzy, jeno po rusińsku i po polsku umiał – odrzekł mały rycerz – a Mellechowicz też pewnie po tatarsku nie ugryzie. Słuchajcie waszmościowie nie przerywając:
„…i pismo oddał, Bóg sprawi, że wszystko będzie dobrze i że dokażesz, czego zechcesz. My się tu z Morawskim, Aleksandrowiczem, Tarasowskim i Grocholskim często naradzamy, a do innych braci pisujemy, rady ich także zasięgając nad sposobem, jakoby to, czego ty, miły, chcesz, jak najprędzej stać się mogło. Żeś zaś na zdrowiu, jako nas wieść doszła, szwank poniósł, przeto człowieka posyłam, aby cię, miły, oczyma ujrzał i pociechę nam przyniósł. Tajemnicy pilno przestrzegaj, bo broń Bóg, aby za wcześnie się wydało. Niech Bóg rozmnoży pokolenie twoje jako gwiazdy na niebie.
Kryczyński”
Pan Wołodyjowski skończył i począł oczyma wodzić po obecnych, a gdy milczeli ciągle, pilnie widać treść pisma rozważając, rzekł:
– Tarasowski, Morawski, Grocholski i Aleksandrowicz, wszystko to dawni rotmistrze tatarscy i zdrajcy.
– To samo Poturzyński, Tworowski i Adurowicz – dodał pan Snitko.
– Co acaństwo o tym liście mówicie?
– Zdrada jawna; tu nie ma nad czym deliberować – rzekł pan Muszalski. – Po prostu wąchają się z Mellechowiczem, aby i naszych Lipków na ich stronę przeprowadził, a on się zgadza.
– Dla Boga! Co za periculum dla całej komendy – zawołało kilka głosów. – Toż Lipkowie duszę za Mellechowicza by oddali i jak on im rozkaże, to w nocy nas napadną.
– Najczarniejsza zdrada pod słońcem! – wołał pan Deyma.
– I sam hetman tego Mellechowicza setnikiem uczynił! – rzekł pan Muszalski.
– Panie Snitko – ozwał się Zagłoba – com mówił, kiedym Mellechowicza obaczył? Czym waćpanu nie powiedział, że renegat i zdrajca oczyma tego człowieka patrzy? Ha! Dość mi na niego było spojrzeć! Wszystkich mógł oszukać, ale nie mnie! Powtórz waść moje słowa, panie Snitko, nic nie zmieniaj. Nie powiedziałżem, iż to jest zdrajca?
Pan Snitko wsunął nogi pod ławę i skłonił głowę.
– Podziwiać istotnie należy przenikliwość waszmość pana, chociaż, co prawda, to nie pamiętam, żeby go waszmość pan zdrajcą nazwał. Powiedziałeś tylko waszmość pan, iż mu wilkiem z oczu patrzy.
– Ha! Więc acan utrzymujesz, że pies zdrajca, a wilk nie zdrajca, że wilk nie ukąsi ręki, która go gładzi i jeść mu daje? Więc to pies zdrajca? Może waćpan jeszcze i Mellechowicza będziesz bronił, a nas wszystkich zdrajcami uczynisz?…
Skonfundowany w ten sposób pan Snitko otworzył szeroko oczy i usta i tak zdumiał, że słowa przez czas jakiś przemówić nie mógł.
Tymczasem pan Muszalski, który prędkie miał zdanie, zaraz rzekł:
– Naprzód należy nam Panu Bogu podziękować, iż tak niecne praktyki się odkryły, a potem sześciu draganów wykomenderować z Mellechowiczem i kulą w łeb!
– Potem tylko innego setnika mianować – dodał pan Nienaszyniec.
– Zdrada tak jawna, że i pomyłki być nie może.
Na to Wołodyjowski:
– Naprzód należy Mellechowicza wybadać, a potem panu hetmanowi o tych praktykach dam znać, bo jako mnie pan Bogusz z Ziębic powiadał, wielce Lipkowie panu marszałkowi koronnemu na sercu leżą.
– Ale waszej mości – rzekł zwracając się do małego rycerza pan Motowidło – całkowita względem Mellechowicza przysługuje inkwizycja[351]
[Закрыть], gdyż on nigdy towarzyszem nie był.
– Moje prawo znam – odparł Wołodyjowski – i nie potrzebujesz mi go waćpan przypominać.
Wtem inni poczęli wołać:
– Niechże nam stanie do oczu ów taki syn, ów przedawczyk i zdrajca!
Gromkie wołania zbudziły pana Zagłobę, któren był się nieco zdrzemnął, co mu się już ustawicznie przytrafiało; więc przypomniał sobie prędko, o czym była mowa, i rzekł:
– Nie, panie Snitko, miesiąc się w klejnociku zataił, ale dowcip waćpanowy jeszcze się lepiej zataił, bo i ze świecą nikt go nie znajdzie. Mówić, że pies, canis fidelis[352]
[Закрыть], zdrajca, a wilk nie zdrajca! Pozwól asindziej! waćpan już zupełnie w piętkę gonisz!
Pan Snitko podniósł oczy do nieba na znak, jak niewinnie cierpi, ale nie chciał sprzeczką drażnić staruszka, a wtem też Wołodyjowski kazał mu iść po Mellechowicza, więc wyszedł spiesznie, kontent, że tym sposobem wymknąć się może.
Po chwili wrócił prowadząc młodego Tatara, któren widocznie nic o złowieniu Lipka jeszcze nie wiedział, bo wszedł śmiało. Smagła i piękna jego twarz wybladła wielce, ale zdrów już był i głowy nawet nie obwiązywał chustami, tylko ją przykrywał krymką[353]
[Закрыть] z czerwonego aksamitu.
Oczy wszystkich wpatrzone były w niego jak w tęczę, on zaś skłonił się małemu rycerzowi dość nisko, reszcie kompanii dość hardo.
– Mellechowicz! – rzekł Wołodyjowski utkwiwszy w Tatara bystre swe źrenice – czy znasz pułkownika Kryczyńskiego?
Przez twarz Mellechowicza przeleciał cień nagły i groźny.
– Znam! – odrzekł.
– Czytaj! – rzekł mały rycerz podając mu list znaleziony przy Lipku.
Mellechowicz począł czytać i nim skończył, spokój wrócił mu na lica.
– Czekam rozkazu – rzekł zwracając list.
– Jak dawno zdradę zamierzyłeś i jakich masz tu w Chreptiowie wspólników?
– Tom o zdradę oskarżon?
– Odpowiadaj, nie pytaj! – rzekł groźnie mały rycerz.
– Za czym taki dam respons: zdrady nie zamierzyłem, wspólników nie miałem; a jeślim miał, to takich, których waćpanowie sądzić nie będziecie.
Usłyszawszy to żołnierze poczęli zgrzytać i zaraz kilka groźnych głosów ozwało się:
– Pokorniej, psi synu, pokorniej! Przed godniejszymi od siebie stoisz!
Na to Mellechowicz począł spoglądać na nich wzrokiem, w którym błyszczała chłodna nienawiść.
– Wiem, com panu komendantowi powinien, jako zwierzchności mojej – odrzekł kłaniając się powtórnie Wołodyjowskiemu – wiem i to, żem od waćpanów tańszy, dlatego ich kompanii nie szukam; wasza miłość – tu zwrócił się znów do małego rycerza – pytała mnie o wspólników; mam ich w mojej robocie dwóch: jeden jest pan podstoli nowogrodzki, Bogusz, a drugi pan hetman wielki koronny.
Usłyszawszy te słowa zdumieli się wszyscy bardzo i przez chwilę panowało milczenie, na koniec pan Wołodyjowski wąsikami ruszył i spytał:
– Jakże to?
– Takim sposobem – odrzekł Mellechowicz – że wprawdzie Kryczyński, Morawski, Tworowski, Aleksandrowicz i wszyscy inni do ordy przeszli i siła już złego ojczyźnie uczynili, ale szczęścia w nowej służbie nie znaleźli. Może też i sumienie ich ruszyło, dość, że im się i służba, i miano zdrajców przykrzy. Pan hetman dobrze o tym wie i panu Boguszowi, a także i panu Myśliszewskiemu polecił na powrót ich pod chorągwie Rzeczypospolitej spraktykować, pan Bogusz zaś mnie do tego użył i porozumiewać mi się z Kryczyńskim rozkazał. Mam w kwaterze listy od pana Bogusza, które okazać mogę, a którym lepiej od moich słów wasza miłość uwierzysz.
– Idź z panem Snitką po owe listy i przynieś je natychmiast.
Mellechowicz wyszedł.
– Mości panowie – rzekł prędko mały rycerz – wielceśmy pono tego żołnierza zbyt rychłym posądzeniem pokrzywdzili, bo jeśli on te listy ma i prawdę mówi – a poczynam myśleć, że tak jest – tedy to nie tylko kawaler akcjami wojennymi wsławiony, ale człowiek na dobro ojczyzny czuły, i nagroda, nie krzywe sądy, powinna go za to spotkać. Dla Boga! Trzeba to będzie prędko naprawić!
Inni pogrążeni byli w milczeniu, nie wiedząc, co rzec, pan Zagłoba zaś przymknął oczy i tym razem udawał, że drzemie.
Tymczasem wrócił Mellechowicz i podał Wołodyjowskiemu list Bogusza.
Mały rycerz począł czytać, co następuje:
„Ze wszystkich stron słyszę, że nikogo nad cię przydatniejszego do takiej posługi nie ma, a to dla dziwnej miłości, którą oni k”tobie płoną. Pan hetman gotów im przebaczyć i przebaczenie Rzeczypospolitej na się bierze. Z Kryczyńskim się znoś jako najczęściej przez ludzi pewnych i praemium[354]
[Закрыть] mu obiecuj. Tajemnicę pilnie obserwuj, bo dla Boga, zgubiłbyś ich wszystkich. Panu Wołodyjowskiemu jednemu „arcana” dywulgować[355]
[Закрыть] możesz, bo to twój zwierzchnik i siła ułatwić ci potrafi. Trudu i starania nie żałuj bacząc, że finis coronat opus[356]
[Закрыть], i bądź pewien, że za ową życzliwość matka nasza równą ci miłością nagrodzi.”
– Ot mi nagroda! – mruknął ponuro młody Tatar.
– Na miły Bóg! Czemużeś nikomu słowem nie wspomniał? – zakrzyknął Wołodyjowski.
– Waszej miłości chciałem wszystko powiedzieć, alem nie miał jeszcze kiedy, bom po owym szwanku chorował; przed ichmościami – tu Mellechowicz zwrócił się ku oficerom – miałem tajemnicę nakazaną, któren nakaz milczenia zechcesz pewnikiem wasza miłość teraz znów ichmościom wydać, aby tamtych nie zgubić.
– Dowody twojej cnoty są tak oczywiste, że i ślepy by im zaprzeczyć nie mógł – rzekł mały rycerz. – Prowadź dalej dzieło z Kryczyńskim. Żadnej przeszkody mieć w tym nie będziesz, chyba pomoc, na co ci moją rękę, jako zacnemu kawalerowi, daję. Przyjdźże dziś do mnie na wieczerzę.
Mellechowicz uścisnął podaną mu rękę i skłonił się po raz trzeci. Z kątów ruszyli się ku niemu i inni oficerowie mówiąc:
– Tośmy się na tobie nie poznali, ale nie umknie ci dziś ręki, kto cnotę kocha.
Lecz młody Lipek wyprostował się nagle i przechylił w tył głowę jak ptak drapieżny dziobać gotowy.
– Przed godniejszymi stoję – rzekł.
Po czym wyszedł z izby.
Uczyniło się gwarno po jego wyjściu. „Nic dziwnego – mówili między sobą oficerowie – burzy mu się jeszcze serce o to posądzenie, ale to minie. Trzeba nam inaczej go traktować. Fantazją ma on prawdziwie kawalerską! Wiedział hetman, co robił! Dziwy się dzieją, no, no!…”
Pan Snitko triumfował po cichu i w końcu nie mógł wytrzymać, lecz zbliżywszy się do pana Zagłoby, skłonił mu się i rzekł:
– Pozwól waszmość pan, a tak i ów wilk nie zdrajca…
– Nie zdrajca? – odparł Zagłoba – Zdrajca, jeno cnotliwy zdrajca, bo nie nas, ale ordę zdradza… Nie trać waćpan nadziei, panie Snitko, będę się co dzień modlił za waści dowcip, może się Duch Święty zlituje!
Basia cieszyła się wielce, gdy jej pan Zagłoba o całej sprawie opowiedział, bo miała dla Mellechowicza życzliwość i litość.
Ale mały rycerz począł gładzić po różowej twarzy Baśkę i odrzekł:
– O, mucho utrapiona, znają cię! Nie o Mellechowicza ani o ufność ci chodzi, jeno by ci się chciało w step lecieć i bitwy zażyć! Nic z tego…
To rzekłszy począł ją raz po razu całować w usta.
– Mulier insidiosa est![357]
[Закрыть] – rzekł z powagą Zagłoba.
Tymczasem Mellechowicz siedział z owym przysłanym Lipkiem w swojej kwaterze i rozmawiali po cichu. Siedzieli tak blisko siebie, że prawie czołem w czoło. Kaganek z baraniego łoju płonął na stole, rzucając żółte blaski na twarz Mellechowicza, która była mimo całej swej piękności po prostu straszna, taka malowała się w niej zawziętość, okrucieństwo i dzika radość.
– Halim, słuchaj! – szeptał Mellechowicz.
– Effendi[358]
[Закрыть] – odrzekł posłaniec.
– Powiedz Kryczyńskiemu, że mądry, bo w piśmie nie było nic, co by mnie mogło zgubić. Powiedz mu, że mądry. Niech nigdy wyraźniej nie pisuje… Oni mi teraz będą jeszcze bardziej ufali… wszyscy! Sam hetman, Bogusz, Myśliszewski, tutejsza komenda – wszyscy! Słyszysz? Niech ich mór wydusi!
– Słyszę, effendi.
– Ale naprzód w Raszkowie muszę być, a potem tu wrócić.
– Effendi, młody Nowowiejski cię pozna.
– Nie pozna. Widział mnie już pod Kalnikiem, pod Bracławiem i nie poznał. Patrzy we mnie, brwi marszczy, ale nie poznaje. On miał piętnaście lat, jak z domu uciekł. Ośm razy zima od tego czasu stepy pokryła. Zmieniłem się. Stary by mnie poznał, ale młody nie pozna… Z Raszkowa dam ci znać. Niech Kryczyński będzie gotów i blisko się trzyma. Z perkułabami[359]
[Закрыть] musicie porozumienie mieć. W Jampolu także nasza chorągiew jest. Boguszowi wmówię, żeby u hetmana ordynans dla mnie do Raszkowa wyrobił, że stamtąd łatwiej mi będzie Kryczyńskiego praktykować. Ale tu muszę wrócić… muszę!… Nie wiem, co się zdarzy, jako się ułoży… Ogień mię pali, w nocy sen ode mnie ucieka… Gdyby nie ona, byłbym zmarł…
– Błogosławione jej ręce.
Wargi Mellechowicza poczęły się trząść i pochyliwszy się jeszcze bliżej ku Lipkowi, jął szeptać jakoby w gorączce:
– Halim! Błogosławione jej ręce, błogosławiona głowa, błogosławiona ziemia, po której chodzi, słyszysz, Halim! Powiedz tam im, żem już zdrów – przez nią…
Rozdział XXV
Ksiądz Kamiński, za młodych lat żołnierz i kawaler wielkiej fantazji, siedział pod starość w Uszycy i parafię restaurował. Ale że kościół był w zgliszczach, a parafian brakło, zajeżdżał ów proboszcz bez owieczek do Chreptiowa i po całych tygodniach tam przesiadując, rycerstwo pobożnymi naukami budował.
Wysłuchawszy więc z uwagą opowieści pana Muszalskiego, w kilka wieczorów później tak ozwał się do zgromadzonych:
– Lubiłem ja zawsze słuchać takowych opowiadań, w których żałosne przygody szczęśliwy swój koniec mają, gdyż widoczna z nich, że kogo boża ręka piastuje, tego z łowczych obieży wyzuć każdego czasu potrafi i choćby z Krymu pod spokojny dach zaprowadzi.
Dlatego niech każdy z waściów raz na zawsze to sobie zakonotuje, iż dla Pana Boga nie masz nic niepodobnego, i niechże w najcięższych nawet terminach ufności w jego miłosierdzie nie traci.
Ot, co jest!
Chwali się to panu Muszalskiemu, że prostego człeka braterską miłością pokochał. Przykład tego dał nam sam Zbawiciel, który z królewskiej krwi pochodząc, przecie prostaków kochał, wielu z nich apostołami mianował i do promocji im dopomógł, tak że owi teraz w senacie niebieskim zasiadają.
Lecz co inszego jest miłość prywatna, a co inszego generalna jednej nacji ku drugiej, którą to generalną pan nasz Zbawiciel nie mniej pilnie obserwować nakazał. A gdzie ona? Kiedy, człeku, rozglądniesz się po świecie, to taka wszędy zawziętość w sercach, jakoby ludzie diabelskich, nie boskich przykazań słuchali.
– Mój jegomość – odrzekł pan Zagłoba – trudno nas przekonasz, abyśmy Turczyna, Tatara lub innych barbarów miłować mieli, którymi i sam Pan Bóg zgoła brzydzić się musi.
– Do tego ja waści nie namawiam, jeno to utrzymuję, że dzieci eiusdem matris[360]
[Закрыть] kochać się powinny, a owóż zamiast tego od chmielnicczyzny, czyli od trzydziestu lat, wszystkie te kraje z krwi nie osychają.
– A z czyjej winy?
– Kto się pierwszy do niej przyzna, temu pierwszemu Bóg ją odpuści.
– Jegomość dziś szatki duchowne nosisz, a za młodu bijałeś rebelizantów[361]
[Закрыть], jakośmy słyszeli, wcale nie zgorzej…
– Bijałem, bom był powinien, jako żołnierz, i nie to mój grzech, ale to, żem ich przy tym jako zarazy nienawidził. Miałem swoje prywatne racje, o których nie będę wspominał, bo to dawne czasy i rany owe zaschły. W tym się kajam, żem nad powinność czynił. Miałem pod swoją komendą sto ludzi z chorągwi pana Niewodowskiego i często luzem chodząc, z nimim palił, ścinał, wieszał… Waszmościowie wiecie, jakie to były czasy. Palili i ścinali Tatarzy przez Chmiela na pomoc wezwani, paliliśmy i ścinali my. Kozactwo też wodę a ziemię tylko wszędy zostawiało, gorszych jeszcze dopuszczając się od nas i od Tatarów okrucieństw. Nie masz nic straszniejszego nad wojnę domową… Co to były za czasy, tego nikt nie wypowie, dość, że my i oni byliśmy do psów wściekłych niż do ludzi podobniejsi… Raz dano znać do naszej komendy, że hultajstwo pana Rusieckiego w jego fortalicji oblega. Posłano mnie z moimi ludźmi na ratunek. Przyszedłem za późno. Fortalicja była już z ziemią zrównana. Napadłem jednak na chłopstwo pijane i znacznie wyciąłem, część się tylko w zbożu zataiła; tych kazałem żywcem brać, by ich dla przykładu obwiesić. Ale gdzie? Łatwiej było zamierzyć niż dokonać: w całej wsi nie zostało ani jednego budynku, ani jednego drzewa, nawet hryćkowe grusze na miedzach samotnie stojące były pościnane. Nie miałem czasu szubienicy stawiać; lasu też, jako to w kraju stepowym, nigdzie w pobliżu. Co robić? Biorę ja moich jeńców i idę. Już też przecie znajdę gdzie jaki dębczak rosochaty. Idę milę, idę dwie – step i step, choć kulą potoczyć. Trafiamy wreszcie na ślady jakiejś wioski, było to pod wieczór; patrzę, oglądam się: tu i owdzie kupa węgli, a zresztą siwy popiół; znowu nic! Na wzgórku maluchnym krzyż przecie został, duży, dębowy, niedawno widać uczyniony, bo drzewo nic jeszcze nie sczerniało i świeciło się przy zorzy, jakoby z ognia. Chrystus był na nim z blachy wycięty i tak właśnie pomalowany, że dopiero z boku zaszedłszy i cienkość blachy widząc poznałeś, iż nieprawdziwe ciało wisi; ale z przodu twarz miał jakoby żywą, od boleści jeno nieco przybladłą, i cierniową koronę, i oczy do góry podniesione z okrutnym smutkiem i żałością. Gdym tedy ujrzał ów krzyż, mignęła mi przez głowę myśl: „Ot drzewo, inszego nie masz” – alem się zaraz zląkł. W imię Ojca i Syna! Na krzyżu ich nie będę wieszał! Ale zrozumiałem, że ucieszę oczy Chrystusowe, gdy w jego obliczności każę tych, którzy tyle krwi niewinnej przelali, pościnać, i mówię tak: „Panie miły, niechże ci się zdaje, że to owi Żydowinowie, którzy ciebie na krzyż przybili, bo ci od nich nie lepsi”. Wtem kazałem ich po jednemu porywać, na mogiłkę pod krzyż podprowadzać i ścinać. Byli między nimi starzy, siwi chłopi i pacholęta! Pierwszy tedy, którego przyprowadzono, mówi: „Przez mękę Pańską, przez tegoż Chrysta, pomiłuj panie!” A ja na to: „Po szyi go!” Dragon ciął i ściął… Przyprowadzono drugiego, ten to samo: „Przez tego Chrystusa miłosiernego pomiłuj!” A ja znów: „Po szyi go!” To samo z trzecim, czwartym, piątym; było ich czternastu, a każdy mię przez Chrysta zaklinał… Już i zorze zgasły, gdyśmy skończyli. Kazałem ich położyć kręgiem koło stóp krzyża… Głupi! Myślałem, że tym widokiem Syna Jedynego udelektuję, oni zaś ruchali czas jakiś to rękami, to nogami, czasem rzucił się który jako ryba z wody wyjęta, ale krótko tego było; niebawem wigor opuścił ich ciała i leżeli wianuszkiem cicho.
Że to już ciemność uczyniła się zupełna, postanowiłem zostać na nocleg, chociaż ognisk nie było z czego rozpalić. Noc Bóg dał ciepłą, więc moi ludzie radzi pokładli się na derach, ja zaś poszedłem sobie jeszcze pod krzyż, u nóżek Chrystusowych zwyczajne pacierze odmówić i miłosierdziu jego się polecić. A myślałem, że modlitwa moja tym wdzięczniej zostanie przyjęta, że mi dzień zeszedł w pracy i w takich uczynkach, które za zasługę sobie poczytywałem.
Często się utrudzonemu żołnierzowi przytrafia, że począwszy wieczorne pacierze, uśnie. Trafiło się to i mnie. Dragoni widząc, jakom klęczał z głową opartą o krzyż, rozumieli, żem się w pobożnych rozmyślaniach zatopił, i żaden mi ich przerywać nie chciał; moje oczy zaś zaraz się przymknęły i sen dziwny zeszedł na mnie od tego krzyża. Nie powiem, że miałem widzenie, bom go i był, i jestem niegodzien, ale śpiąc twardo, widziałem jakoby na jawie całą mękę Pańską… Na widok tedy opresji Baranka niewinnego skruszało we mnie serce, śluzy puściły mi się z oczu i żałość zdjęła mnie niezmierna: „Panie – mówię – mam oto garść dobrych pachołków: chceszli widzieć, co nasza jazda, skiń jeno głową, a ja tych takich synów, twoich katów, w mig na szablach rozniosę.” Ledwiem to rzekł, znikło mi wszystko z oczu, został tylko sam krzyż, a na nim Chrystus krwawymi łzami płaczący… Obejmuję ja więc podnóżek drzewa świętego i też ślocham. Jak to długo trwało, nie wiem, ale po owym czasie, uspokoiwszy się nieco, znów rzeknę: „Panie, Panie! Przecz[362]
[Закрыть] żeś wśród zatwardziałych Żydowinów naukę twoją świętą opowiadał? Żebyś był z Palestyny do naszej Rzeczypospolitej przyszedł, pewnie nie bylibyśmy cię na krzyż przybijali, ale wdzięcznie przyjęli, wszelakim dobrem obdarzyli i indygenat[363]
[Закрыть] ci dali dla tym większego twojej boskiej chwały pomnożenia. Czemuś tak nie uczynił, o Panie?”
Rzekłszy podniosłem oczy ku górze (we śnie to zawsze było, pamiętajcie acaństwo) i cóż widzę? Oto Pan nasz spogląda na mnie surowie, brwi marszczy i nagle wielkim głosem tak odrzecze: „Tanie teraz wasze szlachectwo, bo je czasów wojny szwedzkiej każdy łyk mógł kupić; ale mniejsza z tym! Warciście siebie wzajem i wy, i hultajstwo, a jedni i drudzy gorsiście od Żydowinów, bo wy mię tu co dzień na krzyż przybijacie… Zalim to nie nakazał miłości nawet dla nieprzyjaciół i przebaczania win, a wy, jakoby wściekłe zwierza, wnętrzności targacie sobie wzajem. Na co ja patrząc mękę nieznośną cierpię. Ty zaś sam, któryś mnie chciał odbijać, a potem do Rzeczypospolitej zapraszał, cóżeś uczynił? Oto trupy tu naokół krzyża mego leżą i krew obryzgała mu podnóże, a przecie byli między nimi niewinni, pacholęta młode, albo ludzie zaślepieni, którzy rozgarnięcia nijakiego nie mając za innymi jako głupie owce poszli. Miałżeś nad nimi miłosierdzie, sądziłżeś ich przed śmiercią? Nie! Kazałeś ich wszystkich pościnać i jeszcześ myślał, że mnie tym ucieszysz. Zaprawdę, co inszego jest karcić i karać, tak jako ojciec syna karze, tak jako starszy brat młodszego karci, a co inszego mścić się, sądu nie dawać, miary w karaniu i okrucieństwie nie znać.Do tego już doszło, że na tej ziemi wilcy miłosierniejsi od ludzi, że tu trawy krwawą rosą się pocą, wichry nie wieją, ale wyją, rzeki łzami płyną i ludzie do śmierci ręce wyciągają mówiąc: „Ucieczko nasza!…”
– Panie! – zawołałem – Zali oni lepsi od nas? Kto największe okrucieństwa czynił? Kto pogan sprowadzał?…
– Miłujcie ich nawet karząc – odrzekł Pan – a wówczas bielmo spadnie z ich oczu, zatwardziałość ustąpi z serc i miłosierdzie moje będzie nad wami. Inaczej przyjdzie nawała tatarska i łyka nałoży wam i im – i nieprzyjacielowi będziecie musieli służyć w umartwieniu, w pogardzie, we łzach, aż do dnia, w którym pokochacie się wspólnie. Jeśli zaś miarę w zawziętości przebierzecie, tedy nie będzie ani dla jednych, ani dla drugich zmiłowania i poganin posiędzie tę ziemię na wieki wieków!
Struchlałem słuchając takowych zapowiedzi i długi czas słowa nie mogłem przemówić, dopiero rzuciwszy się na twarz pytałem:
– Panie, co ja mam czynić, aby grzechy moje zmazać?
Na to Pan rzekł:
– Idź, powtarzaj słowa moje, głoś miłość!
Po tej odpowiedzi sny moje znikły. Że to noc latem krótka, obudziłem się już o brzasku i cały rosą okryty. Spojrzę: głowy wiankiem około krzyża leżą, jeno już posiniałe. Dziwna rzecz, wczoraj radował mnie ten widok, dziś zgroza mię chwyciła, zwłaszcza na widok głowy jednego pacholęcia lat może siedmnastu, które nad miarę było piękne. Kazałem żołnierzom pogrześć przystojnie ciała pod tym samym krzyżem i odtąd – byłem już nie ten.
Z początku, bywało, myślałem sobie: sen mara! Ale przecie tkwił on mi w pamięci i jakoby jestestwo całe coraz bardziej ogarniał. Nie śmiałem suponować, żeby sam Pan ze mną gadał, bo jakom już rzekł: nie czułem się godnym, ale mogło być to, że sumienie, które się było czasu wojny przytaiło w duszy jako Tatar w trawach, teraz ozwało się nagle wolę mi boską oznajmując. Poszedłem do spowiedzi: ksiądz potwierdził to mniemanie. „Jawna (powiada) wola i przestroga Boża, słuchaj ich, bo będzie z tobą źle.”
Odtąd począłem głosić miłość.
Ale towarzystwo i oficyjerowie śmieli mi się w oczy. „A coś to (prawią) ksiądz, żebyś nam nauki dawał? Małoż to owi psubratowie dyzgustów[364]
[Закрыть] Bogu naczynili, mało napalili kościołów, mało nahańbili krzyżów? Mamy się za to w nich kochać?” Słowem, nikt mnie nie słuchał.
Więc po beresteckiej wdziałem te oto szatki duchowne, aby z większą powagą słowo i wolę bożą ogłaszać.
Od dwudziestu przeszło lat czynię to bez spoczynku. Już mi i włosy pobielały… Bóg miłościw nie ukarze mnie za to, że głos mój był dotychczas głosem wołającego na puszczy.
Mości panowie, miłujcie nieprzyjaciół waszych, karzcie ich, jako ojciec karze, karzcie jako brat starszy karci, inaczej gorze im, ale gorze i wam, gorze całej Rzeczypospolitej.
Patrzcie, co za skutek owej wojny i zawziętości brata przeciw bratu? Oto pustynią stała się ta ziemia, mogiły mam w Uszycy za parafian; w zgliszczach kościoły, miasta, wsie, a pogańska potęga wzbiera i rośnie nad nami na kształt morza, które i ciebie, kamieniecka opoko, połknąć gotowe…
Pan Nienaszyniec słuchał z wielkim wzruszeniem mowy księdza Kamińskiego, aż mu pot wystąpił na czoło, potem tak ozwał się wśród powszechnego milczenia:
– Że są między kozactwem godni kawalerowie, przykładem tu obecny pan Motowidło, którego wszyscy kochamy i szanujem. Ale co do miłości generalnej, o której tak wymownie mówił ksiądz Kamiński, przyznaję, że w ciężkim grzechu dotąd żyłem, bo jej we mnie nie było i nie starałem się, żeby ją mieć. Teraz ksiądz jegomość nieco mi oczy otworzył. Bez szczególnej jednak łaski boskiej ja tej miłości w sercu nie znajdę, bo pamięć okrutnej krzywdy w nim noszę, którą krzywdę pokrótce tu opowiem.
– Napijmy się czego ciepłego – przerwał Zagłoba.
– Dorzućcie ognia do gruby – rzekła do pacholików Basia.
I wkrótce potem obszerna izba zajaśniała na nowo światłem, a przed każdym z rycerzy postawił pachoł kwartę z piwem grzanym. Wszyscy zaraz chętnie umoczyli w nim wąsy, a gdy pociągnęli raz i drugi, pan Nienaszyniec zabrał znów głos i tak mówił, jak gdyby wóz turkotał:
– Matka umierając poleciła mej opiece siostrę. Halszka jej było na imię. Nie miałem żony, dzieci, więc miłowałem oną dziewczynę jak źrenicę oka. Była dwadzieścia lat młodsza ode mnie i na rękum ją nosił. Po prostu: za dzieckom własne ją uważał. Potem poszedłem na wyprawę, a ją ogarnęła orda. Gdym wrócił, tłukłem łbem o ściany. Majętność w czasie inkursji[365]
[Закрыть] przepadła, alem sprzedał, com miał: ostatni rząd na konia! I pojechałem z Ormiany, by ją wykupić. Znalazłem ją w Bachczysaraju. Była przy haremie, nie w haremie, bo miała dopiero dwanaście lat. Nie zapomnę nigdy, Halszko, tej chwili, kiedym cię odnalazł, jakoś mię za szyję objęła, jakoś mnie w oczy całowała! Ale cóż! Pokazało się, że mało było tego, com przywiózł. Dziewka była piękna. Jehu-aga, któren ją porwał, trzy razy tyle żądał! Chciałem siebie oddać w dodatku. Nie pomogło i to. W moich oczach kupił ją na targu wielki Tuhaj-bej, ów wróg nasz przesławny, któren chciał ją ze trzy lata przy haremie potrzymać, a później żonę swą z niej uczynić. Wracałem do kraju włosy rwąc. Po drodze dowiedziałem się, że w jednym ałusie przymorskim przemieszkuje jedna z żon Tuhaj-beja z jego ulubionym synalkiem, Azją… Tuhaj-bej po wszystkich miastach i wielu wsiach trzymał żony, aby wszędy miał swój wczas pod własnym dachem.Dowiedziawszy się ja o owym synaczku, pomyślałem, że Bóg ukazuje mi ostatni sposób ratunku dla Halszki, i zaraz postanowiłem małego Azję porwać, a potem za moją dziewczyninę go wymienić. Ale sam tego uczynić nie mogłem. Trzeba było na Ukrainie albo w Dzikich Polach watahę skrzyknąć, co nie było łatwe, bo raz, że imię Tuhaj-beja straszne było na wszystkiej Rusi, a po wtóre, onże kozactwu przeciw nam pomagał. Jednak niemało po stepach włóczy się mołojców, którzy tylko własnej korzyści patrzą i dla łupu wszędy iść gotowi. Tych zebrałem kupę znaczną. Cośmy przeszli, póki czajki[366]
[Закрыть] nie wypłynęły na morze, tego język nie wysłowi, bo i przed starszyzną kozacką kryć nam się było trzeba. Ale Bóg pobłogosławił. Azję porwałem, z nim łupy znamienite. Pościg nas nie dognał i dostaliśmy się szczęśliwie na Dzikie Pola, skąd chciałem do Kamieńca zdążyć, by zaraz rozpocząć przez kupców tamecznych układy.
Rozdzieliłem wszystkie łupy między mołojców, sobie tylko Tuhajowe szczenię zostawując. A żem tak szczerze i hojnie z tymi ludźmi postąpił, żem poprzednio tylu przygód z nimi doznał, żem razem z nimi przymierał głodem i łba za nich nadstawiał, rozumiałem, że każdy z nich w ogień by za mną skoczył, żem sobie ich serca na wieki zjednał.
Gorzkom wkrótce miał za to odpokutować!
Nie przyszło mi do głowy, że oni własnych atamanów w sztuki rozdzierają, by się łupem po nich podzielić; zapomniałem, że nie masz między tymi ludźmi wiary, cnoty, wdzięczności ni sumienia… Blisko już Kamieńca skusiła ich nadzieja bogatego za Azję okupu. W nocy napadli na mnie jak wilcy, sznurem dusili za szyję, nożami popruli ciało, wreszcie, mając mnie za zdechłego, porzucili w pustyni, a sami z dzieckiem uszli.