355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Chór zapomnianych głosów » Текст книги (страница 9)
Chór zapomnianych głosów
  • Текст добавлен: 12 мая 2017, 16:31

Текст книги "Chór zapomnianych głosów"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 9 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]

– Może.

– Trzeba przyjąć, że sytuacja jest tam taka, jak na innych statkach – dodał Loïc.

Lindberg pokręcił głową. Miał dosyć niepewności, piętrzących się pytań i mętnych odpowiedzi. Od kiedy wybudził się z pierwszej diapauzy, wszystko było relatywne, we wszelkich równaniach były jedynie zmienne, żadnej stałej.

Koniec. Wystarczy tego.

– Sadzajcie ten statek – odezwał się. – Nowosybirskiem zajmiemy się później. A jeśli ktoś tam przeżył, skontaktuje się z nami.

Reddington uśmiechnął się blado, jakby rozbawiło go, że ktoś na jego mostku uzurpuje sobie prawo do wydawania rozkazów.

– To jedna sprawa – zakończył Håkon. – Natomiast druga jest bardziej drażliwa. Jeśli jeszcze raz ktoś spróbuje odciąć nas od…

– Nie zmuszaj mnie, bym kazał Channary cię stąd wyprowadzić – rzekł Jeffrey.

– Posłuchaj…

– Jesteście potencjalnie niebezpiecznym elementem – odparł Reddington, przechodząc do sedna. – Możecie stanowić narzędzie w rękach obcej cywilizacji, nawet nie będąc tego świadomi. Odkładając na bok wszystko inne, po prostu nie mogę wam zaufać. I wy sobie również nie.

– Będziesz musiał – odparł Lindberg, nie siląc się na zwyczajowe formułki. – Bo jeśli wydaje ci się, że możesz ot tak zejść na planetę, to jesteś w błędzie. Potrzebujesz tam astrochemika.

Reddington nie odezwał się słowem, ale Håkon dostrzegł cień uśmiechu na twarzy siedzącego obok pierwszego oficera.

– A tak się składa, że jedyny astrochemik, jakiego masz na podorędziu, nie zejdzie na powierzchnię bez swojego przydupasa – dodał Skandynaw.

– Co? – wypalił Dija Udin.

– Wiedziałeś, że mam ciebie na myśli? – spytał cicho Håkon.

– Goń się, Lindberg. Pomijając wszystko inne, nigdzie się nie wybieram.

– Pewnie, pewnie – uciął, po czym na powrót wpił wzrok w profil dowódcy. – To jak będzie, pułkowniku?

Wiedział, jaka odpowiedź w końcu padnie. Astrochemik był niezbędny podczas badania obcego świata – szczególnie takiego, na którym przeżyć można jedynie na wąskim odcinku pomiędzy dwiema strefami, gdzie jednocześnie pada światło z czerwonego karła i wieją mocne wiatry planetarne.

Niedługo potem Accipiter wysunął podwozie płozowe, aktywowały się grafenowe zastrzały, po czym Gideon miękko posadził okręt na powierzchni planety. Podczas podejścia Ellyse starała się nawiązać kontakt z nowo przybyłymi statkami, ale bezskutecznie. Reszta załogi obserwowała zbliżającą się ziemię.

Håkon mógłby przysiąc, że w pewnym momencie dostrzegł jakąś konstrukcję. Nie naturalne formacje skalne, a kilkupoziomową bryłę. Nie zająknął się słowem, ale przypuszczał, że jeśli coś tam rzeczywiście jest, niebawem inni również to dostrzegą.

Rozdział 3

1

Trening w środowisku o zmiennej grawitacji Nozomi przechodziła w ciężkich, starych skafandrach. Kadeci pocili się w nich obficie, ruchy były ograniczone, a po kilkugodzinnych zmaganiach człowiek miał wszystkiego dosyć. Ilekroć wynurzała się z przemoczonego kombinezonu, miała wrażenie, jakby właśnie przebiegła półmaraton.

Accipiter miał na wyposażeniu nowsze modele, ale z jej perspektywy były przestarzałe o dobre pięćdziesiąt lat. Odbycie w nich dłuższego marszu wiązało się z niemałym wysiłkiem – choć daleko było do katorgi, jaką przeszła podczas szkolenia.

Po kilku kilometrach dowódca zarządził postój.

Nozomi usiadła na niewielkim murku skalnym, a tuż obok przycupnął Håkon. Zmierzali ku miejscu, które w systemach Hawkinga figurowało jako cel podróży.

Ellyse wyciągnęła datapada i sprawdziwszy, jak daleko się znajdują, potoczyła wzrokiem po okolicy.

– Widać to już na horyzoncie – odezwał się Lindberg. Uzmysłowiła sobie, że nachylał się ku niej i spoglądał na wyświetlacz. – To tamten pagórek. – Wskazał wzrokiem.

– Rzeczywiście.

– Ale nie wygląda, by cokolwiek tam było.

Nozomi potaknęła, wytężając wzrok. Reddington stanął obok, wyciągnął lornetkę, a potem przez moment przyglądał się wzniesieniu. W końcu podał ją Ellyse, a ta upewniła się, że w istocie niczego tu nie ma.

– Może powinienem wspomnieć o tym wcześniej – zaczął Lindberg. – Ale kiedy podchodziliśmy do lądowania, zauważyłem coś… cóż, chyba jakąś konstrukcję. Sprawiała wrażenie…

– Co? – żachnął się Alhassan.

– Wydaje mi się, że widziałem…

– Słyszę, co mówisz, patafianie – uciął Dija Udin. – Pytam, dlaczego wcześniej się o tym nie zająknąłeś?

Håkon spojrzał na Nozomi, jakby miała mu przyjść w sukurs.

– Bo nie jestem pewien, czy to nie omamy.

– Hę? – wydał z siebie muzułmanin.

Reddington nie odzywał się, ale jego wzrok mówił wszystko.

– Nadal nie wiem, czy widziałem kogoś na Hawkingu. Tamta postać mogła być wytworem mojej wyobraźni, tak samo ten budynek.

– Ach, no tak – odrzekł Alhassan. – To tylko potwierdza, że jesteś niezrównoważonym Szwedem.

– Jestem Skandynawem.

– Dobrze, że z epitetem nie polemizujesz.

Håkon spojrzał na niego spode łba.

– Co dokładnie widziałeś? – zapytała Ellyse.

– Na Hawkingu była to człekopodobna postać. Nic więcej nie jestem w stanie stwierdzić. Tutaj przemknęła mi konstrukcja przywodząca na myśl kilkupoziomową halę, wykonaną z kamienia.

Lindberg spojrzał po rozmówcach, oczekując, aż coś powiedzą.

– Nie można ufać waszym zmysłom – skwitował Reddington. – Cokolwiek z nami pogrywa, ingerowało w wasze umysły podczas diapauzy.

– To samo można powiedzieć o załodze Kennedy’ego – wtrącił Alhassan.

– A więc dochodzimy do słusznego wniosku, że żadne z nas nie powinno polegać na swoich zmysłach – oznajmił dowódca, po czym schował lornetkę i wskazał na wzniesienie. – Kontynuujemy marsz.

Ellyse rozmasowała uda i powoli się podniosła, czując, że będzie miała zakwasy.

– Kombinezony są konieczne? – zapytała.

– Zapytaj astrochemika. Podobno bez niego na obcej planecie ani rusz.

– Nie wróżę sukcesów, jeśli rzeczywiście chcesz się czegoś dowiedzieć – wtrącił Dija Udin. – Ten facet tylko udaje, że coś wie.

– To wina atmosfery – zaoponował Skandynaw. – Przez wiatry planetarne warunki wciąż się zmieniają i nie mogę dostać jednego pewnego odczytu. Po opuszczeniu Accipitera wszystko wskazywało na to, że nie można oddychać, a kawałek dalej sytuacja była już diametralnie inna.

– Przydałby się planetolog – bąknął Alhassan.

– I dobry nawigator.

– Wziąłbym nawet innego naukowca, byleby był rozgarnięty – perorował dalej Dija Udin. – Choć z drugiej strony, w obecnej sytuacji można się pocieszać, że gorzej już nie będzie.

– Będzie, jeśli siądziesz za sterami.

– Cisza – polecił Reddington, a Nozomi uśmiechnęła się pod nosem.

Dostrzegła, że Lindberg dobył kolejnej probówki do badania składu atmosfery. Otworzył ją na moment, zamknął, a potem wsadził do jednego z portów w skafandrze. Chwilę później aktywował HUD w kasku.

– Teraz mamy tlenu dwadzieścia dwa procent. Pięćdziesiąt sześć azotu, sporo ksenonu, śladowe ilości argonu i dwutlenku węgla – oznajmił.

– Czyli? – zapytał Dija Udin.

– Nie wiem, ściągnij kask i się przekonaj.

Reddington zatrzymał się, a wraz z nim reszta. Obróciwszy się do Håkona, zrobił krok w jego kierunku. Najwyraźniej jego cierpliwość dotarła do granicy, za którą kryła się reprymenda.

– Można oddychać – powiedział Lindberg. – Wygląda na to, że wiatry planetarne wieją w korzystnym dla nas kierunku.

Ellyse zmrużyła oczy i przez moment się zastanawiała.

– Wcześniejsze odczyty mogły zostać zniekształcone przez wyziewy z silników Accipitera – powiedziała, mając nadzieję, że nie zabrzmi to protekcjonalnie. – Pobierałeś próbki zaraz po wyjściu… te wiatry planetarne mogą wprawdzie wpływać na skład powietrza, ale nie sądzę, by do tego stopnia.

– Możliwe – przyznał Lindberg.

– Hipotezy już są, najwyższa pora na sprawdzian – powiedział muzułmanin, patrząc wymownie na przyjaciela. – Ściągaj hełmofon i bierz głębokiego sztacha. Jak nie padniesz trupem po minucie lub dwóch, zrobię to samo.

– Więc muszę tylko wytrzymać dostatecznie długo.

– Dosyć tego – wtrącił Jeffrey. – Jeszcze jedna uwaga, a poślę was z powrotem na Accipitera.

Skinęli niechętnie głowami, ruszając dalej. Chwilę później Nozomi dostrzegła, jak Håkon aktywuje swój HUD. Doskonale wiedziała, co ukazało się przed jego oczami – cała litania pytań o to, czy jest pewien, że chce odsunąć przesłonę hełmu.

– Czas się przekonać, czy można tu odetchnąć pełną piersią – powiedział.

Reddington popatrzył na niego badawczo.

– Jesteś przekonany?

– Wszystkie odczyty wskazują, że atmosfera jest bezpieczna.

Ellyse również wyświetliła serię pytań, a potem potwierdziła, że odsuwa przesłonę na własne ryzyko. Gdy naciskała ostatnie „akceptuję”, Lindberg ściągał już hełm. Ona zrobiła to zaraz po nim.

Przez chwilę wzbraniała się przed zaczerpnięciem powietrza. Potem wzięła płytki oddech, a kolejny był już głęboki – płuca wygrały w starciu z obawami.

– Capi – skwitował Dija Udin, mocując kask na plecach. – Capi zgniłymi jajami.

– Bo otworzyłeś paszczę – rzucił Lindberg.

Ellyse uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała, czując na sobie ciężki wzrok dowódcy. Gdy wszyscy umieścili kaski na zaczepach kombinezonu, pochód ruszył dalej. Zapach unoszący się w powietrzu na Drake-Omikron przywodził jej na myśl nie tyle zgniłe jaja, co stary ser, który zbyt długo leżał w ciemnym zakamarku spiżarni, zapomniany przez domowników.

Podeszli pod niewielkie wzniesienie, wprowadzone jako cel podróży do komputera pokładowego Hawkinga. Nie figurowało w systemach Kennedy’ego ani Accipitera i trudno było na tym etapie stwierdzić, czy był to błąd, czy działanie celowe.

– Nic tu nie ma – powiedział Alhassan. – Pieprzony pagórek i nic poza nim.

– Może to kopiec królowej – zauważył Håkon.

Nozomi rozejrzała się po okolicy. Obcy świat przywodził na myśl Marsa, głównie za sprawą czerwonawego światła z pobliskiej gwiazdy oraz nieboskłonu, który w przeciwieństwie do tego widzianego z Ziemi, był szarawy – podobnie, jak na Marsie. Przeważała skalista rzeźba terenu, tu i ówdzie znajdowały się pagórki takie jak ten, z łagodnymi zboczami. Postrzępione formacje skalne sprawiały wrażenie, jakby zostały wyciosane piorunami.

Ellyse wzdrygnęła się na myśl o tym, że mogą szaleć tu burze zdolne kruszyć skały. Nie przeanalizowali warunków atmosferycznych na tyle dokładnie, by wiedzieć, czy w istocie tak nie jest. Gdyby byli jedną z załóg misji Ara Maxima, z pewnością sytuacja byłaby zgoła odmienna – oni stanowili jednak zbitkę ocalałych, błądzących po obcej planecie niczym dzieci we mgle.

Nozomi urwała rozważania, gdy Dija Udin kopnął w zbocze wzniesienia.

– Może coś jest pod powierzchnią – odezwał się.

– Jeśli zostaliśmy tu sprowadzeni z premedytacją, to owszem, całkiem możliwe – odparł Håkon. – Chyba że chodzi o coś, czego nie potrafimy dostrzec.

Znów na nią popatrzył, jakby była jakimś autorytetem i mógłby w niej szukać ratunku przed rodzącymi się pytaniami. Ellyse wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

– Gdzie jest ta konstrukcja, którą rzekomo widziałeś? – wtrącił Reddington.

– Kilka kilometrów w kierunku oświetlonej strony.

– Pozostaniemy jeszcze w zielonej strefie?

– Ta nazwa jakoś…

– Odpowiadaj na zadane pytanie – zestrofował go Jeffrey.

– Tak. Będziemy jeszcze w bezpiecznym pasie.

– Już lepiej brzmi zielona strefa – burknął Alhassan.

Nozomi przemknęło przez głowę, że może mieli stawić się w tym miejscu, by mieć dobry punkt obserwacyjny. Nie, to byłoby bez sensu. W okolicy widziała inne wzniesienia, wyższe, o równie łagodnych podejściach, z których roztaczałby się lepszy widok.

Reddington spojrzał pod nogi, a potem usiadł na pagórku.

– Jeśli nie ma innych propozycji, udamy się tam, gdzie Lindberg coś zauważył – postanowił dowódca i wyciągnął papierosa. Umieścił go w kąciku ust i zaczął szukać zapalniczki.

– Nie wiem, czy to bezpieczne – zaoponował Håkon.

– Cicho – rzekł Alhassan. – Może rozsadzi mu głowę, jak podpali.

– Sierżancie – odezwał się pułkownik. – Od czasów akademii nie wydałem takiego rozkazu, ale teraz sytuacja mnie do tego zmusza. Na ziemię i pięćdziesiąt pompek.

Dija Udin ani drgnął.

– Natychmiast. Nie żartuję.

Muzułmanin skrzywił się, patrząc po dwójce pozostałych załogantów. Zdawali się być rozbawieni, w przeciwieństwie do Reddingtona.

– Otrzymałeś rozkaz, żołnierzu.

– Wydaje mi się, panie pułkowniku, że dwieście lat świetlnych od Ziemi łańcuch dowodzenia jakoś się osłabia. Nie odczuwam wewnętrznego przymusu, żeby…

Naraz Reddington zerwał się na równe nogi i momentalnie znalazł przy Alhassanie. Złapał go za kark, a potem cisnął nim o ziemię. Ellyse otworzyła usta, by zaprotestować, ale nie dobyła głosu. Chwilę wcześniej wydawało jej się, że to zwykłe słowne przepychanki – a nawet, że dowódca zdecydował się trochę pożartować z podkomendnymi. Najwyraźniej jednak nerwy wzięły górę.

– Będziesz szanował hierarchię służbową! – ryknął Jeffrey, dociskając głowę Dija Udina do ziemi.

– Panie pułkowniku… – zaoponował Lindberg, zbliżając się. Ellyse czym prędzej posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i uniosła dłoń. Skandynaw zatrzymał się, zaciskając usta.

– Rozumiesz, sierżancie? – syknął dowódca.

– Rozumiem – odparł Alhassan.

Pułkownik puścił go i podniósłszy się, otrzepał z pyłu. Na jego obliczu odmalowała się konsternacja, jakby sam nie wiedział, co się wydarzyło. Odchrząknął, a potem wrócił na swoje miejsce i zapalił papierosa.

– Możecie dworować sobie z siebie nawzajem – odezwał się, gdy Dija Udin podniósł się z ziemi. – Ale szanujcie zasady.

– Tak jest – odparł muzułmanin, ku zdziwieniu Nozomi.

– Tutaj… w takiej sytuacji… tylko one nam zostały, jasne?

– Tak.

I rzeczywiście Dija Udin wyglądał, jakby rozumiał. Ellyse pomyślała, że być może coś jest w słowach Reddingtona. Teraz każdy element dawnego świata należało czcić, dbać o niego i pielęgnować. Wszak wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Ziemia przestała istnieć. Od kiedy znaleźli się w tym systemie, nie otrzymali informacji zwrotnej. Byli daleko od Alfa Centauri, ale ansibl powinien poradzić sobie w niecałe dziesięć minut. Tymczasem minęły długie godziny i Ziemia milczała. Jeśli cywilizacja ludzka została zniszczona, dowódca miał absolutną rację. Każdy jej przejaw był na wagę złota.

– Za trzy minuty ruszamy – odezwał się Jeffrey, zaciągając się papierosem.

Ellyse zerknęła na Lindberga, który chciał pomóc przyjacielowi otrzepać się z pyłu. Ten szybko odgonił go ręką, więc Skandynaw stanął na zboczu i spoglądał w kierunku jasnej strony planety.

Nozomi zbliżyła się do niego.

– Imponujące – odezwała się.

– Permanentny zachód słońca… lub wschód, jeśli wolisz. Widok nigdy się nie zmienia.

– Ma to swój urok.

– Może przez pewien czas, ale gdyby codziennie się na to gapić…

Urwał, jakby poczuł się zmieszany. Uśmiechnął się do niej blado, a potem wyświetlił mapę na swoim datapadzie.

– Wedle moich obliczeń, mamy do przejścia jakieś cztery, może pięć kilometrów – powiedział.

– Mam dość łażenia na dobrych kilka lat – odparła Ellyse. – Powinni wyposażać okręty klasy Accipitera w łazik czy mały transporter.

– Powinni – odparł, zamyślony.

Stali przez moment w milczeniu, obserwując krwiste światło zalewające horyzont. Precyzyjnie rzecz biorąc, już znajdowali się na oświetlonej stronie, choć tu docierał jedynie ułamek blasku czerwonego karła. Mimo wiatrów planetarnych, permanentnie wiejących z ciemnej strony i tworzących stałą cyrkulację powietrza, było tutaj gorąco jak w piekle. Wskaźnik na rękawie kombinezonu informował, że temperatura wynosi trzydzieści siedem stopni Celsjusza.

– Ruszamy – rzucił Jeffrey.

Zeszli ze wzniesienia, a Nozomi obróciła się jeszcze przez ramię, by na nie spojrzeć. Trudno było jej uwierzyć, że ktokolwiek zaprogramował trajektorię lotu Hawkinga, mógł przypadkowo wskazać na to miejsce. Coś tutaj było.

Z tą myślą Ellyse przeszła kilometr lub dwa. Starała się przygotować na wszystko, co mogli napotkać. Starała się zachowywać otwarty umysł, nie dać się zaskoczyć temu obcemu światu.

Gdy jednak stanęła przed konstrukcją, która widział Lindberg, stwierdziła, że jej zabiegi były płonne.

2

Dija Udin mamrotał pod nosem jakieś przekleństwa, ale Håkon już go nie słuchał. Cała czwórka zatrzymała się przed budowlą, która nie miała nic wspólnego z naturalnym tworem. Z oddali nie była dostrzegalna – zobaczyli ją dopiero, gdy przeszli przez niewysoką przełęcz, usłaną postrzępionymi skałami.

– Ruiny… – odezwała się Ellyse. – Widać powalone kolumny…

– Niech mnie chuj – kontynuował swoją litanię Alhassan.

Lindberg zbliżył się do konstrukcji. Przywodziła na myśl obrócone o dziewięćdziesiąt stopni wejście do Białego Domu, jednego z zabytków w Waszyngtonie. Kolumny rzeczywiście były wyraźnie widoczne… miały oktagonalny kształt, ale bez wątpienia pełniły funkcję wsporników, podobnych do tych używanych na Ziemi. W rumowisku za nimi znajdował się powalony, zniszczony szyld.

– Reklama? – zapytała niepewnie Nozomi, wskazując na niego. – Oznaczenie urzędu?

Håkon wpijał wzrok w metalową tablicę, na której widniały nieznane litery. W głowie miał zupełny mętlik. Stał przed konstrukcją, która była wytworem obcej, rozwiniętej cywilizacji – namacalnym dowodem na to, że życie we wszechświecie rozwijało się poza Układem Słonecznym. Potrząsnął głową, starając się zacząć myśleć logicznie.

Omiótł wzrokiem budowlę i uznał, że większa część musiała zostać zakopana pod ziemią. Wystawał jedynie kawałek. Konstrukcja wyglądała jak przewalony budynek, ale gdy jej się przyjrzał, stwierdził, że wbrew pozorom nie uległa zniszczeniom.

– To nie żadne ruiny… – powiedział. – Rumowisko za kolumnami to tylko sterta pogruchotanych kamieni, zapewne nawianych z całej okolicy.

Budowla pokryta była pyłem, piaskiem i czerwonawymi naroślami, ale zachowała się w całości.

– Żywe organizmy – rzuciła Nozomi, wskazując rośliny.

Przez moment wszyscy milczeli.

– Na Ziemi fotosynteza sprawiła, że rośliny przybierają zielony kolor, tutaj musiały przystosować się inaczej – ciągnęła półprzytomnie Ellyse. Reszty Lindberg nie usłyszał, wyłączył się. Stojący obok Dija Udin nadal klął pod nosem. Pułkownik Reddington trwał w milczeniu, patrząc na konstrukcję.

Minęło kilka minut, nim wszyscy otrząsnęli się z pierwszego szoku.

– Accipiter – odezwał się do komunikatora Jeffrey. – Słyszycie mnie?

– Tak jest, panie pułkowniku – odparł pierwszy oficer.

– Jaccard, napotkaliśmy… sztuczny obiekt.

Po drugiej stronie zapadło milczenie.

– Słucham? – zapytał Loïc.

– Stoimy przed przewróconym budynkiem, majorze.

– Jest pan pewien?

– Niezupełnie – odparł Reddington, pocierając skronie. – W każdym razie mamy tu coś obcego pochodzenia. Musisz być gotowy na wszystko, rozumiesz, Jaccard?

– Mniej więcej.

– Gdzieś tu może istnieć system obrony planetarnej, inne statki, sztuczne satelity… mamy do czynienia z obcą, rozwiniętą cywilizacją. Po prostu miej oko na wszystko.

– Tak jest – odparł Loïc.

Håkon przysłuchiwał się temu obojętnie. Nadal spoglądał na szyld, kątem oka dostrzegając, że Nozomi zbliżyła się do budowli i zaczęła oglądać z bliska czerwone narośle. Wizualnie przypominały glony, choć wypustki na końcach przywodziły na myśl raczej podmorskie formy życia.

Nie to jednak zajmowało jego uwagę. Szyld miał napis – niezaprzeczalny dowód na istnienie inteligentnej, pozaziemskiej cywilizacji, zbliżonej do ludzkiej.

Skandynaw podszedł bliżej. Litery sprawiały wrażenie czegoś pomiędzy alfabetem łacińskim a hebrajskim. Wejście znajdujące się za kolumnami było niewielkie, szerokie może na trzy metry, wysokie na dwa. Håkon nie widział nigdzie klamki ani żadnego innego elementu, który mógłby służyć do otwierania.

Allahu akbar – zaczął zawodzić Dija Udin.

Astrochemik obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Alhassan przyjął pozycję modlitewną. Przypuszczał, że przyjaciel nie bardzo wie, jak odwrócić się w kierunku Mekki, ale nie przeszkadzało mu to w gorliwym wznoszeniu modłów.

Reddington zrównał się z Nozomi i Skandynawem. Przez moment trwali w milczeniu, wgapiając się w przewróconą konstrukcję.

– Wygląda na to, że w sposób naturalny pokryła się ziemią – odezwał się w końcu Lindberg.

– To samo może dotyczyć reszty tego świata – powiedziała Ellyse.

Obrócili się w kierunku, z którego przyszli. Håkon dostrzegł, że przyjaciel bije pokłony, zawodząc melodyjnie tekst modlitwy.

– Tamten pagórek mógł stanowić wierzchołek czegoś, co zostało przykryte – dodała Nozomi.

– Jeśli na powierzchnię opadła tak duża warstwa ziemi, jak na ten budynek, to możliwe – odparł Lindberg.

Dowódca popatrzył po podkomendnych, poszukując cienia wątpliwości. Oboje jednak byli pewni swoich racji.

– Wiatry planetarne – odezwała się Ellyse.

– Otóż to – dodał Håkon. – W końcu dmą tutaj nieustannie, tworząc cyrkulację w atmosferze. Zimne pędzą w kierunku oświetlonej strony planety, wypychając ciepłe na drugą. Permanentna wymiana ciepła.

– A przy tym muszą przenosić ogromne ilości piasku, ziemi… wszystkiego, co tutaj zalega.

Reddington skinął głową, przykucając obok poziomej kolumny. Rozgarnął ziemię i przesypał ją przez palce.

– Wystarczy wziąć pod uwagę efekt działania wiatrów na Ziemi – ciągnął dalej Skandynaw. – Drobiny piasku, które wędrują wraz z nim, potrafią…

– Tak, tak – uciął Jeffrey. – Na przestrzeni eonów potrafiłyby rozłupać skały w Wielkim Kanionie i tak dalej.

– Wielki Kanion to niespecjalnie dobre porównanie, bo to dzieło wody – wtrącił Lindberg.

– Nie bawmy się w takie wykłady.

Håkon minął Reddingtona i podszedł do drzwi. Przekrzywił głowę, starając się spojrzeć na nie tak, jak musieli to robić mieszkańcy tego świata.

Gdy o tym pomyślał, wzdrygnął się. Oczyma wyobraźni zobaczył tętniącą życiem, rozwiniętą cywilizację. Szyld i kolumny świadczyły o tym, że była podobna do ziemskiej. Jak wyglądali mieszkańcy? Jak się komunikowali? Echo zbyt wielu pytań rozbrzmiewało mu w głowie i przypuszczał, że z każdym kolejnym krokiem będzie ich coraz więcej. Miał tylko nadzieję, że wewnątrz budynku czekają na nich odpowiedzi.

– Co robisz? – zapytała Nozomi, ruszając za nim.

– Staram się wypatrzyć, czym otwierało się to cholerstwo.

– Może reagowało na głos albo miało czujnik ruchu.

Skinął głową. Zawsze wyobrażał sobie hipotetyczne budowle na obcych światach jako monumentalne konstrukcje, z wielkimi odrzwiami i misternie zaprojektowanymi fasadami… jak świątynie, albo inne gmachy cieszące się wielką estymą.

Tymczasem to mogło być wejście do tutejszego supermarketu. Szyld ponad drzwiami mógł informować, do jakiej sieci należał.

Ellyse pochyliła głowę i przez moment nic nie mówiła. Potem nagle się wyprostowała.

– Może to tylko kawałek fasady, która się przewróciła – zaproponowała. – Może dalsza część budynku jest nienaruszona.

– To raczej myślenie życzeniowe – odparł Håkon.

Z drugiej strony − jakie było prawdopodobieństwo, że cały budynek się przewrócił? Powojenne materiały dokumentalne na Ziemi często pokazywały to, o czym mówiła radiooperatorka – powalone fasady, a za nimi nienaruszone szkielety. Być może tutaj także tak było.

– Powinniśmy sprawdzić, co jest z tyłu – dodała.

Håkon obrócił się, by zobaczyć, co robią ich towarzysze. Dija Udin wciąż wznosił modły – najwyraźniej tym razem zmawiał wszystkie suplikacje i trudno było się mu dziwić. Dowódca spojrzał na nich, a potem podniósł się i otrzepał ręce z piasku.

– Sprawdźcie to – powiedział. – Ja rozejrzę się tutaj i przypilnuję islamisty.

Skinęli, a potem ruszyli wzdłuż kolumn. Gdy minęli winkiel, przekonali się, że po drugiej stronie znajduje się kopiec ziemi. Wszystko, prócz fasady, było zasypane.

– Przejdźmy jeszcze kawałek, okrążymy to – zaproponowała Ellyse.

– W porządku.

Przez moment szli w milczeniu, wypatrując elementów niepasujących do naturalnego ukształtowania terenu. Na próżno.

Po chwili Lindberg nagle zatrzymał się i obrócił w kierunku, z którego przyszli.

– Ta przełęcz, którą tutaj dotarliśmy…

Zawiesił głos, dostrzegając w oczach Nozomi błysk zrozumienia.

– Od początku nie pasowało mi to, że na tak płaskim terenie gdzieniegdzie są pojedyncze kaniony, przełęcze czy inne tego typu formacje – powiedziała. – To muszą być elementy starych konstrukcji.

– Być może cała planeta jest nimi pokryta.

Ellyse z przejęciem skinęła głową.

– Miasta, infrastruktura, może nawet pojazdy… – dodał Håkon. – To wszystko może znajdować się pod ziemią. Bezpieczne, nienaruszone, czekające na odkrycie.

– Cała Drake-Omikron może stanowić cmentarz jakiejś cywilizacji – dodała.

Przez moment patrzyli na siebie, próbując ostudzić entuzjazm. Było zbyt wiele niewiadomych, by formułować takie wnioski. Oboje jednak czuli, że nie mijają się z prawdą.

Okrążyli zwalony budynek i wrócili przed fasadę. Alhassan zakończył już swoje modły, a tymczasem Reddington nadal grzebał w piachu.

– Z tyłu jest tylko kopiec ziemi, panie pułkowniku – zaraportowała Nozomi. – Sądzimy jednak, że znajduje się tu więcej budynków.

Jeffrey odparł coś niezrozumiale, nie przerywając pracy. Dija Udin omiótł wzrokiem kolumny, szyld i wejście. Sprawiał wrażenie, jakby miał odwrócić się na pięcie i popędzić z powrotem do Accipitera.

– Zmówiłeś trzy ostatnie sury na koniec? – zapytał z uśmiechem astrochemik.

– Żebyś wiedział, sukinsynu. I trzy razy astagfirullah.

– I co nam to da?

– Wam nic. Mnie przebaczenie boskie, inszallah. – Alhassan zebrał się w sobie i zbliżył do budowli, a potem zaczął skrupulatnie lustrować wzrokiem każdy pojedynczy element. Håkon podszedł do Reddingtona, który nadal uporczywie kopał w ziemi.

– Panie pułkowniku – powiedział.

Dowódca nie odpowiadał.

– Coś pan znalazł?

Jeffrey podniósł się powoli, trzymając pokryty piachem przedmiot. Zaczął go oczyszczać, ale drobiny odchodziły z trudem, jakby przylgnęły do mokrej powierzchni.

– Co to jest? – spytał Dija Udin.

– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparł Skandynaw.

– Wygląda jak muszla – zauważyła Ellyse.

– Ale z pewnością nie jest wytworem natury – dodał Lindberg. – Ma zbyt regularne krawędzie i jest idealnie symetryczna.

Gdy Jeffrey odgarnął piasek, ukazał się kolor przedmiotu – dziwny odcień pomiędzy żółtym, a pomarańczowym.

– To maska – odezwał się dowódca.

– Albo czapka dla jakiegoś gówniarza – dodał muzułmanin, po czym wskazał na zwaloną fasadę. – Równie dobrze mógł tu być miejski sracz. To coś akurat przypasowałoby na średniej wielkości dupę.

Reddington spojrzał na nawigatora z głęboką dezaprobatą.

– Koncepcja dobra jak każda inna – powiedział Dija Udin. – Może mieli jakiś dezintegrator fekaliów. Może wystarczyło podłożyć to pod tyłek i…

– Wystarczy.

– Chcę tylko powiedzieć, że wszystko jest możliwe. Nie mamy bladego pojęcia o tej cywilizacji.

– Nie musicie nikomu tego tłumaczyć, sierżancie.

– Tak jest – bąknął Alhassan i wrócił do kontemplowania fasady.

Lindberg musiał przyznać, że przyjaciel ma rację. Łatwo było popaść w hurraoptymizm, zabrać znalezisko na statek, a potem metodą prób i błędów starać się ustalić, czym właściwie jest. Tymczasem na dobrą sprawę mógł to być ładunek wybuchowy. Pozostałość po globalnym konflikcie, który zniszczył tę planetę.

Jeffrey najwyraźniej uzmysłowił sobie to samo, gdyż odłożył przedmiot na ziemię. Trójka załogantów stanęła nad nim niczym nad tlącym się ogniskiem.

– Nie wygląda na nic elektronicznego – zabrała głos Ellyse. – Nie ma żadnych przycisków, żadnego wyświetlacza.

– Jest dość miękkie w dotyku – odparł Reddington. – Może to jakaś forma organicznego sprzętu.

Håkon uznał, że podobne rozmowy będą trwały bezustannie przez następne tygodnie… a może miesiące i lata, jeśli ten świat skrywa więcej zagadek.

– Chce pan to zabrać na pokład? – zapytał.

– Owszem. Przedsięweźmiemy wszystkie środki ostrożności. Izolowane środowisko, kilkustopniowe zapory, zero bezpośredniego kontaktu.

– Pan już miał kontakt.

– Więc jestem jedyną osobą, której grozi niebezpieczeństwo.

Håkon nie był przekonany.

– Zabieranie tego przedmiotu wciąż nie wydaje mi się roztropne, możemy ustanowić polowe stanowisko badawcze, a potem…

– Nie – uciął Reddington. – Chcę mieć pełny ogląd. Tylko sensory statku pozwolą to osiągnąć.

– Popieram dowódcę – dodał Dija Udin. – Obca cywilizacja najprawdopodobniej wybiła naszą rasę, a potem ściągnęła nas tutaj. I najwyraźniej jest to dopiero początek… co może zmienić jeden artefakt odkopany spod fasady budynku?

3

Nazwali ją konchą. Pomysłodawcą był Lindberg, który poniewczasie zmitygował się, że idea nie była specjalnie trafiona. Ponieważ jednak napotkał opór Dija Udina, honor wymagał, by trwał przy swoim.

– Co to, kurwa, znaczy koncha? – zapytał Alhassan, gdy wszyscy prócz Loïca zgromadzili się w pracowni badawczej na rufie Accipitera. Znalezisko znajdowało się za grubą szybą, na białym stoliku.

– Muszla.

– To nie mogłeś nazwać muszlą?

– Rzuciłem pomysł, pułkownikowi się spodobał… a poza tym prawo nazwania znaleziska należy do odkrywcy.

– Ale koncha? – drążył Dija Udin. – Przecież to jakieś wyimaginowane…

– To normalne słowo, opisujące naczynie o kształcie muszli. Pasuje.

– Cisza – polecił Jeffrey. – Chcę słyszeć tylko konkrety.

Odpowiedziało mu milczenie. Wrócili na Accipitera kilka godzin temu i przez cały ten czas usilnie starali się wyłowić z analiz komputerowych cokolwiek pomocnego. Systemy statku przeczesywały laserami każdą cząsteczkę konchy, ale dotychczas nadaremno.

– Panie pułkowniku – odezwał się Jaccard przez interkom. – Nadal brak kontaktu z ISS Nowosybirskiem. Druga jednostka wyszła zza czerwonego karła.

– I?

– To ISS Leavitt, panie pułkowniku.

– Jakiś kontakt?

– Brak, ale wygląda na to, że na statku jest atmosfera.

– Próbuj dalej. Także z Nowosybirskiem. I informuj mnie, jeśli coś się zmieni.

– Oczywiście.

Lampka interkomu się wyłączyła, a Jeffrey spojrzał po zebranych, czekając na konkluzje. Wszyscy skupili wzrok na Lindbergu, co poniekąd było zrozumiałe – w tym towarzystwie jako jedyny wiedział trochę o składzie chemicznym i cząstkach.

Dowódca ponaglił go ruchem dłoni.

– Nie zadał pan pytania.

– Daj sobie spokój, Lindberg.

– Tak jest – odparł Håkon, a potem odchrząknął. – Czymkolwiek jest ten przedmiot, składa się z substancji, której Accipiter nie ma w bazie danych. Może stanowi wypadkową znanych nam materiałów, ale system jej nie rozpoznaje. Ja również nie przypominam sobie takiego układu molekularnego.

– To wszystko? – włączyła się Channary, gdy Skandynaw zrobił pauzę. – Tylko tyle udało ci się ustalić?

– Nie – odparł, podchodząc do panelu. Wyświetlił kilka ciągów danych, które wcześniej widniały na wszystkich stanowiskach, gdzie badano konchę.

– Umiesz coś z tego wyczytać? – bąknął Dija Udin.

– Niewiele – odparł. – Wszystko dlatego, że mowa o nieznanych substancjach. Ale biorąc pod uwagę kilka innych danych, mogę stwierdzić wiek tego przedmiotu.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю