355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Henryk Sienkiewicz » Pan Wołodyjowski » Текст книги (страница 21)
Pan Wołodyjowski
  • Текст добавлен: 17 октября 2016, 03:12

Текст книги "Pan Wołodyjowski"


Автор книги: Henryk Sienkiewicz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 21 (всего у книги 40 страниц)

Rozdział XXXIII

Śnieg sypał tak gęsty, że wypełnił całkiem rów staniczny i wałem osiadł na częstokole. Na dworze była noc i zawieja, a główna izba chreptiowskiej fortalicji gorzała[451]

[Закрыть]
od świateł. Było dwóch skrzypków, trzeci basetlista, dwóch czekanistów i jeden z waltornią. Skrzypkowie cięli od ucha, aż chwilami ich zawracało, owym zaś grającym na czekanach i waltorni nabrzmiewały policzki i oczy krwią zachodziły. Najstarsi z oficerów i towarzystwa poobsiadali ławy pod ścianami jeden przy drugim, jako siwe gołębie obsiadają zręby dachu, i popijając miód a wino spoglądali na tańcujących.

W pierwszą parę szedł pan Muszalski, mimo podeszłych lat tancerz tak zawołany, jak i łucznik, z Basią. Ona, przybrana w suknię ze srebrnej lamy obszytą gronostajowym szlakiem, wyglądała tak, jakoby kto świeżą różę w świeży śnieg zatknął. Dziwili się jej urodzie starzy i młodzi, a okrzyk – „rety!”, wyrywał się mimo woli z wielu piersi, bo chociaż Nowowiejska i Boska były od niej nieco młodsze i nad zwykłą miarę urodziwe, przecie ona była między nimi najpiękniejszą. W oczkach paliła jej się radość i ochota; przesuwając się obok małego rycerza, dziękowała mu za uciechę uśmiechem, a przez rozchylone różowe usta błyskały białe jej jak perły ząbki i lśniąc się cała w swej srebrnej lamie, migocąc jak promień lub gwiazdka, olśniewała zarazem oczy i serca urodą dziecka, niewiasty i kwiatu.

Goniły za nią rozcięte rękawy kontusika, podobne do skrzydeł dużego motyla, a gdy podnosząc rękoma poły jubki czyniła dyg[452]

[Закрыть]
przed tancerzem, to myślałeś, że w ziemię spływa jako zjawisko jakieś lub jak owe poniki, co w letnie jasne noce nad brzegami jarów skaczą.

Zewnątrz pocztowi przyciskali do szyb oświeconych srogie, wąsate twarze i płaszcząc sobie o nie nosy, zaglądali do środka. Wielce to pochlebiało im, że uwielbiana pani gasi wszystkie inne urodą, bo wszyscy trzymali zapamiętale za Basią, więc nie szczędząc przytyków ni Nowowiejskiej, ni Boskiej gromkim krzykiem witali każde jej zbliżenie się do okna.

Wołodyjowski rósł jak na drożdżach i głową w takt Basinym ruchom kiwał; pan Zagłoba, stojąc z kuflem obok niego, przytupywał i ronił płyn na podłogę, a chwilami zwracali się z małym rycerzem ku sobie i patrzyli na się milcząc z nadzwyczajnego zachwytu i sapiąc.

A Baśka migała i migała po całej izbie, coraz weselsza, coraz wdzięczniejsza. To jej dopiero była pustynia! Raz bitwa, to znów łowy, to uciecha i tańce, i kapela, i żołnierzy moc – i mąż największy między nimi, a kochający i kochany; czuła Basia, że ją lubią wszyscy, że ją podziwiają, wielbią, że mały rycerz coraz przez to szczęśliwszy, więc i sama czuła się tak szczęśliwa jak ptaki, gdy za nadejściem wiosny bujają w majowym powietrzu krzycząc mocno a radośnie.

W drugą parę za Basią tańczyła przybrana w karmazymowy kubraczek Nowowiejska z Azją. Młody Tatar nic do niej nie mówił, upojony zupełnie białym zjawiskiem błyszczącym w pierwszej parze, lecz ona myślała, że to wzruszenie tak tamuje mu głos w piersiach, i lekkimi z początku, a potem coraz mocniejszymi uściśnieniami dłoni starała się dodać mu odwagi.

Azja też czasem oddawał jej owe uściski tak silnie, że ledwie okrzyk bólu mogła stłumić, lecz czynił to mimo woli, bo o niczym nie myślał, tylko o Basi, niczego nie widział poza Basią, a w duszy powtarzał sobie straszną obietnicę, że choćby mu przyszło pół Rusi spalić, to ona musi być jego.

Chwilami zaś, gdy wracało mu nieco przytomności, miał ochotę porwać Ewkę za gardło i dusić, i pastwić się nad nią za jej uściśnienia dłoni i za to, że stawała między jego miłością i Basią. Wówczas przeszywał biedną pannę swym sokolim, okrutnym wzrokiem, a jej serce poczynało bić mocniej, bo myślała, że on z miłości patrzy na nią tak drapieżnie.

W trzecią zaś parę tańcował młody pan Nowowiejski z Zosią Boską. Ta, podobna do niezapominajki, dreptała ze spuszczonymi oczyma obok niego, a on wyglądał jak rozhukany tabuńczyk i skakał jak rozhukany tabuńczyk. Spod okutych pięt jego leciały drzazgi, czupryna wichrem podniosła się do góry, lice ubarwiło się rumieńcami, rozdął szerokie chrapy jak turecki bachmat i zakręcał Zosią, jak wieja kręci liściem, i unosił ją w powietrzu. Rozochociła się w nim dusza bez miary, a że siedząc na krańcu Dzikich Pól, po całych miesiącach niewiast nie widywał, więc mu Zośka tak od razu przypadła do serca, że w jednej chwili na umór się w niej rozkochał.

Od czasu do czasu spoglądał na jej spuszczone oczka, to na rumiane policzki, to na krągły gorsik, i aż parskał na ów luby widok, i tym mocniej skry podkówkami krzesał, i tym mocniej na zwrotach przygarniał ją do swej szerokiej piersi, i śmiechem ogromnym z nadmiaru ochoty wybuchał, i kipiał, i coraz mocniej kochał.

A Zosia aż zalękła się w lubym serduszku, jeno że nie był to przykry strach, bo spodobał się jej także ten wicher, który ją oto porwał i nosił. Czysty smok! Widywała ona różnych kawalerów w Jaworowie, ale tak ognistego nie widziała dotychczas, i żaden tak nie tańcował, i żaden tak nie przygarniał. Naprawdę, czysty smok!… Co z takim robić, kiedy niepodobna mu się oprzeć…

W następnej parze tańcowała z grzecznym towarzyszem panna Kamińska, a dalej panie Kieremowiczowa i Neresewiczowa, które, choć mieszczki, zaproszono jednak do kompanii, bo obie były niewiasty dość dwornych manier i wielce zamożne.

Poważny Nawiragh i dwaj Anardraci patrzyli ze wzrastającym zdziwieniem na polskie pląsy; starzy przy miodzie czynili gwar coraz mocniejszy, podobny do gwaru, jaki czynią koniki polne na ściernisku. Kapela jednak głuszyła wszystkie głosy – w środku zaś izby ochota w sercach rosła i rosła.

Wtem Baśka opuściła swego tancerza i przybiegłszy zdyszana do męża złożyła przed nim ręce.

– Michałku! – rzekła – Żołnierzom tam zimno za oknami, każ im dać beczkę!

Ów zaś, rozweselony nadzwyczajnie, począł ją całować po piąstkach i zakrzyknął:

– Ja bym i krwi nie żałował, byle cię ucieszyć!

Po czym sam skoczył na dwór, by powiedzieć żołnierzom, za czyją instancją będą mieć beczkę, bo chciał, żeby Basi byli wdzięczni i tym bardziej ją kochali.

Więc gdy w odpowiedzi uczynili krzyk tak okrutny, że aż śnieg począł się sypać z dachu, mały rycerz zawołał jeszcze:

– A huknąć tam z muszkietów! Pani na wiwat!

Wróciwszy do izby zastał Basię tańczącą z Azją. Lipkowi, gdy objął ramionami tę słodką postać, gdy uczuł bijące ciepło od niej i tchnienie jej na swojej twarzy, źrenice uciekły prawie całkiem pod czaszkę i świat cały zakręcił mu się w oczach; w duszy wyrzekał się raju, wieczności i za wszystkie rozkosze, za wszystkie hurysy[453]

[Закрыть]
chciał tej jednej.

Wtem Basia ujrzawszy w przelocie karmazynowy kubrak Nowowiejskiej i zaciekawiona, czy Azja nie wyznał już miłości dziewczynie, spytała:

– Nie deklarowałeś waćpan?

– Nie!

– Czemu?

– Jeszcze nie czas! – odrzekł z dziwnym wyrazem twarzy Tatar.

– A bardzo się waść kochasz?

– Na śmierć, na śmierć! – zawołał Tuhaj-bejowicz cichym, ale chrapliwym, podobnym do krakania kruka głosem.

I tańczyli dalej, zaraz za Nowowiejskim, któren wysunął się w pierwszą parę. Inni pozmieniali już tanecznice, lecz on dotąd Zosi nie puścił, chwilami tylko sadzał ją na ławie, by wypocząć i oddech złapać mogła, a potem znów hulał.

Na koniec stanął przed kapelą i objąwszy jedną ręką Zosię, drugą wsparłszy się w bok, krzyknął na muzykantów:

– Krakowskiego, grajki! Nuże!

Ci zaś, baczni na komendę, od razu ucięli krakowskiego. Wówczas pan Nowowiejski przytupywać począł i zaśpiewał ogromnym głosem:

 
Płyną jasne zdroje,
Potem w Dniestrze giną.
Tak w tobie, dziewczyno,
Ginie serce moje!

U-ha!
 

I owo: „U-ha!”, wrzasnął tak po kozacku, że aż Zosieńka, nieboga, przysiadła ze strachu. Uląkł się także stojący w pobliżu poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, a pan Nowowiejski powiódł taniec dalej, dwakroć zatoczył wokół izby i stanąwszy przed muzyką, znów tak o sercu zaśpiewał:

 
Ginie, lecz nie zginie
Na przekór Dniestrowi,
I jeszcze w głębinie
Pierścionek wyłowi!

U-ha!
 

– Bardzo grzeczne rytmy! – zawołał pan Zagłoba. – Jać się najlepiej znam na tym, bom też ich niemało ułożył! Doławiaj, kawalerze, doławiaj! A jak się pierścienia dołowisz, to ja ci wówczas zaśpiewam w takim sensie:

 
Każda dziewka hubka,
Każdy chłop krzesiwo,
Będzie iskier kupka,
Jeno krzeście żywo!

U-ha!
 

Vivat! Vivat pan Zagłoba! – krzyknęli tak ogromnym głosem oficerowie i towarzysze, że aż zląkł się poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci i z nadzwyczajnym zdumieniem poczęli na się spoglądać.

A pan Nowowiejski zatoczył jeszcze dwa koła i posadził wreszcie na ławie zarówno zdyszaną, jak i przestraszoną śmiałością kawalera Zosię. Miły on jej był bardzo, taki dzielny i szczery, istny płomień, ale właśnie dlatego, że takich nie spotykała dotąd, ogarnęło ją wielkie zmieszanie, więc spuściwszy jeszcze niżej oczki, siedziała cichutko jak trusia.

– Czego waćpanna milczysz? Czegoś smutna, co? – spytał pan Nowowiejski.

– Bo tatuś w niewoli! – odpowiedziała cienkim głosikiem Zosia.

– Nic to! – odrzekł junak. – Godzi się potańcować! Spójrz waćpanna po tej izbie: jest nas tu kilkadziesiąt kawalerstwa i bodaj żaden swoją śmiercią nie umrze, jeno od strzał pogańskich albo w łykach. Temu dziś, temu jutro! Każden też tu na tych kresach kogoś ze swoich utracił, a dlatego się weselim, żeby Pan Bóg nie mniemał, że się na służbę skarżym! Ot, co! Godzi się potańcować! Uśmiechnij się waćpanna, pokaż oczka, bo pomyślę, że mnie nienawidzisz!

Zosia nie podniosła wprawdzie oczek, ale za to poczęły się podnosić kąciki jej ust i dwa dołeczki ukazały się na jej rumianych policzkach.

– Lubiszże mnie waćpanna choć trocha? – spytał znów kawaler.

A Zosia na to jeszcze cieńszym głosikiem:

– I… owszem.

Usłyszawszy to pan Nowowiejski podskoczył na ławie, a porwawszy ręce Zosi, począł okrywać je pocałunkami i mówić:

– Przepadło! Nie ma co! Rozkochałem się w waćpannie na śmierć! Nie chcę nikogo, jeno waćpanny! Moje śliczności najmilejsze! Rety! Jak ja waćpannę kocham! Jutro matce padnę do nóg! Co to jutro! Dziś padnę, byłem miał pewność, żeś mi przyjacielem!

Huk straszliwy wystrzałów za oknem zgłuszył odpowiedź Zosi. To uradowani żołnierze palili tak Baśce na wiwat; zadrżały szyby, zatrzęsły się ściany. Zląkł się po raz trzeci poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, lecz stojący obok Zagłoba począł ich po łacinie uspokajać.

Apud Polonos – rzekł im – nunquam sine clamore et strepitu gaudia fiunt[454]

[Закрыть]
.

Jakoż zdawało się, że wszyscy czekali tylko na ów huk rusznic, aby rozweselić się do najwyższego stopnia. Zwykła szlachecka dworność poczęła teraz ustępować stepowej dzikości. Kapela zagrzmiała; tańce zerwały się znów jak burza, oczy stały się rozpalone i ogniste, opar unosił się z czupryn. Najstarsi nawet puścili się w taniec, gromkie okrzyki rozlegały się co chwila i pito, hulano, spełniano zdrowie z trzewika Basi, palono z pistoletów do korków Ewki i huczał tak, i brzmiał, i śpiewał Chreptiów do samego rana, aż zwierz w przyległych puszczach ukrył się ze strachu w najgłębsze gąszcze.

A że było to niemal w wigilię straszliwej wojny z potęgą turecką, że nad tymi wszystkimi ludźmi wisiała groza i zagłada, więc dziwił się niezmiernie tym polskim żołnierzom poważny Nawiragh, a nie mniej dziwili się dwaj uczeni Anardraci.

Rozdział XXXIV

Spali wszyscy nazajutrz do późna prócz żołnierzy strażowych i małego rycerza, który nigdy dla żadnej uciechy służby nie zaniedbał.

Młody pan Nowowiejski zerwał się także dość wcześnie, bo mu Zosia Boska od wywczasu[455]

[Закрыть]
milszą była. Przybrawszy się więc od rana pięknie, poszedł do owej izby, w której wczoraj tańczono, nasłuchiwać, czy w przyległych niewieścich komorach nie ma jeszcze ruchu i krzątaniny.

W izbie zajętej przez panią Boską słychać już było ruch, ale niecierpliwemu młodzianowi tak pilno było Zosię zobaczyć, że chwyciwszy za kindżał, począł nim mech i glinę między belkami wyłupywać, aby bodaj przez szparutkę jednym okiem na Zosię spojrzeć.

Zastał go przy tej robocie pan Zagłoba, który właśnie z różańcem nadszedł, i poznawszy zaraz, co się święci, zbliżył się na palcach i począł okładać sandałowymi paciorkami plecy rycerza.

Ów uciekał, wykręcał się, niby się śmiejąc, ale zmieszany bardzo, stary zaś gonił i bił powtarzając:

– A Turku jakiś, a Tatarzynie, a naści! A naści! Exorciso te[456]

[Закрыть]
! A gdzie mores[457]

[Закрыть]
? To niewiasty będziesz podglądał? A naści, a naści!

– Dobrodzieju! – wołał pan Nowowiejski – Nie godzi się ze świętych paciorków kańczuga czynić! Zaniechajcie mnie, bom grzesznej intencji nie miał!

– Nie godzi się, mówisz, świętymi paciorkami bić? Nieprawda! Palma w kwietnia niedzielę też święta, a przecie nią biją! Ha! To był dawniej pogański różaniec i do Supankazego należał, alem mu go pod Zbarażem wydarł, a potem nuncjusz apostolski go poświęcił. Patrz, sandał[458]

[Закрыть]
prawdziwy!

– Jeśli prawdziwy sandał, to pachnie.

– Mnie pachnie różaniec, a tobie dziewczyna. Muszę ci jeszcze dobrze plecy przetrzepać, bo właśnie do wypędzenia diabła z ciała nie masz nad święte paciorki!

– Nie miałem grzesznej intencji, żebym tak zdrów był!…

– Jeno przez pobożność dziurkę dłubałeś, co?

– Nie przez pobożność, ale przez miłość tak ekstraordynaryjną[459]

[Закрыть]
, że nie wiem, jeżeli mnie nie rozsadzi jako granat! Co tu klimkiem rzucać, kiedy prawda! Bąki tak konia latem nie ćwiczą, jako mnie afekty ćwiczą!

– Patrz, żeby to nie były grzeszne żądze, bo kiedym tu wszedł, toś ustać nie mógł, jeno tak piętą o piętę tłukłeś, jakobyś na głowniach stał.

– Nie widziałem nic, jak Boga najszczerzej kocham, bom przecie dopiero szparutkę dłubał!

– Ha! Młodość!… Krew nie woda!… Ja się też czasem dotąd hamować muszę, bo jeszcze we mnie leo mieszka, qui querit quem devoret[460]

[Закрыть]
! Jeśli masz czyste intencje, to o ożenku myślisz?

– Czy o ożenku myślę? Mocny Boże! A o czymże bym myślał? Nie tylko myślę, ale tak mi jest, jakby mnie kto szydłem ekscytował! To wasza mość chyba nie wiesz, że ja już wczoraj pani Boskiej deklarowałem i od ojca konsens[461]

[Закрыть]
mam?

– Z siarki i prochu chłop! Daj cię katu! Kiedy tak, to co innego, ale powiadaj, jak to było?

– Pani Boska poszła wczoraj do komory chustę dla Zosieńki przynieść, ja za nią! Obróci się: „Kto tam?” – A ja buch do nóg! „Bijcie, matko, ale Zośkę dajcie, moją szczęśliwość, moje kochanie!” Pani Boska zaś ochłonąwszy tak rzecze: „Wszyscy waści chwalą i za godnego kawalera go mają: mój mąż w niewoli, a Zośka bez opieki na tym świecie; wszelako ja dziś responsu nie dam ani też jutro, jeno później – waszmość zaś też pozwoleństwa rodzicielskiego potrzebujesz”. To powiedziawszy poszła myśląc, że może po pijanemu to czynię. Jakoż miałem w głowie…

– Nic to! Wszyscy mieli w głowie! Uważałeś, jako owemu Nawiraghowi i Anardratom spiczaste czapki w końcu na bakier zjechały?

– Nie uważałem, bom sobie już w duszy układał, jak by najłatwiej od ojca konsens uzyskać.

– A ciężko przyszło?

– Nad ranem poszliśmy oba do kwatery, a że to żelazo póty dobrze kuć, póki gorące, pomyślałem sobie wraz, że trzeba choć z daleka wymacać, jak też ojciec imprezę przyjmie. Więc mówię mu: „Słuchaj, ojciec, chcę Zośki na gwałt i konsensu mi trzeba, a nie da ojciec, to bogdaj do Wenecjanów pójdę służyć i tyle mnie będziecie widzieli”. Kiedy to nie wpadnie na mnie z wielką furią: „O taki synu! – powiada – umiesz ty się bez pozwoleństwa obchodzić! Idź do Wenecjanów albo bierz dziewkę, to jeno ci zapowiadam, że grosza nie dam nie tylko z mego, ale i z macierzystego, bo to wszystko moje!”

Pan Zagłoba wysunął naprzód dolną wargę:

– O, źle!

– Czekaj waść. Jakem to usłyszał, tak zaraz mówię: „A czy to ja proszę albo potrzebuję? Błogosławieństwa mi trzeba, niczego więcej, bo tego dobra pogańskiego, co na moją szablę wypadło, na dobrą dzierżawę, ba, na chudopacholską wieś wstrzyma! Co jest macierzystego, to niech będzie dla Ewki na wiano, jeszcze przygarstkę[462]

[Закрыть]
jedną i drugą turkusów dołożę i hatłasów, i lamy sztuczynę, a przyjdzie zły rok, to i ojca gotówką poratuję”.

Dopieroż ojciec rozciekawił się okrutnie:

– Takiżeś bogaty? – pyta. – Dla Boga! Skąd? Z łupów? Boś wyjechał jak święty turecki!

– Bój się ojciec Boga! – odpowiem – toż jedenaście lat tą pięścią macham i jako powiadają, niezgorzej – i nie miało się zebrać? Byłem przy szturmie zrebelizowanych grodów, w których hultajstwo i tatarstwo kupy łupów co najprzedniejszych nagromadziło; biło się murzów i watahy zbójeckie, a zdobycz szła i szła. Brałem jeno to, co mi przyznano – bez niczyjej krzywdy – ale rosło, i gdyby człek nie hulał, byłoby na dwie takie substancje, jako jest wasza rodzicielska.

– Cóż stary na to? – pytał rozweselony Zagłoba.

– Ojciec zdumiał, bo się tego nie spodziewał, i zaraz na moje marnotrawstwo narzekać począł: „Byłaby (prawi) krescytywa, ale taki pędziwiatr, taki odmigęba, co tylko puszyć lubi a za magnata się wydawać, wszystko zmarnuje, niczego nie utrzyma.” Potem ciekawość go przemogła i począł wypytywać szczegółowie, co mam, a ja widząc, że tą smołą smarując prędko zajadę, nie tylkom nic nie utaił, alem jeszcze dołgał trochę, choć zwykle nierad koloryzuję, bo tak sobie myślę, że prawda to owies, a łgarstwo sieczka. Ojciec za głowę się brał i nuż w zamysły: „To a to by się dokupiło (prawi), ten a ten procesik poparło; mieszkalibyśmy o miedzę, a pod niebytność twoją ja bym wszystkiego doglądał”. I zapłakało poczciwe ojczysko: „Adam! – powiada – Ta dziewka okrutnie mi się dla ciebie spodobała, ile że ona pod pana hetmanową opieką, z czego także może być korzyść; Adam! – powiada – Jeno ty mi tę moją drugą córkę szanuj i nie zmarnuj mi jej, bobym ci w godzinę śmierci nie przebaczył”. A ja, mości dobrodzieju, na samą supozycję Zosinej krzywdy, jak ryknę! Padliśmy sobie z ojczyskiem w ramiona i płakaliśmy acurate do pierwszych kurów!

– Szelma stary! – mruknął Zagłoba.

Po czym głośno dodał:

– Ha! Wprędce może być weselisko i nowa w Chreptiowie uciecha, zwłaszcza że to mięsopust[463]

[Закрыть]
!

– Jutro by było, żeby ode mnie zależało – zawołał porywczo Nowowiejski – ale ot co, dobrodzieju! Mnie się permisja niedługo kończy, a służba służbą i wracać do Raszkowa muszę. No! Pan Ruszczyc da mi drugą permisję, wiem! Alem niepewien, czy ze strony niewiast zwłoki nie będzie. Bo co do matki sunę, ta mówi: „Mąż w niewoli” – co do córki, ta prawi: „Tatuś w niewoli”. A cóż to? Ja tego tatusia w łykach trzymam czy co? Okrutnie się takich impedymentów boję, bo żeby nie to, to bym księdza Kamińskiego za sutannę złapał i póty nie puszczał, póki by nas z Zośką nie związał. Ale jak sobie co baby wbiją w głowę, obcęgami nie wyciągniesz. Ostatni grosz bym oddał, poszedłbym sam po tatusia, ale nie ma jak! Nikt przecie nie wie, gdzie on jest, może zmarł, i masz robotę! Jak mi każą na niego czekać, to do ostatniego sądu będę czekał!

– Piotrowicze z Nawiraghem i Anardratami jutro w drogę ruszają; prędka będzie wiadomość.

– Jezu, ratuj! Ja mam dopiero na wiadomości czekać! Przed wiosną nie może nic być, a tymczasem uschnę, jak mi Bóg miły! Dobrodzieju! Wszyscy w wasz rozum i eksperiencję wierzą, wybijcie wy babom z głowy to czekanie! Dobrodzieju, na wiosnę wojna! Bóg wie, co się stanie; przecie ja się z Zośką chcę żenić, nie z tatusiem, za cóż mam do niego wzdychać?

– Namów niewiasty, by do Raszkowa pojechały i tam osiadły. Tam i o wiadomość łatwiej, a jeśli Piotrowicz znajdzie Boskiego, to mu będzie do was blisko. Po wtóre: ja uczynię, co zdołam, ale ty proś i pani Baśki, żeby się za tobą wstawiła.

– Nie zaniecham, nie zaniecham, bo mnie diabl…

Wtem drzwi skrzypnęły i weszła pani Boska. Lecz zanim pan Zagłoba zdołał się obejrzeć, młody Nowowiejski już grzmotnął się do jej nóg jak długi i zająwszy ogromną przestrzeń podłogi swym olbrzymim ciałem, począł wołać:

– Jest konsens rodzicielski! Dawajcie, matko, Zośkę! Dawajcie, matko, Zośkę! Dawajcie, matko, Zośkę!

– Dawajcie, matko, Zośkę! – zawtórował basem Zagłoba.

Hałasy owe wywabiły ludzi z przyległych komór; weszła Baśka, wyszedł z kancelarii pan Michał, a wkrótce po nich ukazała się i Zosia. Dziewczynie nie wypadało się niby domyślać, o co chodzi, ale oblała się natychmiast pąsem i złożywszy co prędzej ręce w małdrzyk, a buzię w długi ciup, stanęła ze spuszczonymi oczyma pod ścianą. Zaś Basia poparła z miejsca prośbę junaka, pan Michał skoczył po starszego pana Nowowiejskiego. Ten przybywszy zgorszył się bardzo, że syn nie powierzył mu funkcji i nie zostawił sprawy jego wymowie, jednakże przyłączył się do prośby.

Pani Boska, której istotnie brakło jakiejkolwiek bliższej na świecie opieki, rozpłakała się wreszcie i zgodziła zarówno na prośbę pana Adama, jak i na to, że do Raszkowa z Piotrowiczami wyjedzie i tam na męża czekać będzie. Dopieroż, zalana łzami, zwróciła się do córki.

– Zośka – rzekła – a tobie po sercu li panów Nowowiejskich zamysły?

Wszystkie oczy zwróciły się na Zosię, a ona, stojąc przy ścianie, oczy trzymała, wedle zwyczaju, wbite w podłogę i dopiero po chwili milczenia cała spłoniona do szczętu, wyrzekła ledwie dosłyszalnym głosikiem:

– Chcę do Raszkowa!…

– Moje śliczności! – huknął pan Adam i skoczywszy do niej porwał dziewczynę w ramiona.

Potem zaś krzyczeć począł, aż ściany drgały:

– Moja już Zośka, moja! Moja!…


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю