355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Chór zapomnianych głosów » Текст книги (страница 5)
Chór zapomnianych głosów
  • Текст добавлен: 12 мая 2017, 16:31

Текст книги "Chór zapomnianych głosów"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 5 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]

Yael podeszła do mężczyzn z Accipitera, a potem wyciągnęła sprzęt i bez słowa zaczęła ich badać. Loïc i Nozomi stanęli obok, podczas gdy dwójka pozostałych załogantów zasiadła przy konsolach sterowania.

– Rozumiem, że skoro milczycie, nie było więcej problemów? – zapytał Jaccard.

– Nie, panie majorze – odparł Dija Udin.

– Ale nie stosujmy eufemizmów – wtrącił Håkon. – To nie „problem” a obca forma życia, która nadal nam zagraża.

– Po czym pan wnosi? – zapytała Ellyse.

– Wnoszę co? Że nam zagraża, czy że obca…

– Że niebezpieczeństwo jest aktualne – ucięła. – Co do drugiej kwestii, wszyscy chyba jesteśmy zgodni. – Nozomi potoczyła wzrokiem po zebranych, na dłużej spoglądając w oczy Dayan. – Pani doktor?

– Sensory Kennedy’ego nie wykryły żadnych oznak życia – odparła Yael, pobierając Alhassanowi krew do niewielkiej fiołki. – A przynajmniej nie takiego, jakie znamy. Po więcej szczegółów odsyłam do egzobiologów.

Lindberg skinął głową, podwijając rękaw.

– Jak liczną macie załogę? – zapytał.

– Piętnaście osób – odparł Jaccard.

– Piętnaście?

– Niestety, nie mieliśmy na podorędziu więcej kriokomór.

– To może trzeba było zostać tam, gdzie byliście, i wysłać tutaj jakiś…

– Decyzja nie należała do nas, panie Lindberg – uciął pierwszy oficer Kennedy’ego. – Poza tym czas działał na naszą niekorzyść.

Loïc umilkł, czekając aż lekarka przeanalizuje naprędce wyniki badań. Gdy tylko podłączyła fiołki do datapada, natychmiast pojawiły się na nim wykresy. Yael mruknęła pod nosem, co zaniepokoiło załogantów Accipitera.

– Coś nie tak? – zapytał Dija Udin.

– Dawno wybudziliście się z diapauzy?

Popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami.

– Minął może kwadrans – odezwał się Håkon. – Dlaczego pani pyta?

– Odczyty świadczą, że nie znajdowaliście się w kriostazie.

Na dźwięk tych słów wszyscy z Kennedy’ego dali krok w tył, a dwójka załogantów znajdujących się przy panelach natychmiast sięgnęła po broń.

– Zaraz, zaraz, spokojnie – zaapelował Alhassan. – My…

– Na pewno da się to jakoś wytłumaczyć – dodał Lindberg.

Wpili wzrok w dowódcę, ale ten najwyraźniej nie miał zamiaru dawać im kredytu zaufania.

– Zabrać ich na do komory izolacyjnej – powiedział, wyciągając służbową berettę.

– Ale moment…

– Po to przelecieliście tyle parseków…

– Cisza – polecił Jaccard. – Procedura to procedura. Odczyty zaniepokoiły oficera medycznego, a ja nie mam zamiaru ryzykować. A teraz w drogę. To rozkaz, sierżancie.

Alhassan niechętnie skinął głową i ruszył do śluzy.

– A panu sugeruję dobitnie, by na moment wcielił się pan w żołnierza i pomaszerował grzecznie za swoim towarzyszem.

– W porządku – burknął Håkon. – Nie ma potrzeby wyciągać broni. Przecież czekaliśmy na was jak na wybawców, a nie najeźdźców.

Jaccard polecił Channary Sang, by stawiła się na pokładzie dowódczym Accipitera. Chwilę później szefowa ochrony wraz z lekarką odeskortowały gospodarzy do komory izolacyjnej, a Loïc wypuścił ze świstem powietrze, jakby właśnie zrzucił ciężar z barków.

– Siadaj do swojego stanowiska, Ellyse.

– Tak jest.

– Chcę wiedzieć, czy wszystkie systemy komunikacyjne działają. Musimy zgłosić Ziemi, że jesteśmy na miejscu i mamy pewien problem.

– Obawiam się, panie majorze, że „problem” to wielkie niedomówienie.

3

Astrochemik i nawigator zostali wtrąceni do niewielkiego owalnego pomieszczenia, które w miejscu włazu wejściowego miało rozsuwane, przezroczyste odrzwia. Gdy się zasunęły, lekarka zaczęła majstrować przy maszynerii leczniczej, a druga z kobiet schowała broń i popatrywała na nich spode łba.

– Ale babochłop – odezwał się Dija Udin.

– Mówicie do porucznika, sierżancie – odparła Channary.

– Ach, tak. To przepraszam – odparł, po czym zniżył głos i zwrócił się do przyjaciela. – To jedna z tych, co zajeżdżą cię na śmierć, waląc przy tym po pysku.

Håkon spojrzał na niego unosząc brwi.

– Wiem, co mówię – zapewnił Alhassan. – Znam takie jak ona.

– Niespecjalnie przejmujesz się tym, że de facto wrzucili nas do celi?

– Proszę, bez takich skomplikowanych słów – odparł Dija Udin, siadając na podłodze, przy przeciwległej ścianie. – Nie będę potem spać po nocach, zastanawiając się, co to może znaczyć.

– Srał cię pies, Alhassan.

– A ciebie cała ich wataha – odparł bezwiednie nawigator. – I nie, nie przejmuję się. Jest jakiś błąd w odczytach, wszystko szybko się wyjaśni i wyjdziemy stąd.

Channary Sang popukała w szybę, starając się przykuć uwagę mężczyzn.

– Bardziej prawdopodobne, że to mistyfikacja mająca na celu zakamuflowanie prawdy – zaoponował Lindberg. – Jesteś obcym, który nie poddał się w ogóle diapauzie. Sfałszowałeś moje wyniki, by zrzucić z siebie cień podejrzeń.

– Tu mnie masz.

Sang znów zapukała w szkło. Tym razem na tyle głośno, że obaj spojrzeli w jej stronę.

– Długo będziecie tak nadawać? – zapytała. – Bo już na wstępie robi mi się słabo.

– Jeszcze chwilę – odparł Håkon.

Channary aktywowała wyświetlacz po prawej stronie, a potem pomieszczenie powoli zaczęło się obracać. Gdy ściana, pod którą siedział Alhassan znalazła się tuż przy przezroczystych odrzwiach, Sang przekrzywiła głowę.

– Mogę zwiększyć tempo obrotów – powiedziała.

– Jeśli chcesz obserwować latające rzygi i dwóch gości gdzieś pomiędzy nimi, to nie krępuj się i włączaj to cudo – odparł Dija Udin, nie odwracając głowy. Jego towarzysz zbliżył się o kilka kroków.

– Czy to absolutnie konieczne, byśmy siedzieli w izolacji? – zapytał Håkon.

– Tak.

– Przecież jeśli jesteśmy nosicielami jakiegoś wirusa, dawno już zdążyliście się zainfekować.

Spojrzał błagalnie na Yael Dayan, która podpięła datapada pod systemy statku i teraz gorączkowo poszukiwała czegoś w meandrach danych Accipitera. Nikt nie odpowiedział na uwagę Lindberga.

– Niewiarygodne – wtrącił Dija Udin. – Czekamy na was tyle czasu, a…

– Zamknij się – powiedziała Channary, dostrzegając, że lekarka posłała jej zdezorientowane spojrzenie. – Co jest? – zapytała.

Yael popatrzyła z obawą na mężczyzn za osłoną.

– Może pani mówić w naszej obecności – żachnął się Håkon. – W końcu sprawa nas dotyczy, prawda?

Dayan wyprostowała się i obróciła datapada ku szefowej ochrony.

– Co to znaczy? – spytała Sang. – Nic mi to nie mówi.

– Przede wszystkim, tych ludzi nie ma w wykazie załogi Accipitera.

Dija Udin wybuchnął śmiechem, Lindberg pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Co to za brednie? – zaindagował astrochemik.

Lekarka przesunęła palcem po wyświetlaczu, by porucznik mogła na własne oczy przekonać się, że nie figurują w wykazie.

– Są tutaj wszyscy załoganci, ale nie ma mowy o astrochemiku Lindbergu czy nawigatorze Alhassanie – dodała Żydówka. – Nie ma też żadnych podobnych nazwisk, więc pomyłka nie wchodzi w grę.

– Ale…

– Musiała zajść jakaś pomyłka – wtrącił Håkon.

– W dodatku – ciągnęła dalej Yael – wszystkie odczyty świadczą o tym, że ci ludzie nie znajdowali się w kriostazie.

Zapadła chwilowa cisza.

– To niby, kurwa, w czym? – wypalił Dija Udin. – Sam widziałem, jak ten sukinsyn wygramolił się ze swojej komory, a on widział mnie.

– Cokolwiek się tu dzieje, jest kolejnym etapem gry, którą…

– Milczeć – ucięła Channary Sang, rozcierając jedną ręką skronie. – Tłumaczyć będziecie się przed dowódcą.

Håkon uznał, że nie ma sensu sprzeczać się z babochłopem. Rzeczywiście lepiej było rozmówić się z dowódcą, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa funkcję tę sprawuje rozsądny człowiek.

Sang nacisnęła przycisk interkomu przy wejściu.

– Panie majorze, jest pewien problem – powiedziała. – Najlepiej byłoby, gdyby sam się pan tutaj zjawił. Należy też poinformować dowódcę.

– Kolejny problem?

Lindberg spojrzał na szefową ochrony.

– Tak. Ci dwaj najwyraźniej nie są tymi, za których się podają.

– Żartujesz sobie ze mnie, Sang?

– Nigdy nie żartuję, panie majorze.

Akurat w to Håkon nie wątpił.

– Jak…

– Najlepiej będzie, jak sam pan się tutaj zjawi. Dayan o wszystkim panu zamelduje.

Odpowiedziało jej milczenie. Håkon pokręcił głową i spojrzał na Dija Udina, który zamknął oczy i oparłszy głowę o ścianę, kontemplował niepewną przyszłość. Skandynaw mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy towarzysz nie ma czegoś wspólnego z tym zajściem.

Widział, jak wychodzi z komory kriogenicznej, ale mógł przecież wejść do niej chwilę wcześniej. Jeśli Dija Udin Alhassan nie był tym, za kogo się podawał, miał kilkadziesiąt lat na zmanipulowanie systemów.

Lindberg uśmiechnął się w duchu. Najwyraźniej udzieliła mu się wszechobecna paranoja. Postanowił, że się jej nie podda.

Mimo to uważnie przyglądał się nawigatorowi.

4

Załoganci Kennedy’ego opuścili swój okręt i zgromadzili się w sali obrad na pokładzie dowódczym Accipitera. Przy eliptycznym stole brakowało jedynie pułkownika.

Yael Dayan stała przed iluminatorem, obserwując żółtego karła i bezbrzeżną głębię kosmosu. Trzynaścioro ludzi czekało z niecierpliwością na jej raport.

– Według systemu, tych dwóch nie istnieje – zaczęła lekarka. – Nie tylko nie znalazłam ich nazwisk w wykazie, ale nie ma też dokumentacji medycznej, ani nawet rzeczy osobistych w manifeście pokładowym. Wedle komputera, nigdy nie postawili stopy na pokładzie Accipitera.

Podniosła się Nozomi.

– Przecież sprawdzaliśmy wykaz załogantów przed wyruszeniem – zauważyła. – Ci dwaj figurowali na nim.

– Jesteś pewna? – zapytał Jaccard.

Ellyse musiała przyznać, że nie była. Na Accipiterze służyło kilkuset ludzi, a oni przeglądali listę jedynie pobieżnie, starając się skojarzyć którąś narodowość ze słowem Rah’ma’dul.

– Dostać ten wykaz to nie problem – zauważyła Nozomi.

– Wysłałem już zapytanie na Ziemię – odparł Loïc, po czym skupił wzrok na lekarce.

– Ta sprawa to najmniejszy problem – kontynuowała Yael. – Badanie krwi wykazało, że ci ludzie… cóż, różnią się od nas. I to niebagatelnie.

– Co masz na myśli? – wtrącił Gideon Hallford, główny inżynier.

– Wszystkie elementy morfotyczne krwi zdają się być w złych proporcjach.

– Co?

– Liczba leukocytów szaleje, erytrocytów jest tak mało, że powinno wystąpić poważne niedotlenienie, a…

– Mów po ludzku – bąknęła Channary.

Dayan posłała jej długie, obojętne spojrzenie.

– Ich organizmy są zupełnie rozregulowane – odparła lekarka. – Nie mają prawa normalnie funkcjonować, a mimo to, jak widzieliście, wizualnie wszystko jest z nimi w porządku.

W sali obrad, gdzie po wylądowaniu na Krauss-deGrasse-7 spotykać miało się kolegium kolonizacyjne, zapadła cisza. Załoganci Kennedy’ego spoglądali po sobie z konsternacją. Byli przygotowani na różne scenariusze, ale nie na ten.

– Jak to wytłumaczysz? – zapytał Jurij Zakarewicz, drugi oficer.

– Nie wytłumaczę – odparła Dayan i wzruszyła ramionami. – Wedle mojej najlepszej wiedzy, ci ludzie powinni być martwi.

– Co takiego?

– Przy tak niskiej wartości hemoglobiny, po wyjściu z kriokomór powinni zwalić się na ziemię z wysoką tachykardią, tracąc przytomność. A mimo to powitali nas, a potem dali się odprowadzić do komory izolacyjnej.

– W dodatku siedzą tam teraz i nadają w najlepsze – dodała Channary.

Loïc podniósł się z miejsca dowódcy i przeszedł wokół stołu. Zatrzymał się przy iluminatorach, wpijając wzrok w żółtą gwiazdę.

– Jakieś hipotezy? – zapytał.

– Co najwyżej strzały w ciemno – odparła Yael.

– Nie krępuj się, lepsze to niż nic.

– Stawiałabym na nieudane klonowanie – powiedziała lekarka, tocząc wzrokiem po zebranych. Spodziewała się wybuchów śmiechu, ale nikt nawet się nie uśmiechnął. Przez kilka chwil trwała grobowa cisza. Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco, ale Dayan nie odezwała się słowem.

– Niby kto miałby… – zaczęła Sang.

– Ten sam twór, który zabił załogę – wtrąciła Nozomi. – Nie sposób tego wykluczyć.

Wszyscy przyjęli tę uwagę milczeniem.

– W porządku – odezwał się Jaccard, nadal stojąc tyłem do reszty. – Przyjmijmy, że mamy do czynienia z jakąś formą kopii, skoro nie mamy lepszego…

– Panie majorze – wtrąciła Ellyse, pochylając się nad wyświetlaczem w stole. – Mamy transmisję z Kennedy’ego.

Pierwszy oficer skinął głową, odwracając się na powrót ku załodze. Wskazał wzrokiem ekran w rogu pomieszczenia, a Nozomi natychmiast wyświetliła na nim przekaz. Ujrzeli mężczyznę, który w rzeczy samej przywodził na myśl Hemingwaya. Wszyscy zamilkli, podczas gdy on patrzył leniwie po zebranych. Niektórych widział najpewniej po raz pierwszy.

– Przysłuchiwałem się wymianie zdań – powiedział, nie siląc się na zbędne wstępy. – I podjąłem decyzję.

Kilka osób potaknęło głowami.

– Dayan, przebadasz ich jeszcze raz. A potem jeszcze raz, i ponownie. Chcę mieć absolutną pewność, że anomalie w ich organizmach nie są czymś przejściowym, jakąś aberracją wywołaną diapauzą.

– Tak jest.

– Ellyse, nadasz sygnał do przekaźnika Alfa Centauri Bb, informując o naszej sytuacji. Zapytasz o wytyczne, jednocześnie dołączając mój raport, który przesłałem już na twoje stanowisko.

Nozomi spojrzała na Jaccarda, jakby to od niego zależał ostateczny placet dla tego rozkazu.

– W raporcie zawarłem rekomendację dla dowództwa, byśmy kontynuowali misję.

W sali obrad zapanowało poruszenie, nikt jednak nie odezwał się słowem. Ellyse wpatrywała się w zmęczoną, wychudzoną twarz Reddingtona, zastanawiając się, czy dowódca żyje w tej samej rzeczywistości, co reszta. W jej przekonaniu dalszy lot na Krauss-deGrasse-7 był wykluczony. Mieli dwie potencjalnie obce formy życia na pokładzie, a w dodatku nadal nie ustalili, co zabiło załogę Accipitera.

– Zakarewicz, ustawisz kurs docelowy.

– Tak jest, panie pułkowniku – odparł drugi oficer.

– Hallford, przygotujesz i sprawdzisz wszystkie nasze kriokomory.

– Tak jest.

– Panie pułkowniku – wtrąciła Yael Dayan. – Muszę przypomnieć, że musimy odczekać kilka miesięcy, nim…

– Jestem tego świadom.

– Oczywiście.

– Barragán – powiedział Jeffrey, spoglądając na drugiego oficera mechanika. – Pójdziesz do tych dwóch, którzy siedzą w komorze izolacyjnej. Porozmawiasz z nimi, dowiesz się wszystkiego. Niech pomogą nam to wytłumaczyć.

Nozomi szczerze wątpiła, by ci ludzie byli gotowi ochoczo współdziałać.

– Reszta rozpocznie przygotowania do diapauzy.

Kilka osób zwróciło wzrok na oficer medyczną, ale ta ani drgnęła. Wyraziła już swoje zdanie, nie na miejscu byłoby powtarzanie się.

– To wszystko – zakończył Reddington, a potem ekran wygasł. Załoganci trwali w milczeniu, nie ruszając się ze swoich miejsc.

– Słyszeliście pułkownika – odezwał się Loïc. – Do roboty.

– Tak jest – odparli gremialnie i bez pośpiechu zaczęli opuszczać salę obrad. Jaccard stanął w progu, przepuszczając resztę. Ostatnia wychodziła Ellyse, która zatrzymała się przy przełożonym i odczekała, aż inni się oddalą.

– Nie chcę tego słuchać – powiedział Jaccard.

– A ja nie chcę tego mówić, ale ktoś musi.

– Rozkaz to rozkaz, chorąży.

– On nas pozabija – odezwała się rzeczowym tonem Nozomi. – Chce wyruszyć za kilka godzin. Tak krótki interwał w diapauzie…

– Nie musisz mi tego tłumaczyć.

– Ale może jemu trzeba, panie majorze.

– Nie – uciął Loïc. – Dowódca jest tego świadomy.

– Na pewno?

– Poza tym każdy zna ryzyko – odparł Jaccard, wychodząc na korytarz.

Nozomi musiała uznać, że rozmowa została zakończona. Wróciła na swoje stanowisko, a potem przez pewien czas się zastanawiała. Ostatecznie jednak zwyciężyło szkolenie i wpojone zasady – wysłała raport Reddingtona, nie nanosząc żadnych adnotacji. Uznała, że dowództwo nie pozwoli, by pułkownik ryzykował życiem całej załogi.

Po kilkunastu minutach nadeszła odpowiedź. Ellyse wezwała pierwszego oficera, a potem szybko przekonała się, że wysocy oficjele armii podzielili stanowisko dowódcy Kennedy’ego. Tym samym jego załoga stała się niczym innym, jak zbieraniną samobójców.

– Dlaczego tak mu się spieszy? – zapytała Nozomi.

Loïc wzruszył ramionami, nie patrząc na nią. Krew odpłynęła mu z twarzy. Najwyraźniej on również w głębi ducha liczył na to, że dowództwo okaże więcej rozsądku.

5

Alhassan szturchnął towarzysza niedoli, wskazując mu otwierającą się śluzę. Do pomieszczenia wszedł Latynos z zasadniczym wyrazem twarzy, a za nim wysoka kobieta.

– Przyszli nas torturować – zauważył Dija Udin.

– Albo wypuścić.

– Nie rozumiem, skąd bierze się twój optymizm.

– Patrzę na twoją gębę i od razu się tak pozytywnie nastrajam.

– Doprawdy?

– Tak. Cieszy mnie, że ja nie mam tak paskudnej.

– Goń się, Lindberg.

– Wzajemnie, Alhassan.

Wstali, obserwując mężczyznę, który zatrzymał się przed przeszkloną celą. Ciemniejsza karnacja kontrastowała ze śnieżnobiałym mundurem. Patki na kołnierzu kazały przypuszczać, że wchodzi w skład kadry oficerskiej. Inne dystynkcje świadczyły, że pracuje w maszynowni.

– Kocmołuch – powitał go Dija Udin.

– Porucznik Jesús Barragán – przedstawił się mężczyzna. – Drugi oficer mechanik.

– To wielki zaszczyt – odparł Alhassan, kłaniając się w pas. Zaraz potem obrócił się i przeszedł na drugi koniec pomieszczenia. Położył się, zaplatając dłonie pod głową.

– Przysyła mnie dowódca – odezwał się Jesús.

– O szczęście niepojęte – burknął muzułmanin.

Håkon skinął głową i wyczekująco lustrował przybysza. W jego oczach dostrzegł obawę, ale nie wiedział, co ją powoduje. Z pewnością nie ich dwóch – byli zamknięci, a badania krwi powinny do tej pory potwierdzić, że miała miejsce pomyłka.

– Pułkownik chce, byście pomogli w wyjaśnieniu tej sprawy.

– Ja mu ją chętnie wyjaśnię – wtrącił Alhassan. – Niech mnie tylko, kurwa, stąd wypuści.

Barragán oparł się bokiem o ścianę, po czym skrzyżował ręce na piersi.

– Panowie – zaapelował. – Rozumiem, że jesteście…

– Nieukontentowani sytuacją – dopowiedział Håkon. – I miło ze strony pułkownika, że okazał cień dobrej woli, ale nie bardzo wiem, jak moglibyśmy pomóc? I w czym?

Jesús rozplótł ręce.

– W udowodnieniu, że należycie do rodzaju ludzkiego.

– Że co proszę? – zapytał Dija Udin.

– Wyniki badań wskazują, że macie z nami tyle wspólnego, co ameba z meduzą.

Obaj załoganci Accipitera zamilkli, wpatrując się w rozmówcę, jakby czekali, aż ten wybuchnie śmiechem i oznajmi, że to wszystko psikus na powitanie.

– Popierdoliło… – zaczął Dija Udin.

– Niech pan mówi – wtrącił Lindberg. – Co wykazały badania?

Jesús Barragán wyłuszczył im najważniejsze kwestie, zgodnie z poleceniem otrzymanym od Reddingtona. Nie czuł się komfortowo przekazując potencjalnemu wrogowi posiadane informacje, ale rozkaz to rozkaz. Zresztą znacznie bardziej martwiło go, że mieli niebawem wrócić do diapauzy. Po wybudzeniu mogły wystąpić nieodwracalne zmiany w mózgu, a mimo to przed chwilą dowództwo dało zielone światło.

Obserwował teraz dwóch mężczyzn, którzy starali się uporać z otrzymanymi wieściami. Sprawiali wrażenie autentycznie zdziwionych odkryciem Yael.

– Czy… – zaczął Håkon, ale od razu urwał, kręcąc głową.

– To jakieś beznadziejnie głupie pierdolenie – skwitował Alhassan. – Ta kobieta jest szalona. I sfałszowała wyniki.

– Sprawdziliśmy je – odparł Barragán. – Ale chcemy powtórzyć badania z nowymi próbkami. Co najmniej kilkakrotnie. Tak postanowił dowódca.

– OK – odparł Lindberg, spoglądając kontrolnie na przyjaciela. Ten skinął głową, choć na jego obliczu rysowało się niedowierzanie.

– Tymczasem musicie opowiedzieć mi, co działo się na pokładzie. Od początku, do końca.

– W porządku – rzekł Håkon, po czym usiadł przy oszklonych odrzwiach. Wyszedł z założenia, że lepiej będzie współpracować, niż udowadniać, że nie jest wielbłądem. Dija Udin spoczął obok niego, ciężko wzdychając.

Zaczęli relacjonować mechanikowi wszystko, co wydarzyło się od momentu, gdy po raz pierwszy opuścili kriokomory. Przysłuchując się relacji, Jesús przesunął im przez niewielką komorę dekompresyjną strzykawki i pojemniki. Napełnili je w półgodzinnych interwałach, a potem wsunęli z powrotem do komory. Po chwili zgłosiła się po nie Yael Dayan i bez słowa wyszła.

Lindberg perorował tak długo, że zaschło mu w gardle. Mechanik raz po raz zapisywał coś w swoim notesie, ale większość informacji zapamiętywał.

– Sprawdziliśmy wszystkie kajuty na pokładzie, a potem dotarliśmy do ostatniej – monologował dalej Skandynaw. – Zanim do niej weszliśmy, usłyszeliśmy chrapliwy dźwięk.

– Dźwięk?

– Słowa, lub słowo, którego znaczenia nie znaliśmy – dodał Håkon.

Rah’ma’dul – powiedział Alhassan.

Oczy Latynosa się rozszerzyły, a szyja wyciągnęła. Grdyka drgnęła, przepychając z trudem ślinę przez gardło. Barragán wyglądał, jakby miał zejść na zawał.

Podniósł się powoli, po czym sięgnął do interkomu.

– Ellyse, możesz tu przyjść?

6

Nozomi stanęła przed drzwiami do komory izolacyjnej zupełnie skołowana. Mężczyźni wstali z podłogi i odsunęli się o krok. Nie trzeba było wiele, by stwierdzić, że coś jest naprawdę nie w porządku.

– Otwórz mi – powiedziała Ellyse.

– Oszalałaś? – zapytał Barragán.

Dzieliła ich niemała różnica w hierarchii, ale wobec kocmołuchów Nozomi mogła pozwolić sobie na nieco więcej, niż względem załogantów z mostka.

– Otwieraj – powtórzyła.

– Nie ma mowy. Ci ludzie, o ile są to ludzie, mogą…

– Yael przeprowadziła badania na nowych próbkach. Nic tam nie ma.

– Jak to nic?

– Nic podejrzanego – odparła radiooperatorka, obracając się do Jesúsa. Ten zawahał się, ale ostatecznie skinął głową i wprowadził odpowiedni kod, odblokowując wejście. Szklane odrzwia się rozsunęły, a Nozomi zrobiła krok do środka.

– Jaja sobie z nas robicie? – zapytał Dija Udin.

– Sami tego nie rozumiemy – odparła Ellyse. – Ale wygląda na to, że z każdym kolejnym badaniem wracacie do normy.

– Jak to możliwe? – zapytał Håkon.

Nozomi wzruszyła ramionami.

– Daleka jestem od przekonania, że nie stanowicie żadnego niebezpieczeństwa, ale dowódca uznał, że nie ma powodu, by trzymać was tu dłużej. Poza tym niebawem znajdziemy się w kriokomorach.

– Ale…

– To słowo, o którym wspomnieliście – ucięła. – Słyszeliście je na statku?

Potaknęli, niechętnie przypominając sobie dźwięk, który odbijał im się echem w głowie przez długi czas. Zwiastun obłąkania, tak pewnego razu określił go Lindberg.

– Dochodziło z głośników? – zapytała Nozomi.

– Tak wywnioskowaliśmy – odparł Håkon. – W pomieszczeniu nikogo nie było. Uznaliśmy, że ktoś pogrywa sobie z nami z poziomu maszynowni, ale tam również było pusto. Zaraz potem wszystkie systemu wróciły do normy.

– I przez pół roku nie doszliście do tego, co w istocie się wydarzyło?

– Nie.

Ellyse aktywowała datapada i pokazała go mężczyznom. Widniała na nim wiadomość, jaką Alfa Centauri Bb odebrała od Accipitera. Na widok znanego słowa, przeklęte echo znów rozbrzmiało w głowie astrochemikowi. Poczuł, jakby ktoś drapał o jego duszę postrzępionymi paznokciami. Skrzywił się i oderwał wzrok od wyświetlacza.

Alhassan odchrząknął.

– Po prostu stąd spierdalajmy – powiedział. – Jak najdalej i jak najszybciej.

– Takie jest zamierzenie – odparła niepewnie Ellyse.

– Co?

– Pułkownik Reddington postanowił, że będziemy kontynuować misję – odparła. – Obierzemy kurs na Krauss-deGrasse-7, podczas gdy drugi oficer zabierze Kennedy’ego z powrotem na Ziemię.

– Po co?

– Weźmie ze sobą próbki waszej krwi. Zarówno te pierwsze, jak i aktualne.

– Nie wiem, czy to rozsądne – powiedział cicho Håkon. – Nie wiemy przecież, co spowodowało tę reakcję…

– Na moje oko, nie wiemy nawet, czy jesteście ludźmi – potwierdziła Nozomi. – Ale nie ode mnie zależy ostateczna decyzja.

Lindberg musiał przyznać, że dowódca Kennedy’ego ma jaja. Jeśli w próbkach krwi tkwiło coś niebezpiecznego, mógł podpisać wyrok śmierci na całą populację Ziemi. Astrochemikowi przemknęła myśl, że być może właśnie o to chodziło najeźdźcy.

Håkon znów skarcił się w duchu za paranoiczne myśli, choć tym razem bez przekonania. Obcy byt był wyrachowany, przebiegły, przejawiał makiaweliczne cechy… i z pewnością mógł planować coś takiego.

Trójka załogantów spoglądała po sobie, podczas gdy Jesús stał w progu.

– Naprawdę chcecie znów wejść w diapauzę? – odezwał się Alhassan. – To czysty debilizm.

– Jestem zmuszony się z nim zgodzić – powiedział Lindberg. – A wybitnie tego nie lubię.

– To potwierdza, że naprawdę wam odbiło – ocenił Dija Udin.

Nozomi pokręciła głową.

– Decyzja zapadła.

– W takim razie trzeba się odwołać do wyższej…

– Dowództwo dało placet – przerwała Skandynawowi. – Wszystko ustalone, nie ma o czym mówić.

– Ryzykujemy uszkodzeniem mózgu – zaoponował Dija Udin. – Mało mnie interesuje, że w dowództwie zasiadają teraz kretyni. Bardziej zależy mi na…

– Wykraczacie poza swoje kompetencje, sierżancie – wtrąciła Nozomi.

– A ty kim jesteś, żeby…

– Mam stopień chorążego.

Alhassan niechętnie się wyprostował i skinął głową. Håkon stwierdził, że to on musi teraz przejąć inicjatywę.

– Nie rozumiem – odezwał się. – Skąd ten pośpiech?

– Niech pan pyta pułkownika Reddingtona.

– Obawiam się, że nie miałem okazji go spotkać.

– Nie jest pan jedyny.

Lindberg gorączkowo zastanawiał się, co robić. Nie miał zamiaru dać się na powrót zamrozić, nie po tak krótkiej przerwie. W dodatku wcześniejsza diapauza najwyraźniej spowodowała jakieś zmiany w ich organizmach. A może rzeczywiście ich sklonowano? Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, na tym etapie nie można było niczego wykluczyć.

– Zapraszam na mostek – powiedziała Ellyse. – Dopniemy wszystkie procedury na ostatni guzik, a potem udamy się do kriokomór.

Ruszyła w kierunku korytarza, a mężczyźni spojrzeli po sobie i poszli za nią.

– Sprawdziliśmy wszystkie systemy Accipitera, w których mógłby zostać po was ślad – odezwała się. – Nigdzie go nie ma. Dla okrętu nie istniejecie.

– To jakaś bzdura – odparł Dija Udin. – Nie myślicie chyba, że…

– Spokojnie – ucięła Nozomi. – Sprawdziliśmy to na Ziemi. W archiwach armii jest o was wzmianka, więc wszystko w porządku.

– O tyle, o ile – zauważył astrochemik. – Bo oznacza to, że ktoś majstrował w systemach, kiedy byliśmy pogrążeni w kriośnie.

– Niekoniecznie – odparła Ellyse. – Mógł to zrobić wcześniej. Nie sprawdzaliście przecież takich rzeczy, prawda?

Skinęli głowami.

– Tak czy inaczej, to cholernie niepokojące – odparł Skandynaw.

Nikt z nim nie polemizował.

Po chwili znaleźli się na mostku, zastając Jaccarda doglądającego procedury przygotowawczej do diapauzy. Na głównym ekranie trwało już odliczanie. Kennedy widoczny był przez iluminator na sterburcie.

– Lindberg – szepnął Dija Udin.

– No?

– Oni wszyscy to zasrani szaleńcy.

– Wiem.

– Cokolwiek by nie sądzić o tych rzekomych wynikach badań, jedno nie ulega wątpliwości.

– Że prowadzą nas na śmierć.

– Otóż to – potwierdził Alhassan. – Proponuję rozpętać rebelię. Przejąć statek.

– W porządku. Jak tylko przysną w kriokomorach.

Obaj uśmiechnęli się blado, obserwując jak załoga przygotowuje się do kontynuowania misji Ara Maxima. Naraz Lindberg uświadomił sobie, że wszystkie decyzje, jakie zapadały w tej sprawie, miały wymiar polityczny. Od kiedy Accipiter opuścił Układ Słoneczny, minęło pięćdziesiąt lat. Kolejne pół wieku upłynęło podczas podróży Kennedy’ego. Misja miała ogromne opóźnienie, inne statki z pewnością docierały już do swoich celów.

Bezpieczeństwo załogi i Accipitera było drugorzędne. Chodziło o dotrzymanie terminów i zapobieżenie PR-owej katastrofie. Jak zawsze.

– Kapitan jest w swojej kajucie na Accipiterze – odezwała się Ellyse, nie odrywając wzroku od przyrządów pokładowych. – Drugi oficer melduje, że Kennedy jest gotowy, by rozpocząć procedurę powrotu do Układu Słonecznego.

– Przyjąłem – odparł Jaccard.

Tym razem wszystko miało pójść jak z płatka. Loïc sam wszystko sprawdził, a nowe odczyty zdawały się potwierdzać, że tych dwóch to w istocie astrochemik Lindberg i nawigator Alhassan.

Jaccard spojrzał na nich przelotnie. Sprawiali wrażenie, jakby mieli pretensje – tymczasem powinni się cieszyć, że jeszcze żyją. Gdyby trafili na załogę mniej skłonną do ryzyka, wracaliby teraz na pokładzie Kennedy’ego w trumnach.

– Przygotować się do procedury inicjacji napędu.

– Tak jest – odparł Gideon Hallford, główny mechanik, po czym zabrał się do roboty.

Kwadrans później wszystko było gotowe.

Håkon przyglądał się całemu procesowi, myśląc o tym, że to tylko fasada. Systemy mogły poradzić sobie same, niepotrzebny był czynnik ludzki. A mimo to oficerowie musieli wydać swoje rozkazy i otrzymać ich potwierdzenie. Najwyraźniej nawet najlepsza technologia nie zastąpi człowieka – przynajmniej nie jeśli chodzi o próżność i chęć posiadania władzy nad innymi.

– Dziesiąta czternaście czasu Zulu. Wyzerować zegary.

Lindberg przypuszczał, że zaraz zgonią ich z mostka. Zaczynała się żmudna procedura sprawdzania wszystkiego po dziesięć razy, by przez najbliższe kilkadziesiąt lat nic nie nawaliło.

Tymczasem Jaccard zlustrował dwóch intruzów, po czym się do nich zbliżył.

– A więc słucham – powiedział.

Obaj byli zbici z tropu.

– Czego? – zapytał Alhassan.

– Chcę wiedzieć, czym jest Rah’ma’dul.

– To jest nas trzech – burknął Dija Udin. – Albo i czterech, bo moją ciekawość można liczyć za dwóch.

– Nigdy wcześniej nie słyszeliście tego terminu?

– Nie, i obyśmy nigdy więcej nie usłyszeli, inszallah.

– Otóż to – przytaknął Lindberg.

Loïc zamilkł, czekając na ciąg dalszy, który nie nadchodził.

– Skąd to się, do cholery, wzięło? Sprawdzaliście systemy statku? – zapytał.

Håkon wziął głęboki oddech, patrząc na najbliższe stanowisko. Z tego co pamiętał, w tym miejscu normalnie pracował planetolog Accipitera. Gdy Jaccard skinął głową, astrochemik usiadł przy ekranie.

– Jak pan wie, wcześniej nie mieliśmy nastrojów samobójczych, więc odczekaliśmy sześć miesięcy od jednej hibernacji do następnej.

– Tak postępują normalni ludzie – wtrącił Alhassan.

– Czasu mieliśmy aż nadto, żeby wszystko sprawdzić – ciągnął dalej Lindberg. – Według systemu okrętowego, nie została na pokładzie nadana żadna wiadomość. Jedyne informacje zostały przekazane ansiblem w kierunku Ziemi.

– Poza tym cisza.

– Już to powiedziałem.

– Ale ja to podkreśliłem – żachnął się Dija Udin. – Do takich ludzi trzeba mówić prostymi słowami.

– Jakich to ludzi ma pan na myśli, sierżancie? – zapytał Jaccard.

– Wie pan.

– Nie.

Nawigator popatrzył na swojego towarzysza i wzruszył ramionami.

– Jest pan kilkadziesiąt lat młodszy, jakby na to nie patrzeć.

Pierwszy oficer zbył to milczeniem i ponaglił wzrokiem Håkona.

– Mhm… – mruknął astrochemik. – Przekonaliśmy się więc, że cokolwiek to było, rozbrzmiało bez pomocy systemów statku. Sprawdziliśmy też, czy to słowo, lub jego człony, znaczą coś w jakimkolwiek ziemskim języku. Chodzi mi zarówno o te, z których wyrosła lingua universalis, jak i wymarłe.

– I?

– Nawet jeśli pojedynczy człon przypisaliśmy do jakiegoś języka, to nic nie znaczyła całość. To słowo nie ma nic wspólnego z żadnym znanym dialektem.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю