355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Remigiusz Mróz » Chór zapomnianych głosów » Текст книги (страница 4)
Chór zapomnianych głosów
  • Текст добавлен: 12 мая 2017, 16:31

Текст книги "Chór zapomnianych głosów"


Автор книги: Remigiusz Mróz



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 23 страниц) [доступный отрывок для чтения: 9 страниц]

Spoglądali na siebie przez moment. Håkon przypuszczał, że zaraz padnie propozycja, by jeden z nich wrócił do centrum dowodzenia. Byłoby to o tyle problematyczne, że drugi musiałby udać się samotnie do maszynowni.

– Srał to pies. Jedziemy – powiedział Alhassan, po czym wdusił przycisk.

11

Ułożywszy się w kriokomorze, Nozomi spojrzała na pochylającego się nad nią pierwszego oficera.

– Dowódca już jest? – szepnęła.

– Nie, Reddington wsiada jako ostatni.

– Kiedy ostatnio pan go widział, majorze?

– Dawno, ale to nie ma żadnego znaczenia. Może dowodzić tym statkiem nawet ze stacji kosmicznej.

Ellyse pomyślała, że gdyby tylko dowództwo wiedziało o permanentnie nieobecnym pułkowniku, dwa razy zastanowiłoby się, czy wysłać na ratunek Kennedy’ego.

– Pożegnałaś się ze wszystkimi?

– Tak – odparła Nozomi, chcąc uciąć temat. Niełatwo było powiedzieć matce i ojcu, że więcej jej nie zobaczą. Ochotnicy, którzy kilkadziesiąt lat temu wsiedli do pierwszych statków Ara Maxima, byli w znacznie lepszej sytuacji. Cały świat trąbił o misji, nic nie trzeba było nikomu tłumaczyć. Teraz mało kto śledził z zainteresowaniem postępy poszczególnych jednostek. Miało minąć jeszcze kolejne pół wieku, nim pierwsza z nich się odezwie.

– Jakieś wieści z Accipitera? – zapytała.

– Nie. Znając życie, prześlą odpowiedź kiedy będziemy już w diapauzie.

Ellyse skinęła głową i głośno zaczerpnęła tchu.

– Pierwszy raz w kriostazie? – zapytał major.

– Niestety. Ale oby nie ostatni. Chciałabym wrócić.

– Wszystko sprawdziliśmy, nie ma się czym przejmować.

– Prócz tego, co zatrzymało Accipitera – odparła Nozomi i podniosła się. Przełożony spojrzał na nią z dezaprobatą.

– Obawa przed diapauzą to normalna…

– Nie o to chodzi – ucięła Ellyse i na moment zawiesiła głos. – A jeśli to właśnie kriogenika sprawiła, że Accipiter zwrócił na siebie uwagę kogoś lub czegoś? To niezupełnie absurdalna hipoteza.

– Ale stanowiąca kroplę w morzu wszystkich innych – odparł Loïc, przysiadając na osłonie komory i krzyżując ręce na piersi. Omiótł wzrokiem pokład, szukając innych malkontentów, którzy mieli opory przed długim snem. Ellyse była jedyna.

– Ale nie zaprzeczy pan, że to hipoteza cokolwiek niepokojąca – dodała Nozomi. – Bo zakłada, że nas również to spotka.

– Nie ma co snuć płonnych spekulacji, chorąży.

– Tak jest.

– Zamkniesz oczy, a zaraz potem obudzisz się i będziesz miała wszystkie odpowiedzi przed sobą.

– Jakoś ta świadomość nie koi moich nerwów.

– Trudno – odparł Jaccard z uśmiechem. – Ładuj się do kapsuły i miłych snów.

– Wzajemnie, panie majorze.

Osłona się opuściła, a Loïc cofnął się o krok. Obserwował, jak Ellyse przez chwilę walczy ze sobą, by nie zrobić wdechu i w końcu ulega. Wyraz napięcia na jej twarzy stopniowo zanikał, a potem zastąpiła go błogość.

Jaccard odetchnął, obracając się. Wszystkie komory były już zamknięte. Zostali tylko dwaj najwyżsi stopniem oficerowie. Loïc spojrzał na zegarek, a potem na właz wejściowy. Zaklął pod nosem.

Dowódca zjawił się kilka minut przed planowanym zakończeniem procedury hibernacji załogi. Gdyby zwlekał jeszcze trochę, prędkość przyświetlna mogłaby mieć poważne konsekwencje dla ich organizmów, ale przede wszystkim spowodowałoby to kolejne opóźnienie. Dowództwo by się wściekło, trzeba byłoby zaczynać wszystko od początku.

– Załoga znajduje się w kriostazie, panie pułkowniku – oświadczył Loïc. – Systemy sprawdzone, mamy zielone światło.

Kiedy Jaccard ostatnim razem widział dowódcę, Jeffrey Reddington nie miał gęstej siwej brody, która upodabniała go do Hemingwaya. Pierwszy oficer przypuszczał, że jak tylko załoga się wybudzi, szybko obdarzy dowódcę stosownym pseudonimem.

– Panie pułkowniku?

– Zrozumiałem – odparł Reddington, a potem skierował się ku otwartej komorze. Pochyliwszy się nad kontrolkami widniejącymi na szklanej osłonie, zaczął wprowadzać jakieś zmiany.

– Czy mogę…

– Zajmij swoje miejsce.

– Tak jest – odparł Loïc i niemal zasalutował.

Był niewierzący, ale gdy położył się w komorze kriogenicznej, był o krok od tego, by zacząć się modlić. Szyba zasunęła się nad nim, a Loïc kątem oka dostrzegł, że dowódca jeszcze grzebie w systemie.

Jaccard wziął głęboki wdech. Gdy się obudzi, będą w konstelacji Ołtarza. Wszystkiego się dowiedzą.

12

Håkon i Dija Udin przeczesali maszynownię, nie odnajdując śladów niczyjej obecności. Było tam gorzej niż w innych miejscach na Accipiterze – pokiereszowane ciała nie pozwalały stwierdzić, czy patrzy się na pozostałości po mężczyznach, czy po kobietach. W krwawej mazi zaścielającej podłogę leżały rozszarpane organy wewnętrzne i połamane kawałki kości.

– Puścisz pawia? – zapytał Alhassan.

– Jeszcze się zastanawiam.

– Jeśli nie, to tam masz stanowisko, z którego możesz kontrolować wszystkie systemy – odparł Dija Udin, wskazując konsolę przypominającą niewielki wykusz. Håkon podszedł do niej, postawił przewrócone krzesło, a potem spojrzał na wyświetlacze i klawiaturę.

– Wszystko zalane krwią – powiedział.

– Co ty powiesz?

– Chodzi mi o to, że jeśli ktoś korzystałby z konsoli, zostawiłby ślady.

Spojrzeli po sobie, nie odzywając się. Zastanowiwszy się nad tym przez moment, Lindberg utwierdził się w przekonaniu, że najeźdźca sobie z nimi pogrywa.

– Co teraz? – odezwał się Alhassan, niepewnie lustrując okolicę. Teraz, gdy zalana była jaskrawym blaskiem, obaj załoganci chętnie wróciliby do wcześniejszego półmroku. Czerwonawe światła były niepokojące, ale skrywały część makabrycznych obrazów.

– Nie wiem – odparł Håkon, opierając się o ścianę.

– Trzeba znaleźć skurwiela.

– Powodzenia – bąknął.

– Raz nam się wywinął i już straciłeś rezon? – zapytał Dija Udin.

– Straciłem rezon, kiedy zbudziłem się i ujrzałem trupa na osłonie kriokomory.

– Nie pierdol, Lindberg. Trzeba go znaleźć, i…

Dija Udin urwał, widząc dezaprobatę Skandynawa. Musiał wiedzieć, że nie było sensu w ściganiu tego tworu. Czymkolwiek był, miał przewagę, która wykluczała sprawiedliwy pojedynek.

– W porządku – powiedział Alhassan. – Załóżmy, że rezygnujemy z ataku.

– Załóżmy.

– Co w takim razie zrobimy? Kennedy już wszedł w przyświetlną.

– Więc musimy tylko wyczekać pół wieku, a potem opuścić tę latającą trumnę i przesiąść się na drugiego ISS-a.

– Takie to proste – odburknął Dija Udin, również opierając się o ścianę. Lindberg pomyślał, że sprawiają wrażenie skazańców stojących przed plutonem egzekucyjnym i czekających, aż rozbrzmi pierwsza salwa. Alhassan wyjął pigułki energetyczne i poczęstował towarzysza.

– Co to za gówno? – zainteresował się w końcu Håkon, biorąc jedną.

– Energia w czystej postaci.

– Jakieś psychotropy?

– Też. Ale nic, co zryłoby ci banię.

– Twój stan umysłu każe mi w to wątpić – odparł astrochemik, łykając tabletkę.

– Co za różnica? I tak umrzemy tu prędzej czy później.

Lindberg pokiwał głową. Trudno było z tym polemizować. W milczeniu toczyli wzrokiem po maszynowni, która przywodziła na myśl dantejskie piekło. Wentylacja działała na pełnych obrotach i nie czuli już wszystkich tych wyziewów śmierci, które wcześniej uderzały w nozdrza.

– Nie mam zamiaru sadzać tego statku na planecie – odezwał się po chwili Håkon.

– Niech Allah broni.

– W takim razie pozostaje nam kontynuować misję albo czekać tutaj na Kennedy’ego.

Dija Udin przez chwilę się zastanawiał.

– Obie te możliwości zakładają, że musimy pogrążyć się w diapauzie. Tymczasem po pokładzie biega jakieś monstrum.

– Tak – odparł Lindberg.

– Tylko tyle? „Tak”?

– A co mam powiedzieć? Przecież widzisz, że nie potrafimy nawet go namierzyć.

– Srał cię pies, Szwedzie.

– Jestem Skandynawem.

– Jeden grzyb.

– Niezupełnie, Szwecja przestała być…

– Te, te! Nie mam zamiaru wysłuchiwać historii politycznej twojej krainy. By ją zdyskredytować, wystarczy mi świadomość, że ty przyszedłeś tam na świat.

Håkon uśmiechnął się blado, po czym obrócił do towarzysza.

– Mamy kilka miesięcy – odezwał się.

– Co?

– Musimy odczekać kilka miesięcy, zanim znów wejdziemy do kriokomór. Przez ten czas może uda nam się ustalić więcej.

– Może. A co potem?

– Poczekamy tu na Kennedy’ego.

– W porządku – odparł Alhassan.

Bodaj po raz pierwszy się ze sobą zgodzili, przez co Lindberg poczuł się nieswojo. Nie mogło jednak być innej możliwości – lot na Krauss-deGrasse-7 w gwiazdozbiorze Oriona wiązałby się z ryzykiem, że cokolwiek było na pokładzie, przeniesie się na planetę. A jeśli w przyszłości miała zostać skolonizowana, byłaby to tragedia apokaliptycznych rozmiarów.

– To od czego zaczniemy? – zapytał Dija Udin.

Håkon zatoczył ręką krąg.

– Chcesz to wszystko posprzątać?

– Accipiter wykona większość roboty za nas.

– Ale tak czy inaczej…

– Trzeba jakoś zająć wolny czas, Alhassan. To kilka miesięcy.

– Mamy socjalki.

– Jedną parę.

Muzułmanin roześmiał się chrapliwie.

– Żartujesz sobie? Myślisz, że na pokładzie statku liczącego kilkaset dusz był tylko jeden fantomat?

Skandynaw wzruszył ramionami. Dotychczas niespecjalnie interesowała go wirtualna rzeczywistość, ale być może teraz powinna zacząć, skoro mieli spędzić tu tyle czasu. W dodatku ze świadomością, że coś na pokładzie nieustannie czyha na ich życie.

– W porządku – odparł Håkon. – Ale najpierw trzeba doprowadzić pokład do porządku.

– Wybacz, że zasugerowałem cokolwiek innego.

Lindberg rzucił mu powątpiewające spojrzenie, a potem pokręcił głową. Chwilę później zabrali się do roboty. Raz za razem spoglądali na główną śluzę, choć jednocześnie obaj powątpiewali, by pojawił się bicz boży, który wytrzebił załogę.

– Może to jakaś infekcja? – zapytał Dija Udin, przeciągając anihilatorem po krwistym zacieku na ścianie. Podłogami miał zająć się statek – dywan z odpowiednich cząstek szybko załatwi sprawę.

– Infekcja?

– Może nic fizycznego nie trafiło na Accipitera – odparł Alhassan. – No wiesz…

Håkon pochylił głowę, po czym odłożył swój anihilator i zasiadł przed konsolą głównego inżyniera. Chwilę trwało, nim rozeznał się w układzie panelu.

– Co robisz? – zapytał muzułmanin.

– Sprawdzam twoją hipotezę.

– To nie żadna hipoteza, tylko strzał w ciemno.

Lindberg milczał, przesuwając słupki danych.

– Accipiter doliczył się wszystkich załogantów – powiedział po chwili astrochemik. – Wszystkie trupy są na pokładzie, plus dwóch kandydatów do tego miana.

– No i?

– Gdyby to była infekcja, ktoś zarażony musiałby przeżyć, by sobie z nami pogrywać. Tymczasem zostaliśmy tylko my.

Dija Udin oparł się o konsolę.

– W takim razie może chodzi o jakieś stworzenie, które nie ma fizycznej formy.

– Może – przyznał Lindberg, choć systemy pokładowe nie wykrywały żadnej obecności. Żadnych podejrzanych cząsteczek w sztucznie generowanej atmosferze, żadnego ruchu w powietrzu, niczego, co mogłoby świadczyć o jakiejkolwiek obecności, w jakiejkolwiek znanej formie.

Zanim nawigator zdążył wysnuć kolejną koncepcję, rozległ się dźwięk informujący o nadchodzącej wiadomości. Nie zastanawiając się, Håkon wdusił odpowiednią kontrolkę. Obaj wlepili wzrok w niewielki wyświetlacz po drugiej stronie maszynowni.

Afrykańczyk przedstawił się jako generał Saikou Badije. Zapewnił o pełnym wsparciu ze strony Ziemi, a potem poinformował, że o szesnastej z minutami czasu Zulu, ISS Kennedy wszedł w przyświetlną.

– SCD czterdzieści dziewięć lat i dziesięć miesięcy – zakończył.

– SCD? – zapytał Lindberg.

– Szacowany czas dotarcia – odparł Dija Udin.

– W kwaterze głównej zebrało się konsylium mające ustalić, co możemy wam poradzić – ciągnął dalej czarnoskóry. – Po burzliwej dyskusji osiągnęliśmy konsensus. W naszym przekonaniu powinniście pozostać w obecnym układzie, odczekać minimum sześć miesięcy, a następnie poddać się diapauzie.

– Klękajcie narody świata – bąknął Alhassan. – Mędrcy przemówili.

– Ufamy, że nawigator posiada odpowiednią wiedzę, by zaprogramować kriokomory. Jeśli nie, przejdzie błyskawiczne szkolenie. Będziemy kontaktować się na bieżąco, oczekujemy także raportu w sprawie możliwych przyczyn katastrofy.

– Możliwych przyczyn? – zapytał Dija Udin, gdy generał ozięble ich pożegnał i znikł z wizji. – Wątpią, że mamy do czynienia z życiem pozaziemskim?

– Nawet my nie jesteśmy tego pewni – odparł Håkon. – Sam przed chwilą mówiłeś o infekcji.

Alhassan zbył to milczeniem, wrzucając do ust kolejną pigułkę energetyczną. Potem zabrali się za sprzątanie – nie spieszyło im się do nagrania wiadomości zwrotnej. Nie mieli nic do zaraportowania, a rozmowa z generałem Saikou Badije nie należała do specjalnie krzepiących zajęć.

Kilka dni później zmienili zdanie. Czarnoskóry mężczyzna okazał się człowiekiem zasadniczym, ale pomocnym. Nie mydlił oczu, mówił, co myślał i cenił sobie to, że oni również nie owijali w bawełnę.

Z każdym upływającym dniem pokłady Accipitera coraz mniej przywodziły na myśl fantomaty grozy. Z pomocą systemów oczyszczania statku, załoganci uporali się w końcu z ciałami, krwią i wnętrznościami.

Po najeźdźcy nie było śladu.

Saikou Badije codziennie przedstawiał im kolejne wnioski naukowców z Ziemi. Po miesiącu teorii było tyle, ile głów, a po kolejnych dwóch tygodniach stworzono najbardziej nieprawdopodobne historie związane z podróżującymi w czasie duchami załogi.

Mimo że na pokładzie Accipitera nie było już ludzkich szczątków, zaśnięcie w którejkolwiek z kajut graniczyło z cudem. Håkon był zadowolony, gdy udało mu się zażyć kilka godzin snu dziennie, choć i wtedy przebudzał się raz po raz. Dręczyła go świadomość, że coś nieustannie na nich czyha, napawając się strachem ocalałych. W dodatku powróciły niepokojące przypuszczenia – Dija Udin mógł być świetnym aktorem. Mógł mieć z tym wszystkim coś wspólnego.

Zmodyfikowane socjalki były prawdziwym zbawieniem. Z ich pomocą pół roku minęło jak z bicza strzelił, choć nie obeszło się bez spięć między dwoma załogantami. Pierwsze dwa miesiące udało im się przetrwać bez większych kłótni, obracając sytuacje kryzysowe w żart. Potem zaczęły się schody i nie trzeba było wiele, by wzajemnie się rozdrażnić.

Po czterech miesiącach wydzielili dwie strefy statku, by nie wchodzić sobie w drogę. Lindberg codziennie biegał od ośmiu do dziesięciu kilometrów, ćwiczył trochę na siłowni, sporo czytał, i jeszcze więcej czasu spędzał w fantomatach. Nie było to złe życie – z pewnością mógł wyobrazić sobie gorsze. Wirtualny seks był całkiem niezły, niewiele różnił się od prawdziwego. Szczególnie, że Håkon mógł przebierać wśród programów, które załoganci zgrali do systemu przed wylotem.

Ostatecznie jednak monotonia zebrała żniwa. Lindberg i Dija Udin spotkali się w mesie, nawalili w sztok, a potem zaczęli odliczać czas do momentu, gdy będą mogli ponownie zanurzyć się w diapauzie – i w błogiej nieświadomości czekać na Kennedy’ego.

Po sześciu miesiącach od pierwszego wybudzenia zaprogramowali kriokomory.

– Jesteś pewien, że nas nie zabijesz? – zapytał Håkon.

– „Pewien” to mocne słowo. Zresztą to astrochemik powinien lepiej orientować się w temacie niż nawigator.

– A co astrochemik ma wspólnego z diapauzą?

– No, rozumie te wszystkie… jakieś tam procesy, zachodzące w organizmie.

– Rozumiem tyle, że zasnę i będę miał spokój od twojego nieustannego pierdzenia.

– Mam nadzieję, że to przenośnia.

– Poniekąd – odparł Lindberg, gdy Dija Udin skończył programować komory.

Muzułmanin otrzepał ręce i pokiwał głową z uznaniem. Håkon przechylił się mu przez ramię i spojrzał na wyświetlacz.

– Włączyłeś gotowy program – zauważył. – Zmieniłeś tylko długość diapauzy.

– No i co z tego?

– Po pierwsze, tyle potrafiłem zrobić i ja, choć nie zajęłoby mi to tyle czasu. A po drugie…

– To trzeba było działać, przecież zachęcałem.

– Po drugie, chodzi o to, żebyśmy wybudzili się, kiedy nadleci Kennedy, nie wcześniej.

– Przecież ustawiłem…

– Ustawiłeś czterdzieści dziewięć lat z okładem i nie aktywowałeś nawet korekcji na dylatację czasu. A jak będą mieć obsuwę? Nie mam zamiaru spędzać tutaj ani dnia dłużej.

– To jak…

– Miałeś ustawić tak, by system zbudził nas, gdy sensory wykryją w okolicy statek.

– A…

– Odsuń się – dodał Lindberg, a potem pochylił się nad wyświetlaczem. Nie był pewien, czy uda mu się odpowiednio zaprogramować system, ale w najgorszym przypadku zostaną wybudzeni przez załogę Kennedy’ego. Chyba że ten podzieli los Accipitera, wówczas sen przedłuży się w nieskończoność. Była to niepokojąca myśl, szczególnie na moment przed tym, jak mieli pogrążyć się w diapauzie.

Gdy Håkon skończył, niepewnie weszli do stojących obok siebie komór.

– Ciekawi mnie, czy najeźdźca ubije nas we śnie – zastanowił się Dija Udin.

– Nie pokazywał się od pół roku.

– Co nie znaczy, że go tu nie ma.

Lindberg przytaknął mu w myśli, ale się nie odezwał. Powtarzał sobie, że nie mają innego wyjścia. Sprawdzili wszystko, co było do sprawdzenia. Zabezpieczyli pomieszczenie z kriokomorami najlepiej, jak potrafili. Zablokowali systemy nawigacyjne statku, wprowadzając szereg kodów i haseł, które znali tylko oni.

Na niewiele się to jednak zda, jeśli najeźdźca postanowi przypuścić atak.

Håkon wziął głęboki oddech.

– Gotowy? – zapytał, trzymając palec na przycisku.

– Nie.

– Więc zaczynamy.

– Kolorowych koszmarów, sukinsynu – powiedział na pożegnanie Dija Udin.

Jego słowa odbijały się Lindbergowi echem w głowie, gdy szklana zasuwa pojawiła się tuż nad nim. Umysł przywołał nieprzyjemne wspomnienia. Krew na szybie, rozpłatana twarz dowódcy.

Håkon z trudem przełknął ślinę i przez chwilę panicznie wzbraniał się przed wzięciem oddechu.

Zaraz potem odpłynął w nieświadomość na najbliższe kilkadziesiąt lat.

Rozdział 2

1

ISS Kennedy wyszedł z przyświetlnej. Systemu statku, jeden po drugim, budziły się do życia po długim śnie. Pierwsze wyświetlacze rozgoniły mrok, diody zaczynały mrugać. Wentylacja cicho zabuczała, odświeżając zatęchłą atmosferę na statku. Rozruch przeprowadzały systemy, które dotychczas były zbędne do nawigacji i podtrzymywania życia. Ciepłe powietrze buchnęło w korytarzach, rozlewając się po pokładzie i wpadając do kajut.

W pomieszczeniu kriogenicznym najpierw rozświetliła się kapsuła dowódcy. Światła pokładowe jeszcze się nie aktywowały, lecz systemy Kennedy’ego już budziły Reddingtona. Szklana szyba nad nim się odsunęła, a niewielka rurka cofnęła z gardła.

Jeffrey zakaszlał cicho i z trudem otworzył oczy. Uczucie przebudzenia po diapauzie przypominało objawy przeziębienia – tyle że w tym przypadku nie można było pozbyć się ich za pomocą jednego zastrzyku lub tabletki.

Pułkownik złapał za brzegi komory i niepewnie się podciągnął. Omiótł wzrokiem pogrążone w mroku pomieszczenie, po czym ociężale wyszedł na zewnątrz. Na chwiejnych nogach zbliżył się do panelu kontrolnego.

– Wszystko w porządku – powiedział do siebie.

Aktywował ekran i z ulgą stwierdził, że są tam, gdzie być powinni. Przed sobą mieli Accipitera, dryfującego na obrzeżach układu Mi Arae. Z tej perspektywy był niewielką plamką na tle żółtego karła.

Reddington pogładził białą brodę, a potem wprowadził kilka krótkich komend do systemu. Gdy powoli zaczęły włączać się światła pokładowe, ruszył do swojej kajuty. Słyszał, jak otwierają się pierwsze komory.

Wróciwszy do siebie, pomyślał, że dopiero co opuścił to pomieszczenie. Tymczasem świat posunął się o pół wieku do przodu. Nie licząc ludzi na pokładzie, wszyscy, których znał, dawno pomarli.

Włączył konsolę przed sobą i wyświetlił dane z komputera pokładowego. Accipiter wydawał się być pogrążony w mechanicznym marazmie, leniwie poddając się przyciąganiu grawitacyjnemu wszystkich ciał niebieskich w okolicy. Nie sposób było stwierdzić, czy na jego pokładzie ktokolwiek przeżył ostatnie pięćdziesiąt lat.

– Panie pułkowniku – rozległ się głos z interkomu.

Jeffrey nacisnął przycisk na blacie biurka.

– Jestem u siebie – odpowiedział.

– Rozumiem – rzekł Loïc. – Melduję, że cała załoga wybudziła się z diapauzy. Inicjujemy procedurę sprawdzania wszystkich systemów. Za pół godziny powinniśmy być gotowi, by…

– Ustaw kurs na Accipitera, Jaccard – uciął dowódca.

– Tak jest – odparł pierwszy oficer, a potem się rozłączył.

Loïc był jednym z najlepszych podkomendnych, z jakimi przyszło służyć Reddingtonowi. Jego niewątpliwym atutem było to, że nie zadawał zbędnych pytań. Pułkownik nie przepadał za towarzystwem innych ludzi i Jaccard najwyraźniej to rozumiał. Zresztą umiejętności interpersonalne nie były konieczne, by dowodzić statkiem.

– W porządku – powiedział do siebie Jeffrey, wstając z fotela. Poszedł pod prysznic, opłukał się z grubsza, po czym założył świeży mundur. Zasiadłszy z powrotem za biurkiem, wziął głęboki oddech i zaczesał włosy na bok. Włączył nagrywanie.

– Jeffrey Reddington, ISS Kennedy. Dowodzący. Melduję dotarcie do celu bez przeszkód. Trwa procedura sprawdzania systemów. Kontakt wzrokowy z ISS Accipiter. Przewidywany czas wejścia na pokład statku: szósta piętnaście czasu Zulu. Kolejny raport o dziesiątej czasu Zulu.

Pułkownik wyłączył nagranie, a potem odgiął się na krześle.

Odpowiedź nadeszła po kilku minutach. Na ekranie pojawiła się młoda kobieta – stanowczo za młoda, by nosić insygnia generalskie.

– Panie pułkowniku, niezmiernie mi miło – powiedziała. – Wiele na pana temat słyszałam.

Reddington przeciągle ziewnął, otwierając szufladę. Wyciągnął z niej paczkę papierosów, a potem odpalił jednego. W powietrzu uniósł się dym substancji zwiększającej koncentrację.

– Przesyłam wszystkie wiadomości oraz aktualizacje systemów, zgodnie z procedurą panu znaną. Proszę szczególną uwagę poświęcić temu, co spotkało ISS Seul. Nie udało nam się zebrać wiele informacji, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa natrafili na podobny problem jak Accipiter. Jedno zdarzenie od drugiego dzielił niecały rok.

Reddington uniósł brew. Umieścił papierosa w kąciku ust, a potem aktywował inny ekran, by spojrzeć na przesyłane dane.

– Wszystko wskazuje na to, że ktoś lub coś, tam jest, panie pułkowniku – ciągnęła kobieta. – Proszę na siebie uważać.

Dowódca skinął głową, po czym przejrzał całą dokumentację.

Nie wyglądało to najlepiej. Ale nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać na rozwój wypadków.

2

Håkon otworzył oczy, starając się wypluć rurkę. Szyba nad nim się rozsunęła, a on natychmiast wyskoczył z komory. Nogi odmówiły posłuszeństwa, ale podtrzymał się o brzeg kapsuły. Zdezorientowanym wzrokiem omiótł pomieszczenie.

– Ożeż kurwa… – rozległ się chrapliwy głos.

Lindberg obserwował, jak towarzysz wynurza się ze swojej komory.

– Ale pospałem – powiedział, przeciągając się. Zlustrował wzrokiem astrochemika i pokręcił głową. – Blady jesteś jak ściana.

Håkon zatoczył się w kierunku rzeczonej ściany. Odsunął przesłonę szafki, a potem nalał sobie płynu, który miał uśmierzyć skutki długiej hibernacji. Zwilżywszy gardło, podszedł do Alhassana i podał mu kubek.

– Dzięki – burknął Dija Udin. – I czego milczysz?

Lindberg odchrząknął.

– Sucho w gardle miałem.

– A już narobiłeś mi nadziei, że coś się spierdoliło i odebrało ci mowę.

– Goń się, Alhassan.

– Mnie również miło cię widzieć.

Czując na sobie ponaglający wzrok towarzysza, Skandynaw podszedł do ekranu astrometrycznego, by sprawdzić, czy dobrze zaprogramował komory. Dija Udin zatoczył się w jego stronę. Wytyczne misji Ara Maxima mówiły jasno, że przy wybudzeniu ma być obecny członek sztabu medycznego – w normalnych okolicznościach ktoś podtrzymywałby ich i sprawdzał, czy wszystko z nimi w porządku. Teraz jednak mogli liczyć tylko na łut szczęścia i statystykę – prawdopodobieństwo, że coś pójdzie źle podczas diapauzy było jak jeden do kilkunastu milionów. Tyle co na loterii, choć i na niej czasem ktoś wygrywa.

– ISS Kennedy na miejscu – powiedział Håkon. – Obrali kurs przechwytujący.

– Świetnie.

– SCD dziesięć minut.

Dija Udin charknął, po czym splunął na podłogę.

– Jak się spało, sukinsynu? – zapytał.

– Chyba kiepsko, biorąc pod uwagę, że czuję się, jakbym przez kilka dni nie zmrużył oka.

– Tak to jest – odparł Alhassan. – Nie potrafią zaprogramować tego dziadostwa odpowiednio.

Załoganci niepewnie ruszyli korytarzem w kierunku windy. Rozglądali się badawczo, ale słowem nie zająknęli na temat niebezpieczeństwa, które mogło czekać na nich za którymś rogiem.

Dija Udin napomknął o nim dopiero, gdy znaleźli się na pokładzie dowódczym i skierowali ku mostkowi.

– Skoro zostawiło nas w spokoju przez tak długi czas, to może…

Urwał i spojrzał pytająco na Lindberga, jakby oczekiwał, że ten dokończy myśl i potwierdzi diagnozę.

– Najeźdźca lubi się bawić – odparł Skandynaw. – I kto wie, czy czas biegnie dla niego tak samo jak dla nas? Mógł uciąć sobie drzemkę w podobny sposób, jak my.

– Nie bredź.

– Tylko mówię, że wszystko jest możliwe.

– To lepiej nie mów nic.

– Sam zacząłeś pieprzyć bzdury – odparł Lindberg, otwierając śluzę prowadzącą do centrum dowodzenia. Było już skąpane w zimnym świetle dobywającym się z sufitu i ścian. Na wyświetlaczach mrugała informacja, że na sterburcie wykryto inną jednostkę. Komputer natychmiast zidentyfikował kod i rozpoznał ISS Kennedy’ego.

– Próbują się skontaktować – powiedział nawigator, wskazując na wykrzyknik w rogu ekranu.

Håkon podszedł do fotela dowódcy i skorzystał z panelu w podłokietniku.

– ISS Kennedy – powiedział. – Tutaj ISS Accipiter. Håkon Lindberg, astrochemik.

– Chorąży Nozomi Ellyse – odpowiedziała kobieta. – Po głosie wnoszę, że nie jest pan osiemdziesięcioletnim dziadkiem.

– Nie. Wskoczyliśmy do komór pół roku po tym, jak opuściliście Układ Słoneczny.

– Dobry wybór – odparła radiooperatorka. – Za kilka minut rozpoczniemy procedurę dokowania. Jest pan…

– Dajmy spokój formalnościom. Czekaliśmy na was pół wieku.

– W porządku. Jesteście na mostku?

– Tak – odparł Lindberg. – Mój towarzysz postara się zadbać o to, byście mogli spokojnie zadokować.

– Postara się?

Håkon spojrzał na Alhassana, ale ten wzruszył ramionami.

– Niestety, nie jest wielkim specjalistą w tej dziedzinie.

– Z tego co wiem, sierżant jest nawigatorem.

– Wyjątkowo kiepskim.

Dija Udin posłał przyjacielowi niedowierzające spojrzenie, po czym zasiadł na swoim miejscu i aktywował panel nawigacyjny.

– Czekamy na was na mostku – powiedział Lindberg. – Śluzy będą otwarte.

– A więc do zobaczenia. ISS Kennedy, bez odbioru.

Głos ucichł, a wraz z nim zakończyło się połączenie. Håkon zadarł głowę i spojrzał na główny ekran. Accipiter wyświetlał na nim smukły kształt Kennedy’ego, który zbliżał się do nich z zawrotną prędkością. Gdyby za jego sterami siedział ktoś pokroju Dija Udina, Lindberg obawiałby się o ich los.

– Zrobiłeś wszystko, co trzeba? – zapytał.

– Tak – odparł muzułmanin. – Osłona kadłuba uzbrojona, działa gotowe do strzału. Daj znak, a zmieciemy tego robaka z przestrzeni kosmicznej.

– Mhm.

– Oprócz tego mogą dokować kiedy i jak im się żywnie podoba. Byleby trafili w kołnierz, który wysunąłem im na powitanie.

– Systemy są kompatybilne?

– Najwyraźniej przez ostatnie pięćdziesiąt lat standardy się nie zmieniły. Armia dba o to, by w takich sytuacjach technologie były zgodne, nawet jeśli świat poszedł naprzód.

Håkon skinął głową, siadając na miejscu dowódcy. Omiótł wzrokiem mostek i przypomniał sobie, jak wyglądało to miejsce sześć miesięcy temu… to znaczy, pół wieku i sześć miesięcy temu.

Obawiał się, że najeźdźca czeka na nowe ofiary. Wygłodniał przez te wszystkie lata, nie chcąc raczyć się marnym daniem w postaci dwóch dusz.

– Nie wiem, czy to takie mądre – odezwał się Lindberg, a jego przyjaciel obejrzał się przez ramię. – Sprowadzanie ich tutaj – dodał astrochemik.

– Taki był zamysł od początku, prawda? Żeby ktoś przyleciał nam na ratunek?

Håkon nie był pewien, czy nawet najnowocześniejszy krążownik byłby w stanie przynieść ratunek, gdyby przyszło co do czego.

– Pomyśl o tym w ten sposób: kimkolwiek była ta dziewczyna z Kennedy’ego, zaraz się tu pojawi. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat zobaczysz żywą kobietę – powiedział Dija Udin i potoczył wzrokiem w bok. – Co mi przypomina, że gdzieś tutaj zostawiłem socjalki…

Håkon obrócił się w kierunku otwartego włazu, przez który dostrzegł pusty korytarz. Gdy uświadomił sobie, że identyczna pustka panuje w całych trzewiach Accipitera, zrobiło mu się chłodniej.

Potrząsnął głową i skupił się na przyrządach. Wyświetlił dane dotyczące podejścia Kennedy’ego, a potem obserwował, jak statek wytraca prędkość i po chwili dokuje na sterburcie Accipitera.

– Wstajemy? – zapytał Alhassan.

– Co?

– Jak ich przyjmiemy? Wstajemy teraz i stoimy, czy poczekamy, aż wejdą?

– Pytasz poważnie?

Dija Udin wstał, drapiąc się po głowie.

– Może nie rozumiesz, cywilu, że w szeregach armii takie rzeczy są istotne.

– Chyba tylko w kompanii reprezentacyjnej.

– Nie.

– To rób tak, jak każą przepisy.

– Nie pamiętam, jak każą przepisy, a poza tym nie wiem, kto wejdzie. Insygnia się zmieniły, mogę nie skojarzyć rang, więc nie będę wiedział, czy…

– Nieważne – odparł Lindberg, również się podnosząc. – Po prostu… mniejsza z tym.

– Jak chcesz. W razie czego, ty dowodzisz.

– Ja nawet nie mam stopnia – odparł Håkon. – A poza tym… zresztą, nieważne.

Skinęli głowami, ostatecznie przyjmując postawę zasadniczą, przodem do wejścia. System Accipitera poinformował, że statek przybił do sterburty i hermetyzacja kołnierzy zakończyła się powodzeniem.

Zaraz potem na pokład weszła grupa załogantów Kennedy’ego. Piątka ludzi szybko znalazła się na mostku, trzymając ręce na kaburach z bronią.

Lindberg spojrzał na białe mundury z czerwonymi pagonami. Naszywka na ramieniu ukazywała zarys Kennedy’ego na tle gwiazd i symboli politycznych Ziemi. Na piersi przybysze nosili plakietkę z nazwiskiem, a na kołnierzu czerwone kreski oznaczające stopnie. Armijne uniformy nieco się zmieniły, od kiedy Accipiter opuścił suchy dok.

Salaam alejkum – odezwał się Dija Udin.

Jaccard obrócił się przez ramię i spojrzał na radiooperatorkę.

– Pokój z wami – powiedziała do dowódcy, a potem przeniosła wzrok na Alhassana. – Wa alejkum salaam.

Załoganci Accipitera stali na baczność, obserwując przybyszów, jakby ci pochodzili z innej planety.

– Spocznij – powiedział Loïc, podchodząc bliżej. Uścisnął im dłonie, po czym zlustrował wzrokiem mostek. – Widzę, że zadbaliście o czystość.

– Mieliśmy sześć miesięcy, by tu posprzątać, panie pułkowniku – odparł niepewnie Håkon. Nozomi pokręciła głową. – Panie majorze – spróbował jeszcze raz.

– Bez stopni. Nie jest pan w armii, z tego co wiem.

– Z tego co i ja wiem, to rzeczywiście, nie.

Jako ostatnia do pomieszczenia weszła Yael Dayan, Żydówka dzierżąca stopień kapitana i pełniąca funkcję lekarza pokładowego na Kennedym. Była druga w hierarchii, ale dotychczasowy oficer medyczny nie miał zamiaru dać się zamrozić na pół wieku.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю